Lektury

Poniżej znajduje się lista wszystkich dostępnych na chwilę obecną opracowań lektur szkolnych. Wystarczy, że odnajdziesz interesującą cię pozycje i wybierzesz odnoszący się do niej link z poniższego spisu:

ANTYGONA - STRESZCZENIE, CHARAKTERYSTYKA, OPRACOWANIE

Streszczenie

W prologu, czyli części otwierającej tragedię grecką dowiadujemy się o akcji utworu. Ma ona miejsce w Tebach, gdzie panuje Kreon.  Antygona skarży się swojej siostrze Ismenie na los ich rodu, na którym ciąży od kilku pokoleń fatum.



Sofokles

Antygona


ANTYGONA - SOFOKLES - TEKST UTWORU

Antygona

Sofokles

W przekładzie Kazimierza Morawskiego


OSOBY DRAMATU:

Antygona córka Edypa
Ismena jej siostra
Chór tebańskich starców
Kreon król Teb
Strażnik
Haimon syn Kreona
Tyrezjasz wróżbita
Posłaniec
Eurydyka żona Kreona

SPIS TREŚCI:

Epeisódion I - ANTYGONA - SOFOKLES - TEKST UTWORU

Kreon

O Tebańczycy, nareszcie bogowie
Z burzy i wstrząśnień wyrwali to miasto,
A jam was zwołał tutaj przed innymi,
Boście wy byli podporami tronu
Za Laijosa i Edypa rządów
I po Edypa zgonie młodzieniaszkom
pewną swą radą służyliście chętnie.
Kiedy zaś oni za losu wyrokiem
Polegli obaj w bratobójczej walce,
Krwią pokalawszy braterskie prawice,
Wtedy ja władzę i tron ten objąłem,
Który mi z prawa po zmarłych przypada.
Trudno jest duszę przeniknąć człowieka,
Jego zamysły i pragnienia, zanim
On ich na szerszym nie odsłoni polu.
Ja tedy władcę, co by rządząc miastem,
Wnet się najlepszych nie imał zamysłów
I śmiało woli swej nie śmiał ujawnić,
Za najgorszego uważałbym pana.
A gdyby wyżej nad dobro publiczne
Kładł zysk przyjaciół, za nic bym go ważył.
I nie milczałbym, na Zeusa przysięgam
Wszechwidzącego, gdybym spostrzegł zgubę
Zamiast zbawienia kroczącą ku miastu.
Nigdy też wroga nie chciałbym ojczyzny
Mieć przyjacielem, o tym przeświadczony,
Że nasze szczęście w szczęściu miasta leży
I jego dobro przyjaciół ma raić.
Przez te zasady podnoszę to miasto
Ukaz ostatni na Edypa synów
Aby dzielnego w walce Eteokla,
Który w obronie poległ tego miasta,
W grobie pochować i uczcić ofiarą,
Która w kraj zmarłych za zacnymi idzie;
Brata zaś jego – Polinika mniemam –
Który to bogów i ziemię ojczystą
Naszedł z wygnania i ognia pożogą
Zamierzał zniszczyć, i swoich rodaków
Krwią się napoić, a w pęta wziąć drugich,
Wydałem rozkaz, by chować ni płakać
Nikt się nie ważył, lecz zostawił ciało
Przez psy i ptaki w polu poszarpane.
Taka ma wola, a nie ścierpię nigdy,
By źli w nagrodzie wyprzedzili prawych.
Kto za to miastu dobrze życzy,
W zgonie i w życiu dozna mej opieki.

Przodownik Chóru

Tak więc, Kreonie, raczysz rozporządzać
Ty co do wrogów i przyjaciół grodu.
A wszelka władza zaprawdę ci służy
I nad zmarłymi, i nami, co żyjem.

Kreon

A więc czuwajcie nad mymi rozkazy.

Przodownik Chóru

Poleć młodszemu straż nad tym i pieczę.

Kreon

Przecież tam stoją straże w pogotowiu.

Przodownik Chóru

Czegoż byś tedy od nas jeszcze żądał?

Kreon

Byście niesfornym stanęli oporem.

Przodownik Chóru

Głupi ten, kto by na śmierć się narażał.

Kreon

Tak, śmierć go czeka! Lecz wielu do zguby
Popchnęła żądza i zysku rachuby.

Wchodzi Strażnik

Strażnik

O najjaśniejszy, nie powiem, że w biegu
Śpiesząc ja tutaj tak się zadyszałem;
Bom ja raz po raz przystawał po drodze
I chciałem nazad zawrócić z powrotem.
A dusza tak mi mówiła,co chwila
Czemuż to, głupi, ty karku nadstawiasz?
Czemuż tak lecisz? Przecież może inny
Donieść to księciu: na cóż ty masz skomleć?
Tak sobie myśląc, śpieszyłem powolnie,
A krótka droga wraz mi się wzdłużała.
I staję, książę, przed tobą, i powiem,
Choć tak po prawdzie sam nie wiem zbyt wiele.
A zresztą tuszę, że nic mnie nie czeka;
Chyba, co w górze było mi pisane.

Kreon

Cóż więc nadmierną przejmuje cię trwogą?

Strażnik

Zacznę od siebie, żem nie zrobił tego,
Co się zdarzyło, anim widział sprawcy
Żem więc na żadną nie zarobił karę.

Kreon

Dzielnie warujesz i wałujesz sprawę;
Lecz jasne, że coś przynosisz nowego.

Strażnik

Bo to niesporo na plac ze złą wieścią.

Kreon

Lecz mów już w końcu i wynoś się potem!

Strażnik

A więc już powiem. Trupa ktoś co tylko
Pogrzebał skrycie i wyniósł się chyłkiem;
Rzucił garść ziemi i uczcił to ciało.

Kreon

Co mówisz? Któż był tak bardzo bezczelny?

Strażnik

Tego ja nie wiem, bo żadnego znaku
Topora ani motyki nie było.
Ziemia wokoło była gładka, zwarta,
Ani w niej stopy, niż żadnej kolei,
Lecz, krótko mówiąc, sprawca znikł bez śladu.
Skoro też jeden ze straży rzecz wskazał,
Zaraz nam w myśli, że w tym jakieś licho.
Trup znikł, a leżał nie pod grubą zaspą,
Lecz przyprószony, jak czynią, co winy
Się wobec zmarłych strachają; i zwierza
Lub psów szarpiących trupy ani śladu.
Więc zaczął jeden wyrzekać na drugich,
Jeden drugiego winować, i było
Blisko już bójki, bo któż by ich zgodził?
W każdym ze straży wietrzyliśmy sprawcę,
Lecz tak na oślep, bo nikt się nie przyznał.
I my gotowi i żary brać w ręce,
I w ogień skoczyć, i przysiąc na bogów,
Że nie my winni ani byli w spółce
Z tym, co obmyślił tę rzecz i wykonał.
Więc koniec końcem, gdy dalej tak nie szło,
Jeden rzekł słowo, które wszystkim oczy
Zaryło w ziemię; bośmy nie wiedzieli,
Co na to odrzec, a strach nas zdjął wielki,
Co z tego będzie. Rzekł więc na ten sposób,
Że tobie wszystko to donieść należy.
Los kazał zażyć tej przyjemnej służby.
Więc po niewoli sobie i wam staję,
Bo nikt nie lubi złych nowin zwiastuna.

Przodownik Chóru

O panie, mnie już od dawna się roi,
Że się bez bogów przy tym nie obeszło.

Kreon

Milcz, jeśli nie chcesz wzbudzić mego gniewu
I prócz starości ukazać głupoty!
Bo brednie pleciesz, mówiąc, że bogowie
O tego trupa na ziemi się troszczą.
Czyżby z szacunku, jako dobroczyńcę,
Jego pogrzeb–li, jego, co tu wtargnął,
Aby świątynie i ofiarne dary
Zburzyć, spustoszyć ich ziemię i prawa?
Czyż według ciebie bóstwa czczą zbrodniarzy?
O nie, przenigdy! Lecz tego tu miasta
Ludzie już dawno, przeciw mnie szemrając,
Głową wstrząsali i jarzmem ukrycie
Przeciw mym rządom i mojej osobie.
Wiem ja to dobrze, że za ich pieniądze
Straże się tego dopuściły czynu.
Bo nie ma gorszej dla ludzi potęgi,
Jak pieniądz: on to i miasta rozburza,
On to wypiera ze zagród i domu,
On prawe dusze krzywi i popycha
Do szpetnych kroków i nieprawych czynów.
I drogowskazem we wszelkiej sromocie.
A ci, co czyn ten za pieniądz spełnili,
Dopięli swego: spadną na nich kaźnie.
Bo jako Zeusa czczę i hołd mu składam,
– Miarkuj to dobrze, a klnę się przysięgą –
Tak jeśli zaraz schwytanego sprawcy
Nie dostawicie przed moje oblicze,
To jednej śmierci nie będzie wam dosyć,
Lecz wprzódy wisząc będziecie zeznawać,
Byście w przyszłości wiedzieli, skąd grabić
I ciągnąć zyski, i mieli naukę,
Że nie na wszelki zysk godzić należy.
Bo to jest pewne, że brudne dorobki
Częściej do zguby prowadzą niż szczęścia.

Strażnik

Wolnoż mi mówić? Czy pójść mam w milczeniu?

Kreon

Czyż nie wiesz jeszcze, jak głos twój mi wstrętny?

Strażnik

Uszy ci rani czy też duszę twoją?

Kreon

Cóż to? Chcesz badać, skąd idą me gniewy?

Strażnik

Sprawca ci duszę, a ja uszy trapię.

Kreon

Cóż to za urwis z niego jest wierutny!

Strażnik

A przecież nie ja czyn ten popełniłem.

Kreon

Ty! – swoją duszą frymarcząc w dodatku.

Strażnik

O nie!
Próżne to myśli, próżniejsze domysły.

Kreon

Zmyślne twe słowa, lecz jeżeli winnych
Mi nie stawicie, to wnet wam zaświta,
Że brudne zyski sprowadzają kaźnie.

Strażnik

O, niech go ujmą, owszem, lecz cokolwiek
Teraz się stanie za dopustem losu,
Ty mnie już tutaj nie zobaczysz więcej;
Bo już i teraz dziękuję ja bogom,
Żem wbrew nadziei stąd wyszedł bez szwanku.

Odchodzi. Kreon wchodzi do pałacu

Epeisódion II - ANTYGONA - SOFOKLES - TEKST UTWORU

Strażnik

Oto jest dziewka, co to popełniła.
Tę schwytaliśmy. Lecz gdzieżeż jest Kreon?

Wchodzi Kreon
Przodownik Chóru

Wychodzi oto z domu w samą porę.

Kreon

Cóż to? Jakież tu zeszedłem zdarzenie?

Strażnik

Niczego, panie, nie trza się odrzekać,
Bo myśl późniejsza kłam zada zamysłom;
Ja bo dopiero kląłem, że już nigdy
Ale ta nowa, wielka niespodzianka
Nie da się zmierzyć z nijaką radością.
Idę więc, chociaż tak się zaklinałem,
Wiodąc tę dziewkę, którą przychwycono,
Gdy grób gładziła; żaden los tym razem
Mnie tu nie przywiódł, lecz własne odkrycie,
Sądź ją i badaj; jam sobie zasłużył,
Bym z tych opałów wydostał się wreszcie.

Kreon

Jakim sposobem i gdzieżeś ją schwytał?

Strażnik

Trupa pogrzebła. W dwóch słowach masz wszystko.

Kreon

Czy pewny jesteś tego, co tu głosisz?

Strażnik

Na własne oczy przecież ją widziałem
Grzebiącą trupa; chyba jasno mówíę.

Kreon

Więc na gorącym zszedłeś ją uczynku?

Strażnik

Tak się rzecz miała: kiedyśmy tam przyszli,
Zmietliśmy z trupa ziemię i znów, nagie
I już nadpsute zostawiwszy ciało,
Na bliskim wzgórzu siedliśmy, to bacząc,
By nam wiatr nie niósł wstrętnego zaduchu.
A jeden beształ drugiego słowami,
By się nie lenić i nie zaspać sprawy.
To trwało chwilę; a potem na niebie
Zabłysnął w środku ognisty krąg słońca,
I grzać poczęło; aż nagle się z ziemi
Wicher poderwał i wśród strasznej trąby
Wył po równinie, drąc liście i korę
Z drzew, i zapełnił kurzawą powietrze;
Przymknąwszy oczy, drżeliśmy ze strachu.
A kiedy wreszcie ten szturm się uciszył,
Widzimy dziewkę, która tak boleśnie
Jak ptak zawodzi, gdy znajdzie swe gniazdo
Obrane z piskląt i opustoszałe.
Tak ona, trupa dojrzawszy nagiego,
Zaczyna jęczeć i przeklęstwa miotać
Na tych, co brata obnażyli ciało.
I wnet przynosi garść suchego piasku,
A potem z wiadra, co dźwiga na głowie,
Potrójnym płynem martwe skrapia zwłoki.
My więc rzucimy się na nią i dziewkę
Chwytamy, ona zaś nic się nie lęka.
Badamy dawne i świeże jej winy,
Ona zaś żadnej nie zaprzecza zbrodni;
Co dla mnie miłe, lecz i przykre było,
Bo że z opałów sam się wydostałem,
Znajomych, przykre. Chociaż ostatecznie,
Skorom ja cały, resztę lekko ważę.

Kreon

Lecz ty, co głowę tak skłaniasz ku ziemi,
Mów, czy to prawda, czy donos kłamliwy?

Antygona

Jam to spełniła, zaprzeczać nie myślę.

Kreon
do Strażnika

Ty więc się wynoś, gdzie ci się podoba,
Wolny od winy i ciężkich podejrzeń.

Strażnik odchodzi

A ty odpowiedz mi teraz w dwóch słowach,
Czyżeś wiedziała o moim zakazie?

Antygona

Wiedziałam dobrze. Wszakże nie był tajny.

Kreon

I śmiałaś wbrew tym stanowieniom działać?

Antygona

Nie Zeus przecież obwieścił to prawo,
Ni wola Diki, podziemnych bóstw siostry,
A nie mniemałam, by ukaz twój ostry
Tyle miał wagi i siły w człowieku,
Aby mógł łamać święte prawa boże,
Które są wieczne i trwają od wieku,
Ze ich początku nikt zbadać nie może.
Ja więc nie chciałam ulęknąć się człeka
I za złamanie praw tych kiedyś bogom
Zdawać tam sprawę. Bom śmierci ja pewna
Nawet bez twego ukazu; a jeśli
Wcześniej śmierć przyjdzie, za zysk to poczytam.
Bo komu przyszło żyć wśród nieszczęść tylu,
Jakżeby w śmierci zysku nie dopatrzył?
Tak więc nie mierzi mnie śmierci ta groźba,
Lecz mierziłoby mnie braterskie ciało
Nie pogrzebane. Tak, śmierć mnie nie straszy;
A jeśli głupio działać ci się zdaje,
Niech mój nierozum za nierozum staje.

Przodownik Chóru

Krnąbrne po krnąbrnym dziewczyna ma ojcu
Obejście, grozie nie ustąpi łatwo.

Kreon

Lecz wiedz, że często zamysły zbyt harde
Spadają nisko, że często się widzi,
Jako żelazo najtwardsze wśród ognia
Gnie się i mimo swej twardości pęka;
Wiem też, że drobne wędzidło rumaki
Dzikie poskramia. Bo tym nieprzystojna
Dziewka ta jedną splamiła się winą
Rozkazy dane obchodząc i łamiąc,
Teraz przed drugim nie sroma się gwałtem,
Z czynu się chełpi i nadto urąga.
Lecz nie ja mężem, lecz ona by była,
Gdyby postępek ten jej uszedł płazem.
Ale czy z siostry, czy choćby i bliższej
Krwią mi istoty ona pochodziła,
Ona i siostra nie ujdą przenigdy
Śmierci straszliwej; bo i siostrę skarcę,
Że jej wspólniczką była w tym pogrzebie.
Wołać mi tamtą, którą co dopiero
Widziałem w domu zmieszaną, szaloną,
Tak duch zazwyczaj tych zdradza, co tajnie
Się dopuścili jakiegoś występku.
Wstręt zaś ja czuję przeciw tym złoczyńcom,
Którzy swe grzechy chcą potem upiększać.

Antygona

Chceszli co więcej, czyli śmierć mi zadać?

Kreon

O nie! W tym jednym zawiera się wszystko.

Antygona

Więc na cóż zwlekać? Jako twoje słowa
Mierżą i oby zawsze mnie mierziły,
Tak wstrętne tobie wszelkie me postępki.
A jednak skąd bym piękniejszą ja sławę
I ci tu wszyscy rzecz by pochwalili,
Gdyby im trwoga nie zawarła mowy.
Ale tyranów los ze wszech miar błogi,
Wolno im czynić, co zechcą, i mówić.

Kreon

Sama tak sądzisz pośród Kadmejczyków.

Antygona

I ci tak sądzą, lecz stulają wargi.

Kreon

Nie wstyd ci, jeśli od tych się wyróżniasz?

Antygona

Czcić swe rodzeństwo nie przynosi wstydu.

Kreon

Nie był ci bratem ten, co poległ drugi?

Antygona

Z jednego ojca i matki zrodzonym.

Kreon

Czemuż więc niesiesz cześć, co jemu wstrętna?

Antygona

Zmarły nie rzucił mi skargi tej w oczy.
Jeśli na równi z nim uczcisz złoczyńcę?

Antygona

Nie jak niewolnik, lecz jak brat on zginął.

Kreon

On, co pustoszył kraj, gdy tamten bronił?

Antygona

A jednak Hades pożąda praw równych.

Kreon

Dzielnemu równość ze złem nie przystoi.

Antygona

Któż wie, czy takie wśród zmarłych są prawa?

Kreon

Wróg i po śmierci nie stanie się miłym.

Antygona

Współkochać przyszłam, nie współnienawidzić.

Kreon

Jeśli chcesz kochać, kochaj ich w hadesie.
U mnie nie będzie przewodzić kobieta.

Przodownik Chóru

Lecz otóż wiodą Ismenę, o panie;
A jakaś chmura przysłania jej oczy
I piękną dziewki twarz mroczy.

Kreon

O ty, co w domu przypięłaś się do mnie
Jak wąż podstępnie, żem wiedzieć wręcz nie mógł,
Iż na mą zgubę dwa wyrodki żywię –
Nuże, mów teraz, czyś była wspólniczką
W tym pogrzebaniu, lub wyprzej się winy.

Ismena

Winna ja jestem, jak stwierdzi to siostra,
I biorę na się tej zbrodni połowę.

Antygona

Lecz sprawiedliwość przeczy twym stwierdzeniom;
Aniś ty chciała, ni jać przypuściłam.

Ismena

Jednak w niedoli twojej nie omieszkam
Wziąć na się cząstkę twych cierpień i kaźni.

Antygona

Hades i zmarli wiedzą, kto to zdziałał.
Słowami świadczyć miłość – to nie miłość.

Ismena

O, nie zabraniaj mi, siostro, choć w śmierci
Z tobą się złączyć i uczcić zmarłego.

Antygona

Nie chcę twej śmierci, ani zwij twym dziełem,
Coś nie sprawiła; mój zgon starczy bratu.

Ismena

Lecz jakiż żywot mnie czeka bez ciebie?

Antygona

Pytaj Kreona! Zwykłaś nań ty baczyć.

Ismena

Po cóż mnie dręczysz bez żadnej potrzeby?

Antygona

Cierpię ja, że mi śmiać przyszło się z ciebie.

Ismena

W czym bym choć teraz ci przydać się mogła?

Antygona

Myśl o ratunku, ja go nie zawiszczę.

Ismena

O, ja nieszczęsna! Więc chcesz mnie porzucić?

Antygona

Wybrałaś życie – ja życia ofiarę.

Ismena

Skąd wiesz, co na dnie słów moich się kryje?

Antygona

W słowach ty rady, ja szukałam w czynie.

Ismena

A jednak wina ta sama nas łączy.

Antygona

Bądź zdrowa, żyjesz – a moja już dusza
W krainie śmierci... zmarłym świadczyć może.

Kreon

Z dziewcząt się jednej teraz zwichnął rozum,
Druga od młodu wciąż była szalona.

Ismena

O władco, w ludziach zgnębionych nieszczęściem
Umysł się chwieje pod ciosów obuchem.

Kreon

W tobie zaiste, co łączysz się z zbrodnią.

Ismena

Bo cóż mi życie warte bez mej siostry?

Kreon

Jej nie nazywaj – bo ona już zmarła.

Ismena

Więc narzeczoną chcesz zabić ty syna?

Kreon

Są inne łany dla jego posiewu.

Ismena

Lecz on był dziwnie do niej dostrojony.

Kreon

Złymi dla synów niewiasty się brzydzę.

Ismena

Drogi Haimonie, jak ojciec cię krzywdzi!

Kreon

Twój głos i swadźby zbyt mierżą mnie twoje.

Przodownik Chóru

A więc chcesz wydrzeć kochankę synowi?

Kreon

Hades posłaniem będzie tej miłości.

Przodownik Chóru

Taka więc wola, że ta umrzeć musi?

Kreon

Moja i twoja; lecz dosyć tych zwlekań!
Wiedźcie je, sługi, w dom, bo odtąd mają
Żyć jak niewiasty, nie według swej woli.
Gdy widmo śmierci zaglądnie im w oczy.

Straż odprowadza do pałacu Antygonę i Ismenę

Epeisódion III - ANTYGONA - SOFOKLES - TEKST UTWORU

Kreon

Wkrótce przejrzymy jaśniej od wróżbitów.
O synu! Czy ty przybywasz tu gniewny
Wskutek wyroku na twą narzeczoną,
Czy w każdej doli zachowasz mnie miłość?

Haimon

Twoim ja, ojcze! Skoro mądrze radzisz,
Idę ja chętnie za twoim przewodem;
I żaden związek nie będzie mi droższy

Kreon

O! tak, mój synu, być zawsze powinno
Zdanie ojcowskie ponad wszystkie ważyć.
Przecież dlatego błagają ojcowie,
Aby powolnych synów dom im chował,
Którzy by krzywdy od wrogów pomścili,
A równo z ojcem uczcili przyjaciół.
Kto by zaś płodził potomstwo nic warte,
Cóż by on chował, jak troski dla siebie,
A wobec wrogów wstyd i pośmiewisko?
Synu, nie folguj więc żądzy, nie porzuć
Dla marnej dziewki rozsądku! Wiedz dobrze,
Że nie ma bardziej mroźnego uścisku,
Jak w złej kobiety ramionach, bo trudno
O większą klęskę, jako zły przyjaciel.
Przeto ze wstrętem ty porzuć te dziewkę,
Aby w hadesie innemu się dała.
Bo skorom poznał, że z całego miasta
Ona jedyna oparła się prawu,
Nie myślę stanąć wszem wobec jak kłamca.
Ale ją stracę. Rodzinnego Zeusa
Niech sobie wzywa! Jeśli wśród rodziny
Nie będzie ładu, jak obcych poskromić?
Bo kto w swym domu potrafi się rządzić,
Ten sterem państwa pokieruje dobrze;
Kto zaś zuchwale przeciw prawu działa
I tym, co rządzą, narzucać chce wolę,
Ten nie doczeka się mego uznania.
W dobrych i słusznych – nawet w innych sprawach.
Takiego męża rządom bym zaufał,
Po takim służby wyglądał ochotnej
Taki by w starciu oszczepów i w walce
Wytrwał na miejscu jak dzielny towarzysz.
Nie ma zaś większej klęski od nierządu
On gubi miasta, on domy rozburza,
On wśród szeregów roznieca ucieczkę.
Zaś pośród mężów powolnych rozkazom
Za życia puklerz stanie posłuszeństwo.
Tak więc wypada strzec prawa i władzy
I nie ulegać niewiast samowoli.
Jeżeli upaść, to z ręki paść męskiej,
Bo hańba doznać od niewiasty klęski.

Przodownik Chóru

Nam, jeśli starość rozumu nie tłumi,
Zdajesz się mówić o tym bardzo trafnie.

Haimon

Ojcze, najwyższym darem łaski bogów
Jest niewątpliwie u człowieka rozum.
A ja słuszności twoich słów zaprzeczyć
Ani bym umiał, ani chciałbym zdołać.
Ale sąd zdrowy, mógłby mieć też inny.
Mam ja tę wyższość nad tobą, że mogę
Poznać, co ludzie mówią, czynią, ganią,
Bo na twój widok zdejmuje ich trwoga
I słowo, ciebie rażące, zamiera.
Jak miasto nad tą się żali dziewicą,
Że ze wszech niewiast najmniej ona winna,
Po najzacniejszym czynie marnie kończy
Czyż bo ta, co w swym nie przeniosła sercu
By brat jej leżał martwy bez pogrzebu,
Psom na pożarcie i ptactwu dzikiemu,
Raczej nagrody nie godna jest złotej?
Takie się głosy odzywają z cicha.
Ja zaś, o ojcze, niczego nie pragnę,
Jak by się tobie dobrze powodziło.
Bo jestli większy skarb nad dobre imię
Ojca dla dzieci lub dzieci dla ojca?
Nie żyw więc tego, ojcze, przeświadczenia,
Że tylko twoje coś warte jest zdanie;
Bo kto jedynie sam sobie zawierzy,
Na swojej mowie polega i duszy,
Gdy go odsłonią, pustym się okaże.
Choćby był mądry, przystoi mężowi
Ciągle się uczyć, a niezbyt upierać.
Widzisz przy rwących strumieniach, jak drzewo,
Które się nagnie, zachowa konary,
A zbyt oporne z korzeniami runie.
Także i żeglarz, który zbyt naciągnie
Żagle i folgi nie daje, przewróci
Łódź i osiądzie bez ławic na desce.
Ustąp ty przeto i zaniechaj gniewu,
Bo jeśli wolno sądzić mnie, młodszemu,
Mniemam, że taki człowiek najprzedniejszy,
Który opływa w rozum z przyrodzenia;
Niechaj rad dobrych zbyt lekko nie waży.

Przodownik Chóru

O panie, słuchaj, jeśli w porę mówi,
A ty znów ojca; obaj mądrze prawią.

Kreon

A więc w mym wieku mam mądrości szukać
I brać nauki u tego młokosa?

Haimon

Nauki słuszne; a jeśli ja młody,
To na rzecz raczej, niż wiek, baczyć trzeba.

Kreon

Na rzecz, niesfornym która cześć oddaje?

Haimon

Ni słowem śmiałbym cześć taką zalecać.

Kreon

A czyż nie w taki błąd popadła tamta?

Haimon

Przeczy głos ludu, co mieszka w Teb grodzie.

Kreon

Więc lud mi wskaże, co ja mam zarządzać?
Niemal jak młodzian porywczy przemawiasz.

Kreon

Sobie czy innym gwoli ja tu rządzę?

Haimon

Marne to państwo, co li panu służy.

Kreon

Czyż nie do władcy więc państwo należy?

Haimon

Pięknie byś wtedy rządził... na pustyni.

Kreon

Ten, jak się zdaje, z tamtą dziewką trzyma.

Haimon

Jeśli ty dziewką; o ciebie się troskam.

Kreon

Z ojcem się swarząc, o przewrotny synu?

Haimon

Bo widzę, że ty z drogi zbaczasz prawej.

Kreon

Błądzęż ja strzegąc godności mej władzy?
Nie strzeżesz – władzą pomiatając bogów

Kreon

O niski duchu, na służbie kobiety!

Haimon

Lecz w służbie złego nie znajdziesz mnie nigdy.

Kreon

Cała twa mowa jej sprawy ma bronić.

Haimon

Twej sprawy, mojej i podziemnych bogów.

Kreon

Nigdy już żywej ty jej nie poślubisz.

Haimon

Zginie – to śmiercią sprowadzi zgon inny.

Kreon

A więc już groźbą śmiesz we mnie ty godzić?

Haimon

Nie grożę: zwalczyć puste chcę zamysły.

Kreon

Wnet pożałujesz twych nauk, młokosie!
Nie byłbyś ojcem, rzekłbym, żeś niemądry.

Kreon

Niewiast służalcze, przestań się uprzykrzać!

Haimon

Chcesz więc ty mówić, a drugich nie słuchać?

Kreon

Doprawdy? Ale, na Olimp, wiedz o tym,
Że cię twe drwiny o zgubę przyprawią.
Wiedźcie tu dziewkę; niechajże wyrodna
W oczach kochanka tu ginie, natychmiast!

Haimon

Nie umrze ona przy mnie! Nie marz o tym!
Nie ujrzę tego, raczej ty nie ujrzysz
Więcej mojego oblicza, jeżeli
W szale na bliskich porywać się myślisz.

Odchodzi
Przodownik Chóru

Uniesion gniewem wypadł on, o władco,
A w młodej głowie rozpacz złym doradcą.

Kreon

Niech myśli, czyny knuje on zuchwałe –
Ale tych dziewek nie wyrwie on śmierci.

Przodownik Chóru

Jak to? Czy obie ty zgładzić zamyślasz?

Kreon

Niewinna ujdzie; słusznie mnie strofujesz.

Przodownik Chóru

A jakiż tamtej gotujesz ty koniec?

Kreon

Gdzieś na bezludnym zamknę ją pustkowiu,
W skalistym lochu zostawię żyjącą,
Strawy przydając jej tyle, by kaźnię
Pozbawić grozy i klątwy nie ściągnąć;
A tam jej Hades, którego jedynie
Z bogów uwielbia, może da zbawienie –
Lub pozna wreszcie, jeśli marnie zginie,
Że próżną służbą czcić hadesu cienie.

Odchodzi do pałacu

Epeisódion IV - ANTYGONA - SOFOKLES - TEKST UTWORU

Antygona

Patrzcie, o patrzcie, wy, ziemi tej dzieci,
Na mnie, kroczącą w smutne śmierci cienie,
Oglądającą ostatnie promienie
Słońca, co nigdy już mi nie zaświeci;
Bo mnie Hadesa dziś ręka śmiertelna
Do Acherontu bladych wiedzie włości
Ani zaznałam miłości,
Ani mi zabrzmi żadna pieśń weselna;
Ale na zimne Acherontu łoże
Ciało nieszczęsne me złożę.

Chór

Pieśni ty godna, i w chwały rozkwicie
Ani cię chorób przygnębiło brzemię,
Ni miecza ostrze zwaliło na ziemię.
Lecz własnowolna, nie dobiegłszy kresu,
Żywa w kraj stąpasz hadesu.

Antygona

Słyszałam niegdyś o frygijskiej Niobie,
Córce Tantala i jej strasznym zgonie,
Że skamieniała w swej niemej żałobie
I odtąd ciągle we łzach bólu tonie.
Skała owiła ją, jak bujne bluszcze,
A na jej szczytach śnieg miecie, deszcz pluszcze,
Rozpaczy łkaniem zroszone jej łono –
Mnie też kamienną pościel przeznaczono.

Chór

Lecz ona przecież z krwi bogów jest rodem,
My śmiertelnego pokolenia płodem.
Hołd jednak temu, kto choć w śmierci progu
Dorówna bogu.

Antygona

Urągasz biednej. Czemuż obelżywą
Mową mnie ranisz, pókim jeszcze żywą?
Miasto i męże dzierżący te grody,
Wzywam was, zwróćcie litosne swe oczy,
I wy, Teb gaje i dirkejskie wody,
Na mnie, co idę ku ciemnej pomroczy,
Nie opłakana przez przyjaciół żale,
O, ja nieszczęsna!
Anim ja zmarła, ani też przy życiu;
Śmierć mnie już trzyma w swym mroźnym spowiciu.

Chór

W nadmiarze pychy zuchwałej
Z tronem się Diki twe myśli i mowy
Zderzyły w locie, złamały.
Zły duch cię ściga rodowy.

Antygona

Mowa ta głębią mego serca targa;
Dotknąłeś ojca ty sromu,
I w słowach twoich rozbrzmiała znów skarga
Nad nieszczęściami Labdakidów domu.
Straszną ja pomnę łożnicę,
W której syn z matką zdrożne śluby wiąże.
Nieszczęśni moi rodzice!
Klątwą brzemienna dziś do was podążę,
Dziewiczość niosąc wam serca.
O drogi bracie, złowrogie twe śluby
Były początkiem pogromu i zguby;
Tyś – choć zmarły – mój morderca.

Chór

Zmarłych czcić – czcigodny czyn,
Ale godny kaźni błąd –
Łamać prawo, walić rząd.
Tyś zginęła z własnych win.

Antygona

Bez łez, przyjaciół, weselnego pienia
Kroczę już, biedna, ku śmiertelnej toni.
Wnet już nie ujrzę ni słońca promienia.
Nikt łzy nad moją dolą nie uroni.

Wchodzi Kreon

Kreon

Czyżby kto ustał w przedzgonnych tych skargach,
Gdyby mu dano się żalić bez końca?
Bierzcie stąd dziewkę i w ciemnym ją grobie
Zawrzyjcie zaraz, jak już nakazałem.
Tam ją zostawcie samotną, by zmarła,
Albo też żywa pędziła dni marne;
Tak wobec dziewki zostaniem bez winy,
A nie ścierpimy, aby wśród nas żyła.

Antygona

Grobie, ty mojej łożnico miłości,
Mieszkanie wieczne, ciemnico sklepiona!
Idę do moich, których tylu gości
W pozgonnych domach boska Persefona.
Za wami idę ja, co w życiu wiośnie
Zginęłam, prawie nie zaznawszy świata,
A tuszę, że mnie tam przyjmą radośnie,
Ty, ojcze, matko, i miła dłoń brata
Bom tu z miłosną służbą wasze ciała
Własną obmyła, namaściła ręką;
Taką mnie darzą podzięką!
Mam u szlachetnych ludzi cześć i chwałę
Lecz potępienie ze strony Kreona;
Bo on me czyny uznał za zuchwałe.
Ręką więc jego teraz uwięziona,
Ani zaznawszy słodyczy wesela,
Ni uczuć matki, ni dziatek pieszczoty,
Schodzę tak sama i bez przyjaciela,
Nieszczęsna, żywa do grobowej groty.
Jakież to bogów złamałam ustawy?
Jakże do bogów podnosić mam modły,
Wołać o pomoc, jeżeli czyn prawy,
Który spełniłam, uznano za podły?
Lecz jeśli z bogów to zrządzenie płynie,
Trzeba mi winnej znieść w ciszy cierpienia
Jeśli ci błądzą, niech sięgnie ich w winie
Kaźń równa z bogów ramienia!

Przodownik Chóru

Te same burze i te same jeszcze
Duszą tej dziewki wciąż miotają dreszcze.

Kreon

Pachołki, którym wieść ją nakazałem,
Swoją powolność ciężko mi... odpłaczą.

Antygona

Biada! Ta mowa grożąca
Bliskiego wróżbą mi końca.

Przodownik Chóru

A ja odwagi nie śmiałbym dodawać,
Że się te srogie ukazy odwloką.

Antygona

Ziemi tebańskiej ojczysty ty grodzie
I wy, bogowie rodowi!
Oto mnie wiodą w bezzwłocznym pochodzie
Ku samotnemu grobowi.
Patrzcie na księżnę ostatnią z Teb królów,
W ręce siepaczy ujętą,
Ile mąk ona, ile zniosła bólów
Za wierną służbę i świętą.

Wyprowadzają Antygonę

Epeisódion V - ANTYGONA - SOFOKLES - TEKST UTWORU

Tyrezjasz
ślepy, wiedziony przez chłopca

O Teb starszyzno, wspólnym my tu krokiem
I wspólnym wzrokiem zdążamy, bo ciemnym

Kreon

Cóż tam nowego, Tyrezjaszu stary?

Tyrezjasz

Ja rzeknę, ty zaś posłuchaj wróżbiarza.

Kreon

Nigdy twoimi nie wzgardziłem słowy.

Tyrezjasz

Przeto szczęśliwie sterujesz tą nawą.

Kreon

Przyświadczyć mogę, doznawszy korzyści.

Tyrezjasz

Zważ teraz, znowu stoisz na przełomie.

Kreon

Co mówisz? Trwogą przejmują twe słowa.

Tyrezjasz

Poznasz tę prawdę ze znaków mej sztuki.
Siadłem na starej wróżbity siedzibie,
Gdzie wszelkie ptactwo kieruje swe loty.
Aż naraz słyszę, jak niezwykłe głosy
Wydają ptaki, szalone i dzikie;
I wnet poznałem, że szarpią się szpony,
Przejęty trwogą, próbuję ofiary
Na płomienistym ołtarzu, lecz ogień
Nie chce wystrzelić ku górze, a sączy
Ciecz z mięs ofiarnych, wsiąkając w popioły,
Kipi i syczy, żółć bryzga w powietrze
I spoza tłuszczu, co spłynął stopiony,
Uda wyjrzały na ołtarzu nagie.
Od tego chłopca wnet się dowiedziałem,
Że takie marne szły z ofiary znaki,
Bo on przewodzi mnie, a ja znów innym.
Tak więc chorzeje miasto z twojej winy.
Bo wsze ołtarze i ofiarne stoły
Psy pokalały i ptactwo, co ciałem
Edypowego się żywiło syna.
Więc nie przyjmują już ofiarnych modłów
Bogowie od nas, ni ofiarnych dymów.
A ptak, co żłopał krew trupa zastygłą,
Już nie wydaje glosów dobrej wróżby.
Rozważ to, synu; bo wszystkich jest ludzi
Błądzić udziałem i z prostej zejść drogi;
Lecz mąż, co zbłądził, nie jest pozbawiony
Czci i rozwagi, jeżeli wśród nieszczęść
Szuka lekarstwa i nie trwa w uporze.
Upór jest zawsze nierozumu znakiem;
Ustąp ty śmierci i nie drażń zmarłego
Cóż bo za chwała nad trupem siç znęcać?
Życzliwość moja tą radą ci służy;
Dobrze jej słuchać, gdy korzyści wróży.

Kreon

Starcze, wy wszyscy jak łucznik do celu
Mierzycie we mnie; teraz i wróżbiarstwo
Sidła zastawia, a krewni mą myślą
Kupczą, frymarczą z dawna jak towarem
Nuże, gromadźcie wy sardyjskie skarby,
Wskażcie mi górę indyjskiego złota,
Na pogrzeb tego jednak nie zezwolę.
I choćby orły Zeusowe porwały
Trupa i przed tron Zeusowy zaniosły,
Ja się takiego nie ulęknę sromu,
Grześć nie pozwolę; wiem bo ja zbyt dobrze
Bogów zbezcześcić nie zdoła śmiertelny.
Potknąć się mogą i ludzie przemądrzy,
Starcze, haniebnie, kiedy szpetne myśli
Ubiorą w słowa barwiste... dla zysku.

Tyrezjasz

Biada!
Czyż wie to człowiek, czy rozważa sobie...

Kreon

Cóż, z jakim znowu na plac ogólnikiem?

Tyrezjasz

Ile rozsądek góruje nad skarby?

Kreon

O ile klęską największą nierozum.
Ciężko ty na tę zapadłeś chorobę.

Kreon

Nie chciałbym ciężkim obrazić cię słowem.

Tyrezjasz

Czynisz to, kiedy mi kłamstwo zarzucasz.

Kreon

Bo cech wasz cały łapczywy na zyski.

Tyrezjasz

A ród tyranów w mętach chciwie łowi.

Kreon

Wiesz, że ty pana twojego obrażasz?

Tyrezjasz

Wiem, bo ja tobie gród ten zachowałem.

Kreon

Mądry ty wróżbiarz, lecz oddany złemu.

Tyrezjasz

Tyś gotów wydrzeć mi z wnętrza tajniki.

Kreon

Wyruszysz ty z nimi, byle nie dla zysku.
Że ty stąd zysku nie uszczkniesz, to myślę.

Kreon

Bacz, że zamysłów moich nie stargujesz.

Tyrezjasz

Wiedz więc stanowczo, że nim słońce tobie
Wielu dokona kołowych obrotów,
Płód z twoich własnych poczęty wnętrzności
Jak trupa oddasz w zamianę za trupy;
Za to, że z światła strąciłeś do nocy,
Zamknąłeś życie haniebnie w grobowcu,
A tu na ziemi zmarłe trzymasz ciało,
Które się bóstwom należy podziemnym.
Nie masz żadnego ty nad zmarłym prawa
Ni światła bogi, którym gwałt zadajesz.
Za to czyhają Hadesa i bogów
Mściwe i zgubą grożące Erynie,
By cię w podobnym pogrążyć nieszczęściu.
Poznasz ty wkrótce, czy ja przekupiony
Tak mówię, w krótkim pokażą to czasie
Mężczyzn i niewiast w twoim domu jęki.
A wszelkie miasto przeciw tobie stanie,
W którym psy strzępy zbezcześciły trupów,
Zwierzęta dzikie i ptactwo, roznosząc
Wstrętne po świętych zaduchy ogniskach.
Takimi strzały ja, ciężko zelżony,
Godzę jak łucznik z gniewem w twoje serce
I tak celuję, że ostrze poczujesz.
By on na młodszych swe gniewy upuścił,
A lepiej odtąd miarkował się w słowie
I myśl mu lepsza zajaśniała w glowie.

Tyrezjasz odchodzi
Przodownik Chóru

O władco, poszedł on po wróżbie strasznej.
A wiem to, odkąd mi czarne siwizną
Starość na głowie posrebrzyła włosy
Fałszu on nigdy nie zwiastował miastu.

Kreon

Ja też wiem o tym i trwoga mną miota.
Ustąpić ciężko, a jeśli się oprę,
To łatwo klęska roztrąci mą czelność.

Przodownik Chóru

Synu Menoika, rozwagi ci trzeba.

Kreon

Cóż tedy czynić? Mów, pójdę za radą.

Przodownik Chóru

Idź i wyprowadź dziewkę z ciemnej groty,
A grób przygotuj dla ciała, co leży.

Kreon

Radzisz i mniemasz, że ja mam ustąpić?

Przodownik Chóru

O, jak najprędzej, mój książę, bo chyżo
Kaźń bogów ludzki pochwyci nierozum.

Kreon

Ciężkie to, ale każę milczeć sercu;
Cofnę się, trudno z koniecznością walczyć.

Przodownik Chóru

Idź, sam to uczyń, nie zwalaj na innych.

Kreon

Idę sam, zaraz; a wy moi słudzy,
Wziąwszy topory pośpieszcie pospołem
Na miejsce widne, gdzie nagi trup leży.
Ja, że zmieniłem me dawne zamysły,
Com sam namotał, sam teraz rozwiążę.
Najlepiej może działa, kto do zgonu
Praw istniejących przestrzega zakonu.

Wychodzi w towarzystwie służby

Éxodos - ANTYGONA - SOFOKLES - TEKST UTWORU

Posłaniec

O Kadma grodu, domu Amfiona
Mieszkańcy! Życia człowieka nie śmiałbym
Ani wysławiać, ni ganić przenigdy
Bo los podnosi i los znów pogrąża
Bez przerwy w szczęście ludzi i w nieszczęścia,
A nikt przyszłości wywróżyć niezdolny.
Tak Kreon zdawał się godnym podziwu,
On, co wyzwolił tę ziemię od wrogów
I jako władca jedyny nad krajem
Rządził, potomstwem ciesząc się kwitnącym.
A dziś to wszystko – stracone. Bo radość
Jeśli w człowieku przygaśnie, to trzymam,
Że on nie żyje, lecz żywym jest trupem.
Gromadź bogactwa do woli w twym domu,
Świeć jako władca na zewnątrz: gdy cieszyć
Tym się nie można, to reszty tych skarbów
Ja bym nie nabył za dymu cień marny.

Przodownik Chóru

Jakąż ty znowu wieść niesiesz złą księciu?

Posłaniec

Skończyli... Śmierci ich winni, co żyją.

Przodownik Chóru

Któż to mordercą, któż poległ? O, rzeknij!

Posłaniec

Haimon nie żyje, we własnej krwi broczy.

Przodownik Chóru

Z ojca czy z własnej zginąłże on ręki?

Posłaniec

W gniewie na ojca mordy sam się zabił.

Przodownik Chóru

Wróżbito, jakżeś czyn trafnie określił!

Posłaniec

W tym rzeczy stanie dalszej trza narady.

Przodownik Chóru

Lecz otóż widzę biedną Eurydykę,
Żonę Kreona; albo się przypadkiem
Pojawia, albo słyszała o synu.

Z pałacu wychodzi Eurydyka

Eurydyka

Starcy, rozmowy waszej dosłyszałam
Właśnie, gdym z domu wybiec zamierzała,
By do Pallady z modłami się zwrócić.
I właśnie drzwi odmykam zasuwki,
By je roztworzyć, gdy nagle nieszczęsna
Wieść uszy rani; więc padłam, zemdlona
Z trwogi, w objęcia mych wiernych służebnic.
W złym doświadczona, wysłucham słów waszych.

Posłaniec

Ja, miłościwa pani, byłem przy tym,
Powiem więc wszystko, jak się wydarzyło;
Cóż bo ukrywać, by potem na kłamcę
Wyjść? Przecie prawda zawsze fałsz przemoże.
Ja tedy wiodłem twojego małżonka
Na ten pagórek, gdzie biedne leżało,
Przez psy podarte, ciało Polinika.
Wnet do Hekaty zanieśliśmy modły
I do Plutona, by gniew ich złagodzić;
Obmywszy potem ciało w świętej wodzie,
Palimy szczątki na stosie z gałęzi
I grób z ojczystej sypiemy im ziemi.
To uczyniwszy, zaraz do kamiennej
Ślubno–grobowej łożnicy dziewczyny
Śpieszymy. Z dala ktoś jęki usłyszał
Od strony lochu, co za grób miał służyć,
Choć nie święciły go żadne obrzędy,
Wraz więc donosi panu, co zasłyszał.
Tego dochodzą zaś, kiedy się zbliżył,
Łkania żałosne, a pierś mu wybucha
Głosem rozpaczy: "O, ja nieszczęśliwy!
Czym odgadł prawdę? Czyż nie kroczę teraz
Drogą największej w żywocie mym klęski?
Syna wołanie mnie mrozi. O słudzy,
Śpieszcie wy naprzód, zbliżcie się do grobu
I przez szczelinę głazem zawaloną
Głosy ja słyszę, czy bogi mnie durzą".
Posłuszni woli zwątpiałego pana
Idziem na zwiady, a w grobowcu głębi
Dojrzym wnet dziewkę, wiszącą za gardło,
Ściśnięte węzłem muślinowej chusty,
Podczas gdy młodzian uchwycił ją wpoły,
Boleśnie jęcząc nad szczęścia utratą,
Nad czynem ojca, nieszczęsnymi śluby.
Kreon, zoczywszy to, ciężko zajęknął,
Rzuca się naprzód i wśród łkania woła
"O ty nieszczęsny! Cóżeś ty uczynił!
Czy szał cię jaki opętał złowrogi?
Wychodź, o synu, błagalnie cię proszę!"
Lecz syn na niego dzikim łysnął wzrokiem
I twarz przekrzywił, a słowa nie rzekłszy
Ima się miecza: wraz ojciec ucieczką
Uszedł zamachu; natenczas nieszczęsny
W gniewie na siebie nad ostrzem się schyla
I miecz w bok wraża; lecz jeszcze w konaniu
Drętwym ramieniem do zmarłej się tuli,
A z ust dyszących wytryska mu struga
Krwawa na blade kochanki policzki.

Eurydyka wbiega do pałacu

Trup dziś przy trupie, osiągnął on śluby,
W domu Hadesa złożony przy lubej.
Nieszczęściem dowiódł, że wśród ludzi tłumu
Największe klęski płyną z nierozumu.

Przodownik Chóru

A cóż stąd wróżysz, że znikła niewiasta,
Nie rzekłszy złego lub dobrego słowa?

Posłaniec

I ja się dziwię, lecz żywię nadzieję,
Że posłyszawszy o ciosie, nie chciała
Żałości swojej pospólstwu okazać,
Lecz się cofnęła do wnętrza domostwa,
By wśród sług wiernych wylewać łzy gorzkie.
Toć jej rozwaga nie dopuści błędu.

Przodownik Chóru

Nic nie wiem, ale milczenie uporne,
Jak i zbyt głośne jęki, zło mi wróżą.

Posłaniec

Wnet się dowiemy, czy w głębiach rozpaczy
Nie kryje ona tajnego zamysłu.
Idźmy do domu, bo dobrze ty mówisz
Nadmierna cisza jest głosem złowrogim.

Odchodzi do pałacu. Wchodzi Kreon, dźwigając ciało syna, za nim słudzy.
Przodownik Chóru

Lecz otóż książę tu właśnie nadchodzi;
O! znak wymowny ujął on ramiony,
Nie cudzej zbrodni, jeśli rzec się godzi,

Kreon

Klnę moich myśli śmierciodajne winy,
Co zatwardziły mi serce!
Widzicie teraz wśród jednej rodziny
Ofiary, ofiar mordercę.
Słowo dziś moje me czyny przeklina
W samym, o! życia rozkwicie
Przedwczesne losy porwały mi syna,
Mój obłęd zmiażdżył to życie.

Przodownik Chóru

Późno się zdajesz poznawać, co słuszne.

Kreon

Biada mi!
Przejrzałem biedny: jakiś bóg złowrogi
Zwalił na głowę mą brzemię,
Na szału popchnął mnie drogi,
Szczęście mi zdeptał, wbił w ziemię.
O biada! Do zguby
Wiodą śmiertelnych rachuby.

Z pałacu wychodzi Posłaniec

Posłaniec

Panie! ty nieszczęść masz wielkie zasoby,
Bo jedne dźwigasz w twych rękach nieszczęsnych,
A drugie ujrzysz niebawem w twym domu.

Kreon

Czyż ja nie na dnie już nieszczęścia głębi?

Posłaniec

Nie masz już żony; syna twego matka
Właśnie na swoje targnęła się życie.

Kreon

Nieubłagana przystani, hadesie,
Gdzież koniec moich boleści?
O! znowu nowe ten niesie
Godzące w serce mi wieści.
W męża, co legł już, wtórym godzisz ciosem,
Złowrogim słowem i głosem.
Biada! Nieszczęście z nieszczęścia się sączy,
Z synem śmierć żonę mi łączy.

Przodownik Chóru

Widzieć to możesz, dom stoi otworem.

Kreon

Złe się jak burza nade mną zerwało,
Nie widzę końca mej męce;
Syna zmarłego dźwigałem ja w ręce,
A teraz żony martwe widzę ciało,
O, biada! matczyna
Rozpacz dognała już syna.
Zranionej ciężko nocą zaszły oczy,
U stóp ołtarza zajękła nad zgonem
Niegdyś chwalebnym syna Megareusa
I nad Haimonem, a wreszcie przekleństwa
Tobie rzuciła ciężkie, dzieciobójcy.

Kreon

Groza mną trzęsie. Przecz mieczem nikt w łono
Ciosu mi śmierci nie zada?
O, ja nieszczęsny! O biada mi, biada!
W toń nieszczęść sunę spienioną.

Posłaniec

W konaniu jeszcze za te wszystkie zgony
Na twoją głowę miotała przekleństwa.

Kreon

Jakimże ona skończyła sposobem?

Posłaniec

Żelazo w własnej utopiła piersi,
Słysząc o syna opłakanym końcu.

Kreon

O biada! Win mi nie ujmie nikt inny,
Nie ujmie męki ni kaźni!
Ja bo nieszczęsny, ja twej śmierci winny.
Nuże o słudzy, wiedźcie mnie co raźniej,
Nie mierżę, ja, co mniej jestem jak niczym!

Przodownik Chóru

Zysku ty szukasz, jestli zysk w nieszczęściu.
Bo lżejsza klęska, co nie gnębi długo.

Kreon

Błogosławiony dzień ów, który nędzy
Kres już ostatni położy.
Przybądź, o przybądź co prędzej,
Niechbym nie ujrzał jutrzejszej już zorzy!

Przodownik Chóru

To rzecz przyszłości, dla obecnej chwili
Trza działać; tamto obmyślić – rzecz bogów.

Kreon

Wszystkie pragnienia w tym jednym zawarłem.

Przodownik Chóru

O nic nie błagaj, bo próżne marzenia,
By człowiek uszedł swego przeznaczenia.

Kreon

Wiedźcie mnie, sługi, uchodźcie stąd ze mną,
Mnie, który syna zabiłem wbrew woli
I tamtą. Biada! Aż w oczach mi ciemno.
Dokąd się zwrócić, gdzie spojrzeć w niedoli?
Wszystko mi łamie się w ręku,

Chór

Nad szczęścia błysk, co złudą mar,
Najwyższy skarb – rozumu dar.
A wyzwie ten niechybny sąd,
Kto bogów lży i wali rząd.
I ześlą oni swą zemstę i kary
Na pychę słowa w człowieku,
I w klęsk odmęcie – rozumu i miary
W późnym nauczą go wieku.

Párodos - ANTYGONA - SOFOKLES - TEKST UTWORU

Chór

O słońca grocie, coś jasno znów Tebom
Błysnął po trudach i znoju,
I w Dirki nurzasz się zdroju.
Witaj! Tyś sprawił, że wrogów mych krocie
W dzikim pierzchnęły odwrocie.
Bo Polinika gniewny spór
Krwawy zażegł w ziemi bój.
Z chrzęstem zapadł, z szumem piór
Śnieżnych orłów lotny rój
I zbroice liczne błysły,
I z szyszaków pióra trysły.
I wróg już wieńcem dzid groźnych otoczył
Siedmiu bram miasta gardziele,
Lecz pierzchł, nim w mojej krwi strugach się zbroczył,
Zanim Hefajstos ognisty w popiele
Pogrążył mury, bo z tyłu nawałem
Runął na smoka Ares z wojny szałem.
Bo Zeus nie cierpi dumnych głów,
A widząc ich wyniosły lot
I złota chrzęst, i pychę słów;
Wypuścił swój piorunny grot
I w zwycięstwa samym progu
Skarcił butę w dumnym wrogu.
A ugodzony wznak na ziemię runie
Ten, który w namiętnym gniewie
Miasto pogrzebać chciał w ognia całunie
Legł on od Zeusa gromu powalony;
Innym znów Ares inne znaczy zgony.
Bo siedmiu – siedmiu strzegło wrót,
Na męża mąż wymierzył dłoń;
Dziś w stosach lśni za zwycięstw trud
Ku Zeusa czci pobitych broń.
Ale przy jednej miasta bramie
Nie błyszczy żaden chwały łup,
Gdzie brat na brata podniósł ramię,
Tam obok trupa poległ trup.
Więc teraz Nike, czci syta i sławy,
Zwraca ku Tebom radosne swe oczy.
Po twardym znoju i po walce krwawej
Rzezi wspomnienie niech serca nie mroczy
Idźmy do świątyń, a niechaj na przodzie
Teb skoczny Bakchos korowody wiedzie.

Przodownik Chóru

Lecz otóż widzę, jak do nas tu zdąża
Kreon, co ziemią tą włada;
Nowy bóstw wyrok go w myślach pogrąża,
Ważne on plany waży i układa.
Widno, że zbadać chciałby nasze zdanie,
Skoro tu starców wezwał na zebranie.

Wchodzi Kreon

Prólogos - ANTYGONA - SOFOKLES - TEKST UTWORU

Antygona

O ukochana siostro ma, Ismeno!
Czy ty nie widzisz, że z klęsk Edypowych
Żadnej za życia los nam nie oszczędza?
Bo nie ma cierpień i nie ma ohydy,
Nie ma niesławy i hańby, które by
Nas spośród nieszczęść pasma nie dotknęły.
Cóż bo za rozkaz znów obwieścił miastu
Ten, który teraz władzę w ręku dzierży?
Czyś zasłyszała? Czy uszło twej wiedzy,

Ismena

O Antygono; żadna wieść nie doszła
Do mnie, ni słodka, ni goryczy pełna,
Od dnia, gdy braci straciliśmy obu,
W bratnim zabitych razem pojedynku.
Odkąd tej nocy odeszły Argiwów
Hufce, niczego więcej nie zaznałam
Ni ku pociesze, ni ku większej trosce.

Antygona

Lecz mnie wieść doszła, i dlatego z domu
Cię wywołałam, by rzecz ci powierzyć.

Ismena

Cóż to? Ty jakieś ciężkie ważysz słowa.

Antygona

O tak! Czyż nie wiesz, że z poległych braci
Kreon jednemu wręcz odmówił grobu?
Że Eteokla, jak czynić przystoi,
Pogrzebał w ziemi wśród umarłych rzeszy,
A zaś obwieścił, aby Polinika
Nieszczęsne zwłoki bez czci pozostały,
By nikt ich płakać, nikt grześć się nie ważył;
Mają więc leżeć bez łez i bez grobu,
Na pastwę ptakom żarłocznym i strawę.
Słychać, że Kreon czci godny dla ciebie,
Co mówię, dla mnie też wydał ten ukaz
Co go nie znają, nie na wiatr zaiste
Rzecz tę stanowiąc, lecz grożąc zarazem
Kamienowaniem ukazu przestępcom,
Tak się ma sprawa; teraz wraz ukażesz,
Czyś godną rodu, czy wyrodną córą.

Ismena

Gdy taka dola, to cóż, o nieszczęsna,
Prując czy snując bym mogła tu przydać?

Antygona

Patrz, byś wspomogła i poparła siostrę.

Ismena

W jakimże dziele? Dokąd myśl twa mierzy?

Antygona

Ze mną masz zwłoki opatrzyć braterskie.

Ismena

Więc ty zamierzasz grzebać wbrew ukazom?

Antygona

Tak, brata mego, a dodam... i twego;
Bo wiarołomstwem nie myślę się kalać.

Ismena

Niczym dla ciebie więc zakaz Kreona?

Antygona

Niczym, on nie ma nad moimi prawa.

Ismena

Biada! O rozważ, siostro, jak nam ojciec
Zginął wśród sromu i pośród niesławy,
Kiedy się jemu błędy ujawniły,
A on się targnął na własne swe oczy;
Żona i matka – dwuznaczne to miano –
Splecionym węzłem swe życie ukróca;
Wreszcie i bracia przy jednym dnia słońcu
Godzą na siebie i morderczą ręką
Jeden drugiemu śmierć srogą zadaje.
Zważ więc, że teraz i my pozostałe
Zginiemy marnie, jeżeli wbrew prawu
Złamiemy wolę i rozkaz tyrana.
Baczyć to trzeba, że my przecie słabe,
Do walk z mężczyzną niezdolne niewiasty;
Że nam ulegać silniejszym należy,
Tych słuchać, nawet i sroższych rozkazów.
Ja więc, błagając o wyrozumienie
Zmarłych, że muszę tak ulec przemocy,
Posłuszna będę władcom tego świata,
Bo próżny opór urąga rozwadze.

Antygona

Ja ci nie każę niczego, ni choćbyś
Pomóc mi chciała, wdzięcznem by mi było,
Lecz stój przy twojej myśli, a ja brata
Pogrzebię sama, potem zginę z chlubą.
Po świętej zbrodni. A dłużej mi zmarłym
Miłą być trzeba niż ziemi mieszkańcom,
Bo tam zostanę na wieki; tymczasem
Ty tu znieważaj święte prawa bogów.

Ismena

Ja nie znieważam ich, nie będąc w mocy
Działać na przekór stanowieniom władców.

Antygona

Rób po twej myśli; ja zaś wnet podążę,
By kochanemu bratu grób usypać.

Ismena

O ty nieszczęsna! Serce drży o ciebie.

Antygona

Nie troszcz się o mnie; nad twoim radź losem.

Ismena

Ale nie zdradzaj twej myśli nikomu,
Kryj twe zamiary, ja też je zataję.

Antygona

O nie! Mów głośno, bo ciężkie ty kaźnie
Ściągnąć byś mogła milczeniem na siebie.

Ismena

Z żarów twej duszy mroźne mieciesz słowa.

Antygona

Lecz miła jestem tym, o których stoję.

Ismena

Jeśli podołasz w trudnym mar pościgu

Antygona

Jak nie podołam, to zaniecham dzieła.

Ismena

Nie trza się z góry porywać na mary.

Antygona

Kiedy tak mówisz, wstręt budzisz w mym sercu
I słusznie zmierzisz się także zmarłemu.
Pozwól, bym ja wraz z moim zaślepieniem
Spojrzała w oczy grozie; bo ta groza
Chlubnej mi śmierci przenigdy nie wydrze.

Ismena

Jeśli tak mniemasz, idź, lecz wiedz zarazem,
Żeś nierozważna, choć miłym tyś miła.

Rozchodzą się. Wchodzi Chór

Stásimon I - ANTYGONA - SOFOKLES - TEKST UTWORU

Chór

Siła jest dziwów, lecz nad wszystkie sięga
Dziwy człowieka potęga,
Bo on prze śmiało poza sine morze,
Gdy toń się wzdyma i kłębi,
I z roku na rok swym lemieszem porze
Matkę ziemicę do głębi.
Lotny ród ptaków i stepu zwierzęta,
I dzieci fali usidla on w pęta,
Wszystko rozumem zwycięży.
Dzikiego zwierza z gór ściągnie na błonie,
Krnąbrny kark tura i grzywiaste konie
Ujarzmi w swojej uprzęży.
Wynalazł mowę i myśli dał skrzydła,
I życie ujął w porządku prawidła,
Od mroźnych wichrów na deszcze i gromy
Zbudował sobie schroniska i domy,
Na wszystko z radą on gotów.
Lecz choćby śmiało patrzał w wiek daleki,
Choć ma na bóle i cierpienia leki,
Śmierci nie ujdzie on grotów.
A sił potęgę, które w duszy tleją,
Popchnie on zbrodni lub cnoty koleją;
Jeżeli prawa i bogów cześć wyzna,
To hołd mu odda ojczyzna;
A będzie jej wrogiem ten, który nie z bogiem
Na cześć i prawość się ciska;
Niechajby on sromu mi nie wniósł do domu,

Przodownik Chóru

Lecz jakiż widok uderza me oczy?
Czyż ja zdołałbym wbrew prawdzie zaprzeczyć,
Że to dzieweczka idzie Antygona?
O ty nieszczęsna, równie nieszczęsnego
Edypa córo !
Cóżże się stało? Czy cię na przestępstwie
Ukazu króla schwytano i teraz
Wskutek tej zbrodni prowadzą jak brankę?

Wchodzi Strażnik prowadząc Antygonę

Stásimon II - ANTYGONA - SOFOKLES - TEKST UTWORU

Chór

Szczęśliwy, kogo w życiu klęski nie dosięgły!
Bo skoro bóg potrząśnie domowymi węgły,
Z jednego gromu cały szereg nieci,
Po ojcach godzi i w dzieci.
Tak jako fale na morzu się piętrzą,
Gdy wicher tracki do głębiny wpadnie
I ryje iły drzemiące gdzieś na dnie,
Aż brzeżne skały od burzy zajęczą –
Tak już od wieków w Labdakidów domy
Po dawnych gromach nowe godzą gromy.
Bóle minionych pokoleń
Nie niosą ulg i wyzwoleń.
I ledwie słońce promienie rozpostrze
Ponad ostatnią odnogą rodzeństwa,
A już bóstw krwawych podcina ją ostrze,
Obłęd i szału przeklęstwa.
O Zeusie, któż się z twą potęgą zmierzy?
Ciebie ni czasu odwieczne miesiące,
Ni sen nie zmoże wśród swoich obierzy.
Ty, co Olimpu szczyty jaśniejące
Przez wieki dzierżysz promienny,
Równy w swej sile, niezmienny.
Że nikt żywota nie przejdzie bez winy.
Nadzieja złudna, bo jednym da skrzydła,
Drugich omota w swe sidła;
Żądz lotnych wzbudzi w nich ognie,
Aż życie pióra te pognie.
A wieczną prawda, że w przystępie dumy
Mienią dobrymi ci nieprawe czyny,
Którym bóg zmieszał rozumy!
Nikt się na ziemi nie ustrzeże winy.

Przodownik Chóru

Lecz otóż Haimon, z twojego potomstwa
Wiekiem najmłodszy; widocznie boleje
Nad ciężkim losem swej umiłowanej
I po swym szczęściu łzy leje.

Wchodzi Haimon

Stásimon III - ANTYGONA - SOFOKLES - TEKST UTWORU

Chór

Miłości, któż się wyrwie z twych obierzy!
Miłości, która runiesz na ofiary,
W gładkich dziew licach gdy rozniecisz czary
Kroczysz po morzu i wśród chat pasterzy,
Ni bóg nie ujdzie przed twoim nawałem,
Ani śmiertelny. Kim władasz, wre szałem.
Za twym podmuchem – do winy
Spory ty szerzysz wśród jednej rodziny.
Urok wystrzela zwycięsko spod powiek
Dziewicy, sięgnie i praw majestatu
Moc Afrodyty, co przewodzi światu.

Przodownik Chóru

A i ja nawet, chociaż wiernie służę,
Prawie się w duszy na ukazy burzę,
A boleść serce mi rani;
Bo straszny widok uderza me oczy
Do wszechchłonącej Antygona kroczy,
Ciemnej hadesu przystani.

Straż prowadzi Antygonę

Stásimon IV - ANTYGONA - SOFOKLES - TEKST UTWORU

Chór

Tak i Danae jasnego dnia zorze
Zmienić musiała na loch w miedź obity,
W grobowej skryta komorze.
A przecież ród jej zapewniał zaszczyty
I Zeus deszcz złoty na łono jej roni.
Straszne przeznaczeń obierze!
Pieniądz ni siła, ni warowne wieże,
Ni morski żagiel przed nimi nie chroni.
Edonów króla Likurga też bucie,
Że hardym słowem na boga się miota,
Bakchos kamienne zgotował okucie,
Rozpoznał on tam za późno swe zbrodnie
I pożałował słów gniewu,
Chciał bo szał boski tłumić i pochodnie,
Urągał Muzom wśród śpiewu.
Gdzie z mórz strzelają kyanejskie progi,
Kraj Salmidesu, dla przybyszów wrogi,
Gdzie brzeg Bosforu bałwany roztrąca,
Tam widział Ares, jak dzikością wrąca
Żona Fineusa pasierby swe nęka.
Nie mieczem srogim wymierza im cięgi,
Lecz krwawą rękę zatapia w ócz kręgi,
Ostrzem je łupi czółenka.
Ujęci oni kamienną niewolą,
Płaczą nad matki i swoją niedolą.
Przecież jej przodki z Erechtydów rodu,
Ojcem Boreasz; pośród skał i głogów,
I burz pędziła dni swoje – od młodu,
Na chyżych koniach – prawe dziecię bogów.
Jednak choć w dali, i tu jej dosięga
Odwiecznej Moiry potęga.

Wchodzi Tyrezjasz

Stásimon V - ANTYGONA - SOFOKLES - TEKST UTWORU

Chór

Wieloimienny, coś z Kadmosa domu
Przysporzył chwały dziewczynie,
Synu ty Zeusa, pana burz i gromu!
W italskiej ziemi twoje imię słynie,
A i w Eleuzis, o synu Semeli,
Roje cię sławią czcicieli.
Bakchosie, w Tebach ty dzierżysz stolice,
Kędy Ismenos ciche wody toczy;
Szałem twym tchnące pląsają dziewice,
Pieniem rozbrzmiewa gród smoczy.
Widnyś ty w łunie jarzących kagańców,
Gdzie Parnas szczytem dwugłowym wystrzela,
Gdzie zdrój Kastalii i swawolnych tańców
Koryku nimfy zawodzą wesela.
W górach nysejskiej Eubei
W spowitej bluszczem mkniesz kniei,
Potem z tych brzegów, gdzie bujne winnice,
Zwrócisz swe kroki ku Tebom;
Pieśni cię chwały wiodą przez ulice
I brzmią radośnie ku niebom.
Gród ten nad wszystkie czcisz grody na świecie
Wraz z matką twoją ciężarną od gromu;
Kiedy więc brzemię nieszczęścia nas gniecie
Pełnego cierpień i sromu,
Przybądź z Parnasu ku naszej obronie
Lub przez wyjące mórz tonie.
Ty, co przodujesz wśród gwiazd korowodu,
Pieśniom przewodzisz wśród mroczy,
Zawitaj, synu Zeusowego rodu!
Niechaj cię zastęp naksyjskich otoczy
Tyjad, co w szale od zmierzchu do rana
Tańczą i w tobie czczą pana.

Wchodzi Posłaniec

ANTYGONA - STRESZCZENIE SZCZEGÓŁOWE - STRESZCZAJ SIĘ Z NAUKĄ

PROLOG
W prologu, czyli części otwierającej tragedię grecką dowiadujemy się o akcji utworu. Ma ona miejsce w Tebach, gdzie panuje Kreon.  Antygona skarży się swojej siostrze Ismenie na los ich rodu, na którym ciąży od kilku pokoleń fatum. Ismena informuje nas o nowym nieszczęściu jakie spotkało potomków Edypa. W bratobójczej wojnie zginęli bracia dziewczyn. Tragedia ta wydarzyła się w nocy podczas ataku Argwinów na Teby, którym dowodził Polinejkes. Zgodnie z grecką tradycją pochowany zostanie Eteokles walczący w obronie miasta. Kreon decyduje, iż Polinejkesowi , nie należy cię pochówek.  Ma to być oznaką  zhańbienia, sprofanowania zwłok Polinejkesa. Grecy wierzyli, że brak pogrzebu uniemożliwia zmarłemu dostanie się do Hadesu , a tym samym skazuje go na wieczną tułaczkę. Ktokolwiek złamie jego zakaz i pogrzebie zwłoki ma zostać ukamienowany.  Antygona wbrew władcy,  postanawia pochować brata i przedstawia swoje zamiary siostrze, licząc na jej pomoc. Ta jednak nie godzi się na to. Swoją decyzję argumentuje działaniem bezprawnym. Antygona postanawia samodzielnie  pochować Polinejkesa.


PARADOS
W Paradosie czyli pieśni chóru, przedstawione są minione wydarzenia. Chór informuje czytelnika o tym co miało miejsce, pełni również rolę doradców króla. Przedstawia walkę braci. Chwali zwycięstwo obrońców Teb oraz odwagę zmarłego Eteolesa. Przodownik chóru zapowiada przybycie Kreona.


EPEISODION I

Przemawia Kreon. Ma nadzieję, iż dzięki objęciu władzy przełamie pas nieszczęść ciążących nad miastem. Przedstawia siebie jako prawowitego następcę tronu. Informuje zgromadzonych, że jego rządy będą surowe, nieugięte. Zapewnia, iż sprawy państwa będzie przekładać nad prywatne interesy. Całe przemówienie ma formę przysięgi bogom oraz ludowi. Jego pierwszą decyzją jako nowego władcy jest zakaz chowania zwłok Polinejkesa. Prosi wszystkich o przestrzeganie jego prawa. W pewnej chwili przybywa strażnik. Jest wyraźnie podenerwowany.  Informuje on króla, że ciało Polinejkesa zostało przysypane garścią ziemi (zgodnie z tradycją Greków tyle wystarczyło, aby mu otworzyć drogę do Hadesu). Nie wiadomo kto sprzeciwił się zakazowi władcy, żaden strażnik nie widział przestępcy. Przodownik chóru przypuszcza, iż są za to odpowiedzialni Bogowie, gdyż każdemu należy się pochówek. Kreon wpada w gniew. Nie wierzy zarówno przodownikowi chóru jak i strażnikom. Posądza ich o przekupstwo oraz spisek przeciwko niemu. Każe rozpocząć śledztwo. Grozi strażnikom torturami i śmiercią jeżeli nie odnajdą winnego.


STASIMON I
Chór głosi pochwałę dla rozumu ludzkiego.  Wychwala człowieka jako najpotężniejszą z wszystkich istot, która włada pozostałymi.  Prezentuje w jaki sposób człowiek może wykorzystywać swój rozum.  Rozważa nad sensem istnienia człowieka we wszechświecie. Przodownik chóru obwieszcza przybycie Antygony. Informuje również o jej winie. Stara się zrozumieć i usprawiedliwić jej postawę.


EPEISODION II
Na scenie pojawia się strażnik wraz z Antygoną. Wskazuje ją jako winowajczynię oraz oskarża o złamanie nakazu Kreona. Opisuje mu całe zajście, mówi iż przyłapał Antygonę na gorącym uczynku, gdy grzebała zwłoki brata. Kreon chce poznać wszystkie szczegóły aby być pewnym co do winy dziewczyny. Dowody wydają się być jednak niepodważalne. Władca nie mogąc uwierzyć w słowa świadka, pyta wprost Antygonę, ta przyznaje się do winy. Rozpoczyna się przesłuchanie. Kobieta argumentuje swój czyn przestrzeganiem prawa boskiego. Uważa, iż nawet królowi nie wolno podważać boskich nakazów. Oskarżona twierdzi, że w szczególny sposób powinna być posłuszna bogom, gdyż jest to jej brat. Chór opisuje Antygonę jako niezłomną, przekorną, nieustępliwą osobę. Dziewczyna zarzuca królowi tyranię, traktuje go lekceważąca i pogardliwie, nie okazuje skruchy za popełnione przestępstwo. Kreon jest zaskoczony jej postawą, uważał, że jego rozkaz spotkał się z poparciem wśród ludu. Po chwili pojawia się Ismena. Król zakładając zmowę z Antygoną kieruje do niej słowa pełne żalu. W końcu Ismena przyznaje się do winy. Wywołuje to zdziwienie Antygony, która odrzuca jej pomoc. Chce całej sławy dla siebie. Publicznie wyszydza siostrę, kpi z jej uczuć oraz szczerych intencji towarzyszenia jej w niedoli. Kreon nie może zrozumieć zachowania Ismeny. Nie pojmuje dlaczego bierze winę na siebie skoro to nie ona zawiniła. Ismena prosi o łaskę dla siostry ze wzglądu na to, iż jest ona narzeczoną syna Kreona Hajmona. Niestety słowa te nie robią na władcy żadnego wrażenia. Stwierdza on, że nie zmieni wcześniej wydanego wyroku. Chce upokorzyć Antygonę, liczny na okazanie przez nią żalu w obliczu śmierci.


STASIMON II
Chór w swojej pieśni opisuje nieszczęścia jakich człowiek doświadcza w swoim życiu. Uważa, iż nie należy się rzucać w oczy bogom ponieważ to oni zsyłają na ludzi klęski. Rozprawiają nad fatum rodziny Labdakidów. Przodownik chóru zapowiada wejście na scenę syna Kreona - Hajmona.


EPEISODION III

Kreon rozmawia ze swoim synem. Ma nadzieję, że  zrozumie jego decyzję w konflikcie z Antygoną. Tłumaczy winę Antygony Hajmonowi, oraz argumentuje swoją decyzję o karze śmierci. Liczy na całkowite poparcie syna i wierność wobec rodziny. Hajmon zgadza się z koniecznością przestrzegania prawa. Nie ma również zastrzeżeń co do winy narzeczonej. Przedstawia jednak ojcu jak na sprawę Antygony patrzą mieszkańcy Teb. Jej wyczyn uważają za odważny, heroiczny, zacny, wrażliwy, godny podziwu. Dlatego też prosi Kreona aby ten rozpatrzył jej występek raz jeszcze. Hajmon uzyskuje również poparcie przodownika chóru. Sytuacja ta złości Kreona, który zaczyna krzyczeć, wypomina synowi małostkowość, oraz że jest przewrotnym synem. Z braku argumentów traktuje go jak dziecko. Hajmon jednak nie ma zamiaru ustąpić. Zarzuca ojcu tyranię, niesprawiedliwość, oraz że uważa państwo jako swoją własność. Wywołuje to kłótnię między ojcem i synem. Kiedy Kreon zaparcie tkwi w swoim wyroku Hajmon grozi, iż popełni samobójstwo jeżeli Antygona zginie. Władca jednak nie traktuje jego słów poważnie. Po chwili wzywa Antygonę, planuje wymierzyć jej sprawiedliwość na miejscu, aby w ten sposób upokorzyć syna oraz jego nadgorliwość. W pewnym momencie Kreon zmienia sposób wykonania kary. Zamiast ukamienowania rozkazuje zamknąć ją żywcem w grocie, oraz pozostawić jej trochę jedzenia. Swoją decyzję zmienił prawdopodobnie z obawy przed ludem oraz, zemstą Erynii za zabicie kogoś z rodziny.


STASIMON III

Chór śpiewa pieśń poświęconą spotkaniu Antygony i Hajmona, mimo iż do niego nie doszło. Chwali potęgę miłości, oraz więź łączącą narzeczonych. Opisuje wpływ tegoż uczucia na rozum człowieka. Przodownik chóru zapowiada Antygonę prowadzoną przez dwóch strażników do groty, w której zostanie żywcem zamurowana.


EPEISODION IV
Fragment ten ma formę pieśni pożegnalnej Antygony, która prowadzona jest na stracenie. W swoich słowa zwraca się zarówno do Bogów jak i Tebańczyków. Prosi o zrozumienie oraz wsparcie w ostatnich chwilach życia. Żałuje, iż nie było jej dane zakosztować szczęścia małżeńskiego. Ma poczucie bezsilności, bezradności. Jedynie serce Kreona pozostaje twarde i nieugięte, przyśpiesza strażników, którzy prowadzą winną.


STASIMON IV

W czwartej pieśni chór przytacza postacie, które spotkał podobny los do Antygony. Przedstawia zdarzenia zarówno historyczne jak i mitologiczne( historia Danae, historia Likurga, historia synów Fineusa). Na scenie pojawia się Tyrezjasz(Tejrezjasz).


EPEISODION V
Pojawienie się na scenie Tyrezjasza może wpłynąć na przebieg wydarzeń. Przedstawia on katastroficzną wizję gniewu Bogów, według której Hajmon zginie oraz Bogowie odwrócą się od mieszańców Teb. Winą za to obarcza Kreona.  Władca jednak nie ufa wieszczowi. Wierzy w słuszność swoich decyzji mimo przepowiedni Tyrezjasza. Posądza proroka o zmowę, oraz kierowanie się chęcią zysku. Dochodzi do kłótni Kreona ze starcem. Król prosi o radę starszyznę, ta doradza mu uwolnienie Antygony oraz pogrzebanie zwłok Polinejkesa. W końcu Kreon postanawia zmienić swoją decyzję.

STASIMON V
Chór zwraca się z prośba o pomoc do patrona Teb Dionizosa(Bakchusa). Ma nadzieję, że Bóg wspomoże miasto w tych trudnych chwilach.


EXODOS
Do pałacu Kreona przybiega posłaniec. Wygłasza przesłanie dotyczące losu ludzkiego, życia, śmierci oraz fatum. Następnie informuje zgromadzonych, iż Hajmon popełnił samobójstwo po kłótni z ojcem. Antygona aby uniknąć śmierci głodowej wiesza się w grocie. Kreon czuje się winny za los narzeczonych. Nazywa siebie mordercą. Posłaniec zapowiada kolejne nieszczęście - na wieść o śmierci syna Eurydyka przebija się mieczem. Pogrążony w żalu Kreon nie może pogodzić się z prawdą. Utwór kończy się pieśnią chóru który chwali potęgę rozumu. Ostrzega przed pychą, którą uważa za największą zgubę. Jako przykład pokazuje Kreona.


Paweł Szczęch

BALLADY I ROMANSE - ADAM MICKIEWICZ - ANALIZA I INTERPRETACJA

Spis Treści:

ROMANTYCZNOŚĆ - ADAM MICKIEWICZ - TREŚĆ BALLADY

Methinks, I see... where?
— In my mind's eyes.
Shakespeare

Zdaje mi się, że widzę... gdzie?
Przed oczyma duszy mojej.

Słuchaj, dzieweczko!
— Ona nie słucha —
To dzień biały! to miasteczko!
Przy tobie nie ma żywego ducha.
Co tam wkoło siebie chwytasz?
Kogo wołasz, z kim się witasz?
— Ona nie słucha. —
To jak martwa opoka
Nie zwróci w stronę oka,
To strzela wkoło oczyma,
To się łzami zaleje;
Coś niby chwyta, coś niby trzyma;
Rozpłacze się i zaśmieje.

“Tyżeś to w nocy? to ty, Jasieńku!
Ach! i po śmierci kocha!
Tutaj, tutaj, pomaleńku,
Czasem usłyszy macocha!
Niech sobie słyszy, już nie ma ciebie!
Już po twoim pogrzebie!
Ty już umarłeś? Ach! ja się boję!

Czego się boję mego Jasieńka
Ach, to on! lica twoje, oczki twoje!
Twoja biała sukienka!
I sam ty biały jak chusta,
Zimny, jakie zimne dłonie!
Tutaj połóż, tu na łonie,
Przyciśnij mnie, do ust usta!

Ach, jak tam zimno musi być w grobie!
Umarłeś! tak, dwa lata!
Weź mię, ja umrę przy tobie,
Nie lubię świata.
Źle mnie w złych ludzi tłumie,
Płaczę, a oni szydzą;
Mówię, nikt nie rozumie;
Widzę, oni nie widzą!

Śród dnia przyjdź kiedy... To może we śnie?
Nie, nie... trzymam ciebie w ręku.
Gdzie znikasz, gdzie, mój Jasieńku?
Jeszcze wcześnie, jeszcze wcześnie!
Mój Boże! kur się odzywa,
Zorza błyska w okienku,
Gdzie znikłeś? Ach! stój, Jasieńku!
Ja nieszczęśliwa”.

Tak się dziewczyna z kochankiem pieści,
Bieży za nim, krzyczy, pada;
Na ten upadek, na głos boleści,
Skupia się ludzi gromada.
“Mówcie pacierze! — krzyczy prostota —
Tu jego dusza być musi.
Jasio być musi przy swej Karusi,
On ją kochał za żywota!”

I ja to słyszę, i ja tak wierzę,
Placzę i mówię pacierze.
“Słuchaj, dzieweczko!” — krzyknie śród zgiełku
Starzec i na lud zawoła —
“Ufajcie memu oku i szkiełku,
Nic tu nie widzę dokoła.
Duchy karczemnej tworem gawiedzi,
W głupstwa wywarzone kuźni.
Dziewczyna duby smalone bredzi,
A gmin rozumowi bluźni”.

“Dziewczyna czuje — odpowiadam skromnie —
A gawiedź wierzy głęboko;
Czucie i wiara silniej mówi do mnie
Niż mędrca szkiełko i oko.
Martwe znasz prawdy, nieznane dla ludu,
Widzisz świat w proszku, w każdej gwiazd iskierce.
Nie znasz prawd żywych, nie obaczysz cudu!
Miej serce i patrzaj w serce!”

BALLADYNA - STRESZCZENIE, CHARAKTERYSTYKA, OPRACOWANIE


Streszczenie

Rozmowa pana zamku Kirkora z Pustelnikiem w chacie nieopodal jeziora Gopło. Głównym powodem przybycia Kirkora była jego niepewność co do wyboru przyszłej małżonki. W toku rozmowy dowiaduje się od Pustelnika, że jest on byłym królem Popielem III, który został wyparty z tronu przez złego brata Popiela IV oraz jego wojska



Juliusz Słowacki

Balladyna


BALLADYNA - STRESZCZENIE SZCZEGÓŁOWE - STRESZCZAJ SIĘ Z NAUKĄ

AKT I

SCENA 1


Rozmowa pana zamku Kirkora z Pustelnikiem w chacie nieopodal jeziora Gopło. Głównym powodem przybycia Kirkora była jego niepewność co do wyboru przyszłej małżonki. W toku rozmowy dowiaduje się od Pustelnika, że jest on byłym królem Popielem III, który został wyparty z tronu przez złego brata Popiela IV oraz jego wojska. Podczas najazdu zginęła trójka dzieci Pustelnika, po czym zdecydował się na życie samotnika w chacie nad jeziorem. Za panowania Popiela IV w kraju panował głód i prześladowanie. Przyczyną tego była korona ukryta przez Pustelnika. Zakopał ją w lesie, nie chcąc, aby trafiła w złe ręce jego brata. Korona była rzeczą niezwykłą, gdyż została ofiarowana Popielowi III przez jednego z trzech króli, wracającego z Betlejem. Szedł on kierując się wskazaniami gwiazdy i zabłądziwszy w zbożu trafił do królewskiej chaty Popiela III. Król Popiel zaproponował Scycie (jednemu z 3 króli), aby rządził razem z nim. Scyta przyjął propozycje, jednak nie chciał w zamian żadnej ziemi. W dowód uznania dla Popiela III, Scyta ofiarował mu koronę, przy której przebywał sam Jezus Chrystus. Kirkor natychmiast zobowiązał się wysłać wojska do Gniezna, aby odbić kraj z rąk Popiela IV. Na koniec Pustelnik poradził Kirkorowi, aby wziął za żonę zwykłą prostą dziewczynę, gdyż z taką będzie najszczęśliwszy.
Do chaty Pustelnika przychodzi Filon, który opowiada, że nie może znaleźć dla siebie kobiety, ponieważ wszystkie są takie podobne i zwykłe. Pustelnik poucza Filona, aby przestał szukać księżniczki i się ustatkował. Ten uważając, że starzec bredzi opuszcza chatkę.

SCENA 2

Nad jeziorem Gopło spotykają się Skierka i Chochlik. Narzekają na swoją królowa Goplanę, że są przez nią wykorzystywane. Wtem z jeziora wynurza się piękna, złotowłosa nimfa Goplana. Opowiada Skierce, że zakochała się w człowieku, Grabcu. Ostatniej zimy wpadł on do przerębli, a Goplana leżąca na dnie jeziora pomogła mu wydostać się na brzeg. Chciała zachować go dla siebie, jednak gdyby mu nie pomogła to by się utopił.
W okolicy jeziora zjawia się Grabiec. Goplana oznajmia mu, że go kocha, jednak Piękny młodzieniec niespecjalnie jest zainteresowany związkiem z nimfą. Mówi, że nie lubi wody, ani malin po to, aby jak najszybciej zbyć Goplane. Gdy to nie pomaga, stwierdza, że jest już zakochany w innej kobiecie, Balladynie.
Goplana rozkazuje Chochlikowi, aby poszedł za Grabcem i dopilnował, aby nie trafił dziś do domu Balladyny. Skierce natomiast nakazuje złamać mostek, którym będzie przejeżdżał Kirkor oraz dopilnować, aby trafił do chatki w której mieszka Balladyna.

SCENA 3

Dwie siostry Alina i Balladyna rozmawiają z matką wdową na temat swojego zamążpójścia. Marzą o tym, aby poślubić księcia.
W tym momencie do chaty puka Kirkor zwabiony przez Skierke na życzenie Goplany. Od razu zakochuje się w obu kobietach i długo zastanawia się nad wyborem jednej z nich. W tym momencie Skierka, nie wiedząc w której dziewczynie kazała mu Goplana rozkochać Kirkora, podpowiada wdowie, że za mąż powinna wyjść ta, która nazbiera więcej malin. Kirkor przystaje na tą propozycję.
Alina, która zazwyczaj zbiera więcej malin od swej siostry, przestrzega ją, aby zastanowiła się, czy chce zostawić swojego ukochanego Grabca dla Kirkora, gdyż ona na jej miejscu by tego nie zrobiła.

AKT II

SCENA 1


Chochlik przyprowadza do Goplany pijanego Grabca i informuje ją, że nie udało mu się zapowiedz spotkania Grabca z Balladyną. Goplana nie mając innego wyjścia zamienia swego ukochanego Grabca w płaczącą wierzbę. Nieopodal drzewa rozgrywa się straszna scena. Balladyna zabija swą siostrę Alinę, ponieważ zdołała ona uzbierać więcej malin. Alina kona na oczach zaklętego Grabca. Na czole Balladyny powstaje krwawe znamię.
Ciało zmarłej Aliny znalazł Filon. Zakochał się w niej od pierwszego wejrzenia i rozpaczał, że jego ukochana nie żyje. Zerwał na pamiątkę listek z wierzby pod która zmarła. Po chwili nadszedł Pustelnik, po czym obaj zanieśli zmarłą do chaty.
Goplana naśladując Alinę robi wyrzuty Balladynie. Na koniec rozmowy daje jej dzbanek z malinami i karze jej iść do swego domu.

SCENA 2

Kirkor i Wdowa po długich oczekiwaniach dostrzegają w oddali Balladynę niosącą dzbanek z malinami. Dowiadują się od niej, że Alina uciekła z jakimś młokosem. Po niedługim czasie dochodzi do ślubu, przed którym matka próbuje zetrzeć krwawe znamię z czoła córki. Jest to jednak piętno, z którym będzie musiała żyć aż do śmierci.

AKT III

SCENA 1


Pod palącą się chatą wdowy zbierają się ludzie i rozmawiają o zamążpójściu Balladyny. Część kobiet chce wyprawić się na dwór w odwiedziny, jednak niektóre uważają, iż żona Kirkora wstydzi się ich i dlatego kazała spalić swoją dawną chatę. Do tłumu podchodzi Grabiec, który nie był na ślubie swej dawnej ukochanej. Opowiada wszystkim, że został zamieniony w wierzbę, jednak nikt mu nie wierzy myśląc, że jest pijany.

SCENA 2

Kirkor powiadamia swą żonę o trzydniowym wyjeździe na wojnę. Balladyna poznaje Kostryna, dowódcę warty zamkowej. Nie pozwala wpuścić do zamku przyjaciółek swojej matki ze wsi, a jej samej każe iść na wieżę. Przy kolejnym spotkaniu nakazuje Kostrynowi zamknąć matkę w komnacie. Dowiaduje się też, że do zamku chciał wejść Grabiec, lecz go nie wpuszczono.

SCENA 3

Przed wyjazdem na wojnę Kirkor spotyka się z Pustelnikiem, Ten proponuje mu, aby wysłał swej młodej żonie skrzynię i nakazał, aby nie otwierała jej aż do swego powrotu. Miał być to test lojalności. Kirkor tak też uczynnił.
Po chwili do chaty wchodzi Filon ciekawy stanu zdrowia Aliny. Otrzymuje niestety złą wiadomość, Alina nie żyje i została pochowana w mogile.
Do chaty przychodzi Balladyna chcąc znaleźć sposób na wyleczenie swej rany na czole. Pustelnik jednak skojarzył ze sobą fakty i odkrył tajemnicę. Alina została zabita przez siostrę. Starzec mówi, że Alina powstanie z martwych, gdy Balladyna ją zawoła i wtedy rana zniknie. Zła siostra woli jednak żyć z piętnem mordercy.

SCENA 4

Grabiec spotyka się z Goplaną. Ta na jego własne życzenie zamienia go w dzwonkowego karcianego króla. Grabiec otrzymał szaty królewskie, berło oraz prawdziwą koronę Popielów, którą znaleźli Skierka z Chochlikiem. Karciany król wraz z dwoma gnomami jedzie na dwór Kirkora.

SCENA 5

Kostryn podsłuchał rozmowę Balladyny z Pustelnikiem i zna jej największa tajemnicę. Do zamku przybył Gralon, wysłannik Kirkora. Przywiózł skrzynię dla żony króla, wraz z nakazem, aby jej nie otwierała. Balladyna dowiaduję się także, że Kirkok zatrzymał się u Pustelnika przed wyjazdem. Spanikowana wyciągnęła miecz i przy współudziale Kostryna zabiła Gralona.

AKT IV

SCENA 1


Na uczcie w zamku Balladyny zjawia się Grabiec przebrany za króla. Podczas przyjęcia do sali wchodzi Wdowa, której udało się przedrzeć przez straż. Oskarża córkę, że trzyma ją w klatce i głodzi. Balladyna jednak nie przejmując się tym każe wyprowadzić kobietę, mówiąc, że jest obłąkana.
Do sali wszedł Goniec z informacją, że Kirkor zabił króla Popiela IV. Z powodu burzy jego przyjazd opóźni się jednak, gdyż postanowił schronić się w chacie Pustelnika. Kirkor ogłosił bezkrólewie, a nowym władcą zostanie ten, kto posiada prawdziwą koronę Popielów. Nie wiedział jednak wtedy, że korona znajduje się w rękach Grabca.
Chochlik zaczyna śpiewać pieśń o malinach i morderstwie Balladyny. Ona sama sprawia wrażenie obłąkanej, do tego ukazuje się jej zmarła Alina, po czym mdleje.

SCENA 2

Kirkor informuje Pustelnika o zamiarze ogłoszenia w Gnieźnie, iż nowym królem zostanie ten, kto posiada korone Popielów. Do Pustelnika przybywa Wdowa. Próbowała powiesić się na gałęzi jednak ta urwała się. Opowiada o wyrodnej córce, nie szanującej swojej matki. Wdowa oślepła błąkając się po lesie. Pustelnik obiecał jej, że ukarze córkę ja tylko ponownie zasiądzie na tronie.

SCENA 3

Chochlik i Skierka rozmawiają ze sobą, a ich rozmowę przerywa wejście Balladyny, wyglądającej jak biała mara.

SCENA 4

Balladyna z nożem w ręku udaję się na wieżę, aby zabić Grabca i przejąć koronę Lecha.

SCENA 5

Kostryn, który również chciał zabić Grabca spotyka Balladynę w drodze na wieżę. Ta jednak zapomniała wziąć ze sobą korony. Wraca po nią, jednak jej przeszukiwania pokoju okazują się bezskuteczne. Jest w strasznym stanie, wszędzie widzi krew. Kostryn widząc obłąkanie Balladyny sam udaje się do komnaty i wraca z koroną. Oboje planują zatuszowanie śladów. Balladyna zleca zabicie Pustelnika, aby nie mógł włożyć swojej korony i stawić się na zamku. Dowiadujemy się także, iż Balladyna jest w ciąży.

AKT V

SCENA 1

Goplana, wiedząc, że jej działania doprowadziły już do zbyt wielu zbrodni, odlatuje z kluczem żurawi, opuszczając rozpaczających Skierkę i Chochlika.

SCENA 2

Kirkor stacjonujący pod murami Gniezna otrzymuje wiadomość od gońca, iż Pustelnik po którego posłał, nie żyje. Został powieszony na gałęzi obok swojej chatki. Rozwścieczony Kirkor daje sygnał do ataku.

SCENA 3


Balladyna i Kostryn również przygotowują się do walki. Przekupują dwustu rycerzy Kirkora, co przechyla szalę zwycięstwa na ich stronę. Dzielny Kirkor pada ofiarą Kostryna. Balladyna odnosi zwycięstwo w walce. Nowi władcy zostają godnie przywitani na nowym dworze przez mieszkańców. Balladyna, która nie chciała się dzielić władzą postanowiła otruć Kostryna podając mu chleb z trucizną.

SCENA 4

Balladyna została wybrana na nową królową, a Kostryn padł otruty, ku uciesze władczyni, która zabiła kolejną osobę, stojącą na jej drodze do bogactwa. Nad zamek nadciągnęły czarne chmury.
Wedle prawa Balladyna miała osądzić zbrodniarzy przyprowadzonych przed jej oblicze. Nie mając wyboru trzy razy skazała samą siebie na karę śmierci. Na początku wydała wyrok na osobę, która otruła Kostryna. Kolejno przed Balladyną stanął Filon, domagając się kary dla osoby, która zabiła Alinę. Na koniec przed oblicze królowej przybyła Wdowa, dowiedziawszy się jednak jaka kara grozi, za wygnanie matki, nie zdecydowała się zdradzić imienia swej córki. Została poddana torturom, na których zmarła. Balladyna sama wydała na siebie wyrok i umarła rażona piorunem.

Dariusz Trala

BALLADYNA - TREŚĆ DRAMATU

Balladyna
Juliusz Słowacki
¤ ¤ ¤ ¤ SPIS TREŚCI:

BALLADYNA - AKT I

Scena I - Scena II - Scena III

Scena I

Las blisko jeziora Gopła – chata Pustelnika ustrojona kwiatami i bluszczem. – Kirkor wchodzi w karaceńskiej zbroi, bogato ubrany, z orlimi skrzydłami...

KIRKOR
sam

Rady zasięgnąć warto u człowieka,
Który się kryje w tej zaciszy leśnej;
Pobożny starzec – ma jednak w rozumie
Nieco szaleństwa: ilekroć mu prawisz
O zamkach, królach, o królewskich dworach,
To jak szalony od rozumu błądzi,
Miota przekleństwa, pieni się, narzeka;
Musiał od królów doznać wiele złego,
I z owąd został przyjacielem gminu.
Stuka do celi.
Puk! puk! puk!

GŁOS Z CELI

Kto tam?

KIRKOR

Kirkor.

PUSTELNIK
wychodząc z celi

Witaj, synu...
Czego chcesz?

KIRKOR

Rady.

PUSTELNIK

Zostań pustelnikiem.

KIRKOR

Gdybym podstarzał dziesiątym krzyżykiem,
Może bym w smutne schronił się dąbrowy;
Ale ja młody, pan czterowieżowy,
Przemyślałem dzisiaj, jak by się ożenić...
Poradź mi, starcze!

PUSTELNIK

Lat dwadzieścia z górą
Jak żyję w puszczy...

KIRKOR

Cóż stąd?

PUSTELNIK

Więc ocenić
Ludzi nie mogę – ani wskazać, którą
Weźmiesz dziewicę.

KIRKOR

Te, co rozkwitały
Z dzieciństwa pączków, gdyś ty żył na świecie,
Są dziś pannami... czerwony li biały
Pączek na róży, taka będzie róża...
Przypomnij niegdyś najpiękniejsze dziecię,
Białą, jak w ręku anielskiego stróża
Kwiat lilijowy – niech jej słowik śpiewny
Zazdrości głosu, a synogarlica
Wiernością zrówna... gdzie taka dziewica,
Wskaż mi, o starcze! Mówią, że królewny
Słyną wdziękami?

PUSTELNIK

Nieba! Ród to węża.
Żona zbrodniami podobna do męża,
Córki do ojca, a do matek syny.
Jak w jednym gnieździe skłębione gadziny.
O! Bogdaj piorun!...

KIRKOR

Nie przeklinaj.

PUSTELNIK

Młody,
Przeklinaj ze mną – oni klątwy warci.
Bogdaj doznali, co pomor i głody!
Bogdaj piorunem na poły pożarci,
Padając w ziemi paszczą rozdziawioną,
Proch mieli płaszczem, a węża koroną.
Bogdaj! – Klnąc zbójcę potargałem siły,
Wściekłem się jako brytan uwiązany.
Bo też ja kiedyś byłem pan nad pany,
Stutysięcznemu narodowi miły,
Żyłem w purpurze, dziś noszę łachmany;
Muszę przeklinać. Miałem dziatek troje,
Nocą do komnat weszli brata zboje,
Różyczki moje trzy z łodygi ścięto!
Dziecinki moje w kołyskach zarżnięto!
Aniołki moje!... wszystkie moje dzieci!

KIRKOR

Któż jesteś, starcze?

PUSTELNIK

Ja... Król Popiel trzeci...

KIRKOR
schyla kolano

Królu mój!

PUSTELNIK

Któż mię z żebraki rozezna?...

KIRKOR

Uzbrajam chamy i lecę do Gnezna
Mścić się za ciebie...

PUSTELNIK

Młodzieńcze, rozwagi!

KIRKOR

Bezprawie gorzej od Mojżesza plagi
Kala tę ziemię i prędzej się szerzy;
Popiel, skalany dzieci krwią niewinną,
Niegodny rządzić tłumowi rycerzy.
Niech więc się stanie, co się stać powinno,
Pod okiem Boga, na tej biednej ziemi.

PUSTELNIK

Czy ty skrzydłami anioła złotemi
Z nieba zleciałeś?

KIRKOR

Na barkach orlicy
Para tych białych skrzydeł wyrastała;
Gdy na rycerskiej są naramiennicy,
Będzież-li rycerz mniej niż owa biała
Ptaszyna ludziom użyteczny? – ma-li
Gadom przepuszczać rycerz uskrzydlony
Orła piórami?

PUSTELNIK

O mężu ze stali!
Ty jesteś z owych, którzy walą trony.

KIRKOR

Ty wiesz, jak nasza ziemia wszeteczeństwem
Króla skalana. Wiesz, jak Popiel krwawy
Pastwi się coraz nowym okrucieństwem...
Zaczerwienione krwią widziałem stawy:
Król żywi karpie ciałem niewolników.
Nieraz wybiera dziesiątego z szyków
I tnąc w kawały ulubionym rybom
Na żer wyrzuca; resztę ciał wymiata
Na dworskie pola i czerwonym skibom
Ziarno powierza. Sąsiad ziemię kata
Na pośmiewisko zwie Rusią Czerwoną.
Dotąd żyjącym pod Lecha koroną
Bóg dawał żniwo szczęścia niezasiane,
Lud żył szczęśliwy; dzisiaj niesłychane
Pomory, głody sypie Boża ręka.
Ziemia upałem wysuszona pęka;
Wiosenne runa złocą się, nim ziarno
Czoła pochyli, a wieśniacy garną
Sierpami próżne tylko włosy żyta.
Ta sama Polska, niegdyś tak obfita,
Staje się co rok szarańczy spichlerzem;
Niegdyś tak bitna, dziś bladym rycerzem
Z głodami walczy i z widmem zarazy.

PUSTELNIK

Ach, jam przeklęty! przeklęty! trzy razy
Przeklęty! winien jestem nieszczęść ludu.

KIRKOR

Jako, tyś winien?...

PUSTELNIK

Z rozlicznego cudu
Korona Lecha sławą niegdyś była,
W niej szczęścia ludu, w niej krainy siła
Cudem zamknięta... oto ja, wygnany,
Lud pozbawiłem korony.

KIRKOR

Starcze?...

PUSTELNIK

Korona brata mego jak liczmany
Fałszywa... moja pod spróchniałe karcze
Lasu wkopana... miałem ją do grobu
Ponieść za sobą.

KIRKOR

Skądże tej koronie
Cudowna władza?

PUSTELNIK

Ku ojczystej stronie
Wracali niegdyś od Betlejem żłobu
Święci królowie – dwóch Magów i Scyta.
Ów król północny zaszedł w nasze żyta,
Zabłądził w zbożu jak w lesie – bo zboże
Rosło wysokie jak las w kraju Lecha;
Więc zbłądziwszy rzekł: "Wyprowadź, Boże!"
Aż oto przed nim odkrywa się strzecha
Królewskiej chaty – bo Lech mięszkał w chacie. –
Wszedł do niej Scyta i rzekł: "Królu! bracie!
Idę z Betlejem, a gwiazda błękitna
Twoich bławatków ciągle szła przede mną,
Aż tu zawiodła". – Lech rzekł: "Zostań ze mną!
Kraina moja szczęśliwa i bitna,
Jeśli chcesz, to się tą ziemicą z tobą
Dzielę na poły". – Scyta rzekł: "Zostanę,
Lecz kraju nie chcę, bo ziemie złamane
Rozgraniczają się krwią i żałobą
Dzieci i matek". Więc razem zostali;
Ale to długa powieść...

KIRKOR

Mów! mów dalej!

PUSTELNIK

Więc jako dawniej czynili mocarze,
Z Lechem się Scyta mieniał na obrączki;
A pokochawszy mocniej sercem, w darze
Dał mu koronę... stąd nasza korona.
Zbawiciel niegdyś wyciągając rączki
Szedł do niej z matki zadumanej łona;
I ku rubinom podawał się cały
Jako różyczka z liści wychylona,
I wołał: caca! i na brylant biały
Różanych ustek perełkami świecił.

KIRKOR

O biedny kwiatku! na cóż ty się kwiecił,
By cię na krzyżu ćwiekami przybito?
Czemuż nie było mnie tam na Golgocie,
Na czarnym koniu, z uzbrojoną świtą!
Zbawiłbym Zbawcę – lub wyrąbał krocie
Zbójców na zemstę umarłemu.

PUSTELNIK

Synu!
Bóg weźmie twoją pochopność do czynu
Za czyn spełniony. Wróćmy w nasze czasy.
Gdy mię brat wygnał, uniosłem w te lasy
Świętą koronę...

KIRKOR

Wróci ona! wróci!
Przysięgam tobie...Lecz...

PUSTELNIK

Co chcesz powiadać?

KIRKOR

Nim Kirkor w przepaść okropną się rzuci
Szukając zemsty – chcę – chciałbym cię badać,
Na jakim pieńku zaszczepić rodowe
Drzewo Kirkorów, aby kiedyś nowe
Plemię rycerzy tronu twego strzegło?
Kogo wprowadzić w podwoje zamkowe
Z żony imieniem?

PUSTELNIK

Tylu ludzi biegło
Z pierścionkiem ślubnym za marą wielkości,
A prawie wszyscy wzięli kość niezgody
Zamiast straconej z żebra swego kości.
Postąp inaczej – ty szlachetny, młody;
Niechaj ci pierwsza jaskółka pokaże,
Pod jaką belką gniazdo ulepiła;
Gdzie okienkami błysną dziewic twarze,
A dach słomiany, tam jest twoja miła.
Ani się wahaj, weź pannę ubogą,
Żeń się z prostotą, i niechaj ci błogo
I lepiej będzie, niżbyś miał z królewną...

KIRKOR

Tak radzisz, starcze?

PUSTELNIK

Idź, synu, na pewno
Do biednej chaty – niechaj żona karna,
Miła, niewinna...

KIRKOR

Jaskółeczko czarna!
Ptaszyno moja, gdzie mię zaprowadzisz?

PUSTELNIK

Słuchaj mię, synu...

KIRKOR

Starcze, dobrze radzisz...
Prowadź, jaskółko!

Odchodzi Kirkor.

PUSTELNIK
sam

O! ci młodzi ludzie,
Odchodzą od nas i wołają głośno:
Idziemy szukać szczęścia. Więc my, starce,
Cośmy przebiegli po tej biednej ziemi,
A nigdy szczęścia w życiu nie spotkali –
Możeśmy tylko szukć nie umieli...
Idź! idź! idź, starcze, do pustelnej celi...

Chce wchodzić do celi – i zatrzymuje się na progu. Wchodzi Filon, pasterz.
Zamyślony – fantastycznie we wstążki i kwiaty ubrany.

FILON
z egzaltacją

O! złote słońce! drzewa ukochane!
O! ty strumieniu, który po kamykach
Z płaczącym szumem toczysz fale śklane!
Rozmiłowane w jęczących słowikach
Róże wiosenne! z wami Filon skona!
Bo Filon marzył los Endymijona,
Marzył, że kiedyś po blasku miesiąca
Biała bogini, różami wieńczona,
Z niebios błękitnych przypłynie, i drżąca
Czoło pochyli, a koralowemi
Ustami usta moje rozpłomieni.
Ach! tak marzyłem! Ale na tej ziemi
Nie ma Dyjanny. Samotny uwiędnę
Jako fijołek – albo kwiat jesieni.

PUSTELNIK

Co znaczą owe narzekania zrzędne?
Młody szaleńcze, gdzie zimny rozsądek?
Wywracasz świata boskiego porządek,
A że ty chciwy Akteona wanien,
Czekasz na ziemi anielskiego bóstwa:
Dlatego tyle zestarzałych panien
Dotąd się mężów swych nie doczekały;
Szukaj kochanki na ziemi.

FILON

Świat cały
Na próżno zbiegłem przeglądając mnóstwa
Dziewic śmiertelnych. Nieraz wzrok łakomy
Śledził spod złotej kapelusza słomy
Żniwiarek twarze, podobne czerwienią
Makom zbożowym. Nieraz poglądałem
Na białe płótna, łąk jasną zielenią
Słońcu podane; rojąc serca szałem,
Że z bieli płócien jako z morskiej piany
Alabastrowa miłości bogini
Wyjdzie na słońce. Ach! tak oobłąkany,
Żyłem na świecie jako na pustyni;
Nienasycony, dumający, rzewny.
Byłem na dworach, widziałem królewny
Podobne gwiaździe Wenus, co wynika
Wieczorem z nieba różowego zorzą,
Zaczerwieniona, ale bez promyka.
Serca nie mają, a sercem się drożą
Więcej niż koron brylantami.

PUSTELNIK

Głupcze!
Niedoścignionych gwiazd szalony kupcze!
Ty, co na dworach szukałeś kochanki:
Precz! precz ode mnie, kwiecie beznasienny,
Studniom niezdatny jak stłuczone dzbanki,
Światowi jako słońca blask jesienny
Bezużyteczny. Skoro na tron wrócę,
Zamknę cię w szpitalu szalonych lub rzucę
Na bakalarską ławę między dzieci.

FILON

Mój dobry ojcze! niechaj ci Bóg świeci!
Musisz być chory, gadasz nieprzytomnie.

PUSTELNIK

Wszyscy szaleńcy zlatują się do mnie,
A wszyscy marzą o królewskich dworach;
Myślą o królach, a kryją się w borach,
I jęczą, jęczą jak oślepłe sowy.

FILON

Wsadź, starcze, głowę w strumień kryształowy,
Może ochłonie.

PUSTELNIK

Woda nie obmyje
Na moim czole czerwonego pasu.
Widzisz! czy widzisz, jak korona ryje?
Dwudziestoletnie życie w głębi lasu
Nie zagoiło rany. Pas na czole,
A drugi taki pas me serce płata;
Ten od korony,

pokazując na serce

ten od mieczów kata.
O! moje dzieci! o! sieroctwa bole!
O! moja przeszłość!

FILON

Nudzi mię ten stary,
W głowie ma jakieś bezcielesne mary,
Pewnie oszalał samotnością, postem.

PUSTELNIK

Cierpienie myśli jest kolącym ostem,
Lecz rzeczywistość... o! ta jak żelazo
Rani, zabija...

FILON

O tym inną razą
Mówić będzemy, a przekonam ciebie,
Że smutek serca...

PUSTELNIK

Niechaj cię pogrzebie,
Mdława istoto. Nic niech nic zabije;
A twój grobowiec zamknie nic.

FILON

O luba!
Nie znaleziony twój obraz

pokazując na serce

tu żyje!
Nieznalezienie gorsze niźli zguba;
Jam cię nie znalazł, a widzę przed sobą!
Idę do lasu, gdzie będę sam...z tobą...
Błogosławiony wyobraźni cudzie,
Ty mnie ocalasz!

Odchodzi w las.

PUSTELNIK

Jak szaleją ludzie!

Wchodzi do celi.

Scena II

Inna część lasu – widać jezioro Gopło.
Skierka i Chochlik wchodzą.

SKIERKA

Gdzie jest Goplana, nasza królowa?

CHOCHLIK

Śpi jeszcze w Gople.

SKIERKA

I woń sosnowa,
I woń wiosenna nie obudziła
Królowej naszej! woń taka miła!
Czyliż nie słyszy, jak skrzydełkami
Czarne jaskółki biją w jezioro
Tak, że się całe zwierciadło plami
W tysiące krążków?

CHOCHLIK

Zanadto skoro
Zbudzi się jędza i będzie
Do pracy nas zaprzęgać. To w puste żołędzie
Wkładać jaja motylic – to pomagać mrówkom
Budującym stolicę i drogi umiatać
Do mrównika wiodące...to majowym krówkom
Rozwiązywać pancerze, aby mogły latać;
To zwiedzać pszczele ule i z otwartej księgi
Czytać prawa ulowe lub rotę przysięgi
Na wierność matce pszczelnej od zrodzonej pszczółki;
To na trzcinę jeziora zwoływać jaskółki
I uczyć budownictwa pierworoczne matki.
Już zamykać stawiane na ptaszęta klatki,
Nim jaki biedny ptaszek uwięźnie w zapadni,
Na przekor ptasznikowi; już to pani sroce
Ciągle trąbić do ucha naukę: nie kradnij;
Albo wróblowi wmawiać, że pięknie świergoce,
Aby ciągle świergotał nad wieśniaczą chatą...
Pracuj jak koń pogański, pracuj całe lato,
A zimą śpij u chłopa za brudnym przypieckiem,
Między garnkami, babą szczerbatą i dzieckiem.

SKIERKA

Bo też ty jesteś leniwy, Chochliku!

Patrzy na jezioro.

Ach, patrz! na słońca promyku
Wytryska z wody Goplana;
Jak powiewny liść ajeru,
Lekko wiatrem kołysana;
Jak łabędż, kiedy rozwinie
Uśnieżony żagiel steru,
Kołysze się – waha – płynie.
I patrz! patrz! lekka i gibka,
Skoczyła z wody jak rybka,
Na nezabudek warkoczu
Wiesza się za białe rączki,
A stopą po fal przezroczu
Brylantowe iskry skrzesza.
Ach, czarowna! któż odgadnie,
Czy się trzyma z fal obrączki?
Czy się na powietrzu kładnie?
Czy dłonią na kwiatach się wiesza?

CHOCHLIK

Ona ma wianek na głowie...
Czy to kwiaty? czy sitowie?

SKIERKA

O nie... to na włosach wróżki
Uśpione leżą jaskółki.
Tak powiązane za nóżki
Kiedyś, w jesienny poranek,
Upadły na dno rzeczułki:
Rzeczułka rzuciła wianek,
Wianek czarny jak hebany
Na złote włosy Gpolany.

CHOCHLIK

Radzę ci, uciekajmy, mój Skierko kochany,
Wiedźma gotowa zaraz nową pracę zadać.
Albo obracać młyny, skąd woda uciekła
Biednemu młynarzowi, lub każe spowiadać
Leniwego szerszenia, nim pójdzie do piekła
Za kradzież słodkich miodów... lub malować pawie.

SKIERKA

Więc uciekaj... ja się bawię...
Promienie słońca przenikły
Jaskółeczek mokre piórka...
Ożyły – pierżchły – i znikły
Jak spłoszonych wróbli chmurka.
Królowa nasza bez ducha,
Zadziwiona stoi, słucha;
Nie śmie wiązać i zaplatać
Kos rozwianych, nie wie, czemu
Wianeczkowi uwiędłemu
Przyszło ożyć? skąd mu latać?
Goplano! Goplano! Goplano!

Wchodzi Goplana.

GOPLANA

Narwij mi róż, Chochliku! poleciał mój wianek.

CHOCHLIK

Już się zaczyna praca.

Chochlik odchodzi mrucząc.

GOPLANA

Czy to jeszcze rano?

SKIERKA

Pierwsza wiosny godzina.

GOPLANA

Ach! gdzież mój kochanek?

SKIERKA

Co mi rozkażesz, królowo?
Zadaj piękną jaką pracę.
Winąć tęczę kolorową,
Albo budować pałace,
Powojami wiązać dachy,
I opierać kwiatów gmachy
Na kolumnach malw i dzwonków
Lazurowych.

GOPLANA
zamyślona

Nie!

SKIERKA

Chcesz tronów
Z wypłakanych nieba chmurek?
Czy ci przynieść pereł sznurek?
Z owych pereł, które dają
Lep na ptaszki; ale mają
Takie blaski, takie wody,
Jak kałakuckie jagody.
Chcesz? lecę na trzęsawicę,
Dojrzę – dogonię – pochwycę –
Błędnego moczar ognika;
I zaraz w lilijkę białą
Oprawię jak do świecznika,
I nakryję białym dzwonkiem,
By ci świecił...Czy to mało?
Rozkaż, pani! Co pod słonkiem,
Co na ziemi, wszystko zniosę:
Drzewa, kwiaty, światło, rosę.
Co nad ziemią, w ziemi łonie:
Dźwięki, echa, barwy, wonie,
Wszystko, o czym kiedy śniły
Myśli twoje w jezior burzy
Kołysane.

GOPLANA

Skierko miły,
Ja się kocham.

SKIERKA

W czym? czy w róży
Bezcierniowej? czy w kalinie?
W czterolistnej koniczynie?
Może w kwiatku: "niech Bóg świeci",
Który posadzi macocha
Na grobie mężowskich dzieci?
Może w Magdaleny nitce,
Co bez wiatru leci płocha?
Może w białej margieritce,
Co piątym listkiem: "nie kocha"
Zabiła młodą pasterkę?
W czym się kochasz? poszlij Skierkę,
A przyniesie ci kochanka,
I wplecie do twego wianka,
I będziesz go wiecznie miała,
Pieściła i całowała
Do przyszłej wiosny poranka,
Do drugiego kwiatów wieku.

GOPLANA

Ach! ja się kocham, kocham się w człowieku!

SKIERKA

To ludzkie czary.

GOPLANA

Tej zimy, gdym usnęła
Na skrysztalonym łożu. Światło mię jakieś
Z głuchego snu gwałtownie ocuciło.
Otwieram oczy – patrzę... płomień czerwony
Jako pożaru łuna bije przez lody
I słychać głuchy huk. Rybacy to rąbali
Przełomkę biednym rybkom zdradliwą... Nagle
Okropny krzyk – w przełomkę człowiek pada
Na moje upadł łoże; a czy to światło
Podobne barwie róż, które świeciło
W moim pałacu szklistym? Czy też prawdziwe
Róże na jego licach śmiercią mdlejące;
Ale się piękny wydał – ach! piękny tak, że chciałam
Zatrzymać go na wieki w zimnych pałacach,
I nie rozwiązać z wieńca ramion, i przykuć
Łańcuchem pocałunków. Wtem zaczął konać...
Musiałam wtenczas, ach! musiałam go wypuścić!
Gdybym przynajmniej mogła była go wynieść
Z wody na rękach moich, usta z ustami
Spoić i życie wlać w ostygłe jego piersi;
Ale ty wiesz, co to za męka dla nas,
Kiedy podobne kwiatom, musiemy składać
Rumieniec nasz i piękne barwy wiosny.
I do kamieni białych podobne leżeć
W głębiach jeziora. Taką ja wtenczas byłam.
Musiałam leżeć na dnie, ani się płocho
Na światło dnia wyrywać. Na pół martwego
Wyniosłam drżącą ręką i przez otwory
W lodzie wybite rzucam: sama boleśnie
Wracam na puste łoże, na zimne łoże;
A serce moje rozdarł okrzyk rybaków,
Którzy witali wtenczas, gdy ja żegnałam.
Jakżem czekała wiosny, przyszła nareszcie!
Z miłością w moim sercu budzę się... kwiaty
To nic przy jego licach – gwiazdy gasną
Przy jego jasnych oczach... Ach! kocham! kocham!

SKIERKA

Ktoś idzie tutaj lasem.

GOPLANA

To on! to on! mój miły.
Bądź niewidomym, Skierko.

Skierka odchodzi.
Wchodzi na scenę Grabiec - rumiany – w ubiorze wieśniaka.

GRABIEC

Ach, cóż to za panna?
Ma twarz, nogi, żołądek – lecz coś niby szklana.
Co za dziwne stworzenie z mgły i galarety!
Są ludzie, co smak czują do takiej kobiety;
Ja widzę coś rybiego w tej dziwnej osobie.

GOPLANA

Jak się nazywasz, piękny młodzieńcze?

GRABIEC

Nic sobie...

GOPLANA

Miły nic sobie!

GRABIEC

Jakżeś głupia, mościa pani –
Nic sobie, to się znaczy, że nic nie przygani
Mojej piękności... to jest, żem piękny. A zwę się
Grabiec.

GOPLANA

Cóż cię za anioł obłąkał w tym lesie?

GRABIEC

Proszę, co za ciekawość w tym wywiędłym schabku!

GOPLANA

Proszę cię, panie Grabiec!

GRABIEC

Wolno mówić: Grabku!
Panie Grabku!

GOPLANA

Któż jesteś?

GRABIEC

Aśćki panny sługa...
A pytasz, kto ja jestem?... to historia długa;
W naszym kościółku stały ogromne organy,
Mój tata grał na dudach; pięknie grywał pijany,
Ale kiedy na trzeźwo, okropnie rzępolił;
Do tego był balwierzem i wieś całą golił,
Golił i grał na dudach, bo golił w sobotę,
Na dudach grał w niedzielę; a miał taką cnotę,
Że nie pił, kiedy golił, a pił, kiedy grywał,
I wszystko szło jak z płatka. Wtem kogut zaśpiewał
I mój ojciec małżeństwem z żoną los zespolił.
Panna młoda wąs miała, ojciec wąs ogolił
I wszystko szło jak z płatka. Lecz tu nowe cuda!
Żona grała na dudach, a tatuś był duda;
Grała więc po tatusiu i dopóty grała,
Aż go na cmentarzyku wiejskim pogrzebała.
Ja zaś, pośmiertne dzieło pana organisty,
Jestem, jak mówią, ojca wizerunek czysty,
Bo lubię stary miodek i kocham gorzonnę,
I uciekam od matki...

GOPLANA

Słowa jego wonne
Przynosi wiatr wiosenny do mojego ucha...
O luby! ja cię kocham...

GRABIEC

Cóż to za dziewucha?
Obcesowo zaczyna. Wprawdzie to nie dziwy.
Ilekroć przez wieś idę, to serca jak śliwy
Lecą pod moje nogi... wołają dziewczęta:
Panie Grabku! Grabiątko, niech Grabiec pamięta,
Że jutro grabim siano – pomóż, Grabku, grabić.
A to znaczy, że za mnie dałyby się zabić,
I to, że się na sianie dadzą pocałować.

GOPLANA

Czy mię kochasz, mój miły?

GRABIEC

Ha?... trzeba skosztować...
Na przykład... daj całusa...

GOPLANA

Stój!... pocałowanie
To ślub dla czystych dziewic. Na dziewiczym wianie
Za każdym pocałunkiem jeden listek spada.
Nieraz dziewica czysta i smutkami blada
Dlatego, że spadł jeden liść u serca kwiatu,
Nie śmie kochać i daje pożegnanie światu,
I do mogiły idzie nigdy nie kochana.

GRABIEC

Coś waćpanna jak mniszka.

GOPLANA

Raz pocałowana,
Będę twoją na wieki – i ty mój na wieki...

GRABIEC

Ha, pocałunek bliski, a ten "mój" daleki.

Całuje.

GOPLANA

O mój luby!...

GRABIEC

Dalibóg... pfu! pocałowałem
Niby w pachnącą różę... pfu... róża jest ciałem,
Ciało jest niby różą...niesmaczno!...

GOPLANA

Mój drogi!
Więc teraz co wieczora na leśne rozłogi
Musisz do mnie przychodzić. Będziemy błądzili,
Kiedy księżyc przyświeca, kiedy słowik kwili,
Nad falą szklistych jezior, pod wielkim modrzewiem
Będziemy razem marzyć przy księżycu...

GRABIEC
do siebie

Nie wiem,
Co powiedzieć babie...

GOPLANA

Ty smutny? Ty niemy?
O! my z tobą będziemy szczęśliwi!

GRABIEC

Będziemy,
Lecz nie wieczorem – i nie przy jeziorze...

GOPLANA

Czemu?

GRABIEC

Bo ja nie lubię wody jak wściekły.

GOPLANA

Mojemu
Kochankowi rwać będę poziomki, maliny.

GRABIEC

Lecz ja nie lubię malin... a kiedy dziewczyny
Niosą dzbanek na głowie, nieraz zrzucam dzbanek,
Ale to nie dla malin.

GOPLANA

Lecz ty mój kochanek,
Ty musisz lubić kwiaty. Więc przyjdź co wieczora...

GRABIEC

A to już tego nadto!... co za nudna zmora!
Nie przyjdę w żaden wieczór...

GOPLANA

Dlaczego?

GRABIEC

Za borem
Pewna dziewczyna czeka na Grabka wieczorem.

GOPLANA

Dziewczyna?

GRABIEC

Tak... dziewczyna...

GOPLANA

Czy piękna dziewczyna?

GRABIEC

Ha?... co pannie do tego?... zwie się Balladyna.

GOPLANA

Siostra Aliny?... córka wdowy?... ale ona
Złe ma serce.

GRABIEC

Waćpanna, widzę, coś szalona...
Nie wierzę w babskie dziwy, sądy i przestróżki.
Wszystkie dziewczęta, które mają małe nóżki,
To mają piękne usta i serca – a właśnie
Ona piękną ma nóżkę...

GOPLANA
zapalając się

Niech słońce zagaśnie,
Jeśli mi cię kto wydrze, kochanku.
Ty jesteś moim! moim! moim wiecznie!
Choćbyś miał księżyc za ślubny pirścionek,
Choćbyś miał księżyc, to ja go rozłamię,
Zagaszę księżyc, który cię prowadzi
Do pocałunków, do kochanki domu.
Ach, bądź mi wiernym! błagam cię! zaklinam!
Na twoje własne szczęście. Ach! zaklinam!
Bo zginiesz, luby... nie... razem zginiemy,
Ale ty zginiesz także, gdy ja zginę...
Więc nie chcę zginąć, abyś ty nie zginął.
Przynajmniej dzisiaj nie chodź tam wieczorem,
Przynajmniej dzisiaj nie chodź tam... ja każę...

GRABIEC

A któż ty jesteś, co każesz?

GOPLANA

Królowa!
Królowa fali, Goplana.

GRABIEC

Ej!... w nogi!
Jezus Maryja! a tom popadł w biedę,
Szatana żona chce być moją żoną.

Grabiec ucieka.

GOPLANA
sama

Niech słońce gaśnie! Niechaj gwiazdy toną
W bezdrożne niebo! Niechaj róże więdną!
Co mi po słońcu, po gwiazdach, po kwiatach.
Wolę je stracić niż kochanka stracić.
Co mam potęgi, co nadprzyrodzonej
Siły nad światem, to obrócę na to,
Aby to serce podbić i mieć moim...
Skierko! Chochliku!

Skierka przybiega.

Czy słyszałeś, Skierko,
Moją rozmowę z kochankiem? aniołem?

SKIERKA

Nie karz... ciekawość... szczera moja skrucha,
Biały powoju kwiatek uszczknąłem
I końcem różka włożywszy do ucha,
Słyszałem... przez kwiat...

GOPLANA

Gdzie Chochlik?

SKIERKA

Leniwy
Ciągnie się z wiankiem.

Wchodzi Chochlik z wiankiem.

GOPLANA

A wstydź się Chochliku!
Patrz, coś ty narwał chwastu i pokrzywy,
Brzydkich piołunów, koniczyn, trawniku.

SKIERKA

Pozwól mi, pani, niech, ja go wysiekę
Za taki wianek...

CHOCHLIK

Ej!... ja cię urzekę...

GOPLANA

Słuchajcie mię cicho, diabliki...
Oto, Chochło, polecisz za moim kochankiem;
Idź przy nim, przed nim, za nim, jak skoczne ogniki,
I błąkaj po murawach tak, by przed porankiem
Nie trafił do mięszkania, ani do tej chaty,
Gdzie mięszkają dwie piękne dziewczęta – dwa kwiaty,
Córki wdowy... rozumiesz... a o wschodzie słońca
Tu miłego przyprowadź.

CHOCHLIK

Będę go bez końca
Błąkał i sadzał w błocie... cha! cha! cha! cha! cha! cha!

Odchodzi Chochlik.

GOPLANA

A ty, mój Skierko, leć na mały mostek,
Gdzie jest mogiła samobójcy stracha.
Ukryj się w łozy zarostek.
Za godzinę przez ten mostek
Będzie jechał pan bogaty,
Ustrojony w złote szaty,
Jak do ślubu – bez oręży,
I kareta złotem błyska,
I pięć rumaków w zaprzęży;
Cztery karych i klacz biała
Przodem lecąc iskry ciska.
A na mostku wypróchniała
Leży belka drżąca, śliska.
Czy rozumiesz?

SKIERKA

Wywrócić?

GOPLANA
skłaniając głowę

Lecz nie szkodzić żywym,
Ani ludziom, ni koniom.

SKIERKA

A potem?

GOPLANA

Tego pana w płaszczu złotym
Hymnem wiatru czułym, tkliwym
Zaprowadzić aż do chaty,
Gdzie mieszka uboga wdowa
I dwie młode córki chowa.
Uczyń tak, by pan bogaty
Wziął tam żonę i we dwoje
Odjechał złotą karetą.
Luby Skierko! dziecię moje!

SKIERKA

Dziewczyna będzie kobietą,
Nim dwa razy słońce zaśnie,
Nim dwa razy księżyc zgaśnie.

Odlatuje.

GOPLANA
sama

Więc rozesłałam sylfy; niechaj pracują
Na moje szczęście. Teraz nie idzie o to,
Aby wojskami kwiatów zdobywać niwy;
Nie kwiatów strzec mi teraz, nie tęczę winąć,
Ani słowiki uczyć piosenek, ani
Budzić jaskółki wodne... kocham!... ginę!...
A jeśli on mię kochać nie będzie? cała
W mgłę się rozpłynę białą, i spadnę łzami
Na jaki polny kwiat, i z nim uwiędnę.

Rozpływa się w powietrzu.

Scena III

Chata Wdowy.
Wdowa i córki jej Balladyna i Alina wchodzą z sierpami.

WDOWA

Zakończony dzień pracy. Moja Balladyno,
Twoje rączki od słońca całe się rozpłyną
Jak lodu krysztaliki. Już my jutro rano
Z Alinką na poletku dożniemy ostatka;
A ty, moje dzieciątko, siedź sobie za ścianą...

ALINA

Nie! nie, nie, jutro odpoczywa matka,
A my z siostrzycą idziemy na żniwo.
Słoneczko lubi twoję główkę siwą
I leci na nią by natrętna osa
Do białych kwiatów, ani go od włosa
Liściem odpędzić; że też nigdy chmurki
Bóg nie nadwieje, aby cię zakryła.
O! biedna matko!

WDOWA

Dobre moje córki,
Z wami to nawet ubożyzna miła;
A kto posieje dla Boga, nie straci.
Zawsze ja myślę, że wam Bóg zapłaci
Bogatym mężem... a kto wie? A może
Już o was słychać na królewskim dworze?
A my tu żniemy, aż tu nagle z boru
Jaki królewic - niech i kuchta dworu,
Albo koniuszy - zajeżdża karetą...
I mówi do mnie: podściwa kobieto,
Daj mi za żonę jedną z córek. - Panie!
Weź Balladynę, piękna jak dziewanna. -
Tobie się także, Alino, dostanie
Rycerz za męża - ale starsza panna
Powinna prędzej zostać panną młodą.
W rzeczułkach woda goni się za wodą.
Mój królewicu, żeń się z Balladyną.

BALLADYNA

Gdzie ty mój grzebień podziałaś, Alino?
Co ty tam słuchasz, jak się matce marzy.

ALINA

Wiesz, Balladyno, że to jej do twarzy,
Kiedy śni głośno, kiedy się uśmiecha.

WDOWA
do Balladyny

Dobrze ty mówisz! Chata taka licha,
A mnie się marzy Bóg wie co... Ale
Bogu się także w wiekuistej chwale
Musi coś marzyć... a gdyby też Bogu
Chciało się matce dać złotego zięcia...

BALLADYNA

Ach! słychać jakiś tarkot na rozłogu,
Jedzie gościńcem dwór jakiegoś księcia.
Pięć koni... złota kareta... ach, kto to?
Jedzie aleją... jak to pięknie złoto
Między drzewami błyska!... Ach! mój Boże,
Co im się stało?... śród naszego mostu
Powóz prrr... stanął... i ruszyć nie może...

WDOWA

Pewnie chcą konie napoić...

BALLADYNA

Ot właśnie!
Pan poi konie na drodze po prostu...

WDOWA

Ha! jeśli pić chcą...

ALINA

Już słoneczko gaśnie,
Trzeba zapalić sosnowe łuczywo...

BALLADYNA
biegnąc od okna

Ach, lampę zaświeć... ach, lampę... co żywo...
O! gdzie mój grzebień?

Słychać pukanie do drzwi.

WDOWA

Cóż to? co?... ktoś puka...
Otwórz, Balladyno.

BALLADYNA

Niech siostra otworzy...

WDOWA

Prędzej otwórzcie... ktoś do chaty stuka.

ALINA

Ach, ja się boję...

WDOWA

Niech wszelki duch boży
Boga wychwala... ja odemknę chatę.

Patrzy przez dziurkę od klucza.

O, jakie stroje złocisto-bogate!

Otwiera.

Czy w imię Boga?...

Kirkor wchodzi.

KIRKOR

Tak, z Boga imieniem.
Proszę wybaczyć, ale nad strumieniem
Mostek pod moim załamał się kołem,
Szukam schronienia...

WDOWA

Proszę poza stołem,
Mój królewicu, siadać - proszę siadać.
Chata uboga - raczyłeś powiadać,
Że powóz... O! to nieszczęście! - Dziewczęta!
To moje córki, jasny królewicu -
A to już dawno człowiek nie pamięta
Takich przypadków, chyba przy księżycu
Młynarz, co jechał przeszłej wiosny.

BALLADYNA

Matko,
Dosyć - daj panu mówić.

Wchodzi Skierka niewidzialny dla aktorów.

KIRKOR

Przed tą chatką
Słyszałem dźwięki luteń...czy to córki
Wasze grywają na lutni?

WDOWA

Przepraszam -
Nie... królewicu...

SKIERKA

Z niewidzialnej chmurki
Sympatycznymi kwiaty poukraszam
Obie dziewice, bo moja królowa
Nie powiedziała, do której nakłonić
Serce Kirkora... Muzyka echowa
Zacznie hymnami powietrznymi dzwonić:
A wieniec kwiatów taką woń rozleje,
Że serce tego człowieka omdleje,
Że jednym sercem dwa serca pokocha.

Wkłada wieńce kwiatów na głowy dziewicom - słychać muzykę.

WDOWA

Może królewic chce odpocząć trocha?...

KIRKOR
z zadziwieniem i niespokojnością

Odpocząć, kiedy dźwięki takie cudne
Słyszę... Dziewice, wasze są to pieśni?...
Słyszę śpiewanie...

ALINA

Czy się panu nie śni?
Tu w chacie... cicho...

KIRKOR

Ach! jakże mi nudne
Wspomnienie zamku pustego!...

SKIERKA
na stronie

Czar działa...

KIRKOR

Z jakich kadzideł ta woń się rozlała?...
To z pewna wasze wieńce, uroszone
Łzami wieczora, dają takie wonie?

BALLADYNA

Lecz my nie mamy wieńców.

Wchodzi Sługa Kirkora bogato ubrany.

SŁUGA

Naprawione
Koło w powozie...

KIRKOR

Wyprząc z dyszla konie,
Ja tu zostanę...

Sługa odchodzi.

WDOWA

Cóż to za zjawienie?
Królewic w chacie! Na jakim on sienie
Spać będzie?... Jemu listki róży cisną...

KIRKOR
do siebie

Prawdę wróżyłeś, pustelniku stary:
Gdzie okienkami dwie różyczki błysną,
Gdzie dach słomiany...

SKIERKA
do siebie

Zakończone czary...

KIRKOR
do Wdowy

Słuchajcie, matko! na świat wyjechałem
Szukać ubogiej i cnotliwej żony;
Dalej nie jadę, bo tu napotkałem
Cudowne bóstwa!...O! gdybym dwa trony -
Ach! powiem raczej, gdybym miał dwa serca!
Lecz zdaje mi się, że dwa serca noszę...
Ale Bóg jedną tylko wziąć pozwala
I do ślubnego prowadzić kobierca;
Więc trzeba wybrać... Czemuż losu fala
Rozbiła serce moje o dwie skały?
Ach! czemuż oczy pierwej nie wybrały
I nie powiodły czucia? Dziś nie umiem
Wybrać...

WDOWA

Ja ciebie, panie, nie rozumiem...

KIRKOR

Proszę o rękę jednej z córek... może
Słyszałaś kiedy o hrabi Kirkorze,
Co ma ogromny zamek, cztery wieże,
Złocisty powóz, konie i rycerze
Na swych usługach?... Otóż Kirkor... to ja...
Proszę o jedną z córek...

WDOWA

Córka moja?...
Ja dwie mam córki - ale Balladyna...

KIRKOR

Czy starsza?

WDOWA

Tak jest... a młodsza Alina
Także jest jak anioł...

KIRKOR
do siebie

Jaki wybór trudny!
Starsza jak śniegi - u tej warkocz cudny,
Niby listkami brzoza przyodziana;
Ta z alabastrów - a ta zaś różana -
Ta ma pod rzęsą węgle - ta fijołki -
Ta jako złote na zorzy aniołki,
A ta zaś jako noc biała nad rankiem.
Więc jednej mężem - drugiej być kochankiem;
Więc obie kochać, a jedną zaślubić?
Lecz którą kochać? którą tylko lubić?...
Niech się przynajmniej z ust różanych dowiem,
Która mnie kocha?...

do dziewic

Moje smugłe łanie,
Czy mnie kochacie?

BALLADYNA

Ach! ja ci nie powiem:
Nie... ale nie śmiem wymówić: tak, panie -
Może ty zgadniesz, choć będę milczała;
Zgadnij, rycerzu.

KIRKOR
do Aliny

A ty, różo biała?

ALINA
rzucając się na łono matki

Kocham...

KIRKOR

Obiedwie kochają.

WDOWA

Zapewne,
Że muszą kochać!... toż by to dopiero,
Gdyby nie kochać rycerza, co szczerą
Mógłby za żonę wziąć sobie królewnę,
Piękny i śmiały.

KIRKOR

Któraż z was, dziewice,
Będzie mię więcej kochała po ślubie?
Jak będzie kochać? lubić, co ja lubię?
Jak mi rozchmurzać gniewu nawałnice?

BALLADYNA

O panie! jeśli w zamku są czeluście,
Z czeluści ogień bucha, a ty każesz
Wskoczyć - to wskoczę. Jeśli na odpuście
Ksiądz nie rozgrzeszy, to wezmę na siebie
Śmiertelne grzechy, którymi się zmażesz.
Jeżeli dzida będzie mierzyć w ciebie,
Stanę przed tobą i za ciebie zginę...
Czegóż chcesz więcej?...

WDOWA

Weź! weź Balladynę.
Szczera jak złoto.

KIRKOR
do Aliny

A ty, młodsza dziewo,
Co mi przyrzekasz?

ALINA

Kochać i być wierną.

KIRKOR

Ach, nie wiem, której oddać rękę lewą
Jako szwagierce - a której z pierścionkiem.
O! gdybym ujrzał tę gwiazdę przedsterną,
Co wiodła króle do Dzieciątka żłobu!
Serce mam jedno, a ciągnie do obu.
Którą odrzucić? której być małżonkiem?
Obie kochają, więc niesprawiedliwość
Poniesie jedna, jeśli wezmę drugą.
W obojgu jedna prostota i tkliwość,
W obojgu miłość jednaką zasługą...
Którą tu wybrać?...

ALINA

Jeśli mnie wybierzesz,
Szlachetny panie, to musisz obiecać,
Że mię do zamku twojego zabierzesz
Z matką i siostrą... Bo któż będzie matce
Gotować garnek? kto ogień rozniecać?
Ona nie może zostać w biednej chatce,
Kiedy ja będę w pałacach mieszkała.
Patrz, ona siwa jak różyczka biała.
O! widzisz, panie...musisz także ze mną
I matkę zabrać...

KIRKOR

O! jakąż tajemną
Rozkoszą serce napełnia...o! miła...

WDOWA

Lecz Balladyna to samo mówiła
W sercu i w myśli... Wierzaj mi, rycerzu,
I Balladyna kocha matkę starą.

KIRKOR

Jużem bym wybrał i znów mi w puklerzu
Dwa serca biją...

BALLADYNA

Byłabym poczwarą
Niegodną twojej ręki, ale piekła,
Żebym się matki kochanej wyrzekła.
Prócz matki, siostry, wszystko ci poświęcę.

KIRKOR

Oślepionego chyba losu ręce
Wskażą mi żonę...

SKIERKA
śpiewa do ucha Wdowy

Matko, w lesie są maliny,
Niechaj idą w las dziewczyny,
Która więcej malin zbierze,
Tę za żonę pan wybierze.

WDOWA

Coś matce staruszce
Przyszło do głowy... Mój ty królewicu,
Jeśli pozwolisz twej pokornej służce,
To ci poradzi, piękny krasnolicu.
Oto niech rankiem idą w las dziewczyny,
A każda weźmie dzbanek z czarnej gliny;
I niechaj malin szukają po lesie,
A która pierwsza dzban pełny przyniesie
Świeżych malinek, tę weźmiesz za żonę.

KIRKOR

Wyborna rada... O! złota prostoto!
Ty mi dasz szczęście niczym nie skłócone,
Dnie rozkoszami przeplatane z cnotą.
Tak, moja matko... niech o słońca wschodzie
W las idą córki z dzbankami na głowie.
A my w lipcowym usiądziemy chłodzie;
Która powróci pierwsza, ta się zowie
Hrabini Kirkor... Sądź sam, wielki Boże!

WDOWA

Królewic znajdziesz w tej chateczce łoże,
Pachnące siano zakryte bielizną.
Wierzaj mi, panie, żabki się nie wślizną
Do twego sianka... proszę do alkowy.

KIRKOR
klaszcze, wchodzi Sługa

Przynieś z powozu puchar kryształowy,
Wino i zimne żubrowe pieczywo...

Sługa odchodzi.

Bądźcie mi zdrowe, piękne narzeczone...

Odchodzi do alkowy poprzedzany przez Wdowę.

ALINA

Siostrzyco moja... o! jakież to dziwo,
O! jakie szczęście!

BALLADYNA

Jeszcze nie złowione,
To szczęście, siostro, może nie dla ciebie...

ALINA

O! moja siostro... wszakże to na niebie
Jeśli nie słońce, to gwiazdy nad głową;
Jeśli nie będę panią Kirkorową,
To będę pani Kirkorowej siostrą.
A tobie jutro trzeba wziąć się ostro
Do tych malinek, bo wiesz, że ja zawsze
Uprzedzam ciebie i mam pełny dzbanek.
Nie wiem, czy na mnie jagody łaskawsze
Same się tłoczą... czy tam.. twój kochanek...

BALLADYNA

Milcz!...

ALINA

Ha, siostrzyczko? A ja wiem dlaczego
Malin nie zbierasz...

BALLADYNA

Co tobie do tego?

ALINA

Nic... tylko mówię, że ja bym nie chciała
Rzucić kochanka ani dla rycerza,
Ani dla króla...a gdybym kochała,
Wzajem kochana, rolnika, pasterza,
To już by żaden Kirkor...

BALLADYNA

Nie chcę rady
Od głupiej siostry...

Słychać klaskanie za chatą. - Balladyna zapala świeczkę
I ukrywszy ją w dłoni wychodzi.

ALINA

Ha! zaklaskał w borze -
Wyszła ze świeczką... O, mój wielki Boże!
Co tam pan Grabek powie na te zdrady?
Bo też ta siostra chce iść za Kirkora,
A jam widziała na kwiatkach ugora,
Ba! I pod naszą osiną słyszałam
Sto pocałunków... przebacz mi, o Chryste,
Że sądzę miłość, której ach! nie zaznałam...

Klęka

Widzisz, mój Boże! ja mam serce czyste,
A przysięgając nie złamię przysięgi...
Boże! ptaszęta u twojej potęgi
Mogą uprosić o wiszeńkę czarną,
Jaskółkom w dziobek dajesz muszkę marną.
Jeśli ty zechcesz, Boże mój jedyny,
Gdzie stąpię... wszędzie czerwone maliny...

Siada na ławie i usypia.

SKIERKA
śpiewa

Niech sen szczęścia pozłacany
Zamyka oczy dziewczyny...
A ja polecę do Goplany...

Odchodzi.

ALINA
przez sen

Wszędzie maliny! maliny! maliny...

Koniec aktu pierwszego

BALLADYNA - AKT II

Scena I - Scena II

Scena I

Las przy jeziorze Gople. - Wschód słońca. - Chochlik i Grabiec w czerwone błoto trzęsawic uwalany - i dobrze podpity.

GRABIEC

Nie pójdę krokiem dalej.

CHOCHLIK

Ale tu już blisko
Do twojego domostwa.

GRABIEC

Moje czarne psisko,
Nie wierzę tobie... bo mię błąkasz - sadzasz w błocie
I wykręcasz ogonem... Nie... mój czarny kocie,
Chciałem ciebie pogłaskać, a ogień wytrysnął...
Spać chcę.

CHOCHLIK

Zażyj tabaki...

GRABIEC
trzymając się dębu

Patrz, dąb mię uścisnął,
I nie dziw, dąb przyjaciel grabiny... Mój dębie,
Wierz mi, że cię szacuję; co w sercu to w gębie.

CHOCHLIK

Chodźmy dalej...

GRABIEC

Znalazłem dęba przyjaciela;
Choćbyś mi raj pokazał, gdzie Bóg wróble strzela,
To nie porzucę dębu, co się cały chwieje
I potrzebuje wsparcia. - Patrz, biedaczek mdleje.
Tu, psie! tutaj z latarnią! zgubiłem dębinę!
Ha! dąb uciekł.. nie poznał mnie... obrosłem w trzcinę
Siedząc w błotach noc całą...

CHOCHLIK

Chodź do karczmy.

GRABIEC

Na to
Masz ze mnie przyjaciela - na to jak na lato..
Nie... to nie przystoi... jeśli karczma dama
Kocha mię, jak ja kocham... to nadejdzie sama...
Głupstwo chodzić do dziewcząt... Skąd ty masz tabakę?

CHOCHLIK

Od pana Lucyfera.

GRABIEC

Ty mi świecisz bakę.
Psie mój miły, poszukaj zająca - a strzelę.

CHOCHLIK

Czym?...

GRABIEC

Gromem... Cośmy z tobą dobrzy przyjaciele,
Przepraszam ciebie bardzo, żem cię zawiódł w błota,
Siedzieliśmy w kałuży po uszy jak cnota,
I kichali - kichali... mój nos w nos waćpana.

CHOCHLIK

Pamiętasz, co nam trzcina mówiła?

GRABIEC

Kochana!
Przyszła na pomoc...

CHOCHLIK

Trzcina ratowała dudę...

GRABIEC

Ja zawsze obwiniałem trzciny o obłudę...

Kładzie się.

CHOCHLIK

Chodź dalej...

GRABIEC

Spać chcę...

CHOCHLIK

Lepiej wleź na dąb...

GRABIEC
śpiewa

Na dębie
Siedzą gołębie.
Na stawku pływają kaczki...
Jeśliś przyjacielem, to zanieś do praczki
Moje spodnie...

CHOCHLIK

Co? jak to? chcesz spać bez szlafmycy?

GRABIEC

Nie chcesz?... to idź do diabła, kocie czarownicy.

CHOCHLIK

Dobrej nocy...

GRABIEC

Dobranoc... dobranoc, psie miły.
Szedłbym jeszcze do karczmy, ale nie mam siły
Dobranoc...

Zasypia.

CHOCHLIK

Co za głupie stworzenia ci ludzie!
Spił się, cały w czerwonej umazgał się rudzie
I śpi; niech sobie teraz nadchodzi Goplana.

Goplana wchodzi ze Skierką.

GOPLANA

Gdzie on? ach, zasnął... Niech zorza różana
Pierwsze mu blaski na oblicze rzuci;
Lecz niech się zorza na poły zasmuci
I płaczem rosy słońce tak przesłoni,
Aby łagodne powiek nie raziło...
A ty, chochliku, weźmij z hojnej dłoni
Twoją nagrodę...

CHOCHLIK
biorąc dar

Orzech świstun, zgniłą
Pełny tabaką... dzięki ci, królowo,
Przez dwa dni będę częstował hiszpanką
Chłopstwo pijane...

GOPLANA
do Skierki

Któraż jest kochanką
Kirkora?...

SKIERKA

Obie...

GOPLANA

O! szalona głowo!

SKIERKA

Przyjdą do lasu szukać malin obie,
Jak ci mówiłem...

GOPLANA

Poradź mi, co zrobię?

SKIERKA

Spuść się na czarne Balladyny serce;
Zazdrość widziałem w maleńkiej iskierce,
Więcej niż zazdrość...

GOPLANA

Cóż robiły w nocy?

SKIERKA

Alina boskiej wzywając pomocy
Usnęła cicho, marząc o malinach;
A Balladyna zapaliła świecę
I wyszła, bo ktoś zaklaskał w osinach.
Leciałem za nią śledzić tajemnicę
Nocnej przechadzki... Jako mgliste mary
Szła po murawach i drżąca, i cicha:
A płomyk świecy przez różowe szpary
Białych paluszków, jak z róży kielicha,
Błyskał i gasnął, to błyskał, to gasnął.
Zbudził się ptaszek w osinach i zasnął,
Tak cicho przeszła wietrznymi poloty,
Tak cicho przeszła... Ćmy wianeczek złoty
Zwinął się, leciał nad dziewicy głową.
Stanęła... słucham... ona ciche słowo
Wmięszała w szmery listeczków osiny...
Ktoś odpowiedział...

GOPLANA

Może Balladyny
Drużka?...

SKIERKA

Nie, pani.

GOPLANA

Kto?

SKIERKA

Mamże powiedzieć?

GOPLANA
pokazując na śpiącego Grabka

On?

SKIERKA

Tak...

GOPLANA
do Chochlika

Chochliku!...kazałam ci śledzić,
Przeszkodzić.

CHOCHLIK

Diabeł kochankom przeszkodzi.

GOPLANA

Zamknij Chochlika, Skierko, w muszli żabiej
I na jezioro puść, by kota w łodzi.

CHOCHLIK

O pani! pani! lepiej ty mię zabij...

GOPLANA

Zabić nie mogę, lecz mogę ukarać...

SKIERKA

Pójdź, panie Chochło, o łódkę się starać.

Chochlik, przekrzywiając się jak krnąbrne dziecko, odchodzi ze Skierką.

GOPLANA
sama

Więc on ją widział... on ją widział nocą;
Przekleństwo! wczoraj widział ją w osinie.
Niechaj te gwiazdy nigdy się nie złocą,
Co im świeciły! Niech ten miesiąc ginie!
Niechaj anielskiej drogi mleczne stopnie
W proch się rozsypią!... On był tam? - okropnie.
Żeby ta dziewa jedno mi spojrzenie
Przedała dzisiaj za brylanty światów...
Jak go ukarać?... ach, ja się zamienię
W błękitny powój i węzłami kwiatów
Na śmierć uścisnę... O nie... z tego wianka
Kochanek żywy wyjdzie, a kochanka
Rozpłomieniona miłością omdleje.
Jak go ukarać?... Niechaj wrośnie wszystek
W płaczącą wierzbę, korą się odzieje,
Niech się na drzewie skłoni każdy listek,
Jakoby smutny przewinieniem spadał
I płakał... Luby, gdy cię tak zobaczę,
Że będziesz płaczem na płacz odpowiadał,
To będę płakać ach! że wierzba płacze.

Skierka wraca.

SKIERKA

Zamknięty w muszli po strumykach skacze
I na jezioro wyjeżdża w powozie
Nieboszczki żaby.

GOPLANA

Wytnij rózgę w łozie.

Skierka podaje Goplanie pręcik.

Obudź się teraz! obudź się, kochany!
Powiedz, dlaczego?...

GRABIEC
senny

Śpię... bo jestem pijany.

GOPLANA

Powiedz, dlaczego? jak miłośny słowik
Piosnką wieczora?...

GRABIEC
śniąc na pół

Podaj mi borowik
I włóż pod głowę za poduszkę... a nie?
To idź do stawu, rybo, koczkodanie.

GOPLANA

Więc poznaj władzę Goplany!
Wrośnij w ziemię i z tej ziemi
Wyrośnij korą odziany
I liściami płaczącemi.

Grabiec tonie w ziemię, wierzba na tym miejscu wyrasta.

Rośnij, wierzbo płacząca;
Skarż się, gdy ptaszek trąca,
Gdy cię strumyk podrywa,
Kiedy wietrzyk rozniesie
Twoje listki po lesie.
Skierko! przyszlij słowika, niech tej wierzbie śpiewa
Słowa miłośne i niech ją nauczy
Kochać i płakać;
Ale niech żaden dziób kruczy
Nie śmie nad nią smutnie krakać
Pieśni pogrzebu,
Bo ta wierzba nie umarła.

SKIERKA

O! jakże pięknie listki rozpostarła!
Jak się kłania kwiatom, niebu
Wierzba wyrosła z człowieka
I piękniejsza, niż był człowiek.

GOPLANA

Niechaj teraz kochanek Balladyny czeka,
Niechaj sękowym okiem spod korzanych powiek
Upatruje dziewicy...

SKIERKA

Widzę dwie dziewczyny.
Niosą na głowach czarne dzbanki z gliny,
Szukają malin.

GOPLANA

Skryjmy się w gęstwiny.

Goplana i Skierka kryją się. - Alina wchodzi z dzbankiem na głowie.

ALINA

Ach, pełno malin - a jakie różowe!
A na nich perły rosy kryształowe.
Usta Kirkora takie koralowe
Jak te maliny... Fijołeczki świeże,
Wzdychajcie próżno, bo ja nie mam czasu
Zrywać fijołków - bo siostrzyczka zbierze
Dzban pełny malin i powróci z lasu,
I weźmie męża; a ja z fijołkami
Zostanę panną... Choćbyście wy były,
Fijołki moje, złotymi różami,
Wolę maliny.

Śpiewa szukając malin.

Mój miły! mój miły!
Złoty wielki pan.
Mojemu miłemu
Niosę malin dzban,
Bo on woli, mój kochanek,
Taki pełny malin dzbanek,
Niż zbożowy łan. Oh!
Niż zbożowy łan.

Odchodzi w prawo.
Wchodzi Balladyna z dzbankiem na głowie.

BALLADYNA

Jak mało malin! a jakie czerwone
By krew. - Jak mało - w którą pójdę stronę?
Nie wiem... A niebo jakie zapalone
Jak krew... Czemu ty, słońce, wschodzisz krwawo?
Noc wolę ciemną, niż taki poranek...
Gdzie moja siostra? musiała na prawo
Pójść i napełnić malinami dzbanek;
A ja śród jagód chodzę obłąkana
Jakąś rozpaczą i łzy gubię w rosie.

ALINA
z głębi lasu

Siostrzyczko moja! siostrzyczko kochana!
A gdzie ty?...

BALLADYNA

Jaki śmiech w Aliny głosie!
Musi mieć pełny dzbanek...

Alina wchodzi.

ALINA

Cóż siostrzyczko?

BALLADYNA

Co?...

ALINA

Czy masz pełny dzbanek?

BALLADYNA

Nie...

ALINA

Balladyno,
Cóż ty robiłaś?

BALLADYNA

Nic...

ALINA

To źle, różyczko...
Ja mam dzban pełny, mniej jedną maliną.

BALLADYNA

Weź tę malinę z mego dzbanka.

ALINA

Miła!...
Siostrzyczko moja, powiedz, gdzieżeś była?
Wyszłyśmy razem, miałaś dosyć czasu;
Wszak ja ci, siostro, nie ukradłam lasu.
Dlaczegóż teraz z taką białą twarzą
I z przyciętymi ustami?...

BALLADYNA

Wyłażą
Z twojego dzbanka maliny jak węże,
Aby mię kąsać żądłami wymówek.
Idź i bądź panią! siostra się zaprzęże
Jak wół do pługa, będzie tłoczyć olej
Z kolących siemion i z brzydkich makówek.

ALINA

A wstydź się, siostro... proszę cię, nie bolej
Nad moim szczęściem.

BALLADYNA

Cha! cha! cha!

ALINA

Co znaczy
Ten śmiech okropny? siostro! czy ty chora?
Jeżeli wielkiej doznajesz rozpaczy,
To powiedz... Ale ty kochasz Kirkora?
Ty bardzo kochasz? Siostro! powiedz szczerze!
Bo widzisz, rybko, są inni rycerze,
Jak będę panią, to ci znajdę męża...

BALLADYNA

Ty będziesz panią? ty! ty!

Dobywa noża.

ALINA

Balladyna!...
Cóż ten nóż znaczy?...

BALLADYNA

Ten nóż?... to na węża
W malinach...

ALINA

Siostro, jesteś blada, sina.
Kalinko moja! co tobie? co tobie?
Czemu ty blada? ach! jak to okropnie!
Przemów choć słówko! Usiądźmy tu obie
I mówmy ze sobą otwarcie, roztropnie,
Jak dwie siostrzyczki.

Siadają na murawie.

Ja kocham Kirkora.
Ach, nie dlatego, że Kirkor bogaty,
Że wielki rycerz, pan możnego dwora,
Że ma karetę złotą, złote szaty;
A jednak miło mi, że chodzi w złocie,
Że miecz ma jasny, służebników krocie:
Bo to jak rycerz w bajce, co się rodzi
Z wielkiego króla i w lesie znachodzi
Jakąś zaklętą królewnę.

BALLADYNA
wstaje z pomięszaniem

Och!...

ALINA
wstając

Miła!...
Co tobie?

BALLADYNA
ze wzrastającym pomięszaniem

Gdybym cię, siostro, zabiła?...

ALINA

Co też ty mówisz?...

BALLADYNA

Daj mi te maliny!...

ALINA

A kto wie, siostro? gdybyś poprosiła,
Pocałowała usteczka Aliny,
Może bym dała?... spróbuj, Balladynko...

BALLADYNA

Prosić?...

ALINA

Inaczej żegnaj się z malinką.

BALLADYNA
przystępując

Co?...

ALINA

Bo też widzisz, siostro, że ten dzbanek
To moje szczęście, mój mąż, mój kochanek,
Moje sny złote i mój ślubny wianek,
I wszystko moje...

BALLADYNA
z wściekłością natrętną

Oddaj mi ten dzbanek.

ALINA

Siostro?...

BALLADYNA

Oddaj mi... bo!...

ALINA
z dziecinnym naigrywaniem się

Bo!... i cóż będzie?...
Bo?... Nie masz malin, więc suche żołędzie
Uzbierasz w dzbanek - czy wierzbowe liście?...
I tak... ja prędzej biegam i przez miedzę
Ubiegnę ciebie...

BALLADYNA

Ty?...

ALINA

A oczywiście,
Że ciebie w locie, siostrzyczko, wyprzedzę...

BALLADYNA

Ty!

ALINA

O! nie zbliżaj się do mnie z takiemi
Oczyma... Nie wiem... ja się ciebie boję.

BALLADYNA
zbliża się i bierze ją za rękę

I ja się boję...połóż się na ziemi...
Połóż! ha!

Zabija.

ALINA

Puszczaj!... oh!... konam...

Pada.

BALLADYNA

Co moje
Ręce zrobiły?... O!...

GŁOS Z WIERZBY

Jezus Maryja...

BALLADYNA
przerażona

Kto to?... zawołał ktoś?... czy to ja sama
Za siebie samą modliłam się?... Żmija,
Kobieta, siostra - nie siostra. Krwi plama
Tu - i tu - i tu -

Pokazując na czoło plami je palcem.

I tu. - Ktoż zabija
Za malin dzbanek siostrę?... Jeśli z bora
Kto tak zapyta? Powiem - ja. - Nie mogę
Skłamać i powiem: ja! - Jak to ja?... Wczora
Mogłabym przysiąc, że nie... W las!... w las!... w drogę,
Wczorajsze serce niechaj się za ciebie
Modli. - Ach, jam się wczoraj nie modliła.
To źle! źle! - dzisiaj już nie czas... Na niebie
Jest Bóg... zapomnę, że jest, będę żyła,
Jakby nie było Boga.

Odbiega w las.
Goplana i Skierka wchodzą. - Alina leży zabita.

GOPLANA

Ach, okropność,
Ludzie tak siebie zarzynają nożem.
Nie wiem, jak ludzka poczyna roztropność
W takim zdarzeniu?... My duchy nie możem
Znać owych ziółek, które rany leczą;
A ona ciepła, może jeszcze żywa?
Pustelnik nieraz ziółka w lesie zrywa,
Więc może, gdyby miał koło niej pieczą,
Dożycia wróci... Ach, Skierko mój drogi,
Sprowadź tu pustelnika.

Skierka odbiega.

Wy ciernie i głogi,
Jeżeli zabójczyni padnie na kolana
Bądźcie pod jej kolanami.
Niech leci wiatrem ścigana,
Przerażona strumyka mruczącego łzami
Jak siostry płaczem...

patrząc w las

Widzę tego pasterza, co się zwie tułaczem,
Wygnanym z kraju szczęścia, i po całym świecie
Szukał próżno kochanki... dziś kocha się w kwiecie,
W słońcu, w gwiazdach... w jutrzeńce... niech ujrzy to ciało.

Odchodzi w las. - Wchodzi Filon patrząc w niebo.

FILON
z emfazą

Po co mi świecisz, małżonko Tytana,
Twarzą, co przeszła z różowej na białą?...
Po co mi świecisz, Febie? Tyś do rana
Miłością konał na Tetydy łonie;
A teraz puszczasz rozhukane konie,
I z szat wilgotnych srebrną trzęsiesz rosę,
Szczęśliwy Febie!... Tam blada Dyjanna,
Patrząc na twoje czoło złotowłose,
Przed Endymionem kryje się w błękicie,
Do głębi serca promieniami ranna...
Miłość - to światło, to niebo, to życie!
A jam nie kochał! o biada mi! biada!

Spostrzega ciało Aliny.

Cóż to za bóstwo?... Jak marmury blada!
Nieżywa?... Boże! a taka podobna
Do nieśmiertelnych bogiń - i nieżywa -
Jak nad nią płacze ta wierzba żałobna!
A moja dusza na marzenia tkliwa
Łez dla niej nie ma?... Samotność popsuła
Źródło łez moich!... Jaka postać cudna!...
Jak ona wczoraj musiała być czuła!
Jak do niej wianek przypadał weselny!
Jak mogła kochać!... A dziś!.. śmierć obłudna
Życie wydarła, a wdzięk pośmiertelny
Na moją zgubę nieżywej nadała...
O! mój aniele! ty śmierci kochanka!
O! jak miłośnie twoja ręka biała
Ujęła czarny dzbanek... z tego dzbanka
Płyną maliny, a z alabastrowej
Piersi wytryska drugi taki strumień,
Piękniejszy barwą od krwi malinowej.
Ach! twój zabójca od dwu będzie sumień
Ścigany za te dwa strumienie krwawe...
Nie... to zwierz leśny musiał zabić ciebie,
Człowiek by nie mógł! - Boże!... oto rdzawe
Leży żelazo - to człowiek!... Ach, w niebie
Szukać schronienia przed tłumem tych ludzi!
Śpij, moja luba! ciebie nie obudzi
Ten pocałunek... a mnie niech zabije...

Całuje usta umarłej i podnosi nóż. Pustelnik nadbiega.

PUSTELNIK

Stój, stój, zabójco. - On żelazo kryje
Do swoich piersi...

FILON

Ojcze, patrzaj na nią!
Znalazłem przecie kochankę... nieżywą.

PUSTELNIK

Czyjeż to miecze takie kwiaty ranią?
Któż te pustynie krwią czerwieni żywą?
Czy tu król Popiel zawitał i plami
Białe lilije naszych lasów?...

FILON

Łzami
Krew tę obmyję...

PUSTELNIK

Wstydź się łez...

FILON

Ach, ona
Umarła... patrzaj... tu! tu! tu... niebieski
Kwiatek - znak śmierci śród białego łona...
Gwiazdeczka śmierci...

PUSTELNIK

Ty młody i rześki,
Podnieś umarłą i weź na ramiona;
Ja ci pomogę dźwigać lekkie ciało.
W celi mam ziółka...

FILON

Ty duszę omdlałą
Krzepisz nadzieją; ty podajesz ramię
Duszy nieszczęsnej, która się już kładła
W mogiłę żalu... pozwól, że ułamię
Gałązkę z wierzby, pod którą upadła
Kochanka moja, okropnie zabita...
Tum ją zobaczył - tu pokochał - stracił
Wprzód, nim pokochał... Ach, w przeszłości świta
Szczęście stracone; jam się nie zbogacił,
A skarb znalazłem...
Urywa gałązkę z wierzby.

GŁOS Z WIERZBY

Nie trącaj, bom pijany...

FILON

Ta wierzba bada...

PUSTELNIK

W lesie są szatany.
Ja znam się z nimi; nieraz mi do celi
W okna stukają...

FILON

W lesie są anieli,
Ale umarli...

PUSTELNIK

Chodź z twoim aniołem...

Filon bierze na ramiona ciało Aliny i odchodzi z Pustelnikem.
Goplana i Skierka wychodzą z gęstwin.

GOPLANA
wskazując na wierzbę

Przeklęci ludzie! jakim oni czołem
Śmieli ułamać gałąź z tego drzewa?
On musi cierpieć...

SKIERKA

Ach! coś się wylewa
Gorżkiego z rany... to zapewne woda
Z ziarnek pszenicy ogniem wymęczona,
Którą ci ludzie piją...

GOPLANA

Łza stracona...
Ach, każdej łezki brylantowej szkoda,
Kiedy nie dla mnie płynie ze źrenicy.
Jutro ty będziesz wolny, mój kochanku;
Jutro wymawiać będziesz okrutnicy,
Że cię dręczyła z ranka do poranku...
Ukryj się Skierko - patrzaj! Balladyna
Zbłąkana w lesie tu nadchodzi, sina,
Okropnie blada, z rozpuszczonym włosem.
Ja twarz zakryję i pod wierzbą siędę;
Będę mówiła do niej siostry głosem
I obłąkaną gryźć będę... gryźć będę...

Skierka odchodzi.

BALLADYNA
wbiega na scenę, obłąkana

Wiatr goni za mną i o siostrę pyta,
Krzyczę... zabita - zabita - zabita!
Drzewa wołają... gdzie jest siostra twoja?...
Chciałam krew obmyć... z błękitnego zdroja
Patrzała twarz jej blada i milcząca...
O... gdzie ja przyszła?... to wierzba płacząca...
Ta sama... gdzie ja... - Siostra moja!... żywa!...

GOPLANA

Siostro...

BALLADYNA

Okropnym wołasz mię imieniem!
Trup... trup... trup na mnie białą dłonią kiwa...
I ciągną nazad, wstając z głowy. - Ale
Nogi przykute...

GOPLANA

Czy ci smutne żale
Nie mówią, siostro, żeś ty źle zrobiła?
I gdyby siostra twoja żyła?...

BALLADYNA

Żyła?

GOPLANA

Mogłażbyś ty ją zabić po raz drugi?

BALLADYNA
szukając koło siebie

Zgubiłam mój nóż.

GOPLANA

Ach, nie dosyć długi
Nóż twój był, siostro...

BALLADYNA

To nie moja wina.

GOPLANA

Siostro! lecz jeśli przebaczy Alina?...
Jeśli zapomni... i powie... siostrzyczko,
Miałam sen taki - do chaty wieczorem
Nim wyszłaś w ciemne osiny ze świeczką,
Przyjechał rycerz; rycerz był upiorem,
Upiór dwie siostry pokochał szalenie
I obie wysłał na maliny;...śniłam,
Że gdyśmy zaszły w głuche lasu cienie,
Siostra mnie nożem... Wtem się obudziłam...
Chodźmy do wróżki, niech sen wytłumaczy...

BALLADYNA
zamyślona

To sen... ach, prawda... i mnie się wydaje,
Że to sen, siostro...

GOPLANA

Ten sen nic nie znaczy...

BALLADYNA

To sen...

GOPLANA

I tylko matka nas połaje,
Żeśmy się długo zabawiły w borze.

BALLADYNA

A rycerz...

GOPLANA

Zniknął... to sen...

BALLADYNA

Być nie może...
Co? ha! okropnie, rycerz jak sen zniknął?

GOPLANA

Ale ja żyję...

BALLADYNA

Bogdajbyś umarła!
To sen... to sen - ha?...rozum już przywyknął
Do twojej śmierci. Skorobym otarła
Krew z mojej ręki... byłabym szczęśliwa.

GOPLANA
odkrywa twarz

Bądź nią, szatanie! twa siostra nieżywa.

BALLADYNA

O wielki Boże! a ty co za widmo?...

GOPLANA

Bańka z kryształu, którą wichry wydmą
Z błękitu fali... i barwami kwiatu
Malują zorze. - Ale bądź spokojną,
Ja nie wyjawię tajemnicy światu,
Zostawię ciebie przeznaczeniem spojną
Z ręką rycerza i ze zbrodni ręką;
A ręka zbrodni dalej zaprowadzi.
Usychaj wiecznie tajemnicy męką!
Każda malina może ciebie zdradzi,
Ta wierzba ciebie widziała,
Korą wyśpiewa...
Lękaj się drzewa!
Lękaj się kwiatu!
Każda lilija albo róża biała
I na ślubie, i po ślubie
Będzie plamami szkarłatu
Na wszystkich liściach czerwona.
Idź... weź ten dzbanek... ja ciebie nie zgubię.
Ale natura zbrodnią pogwałcona
Mścić się będzie - idź do chaty!

Balladyna bierze z rąk Goplany dzbanek Aliny i odchodzi milcząca.

Odeszła i splamione krwią obmyje szaty.
Ale na czole plama zostanie czerwona;
Nie ostrzegłam jej, próżno byłoby ostrzegać,
Ta plama nie zejdzie z czoła. -
Ja zaś idę po fali kryształowej biegać,
Rzucę ten ciemny obraz zbrodni w jasne koła
Zwierciadlanego Gopła... O blasku miesiąca
Wrócę słuchać, jak szumi ta wierzba płacząca.

Odchodzi.

Scena II

Ganek przed chatą Wdowy ocieniony lipą. Wdowa i Kirkor siedzą na ławie.

KIRKOR

Nie widać córek...

WDOWA

Wrócą, panie! wrócą
Jedna za drugą jak dwie gąski białe,
Jedna za drugą. Ach, łzy mi się rzucą
Ze starych oczu, na Chrystusa chwałę,
Gdy je zobaczę...

KIRKOR

Któraż pierwszą będzie?
Czy Balladyna?

WDOWA

Pewnie Balladyna.
Wszak ona pierwsza w kościele i wszędzie
Pierwsza... z organem piosenkę zaczyna.
Alina także pierwsza.

KIRKOR

Więc Alina
Może powróci?

WDOWA

Ha! może Alina;
Bogu to wiedzieć...

KIRKOR

Czy wiesz, moja stara,
Żem niespokojny o twoje dziewczęta...

WDOWA

To i ja właśnie... jakaś niby mara
W głowę mi wlazła. Choć nikt nie pamięta,
Aby na wiosnę kiedy być nie było
Malin... a gdyby się też przytrafiło,
Że nie ma malin... tak marzyłam wczora,
Nim sen przyleciał... gdyby też śród bora
Nie było malin? - potem sama sobie
Mówiłam: głupiaś... wszakże koń przy żłobie,
Gdy nie ma owsa, to zjada siano;
Jeśli dziewczęta malin nie dostaną,
To nazbierają poziomek. - Wy, króle!
Może wam w zamkach nie znać się, co ziomka,
A co malina, co siano a słomka,
A co są dziuple, a co pszczelne ule.
Wam tylko złoto, złoto, zawsze złoto...

KIRKOR

Ach! nie wierz temu... nieraz my zgyzotą
Trapieni w zamkach dni pędzimy liche.
Po stokroć, matko, wolę twoje ciche
I wiejskie życie... Miło na tym ganku
Czekać wieśniaczej małżonki, jak lubo
Kołysze sercem ten powiew poranku;
Ty taka dobra, choć masz szatę grubą.

WDOWA

To mój świąteczny przecie ubiór - proszę!
Cycowa suknia!... tylko w święto noszę
Takie ornaty... Wraca Balladyna...

KIRKOR

Gdzie?

WDOWA

O! nie widać... lecz matce wiadomo.
Patrz, panie! oto jaskółeczka sina
Zamiast wylecić, kryje się pod słomą,
I cicho siedzi... Gdyby zaś Alina
Wracała z gaju, tobyś to, mój panie,
Usłyszał w belkach szum i świergotanie,
Jedna za drugą pyrr... pyrr... lecą z gnizdek
Do tej dziewczynki i nad nią się kręcą
Niby chmureczka małych, czarnych gwiazdek
Nad białą gwiazdką...

KIRKOR

Dlaczegóż się nęcą
Ptaszki do młodszej córki?...

WDOWA

Któż to zgadnie?...
Idzie Balladyna, widzisz?...

KIRKOR

Jak jej ładnie
Z tym czarnym dzbankiem na głowie.

Balladyna wchodzi ze spuszczoną głową.

Dziewico!
Oddaj mi dzbanek, ja ci zaś nawzajem
Daję pierścionek...

Bierze dzbanek. Balladyna odwraca głowę.
- Kirkor kładzie na jej palec pierścionek.

WDOWA

Brylanciki świecą...

KIRKOR

Oby nam życie było słodkim rajem.
Idź do komnaty, starym obyczajem
Niechaj ci warkocz zaplatają swatki,
Niechaj świeżymi przetykają kwiatki,
A za godzinę, drżącą, uwieńczoną,
Wezmę z rąk matki, i będziesz mi żoną.
Kareta czeka, po księdza pojadę.

Odchodzi Kirkor

BALLADYNA

Och!

WDOWA

Czegóż wzdychasz? I coś niby blade
Usteczka ściskasz?...

BALLADYNA

Matko moja droga,
Nie wiem, jak wyznać?

WDOWA

Cóż, córeczko miła?
Czy ty już drżąca od łożnicy proga
Chciałabyś uciec jak sarneczka?...

BALLADYNA

Siła
Złego mam donieść...

WDOWA

Co?

BALLADYNA

Ach! nie dasz wiary.
Ale Alina - Ach... ta siostra młoda
I tak kochana... Ach, jaka jej szkoda!

WDOWA

Co, córko?

BALLADYNA

Bo też psułaś ją bez miary.
Twoja to wina, że dziś...

WDOWA

Mów, bo skonam.

BALLADYNA

Lękam się mówić, może nie przekonam
Ślepej miłości, matki przywiązania.
Lecz któż by myślał, że ta młoda łania
Ucieknie...

WDOWA

Córko... Alina?

BALLADYNA

Uciekła...

WDOWA

Gdzie... jak? z kim? - Boże! Matki się wyrzekła.

BALLADYNA

Ach, przewidziałam dawno, że tak będzie,
Jakiś obdarty młokos chodził wszędzie
Za tą dziewczyną, szeptał jej do ucha.
Napomniałam. - Wiesz, jak ona słucha
Kazań od siostry? I dziś... z nim uciekła...

WDOWA

Wyrodne dziecko!... Więc idź aż do piekła!
Nie pomyślałaś na te stare oczy,
Że będą płakać... dobrze, bo nie będą
Płakać po tobie. - Bo matka ma smoczy
Płód zamiast serca, można serce krajać,
To się kawałki węża znowu sprzędą
Jak płótna kawał... Chciałabym ją łajać...
Przeklinać... dręczyć. - Ot, wiesz... że te oczy
Jak noże, ot tak... wlepiłabym w łono
Jak noże... tylko bez tej łzy, co mroczy.
Może byś ty mnie widziała szaloną,
Ale co płakać... Nie! nie! nie!

Płacze łkając.

BALLADYNA

Mój Boże!
I tak zasmucić!...

WDOWA

O! i tak zasmucić!

BALLADYNA

Zasmucić matkę starą?...

WDOWA

O! mój Boże!
Tak starą... Ale ona może wrócić.
Kto wie!...Nieprawdaż, ona wrócić może?
Jak sama kiedy siądzie przy oświatce
Nocą...pomyśli: gdzie matka? A już by
Serca nie miała, żeby też o matce
Nie pomyślała nigdy...

BALLADYNA

Idą drużby...
Słychać weselną muzykę.

WDOWA

Jak oni grają smutnie i wesoło...
Ty teraz skarbem moim... daj mi czoło,
Niech pocałuję... Cóż to! jakaś plama,
Jak krew czerwona?

BALLADYNA
z przerażeniem

Krew?...

WDOWA

To od maliny
Może... daj... zetrę...

BALLADYNA
ścierając

Matko... zetrę sama.

WDOWA

Jeszcze jest...

BALLADYNA
trąc czoło

Teraz?...

WDOWA

Jeszcze - jak rubiny
W twoim pierścionku pięknie sobie świeci.

BALLADYNA
na nowo usiłując zetrzeć

A teraz?...

WDOWA

Jeszcze jest... by na osieci
Listek czerwony...

BALLADYNA

O! o! to okropnie!

WDOWA

Daj mi tu czoło, a zetrę roztropnie.
Może to ranka...

Wspina się na palcach.

BALLADYNA

Matko, nie dotykaj
Tej plamy...

WDOWA

Czy cię boli?...

BALLADYNA

Nie - nie boli...

WDOWA

Przyniosę wody spod owej topoli,
Gdzie piją wróble...

Wdowa odchodzi.

BALLADYNA

Plamo krwawa, znikaj!...

Wchodzą Swaty i Drużki, ustrojeni, z muzyką; zbliżają się do Balladyny:
ta odwraca twarz.

SWATY
śpiew

Nie odwracaj czoła,
Wstydliwa dziewczyno;
Mąż na ciebie woła,
Młodziutka kalino.
Nie odwracaj czoła...

DZIEWICE
śpiewając

Chcą nam ciebie wydrzeć swaty;
Niech cię bronią białe kwiaty
Twego wianka...

SWATY
śpiew

Kwiaty ciebie nie obronią
Ni białością, ani wonią,
Od kochanka...

Dziewice podają Balladynie kosze z kwiatami.

BALLADYNA

Precz! precz. - Odkąd zaczęły kwitnąć białe róże
Z czerwonymi plamami?... Wynieście te kosze...

Balladyna ucieka do chaty.

JEDNA Z DZIEWIC

Pogardziła kwiatami, które ja przynoszę,
Ja, dawna przyjaciółka.

JEDEN Z MŁODZIEŃCÓW

Patrzcie, w pyłu chmurze
Błyska złota kareta, jedzie Kirkor z księdzem.

DRUGI Z MŁODZIEŃCÓW

Przy tej karecie słońce zdaje się mosiądzem.

Koniec aktu drugiego

BALLADYNA - AKT III

Scena I

Dom Wdowy dopalający się - przed pogorzeliskiem garstka wieśniaczego ludu.

PIERWSZA KOBIETA

Oj, widzicie, jak diabły ludziom szczęście noszą,
Ta, nędzarka, ta wdowa ze swoją kokoszą,
W złotej karecie błotem nas biednych bryzga.

DRUGA KOBIETA

Oj prawda, że to gorzko, nam się to wyślizga,
Co się drugim dostało.

STARZEC

A ja wam powiadam,
Że staruszka podczciwa, sam nasz ojciec Adam
Mógłby ją wziąć za żonę, lepiej mu przypadła
Niż Ewa...

PIERWSZA KOBIETA

Bo bez zębów, jabłek by nie jadła.

STARZEC

Pamiętajcie, że ona ubogie leczyła,
Ty sama, co tu wrzeszczysz, moja pani miła,
Już by cię dawno szatan pojął do swej chwały,
Gdyby nie ta struszka.

DRUGA KOBIETA

I mój Stasiek mały
Także jej winien życie, więc jej nie zazdroszczę,
Dalibóg nie zazdroszczę; wóz sianem wymoszczę
I pojadę w zamczysku odwiedzić struszkę...

DZIEWCZYNA

I Balladynie miło będzie widzieć drużkę.
Pojadę z tobą, matko.

DRUGA KOBIETA

Jak chcesz, moje dziecię,
To narwijże róż polnych i bławatków w życie,
Na wianek dla tej pani.

STARZEC

Oj, nie jedź, kobieto!
Widzisz ten pożar?

DRUGA KOBIETA

Cóż stąd - że słomą podbitą
Chatę spalili? - cóż stąd?

STARZEC

Widać, że się wstydzą
Chaty, słomy, bławatków i nas...

PIERWSZA KOBIETA

Na to zgoda,
A mówiłam, że oni z biednych chłopków szydzą.

STARZEC

Dajcie mi święty pokój.

DZIEWCZYNA

A ta panna młoda
To zadzierała nosa!... Widzieliście wczora.
Wstążkę czarną na czole miała zamiast wianka,
Wszystko, by się odróżnić... a w kosach równianka
Nie z białych róż, ze złotych... Twarz niby upiora
Blada... a uśmiech hardy; a kiedy się śmieje,
To ząbków ani widać.

DRUGA KOBIETA

Nim słońce dogrzeje.
Jedźmy, dziewczyno, wozem do zamku Kirkora...

DRUGA DZIEWCZYNA

Nie jedź! nie jedź!...

DZIEWCZYNA

Nie jadę.

DRUGA KOBIETA

Stara wóz wymości
I pojedzie... Jak do nich mówić po godności?

STARZEC

Grzecznie mówić.

DRUGA KOBIETA

Pojadę.

DZIEWCZYNA

Tego mi i trzeba;
Każą ci na dziedziniec wynieść kawał chleba,
A ty się kłaniasz nisko jak wieko u skrzyni;
A pani z okna plunie. - Ha! mościa grabini,
Przyniosłam ci kosz jajek. - Wiecie wy, że ona
Była już na grabinię z dawna przeznaczona,
Bo miała wziąć za męża Grabka pijanicę.
Wiecie o tym? na Boga... to nie tajemnice,
Zwąchali się z Grabiczem - to dziw, gdzie on siedział?
Nie było go na ślubie.

PIERWSZA KOBIETA

Może się dowiedział...
I poszedł do jeziora z rozpaczy.

DZIEWCZYNA

Nie łatwo
Wisusowi utonąć...

PIERWSZA KOBIETA

Otóż Grabiec pędzi
Z lasu, jak zwykle wiejską otoczony dziatwą,
Niby kania od wróblów...

Grabiec wpada na scenę, za nim tłum dzieci.

DZIEWCZYNA

Niech z wami gawędzi,
Jeśli dotąd nic nie wie, nie mówcie o niczem;
Narwę grochu na wianek.

Odchodzi.

DZIECI

Z Grabiczem! Z Grabiczem!
Tańcujmy! tańcuj, Grabku!

GRABIEC

Precz, bachury!

STARZEC

Gdzieżeś to bywał? czemu tak ponury?

GRABIEC

Co? gdziem ja bywał?

DZIEWCZĘTA

I coś robił?

GRABIEC

Rosłem.

DZIEWCZĘTA

Co ty powiadasz?

GRABIEC

Rosłem.

DZIECI

On był osłem!
Grabiec był osłem...

GRABIEC

Milcz, przeklęty tłumie,
Bo mi się zdaje, że liściami szumię.
Gdybym przynajmniej miał tyle gałązek,
Co miałem wczora, nie szczędziłbym wiązek
Na wasze plecy.

DZIECI

Co pan Grabek plecie?

GRABIEC
do Starca

Powiedz mi, starcze! czy to można w lecie?...
Czy można to być? - dotąd korą świerzbię! -
Być wierzbą?...

STARZEC

Wierzbą można zostać wierzbie,
Ale grabinie to nie...

GRABIEC

A ja byłem
Wierzbą...

STARZEC

Co mówisz?...

GRABIEC

Mówię, co mówiłem.
Bogdaj was diabeł pozamieniał w łozy,
Córki tej wierzby, i piekielne kozy
Wypuścił na was... Ale ja w rozpaczy;
Ja byłem wierzbą.

STARZEC

Jednak to coś znaczy...
A byłeś w karczmie?

GRABIEC

Wprzód nim wierzbą byłem,
To byłem w karczmie.

STARZEC

I piłeś?...

GRABIEC

A piłem...

STARZEC
śmiejąc się

Więc to sen, panie Grabku, wierzba owa!...

GRABIEC
pokazując na pogorzelisko

A gdzie ta chata?

DZIEWCZYNA

Jaka?

GRABIEC

Ta, gdzie wdowa
Żyła z córkami?...

DZIEWCZYNA

A toż chata stoi...

GRABIEC

Gdzie?

DZIEWCZYNA

Ty pijany!...

GRABIEC

Gdzie?

DZIEWCZYNA

Tu!...

GRABIEC

Niech was poi
Rosą diablica, jak mnie napoiła,
Jeśli tu chata...

DZIEWCZYNA

Chata się zmieniła
W twój nos czerwony, kiedyś ty się zmienił
W płaczącą wierzbę.

GRABIEC

Bogdaj cię ożenił
Sztokfisz w habicie z diabłem - a gdzie ona?...

DZIEWCZYNA

Kto?

GRABIEC

Balladyna?

DRUGA DZIEWCZYNA
wchodzi z grochowym wiankiem

Także przemieniona
W ten grochowy wianuszek, w grochowy wianuszek.

Rzuca na głowę Grabkowi wianek.

DZIECI

Cha! cha! cha! groch na wierzbie rośnie zamiast gruszek!
Cha! cha! cha! panie Grabku! Grabku, gdzieś ty bywał?
A tu słowik kochance mężulka wyśpiewał...

DZIEWCZYNY

A pan Grabek był wierzbą!

DZIECI

Grabek rosnął w lesie!

DZIEWCZYNY

A żoneczka w złocistej smyknęła kolesie.
Cha! cha! cha!

DZIECI

Żeń się, Grabku, z miotłą czarownicy!
Cha! cha! cha!

STARZEC
bierze Grabka za rękę

Chodź do karczmy, przy miodu szklanicy
Ja ci wszystko opowiem.

Wyprowadza Grabka.

DZIECI
lecąc za Grabkiem

Gil, wróbel i dzierzba
Śpiewały na grabinie - a on rzekł: jam wierzba,
Nuż z niego kręcić dudy... Smyknęła dziewczyna!
Cha! cha! cha! wierzba, wierzbić, wierzbiątko, wierzbina.

Dzieci i cały tłum wychodzą za Grabkiem.

Scena II

Sala pyszna w zamku Kirkora. Balladyna wchodzi zamyślona w bogatej szacie - z wstążką czarną na czole.

BALLADYNA
sama

Więc mam już wszystko... wszystko... teraz trzeba
Używać... pańskich uczyć się uśmiechów,
I być jak ludzie, którym spadło z nieba
Ogromne szczęście... Wszakże tylu ludzi
Większych się nad mój dopuścili grzechów
I żyją. - Rankiem głos sumienia nudzi,
Nad wieczorami dręczy i przeraża,
A nocą ze snu okropnego budzi...
O! gdyby nie to!... Cicho. - Mur powtarza:
"O! gdyby nie to..."

Wchodzi Kirkor zbrojny z rycerstwem.

KIRKOR

Moja młoda żono!
Jakże ci w moim zamczysku?...

BALLADYNA

Spokojnie.

Wchodzi Fon Kostryn.

KOSTRYN

Rycerze zbrojni czekają przed broną.

BALLADYNA

Grabio! dlaczego tak rano i zbrojnie?

KIRKOR

Kochanie moje, odjeżdżam...

BALLADYNA

Gdzie?

KIRKOR

Droga!
Przysięgłem święcie taić cel wyprawy.

BALLADYNA

Odjeżdżasz! ach, ja nieszczęsna!

'
KIRKOR

Na Boga!
Nie płacz, najmilsza... bo ci będzie łzawy
Głos odpowiadał nierycerskim echem...
Ani mię trzymaj przymileń uśmiechem,
Bo moje oczy olśnione po słońcu
Drogi nie znajdą... Niech pierś uniesiona
Ciężkim westchnieniem z krągłego robrońcu
Czarów nie rzuca, niech twoje ramiona
Wiszą ku ziemi jak uwiędłe bluszcze.

BALLADYNA
rzucając się na szyję

Gdzie jedziesz? Mężu... ja ciebie nie puszczę!
Dlaczego jedziesz? czyś poprzysiągł komu?

KIRKOR

Sobie przysiągłem.

BALLADYNA

Bogdaj ogień gromu
Bóg rzucał tobie przed konia podkową;
Może piorunem twój koń przerażony,
Piorunem w bramę powróci zamkową.
Więc ty na długo chcesz zaniechać żony?

KIRKOR

Za trzy dni wrócę...

BALLADYNA

Czyś ty kiedy liczył,
Ile w dniu godzin? ile chwil w godzinach?

KIRKOR

Niechaj wie człowiek, że mu Bóg pożyczył
Życia na krótko, niechaj odda w czynach,
Co winien Bogu.

BALLADYNA

Lecz ty winien żonie
Pozostać z żoną...

KIRKOR

Nic mię nie zatrzyma,
Muszę odjechać - daj mi białe skronie!

Całuje w czoło.

Przed ludzi okiem ty wiesz, że prawdziwe
Pocałowania dają się oczyma,
A biedne usta, tak jako pierzchliwe
Jaskółki, muszą w lot z białego kwiatka
Chwytać miodową pocałunku muszkę: -
Bądź zdrowa, żono... Gdzie jest nasza matka?
Może śpi jeszcze, pożegnaj staruszkę:
Nie mogę czekać.

odprowadzając na stronę

W skarbcu masz pieniążki,
Szafuj... i baw się... - daj mi czoło białe,
Jeszcze raz... - żono! nie lubię tej wstążki,
Czoło należy do mnie, czoło całe,
Rozwiąż tę wstążkę...

BALLADYNA

Mężu, uczyniłam
Ślub.

KIRKOR

Ślub po siostrze... tak... lecz gdy powrócę,
To wiedz się z Bogiem, ale mi się wyłam
Z takiego ślubu...

BALLADYNA

Tak...

KIRKOR

Bo się pokłócę
Z tobą, kochanko... i to nie na żarty. -
Bądź zdrowa. - Chamy na koń! - niechaj warty
Czuwają w zamku...

do Balladyny

Wspominaj mnie...

Odchodzi Kirkor i wszyscy prócz Balladyny.

BALLADYNA
sama

Mężu!
Odjechał... po co? Gdzie? - Sumnienia wężu,
Ty mi powiadasz: oto mąż odjechał
Szukać Aliny... ona w grobie - w grobie?
Lecz jeśli znajdzie grób? - Tak się uśmiechał,
Jakby chciał mówić: przywiozę ją tobie,
A zdejmiesz wstążkę, jak przywiozę.

Fon Kostryn wchodzi.

KOSTRYN

Pani!...
Hrabia zaklina, abyś mu przez okno
Posłała uśmiech...

Balladyna staje w oknie i uśmiecha się. Kostryn na stronie.

Mężowie, żegnani
Żon uśmiechami, sami we łzach mokną.

BALLADYNA
odchodząc od okna

Pojechał...

do Kostryna

Ktoś ty, rycerzu?...

KOSTRYN

Dowodźca
Warty zamkowej. -

BALLADYNA

Nagrodzę ci hojnie
Czujność i wierność...

KOSTRYN

Nie potrzeba bodźca
Temu, kto służy rycersko i zbrojnie
Tobie, grafini... Otośmy dostali
Zamkowi temu obronę tajemną;
Ach! my oboje będziemy czuwali,
Ja nad aniołem - ty, anioł, nade mną.

BALLADYNA

Jak się nazywasz?

KOSTRYN

Fon Kostryn...

BALLADYNA

Nie z Lachów?

KOSTRYN

Z niemieckich książąt rodzę się.

BALLADYNA

Wygnany?

KOSTRYN

Jak biedny ptaszek spod płonących dachów
W lot się puściłem... dziś obcy... nieznany
Własnej ojczyźnie, sługa w obcym kraju;
Niech to nie będzie moim potępieniem!
Ty także obca...

BALLADYNA

Co?

KOSTRYN

Ty jesteś z raju.

Odchodzi.

BALLADYNA
sama

Jak ja się prędko poznałam spojrzeniem
Z tym cudzoziemcem. - Ja mu nic nie winna -
Szukałam okiem przerażonym w tłumie
Kogoś. - Wierzyłam, że tu być powinna
Bratnia mi dusza... dusza moja... z moją...
Zacząć - jak? spojrzeć - jeżeli zrozumie,
Przemówić. - Dziwnie, że się ludzie boją
Ludzi jak Boga i więcej niż Boga. -
Będę odważną z ludźmi...

Wchodzi Wdowa ubrana jak w drugim akcie, w świątecznym ubiorze.

WDOWA

Córko droga!
Co to się stało? Królewic odjechał?

BALLADYNA

Cóż stąd?

WDOWA

Nazajutrz po ślubie zaniechał
Żoneczki młodej... czyś go zagniewała?
To by źle było! Jakże ty dziś spała,
Gołąbko moja? wszak mówią, że trzeba
Pamiętać zawsze sen na nowym łożu.
Otóż ja śniłam, że do mnie aż z nieba
Przyszła Alina, ot tak niby w morzu
Płynąc w obłoczkach... i rzekła...

BALLADYNA

Różaniec
Mów lepiej, matko.

WDOWA

Czy ty chcesz kaganiec
Włożyć na usta matce?

BALLADYNA

Matko stara,
Zamek nie chata, tu zatrudnień chmara,
Tu nie snów słuchać...

Wchodzi Sługa.

SŁUGA

Jakaś tam hołota
Stoi przed bramą i wykrzyka hardo,
Aby ją puścić przez zamkowe wrota.
A straż złożoną na krzyż halabardą
Zamknęła bramy... Ta chłopianka stara
Z drabiniastego woza bez ustanku
Krzyczy żołnierzom: "Powiedz, mój kochanku,
Matce Kirkora żony, że Barbara,
Jej przyjaciółka, zjeżdża w odwiedziny".

WDOWA

To moja kuma... jakie tam nowiny?...

BALLADYNA

Odprawić ten wóz.

WDOWA

Balladyno?

BALLADYNA

Matko!
Czy ci się sprzykrzył zamek?... dobra droga,
Możesz odjechać z tą starą...

WDOWA

Co?... klatką?
Tym drabiniastym wozem? - A, na Boga!
Córko, co mówisz?

BALLADYNA

O! to żarty...żarty...
Każ, matko, wóz ten wyprawić...

WDOWA
z westchnieniem

Wyprawcie. -
Powiedzcie, że śpię.

BALLADYNA
do sługi

A jeśli uparty
Wóz nie odjedzie, rozumiecie - warty
Czuwają w zamku...

WDOWA
do sługi

Tylko nie nabawcie
Biedy... to stara.

Sługa odchodzi.

Prawda, córko moja,
Gdyby przyjmować, toby tu jak z roja
Sypało chłopstwo. - Niechaj nas kochają
Z daleka - prawda? Córki rozum mają,
Ty nie głupiutka; kiedy zaczniesz prawić,
To księdza nawet nie zrozumie głowa.
Moja córuniu! Każ ty przecie sprawić
Sukienkę matce, bo już ta cycowa
Ma blade kwiatki, a jak tu kobiecie
W szarak się ubrać? Córko! moje życie!

BALLADYNA

To jutro, matko, przypomnij. - A tobie
Starej kobiecie, lepiej nie wychodzić
Z ciepłej komnaty...

WDOWA

Ach, nudno jak w grobie
Tak samej siedzieć... Czy ty chcesz zagrodzić
Zamek matuli?...

BALLADYNA

Nie - nie...

WDOWA

Kocha mię?... prawda, córko? A malina
Na twoim czole? Ta plama... o! pokaż...
Czy boli ciebie? Ty nigdy nie kwokasz,
Kurko, choć boli... a to może boli?...

BALLADYNA

Dosyć już, matko...

WDOWA

Woda spod topoli
Obmyć nie mogła... o! córko kochana...
To jakaś dziwna i okropna rana,
Bladniesz, by o niej wspomnieć...

BALLADYNA

Więc dlaczego
Wspominasz, matko?...

WDOWA

To z serca dobrego...
Z dobrego serca...

BALLADYNA

Wierzę! wierzę! wierzę!
Matko, idź teraz do siebie na wieżę.

WDOWA

Do mojej ciupy?...

BALLADYNA

Tam ci jeść przyniosą...
I pić przyniosą...

WDOWA

I pić jak ptaszkowi?...

BALLADYNA

Idź, matko!

WDOWA

To już z moją siwą kosą
Będę się bawić... Tylko służalcowi
Każ mi jeść przynieść... nie zapomnij...

Odchodzi.

BALLADYNA
sama

Piekło!
Mieszam się - bladnę... Ja się kiedyś zdradzę
Przed matką, mężem... Wszystko się urzekło
Na moją zgubę. Ludzie jako szpaki
Uczone mowy, przez okropną władzę
Sprawiedliwości, nie myśląc o mowie
Tak mówią, jakoby tajnymi szlaki
Dążyli ciągle w głąb serca. Surowie
Kładą sędziego pytanie: czyś winna?
Krętymi słowy... Matka, mąż, oboje,
I mąż, i matka - ta kobieta gminna.
Trzeba ją kochać, to matka.

Kostryn wchodzi na scenę.

KOSTRYN

Pokoje
Kazałem suto osnuć w złotogłowy.
Dziś dzień poślubny... dziś na dwór zamkowy
Zjadą się liczne pany i rycerze,
Wasale twoi...

BALLADYNA

Trzeba zamknąć wieżę,
Gdzie mieszka moja - mamka; - ona chora,
Snu potrzebuje.

KOSTRYN

Jak to - ta potwora
Mlekiem poiła twoje usta śliczne?
Ach nie!... Ta chyba bogini niebieska,
Co ma błękity lała drogi mleczne
Tak, że się każda białych piersi łezka
W gwiazdę mieniła i dziś ludziom płonie;
Ta sama chyba na śnieżystym łonie
Ukołysała ciebie...

BALLADYNA

Mój rycerzu,
Złote masz usta...

KOSTRYN

Ty dyjamentowe
Serce. - Kazałem na Gopła pobrzeżu
Zapalić smolne beczki i ogniowe
Słupy; do ognia weselnego lecą
Weseli goście. Czy pochwalasz pani?

BALLADYNA

Czyń, jak przystoi.

KOSTRYN

Wieże się oświecą
Jasnym kagańcem, i tylko wybrani
Goście do zamku mają być przyjęci.
Właśnie dziś jakiś prostak bez pamięci
Wdzierał się tutaj, kazałem go psami
Poszczwać za wrota. Śmiałek nad śmiałkami,
Psom odszczekiwał ciągle, że znał ciebie,
A w takich ustach to bluźnierstwo srogie.

BALLADYNA

Któż by to mógł być?

KOSTRYN

Ktoś z tych, co po chlebie
Pańskim się włóczą, i szaty ubogie
Łatają nitką wyskubaną z płaszcza
Panów, gdy nadto blisko przypuszczają
Taką hołotę... wyszczekana paszcza.
O! ty go nie znasz... twe usta nie mają
Zgłosek na takie imię - jakiś gbura -
Grabiec...

BALLADYNA

Co? Grabiec? Tego chłopstwa chmura
To jak szarańcza.

KOSTRYN

Przebacz mi, grabini,
Królowa kwiatów na próżno obwini
Chłopianki ulów, że koło niej brzęczą.
Albo się owiń niewidzialną tęczą
Przed ludzi okiem; albo znoś cierpliwie
Nasze wejrzenia...

BALLADYNA

O! ty, syn książęcy,
Mięszasz się próżno z tymi, co na niwie
Wiejskiej wyrośli... z tysiąca tysięcy
Możesz być pierwszym, byłeś tajemnicy
Umiał dochować.

Kostryn przyklęka i całuje kraj szaty.

Chodźmy do skarbnicy
Zaczerpnąć nieco złota, aby godnie
Gości przyjmować...

KOSTRYN

Poniosę pochodnie.

Kostryn poprzedza z pochodniami Balladynę - wychodzą.

Scena III

Las przed chatą Pustelnika. Kirkor zbrojny. - Pustelnik z koroną w ręku.

PUSTELNIK

Kirkorze, oto złocista korona.
Więc może kiedyś za twoją pomocą
Wróci na Gnezno i nie zakrwawiona
Błyśnie ludowi.

KIRKOR

Widzisz, jak ją złocą
Promienie słońca; dobra wróżba.

PUSTELNIK

Boże,
Świeć naszej sprawie... Dam ci jedną radę.
Młodziutką żonę pojąłeś, Kirkorze?

KIRKOR

Pełna prostoty, spokojny odjadę.

PUSTELNIK

Wtenczas w kobiecie całą ufność kładę,
Jeżeli wolna od wad matki Ewy.
Doświadcz ją. Poszlij zapieczętowaną
Skrzynię małżonce i srogimi gniewy
Zagroź, jeżeli znajdziesz rozłamaną
Pieczęć małżeńską.

Wynosi żelazną skrzynkę.

KIRKOR

Dobrze, niech tak będzie.
To moja pieczęć, dwie złote żołędzie
W paszczy dzikowej. Pójdź sam, wierny sługo.

Wchodzi Sługa.

Zanieś to żonie, a jakkolwiek długo
Będę się bawił, niechaj nie otwiera,
Bo ja tak każę.

Sługa odchodzi.

Ona taka szczera!
Ach, ty mi szczęścia pokazałeś drogę,
Czynami tylko zawdzięczyć ci mogę.
Żegnaj mi, starcze... Królem cię powitam.

PUSTELNIK

Na twoim czole już zwycięstwo czytam.

KIRKOR

Na, koń, rycerze!

Odchodzi Kirkor. - Słychać tętent oddalających się koni.

PUSTELNIK

Czemu się ten rycerz
Dwudziestą laty pierwej nie urodził?...
Byłem na tronie, to kraj cały płodził
Same poczwary; Jak niezdatny snycerz,
Który w kamieniach szuka ludzkiej twarzy
I czyni ludziom podobne kamienie,
Ale bez duszy... Czyliż przyrodzenie,
Nim stworzy, długo o stworzeniu marzy,
Długo próbuje, naprzód tworząc karcze,
A potem ludzi jak Kirkor.

Wchodzi Filon - fantastycznie ubrany.

FILON

O! starcze!
Gdzie jest kochanka moja?

PUSTELNIK

Nie ożyła.

FILON

Ach, to mi pokaż, gdzie leży mogiła
Serca mojego?... Niechaj widzę, jakie
Kwiaty wyrosły z posianej nadziei.
Blade być muszą...

PUSTELNIK

O! wieczna płacznico!
Czemu bezczynny błądzisz w leśnej kniei?
Biegnij z Kirkorem, twoje złote włosy
Odziej żelazną rycerza przyłbicą;
I na tę szalę, która ludzkie losy
Waży na ziemi, rzuć ziarnko makowe
Twojego życia... może los przeważy.

FILON

Gdzie jej mogiła?... gdzie?

PUSTELNIK

Gliny surowe
Pierś już wyjadły, a po białej twarzy
Robactwo łazi...

FILON

O nie! ona w ziemi
Jako rzek nimfa, na glinianym dzbanku
Dłonią oparta, dzban malinowemi
Leje gwiazdami i w różowym wianku
Trzyma zaklętą na malin ruczajek
Białą jej postać... zbudzić się nie może;
Oczki, aż listkiem niezapominajek
Z grobu wyrosną w rubinowe zorze
Mogiły patrzą gwiazdami błękitu.
W grobie się błyszczy.

PUSTELNIK

W grobie tyle świtu,
Co nad kołyską marzeń.

FILON

A cień blady
Nieraz tam błądzi, gdzie zwieszone smutnie
Nad grobowcami brzozy, jako lutnie
Od słowikowej trącane gromady,
Płaczą i szumią listkowymi struny.
Nieraz ją srebrne uplączą piołuny,
Nieraz rozkwitły zatrzyma bławatek;
Nieraz jak dziecko staje - i westchnieniem
Zdmucha cykorii opuszczony kwiatek.
Ciało jej leży pod zimnym kamieniem;
Duch na promykach księżycowych pływa
I nieraz płocho te kwiatki obrywa,
Co każdym listkiem liczą szczęścia chwile.
Ach, powiedz, starcze... więc ludzie w mogile
Marzą o szczęściu?...

PUSTELNIK

Umrzyj, to się dowiesz.
A jeśli wrócisz z grobu, to opowiesz
O tych marzeniach sumnieniom zbrodniarzy;
A może będą spali cicho w łożu...

FILON

Pójdę... i stanę na leśnym rozdrożu.
Jeżeli jaka jaszczurka zielona
Pobiegnie w prawo, to w grobie się marzy...
Jeśli na lewo... to człowiek - nic - kona
I nie śni...

Odchodzi Filon.

PUSTELNIK

Ileż rodzajów nędzarzy
Na biednym świecie - ziemia to szalona
Matka szalonych - któż to znowu?

Balladyna wbiega prędko.

Kto ty?...

BALLADYNA

Pani z bliskiego zamku.

PUSTELNIK

Czego żądasz?

BALLADYNA

Wiem, że znasz ziółek lekarskie przymioty,
Że leczysz rany.

PUSTELNIK

Zdrowo mi wyglądasz.
Pokaż zranione miejsce.

BALLADYNA

Starcze!

PUSTELNIK

Lekarz
Powinien widzieć...

BALLADYNA

Czy ty mi przyrzekasz
Wyleczyć?

PUSTELNIK

Pokaż tę ranę!

BALLADYNA

Na czole.
Patrz! ha... co?

PUSTELNIK

Niby miesiąc w mglistym kole
Krwi... twoja rana... czerwona i sina.
Powiedz mi, jaka, jaka straszna wina
Przyczyną?

BALLADYNA

Żadna.

PUSTELNIK

Lekarz musi wiedzieć
Wprzód, nim wyleczy.

BALLADYNA

Czerwona malina
Splamiła czoło.

PUSTELNIK

Musisz mi powiedzieć,
Kiedy to było?

BALLADYNA

Wczora.

PUSTELNIK

Wczora rano?

BALLADYNA

Tak.

PUSTELNIK

Daj mi ręką posłuchać uderzeń
Twojego serca. - Czy pod zapłakaną
Wierzbą nie rosły maliny? Mów śmiało;
Żądam od ciebie spowiedniczych zwierzeń.
Czy ta malina była kiedyś białą?
A tyś ją może sama z czerwieniła?
Przyłóż do serca tę, co cię zraniła,
Malinę...

Odpycha ją gwałtownie.

Biada tobie! serce twoje
Wydało...

BALLADYNA

Starcze!

PUSTELNIK

Tyś siostrę zabiła!

BALLADYNA

Nie - nie - masz złoto - jeszcze tyle troje
Przyniosę...

PUSTELNIK

Słuchaj! za co płacisz?

BALLADYNA

Nie wiem...

PUSTELNIK

Ta rana ciebie piekielnym zarzewiem
Pali... ha?...

BALLADYNA

Pali...

PUSTELNIK

I spałaś dziś?

BALLADYNA

Spałam.

PUSTELNIK

Z tą raną?...

BALLADYNA

Starcze, ja nic nie wyznałam.

PUSTELNIK

Nic! o przeklęta! a za coś płaciła?

BALLADYNA

Za twoje leki.

PUSTELNIK

Bogdaj rana gniła,
Aż cienie śmierci na całą twarz padną;
A moje zioła nie ukradną
Żadnego bólu...

BALLADYNA

Starcze, biada tobie!

PUSTELNIK
z ironią

Co? ty mi grozisz, kiedy ja chorobie
Obmyślam leki? Czary piekieł trudzę,
Aby tę ranę zmazać z twojego czoła.
Chcesz? siostrę twoją umarłą obudzę.

BALLADYNA

Obudzisz?

PUSTELNIK

Siostra niech siostry zawoła!
Umarła wstanie i tę ranę zmaże.
Chcesz?

BALLADYNA

Gdybym miała trzy wybladłe twarze,
Na każdej twarzy trzy straszniejsze plamy,
Wolę je nosić aż do Boga sądu,
Niż...

PUSTELNIK

Milcz, zbrodniarko! teraz my się znamy
Do głębi serca... Niechaj z tego trądu
Lęgną się w mózgu gryzące robaki,
W sumnieniu węże; niech kąsają wiecznie,
Aż umrzesz wewnątrz, a zgniłymi znaki
Okryta, chodzić będziesz jako żywe
Trupy... precz! precz! precz! ty musisz koniecznie
Czekać, co Boga sądy sprawiedliwe
Uczynią z tobą... A coś okropnego
Bóg już przeznaczył, może jutro spełni.
Może odmówi chleba powszedniego,
Może ci włosy kołtunami zwełni,
Potem zabije niewyspowiadaną
Ogniem niebieskim... Biada! Jutro rano
Na murach zamku ujrzysz Boga palec.
Ty jesteś jako zdradliwy padalec,
A jeszcze gorszą plamę masz wyrytą
Na twoim sercu niż na twoim czole.
Co... czyś ty martwa?... Obudź się, kobieto...
Obudź się, słuchaj.

BALLADYNA
jak ze snu

Co to? ha! wyrzekłeś,
Że siostra moja zbudzi się?... ja wolę
Umrzeć. - Dlaczego ty się, starcze, wściekłeś?
Biada ci! Biada!

Ucieka.

PUSTELNIK
sam

W smutnej lasów ciszy
Zbrodnia jak dzięcioł w drzewa bije suche;
A cięcie noża daje takie głuche
Echo jak topór kata, kiedy rąbie
Głowy na pniaku. Bóg to wszystko słyszy,
Wszystko zamyka w tej okropnej trąbie,
Co kiedyś będzie na sąd wołać ludzi.

Słychać śmiech w lesie.

Wszelki duch! W lesie śmieją się szatani!
Wiedźma goplańska z diablików orszakiem
Śmieszy ponure dęby, a z płaczących
Brzóz się naigrywa.

Słychać odgłos łowów i psów łajanie.

To łowiec umarły
Mglistymi psami mgliste pędzi tury
Błyskawicowym wichrem oślepione.
Pójdę... i łowy przeżegnam, niech giną
Na wieki wieków...
Lecz to nie rozsądek
Sąsiedztwo diabłów mienić w nieprzyjaciół.

Słychać dzwony podziemne.

Cóż to? zalane przed wiekami miasta
Wołają z Gopła do Boga o litość
Płaczem wieżowym... Może jaki krzyżyk
Wieży sodomskiej między lilijami
Widać na fali?... pójdę - nie wytrzymam -
Pójdę przeżegnać miasto potępione;
Może spokojnie pod modlitwą starca
Snem cichym zaśnie w pogrobowej fali;
Jak potępiony człowiek, za którego
Dziecię się modli.

Scena IV

Las jak poprzednio. - Skierka i Chochlik.

CHOCHLIK

Poleciał... głupi jak wrona.

SKIERKA
bierze porzuconą na kamieniu koronę

Patrz, oto starca korona.
Niechaj na włosach Gpolany
Od księżycowych promyków
Błyska jak wianek ogników
Związany włosem i wlany
W gniazdeczko złotych warkoczy.

CHOCHLIK

Patrz, nasza pani tu kroczy.

Grabiec i Goplana wchodzą na scenę.

GRABIEC

Moja najmilsza wiedźmo, deszczowa panienko,
Tobie jezioro łożem, a chmurka sukienką;
Gdy po lesie przechodzisz, każdy kwiat i drzewo
Wołać by cię powinien; chodź panno ulewo!
Oraczowi by cię mieć nad suchą niwą.
A gdybym ja był kwiatkiem, gorczycą, pokrzywą,
Albo rumiankiem, wtenczas wieczną tobie miłość
Przysiągłbym i w małżeńską wstąpiłbym zażyłość.
Ale ja na nieszczęście nie kwiat ni ziele;
Człowiek mięsny panienko; a moje piszczele
Skórę wychudłą podrą jak ostre nożyce,
Jeśli je mgłą napoję, gwiazdami nasycę.
Więc kłaniam uniżenie.

GOPLANA

O! biada mi, biada!
Dziś moja róża na pieńku opada,
Dziś jakiś rybak otruł złotą stynkę,
Pieszczotę moją; dziś miłą ptaszynkę,
Co mi śpiewała nocą nad jeziorem,
Na srebrnej brzozie, chłop zabił toporem
I drzewo zrąbał...

GRABIEC

Dzisiaj mnie sowito
Wierzbami pod zamczyskiem Kirkora obito;
To prawdziwe nieszczęście, plecy świerzbią. - Ale
Skoro w tym zamku biją, a karmią wspaniale,
Gdy z odkręconych dziobków u rynien w rynsztoki
Płynie jasna gorzałka; więc każą wyroki,
Abym przystał na służbę do kuchni Kirkora.

GOPLANA

Co? zawsze do niej! do niej!... Jeszcze wczora
Widziałeś serce tej kobiety. Miły,
Czego żądasz? Władzy, bogactw, siły,
Zmienionej twarzy; chociażby kamyka,
Co sprawia cudem, że przed ludźmi znika
Człowiek, jak widmo rozpłynione we śnie;
Wszystko mieć będziesz. Jakże mi boleśnie
Czarami twoje zakupować serce! -
Chcesz-li mieć owe skrzydlate kobierce,
Co noszą ludzi, gdzie myślą zażądać?
O! miły, powiedz!...Czy pragniesz wyglądać
Jako ów rycerz zjawiony na chmurze
Szykom Lechitów? W złocie i lazurze
Od stóp do głowy.

GRABIEC

Więc od stóp do głowy
Miło by mi wyglądać jako król dzwonkowy,
W koronie, z jabłkiem w lewej, z berłem na prawicy.

na stronie

Jak się teraz wywikła wiedźma z obietnicy?

głośno

Niech mam berło, koronę, płaszcz, złote trzewiki,
Od stopy aż do głowy, jak pan król...

GOPLANA

Diabliki!
Lećcie u zorzy
Prosić purpury,
Pereł u róży,
Szafiru u chmury,
U nieba błękitu,
A złota u świtu;
A może gdzie zawieszona
Na niebie tęczowa nić,
To tęczę wziąć na wrzeciona,
I wić, i wić, i wić!

Odbiegają Skierka i Chochlik. - Do Grabka

O jakiej zamarzysz postaci,
Zakreślony w czarów kole,
Taką moc Goplany da ci
Postać, szaty, rysy, dolę...

GRABIEC

W mojej myśli dzwonkowe szastają się króle.

GOPLANA
zakreśla koło

Stój cicho, nie wychodź z koła.
Słyszysz, jak szumi puszcza wesoła,
Jak po gałązkach sosen, leszczyny,
Zlatują na dół śpiewne ptaszyny,
Złociste wilgi, gile, słowiki.
Z nimi ciekawe słońca promyki
Spływają do nas przez listki drżące.
Ale się wkrótce niebo zachmurzy,
We mgle przelecą złote miesiące
I gwiazdy blade, jak tuman burzy
Z błyskawicami.

Skierka i Chochlik niosą szaty i koronę.

SKIERKA

Wszystko gotowe.

GRABIEC
poziewa

A! a! spać chcę...

GOPLANA

Pochyl głowę,
Zaśnij - obudzisz się skoro.
We śnie cię duchy ubiorą
Na marę twego marzenia.

GRABIEC
kładąc się

Cudy... Dobranoc, panie Grabku... do widzenia
Na tronie... dobrej nocy, synu organisty,
Polecam się pamięci i afekt strzelisty
Łączę...

Poziewa.

A! a! a! cudy...

Zasypia.

GOPLANA

Czuwajcie nad sennym,
Ja czary piekieł zamówię.

Ściemnia się - czerwone chmury przechodzą i widma otaczają Goplanę odwróconą.

SKIERKA

Okryj go płaszczem promiennym,
Wdziej mu złociste obuwie.

Ściemnia się zupełnie. - Na głowie Goplany pokazuje się półksiężyc.

Perła rosy z płaszcza kapie;
Zbierz te perełki po trawie
I znów przyszyj na rękawie.

CHOCHLIK

Król dobrodziej w dobre chrapie,
Na drugi bok się przewraca.

SKIERKA

Gpolano, niech światło wraca,
Już się twój miły przetwarzył.

Goplana daje znak - księżyc z jej czoła znika - i światło wraca.

GOPLANA
patrząc na śpiącego

Jaką on sobie dziwną postać wymarzył.

Grabiec wstaje z ziemi jak król dzwonkowy.

GRABIEC
poziewając

A-a-a-a-dobry dzień... a-piękna pogoda,
Co to? włosy na brodzie? - Diabła! - siwa broda,
Co to znaczy? W co znowu przewierzgnęły biesy?
Jaki płaszcz! - jakie dziwne na piersiach floresy!
Śniło mi się... Dalibóg, nie wiem, co się śniło,
Karczma podobno, piwo z beczek się toczyło,
I był potop, w potopie pływałem jak ryba.
Sztuczka diabła! zrobili ze mnie wieloryba,
Lewiatana w złocistym płaszczu, z brodą siwą.
Ha! chodź tu, moja wiedźmo, moje szklane dziwo,
Powiedz, kto mnie tak złotem i brodą ozdobił?
Powiedz, co się zrobiło ze mnie?

GOPLANA

Król się zrobił.

GRABIEC
sięga do głowy i znajduje koronę

Więc niech się nie odrabia to, co już zrobione.
Sięgnęła ręka do głowy, znalazła koronę.
Cudy...

GOPLANA

Nosisz prawdziwą koronę Popielów...

GRABIEC

Widzę, że służy ludziom do tych samych celów,
Co czapka: kryje uszy. A to?

Pokazuje berło drewniane.

GOPLANA

Berło twoje.

GRABIEC

Jak chcesz, miły węgorzu, ja sobie uroję,
Że to berło; niech oko rozumowi sprzyja
I powie, że to berło... Skąd wy tego kija
Wzięli, diabliki moje?

CHOCHLIK

Gdy cię Grabkiem zwano...

GRABIEC
ze wzgardą

Nie mów mi o tym Grabku.

CHOCHLIK

Gdyś był wczora rano
Obywatelem lasu, wierzbą: z królo-drzewa
Filon ułamał gałąź.

GRABIEC

I ta ręka lewa
Nosi tę samą korę, którąm ja porastał,
I ta kora jest berłem... Ha! to będę szastał
Tym berłem po grzbiecinach. - Ach! wielka mi szkoda,
Że się do nieba dostał ojciec golibroda,
Wraz by oszastał długie kędziory na brodzie.
Moja wiedźmo, co chodzisz jak święta po wodzie,
Nie możesz ty mię z łaski swojej brody zbawić?
Nie?... basta... jaki balwierz potrafi się wsławić
Na tej królweskiej brodzie. - Ha... a jeszcze warto
Dać mi jabłko do ręki, a z dzwonkową kartą
Będę chodził po świecie jako ze zwierciadłem.

SKIERKA

Na jabłko królewskie skradłem
Chłopakom z bliskiego sioła
Bańkę z mydła; a dokoła
Tak piekło słońce, że z głową
I z nogami w kryształową
Siadłem kulkę. - Lecę, lecę...
Wtem banieczka moja złota
Na błękitnej siadła rzece;
I konik polny - niecnota!
Kiedy pod tęczowym szkiełkiem
Usnąłem spokojnie w łódce:
Zbił ją gazowym skrzydełkiem
I uciekł... a ja rozespan,
Na niebieskiej nezabudce
Ocknąłem się...

GRABIEC

Diabliku, to znaczy, że jespan
Głupi jak but... bo jabłko, choć jabłko królewskie,
To jabłko, nie zaś żadne migdały niebieskie.

Chochlik daje mu jabłko.

Dzięki składam waszeci - dobre... a czy winne?

Kosztuje

Więc mam wszystko, co król ma. Ach! ach! A gdzie gminne
Szołdry? Poddani moi, którym ja panuję?...

GOPLANA

Wszystko, co na tej ziemi moją władzę czuje:
Ptaszyny, drzewa, rosy, tęcze, każdy kwiatek
Jest twoim...

GRABIEC

Trzeba zaraz nałożyć podatek.
Słuchajcie mnie... a kodeks niech będzie wykuty
W spróchniałej jakiej wierzbie. Odtąd brać w rekruty
I żubry, i zające, i dziki, i łosie.
Kwiaty, jeżeli zechcą kąpać listki w rosie,
Niech płacą, rosę puszczam w odkupy Żydowi;
Niech mi wódką zapłaci. Każdemu szpakowi
Kazać nie myśleć wtenczas, kiedy będzie gadał...
Zabronić, aby sejmik jaskółczy usiadał
Na trzcinach i o sprawie politycznej sądził.
Wróblów sejmy rozpędzić; ja sam będę rządził
I wieszał, i nagradzał... Jaskółkom na drogę
Dawać paszporta, w takich opisywać nogę,
Dziób, ogonek i skrzydła, i rodzime znaki.
Odtąd nie będą dzieci swych posyłać ptaki
Do niemieckich zakładów, gdzie uczą papugi;
Wyjęte sroki, które oddają usługi
Ważne mowie ojczystej. Z cudzych stron osoby
Jak to: kanarki... śledzić. Na obce wyroby
Nakładam cło... od łokcia tęczy wyrobionej
W kraju słońca, księżyca, białej lub czerwonej
Albo fijoletowej, byleby jedwabnej,
Płacić po trzy złotniki... a od sztuki szwabnej
Płótna z białych pajęczyn...

GOPLANA

O czym gadasz, drogi?

GRABIEC

Co? króluję... króluję - skarb łatam ubogi.
Róża płaci od pączka, od kalin kalina,
Od każdego orzecha zapłaci leszczyna,
Czy to pusty, czy pełny... mak od ziarek maku,
Nie od makówek. Głowa na mnie nie dla znaku...

GOPLANA

Zostawiam ci Chochlika, Skierkę, - niechaj służą,
Niechaj zrywają kwiaty, a strzęsioną różą
Osypią, kiedy zaśniesz. Bądź zdrów, do wieczora.
Będę ciebie czekała nad brzegiem jeziora,
I płacząc, piosnką płaczu wabiła słowika.

Odchodzi Goplana.

GRABIEC

Aż mi lżej, że ta rybia galareta znika.
Hej, poddani!

do Chochlika

Ty jesteś królewskim ministrem,
Boś głupi.

do Skierki

A ty, drugi diable z oczkiem bystrem,
Błaznem; śmiesz mię, łajdaku, aż z radości pęknę.
Ministrze, gdzie mój powóz?

CHOCHLIK

Cztery konie piękne.
Czarne - księżycowymi wierzgają podkowy;
I wóz na ciebie czeka Mefistofelowy;
Ale nie mów Goplanie...

GRABIEC

Dlaczego?

CHOCHLIK

Bo ona
Nie chce pożyczać z piekła.

GRABIEC

Szalona! szalona!
Jeśli diabeł pożycza, bierz, bo takie wozy
Oszczędzają ci butów...

do Skierki

Ty będziesz wiózł z kozy.
Minister za forysia... teraz jechać pora.

SKIERKA

Gdzie król jedzie?

GRABIEC

Na ucztę ślubną do Kirkora.

Odchodzą wszyscy.

Scena IV

Sala w zamku Kirkora - Kostryn.

KOSTRYN
sam

Za pustelnika celą drzewami ukryty
Słyszałem tajemniczą spowiedź tej kobiety.
O! szczęście! - teraz panem złotej tajemnicy;
Mógłbym ją z pałacowej rozkrzyczeć wieżycy,
Albo mojemu panu wiernie opowiedzieć,
Albo okropną powieść wyrazami cedzić,
Jako piasek klepsydry, w pani trwożne ucho,
Aż zobaczę skarbnicę tego zamku suchą
Jak czoło Araratu... Wraca Balladyna.
Mogę mieć ją i skarby. - Szczęśliwa godzina.

Staje na stronie.

BALLADYNA
wchodzi głęboko zamyślona

O wszystkim wie ten człowiek stary... powie drzewom,
Drzewa będą rozmawiać o tym w głuche noce,
Aż straszna wieść urośnie. O! biedneż wy myśli,
Jak dzieci nierozumne cieniów się lękacie.
Ten starzec słowa moje łączy, składa, zbiera.
I mówi: być nie może... ta kobieta młoda
Nie zabiła. A jeśli wie? jeżeli pewny?
A któż w taką rzecz może uwierzyć jak w pacierz?...
Ale jeśli uwierzył - jeśli przechodniowi
Zbłąkanemu opowie straszną zbrodnię pani -
Nim wymówi nazwisko, zlęknie się jak prostak
Zemsty możnego pana. - A może - jeżeli
Dobre ma serce starzec, na końcu języka
Znajdzie litośną radę: Na co ludziom szkodzić?
A może już zapomniał, a ja nierozsądna
Myślę, o czym ten starzec myśleć już poprzestał...
Bo i czymże ja jestem, aby mną się ludzie
Zajmowali, śledzili, chcieli gubić? - Piekło!
Tysiącem słów nie mogę zabić tego słowa:
On wie. - Na cóżem poszła do tego człowieka?
Straciłam się; szatańska ręka mnie zawiodła.
I pomyśleć, że gdyby nie te odwiedziny,
Starzec byłby jak owe ludzi milijony,
Których nigdy na świecie nie spotkałam. Myśleć,
Że ta sama godzina trwożnych myśli pełna
Byłaby jak wczorajsze godziny, i może
Spokojniejsza; bo wszakże wiele by się strachu
Przez jeden dzień zatarło tajemniczą ciszą.
Teraz wszystko na nowo odradza się z twarzą
Okropniejszą. - Zazdroszczę tej, co dziś rano
Mną była.

Kostryn zbliża się.

KOSTRYN

Pani! od grafa przysłany
Z darami goniec - na rozkazy czeka...

BALLADYNA

Dary od męża? zawołaj człowieka,
Niech je tu złoży. Stój... czy tobie znany
Ów żebrak, który mieszka w lesie, stary?

KOSTRYN

Pustelnik?

BALLADYNA

Nie wiem, czemu się nawinął
Na myśl... gdzie goniec z przysłanymi dary?
Zapewne drogie?

KOSTRYN

Graf pan zawsze słynął
Szczodrobliwością... i był na kształt słońca,
Co wszędy żywne rozsypuje blaski...

BALLADYNA

Ciekawa jestem nowej męża łaski.
Zawołaj zaraz... zawołaj tu gońca.

Kostryn odchodzi.

Gdyby te dary, gdy nie przerażona
Myśl... Na co było pytać się Kostryna
O tego starca?

Wchodzi Kostryn i Gralon.

GRALON

Przeze mnie, Gralona,
Kirkor pozdrawia...

BALLADYNA

Zdrów?

GRALON

Zdrów jak malina.

BALLADYNA

Czy mąż ci kazał taką osłodzoną
Przynieść odpowiedź?...

GRALON

Graf dał polecenie,
Abym tę skrzynię z pieczęcią czerwoną
Przyniósł do zamku, i nakazał żenie,
Tobie, grafini, abyś nie ruszała
Pieczęci jego ni kłódek u wieka,
Aż sam powróci.

BALLADYNA

Bogdaj bym skonała,
Jeśli rozumiem głos tego człowieka!
Powtórz.

GRALON

Graf Kirkor...

BALLADYNA

Wiem. - Ale dlaczego
Skrzynię okutą i przysłaną w darze
Kazał mi chować aż do dni sądnego
Zamkniętą?

GRALON

Mówił pan: bo ja tak każę...
Nic więcej...

BALLADYNA

Głupcze! Twoją głowę ciasną
Nosisz na karku w skorupie blaszanej,
Aby w niej wróble, jak w dziurawym garku,
Gniazda winęły. - Skrzyni okowanej
Nie ruszać? Ha! ha! w Kirkora podarku
Widzę nieufność, nie zaś wierną miłość.
Ty podły chłopie,

do Gralona

choć długa zażyłość
Łączy cię z panem, nie miałbyś odwagi
Ruszyć tej skrzyni? Bo ty chłosty, plagi
Czujesz na grzbiecie... Ale ja! małżonka,
Jeżeli zechcę... Gdyby mi szepnęła
Mucha... ha! gdyby cichego skowronka
Głosek podszepnął: otwórz, a od dzieła
Szatan odpędzał ognistymi skrzydły,
To wiesz ty, podły służalcze obrzydły,
Że wola moja...?

KOSTRYN

Grafini...

BALLADYNA

Ty może
Chcesz przypominać, że mój mąż ma prawo?
Więc niech doświadcza! co mi tam... Mój Boże,
Gdybym ja była jak inne ciekawą,
To... Ale wy mnie nie znacie, przysięgam!
Ja tak trwożliwa, że nawet w ogrodzie
Po jabłko z drzewa upadłe nie sięgam.
Jeśli mąż zechce, o chlebie i wodzie
Żyć będę, zawsze wesoła, jak wrona
Na cudzym płocie. Anim teraz w złości.
Masz, stary,

do Gralona

oto złotówka czerwona,
Weź ją i przepij albo przegraj w kości,
I goń za panem; powiedz, że go czekam
Z niecierpliwością, że łzy po nim ronię;
Że jedwabiami złotymi wywlekam
Szarfę dla niego. Gdzieżeś ty, Gralonie,
Odjechał pana?

GRALON

W nadgoplańskim borze.

BALLADYNA

Nie zatrzymywał się nigdzie po drodze?

GRALON

U pustelnika stanął w celi.

BALLADYNA

Boże!
U pustelnika... Mów - ja ci nagrodzę
Za każde słowo garścią złota - ale
Chcę wiedzieć wszystko... rozumiesz? Wspaniale
Nagrodzę ciebie, ale mów otwarcie.
Choćby co było okropnego - powiedz...

GRALON

W borze przez głucho zarosły manowiec
Pan jechał przodem na koniu lamparcie,
A my gęsiora jechali za panem...
Wtem nagle pański koń dał w górę słupa,
Jakby się spotkał z ognistym szatanem.
A pan graf z konia rzekł: "Czuć w lesie trupa..."

BALLADYNA
z przerażeniem

I z konia zsiadł... i...

GRALON

Krzyknął: "Za mną służba!"
I pieszo z mieczem pod wierzbę poskoczył.
Na mchu trup leżał - a piersi mu toczył
Wianek żelaznych gadzin...

BALLADYNA

O!!!

GRALON

"To wróżba
Naszej wyprawy - rzekł graf. - Oto leży
Przed nami ścierwo zabitego tura".

BALLADYNA
oddychając

Ach!

GRALON

"Dobra wróżba dla mężnych rycerzy" -
Mówił graf Kirkor... my krzyknęli: "hurra!"
I znowu na koń...

KOSTRYN

Mówiłeś, Gralonie,
Że trup pod wierzbą? A na białym łonie
Trupa żelazne leżały gadziny?

GRALON

Na ścierwie tura.

KOSTRYN

Nieszczęśliwa łania!

GRALON

To był tur samiec.

KOSTRYN

Gdzie wierzba się kłania?
Ponad strumieniem? gdzie rosną maliny?
Wszak tak?...

GRALON

Tak, panie.

KOSTRYN

Blisko starca chaty?

GRALON

Tak...

KOSTRYN

I ty mówisz, że tur rosochaty
Leżał pod wierzbą?

GRALON

Tak.

KOSTRYN

Przysiąż!

GRALON

Dlaczego?

KOSTRYN

Bo ja przysięgnę na szatana złego,
Że nie tur... ale... Broń kłamstwa żelazem!

do Balladyny, dobywając miecza

Tego człowieka trzeba zabić.

BALLADYNA
z pomięszaniem

;

Trzeba.

KOSTRYN
napadając

Broń się -

GRALON
broniąc się

Co znaczy?

Biją się - Balladyna zdejmuje miecz ze ściany i, zachodząc z tyłu, zabija Gralona.

BALLADYNA

Masz!

GRALON

O jasne nieba!...
Zbrodnia!!!

Kona.

KOSTRYN

Grafini, napadliśmy razem
Na tego starca: czy wiesz, co to znaczy?

BALLADYNA

Wiem! o mój Boże!

KOSTRYN

Ja biorę połowę
Twojego strachu, tajemnic, rozpaczy.

BALLADYNA

Co teraz robić, Kostrynie?

KOSTRYN

Mieć głowę...

Koniec aktu trzeciego

BALLADYNA - AKT IV

Scena I - Scena II - Scena III - Scena IV - Scena V

Scena I

Sala w zamku Kirkora - Uczta - Przez okna widać błyskawice.
Grabiec ubrany jak król siedzi na pierwszym miejscu - Balladyna, Kostryn, Szlachta, Służba zamkowa.
Chochlik i Skierka stoją za krzesłem Grabka.

JEDEN ZE SZLACHTY

Zdrowie jasnego króla!

GRABIEC
do Chochlika

Podziękuj, ministrze.

CHOCHLIK
ze śmiesznym gestem

Król dziękuje.

GRABIEC

Mój błaźnie, każ, niech pieczomistrze
Przyniosą nowe danie...

SKIERKA

Już kuchta zamkowy
Nie ma nic na półmisek prócz cielęcej głowy,
Lecz ta niedopieczona na królewskim karku.

GRABIEC

Widziałem dwa chodzące pawie na folwarku,
Upiec je i dać na stół, ja poczekam na nie.

KOSTRYN

Służba! Przed jasnym królem, na ostatnie danie
Postawcie złotnikami napełnioną tacę.

GRABIEC
biorąc z tacy złotniki, rozdaje Chochlikowi, Skierce -
a potem sam napełnia kieszenie.

Ministrze, za rok usług z góry ci zapłacę,
A nie drzyj tak poddanych; tobie, miły błaźnie,
Za tysiąc żartów, złotnik: spraw nam śmiechu łaźnię!
Sobie także za ciężkie płacę panowanie.
A to - to mi schowajcie jutro na śniadanie...

BALLADYNA

Honor to dla mnie, że gość tak dostojny
Raczył nawiedzić mój zamek i stoły.
Pijcie panowie!
Do Kostryna, który ją za rękę ściska, mówi cicho
Chłopcze! siedź spokojny,
Na Boga! patrzą - odgadną - zginiemy.

do innych

Pijcie, panowie! Panie Chrząszcz z Jemioły,
Pij waść. - Dlaczego pan Gryf siedzi niemy?
Proszę wynaleźć wesołą rozmowę.

PIERWSZY ZE SZLACHTY

Mówimy o herbach.

GRABIEC

Ja mam w herbie króla
Złote trzewiki, koronę i głowę.

PIERWSZY ZE SZLACHTY

Ja mam dwie trzaski.

DRUGI ZE SZLACHTY

A ja mam pół ula.

PIERWSZY ZE SZLACHTY

A ty, grafini?

BALLADYNA

Ja?...

KOSTRYN

Pani! wszak byłaś
Księżniczką możnej Trebizonty.

GRABIEC

Proszę!!!
Najświętsza Panno! co ty narobiłaś
Książąt na ziemi! Miałaś aśćka grosze?

BALLADYNA

Ja? - o! wspomnienie! Wuj nielitościwy
Wygnał mię z państwa, zagrabił dzielnicę;
Przez niego bracia moi królewice
Zamordowani.

GRABIEC

Proszę! co za dziwy!
Kto by uwierzył?...

BALLADYNA

I mnież odmówicie
Wiary? - nie proszę o pożałowanie.
Ach, ja szczęśliwa, ja uniosłam życie;
Lecz matka moja! - Matkę moją, panie,
Zamurowano w pałacu framudze.

GRABIEC

Biedna starzyna!

BALLADYNA

Ale ja was nudzę
Opowiadaniem tego, co mię boli.
Proszę pić! proszę! Gdzie krajczy? podstoli?
Niech daje wina... Wy czar dolewajcie,
Bądźcie weseli...

GŁOS SŁUGI
za kulisą

Stój, matko!

GŁOS WDOWY
za kulisą

Puszczajcie!

BALLADYNA

Gdzie ja się skryję?

WDOWA
wpada przebijając się przez służbę i staje śród sali -
dygając pomięszana

Kłaniam pięknie, moi
Rycerze. - Córko! ha! to się nie godzi
Zapomnieć o mnie.

BALLADYNA

Co się babie roi?
Co to za stara kobieta?

WDOWA

Wy młodzi
Hulacie? dobrze. - Ale tez o matce
Warto pomyśleć. - A to mnie jak w klatce
Zamknięto - stara czeka, czeka, czeka -
Ani przysłała kawałeczka chleba.
A to głód, córko! A przynajmniej mleka
Kropelkę dajcie, wszak tu manna z nieba
Padać nie będzie dla biednej staruszki.

BALLADYNA

Co to się znaczy? to jakaś szalona.

WDOWA

A daj mi, córko, te złote dzbanuszki,
Matce się pić chce.

BALLADYNA

Czemu tu wpuszczona
Ta stara?...

KOSTRYN

Wziąć ją! idź z Bogiem. - Mój królu,
To obłąkana.

WDOWA
do Balladyny

A powiedz: matulu
Do twojej matki, nie nazywaj: stara -
Stara, ta stara -

BALLADYNA

Wziąć ją! wyprowadzić!

GRABIEC

Cha! cha! cha! - jaka to chłopska maszkara,
Dajcie jej pokój: trzeba ja posadzić
Z nami do stołu.

WDOWA

To mi to pan dobry!...
Widzicie! dajcie ławkę, niech usiędę.
Tak, tak, tak trzeba, mój rycerzu chrobry,

Czcić starą matkę. Czy to ja uprzędę

Piękniejszą sobie suknię z pajęczyny?
To wina mojej kwoczki Balladyny,
Że ja w łachmanach, rada, cz nie rada.
Niech się nie dziwi żaden z was acanów,
Że ot

pokazując na suknię

nie złoto, lecz kilka łachmanów
Ze starych kości na proszek opada;
Proszę wybaczyć córce mojej...

BALLADYNA

Piekło!
Jak tu wpuszczono tę żebraczkę wściekłą?
Powiedz, jak weszłaś do złotych pokoi?
Ja ciebie nie znam...

WDOWA

O! święci anieli!
Nie znasz?... ty matki nie znasz? matki twojej?

GRABIEC

Cha! cha! cha! - uszy królewskie weseli
Taki rozhowor...

WDOWA

Powtórz, córko, śmielej,
Ty matki nie znasz? twojej własnej matki?

BALLADYNA

Czy wy ją znacie, panowie, powiedzcie,
Co to za wiedźma?

WDOWA

Świećcie mi! ach świećcie,
Niebieskie gwiazdy! - Wy mi bądźcie świadki,
Jeśli z was który ojcem!... O ty jędzo!
Ach! okropnico córko! to ja ciebie
Nie znam.

BALLADYNA
do Kostryna

Każ, niech ja za wrota przepędzą,
Szczeka za głośno.

WDOWA

Urodziłam z siebie
Trumnę dla siebie - o Boże! mój Boże!...
Służalce na znak dany przez Kostryna chwytają za ręce Wdowę.
Puszczajcie! córko! niech pomyśli - córko!...
O córko! pomyśl - ale tam na dworze
Ciemno, deszcz pada, a piorun pod chmurką
Czeka na siwy mój włos, by uderzył.
Patrzaj przez okno - grom nie będzie wierzył,
Jak mię zobaczy samą w taką burzę,
Że ja nie jestem jaką zabójczynią,
Co się po nocy błąka...
Ciągną ją na znak gniewliwy Balladyny.
Powiem chmurze,
Niech bije w zamek gromem! nie targajcie,
Ja pójdę sama. - Świat teraz pustynią
Dla starej matki...

BALLADYNA

Chleba kawał dajcie.

WDOWA

Bodaj cię chleb ten zadławił! zadławił!
O! nie targajcie; bo i tak podarta
Sukienka moja - wiatr się będzie bawił
Z łachmanem starej matki. O! to czarta
Córka; nie moja! nie moja! nie moja!
Wychodzi - wyprowadzona przez służbę.

BALLADYNA
po długim milczeniu

Czemuście smutni? Wszak pod uczty koniec
Ludzie szczebiocą, co język przyniesie.
A wy milczycie jak w zamczysku zbója?

Słychać tętent.

Co to za tętent?

SŁUGA

Przybył grafa goniec.

BALLADYNA

Niech wejdzie...

Goniec wchodzi.

Jakie od męża nowiny?

GONIEC

Pan graf pozdrawia...

BALLADYNA

A kiedy z powrotem?

GONIEC

Burza go w bliskim zaskoczyła lesie.
Konie ognistym przerażone grzmotem
Grzęzły po bagnach; sosny się jak trzciny
Gięły z okropnym hukiem i łoskotem.
Nie można było dotrzeć do zamczyska,
I pan graf czeka w pustelnika celi,
Aż się ta burza wygrzmi i wybłyska.

BALLADYNA

Cóżeście z panem nowego widzieli?

GONIEC

Pan graf pomyślnej dokonał wyprawy.
Zaledwieśmy wjechali w gnezneńskie ulice,
Koło czerwonej bramy spotkaliśmy orszak
Rycerzy uzbrojonych; na ich czele Popiel
Jechał konno. Koń jego dumny piął się nieraz
I zawieszał w powietrzu żelazne kopyta
Nad głowami pokornie klęczącego ludu.
Wtem Kirkor - któż by myślał? Kirkor samotrzeci
Chwyta dłonią koniowi królewskiemu cugle
Krzycząc: “Srogi tyranie! trzema zabójstwami
Doszedłeś aż do tronu: idź w piekło!” To mówiąc
Mieczem rozciął przyłbicę ukoronowaną
I za szaty chwyciwszy podniósł, wstrząsnął trupa
I ludowi pokazał. Lud zrazu oniemiał;
Potem w niebo ogromnym uderzył okrzykiem,
Nie można było wiedzieć: pochwalał czy ganił.
Nagle się cały ku nam rzucił szumną falą,
Chwila - a już nas jako trzy maleńkie mrówki
Zalał, strzaskał, zdruzgotał. Kirkor jedną ręką
Trzymał trupa, a drugą swój miecz zakrwawiony.
My zaś, jego rycerze, pełniąc rozkazanie,
Mieczów nie dobywali. Wtem tłok ludu, jako
Bałwan rzucony wiatrem, zniżył się kolanem
Przed olbrzymią postawą Kirkora i wołał:
"Niech żyje ludu mściciel! Kirkor król niech żyje!"

BALLADYNA

Co mówisz? Kirkor królem?

GONIEC

Racz końca wysłuchać.
Gdy lud głosił go panem, Kirkor miecz błękitny
W trupiej ocierał szacie; widać, że głęboko
Dumał, jakimi słowy myśl wyrazić zdoła.
Na koniec rzekł: "O! Lachy, ja nieznany rycerz
Nie mogę przesławnemu władać narodowi;
Com uczynił, czyniłem nie dla wyniesienia
Głowy mojej, czyniłem to dla szczęścia ludu.
Jam stworzony do ciszy wiejskiej i prostoty,
Dla mnie za ciężką była nawet godność grafa
I zniżyłem ją szczeblem, pojąwszy w małżeństwo
Zamiast jakiej królewnej ubogą chłopiankę;
Ona zamiast herbowych znaków połączyła
Z herby moimi dzbanek pełen malin; ona
Niepodobna królowej; ani państwa pany
Zechcą chłopianki dzieciom na przyszłość podlegać".

BALLADYNA

Niegodne kłamstwo! kłamstwo! to kłamstwo!

GONIEC

I dalej
Kirkor tak rzecz prowadził: "Ogłoście po kraju
Bezkrólewie! a kto się na zamku pokaże
Uwieńczony prawdziwą koroną Popielów,
Koroną, w której znany brylant "żmije-oko"
Między dwóma rubiny na trzech perłach leży,
Tego królem obierzcie". - Lud zgodnym okrzykiem
Przyzwolił na tę mowę, i osierocony
Czeka, aż się ukaże król, dziedzic korony.

GRABIEC
na którego wszyscy patrzą

Czemu ci ludzie patrzą na mnie jak gawrony?

SZLACHTA

Klękajmy wszyscy przed tym ukoronowanym,
On królem...

GRABIEC

Co? ja królem? gdybym nie był pijanym,
Upiłbym się z radości. Los głupi jak rura!
Wyskoczyłbym ze skóry, gdyby moja skóra
Nie była teraz skórą królewską.

SZLACHTA

Żyj długo...

GRABIEC

Sto lat! Sto lat żyć będę; wziąłem skórę drugą
Jak wąż - jak wąż, panowie, mam oko z brylanta.
Puściłbym się po sali z grafinią kuranta,
Gdyby nie godność, prawda? która siedzieć każe.
Tak się w mój tron złocisty królowaniem wrażę,
Że nie oderwą ludzie od tronu człowieka.
Proszę! co za dziw!

BALLADYNA
do Kostryna

Słyszysz, jak burza się wścieka?
Dzwonią deszczowe rynny. W tej okropnej burzy
Słyszę głosy płaczące...

KOSTRYN

To krzyk nocnych stróży.

BALLADYNA

Nie, to są jakieś głosy inne, jęk ze świata
Umarłych. - Lej mi wina. Wszystko tak się splata,
Że chyba się powiesić.

GRABIEC

Teraz po obiedzie
Trzeba wymyślić wesołą zabawę.
Każcie tu wpuścić kuchenne niedźwiedzie,
Co kręcą rożnem; niech tańczą.

PIERWSZY ZE SŁUG

Kulawe,
Pan graf podstrzelił je...

GRABIEC
do Chochlika

Więc ty, ministrze,
Weź moje berło wierzbowe i na nim
Graj jak na dudzie - a zatykaj bystrze
Dziurki palcami, jeśli pomysł nowy,
Dążący prosto ku uszczęśliwieniu
Przyszłych poddanych, wypsnie ci się z głowy
Przez głupie wrota. Słuchajcie w milczeniu...
Graj!

CHOCHLIK

Co grać, panie?

GRABIEC

Kładź palce na dziury,
To berło z mojej wykręcone skóry
Wie, co ja lubię.

SKIERKA

Graj! ja do wtoru
Zawołam echa ciemnego boru,
Co rzecz widziały.

Chochlik gra na flecie smutną pieśń wiejską, a zmięszane głosy w powietrzu poczynają śpiewać.

ŚPIEW

Obie kocha pan;
Obie wzięły dzban;
Która więcej malin zbierze,
Tę za żonę pan wybierze.
Cha!... cha!...

Pieśń niknie jak echo.

BALLADYNA

Co to się znaczy? kto śpiewał i taką
Pieśń skończył śmiechem?

KOSTRYN

Cyt... to przywidzenie!

BALLADYNA

Ktoś śpiewał...

do Chochlika

Proszę, graj -

do Kostryna na stronie

A ty, Kostrynie,
Patrz w twarze ludzi, a jeśli dostrzeżesz,
Z ust których wyjdzie pieśń, powiedz; - obmyślę,
Co z tym człowiekiem stanie się...

do Chochlika

Dudarzu,
Zagraj mi jeszcze wieśniaczą balladę
I obudź echa wiszące nade mną
W kopule sali. - Objaśnić pochodnie.

Chochlik gra.

ŚPIEW DUCHÓW

Tobie szatan stróż
Włożył w rękę nóż;
Siostra twoja rwie maliny.
A ty? a ty? Nóż twój siny
Poczerwieniał krwią...O!...
Pieśń kończy się echowymi jękami.

KOSTRYN

Przestań, grafini mdleje.

BALLADYNA

Nie.. ja żywa...
Śpiewajcie... jeszcze. - Objaśnić pochodnie...

Chochlik gra.

ŚPIEW DUCHÓW

Na twej czarnej brwi,
Niby kropla krwi.
Kto wie, z jakiej to przyczyny?
Od maliny? lub kaliny?
Może... cha!...

Pieśń kończy się echem.

BALLADYNA
daje znak ręką

Dalej...

JEDEN Z PANÓW

Co znaczy takie obłąkanie
W oczach grafini? Czy prosta piosenka,
Którą wieśniacy przy grabionym sianie
Nucą na fletniach, tak ją biedną nęka?

BALLADYNA

Dalej!...

JEDEN Z PANÓW

Obudźcie tę kobietę bladą.
Ona zasnęła i śpi z otwartymi
Oczyma...

KOSTRYN
do nieruchomej Balladyny

Pani!...

JEDEN Z PANÓW

Rozkaż, niech ją kładą
W gorące łoże, skościała jak drewno...

Grom bije głośny... Balladyna budzi się.

BALLADYNA

Co ze mną było?... Jak ja okropnymi
Sny przerażona.

do Kostryna

Słuchaj, ty... ja na pewno
Gadałam we śnie. Czy we śnie gadałam?

KOSTRYN

Nie...

BALLADYNA

Bogu dzięki. Ale gdy ja spałam,
Wyście musieli rozpowiadać głośno
O czym okropnym?

do gości

Proszę, pijcie! - widzę,
Że lepiej zrobię usiadłszy za krośno
Niż przy pucharach.

GRABIEC
budząc się

Przepraszam, panowie.

BIESIADNICY

Za co?

GRABIEC

Przepraszam i bardzo się wstydzę,
Że byłem zasnął.

Pije.

Zamku pana zdrowie!

BIESIADNICY

Zdrowie Kirkora!

GRABIEC

Podściwy! podściwy!
Zamiast panować woli jeść maliny.
Każcie, niech jaki leśnik lub myśliwy
Pójdzie do boru i malin przyniesie.

BALLADYNA

Straszne zachcenie...

GRABIEC

W podzamkowym lesie
Muszą być słodkie maliny i duże,
I smakowite, skoro Kirkor woli
Dzban takich malin, niż meszty papuże
I płaszcz królewski. - Każ, niech nam podstoli
Malin dzban poda na pokosztowanie.

BALLADYNA

Odwagi!... nic się gorszego nie stanie.
Słyszałam echa grobowych rozwalin,
Ujrzę, czy więcej prócz słów co wyrzucą
Wzruszone groby. - Malin! dajcie malin!

Pokazuje się cień Aliny z dzbankiem malin na głowie.

Czułam cię dawno w powietrzu - a teraz
Widzę. - Jak błyszczą oczy twoje? Biała!
Ja się nie lękam - widzisz - ale ty się
Nie zbliżaj do mnie...

PIERWSZY ZE SZLACHTY

O czym ona gada?

BALLADYNA

Mów ze mną przez stół. - Niech mi jaki człowiek
Da rękę - ja się boję -

PIERWSZY ZE SZLACHTY

Czy słyszycie,
Jak ząb jej dzwoni o ząb z przerażenia?

BALLADYNA

Idź... potępiona - odnieś, skąd przyniosłaś
Ten dzbanek pełny czegoś, co się rusza,
Jak to, co w grobie. - Czy powieszonego
Na zamku wieży przed latami trupa
Cień padł do sali i stoi na nogach
Nie oddychając? - O! precz... widmo białe
Zarżniętej -

Cień znika.

PIERWSZY ZE SZLACHTY

Jaka woń malin! czujecie?

DRUGI ZE SZLACHTY

Powietrze pełne malin...

BALLADYNA
padając

O! umieram!

KOSTRYN

Wody!... hej wody! Ja szaty rozdzieram,
Lejcie tu na pierś - niech służebne wnidą.

Wchodzą kobiety.

Wynieście panią...

Wynoszą Balladynę.

Raczcie wstać od stołu,
Pochodnie gasną. Napełnia ohydą
Ten stół splamiony, resztki chleba, wołu.
Czy chcecie rzucać ogryzione koście
Wzajem na siebie, jak czynią Duńczycy?...
Proszę do komnat. - Wy stoły wynoście;
Wy z pochodniami poprzedzajcie króla,
Gdzie dlań usłano w pobocznej wieżycy
Łoże puchowe. -Jutro się rozhula
Zamek i będzie wesoły jak wczora.
Lecz na dziś dosyć... Panowie, spać pora.
Proszę porzucać puchary i ławy -
Jak ciężko Lachy odpędzić od strawy
I od napoju; wiszą by pijawki
Na ustach dzbanka, przy muzyce czkawki.

Podczas tej mowy wynoszą stoły. - Grabiec wyprowadzony przez
służbę z pochodniami. - Za nim wszyscy biesiadnicy i Kostryn wychodzi ostatni.

Scena II

Las przed celą Pustelnika. Burza trwa, Pustelnik i Kirkor.

KIRKOR

Chroń się, starcze, do celi, burza tobie z głowy
Okradnie siwe włosy. Ludzie i zdarzenia
Kradną... złodziej płaszcz zedrze, a nędza koszulę.
Trzeba wszystkiemu zbrojną ręką się opierać...
Lecz smucisz się za wcześnie - bo ja ci przysięgam,
Że zginę lub skradzioną koronę odzyskam.
Oto choć bliski domu, mógłbym za godzinę
Z ust żony pocałunków tysiąc wziąć na drogę
I napić się jak ptaszek w różanym kielichu,
Dziobiąc rosy perełki: wolę tej rozkoszy
Zaniechać, a do Gnezna zaleciawszy nocą,
Lud zebrać - i obwieścić wszystkiemu gminowi,
Jakoś ty, dziedzic prawy, bezecną kradzieżą
Dobra twego postradał. Potem zaś trębaczom
Każę głosić po kraju i mieście, że kto się
O tron Lachów zgłaszając pojawi na zamek
Uwieńczony prawdziwą koroną Popielów,
Temu ja fałsz zarzucam; takiemu na czole
Mieczem wypiszę słowo zasłużone: złodziej...
Módl się więc za mnie, starcze, aby mi Bóg żywy
Dał zwyciężyć na szrankach - i czekaj z powrotem.

PUSTELNIK

Niech cię Bóg błogosławi.

KIRKOR
klaszcze, wchodzi Żołnierz

Wsiadać na koń! lotem
Trzeba spieszyć do Gnezna.

Rycerz wychodzi.

PUSTELNIK

Słuchaj! ja ci radzę
Wróć do zamku, odpocznij, po dalszej rozwadze
Obaczysz co przedsięwziąć.

KIRKOR

Ja, starcze, leniwy.
Dzisiaj odrobić chcę całą pańszczyznę;
A odrobiwszy całą, żyć szczęśliwy
Z drogą małżonką. Całą ci ojczyznę
Włożę na barki; a gdy będziesz dźwigał
Rzeczy i ludzi, to ja się zakopię
W zamku spokojny... Niechby mi dościgał
Sad owocowy, niechbym małe chłopię,
Dzieciątko moje, na rękach kołysał,
O to się modlę... Ty mi zaś co roku
Z tronu do chaty listy będziesz pisał.
Niechaj raz na rok spadnie mi z obłoku
Biały gołąbek i pod skrzydełkami
Przyniesie powieść, pełną tych wielkości,
Co budzą uśmiech i sen pod lipami
Dają smaczniejszy... Król mi pozazdrości
Żony i dziecka, i lipy, i chłodu,
I snów pod lipą, i złotego miodu. -
Żegnaj mi ! żegnaj! Nim słońce zaświeci,
Będę w stolicy. Hop! hop! na koń, dzieci!

Kirkor wychodzi. Słychać tętent oddalających się.

PUSTELNIK
sam

O Boże! Boże! Wolę, niech do Gnezna wraca,
Niżby miał do tych piersi szlachetnych przycisnąć
Krwawą swoją małżonkę. Bogdajbyś ty nigdy
Nie znał, Kirkorze, z jakiej matki się urodzą
Dzieci twoje. Bogdajby za pierwszą nagrodę
Bóg uczynił cię wdowcem, nim ojcem uczyni.

Słychać głos Wdowy.

WDOWA
za sceną

Biedna ja! biedna!

PUSTELNIK

Co to za wołanie
Tak pełne płaczu?

WDOWA
za sceną

O biedna, ja biedna!

Wdowa wchodzi jak ślepa, szukając drogi ręką.

PUSTELNIK

Jakaś kobieta, jak łachman w łachmanie,
W noc tak okropną, ślepa, sama jedna!

do Wdowy

Skąd, moja matko?

WDOWA

Matko? O! na Boga,
Tak nie nazywaj, córko niegodziwa!
Matka? psia matka!

PUSTELNIK

Skąd idziesz, uboga?

WDOWA

Ja nie uboga. - Siwa, siwa, siwa,
Jak gołąbeczek. - Nie wiesz, co się stało?!
Grafini, moja córka, wielka pani,
A ja na wietrze z głową taką białą.
Mówię piorunom: bijcie! bijcie we mnie!
I nie chcą słuchać... A w zamku zebrani
Pijaki sobie winszują wzajemnie,
Że córka moja pije, wielka pani. -
Czy ty rozumiesz? - Ma zamek i wieże -
Grafini -

PUSTELNIK

Jak się córka twoja zowie?

WDOWA

Zowie się córką. Ale ja nie wierzę,
Ażeby ona miała oczy w głowie,
Oczy, co płaczą. - W taką zawieruchę!
W takie pioruny, na deszcz wygnać matkę.
Co ją karmiła, co piersi ma suche,
Starością suche - a włos taki biały,
Jak co świętego.

PUSTELNIK

Chodź pod moją chatkę,
Ty drżysz od zimna! chodź!

WDOWA

I zamek cały
Do niej należy, wielki jak pół świata...
Widzisz!... Grafini?!

PUSTELNIK

Chodź!...

WDOWA

Tu będę czekać;
Czy moja córka wie, gdzie twoja chata?
A kto wie? może, jak pies zacznie szczekać
Na jaki łachman, wspomni o matce
I każe szukać po świecie. - Być może!
Wszak Bóg ma litość?

PUSTELNIK

Chodź, przepłaczesz w chatce
Tę noc burzliwą, a gdy błysną zorze,
Ja cię powiodę do wielkiego króla;
Do nóg się rzucisz błagając o litość
I...

WDOWA

Powiem - jemu:... "Ja biedna matula
Do nóg się rzucam.

Klęka.

Królu, złoty panie!
Każ córce, która ma złota obfitość,
Niechaj mnie kocha".

Wstaje.

A król z tronu wstanie
I zaprowadzi mnie do serca córki.
O! o! o!

Płacze.

Wiesz ty, za szkaplerza sznurki
Wieszałam się na sośnie skrzypiącej, za gardło,
Drzewo się ułamało...
Głupia - ślepa, wybrałaś gałązkę umarłą,
Gałązkę - córkę drzewa. - Żelazna gadzino,
Nie zlitowałaś się ty matki wdowy?
A ja by żyła chleba okruszyną
W twoich pałacach! Niechby twoja ręka
Sypiąc gołąbkom w trawę żer perłowy
Nie odganiała od pszenic ziarenka
Zgłodniałej matki. - Wygnać w las! na burze!
Wypędzić matkę! upadłam w kałużę
I grom czerwony wyjadł z powiek oczy,
Wyjadł do szczętu...

PUSTELNIK

Oślepłaś?...

WDOWA

Mózg toczy
Okropna ciemność. Miałam przed wieczorem
Tyle światłości, że mogłam za borem
Rozróżnić białe słońce od księżyca;
A teraz...

Błyska.

PUSTELNIK

Jak to? i ta błyskawica
Nie świeci tobie?

WDOWA

Wzrok ludzi nie strzeże
Od Boga ręki - co mi dziś po wzroku.
A wiesz ty? wiesz ty, że ja teraz wierzę,
A nie wierzyłam dawniej - że co roku
Ptaszki jaskółki nim pójdą za morze,
Stare, zgrzybiałe, biedne matki - duszą.
Tak, tak, tak... ludzie prawdę mówić muszą.
Żebrząc po świecie, piosenkę ułożę;
Groszową piosenkę o jaskółkach czarnych,
Co duszą matki - proszę! w ptaszkach marnych
Taka nielitość! Wygnać matkę starą,
Głodną, na cztery wichry, targające
Za siwe włosy.

PUSTELNIK

Podściwych tysiące
Padają na tym świecie złych ofiarą.
Gdybym ja ciebie wziął za nieszczęść świadka?

WDOWA

To i ty matka... i ty także matka?
Nie pójdę z tobą, bo się będziem kłócić
O piękność imion naszych córek - moja...
Ach, gdybyś ty mię z grobu chciał occucić,
Wołaj: Bladyna. - Pójdę szukać zdroja
I pić jak wróble, zadzierając główkę
Do Pana Boga - dzięki mu, dał wody.

Śpiewa mrucząc

Stara miała jedną krówkę
I chacinę, i ogrody,
I dwie córki...

Odchodzi w las.

PUSTELNIK

Po kraju całym szukać każę
Tej matki - i okropny sąd wydam na dziecko.

Odchodzi do celi.

Scena III

Noc - błyska. - Sala bez światła w zamku Kirkora.
Skierka i Chochlik wychodzą z drzwi, którymi wyprowadzono po uczcie Grabka.

SKIERKA

Nasz pan usnął tam na wieży
I śpi głęboko; ja lecę,
Nim się ta burza uśmierzy,
Kąpać się w błyskawicach.

CHOCHLIK

Ja wyprawiam hecę
W stajni, gdzie nad wrotami nie przybito sroki.
Czy wiesz, że na tej wieży puchacz jednooki
Zaprosił mnie na ucztę? będzie patrzał krzywo,
Jeśli pogardzę udem zadziobanej myszy.

SKIERKA

Ja matkę bociana siwą
Lecę nakarmić; nie słyszy
Na prawe ucho i ślepa;
Wczora od chłopskiego cepa
Uratowałem niebogę...
Polecę, czekać nie mogę.
W taką burzę biedna stara
Może z przestrachu umarła.

CHOCHLIK

Co to za stuk?...

SKIERKA

To burza drzwi zawarła.

CHOCHLIK

Cyt... ktoś idzie...

SKIERKA

Jakaś mara
W bieli... przez okno wylecę...
Wylatuje przez okno.

CHOCHLIK

Za nim! na koniach w zamku wyprawować hecę.

Wylatuje.

Scena IV

Sala taż sama.

BALLADYNA
sama wchodzi w nocnym ubiorze z nożem w ręku

Nie mogłam spać, nóż leżał przy mnie, wzięłam.
W koszuli - wstyd! gdyby cię kto zobaczył
W koszuli z nożem w ręku? - Jak tu ciemno!...

Idzie ku wieży.

Cyt... jakiś szmer? - Wiatr mi zgasił świecę...
To przywidzenie - nic nie słychać, zamek cały
Głęboko śpi... Lecz jeśli śpi ten człowiek
Z otwartą powieką?... to co? to co?
Jeżeli dziś nie zrobię rzeczy, jutro
Żałować będę, wiem, żałować będę.
Wiatr zamknął za mną drzwi, a ja myślałam,
Że jaki ciemny duch zamykał za mną;
I dotąd nie spojrzałam w tamtą stronę,
Jakbym się bała spotkać z czym okropnym.

Ogląda się.

A widzisz, nie ma nic, nic nie ma. Ciemne
Powietrze. Mgła; żadnych nie widać mar.

Błyska.

Wszelki duch Boga chwali! Jaka to była
Błyskawica czerwona! jak wszystkie ściany
Widziałam białe. - Cyt. - Nie słychać nic -
Spiesz się! - Lecz jeśli żar błyskawic lunie
Na moją twarz, gdy będę z nożem stała
Nad nim; to co? - Ogień pokaże tobie
Miejsce, gdzie masz uderzyć. - O, błyskawice!
Stwórzcie czerwony dzień na łonie nocy,
Bądźcie mojego czynu słońcem. - idę.

Wychodzi na wieżę.

Scena V

Sala taż sama.

KOSTRYN
wchodzi zbrojno z dobytym mieczem

Drzwi otworzone. Teraz mię, fortuno,
Prowadź i pomóż ze złotego cielca
Jak Jazonowi złote obciąć runo,
A ja przysięgam, że choć syn wisielca,
Będę na tronie jako syn książęcy;
Dziś sługa gorszych, jutro pan tysięcy
Lepszych ode mnie. - Cyt. - To puchacz huczy
Na wieży zamku. - Idźmy na drabinę -
Wszystko gotowe. Mam pęk cały kluczy
Od bram zamkowych, płachtami obwinę
Konia podkowy - i z ową koroną
W pochmurnej nocy jak duch czarny zginę;
A co nad wszystko: z cudzołożną żoną
Rozbrat na wieki. O! szatanie prowadź!

Chce iść na wieżę i we drzwiach spotyka się z powracającą Balladyną.

Kto to?

Cofa się z przestrachem.

BALLADYNA

Ja.

KOSTRYN

Sama - w ciemnościach - co znaczy?
Słyszałem jakiś jęk, szedłem ratować.

BALLADYNA

Przynieś mi światła; niech światło zobaczy,
Jak ja okropnie muszę być czerwona.
Skończyłam. - Kogo ty ratować chciałeś?
Już zdaje mi się, że ta burza kona,
Ustało błyskać. - To i ty słyszałeś
Ten jęk okropny?... aż tu było słychać?!
To dziwne! Kiedy przestawał oddychać,
Raz westchnął. - Idź ty po światło, Kostrynie,
Idź na dół.

Kostryn wychodzi.

Dziwnie krew pachnie ode mnie...
Stało się - stało; teraz nadaremnie
Żałować rzeczy. Stało - się przeminie.
Z nas wszystkich kiedyś będą takie trupy. -
Świecy! - mój cały zamek za błysk świecy!

Kostryn wchodzi bez światła.

KOSTRYN

Wszystko śpi w naszej ceglanej fortecy,
Nawet zgasły latarniowe słupy
Przy bramie zamku. Czy służbę rozbudzić?

BALLADYNA

Nie budź nikogo; musiałam zabrudzić
Ręce po łokieć. Dziwną pachnę wonią.

KOSTRYN

Wzięłaś koronę?

BALLADYNA

Nie... stój, pójdę po nią.
Ja się nie lękam. Wiem gdzie stoi łoże.

Wychodzi Balladyna na wieżę.

KOSTRYN

Straszna odwaga. Omal tobie, Boże,
Nie podziękuję, że mi ona kradnie
Czyn ten okropny... Chciałbym na jej czole
Zobaczyć, jaką barwą lwica bladnie.

Balladyna wraca bez korony.

BALLADYNA

Próżno w ciemnościach macałam po stole,
Ten stół miał jakieś rysy zimnej twarzy.
Może to nie był stół...

KOSTRYN

Ty stój na straży,
Ja pójdę szukać...

BALLADYNA

Stój... Nie, idź - wszak ja się
Nie lękam siebie. - Nawet nie żałuję...

Kostryn wychodzi na wieżę.

Ja wiem, że zwykle Lachom żal po czasie
Zawraca głowy i sen cichy truje.
Może się teraz trup czerwony snuje
Przed ludzi śpiących oczyma, a oni
Przez sen żegnają krzyżem cichą marę. -
Schodzi po wschodach; jak te szczeble stare
Trzeszczą...

do Kostryna, który wchodzi z koroną

Znalazłeś... ty coś trzymasz w dłoni?

KOSTRYN
ponuro

Tak.

BALLADYNA

Daj. Nie! nie! nie! nie zbliżaj się do mnie,
Bo będę wołać ratunku od ludzi...
Stój tam.

KOSTRYN

Co znaczy? mówisz nieprzytomnie.

BALLADYNA

Stój tam, bo krzyknę, zamek się obudzi,
Stój tam z daleka, aż w tobie przeminie
Ta myśl... W powietrzu ją czuć... o! Kostrynie,
Chciałeś mię zabić, serce twoje biło
Głośno, jak moje bije, gdy zarzynam.

KOSTRYN

Jeślim to myślał, na wieki przeklinam
Ów zakąt mózgu, gdzie się urodziło
Szalone dziecko.

BALLADYNA

Chodź tam, do komnaty...
A namówimy się po cichu razem,
Co jutro czynić...

Rozwidnia się trochę.

KOSTRYN

Doniosły mi czaty,
Że Kirkor wrócił do Gnezna, żelazem
Grożąc takiemu, co by się z koroną
O tron upomniał...

BALLADYNA

To nic... będę miała
Ludzi i miecze; a za moją stroną
Będzie ta tłuszcza ludzi, omal cała
Karmiona w zamku... Kirkor nie poskromi
Złotego deszczu. - Cyt -

KOSTRYN

Nic, to na dworze
Wróble świegocą.

BALLADYNA

Jak to? już dzień? Boże!
Jak biała światłość... mdło mi! mdło mi! mdło mi!

KOSTRYN

Idź, prześpij szarą godzinę poranku.
Ja sam obudzę, gdy słońce zaświeci;
Staniesz w rycerzy uzbrojonych wianku.
Jakoś to będzie - wojsko nam się skleci.
Daj klucz od skarbu, będę mierzył garcem
Przekupne złoto.

BALLADYNA

Skończ także ze starcem,
Co mięszka w celi - a nas tylko dwoje
Będzie wiedziało.

KOSTRYN

Ty ciężarna; troje.

BALLADYNA

Jak to? i dziecko noszone w żywocie
Będzie wiedziało? - Idź! - W biednej istocie
Nieurodzonej taka tajemnica.
Ty się najgrywasz? Jeśliby tak było,
Jak ty powiadasz, czy ja szalenica
Porodzić żywe? Lecz nie - będzie żyło,
Dziecko nic nie wie...

KOSTRYN

Niechaj moja lwica
Spać się położy - i zbudzi się świeża
Do nowych czynów, w przyłbicy rycerza.

Wychodzą.

Koniec aktu czwartego

BALLADYNA - AKT V

Scena I

Poranek na leśnej łące - Skierka i Chochlik.

SKIERKA

Jak po burzy ranek świeży!
Byłem u matki bociana
I nakarmiłem.

CHOCHLIK

Ja na zamku wieży
Ucztowałem u sowy. Gdzie pani Goplana?

SKIERKA

Znów polecę po rozłogach,
Polecę łąką i borem;
Kwiatki postawię na nogach,
Rozczeszę żyto na grzędzie,
Zatrzymam się nad jeziorem,
Zawołam: labu, labusie!
I dwa Goplany łabędzie
Po wód błękitnym obrusie
Przypłyną do mnie z ajeru;
Garsteczką złotego żeru
Śnieżne ptaszęta przysypię;
I znów lecę pod leszczynę,
Gdzie łania Goplany szczypie
Błyszczącą deszczem krzewinę;
I tęczę nad nią zawieszę,
I różę nad nią rozwinę;
I znowu dalej pospieszę
Na skrzydłach babki konika.

Przypływa tuman mgły rannej, oświecony tęczą; spod bramy kolorów wychodzi Goplana.

GOPLANA

Chodźcie mnie uścisnąć, aniołki,
Bo Goplana na wieki wam znika.
O! zapłakane fijołki!
Róże moje, bądźcie zdrowe.

SKIERKA

Co ty śpiewasz?...

GOPLANA

Niestety! Niestety!
Piosenkę pożegnania.

SKIERKA

Jeszcze oczerety
Nie gną się od jaskółek, jeszcze dnie wiosnowe.

GOPLANA

Polecę w okropną krainę,
Gdzie sosny i śniegi sine,
Gdzie słońce jak gasnący żar;
Gdzie księżyc jak twarz tych mar,
Co z grobu wychodzą na cmentarz.
Anioł kar ze mną popłynie
Krzycząc mi w duszy: “Pamiętasz
O róż i malin krainie”.
Bądźcie zdrowi! bądźcie zdrowi!
Poplątałam ludzkie czyny
Tak, że Bogu mścicielowi
Trzeba wziąć grom i upuścić
Na ludzkie dzieła i winy...

SKIERKA

My cię nie chcemy opuścić,
Goplano! Goplano! Goplano!

GOPLANA

Puszczajcie biedną wygnaną,
Kiedyś wam o mnie zaśpiewa
Piosenkę obca ptaszyna
Usiadłszy na gałązce płaczącego drzewa.
Bądźcie zdrowi! moja wina,
Że wygnana w północ lecę.

CHOCHLIK

Jeszcze ci w drodze poświecę,
Jak hajduk biegnąc z ognikiem.

GOPLANA

Dziś długim związane szykiem
Na północ lecą żurawie,
Uczepię się tego wianka,
I w powietrzu się przepławię,
Jak biedna dziewic równianka
W błękitne rzucona fale.

SKIERKA

O biada! o biada! o biada!

GOPLANA

Próżne żale! próżne żale!...
Pokazuje w głąb lasu.
Tam szarfa żurawi spada
Na łąki błyszczące rosą;
Gdy się żurawie podniosą,
Uchwycę się szarfy końca
I w błękit polecę blada,
Blada jak miesiąc od słońca,
Lekka jak liść, co opada.
Lecz nad mury gnezneńskiemi
Lecąc, zaśpiewam smutne pożegnanie ziemi.

Wychodzi - Skierka i Chochlik lecą za nią.

Scena II

Pod murami Gniezna wał.
Kirkor z dobytym mieczem, ze skrzydłami orlimi na barkach, wchodzi na czele wojska. - Chorągwie rozwinięte - trąby grają.

KIRKOR
do rycerzy

Człowiek, co się o berło Lachów upomina,
Nie chciał wystąpić w szranki, jak podła gadzina
Kryje się, a zebrawszy, co mówię! ten podły -
Obietnicami, złotem, zakupiwszy sobie
Mnogich stronników... rycerz z nieznanymi godły,
Walką chce tron owładać i na moim grobie
Stanąć jako na pierwszym szczeblu królowania.
Mnodzy rycerze nasi (niech nas Bóg ochrania
Od takiego szaleństwa i takiej ślepoty!),
Mnodzy nasi rycerze przeszli pod namioty
Jasnego oszukańca, lecz Bóg patrzy z nieba
W serca ludzkie; nam zdrajców przekupnych nie trzeba.
Skoro przybędzie Popiel, po którego w lasy
Posłałem trzech rycerzy, z orlimi hałasy
Rzucimy się na złoty obóz samozwańca.

do rycerzy stojących na murach

Wy zamykajcie bramy... Niech z każdego szańca
Na pole walki patrzą mnogie samostrzały.
Gdybym ja przegrał, zginął, to jeszcze te wały
Długo bronić się mogą... Niech wam siwe głowy
Przypomną chwile strachu, że mur południowy
Najsłabszy, że tam trzeba postawić mur ludzi.
Ale da Bóg, że miasto jutro się obudzi
Wolne od zgrai łotrów.

RYCERZE

Zwyciężysz, Kirkorze!

KIRKOR

Jeśli Bóg da... ach! kiedyż ja przyłbicę złożę!
Kiedyż wrócę do żony? kiedyż ujrzę koniec
Krwawym sprawom królestwa i rozbojom?

JEDEN Z RYCERZY

Goniec.

Wchodzi Goniec kurzawą okryty.

KIRKOR

We trzech wysłani w bory, nie przyprowadzacie
Pustelnika Popiela?

GONIEC

Okropność!

KIRKOR

Czy w chacie
Nie znaleźliście starca? mów... walka nas czeka.

GONIEC

W celi nie było starego człowieka;
Lecz na skrzypiącej gałęzi przed chatą
Trup jego wisiał na grubym powrozie.
Z białymi włosy i z podartą szatą
Wicher się bawił i trupa kołysał
Jak stara mamka.

KIRKOR

Trąbić po obozie
Hasło do walki! - Los jemu dopisał,
Do śmierci gonił nieszczęściem i zabił
Nieznaną ręką. - Serceś mi osłabił
Twoją powieścią, spraw się dobrze w boju -
Mówisz, że wisiał?

GONIEC

W pustelniczym stroju
Wisiał przed chatą. Na nieszczęsnym drzewie
Wrona krakała...

KIRKOR

Idźmy! niech w powiewie
Tańczą chorągwie... idźmy! ścisnąć szyki!
Nadzieja w męstwie. - Niech zaczną łuczniki!...

Wychodzi z wojskiem.

Scena III

Namiot Balladyny.
Kostryn i Balladyna w zbrojach - z hełmami zapuszczonymi wchodzą na scenę.

KOSTRYN

Zostań w namiocie, nie wychodź na pole,
Bo, jak przeczuwam, wkrótce kirkorczycy
Walkę rozpoczną. Obóz jego w dole,
A nasz na górze jak gniazdo orlicy.

BALLADYNA

Wiele dusz stanie za chwilę przed Bogiem.

KOSTRYN

Gdzie młócą żyto tam plewy z omłotku
Lecą pod niebo. Stój za gumna progiem
I nie rozplątuj znów na kołowrotku
Sczero-sumiennym - zaplątanych pasem
Dziwnej przeszłości.

Wchodzi Żołnierz.

ŻOŁNIERZ

Z okropnym hałasem
Idą do boju szyki Kirkorowe.

KOSTRYN

Królewiczątko moje, bądź mi zdrowe!

BALLADYNA

Czy zwyciężymy?

KOSTRYN

Siedź, pani, w namiocie.
Niechaj cię próżność nie prowadzi w złocie
Na oczy słońca i na łuków żądła.
Bogdajbyś cicho śpiewała i prządła
Szatę królewską lub śmierci koszulę;
To albo drugie pewnie ci się przyda...
Ha! ha! z proc lecą ołowiane kule,
Patrz jak kolczate... hej, giermku, gdzie dzida?
I tarcza moja.

Bierze tarczę i dzidę z rąk giermka i wychodzi.

BALLADYNA
sama

Jeżeli zwycięży,
Jak mu nagrodzę? w ziemi całej łonie
Nie znajdę kruszcu na zalanie gardła
Temu Niemcowi. Lecz jeżeli przegra?
Jeżeli przegra, to się wszystko skończy
Chwilą okropną, wszystko się rozwiąże
Jak straszna bajka jakiej czarownicy:
Przegrała, w piersi przebiła się nożem,
A nóż zatruty był jadem gadziny.
Gdzie ta kobieta? Obaczyłam w lesie
Babę, podobną do roztrzaskanego
Piorunem dębu... kazałam potworze
Z krukami śmierci gonić za obozem
I przynieść jadu czerpanego z węży.

Stara Kobieta w łachmanach wchodzi, podnosząc zasłonę namiotu.

Jesteś?

STARA

Przyniosłam rożek ludomoru.

BALLADYNA

Daj... i uciekaj do ciemnego boru,
Uciekaj, mówię, stara czarownico;
A spróbowawszy na kim tego jadu,
Zapłacę tobie... precz bo cię pochwycą
Rycerze moi i na rzece spławią.

Ucieka stara kobieta.

Okropna jędza... Włos by gniazdo gadu
Wisi w postronkach, a oczy się krwawią
Jak zęby wilcze obroczone w ścierwie.
Nóż ten zatruty piersi mi rozerwie,
Jeżeli w ręce męża wpadnę żywa,
I serce moje bijące ukąsi
Jak żądło osy. Już po jednej stronie
Jadem zmazany okropnie poczerniał,
I zarumienił się rdzą, pozieleniał;
A druga strona jeszcze nie dotknięta
Śliną wężową, czysta jak tasaki
Świeżo na krętym brusie pociągnione.

Wchodzi Żołnierz.

Co słychać?

ŻOŁNIERZ

Panie! wszystko zawichrzone
Na polu walki jak w burzliwej chmurze.

BALLADYNA

Czy przegrywamy?

ŻOŁNIERZ

Na szańcowej górze,
Gdzie rosną brzozy nad źródłem, widziałem
Grafa Kirkora; otoczony wałem
Zabitych ludzi, trzyma się i siecze
Jasną siekierą.

BALLADYNA

Z czymżeś ty, człowiecze,
Do mnie przysłany?

ŻOŁNIERZ

Donoszę ci, książę,
Że dwiestu ludzi przekupionych wczora
Przeszło na polu z szeregów Kirkora
Na stronę naszą. Jeśli się rozwiąże
Na lewym skrzydle łuczników gromada
Kupiona złotem, pole będzie nasze.

BALLADYNA

Jeszcze nie przeszli! opieszała zdrada
Gorsza niż wierność... Idź w bojową kaszę
Z łyżką żelazną, jeżeli w nią wpadnie
Głowa jakiego wodza, będziesz panem...
Rozumiesz? Można spoza góry snadnie
Podejść... zaskoczyć na plecy - czakanem
Ciąć w łeb stalowy. - Idź - bić - zabijać.

Wchodzi drugi Goniec.

GONIEC

Lewe się skrzydło zaczęło rozwijać
I pierzchać w Gnezno... wkrótce walki koniec.
Przy nas zwycięstwo...

BALLADYNA

Dobrej wieści goniec
Niech ma zapłatę...

daje pieniądze

Czy wódz wrogów wzięty?

GONIEC

Widziałem sztandar Kirkora zatknięty
Na małym wzgórku, gdzie rosną trzy brzozy;
A trupów szaniec urosł tak wysoko
Około niego, że my pełni zgrozy,
Ani wziąć wodza mogliśmy na oko,
Ani przestąpić umarłego wału.

BALLADYNA

Jeżeliś pełny męstwa i zapału,
Jeśli chcesz kiesy po wierzch pełnej srebra -
Idź na ten wzgórek, niech ci trupie żebra
Będą drabiną, postronkami włosy.
Idź i zabijaj...

Słychać okrzyki.

Co to są za głosy?

Kostryn wchodzi zbrojny i krwią pomazany.

A Kirkor?

KOSTRYN

Zginął...

BALLADYNA
chowając nóż zatruty po jednej stronie

Miałam nóż gotowy...
Winnam ci życie. Naczelników głowy...
Niech kat pościna - idź, wydaj rozkazy...

Kostryn wychodzi.

GŁOSY ZA NAMIOTEM

Niech żyje wódz nasz, Fon Kostryn!

BALLADYNA

Niech żyje
Wódz wasz, Fon Kostryn... powtarzam wyrazy
Jak głupia sroka... rzucę się na szyję
Niemca i węzłem pocałunków zduszę.

Kostryn wprowadza poselstwo ze stolicy - jeden z obywateli niesie na tacy złotej chleb i sól.

KOSTRYN

Oto poselstwo z poddanej stolicy.

BALLADYNA

Kazałeś wieszać?

KOSTRYN

Pierwsi buntownicy
Już zgromadzeni pod maćkową gruszę;
A ta się cieszy, że do siego roku
Dwa razy będzie nosiła owoce.

BALLADYNA
do poselstwa miejskiego

Czego wy chcecie?

Posłowie klękają.

POSEŁ MIEJSKI

Aniele z obłoku!
Do ciebie serca narodu sieroce
Wznoszą się wszystkie, ty bądź kraju panem.
Stolica całym zniżona kolanem
Czeka na ciebie z otwartymi bramy.
Witaj więc! witaj, miły hospodynie!
Serca i skarby, i wszystko, co mamy,
Pod nogi twoje strumieniem popłynie,
Boś już zasłużył na wdzięczność narodu
Skaraniem hersztów, którzy nas uwiedli.
Ci nas mękami, karą miecza, głodu,
W mieście trzymali; a nasze zaś serca
Ciebie szukały. Obyśmy dowiedli,
Że między nami żaden przeniewierca
Na gniew twój, wielki panie, nie zasłużył,
Obyś żył długo, obyś skarbów użył,
Obyś nieszczęsną przyciśnionych dolą
I tu przed tobą klęczących na prochu
Przyjął łaskawie. Chlebem cię i solą
Witamy, panie.

BALLADYNA
do Kostryna

Czy z tego motłochu
Żaden przeciwko mnie nie nosił broni?

KOSTRYN

Dwóch językami walczyło po mieście,
Lud namawiając do boju.

BALLADYNA

Gdzie oni?

KOSTRYN
wskazując

Pan burmistrz Kurier i Pismo.

BALLADYNA

Powieście
Obu rycerzy burmistrzów na dzwonie
Wieży zamkowej.

PIERWSZY Z POSŁÓW

Panie! w twoim łonie
Kamienne serce.

BALLADYNA

To wreszcie, to wreszcie
Na wasze prośby ułaskawiam obu.
Wybić im zęby i wyłamać szczęki,
Niech nie walczą.

PIERWSZY Z POSŁÓW

Więc nie ma sposobu
Ubłagać ciebie przez łzy ani jęki,
Żelazny panie nasz?

BALLADYNA

Jestem kobietą.
Widząc, że się cofają z przerażeniem
Cóż to? cofnęli się jak od zarazy,
I znów jak wiatrem kołysane żyto
Biją głowami?

PIERWSZY Z POSŁÓW

Na twoje rozkazy
Czekamy, pani planuj z ludu wolą.

BALLADYNA

Bez ludu woli... Dajcie mi chleb z solą.
Posłowie, ufam drożdżom tego ciasta.
Chodź tu, Kostrynie. Winnam ci tak wiele,
Że ci półowa zdobytego miasta,
Półowa kraju i chleba półowa
Słusznie należy...

Wyjmuje nóż zatruty po jednej stronie i rozcina na dwoje chleb.

Wszystkim się podzielę,
A serce weźmiesz całe.

KOSTRYN
klękając

O! królowa!

BALLADYNA
kosztując chleb, widzi, że Kostryn także je podaną sobie połowę

Czyń, co ja czynię. Nie lękam się jadu
W chlebie poddanych. Choćby miasto żyta
Użyli łusek żelaznego gadu,
Smaczną ci będzie żelazem zdobyta
Bułka... jedz, proszę... trzeba ludziom wierzyć.
A teraz każcie z triumfem uderzyć
W trąby zwycięskie. Idźmy, wojownicy,
Do otworzonej żelazem stolicy.

Wychodzi oparta na Kostrynie, za nią posłowie i lud.

Scena IV

Sala królewska w Gneźnie - tron w głębi - Kanclerz u stóp tronu.
Panowie państwa. Wawel dziejopis. - Paź. - Dwór. - Sędziowie.

KANCLERZ

Wszystko gotowe na przyjęcie pana.
Zasiądźcie teraz ławy po urzędzie:
Przy samym tronie wodzowie i sędzie,
Szafarze zboża, dolewacze dzbana,
Niech wszystkich razem nowy król powita.

Wchodzi Goniec.

GONIEC

Świetny urzędzie, wieść przynoszę ważną,
Nasz król, pan nowy - kobieta.

KANCLERZ

Kobieta!

WSZYSCY

Królem kobieta!

KANCLERZ

Niech będzie odważną,
Jak była Wanda... niech tak dobrą będzie,
Ale szczęśliwszą.

Goniec drugi wchodzi.

GONIEC

Prześwietny urzędzie!
Królowa weszła już do bram stolicy.

KANCLERZ

Każcie, niech wszystkie serca na dzwonicy
Biją dzień cały, tak jak serca ludu.

PIERWSZY Z PANÓW

Wieszczbiarz nie może wytłumaczyć cudu,
Co się ukazał dzisiaj narodowi.
Lud niespokojny.

KANCLERZ

Co za cud?

PIERWSZY Z PANÓW

Nad opis.
Jeżeli chcecie, to go wam opowie
I w księgi wpisze szlachetny dziejopis
Królów na Gneźnie.

KANCLERZ

Przemądry Wawelu,
Czy sam widziałeś?

WAWEL

Co widziało wielu,
Mogę poświadczyć jak świadek naoczny.
Dnia tego ranek był po stronach mroczny,
Lecz się wyjaśnił ku wschodowi słońca -
Więc jak widziałem prawie sam... od końca
Niebios, skąd błyszczy gwiazda Oryjona,
Wyleciał, lecąc sznur żurawi biały,
A na nim wisząc za śnieżne ramiona
Mglista niewiasta.

KANCLERZ

I wszystko widziały
Twe własne oczy, przemądry Wawelu?

WAWEL

Nie ja widziałem, lecz widziało wielu;
Mogę przyświadczyć na rzecz z mego czasu.

PAŹ

Ja sam widziałem z goplańskiego lasu
Za żurawiami lecącą dziewczynę.
Ta na ostatnią orszaku ptaszynę
Padając, białe zawiązała rączki
Za szyję ptaka; a głową do ziemi,
Sypała włosów rozwite obrączki
Jasne jak słońce, i tak na warkoczu,
Gdy promieniami rozlał się złotemi,
Leżała płynąc.

KANCLERZ

Trzeba dziecka oczu,
Aby na szmatach niebieskiego płótna
Obraz widziały.

Ściemnia się jak przed burzą.

JEDEN Z PANÓW

Co to? ciemność smutna
Na tron nam upadła i nam na oblicza:
Jak zaćmionego słońca tajemnicza
Zieloność - bladzi staniemy przed panią.

KILKU

Okropna ciemność.

Wchodzi Strażnik wieży.

STRAŻNIK

Nad blaszaną banią
Królewskich zamków, skąd w niebo wytryska
Igła złocona, okropne chmurzyska
Wokoło się czarnym owinęły wiankiem
I coraz grubsze już wiszą nad gankiem,
Gdzie ustawiona muzyka królewska.
A cała nieba równina niebieska,
Jakby się z jednej urągała chmury.

KANCLERZ

Bijcie w dzwony.

STRAŻNIK

Łono ma z purpury
Ognistej...

KANCLERZ

Deszczu potrzeba, niech pada.

STRAŻNIK

Na czarnym wozie jakaś jędza blada,
Stu żurawiami wywieziona z piekła,
Wężami stado wędrujące siekła
I kierowała nad zamek do chmury.
Siedzi w mgle teraz, ale jęk ponury
Piekielnych ptaków z mgły się wydobywa.
Słyszycie?

Słychać jęk z wieży.

KANCLERZ

Prawda, jakiś jęk nieznany!

PANOWIE
zrywając się z ław

Okropność!...

KANCLERZ

Niech się żaden z ław nie zrywa.
A ty, strażniku, musiałeś być pijany,
I sam stworzyłeś wieść o czarownicy.

STRAŻNIK

Ja sam widziałem i lud z okolicy,
I lud gnezneński...

OKRZYKI
za sceną

Niech żyje królowa!

Balladyna wchodzi w królewskim ubiorze, w koronie. Kostryn w zbroi. - Lud.

KANCLERZ

Pani! niech będzie poświęconą głowa,
Co nam przynosi koronę Popielów.
Witaj i panuj tak mądrze i szczodrze,
Ażebyś z Bogiem do najświętszych celów
Lud prowadziła. Przewiąż się na biodrze
Szatą czystości, czoło wznieś do nieba.
Daj łaskę winnym - daj łaknącym chleba.
A wszystkim niechaj rządzi sprawiedliwość.

BALLADYNA
z tronu

Cóż mam uczynić?

KANCLERZ

Praw naszych gorliwość
O dobro ludu stanowi od dawna,
Że król, nim siądzie do pierwszego stołu,
Nim da spoczynek strudzonemu czołu,
Które uciska w dzień korona sławna:
Wprzódy na ławie sądowniczej siada,
I rozwiązuje kryminalne sprawy.

BALLADYNA

Niech się tak stanie, jak wasze ustawy
Każą...

Kostryn chwieje się i pada.

JEDEN Z PANÓW

Co to jest? wódz blednie i pada?

BALLADYNA
przystępując do leżącego Kostryna

Co to się znaczy... słabo ci?

KOSTRYN

Umieram.

BALLADYNA

Panie mój! drogi!

KOSTRYN

Precz! jędzo trująca!
Zrzućcie ją z tronu - ja pierwszy otwieram
Grobowiec ciemny dla ludzi tysiąca,
Co będą żyli pod nią...

BALLADYNA

On w malignie...
Wynieść go! wynieść!... ciało jego stygnie...
Niech lekarz jaki uzdrowi go, za to
Połową kraju zapłacę.

LEKARZ

Już skonał.

Wynoszą ciało Kostryna, lekarz idzie za nim.

KANCLERZ

Pani, okropną zasmucona stratą,
Znoś ją cierpliwie. Bóg ciebie przekonał,
Na samym wstępie u złotego tronu,
Że przy tych szczeblach stoi widmo zgonu
I czeka na nas.

BALLADYNA
do siebie

Już przeszłość zamknięta
W grobach... Ja sama panią tajemnicy.

głośno

Każcie wojennym brańcom rozkuć pęta,
Zastawić stoły na rynkach stolicy
I dawać co dnia dla żebraków strawę.

KANCLERZ

Wdzięczność i sława tobie.

BALLADYNA

Ja o sławę
Nie dbam, a wyższa teraz nad sąd ludu,
Będę, czym dawno byłabym, zrodzona
Pod inną gwiazdą. Życie pełne trudu
Na dwie półowy przecięła korona.
Przeszłość odpadła jak od płytkiej stali,
Którą po stronie jednej ośliniła
Żmija - półowa jabłka leci zgniła
I czarna jadem. Wyście mnie nie znali
Taką, jak byłam - niech więc lud nie śledzi
Przeszłości mojej. Wiecie, com wyznała,
A resztę wyznam księdzu na spowiedzi.
Ha! jeszcze jedno - poszukajcie ciała
Grafa Kirkora między gęste trupy.
I na ten wzgórek, gdzie już tylko słupy
Brzóz odrąbanych mieczami się biela,
Zanieście mary z jedwabną pościelą,
Na tej pościeli przynieście śpiące
Zwłoki Kirkora... Niech ludu tysiące
Płacze przy marach tego, co z orężem
Poległ mym wrogiem... a był moim mężem -
Zaprawdę mówię, ja - po grafie wdowa.
Lecz niech nie roi bajek tłum gawiedzi;
Co miała wyznać, wyznała królowa,
A resztę powie księdzu na spowiedzi.
Teraz, kanclerzu, wywołaj przede mnie
Zbrodniów - na pierwszym siedzę trybunale.
Jeśli fałsz wydam, niechaj będzie ze mnie
Gniazdo robaków! niech się ogniem spalę!
Ani mię ujmie dobroć, ani trwoga,
Ani odwiodą ludzie, ani czarty.
Przysięgam sobie samej, w oczach Boga,
Być sprawiedliwą.

KANCLERZ

Woźni!

WOŹNI

Sąd otwarty.

KANCLERZ

Oto jest księga praw. - Oto Zbawiciel
Na suchym drewnie krzyża rozpostarty.
Ucałuj księgę i krzyż!

WOŹNY

Oskarżyciel.

Staje Lekarz zamkowy.

KANCLERZ

Ktoś jest?...

LEKARZ

Królewski lekarz.

KANCLERZ

O co sprawa?

LEKARZ

O jadotrucie.

KANCLERZ

Na kim?

LEKARZ

Na Kostrynie.
Twój wodz, o pani można i łaskawa,
Otruty skonał; wielki rycerz ginie
Od jadu, co zowie się ludomorem.
Na jego ciele żelaznym kolorem
Wyszło tysiące plam; skonał otruty.

KANCLERZ

Kogoż posądzasz?

LEKARZ

Niech sąd szuka winnych.

BALLADYNA

Zbrodniarz nieznany? odłożyć do innych
Sądów tę sprawę. Niech ma czas pokuty.

KANCLERZ

Zwyczajem kraju jest, mościa królowo,
Wydawać wyrok choćby nad nieznanym,
I zawieszony miecz trzymać nad głową
Tajnego zbrodnia, aż będzie schwytanym
I da nam gardło.

BALLADYNA

Są jednak zbrodniarze
Wyżsi nad wyrok, święci jak ołtarze,
Niedosięgnieni...

KANCLERZ

Takich Bóg ukarze.
Do ciebie ziemski wyrok dać należy
Szczero-sumienny.

BALLADYNA

Cóż wyrzekły prawa?

KANCLERZ

Jeżeli który z szlachty i z rycerzy
Trucizną gorzką na życie nastawa
Równego sobie i dopełni czynu,
To kara miecza. Jeśli zaś kto z gminu
Otrucie spełni...

BALLADYNA

Dosyć!...

KANCLERZ

Sądź, królowo.
Niechaj u ciebie mniej waży praw słowo,
Niż głos sumienia.

BALLADYNA

Skończmy! Otrawiciel
Winien jest śmierci.

KANCLERZ

Na zamkowym progu
Otrąbić wyrok. A jeżeli mściciel
Kat nie wypełni, zostawiamy Bogu!

Słychać trąby.

Niech teraz stanie drugi oskarżyciel.

Wchodzi Filon z nożem i z dzbankiem malin, ubrany w kwiaty.

Ktoś jest?

FILON

Cień tego, czym byłem! O! smutki!
Wyście mi pamięć odjęły na wieki,
Dręcząc pamięcią. Jako nezabudki,
Trącane ciągle od płynącej rzeki,
Znajdują radość w ciągłym kołysaniu
Błękitnej fali: tak ja, bity falą
Płynących smutków, we łzach i w niespaniu
Ulgę znajduję.

KANCLERZ

Prawodawczą szalą
Nie można ważyć tego człeka mowy.
Tłumacz się jaśniej.

FILON

Oto malinowy
Dzbanek, a oto nóż. A te maliny
Były pod głową zabitej dziewczyny,
Nóż był w jej piersiach. Niechaj z tego dzbanka
Wypłynie nowy Eurotas płaczu,
Niech zaprowadzi smutnego kochanka
Falą przejrzystą do kochanki grobu,
A ja mu powiem: "Strumyku tułaczu,
Dzięki ci wieczne, w grobie dla nas obu
Będzie spoczynek i cichości morze.
Przebacz, Apollo! promienisty Boże!
Że łzy przyszedłem przed ludźmi wylewać
I smutek z nimi łamać jako chleby.
Przychodzę ludziom smutną pieśń wyśpiewać,
Przyszedłem jako Orfeusz w Ereby
Prosić Plutona, by mi wrócił żonę"
Słuchajcie! Ona żoną moją była,
Żoną mej duszy; dziś jedna mogiła
Zamyka białe ciało, zakrwawione
Tym nożem... patrzcie! Oto na tym dzbanku
Znalazłem martwą, o wiosny poranku,
Zabitą nożem.

KANCLERZ

W tej zawiłej skardze
Czuć zbrodni zapach...

BALLADYNA

Kanclerzu, ja gardze
Szalonych ludzi zaskarżeniem.

KANCLERZ

Pani!
Sąd winien śledzić do ostatka, ani
Pogardzać smutnym psa na kogo wyciem,
Więcże, pasterzu, rozstała się z życiem
Twoja małżonka? I znalazłeś ciało
Nożem przebite. Kiedy to się stało?

FILON

Trzy razy księżyc i gwiazdy pobladły
Przed Apollinem.

KANCLERZ

Mów, na kogo padły
Twe podejrzenia o zabójstwo krwawe?

FILON

Ach! Parki! Parki! Parki! niełaskawe
Przecięły srebrną nitkę jej żywota;
Może też z nieba jaka gwiazda złota
Pozazdrościła mej kochance blasku
W oczach, i oczom zawrzeć się kazała.

KANCLERZ

Gdzież ją znalazłeś?

FILON

W dumającym lasku,
Pod cieniem wierzby rozpłakanej, spała
Snem nieprzespanym.

KANCLERZ

Zawikłana sprawa.
Wydaj, królowo, wyrok na nieznanych,
Radź się sumienia.

BALLADYNA

A jak sądzą prawa?

KANCLERZ

Za śmierć chcą śmierci.

BALLADYNA

Z tych pozabijanych
Nie będziem mieli prochu ani ćwierci.

KANCLERZ

Wydaj sumienny sąd.

BALLADYNA

Winna jest śmierci.

KANCLERZ

Winna... Więc sądzisz, że zbrodniarz niewiasta?

BALLADYNA

Sądzę, jak sądzę...

KANCLERZ

Niech ludowi miasta
Otrąbią wyrok na zamkowym progu.
Katowi zemsta należy lub - Bogu.

trąby

Niech teraz stanie oskarżyciel trzeci.

Wchodzi ślepa Wdowa, matka Balladyny.

Ktoś ty jest?

WDOWA

Wdowa.

KANCLERZ

Na kogo?

WDOWA

Na dzieci
Skargę zanoszę... Mówią, że królowa
Piękna jak anioł, niechaj ona sądzi...
Miałam dwie córki, stara, biedna wdowa,
Żywiłam obie. - Jak to często błądzi
Człowiek na ziemi, czekając pociechy -
Młodsza uciekła spod matczynej strzechy,
Niedobre dziecko. Lecz druga... o Boże!
Królowo moja, ty jak anioł biała,
Sądźże ty sama! - Druga poszła w łoże
Wielkiego grafa; bogdajbym skonała,
Jeśli ja kłamię; graf ją wziął za żonę.
Królowo moja, bogdaj ci koronę
Bóg wiecznie trzymał na tej mądrej główce,
Osądź!... W tej drugiej córce jak w makówce
Było rozumu. Graf ją kochał bardzo,
Ale ja matka kochałam jak matka!
Aż tu w jej zamku już służalce gardzą
Biedną staruszką - cierpię do ostatka
Wzgardę służalców, grób był dla mnie blisko -
Aż tu mnie jednej nocy te córczysko
W obliczu ludzi zaprzało się głośno...
A! córko, mówię, bądźże ty litośną
Dla starej matki, co już bliska truny.
Była noc straszna i deszcz, i pioruny,
Pioruny i deszcz, i ciemno, i burza.
Córka kazała wypędzić z podwórza
Mnie, starą matkę, na wichry i deszcze,
W noc i w pioruny, i w burzę, i jeszcze
Głodną kazała. Niech jej Pan Bóg Stwórca
Przebaczy! - Głodną wypędzić z podwórca,
Do lasu... Wiatr mię poniósł za łachmany,
Piorun wypalił oczy. O! różany
Mój królu! złoty mój panie! litości!

KANCLERZ

Pani, ty milczysz? Takiej nieprawości
Mszczą się okropnie nasze mądre prawa.

BALLADYNA

Przecież nie śmiercią?

KANCLERZ

Lechitów ustawa
Śmierć przepisuje na niewdzięczne dzieci.
Niechaj cię księga naszych praw oświeci,
Czytaj... i czytaj we własnym sumnieniu.
A ty, staruszko, nazwij po imieniu
Wyrodną córkę, a kat ją ukarze,
Chociażby z pierwszym grafem państwa w parze
Los ją powiązał... Powiedz grafa miano
I córki imię, a prawa dostaną
Przez mury zamku jej serca i głowy.

WDOWA

Co? śmierć na córkę?... Panie, bądź mi zdrowy.
Żegnaj, królowo, ja wracam do boru,
Będę żyć rosą...

KANCLERZ

Podług ustaw toru,
Kto zaniósł skargę, odstąpić nie może.
Wyznaj...

WDOWA

Nie! nie! nie!

KANCLERZ

Wziąć na tortur łoże,
I wszystkie stawy jej w żelazne kleszcze,
Cóż? Wyznaj, stara...

WDOWA

Nie, panie.

KANCLERZ

Raz jeszcze
Pytam się ciebie o imię złej córy.

WDOWA

Ona niewinna.

KANCLERZ

Wziąć ją na tortury.

WDOWA
wydzierając się straży

Królowo moja, zlituj się! ja stara!
Ja bym być mogła matką twoją... Boże!
Ty nic nie mówisz? Nic?... To jakaś mara
Straszna na tronie. Więc ja się położę
Na tych żelazach i skonam, a w niebie
Bóg wam odpuści.

KANCLERZ

Wygadasz w boleści.

WDOWA

Panie mój! jasny panie! i u ciebie
Żelazne serce.

Odchodzi ze strażą.

KANCLERZ

Praw się trzymam treści.
A za to niech mię wielki Bóg obwini,
Lub uniewinni. A ty, monarchini,
Wiedz, że mam serce pełne łez, goryczy
I przerażenia.

Słychać jęk.

Co to jest?

ŻOŁNIERZ

To krzyczy
Stara kobieta...

KANCLERZ

I nic nie wydała?

ŻOŁNIERZ

Nic...

KANCLERZ

Poczekajmy.

BALLADYNA

Z mego teraz ciała
Kat zrobił sercu torturę... rozciąga...
Wody!...

Podają pić.

ŻOŁNIERZ

Już zdjęta z żelaznego drąga.

BALLADYNA

Już!... Powiedziała co w bolach?

ŻOŁNIERZ

Umarła.

BALLADYNA

Umarła, mówisz?

ŻOŁNIERZ

Jak ją kat położył
Na tortur kleszczach, to oczy zawarła;
A patrząc na nią, kto by się pobożył,
Że to kościany Chrystus był bez ducha.
Każda kosteczka wywiędła i sucha
Przez rozciągniętą skórę wyglądała
Prosząc o litość...

KANCLERZ

I nic nie wydała?

ŻOŁNIERZ

Umarła cicho... A na suchej twarzy
Dwa wykopała dołki śmierć kościana,
I w obu dołkach stoją łzy.

BALLADYNA

Od rana
Siedzę na sądach, a żaden z nędzarzy
Tak nie pracuje długo i tak znojnie.
Już noc, panowie.

KANCLERZ

Nie... to czarna chmura
Wisi nad zamkiem. Poradź się spokojnie
Twego sumnienia, czego wartą córa,
Dla której matka taką śmiercią kona?

BALLADYNA

Wy ją osądźcie.

KANCLERZ

Niech twoja korona
Przybierze blasku sądem sprawiedliwym.
Ona zaprawdę winna ogniem żywym
Być obrócona na węgiel piekielny.
Osądź ją...

WSZYSCY

Osądź!

KANCLERZ

Jak Bóg nieśmiertelny,
Winna jest sądu.

WSZYSCY

Pociąć ją na ćwierci.

KANCLERZ

Radź się sumnienia i sądź.

BALLADYNA
po długim milczeniu

Winna śmierci!

Piorun spada i zabija królowę - wszyscy przerażeni.

KANCLERZ

Król-kobieta piorunem boskim zastrzelony;
Zamiast w koronacyjne bić w pogrzebu dzwony!

Koniec aktu piątego

BALLADYNA - EPILOG

PUBLICZNOŚĆ
wywołując

Dziejopis Wawel! Wawel, narodu dziejopis!

Wawel wychodzi, kłaniając się.

WAWEL

Prześwietna publiczności, oto mój skoropis
Zaczął rzecz wydarzoną wpisywać do kronik.
Przerwaliście mi pracę.

PUBLICZNOŚĆ

Czyjże jesteś stronnik?

WAWEL

Jestem sędzia bezstronny i naoczny świadek.

PUBLICZNOŚĆ

Jakżeś ty piorunowy opisał przypadek?
Powiedz! myśmy widzieli rzecz całą do końca.

WAWEL

Z ziarnka piasku dójść można do obrotu słońca,
Zaciekając się w rzeczy wydarzonej jądrze.
Królowa jak Salomon panowała mądrze,
Więc musiała być mądrą, przy mądrości cnota.

PUBLICZNOŚĆ

Panie Wawel, za prędka tych sądów szczodrota.
Było za kulisami stać od pierwszej sceny.

WAWEL

Komponowałem wtenczas nad Popielem treny.

PUBLICZNOŚĆ

Cóż o rodzie królowej?

WAWEL

Z historycznych szczytów
Patrząc, ród jej prowadzę z kraju Obotrytów,
Którzy mięsa nie jedzą. Choć jeden uczonek
Mieni, że pochodziła z kraju Amazonek;
Ale ja mu zarzucam fałsz w kroniki nocie
I dowodzę dowodem, i topię go w błocie.
Obaczycie go piórem zabitego w trunie.

PUBLICZNOŚĆ

Cóż powiadasz na piorun?

WAWEL

Sądzę o piorunie,
Że kiedy burza bije, trzeba bić we dzwony,
Że gałązka laurowa lepsza od korony,
Bo w laur piorun nie bije ani głowie szkodzi.

PUBLICZNOŚĆ

Czy jesteś tego pewny?

WAWEL

Ten, co w laurach chodzi,
Autor niniejszej sztuki, słusznie wam opowie,
Że odkąd nosi wieniec laurowy na głowie,
Piorun weń nie uderzył.

PUBLICZNOŚĆ

Pochlebiasz, mój łysy,
I królom, i poetom... Idź precz za kulisy!

Koniec epilogu

BALLADYNA - OSOBY DRAMATU

W "Balladynie" występują dwa typy postaci:
Bohaterowie prawdopodobni:
PUSTELNIK, Popiel III wygnany
KIRKOR, pan zamku
MATKA, wdowa
BALLADYNA, córka
ALINA, córka
FILON, pasterz
GRABIEC, syn zakrystiana
FON KOSTRYN, naczelnik straży zamku Kirkora
GRALON, rycerz Kirkora
KANCLERZ
WAWEL, dziejopis
PAŹ
POSEŁ ZE STOLICY GNIEZNA
OSKARŻYCIEL SĄDOWY
LEKARZ KORONNY
Pany, rycerze, służba zamkowa, wieśniacy, dzieci
Bohaterowie fantastyczni:
GOPLANA
nimfa, królowa Gopła
CHOCHLIK
SKIERKA
Za czasów bajecznych, koło jeziora Gopła.

BOSKA KOMEDIA - Streszczenie, Komozycja, Charakterystyka, Opracowanie


Geneza

Jako główny powód napisania „Boskiej komedii” przez Dante Alighierii uważa się motyw idealnej miłości poety do zmarłej ukochanej Beatrycze. 

Czas i Miejsce

Dante rozpoczyna wędrówkę w nocy z Wielkiego Czwartku na Wielki Piątek roku 1300. Najpierw wędruje po Piekle oprowadzany przez Wergiliusza.

Kompozycja

„Boska Komedia” Dantego Alighierii jest poematem epickim, składającym się z trzech części zatytułowanych odpowiednio Piekło, Czyściec, Raj.

Streszczenie

Dante w swoim najbardziej znanym dziele zawarł kwintesencję ideologi średniowiecza. W utworze bardzo ważną rolę odgrywają alegorie, numerologia. Pierwsza część utworu zatytułowana Piekło jest wstępem do dalekiej podróży Dantego . Wyrusza on w nocy z Wielkiego Czwartku na Wielki Piątek roku 1300(25 marca lub 7 kwietnia). Dante ma 35 lat, jak pisze jest „na połowie czasów”, ponieważ średnia długość życia w tym okresie wynosiła 70 lat.


Dante Alighieri


Boska Komedia

BOSKA KOMEDIA - CZAS I MIEJSCE AKCJI - STRESZCZAJ SIĘ Z NAUKĄ

Dante rozpoczyna wędrówkę w nocy z Wielkiego Czwartku na Wielki Piątek roku 1300. Najpierw wędruje po Piekle oprowadzany przez Wergiliusza. Składa się ono z 9 kręgów i jest dodatkowo podzielone na górne i dolne.  Następnie przez 3 dni i 3 noce wędruje po Czyśćcu złożonym z 9 części.  Ostatecznie przemierzając 9 niebios Raju trafia przed oblicze Boga.

BOSKA KOMEDIA - GENEZA


Jako główny powód napisania „Boskiej komedii” przez Dante Alighierii uważa się motyw idealnej miłości poety do zmarłej ukochanej Beatrycze.  W utworze wędrując po zaświatach Piekle, Czyśćcu i ostatecznie Niebie autor pragnie ukazać wędrówkę ludzkości do Boga, a tym samym do ostatecznego zrozumienia czym jest dobro, miłość, piękno.  Dante osiąga Raj właśnie dzięki swojej ukochanej Beatrycze.

Prace nad napisaniem tego poematu epickiego zostały rozpoczęte najprawdopodobniej w roku 1307 po opuszczeniu Florencji przez Alighierii. W roku 1312 ukazała się pierwsza część dzieła , druga część pojawiła się natomiast  w następnym roku.

Początkowo utwór miał zostać zatytułowany Komedia co wiązało się z ówczesną definicją sztuki rozpoczynającej się poważnie, a kończącej się szczęśliwie i wesoło. W wyniku uznania dla tego utworu potomność dodała przymiotnik Boska, i w ten sposób powstał obecnie stosowany tytuł Boska Komedia.


BOSKA KOMEDIA - KOMPOZYCJA UTWORU - STRESZCZAJ SIĘ Z NAUKĄ

Boska Komedia” Dantego Alighierii jest poematem epickim, składającym się z trzech części zatytułowanych odpowiednio Piekło, Czyściec, Raj.  Poszczególne części utworu zostały podzielone każda na 33 pieśni poprzedzone pieśnią wstępną.

BOSKA KOMEDIA - STRESZCZENIE SZCZEGÓŁOWE

I CZĘŚĆ (PIEKŁO)

Pieśń I

Dante w swoim najbardziej znanym dziele zawarł  kwintesencję ideologi średniowiecza. W utworze bardzo ważną rolę odgrywają alegorie, numerologia. Pierwsza część utworu zatytułowana Piekło jest wstępem do dalekiej podróży Dantego . Wyrusza on w nocy z Wielkiego Czwartku na Wielki Piątek roku 1300(25 marca lub 7 kwietnia). Dante ma 35 lat, jak pisze jest „na połowie czasów”, ponieważ średnia długość życia w tym okresie wynosiła 70 lat.  Poeta po tym jak zabłądził znalazł się w ciemnym lesie. Nasuwa się tutaj alegoria świata pogrążonego w grzechu w jakim żyje Dante. Z biografii Dantego wiemy, iż jego życie po utracie ukochanej Beatrycze było bardzo rozwiązłe i grzeszne. Gęsty, ciemny las można by uznać również za alegorię rozważań bohatera nad popełnieniem samobójstwa.  Dante  próbuje się wydostać z lasu, odczuwa paurę (lęk, trwogę).  Jednak pewnym uspokojeniem i pocieszeniem staje się dla niego Słońce, świecące nad wzgórzem, w oddali.  Słońce stanowi alegorię Boga, rozświetla ono ciemności w jakich znalazł się Dante, i dodaje mu nadziei. Bohater chce wspiąć się na wzgórze, by zbliżyć się do Boga. Jednak pokonanie tego dystansu uniemożliwiają mu pewne postawy ludzkie kierujące człowieka w stronę grzechu, symbolizowane przez 3 zwierzęta:  Pantera (symbolizująca zmysłowość), Lew (symbolizujący pychę), Wilczyca (symbolizująca chciwość).  Dla Dantego najbardziej niebezpieczna okazuje się chciwość. Autor przedstawia scenę w której zostaje wręcz spychany przez wilczycę w przepaść, otchłań z której niemożna dostrzec Słońca.  Ukazuje to niemożność odnalezienia przez Dantego „prostej drogi”(która wiedzie na wzgórze w kierunku Słońca) do zbawienia. Dante jest świadomy zrujnowania swojego życia.
Przed całkowitym oddaleniem się od Boga i spadnięciem w przepaść Dantego ratuje Wergiliusz (starożytny poeta będący mistrzem w swoim kunszcie dla Alighierii). Wergiliusz postanawia poprowadzić Dantego do Boga. Informuje, że jedyna droga wiedzie do Niego przez Piekło, Czyściec i Raj, natomiast Wilczyca nie przepuści ludzi dopóki nie będzie strącona przez Charta do piekła. Za Charta uznaje się Chrystusa, który ma przyjść w dniu Sądu Ostatecznego.  Wergiliusz przeprowadzi Dantego przez poszczególne części Piekła i Czyśćca, natomiast w Raju odda go pod opiekę innego przewodnika.

Pieśń II

Wergiliusz, którego miejscem przebywania w zaświatach jest tzw. Przedpiekło informuje Dantego, iż wysłany został na prośbę Beatrycze przebywającej w Raju. To właśnie jego ukochana ma być dalszym przewodnikiem Dantego, o którym wspomniano w Pieśni I. Wergiliusz dodatkowo daje Dantemu do zrozumienia, iż jego wędrówka po zaświatach była wolą Boga i dlatego też Bóg będzie się nim cały czas opiekował podczas tej niezwykłej wyprawy.

Pieśń III

W tej części utworu Wergiliusz przyprowadza Dantego pod Bramę Piekła. Widnieje na niej napis:

"Przeze mnie droga w miasto utrapienia,
Przeze mnie droga w wiekuiste męki,
Przeze mnie droga w naród zatracenia.
Jam dzieło wielkiej, sprawiedliwej ręki.
Wzniosła mię z gruntu Potęga wszechwłodna,
Mądrość najwyższa, Miłość pierworodna;
Starsze ode mnie twory nie istnieją,
Chyba wieczyste - a jam niepożyta!
Ty, który wchodzisz, żegnaj się z nadzieją"

Na podstawie fragmentu możemy stwierdzić, iż Piekło jest miejscem w którym dusze ludzkie skazane są na wieczne męki. Ta część za światów stworzona przez Trójcę świętą (Potęga wszechwłodna,
Mądrość najwyższa, Miłość pierworodna) jest wynikiem sprawiedliwości Bożej. Pieśń III rozpoczyna bogaty opis budowy Piekła.

Zanim Dante i jego przewodnik wkracza całkowicie do piekła, widzi dusze istot pasywnych „Ignavi” (Oportunistów), ludzi którzy nie mieli ściśle sprecyzowanych poglądów i zasad, naginająca się do panujących okoliczności dla własnego zysku.  Są to ludzie którzy za życia nie dokonali niczego, ani dobrego ani złego. Dante rozpoznaje tutaj 2 ludzi Poncjusza Piłata oraz współczesnego mu Papieża Celestyna V.  Ponadto znajdują się tutaj wyrzutki, które nie objęły żadnej strony podczas  Buntu Aniołów w Niebie. Dusze te nie znajdują się ani w Piekle, ani nie są poza nim. Przebywają na wybrzeżu rzeki Acheron, która jest uznawana za podziemne odgałęzienie rzeki Styks. Dusze te skazane są na wieczne męki związane z tym, że są kąsane przez osy i szerszenie, a wiele innych owadów wypija ich krew i łzy.

Budowa Piekła

Piekło zbudowane jest z 9 kręgów ułożonych koncentrycznie w kształt wielkiego leja.

Piekło powstało po tym jak w wyniku Buntu Lucyfera w Niebie został on strącony z niego robiąc dziurę w Ziemi. Z każdym kręgiem związani są coraz ciężsi grzesznicy. Kulminują się one w centrum ziemi gdzie na samym dnie znajduje się Szatan. W poszczególnych kręgach znajdują się osoby związane z danym grzechem, które odbywają odpowiednie do jego ciężkości kary. Dusze ludzi znajdujący się w Piekle w odróżnieniu od tych znajdujących się w Czyśćcu nie okazały skruchy, posiadają wiedzę o przeszłości i przyszłości, ale nie o teraźniejszości. Oznacza to, że po Sądzie Ostatecznym, świat skończy się a oni przestana posiadać tą wiedzę (można by wnioskować, że przestaną istnieć).  

Pieśń IV

W tej pieśni przedstawione jest jak Dante i Wergiliusz za pomocą łodzi kierowanej przez Charona zostają przewiezieni na drugi brzeg rzeki Acheron.  Charon nie chce pozwolić Dantemu na wejście do piekła, ponieważ wciąż jest istotą żyjącą. Jednak ulega namową Wergiliusza. Cała podróż nie została opisana, ponieważ Dante pogrążony w śnie budzi się dopiero na drugim brzegu. Bohaterowie docierają do pierwszego kręgu piekła czyli Limbo (Przedpiekle). W tej części Piekła znajdują się dusze ludzi nieochrzczonych oraz cnotliwych pogan, którzy mimo tego że nie byli grzeszni nie przyjęli Chrystusa.  Jest to miejsce przebywania także osób, które nie oddawały stosownego hołdu ich poszczególnym bóstwom. Nie jest zadawana im kary fizycznej, dusze te cierpią jedynie duchowo, gdyż nigdy nie będzie dane im ujrzeć Boga. Główną ironią tego kręgu jest jego podobieństwo do Pól Elizejskich. Niewinni potępieni są karani niemożnością dostępu do nieba z powodu braku dostatecznej wiary. W Przedpiekle rozpościerają się zielone pola w centrum których znajduje się zamek Nobile castello, będący mieszkaniem dla najmądrzejszych ludzi antyku. Dante spotyka tam  Cezara, Euklidesa, Homera, Horacego, Owidiusza, Ptolemeusza, Talesa.  Akcja tej pieśni rozgrywa się w Wielki Piątek wieczorem.

Pieśń V

Pieśń ta jest nazywana pieśnią o miłości tragicznej, opisuje kolejny drugi krąg piekła. Na jego granicy znajduje się Minos, będący niejako sędzią, który wydaje wyroki każdej z dusz i wysyła je do jednego z niższych kręgów Piekła, owijając swój ogon dookoła ciała. Liczba zwojów ogona oznacza numer kręgu, do którego udają się poszczególni potępieńcy. W drugim kręgu znajdują się osoby które zgrzeszyły pożądliwością. Są one za karę poddawane nieustającej wichurze. Ma ona symbolizować  siłę żądzy. Dante spotyka Francesca da Rimini opowiada ona mu o tym jak popełniła cudzołóstwo z bratem męża Paolo Malatesta. Uczucie jakie łączyło tych dwójka zostało odkryte przez męża Franceski podczas lektury legend arturiańskich. Usta kochanków zeszły się same pod wpływem sceny gdzie Lancelot całuje Ginewrę. Zdradzony mąż zamordował kochanków. Dante napotyka również na wiele innych postaci, które dopuściły się grzechu zmysłowości, takie jak : Helena trojańską, Achilles, Kleopatra, Parys, Tristan.

Pieśń VI

Krąg trzeci jest strzeżony przez Cerbera, trzygłowego pasa wywodzącego się z mitologi greckiej, kąsa on dusze grzeszników trafiających do tej części piekła. Przebywają tutaj dusze, które dopuściły się łakomstwa. Dusze zmuszane są do leżenia w błocie, pada na nie zimny deszcz i grad. Skazane są na spożywanie własnych odchodów. Dante spotyka tutaj współczesną mu postać Florentczyka Ciacco, który przepowiada przyszłość Włoch po roku 1300.

 

Pieśń VII

W pieśni znajduje się opis czwartego kręgu piekła. Znajdują się w nim osoby, które w nieodpowiedni sposób zarządzały dobrami materialnymi, tzn. Skąpcy , Chciwi – gromadzący dobra i pieniądze oraz Rozrzutni – wydający pieniądze lekką ręką. Pojawia się tutaj strona przepychania ciężkich worków pomiędzy tymi dwiema grupami. Strażnikiem jest tutaj Pluton wywodzący się z mitologi greckiej bóg bogactwa.

Pieśń VIII

W tej pieśni autor „Boskiej Komedii” kontynuuje opis piątego kręgu piekła rozpoczęty w Pieśni VII.  Dusze przebywają tutaj w bagnistej rzece Stynks bijąc i zmagając się ze sobą.  Gniewni walczą ze sobą na powierzchni rzeki natomiast osoby posępne, ponure i leniwe bulgocą pod wodą. Flegias w mitologi greckiej syn Aresa niechętnie przeprawia Dantego i Wergiliusza na drugi brzeg rzeki Styks za pomocą swojej lekkiej łodzi wiosłowej. W drodze zaczepiani są przez Filippo Argenti z włoskiej rodziny Gwelfów jednego z rywalizujących o władzę stronnictw politycznych na przełomie XII i XIII wieku.

 

Pieśń IX

Dante i Wergiliusz próbują przedostać się do drugiej części piekła tzw. Piekła Dolnego. Jest ono oddzielone od pierwszej części przez potężny mur otaczający miasto Disa. Disa jest miastem śmierci, które mieści się w 6 kręgu. Mury bronione są przez upadłych aniołów. W dalszych kręgach piekła będą znajdować się ludzie bardziej zatwardziali w swoich grzechach. Mury otoczone są przez moczary. Erynie i Meduza straszą Dantego, nie pozwalają na przejście. Na pomoc podróżnikom przybywa wysłannik niebios. Akcja rozgrywa się w poranek Wielkiej Soboty.

Pieśń X i XI

Dante i Wergiliusz wędrują po szóstym kręgu piekła. W tej części znajdują się dusze heretyków uwięzionych w płonących grobowcach. W zależności od stopnia herezji natężenie płomieni jest różne. Dante prowadzi dyskusję z parą Floretańczyków: Farinata degli Uberti z rodziny Gibelini oraz z Cavalcante de' Cavalcanti pochodzącego z rodziny Gwelfów reprezentującej przeciwne stronnictwo polityczne.

Pieśń XII-XVI

Wergiliusz objaśnia Dantemu strukturę kolejnej części piekła. Opisany jest tutaj siódmy krąg piekła.  Przebywają tutaj gwałtownicy.  Wejścia do tego kręgu strzeże Minotaur postać często przedstawiana jako człowiek z głową byka.  Można by podzielić ten krąg na trzy pierścienie.
Zewnętrzny pierścień – przebywają tutaj gwałtownicy przeciwko ludziom i własności prywatnej. Są oni pogrążeni w rzece Flegetonte uznawanej za jedną z pięciu rzek zaświatów. W rzece płynie płonący ogień, gotuje się tutaj krew grzeszników.  Pierścienia pilnuje Centaurus dowodzony przez Chirona. Wymienia on tutaj nazwiska przebywających w tym rejonie tyranów:  Aleksander,  Dionizjusz, Azzolino, Opizzo.

Centaur Nessus prowadzi poetów wzdłuż rzeki, oraz przeprowadza ich przez jej bród na drugi brzeg.
Środkowy Pierścień – miejsce przebywania samobójców, są oni przeobrażeni w sękate, kolczaste krzaki lub drzewa. Są one rozdzierane przez Harpie, czyli mitologiczne bóstwa wiatrów wyobrażane jako drapieżne ptaki.

Ponadto samobójcy po sądzie ostatecznym nie zmartwychwstaną w sensie cielesnym, zachowają swoja postać krzaków z wiszącymi na nich zwłokami.  Dante wędruje po tej części piekła, zrywa gałązkę z jednego z krzaków. Po czym słyszy opowieść Pier della Vigna, który popełnił samobójstwo po tym jak stracił przychylność Fryderyk II Hohenstauf.   Innymi mieszkańcami tego pierścienia byli rozpustni, którzy zniszczyli swoje życie poprzez stracenie środków utrzymania koniecznych do przeżycia (pieniądze, dobra materialne). Efektem tego są ciągle gonieni przez dzikie psy po ciernistym podszyciu lasu. Drzewa są w tym pierścieniu metaforą, za życia jedyną formą ulgi był dla nich ból (samobójstwo), podobnie w Piekle, jedyna forma ulgi możliwa jest poprzez ból (zerwanie gałązki).
Wewnętrzny Pierścień -  przebywają tutaj gwałtownicy przeciwko Bogu (Bluźniercy) jak również gwałtownicy dopuszczający się sodomii. Grzech sodomski to grzech przeciwko przyrodzeniu  (np. masturbacja, seks homoseksualny, seks heteroseksualny tylko dla przyjemności). W pierścieniu tym przebywają także gwałtownicy przeciwko sztuce (lichwiarze).  Znajdują się oni na pustyni z płonącym piaskiem  i padającymi z nieba ognistymi płatkami. Bluźniercy leżą na piasku, lichwiarze siedzą na nim, natomiast sodomici wędrują pomiędzy tymi dwiema grupami.  Dante rozmawia z dwoma Florentyńczykami : Brunetto Latini,  Iacopo Rusticucci.  W stanowisku Dantego nie wszyscy dopuszczający się grzechów sodomskich są skazani na ogień piekielny, Ci którzy okazali skruchę znajdują się w Czyśćcu. Wśród osób skazanych za lichwiarstwo Dante spotyka: Catello di Rosso Gianfigliazzi, Ciappo Ubriachi,  Giovanni di Buiamonte, Paduans Reginaldo degli Scrovegni, Vitaliano di Iacopo Vitaliani.

Pieśń XVII

Bohaterowie zbliżają się w tej pieśni do pogranicza kręgu ósmego. Do dwóch ostatnich kręgów można dotrzeć jedynie schodząc po potężnej ścianie skalnej. Dante i Wergiliusz pokonują tą część wyprawy na grzbiecie Geriona, skrzydlatego potwora, o którym Dante pisze, iż ma twarz człowieka uczciwego i ciało zakończone kolczastym odwłokiem jak u skorpiona. Symbolizuje on oszustwo.

Pieśń XVIII – XXX

Dante dociera do Kręgu ósmego. Nazywany  jest on Malebolge. Dzieli się na dziesięć koncentrycznych kulistych czeluści z mostami umożliwiającymi ich pokonanie. Każdy z tych rowów nazywany jest w oryginale jako Blogia. W centrum Malebolge znajduje się dziewiąty ostatni krąg piekła. W dziewiątym kręgu znajdują się ludzie fałszywi, dopuszczający się świadomych oszustw.  W kolejnych pieśniach opisane są poszczególne Blogia ósmego kręgu.
Blogia 1 – odbywają tutaj karę stręczyciele, uwodziciele. Są oni zmuszani do maszerowania rzędami w przeciwnych kierunkach, chłostani przez demony. Dante dostrzega w grupie stręczycieli Venedico Caccianemico, natomiast w grupie uwodzicieli Jazona.
Blogia 2 -  odbywają tutaj karę pochlebcy. Są oni zanurzeni na zawsze w rzece ludzkich odchodów.
Blogia 3 – odbywają tutaj karę ludzie którzy dopuścili się sprzedaży urzędów kościelnych dla osiągnięcia własnych kożyści. Są oni obróceni do góry nogami w dużej chrzcielnicy wyciętej w skale. Ich stopy pogrążone są w płomieniach.  Gorąc płomieni zależy od ciężkości grzechu jakiego się dopuścili. Dante spotyka tutaj Papieża Mikołaja III, potępiony za sprzedaż urzędów kościelnych dwóm jego następcom, papieżowi Bonifacemu VII i Klemensowi V.
Blogia 4 – miejsce przebywania czarnoksiężników i fałszywych proroków. Za karę mają przekręcone głowy tak, iż widzą jedynie to co znajduje się za nimi, nie widzą już przyszłości i tego co przed nimi.
Blogia 5 – w tej części znajdują się skorumpowani politycy, szantażyści, nie skrupulatni  businessmani i wszyscy inni grzesznicy wykorzystujący swoją pozycję społeczną do osiągnięcia bogactw i własnych celów. Odbywają swoją karę będąc zanurzeni w smole. Straż nad tymi duszami pełni diabły.  Lider diabłów wyznacza żołnierzy, którzy eskortują Dantego i Wergiliusza przez most do dalszych części piekła.
Blogia 6 -  most nad tym rowem jest zepsuty. Poeci schodzą do wnętrza rowu i odnajdują przebywających w nim obłudników, hipokrytów. Grzesznicy obojętnie kroczą ubrani w pozłacane ołowiane płaszcze. Są one bardzo ciężkie. Dante rozmawia z Catalano i Loderingo. Znajduje się w tej części również Kajfasz który nalegał na egzekucję Chrystusa.
Blogia 7 – przebywają tutaj złodzieje, strzeżeni przez Centaura. Są oni tropieni i kąszeni przez węże. Znajdują się tutaj również smoki oraz inne mściwe gady. Dusze ugryzionych przez węże ulegają różnym  metamorfozą.  Niektóre tracą ludzką postać i przybierają postać gadów., By ponownie przybrać formę człowieka muszą wykraść ją od innych grzeszników. Transformacje przyczyniają się do dużego cierpienia dusz znajdujących się w tej części piekła.
Blogia 8 -  odbywają tutaj karę fałszywi doradcy, którzy dawali złe lub skorumpowane porady innym w celu osiągnięcia zysków.  Ich dusze są ciągle w płomieniach.
Blogia 9 -  odbywają tutaj karę dusze ludzi którzy promowali skandale, rozłamy i niezgodę. Szczególnie ciężkie kary otrzymują Ci, którzy byli siewcami schizm w kościele i polityce. Grzesznicy są tutaj zmuszani do ciągłego chodzenia po okręgu i noszenia strasznej, oszpecającej rany zadanej im mieczem przez demona. Rany te odzwierciedlają grzechy poszczególnych dusz. Gdy obejdą cały rów do o koła rana ulega zagojeniu lecz w tym samym czasie demon zadaje im kolejną. Tutaj Dante odnajduje torturowanego muzułmańskiego proroka Mahometa.  Odyseusz opowiada Dantemu swoja historię, mówi o tym jak opuścił rodzinę, dom i popłynął na koniec Świata.
Blogia 10 –Ta blogia podzielona jest dodatkowo na kolejne cztery części odpowiednio dla alchemików, fałszerzy podrabiających różne dobra np. Pieniądze, odtwórców i kłamców.  W każdym pododdziale blogia występują różne stopnie kary .  Dusze tych grzeszników poddawane są uciążliwym chorobom.

Pieśń XXXI

Poeci docierają do pogranicza ostatniego dziewiątego kręgu Piekła. Jest on otoczony przez klasyczne i biblijne olbrzymy. Olbrzym Anteusz spuszcza Dantego i Wergiliusza do wnętrza jamy dziewiątego kręgu.

Pieśń XXXII – XXXIV

Dziewiąty krąg podzielony jest na cztery podkręgi. Przebywają tutaj zdrajcy. Są zamrożeni w jeziorze nazywanym Kokytos.

Każda grupa zdrajców jest umieszczona w lodzie na różnej głębokości . Dante wyróżnia następujące strefy:
Strefa 1 -  nazywana jest Kaina, znajdują się tutaj zdrajcy osób najbliższych.
Strefa 2 -  nazywana jest Antenora, przebywają tutaj zdrajcy narodu lub stronnictwa. Nazwa tego podkręgu wywodzi się od mitologicznego bohatera będącego doradcą Priama, który według średniowiecznej tradycji wydał jego miasto Grekom.
Strefa 3 -  nazywana jest Tolomea, jest miejscem przebywania zdrajców którzy nadużywali czyjegoś zaufania.
Strefa 4 – nazywana Giudecca jest ostatnią najgłębszą częścią Piekła. Jest miejscem królowania Lucyfera. Zdrajcy Boga.  Wszyscy grzesznicy, którzy się tutaj znajdują są całkowicie zanużeni w lodzie. Poeci przemieszczają się jak najszybciej do centrum gdzie znajduje się szatan. Opisany jest on przez Dantego jako potwór o trzech twarzach: jednej czerwonej, jednej czarnej i jednej jasno żółtej.  W swoich paszczach przeżuwa trzech głównych zdrajców ludzkości:  Judasza, Brutusa i Kasjusza.  Jest olbrzymią, przerażającą bestią, płaczącą łzami wypływającymi z sześciu jego oczy, które mieszają się z krwią zdrajców. 
Poeci kierują się ku centrum ziemi przechodzą przez tunel na jej drugą półkule do Góry Czyśćcowej.

II CZĘŚĆ (CZYŚCIEC)

Pieśń I -II
Po zakończeniu podróży do najgłębszych partii Piekła, Dante i Wergiliusz wydostają się z tych mrocznych i przygnębiających otchłani ku Górze Czyśćcowej. Znajduje się ona na drugiej półkuli (W czasach życia Dantego uważano, iż Piekło znajduje się pod Jerozolimą, natomiast Czyściec na jej antypodach).  Góra położona jest na wyspie, jest jedyną krainą na południowej półkuli. Na brzegu wyspy uwagę Dantego i Wergiliusza przyciąga muzyczny występ Casella. Poganin Katon gani Casella za swoje zachowanie. Katon z polecenia Boga jest głównym strażnikiem podejścia do Góry.  Na podstawie utworu nie możemy określić jakie jest przeznaczenie Katona, czy jest nim Niebo czy też wieczne cierpienie w Piekle.  Akcja tej pieśni rozgrywa się w Niedzielę Wielkanocna wczesnym rankiem.

Pieśń III- VI
Dante zaczyna się wspinać  na Górę Czyśćcową, w jej niższych partiach stoku spotyka pierwszych ekskomunikowanych. Wspinając się wyżej natrafia na dusze tych, którzy okazali skruchę na krótko przed śmiercią i tych którzy umierali bolesną gwałtowną śmiercią.  Te dusze wstąpią do Czyśćca dzięki okazaniu szczerej skruchy, aczkolwiek muszą one odczekać poza nim czas równy długości swojego życia na ziemi.

Pieśń VII - VIII
Wergiliusz wyjaśnia Dantemu dlaczego znalazł się w Limbo. Sordello uprzedza poetów, że w nocy nie mogą wejść do Czyśćca. Dante wskazuje tutaj na piękną dolinę.  Zauważa w niej niedawno zmarłych monarchów wielkich krajów Europejskich: cesarza Rudolfa, króla Czech Ottokara, Jakuba Aragońskiego, Fryderyka sycylijskiego, Henryka III, Wilhelma z Monterrato. Są w niej również inni ludzie, którzy poświęcili się społeczeństwu  i prywatnym obowiązkom, co utrudniało im wiarę.  Zbliża się wieczór dusze zmarłych odmawiają modlitwę. Do doliny strzeżonej przez aniołów próbuje wślizgnąć się wąż. Jest on alegorią pokusy.  Odpędzają go anioły, symbolizując działanie łaski bożej, która może zwalczyć pokusę.

Pieśń IX
Dante pogrąża się w śnie, podczas którego zostaje przeniesiony pod bramy właściwego Czyśćca.
Brama Czyśćca jest strzeżona przez  anioła, który za pomocą swojego miecza znaczy siedmiokrotnie literę „P” na czole Dantego.  Za pomocą dwóch kluczy złotego i srebrnego otwiera bramę Czyśćca, a następnie ostrzega Dantego by nie oglądał się za siebie, ażeby nie znalazł się ponownie poza jego bramami. Fragment ten ma symbolizować walkę Dantego z grzechem i jego wychodzenie z otaczającego go zła, poprzez pozostawienie dotychczasowego życie za sobą.  Począwszy od tego momentu Wergiliusz prowadzi Dantego przez siedem kolejnych tarasów na które jest podzielony Czyściec.  Każdy kolejny taras odzwierciedla siedem kolejnych grzechów śmiertelnych. W każdy kolejnym tarasie ma miejsce oczyszczenie grzeszników z określonego grzechu. Dusze mogą poruszać się jedynie w górę z niższych tarasów na wyższe, wynika to z sensu Czyśćca, gdzie dusze wspinają się w kierunku Boga w Niebie. Mogą się one wspinać jedynie w czasie godzin dziennych kiedy światło Boga wskazuje im właściwą drogę ku Niebu.

Pieśń X-XII
Dante dociera do pierwszego tarasu Czyśćca. Przybywają w nim ludzie pyszni. Za karę noszą oni ogromne kamienie na swoich plecach. Ich ciężar uniemożliwia im stanąć wyprostowanymi. Ma to nauczyć grzeszników, iż duma obciąża ich duszę i lepiej ją porzucić. Przed wejściem na kolejny taras Czyśćca anioł zmazuje z czoła Dantego jedną z liter „P” które wcześniej nakreślił, symbolizuje to oczyszczanie z jednego z grzechów, które obciążały duszę Dantego.

Pieśń XIII-XV
Dante dociera do drugiego tarasu Czyśćca. Przebywają tutaj osoby zazdrosne. Dusze tych osób mają oczy zszyte drutem i noszą ubrania które powodują, że nie można ich odróżnić od ziemi. Bóg chce nauczyć tych grzeszników poprzez te kary by nie zazdrościli innym, a skupili się na miłości do Niego.  

Pieśń XV-XVII
W trzecim tarasie przebywają dusze ludzi gniewnych.  Za karę chodzą oni w ostrym, żrącym dymie. Kara ta ma nauczyć przebywających tutaj jak gniew oślepia ich wzrok i powstrzymać ich przed wyrokami wobec innych osób.

Pieśń XVIII-XIX
Taras czwarty Czyśćca. Leniwi odbywają tutaj karę poprzez nieustanne bieganie. Mogą oni oczyścić się z tego grzechu jedynie będąc gorliwi w odbywaniu pokuty. 

Pieśń XIX-XXI
W piątym tarasie Dante odnajduje dusze osób nieumiejętnie dysponujących dobrami materialnymi, czyli osób rozrzutnych i chciwych. Ich oczyszczenie odbywa się w ten sposób, iż leżą nieruchomo twarzą skierowaną do ziemi . Ma to nauczyć grzeszników by odwrócili ich uwagę od posiadania dóbr, władzy i skierowali ją w stronę Boga. Dante spotyka tutaj duszę poety Stacjusza, który cieszy się iż zakończył swoje oczyszczenie i może wspiąć się do Raju.

Pieśń XXII-XXIV
Dante dociera do szóstego tarasu.  Przebywają tutaj dusze osób nieumiarkowanych w jedzeniu i piciu. Ich oczyszczenie odbywa się poprzez powstrzymywanie się od wszelkich posiłków i napojów.  Uczucie głodu jest tutaj potęgowane przez żądzę spożycia zakazanego owocu.  Byli żarłocy są tutaj zmuszani do przechodzenia przez kaskadę w której płynie zimna woda, nie mogąc przestać jej pić, zwiększa to u nich cierpienie spowodowane głodem.

Pieśń XXV-XXVII
Dante dociera do ostatniego siódmego tarasu Czyśćca. Przebywają tutaj dusze ludzi lubieżnych. Wszyscy którzy popełnili grzechy seksualne, zarówno heteroseksualiści jak i homoseksualiści są oczyszczani z grzechów w ogniu.  W przebywających tutaj duszach naprawiane jest nadmierne pożądanie seksualne, niewłaściwe skierowanie miłości pochodzącej od Boga. Ponadto wszystkie dusze z wcześniejszych sześciu tarasów muszą również przejść przez ścianę płomieni zanim dostaną się do Raju, najprawdopodobniej z powodu iż grzechy na niższych tarasach miały swoje korzenie w nie właściwym skierowywaniu miłości. Również Dante musi uczestniczyć w tej pokucie by odkupić się i ostatnia litera „P” znajdująca sie na jego czole została zmazana.

Pieśń XXVIII-XXXIII
Dante wznosi się na szczyt Góry Czyśćcowej.  Znajduje się tam Eden(Raj Ziemski). Miejsce to oznacza w rzeczywistości powrót do stanu niewinności, czyli stanu który istniał na Ziemi przed pojawieniem się grzechu pierworodnego pierwszych rodziców Adama i Ewy. Tutaj Dante spotyka Matyldę.

Przedstawia przez nią „Panią Filozofii”. Była ona obiektem jego uczuć po śmierci Beatrycze oraz uosobieniem mądrości. Matylda była kobietą chwały i piękna, przebywała w Raju by przygotować swoją duszę do Nieba.  Wraz z nią Dante jest świadkiem procesji . Uczestniczy w niej ukochana Dantego z lat młodości , czyli Beatrycze. To właśnie ona zleciła Wergiliuszowi misję oprowadzenia Dantego po zaświatach. Tutaj rola Wergiliusza jako przewodnika kończy się teraz to Beatrycze będzie przewodnikiem Dantego po Raju Niebieskim.  Wergiliusz przebywając na stałe w pierwszym kręgu Piekła nie ma wstępu do Raju i w tym momencie znika.  Dante wypija wodę z rzeki Leta(w mitologi greckiej to jedna z rzek Hadesu).  Dzięki temu jego dusza zapomina wszystkie popełnione przez niego dotychczas grzechy. Następnie wypija wodę z rzeki Eunoë, efektem tego jest odzyskanie pamięci o dobrych uczynkach. Mając oczyszczoną w taki sposób duszę Dante może skierować całą swoja miłość w kierunku Boga. W tym momencie kończy się podróż Dantego po Czyśćcu, może opuścić Górę Czyśćcową i odbyć podróż po Niebie.


CZĘŚĆ III (NIEBO)

Pieśń I

Po wcześniejszym wstąpieniu Dantego do Nieba, Beatrycze jako przewodnik będzie oprowadzać go przez dziewięć kolejnych niebios Ptolemeusza, aż dotrą do Empireum przed oblicze Boga. Wizja obrazu Nieba przedstawiona przez Dantego jest zupełnie inna niż miało to miejsce w przypadku Czyśćca czy Piekła.  Jak pisze Dante przedstawiony przez niego obraz Nieba jest jego własną wizją, choć ma ono tak naprawdę konstrukcję którą można przedstawiać w sposób wieloznaczny. Mamy tutaj do czynienia ze zdematerializowaniem obrazu Nieba. Dużą rolę odgrywają tutaj dźwięk i kolory. Dusze ludzi wydzieliły poszczególne części Nieba w zależności od stopnia ich ludzkiej zdolności do kochania Boga. Pojawia się pewna hierarchia, która jednak nie wynika z możliwości dostępu do Boga bo tak naprawdę każda dusza ma taką samą możliwość  zbliżenia do Boga. Hierarchia ta jest raczej efektem różnego rozwoju duchowego dusz znajdujących się w Niebie, co pozwala niektórym duszom na głębsze przeżywanie tej miłości.  Podczas podróży na Księżyc Beatrycze wyjaśnia Dantemu sens istnienia ciemnych plam na jego powierzchni.

Pieśń II – V

Dante przedstawia tutaj opis pierwszego niebiosa. Jest nim Księżyc składa się z dusz które nie dopełniły w całości złożonych przez nie ślubów. Duchy te robią wrażenie cieni lub postaci odbitych w tafli wody, lustrze.  Dante spotyka tutaj Piccarda, siostrę swojego przyjaciela Forese Donati, która zmarła krótko po jej przymusowym usunięciu z zakonu. Beatrycze prowadzi rozmowę na temat wolności woli człowieka i nienaruszalności świętej przysięgi.  Powstaje tutaj pytanie czy można zrekompensować niewypełniony całkowicie lub częściowo ślub innym zobowiązaniem.

Pieśń V-VII
Drugim niebiosem jest Merkury. Składa się ono z dusz promieniujących blaskiem mającym swe źródło w miłosierdziu Boga, które oświeca całe Niebo. Dusze te ceniły wysoce chwałę ziemska. Justynian pierwszy opowiada tutaj historię Imperium Rzymskiego. Beatrycze wyjaśnia Dantemu sens zadośćuczynienia  Chrystusa poprzez jego śmierć za grzechy ludzkości.  Beatrycze wyjaśnia dlaczego świat składa się z elementów trwałych i nietrwałych.

Pieśń VIII-IX
W tej części utworu pojawia się opis trzeciego niebiosa. Jest nim Wenus. Dusze tutaj przebywające uległy za życia wpływowi miłości.  Dante spotyka Karola Martela dookoła którego koncentrują się dusze przebywające w tym kręgu. Odnośnie poruszanych w tej części utworu problemów doktrynalnych, mówi się o tym, że cechy charakteru nie sa dziedziczone oraz o szkodliwości tłumienia naturalnych skłonności człowieka.  W tej części Nieba znajdują się również Cunizza da Romano i Folquet de Marseille, mówią oni o zepsuciu obyczajów, szczególnie w prowincji Treviso oraz wśród kleru.

Pieśń X-XIV

Dante i Beatrycze wznoszą się do kolejnego czwartego niebiosa. Jest nim Słońce. Składa się ono z dusz wielkich myślicieli. Ich liczba jest niezwykle wielka, jednak najważniejszymi są Św. Tomasz z Akwinu i Alber Wielki. Poeta składa w tej części utworu hołd mądrości Boga, która objawiła się w dziele stworzenia człowieka i świata. Przedstawione są tutaj również dwa filary kościoła św. Franciszek  i św. Dominik.

Pieśń XIV-XVIII
Dante wędruje po piątym niebiosie, Marsie. Znajdują się tutaj dusze ludzi walczących za wiarę Chrześcijańską. Salomon wyjaśnia wątpliwości Dantego dotyczące blasku ciała ludzkiego po zmartwychwstaniu.

Pieśń XVIII – XX

Beatrycze doprowadza Dantego do szóstego kręgu Nieba, jest nim Jowisz. Składa się on z dusz pobożnych i sprawiedliwych.  Dante dostrzega lśniącego orła, jednoczy on wszystkich zbawionych. Obraz orła składa się z zebranych razem dusz sprawiedliwych. Przemawia on w pierwszej osobie, jednak wyraża stanowisko wszystkich dusz. Orzeł udziela odpowiedzi na wątpliwości Dantego czy jest sprawiedliwym niedopuszczanie do szczęścia wiecznego ludzi, którzy nie mogli znać Chrystusa ze względu na to, ze żyli przed jego narodzeniem.  Wśród duchów zbawionych na Jowiszu Dante dostrzega Trojańczyka Ryfeusza i cesarza rzymskiego Trajana.  Tutaj Dante stawia pytanie dlaczego Bóg zbawia tych dwóch, a odmawia zbawienia Wergiliuszowi.

Pieśń XXI-XXII

Dante dostaje się do siódmego niebiosa. Jest nim Saturn. Znajdują się tutaj duchy kontemplacyjne. Saturn wygląda jak drabina, jest to alegoria wznoszenia się coraz wyżej dzięki kontemplacji. Drabina ta jest podobnie jak orzeł w poprzednim kręgu stworzona z dusz zbawionych. Milknie tutaj wzniosła muzyka, która towarzyszyła duchom na niższych niebiosach. Ma to umożliwić im pełną kontemplację w ciszy. Dante przy tym zastanawia się dlaczego dusze kontemplujące dotarły tak blisko Boga. Odpowiedzi udziela mu Pier Damiano tłumacząc, że miłość zbliża do Boga, a muzyka ucichła gdyż Dante nie jest przystosowany do odbierania pełni zjawisk niebiańskich. Przebywają w tym rejonie głównie zakonnicy.

Pieśń XXIII - XXVII

Akcja rozgrywa się w ósmym niebiosie. Złożone jest ono z dwóch części. W jednej z nich osobami centralnymi są Chrystus i Beatrycze, a w drugiej Maria Panna.  Beatrycze prosi o łaskę mądrości dla Dantego.  Ponadto w ósmej części Nieba, Dante jest egzaminowany z jego wiary przez Św. Piotra, z jego nadziei przez Św. Jakuba oraz z jego miłości przez Św. Jana Ewangelistę.

Pieśń XXVII – XXIX

Dante i Beatrycze wznoszą się do dziewiątego niebiosa Nieba. Jest to tzw. Primum Mobile. Istotne są tutaj pojawiające się spostrzeżenia Dantego odnośnie kryzysu moralnego świata.  Poeta przedstawia również obraz Boga jako  nieruchomego punktu świetlnego dookoła którego obracają się kręgi dziewięciu chórów niebieskich, śpiewających hymny pochwalne. Jest to pierwszy ruchomy rejon. Stanowi siedzibę aniołów. Beatrycze tłumaczy Dantemu, że Bóg stworzył aniołów nie dla siebie lecz po to by blask jego majestatu odbijający się od chórów anielskich jeszcze bardziej świadczył o istnieniu Boga.

Pieśń XXX

Ostatecznym celem podróży Dantego jest Empireum do którego dociera właśnie w tej pieśni. Ramy czasu i przestrzeni przestają istnieć w bezpośredniej bliskości Boga. Boga otaczają aniołowie i dusze wybrane. Empireum ma kształt ognistej rzeki ozdobionej kwiatami.  

Pieśń XXX-XXXIV

Beatrycze opuszcza w Empireum Dantego, a jego przewodnictwo obejmuje św. Bernard z Clairvaux. W Empireum poeta staje przed obliczem Boga, napełnia go niesamowita radość i szczęście.  W tym miejscu kończy się długa wędrówka Dantego.
Poeta podsumowuje Boga jako:
Miłość, co wprawia w ruch słońce i gwiazdy”

CHŁOPI - STRESZCZENIE, CHARAKTERYSTYKA, OPRACOWANIE

TOM I - Streszczenie Szczegółowe

Początkiem powieści Reymonta jest scena spotkania księdza ze starą Agatą. Spotkanie jest przypadkowe – podczas codziennej przechadzki proboszcz mija Agatę niosącą podróżny tobołek. Kobieta, zapytana o cel wędrówki, odpowiada, że wyrusza w świat po prośbie.

Władysław Stanisław Reymont


CHŁOPI - TOM I - STRESZCZENIE SZCZEGÓŁOWE - STRESZCZAJ SIĘ Z NAUKĄ

CHŁOPI, TOM 1 - JESIEŃ 

I 

Początkiem powieści Reymonta jest scena spotkania księdza ze starą Agatą. Spotkanie jest przypadkowe – podczas codziennej przechadzki proboszcz mija Agatę niosącą podróżny tobołek. Kobieta, zapytana o cel wędrówki, odpowiada, że wyrusza w świat po prośbie. Decyzję swoja tłumaczy tym, iż nie przystoi jej mieszkać u krewniaków także zimą, kiedy nie ma dla niej żadnej roboty w gospodarstwie, a pod dach zagarnąć trzeba także i zwierzynę. Zakłopotany ksiądz daje jej skromną jałmużnę i idzie dalej. Obserwuje szare pola, mija różnych ludzi i z każdym zamienia parę życzliwych słów na temat pracy, pogody czy gospodarstwa.

Ludzie kopiący kartofle w jednej z mijanych przez proboszcza grup, chwalą między sobą księdza. Rozmawiają o starej Agacie i obgadują Kłębów, czyli jej krewnych, którzy, jak się okazuje w przytoczonej rozmowie, wygnali ją na zimę. W rozmowie poruszony jest także temat Jagny: kobiety wyśmiewają się z jej wyniosłości i nieróbstwa. Pada sugestia, że mąż gospodyni, Hanki, romansuje z Jagną. Dowiadujemy się również, że teść Hanki, Maciej Boryna, wciąż nie przepisuje na syna swojej ziemi. Jest on jednym z bogatszych gospodarzy w całych Lipcach, opisany jako jeszcze krzepki, zdolny do pracy i – na co zwracają uwagę kobiety – do żeniaczki.

Na pole przybiega Józka, córka Boryny, z informacją, że zachorowała jedna z krów. Kobiety od razu biegną na teren gospodarstwa. Jednocześnie zachodzi słońce i wszyscy kończą pracę w polu.  

II.  

Mimo interwencji Hanki i innych ludzi krowa zdycha. Widać, że dla wszystkich jest to duża strata. Jedynym, choć marnym pocieszeniem, jest ilość pożywienia, które jałówka może dostarczyć.

Pojawia się  wracający z miasta gospodarz, Maciej Boryna. Zgodnie z przewidywaniami rodziny denerwuje się na Hankę i na Józkę, obwiniając także je o śmierć krowy. Przekonany jest bowiem, że gdyby nie jego nieobecność na gospodarstwie, nic by się zwierzęciu nie stało. W sposób widoczny Boryna budzi respekt wśród domowników, boi się go synowa, czyli Hanka, młody pastuch Witek, oraz córka.

Z dialogów oraz opisów odczuć bohaterów, daje się odczytać także niechęć syna do ojca. Kiedy Boryna śpi, rozzłoszczony Antek wypowiada pod nosem słowa: „śpia se kiej dziedzic, a ty parobku rób”. Niechęć ta jest odwzajemniona, myśląc o swoich dzieciach, Boryna mówi do siebie: „wszystkie to kiej te wilki za owcą”. Przekonany jest, że jedyne o czym myślą, to spadek i gospodarstwo.

Antek z charakteru i zachowania jest podobny do swojego ojca, toteż również przed nim Hanka odczuwa lęk, nie śmie o nic go prosić.

Do późnego wieczora wszyscy krzątają się przy gospodarstwie. Nie ma czasu na lenistwo, ani na odpoczynek, cały czas w obejściu i w domu czeka na każdego jakiś obowiązek. Nawet Józka, która w zasadzie jest jeszcze małą dziewczynką, nieustannie wykonuje jakąś domową czynność.  

Jeszcze tego wieczoru Boryna jedzie do wójta. Okazuje się, że gospodarz ma przed sobą sprawę sądową – oskarżony jest o ojcostwo dziecka, które urodziła służąca u niego jakiś czas dziewczyna, Jewka.

W domu wójta, poza omawianiem czekającej Borynę rozprawy, namawiają go także do ożenku. Wśród propozycji pada imię Jagny. W drodze powrotnej Boryna idzie koło domu Jagny, zagląda przez okno i zachwyca się jej urodą.  

III.  

Następnego dnia stary, kulawy parobek Kuba i młody pastuch Witek, robią porządek w obejściu. Dokładnie opisane jest przy tym gospodarstwo Boryny. Stary Kuba, dokładny, pracowity i sumienny, odnosi się z surową troską i ze zrozumieniem, w stosunku do młodego sieroty, jakim jest Witek. Czule przemawia również do zwierząt, nie tylko karmi je i poi, ale również czule do nich przemawia, gładzi. Również jego pomocnik i podopieczny troszczy się o zmarznięte wróble, czy o zwierzęta z gospodarstwa.

Niespodziewanie Witek dostaje brutalną karę cielesną od gospodarza za to, że nie dość dokładnie pilnował krowy – „Boryna łoił go rzetelnie, wybijał mu na skórze swoją stratę tak zajadle, że Witek miał już gębę posiniaczoną, z nosa puściła mu krew, krzyczał w niebogłosy”.  

Boryna, po wymierzeniu pastuchowi własnej, domowej sprawiedliwości, jedzie do sądu, w sprawie Jewki. Miejsce gmachu sądowego opisane jest dość szczególnie – „narodu się nawaliło, że ani palca wetknąć, i parli się coraz krzepciej na kraty, aż trzeszczały”. Przeprowadzanych jest wiele spraw jednocześnie. Panuje chaos, ludzie kłócą się między sobą, obrażają nawzajem, sądowy woźny zaś nieustannie zmuszony jest uciszać petentów. Większość pozwów dotyczy spraw gospodarskich, zabitej zwierzyny, zagarniętych mórg ziemi itd.

Sprawa Boryny, który – jak się okazuje – nie jest winny, nie kończy się wyrokiem. Historia z poszkodowaną Jewką, którą w swoim czasie przygarnął, ukazuje go jako człowieka, który mimo swojej zawziętości potrafi być litościwy.

W sądzie pojawia się też Dominikowa, matka Jagny. Po rozprawie wracają razem. Dominikowa podejrzewa kowala, czyli zięcia Boryny, o winę wobec Jewki i sprowaokawanie jej do próby obarczenia Boryny. Motywacją kowala jest według niej czystą złośliwość. Dowiadujemy się, że Maciej jeszcze gorzej żyje z zięciem niż z synem. Ostrożnie temat schodzi na Jagnę, Boryna znów zaczyna myśleć o ożenku. 

IV. 

W niedzielę  wszyscy we wsi idą do kościoła. Msza jest kluczową ceremonią, bardzo uroczystą i przez wszystkich mieszkańców poważnie traktowaną. Ksiądz wzniosłym kazaniem doprowadza wiernych do łez i wyrzutów sumienia. Parobek Boryny, Kuba, który od księdza dostał złotówkę za upolowane ptaszki, rzuca ją ze wzruszeniem na tacę.

Widoczna jest tu również pewna hierarchia – niektórzy mieszkańcy wsi mają w kościele swoje ławki, innym (na przykład Kubie) nie wypada nawet podejść do przodu.

Pobożność  chłopów, mimo że widoczna tylko w niedzielę podczas mszy, jest jednak nieudawana. Powszechny jest respekt przed osobą księdza i świętym miejscem.

Kiedy po mszy z kościoła wychodzi Jagna, wszyscy mieszkańcy nie spuszczają z niej wzroku. Dla mężczyzn zachwycająca jest jej uroda, kobiety zaś przyglądały się dziewczynie z zazdrością.  

Przy niedzielnym obiedzie Antek znowu spiera się z Boryną, wypominając mu brak spadku w postaci zapisanej dla niego ziemi, a także skąpstwo. Potem przechadza się z Hanką i z zazdrością oglądają pole należące wciąż do ojca. Trudno dogadać im się także między sobą, i jedno i drugie nosi w sobie poczucie krzywdy i przekonanie o swojej samotności.

Syn Boryny nie szanuje żony, traktuje ją z obojętnością i surowością. Ona z kolei wyraźnie kocha Antka, oczekuje od niego dobrego słowa, zaś za każdym razem, gdy słyszy jego docinki i półsłówka, jest jej przykro. Nie rozumie również Macieja, wie bowiem, że gdyby zapisał im ziemię, ona do starości troszczyłaby się o niego i dogadzała mu.  

W tym czasie wieczorne życie wsi toczy się w karczmie. Żyd Jankiel próbuje namówić Kubę, żeby okradał Borynę, obiecuje mu także alkohol i pieniądze za upolowaną zwierzynę. Ten jednak jest oburzony i nie godzi się na okradanie swojego gospodarza. Właściciel karczmy z kolei przedstawiony jest jako człowiek chytry: dolewa parobkowi tak, że w końcu ten winien jest mu całego rubla.

Reszta towarzystwa także pije, niektórzy tańczą, wielu z nich kłóci się i dogryza sobie nawzajem.  

V.  

Opisana jest tu „pogłębiająca się” jesień, w której coraz krótszy dzień „wstawał coraz leniwiej, stężały od chłodu i cały w szronach, i w bolesnej cichości ziemi zamierającej”. Nadeszła pora wiatru, który „warzył resztki zieleni i rwał ostatnie liście topolom pochylonym nad drogami, że spływały cicho niby łzy”.  

We wsi przygotowywano się do jarmarku. Razem z nim nadchodził czas płacenia podatków. Ci, których nie stać było na uiszczenie obowiązkowych opłat, traktowali jarmark jako okazję do sprzedania części inwentarza lub innych dóbr. Jedni chcieli sprzedawać krowy, inni z kolei młócili zborze lub tuczyli świnie albo gęsi. Okazuje się, że także podczas jarmarku najmowano służbę do pracy na gospodarstwach. Podczas roboty Boryna rozmawia z Kubą, namawia na pozostanie na służbie. Kuba stawia pewne warunki, na które Maciej niechętnie się zgadza. Poucza Kubę podczas rozmowy, że Jezus stworzył niektórych na gospodarzy, innych na parobków. Pada znamienna kwestia: „Takie już na świecie urządzenie jest i nie twoja głowa zmieni”.  

Kiedy rozpoczął się jarmark, już o świcie wyruszali ze wsi dosłownie wszyscy: gospodarze, parobkowie, kobiety, młode dziewczyny, biedota itd. – „Kto jeno żył, to z całej okolicy walił na jarmark”. Na jarmarku, poza kupnem i sprzedażą gospodarskich dóbr, odbywało się życie towarzyskie, dokonywano również zmiany służby i najmowano najróżniejszą pomoc. Przy okazji handlowano drobiazgami, ozdobami, czy odzieżą. Dla każdego jarmark był wielkim wydarzeniem i rozrywką naraz, podziwiano kolorowe towary, a ci, którzy nie mogli sobie na nie pozwolić cieszyli się już samym oglądaniem. 

Cały dzień, podczas drogi i na miejscu, Boryna obserwował uważnie Jagnę. Przy okazji odwiedził urzędowego pisarza po to, by złożyć skargę na dwór: chciał bowiem uzyskać odszkodowanie za to, że jego krowa zachorowała na skutek zjedzonej na dworskim polu kończyny.

Po wyjściu od pisarza Boryna spotkał Jagnę. Pożartowali chwilę, po czym Maciej dał jej w prezencie chustę, którą kupił przedtem swojej córce, oraz drogą wstążkę z przykazaniem, aby nie godziła się zbyt pochopnie na różne propozycje zamążpójścia. Jagienka zdziwiona była zachowaniem Boryny, jednak nie sprawiało jej ono przykrości.

Jeszcze na jarmarku zdążył Boryna pokłócić się z kowalem, czyli swoim zięciem. Konflikt dotyczył ziemi, której Maciej nie zapisał również swojej córce, żonie kowala. W rozmowie tej pierwszy raz wspomniał także na głos o możliwych planach ożenku. Mimo pozornej zgody, która nastąpiła pod koniec, jeden drugiemu nie uwierzył w dane sobie nawzajem obietnice: „jeden drugiemu nie wierzył ani tyla, co za paznokciem – znali się dobrze, jak te łyse konie i przezierali na wskroś, kieby przez szyby”  

VI.  

Po jarmarku rozpoczęła się pora deszczowa, całe Lipce zrobiły się ciemne i wyciszone. Głównym zajęciem stały się „kapuśniaki”, czyli wycinanie i zwożenie kapusty. Mieszkańcy pomagali sobie nawzajem w robocie, jednego dnia wycinano warzywo w jednym, drugiego dnia w drugim gospodarstwie.

Wielu ludzi żartowało już z planów zamążpójścia Boryny. Najbardziej docinała szczególnie złośliwa Jagustynka. Na sugestię Hanki, że dopiero na wiosnę Boryna pochował żonę, odpowiada: „Kużden chłop to jak ten wieprzyk, żeby nie wiem jak był nachlany, to do nowego koryta ryj wradzi”. 

Kiedy z wycinania kapusty Jagna wracała do domu, spotkała Antka. Mężczyzna pomógł jej wyciągnąć wóz z zabłoconej ziemi, a następnie postanowił ją odprowadzić. Z ich zachowania oraz z dialogu między dwojgiem domyśleć się można, że od dawna trwa miedzy nimi flirt. Syn Boryny zwierza się, że to dla niej namówił Kłębów na zorganizowanie zabawy. Dziewczynie także uczuciowo nie był obojętny mąż Hanki, bo „tchu złapać nie mogła, ni przyciszyć serca namiętnie bijącego”.

Po powrocie do domu Jagna zastała u siebie Jambrożego. Tym razem kościelny pojawił się jako swat. Krytykował młodych, którzy wesela chcą po to, by tylko balować za pieniądze z posagu żony, zdradzając po chwili, że przychodzi na polecenie Boryny. Dominikowa, po wyrażeniu wielu wątpliwości, wyraziła w końcu zgodę na zaręczyny, przekonując sama siebie tym, że córka jej będzie przez pierwszego gospodarza Lipiec szanowana.

Postawa Jagny z kolei była dość obojętna („mnie ta wszystko jedno, każecie, to pójdę”). Jedyną wyartykułowaną refleksją przyszłej narzeczonej było to, że majątki i ziemia są jej obojętne, oraz że u matki było jej dobrze z tego powodu, że robiła co chciała. Borynę lubiła, mając jednak na uwadze to, że chustkę i wstążkę, którą kupił jej na jarmarku, dostałaby także i od innych, gdyby tylko mieli tyle pieniędzy co gospodarz.

Tymczasem, niezależnie od wizyty Jambrożego i bez wiedzy o zaręczynach, do Jagny przyszła Józka prosić ja o pomoc w wycinaniu kapusty u Borynów.  

VII.  

W dniu, w którym miała iść do Borynów pomagając przy wycinaniu kapusty, odwiedził Jagnę Mateusz. Był to parobek, który po półrocznej wędrówce wrócił do Lipiec. Przed wyruszeniem w świat romansował z Jagną. W serdecznym przywitaniu przeszkodziła im Dominikowa. Wyrzuciła gościa, robiąc przy tym córce liczne wyrzuty.

Podczas swoich tłumaczeń, Jagna zaczyna jawić się jako osoba bezwolna, łatwo ulegająca licznym emocjom, szczególnie emocjom związanym z mężczyznami: „zawsze z nią się tak dzieje, że niech kto a ostro spojrzy na nią (…) to się w niej wszystko trzęsie, moc ją odchodzi”. 

Podczas wycinania kapusty u Borynów, zebrała się w ich kuchni spora grupa kobiet. Pracowały, docinając sobie nawzajem lub żartując. Rozmowa zeszła między innymi na starego Rocha, tajemniczą postać, która co kilka lat pojawiała się w Lipcach. O człowieku tym mówiono, że podróżował po całym świecie, odwiedzając także Ziemię Świętą.

Rozmowę  przerwało wejście Boryny. Gospodarz skonstatował z radością, że Jagna ubrana jest w chustkę od niego, zaraz też zaczął częstować gości wódką i posiłkami. Pojawił się także tajemniczy Roch. Ze wszystkich ludzi towarzyszących Borynom przy pracy, najbardziej zainteresowana gościem była Jagna. Zastanawiała się jak to jest podróżować, jak wygląda nieznany jej świat. Ona jedyna też wzruszyła się grą skrzypiec, za które zabrał się jeden z gości Borynów – „zły same kapały z tej onej tęskliwości dziwnej, co jej była wstała w sercu nie wiadomo za czym”.

Muzykę  zagłuszył skowyt psa – okazało się, że Łapa, pies Borynów przycięty ma ogon. Wtedy to, chcąc pouczyć chłopów, że pies również jest żywym stworzeniem i cierpi jak człowiek, stary Roch zaczął opowiadać historię.

Historia była o tym, jak to Pan Jezus „szedł na odpust”. Opowiadał stary Roch, że podczas drogi „Zły” – prawdopodobnie Szatan – chciał zmylić trasę Jezusowi, posyłając przeciw niemu raz kurzawę, raz gęsty las, a na końcu dzikie zwierzęta. Kiedy znakiem krzyża przepędzone zostały zwierzęta, został tylko pies, jeszcze nie oswojony przez ludzi. Szczekał na Jezusa, próbował go ugryźć i nie dał się odgonić tak długo, aż zarządził Jezus, że odtąd będzie pies człowiekowi służył i nie da sobie bez niego rady. Opowieść Rocha kończy się historią, jak to Jezus obronił psa na odpuście, kiedy próbowali go zabić inni ludzie, ten zaś chodził już zawsze za nim, próbując także odgonić od krzyża Pana faryzeuszy. To pies również najdłużej czekał pod krzyżem, aż w końcu, umierając, powiedział mu Jezus „pójdź, Burek, ze mną”.

Poza złośliwą  Jagustynką wszyscy potraktowali historię z powagą.  Kiedy rozchodzili się do swoich domów, Jagnę potajemnie odprowadził Antek.       

VIII.  

Nazajutrz po wycinaniu kapusty rozeszła się wiadomość o zaręczynach Boryny z Jagną. Informacja od razu wzbudziła zazdrość wśród kobiet. Denerwowały się, że zarozumiałość Jagny jeszcze się spotęguje, kiedy stanie się pierwszą gospodynią w Lipcach. „Jagna! (…) To się lachała z tym i owym… a teraz gospodynią pierwszą będzie! Jest to na świecie sprawiedliwość?”, „Będzie się ona dopiero nadymała! I tak kiej ten paw chodzi a głowy zadziera”. Przewidywano też, że kowal, albo Antek z Hanką nie darują tego Jagnie, która w sposób naturalny zostanie ich konkurentką do ziemi. Nowina nieznana była tylko dzieciom Boryny.

Jedyną  osobą, która uważała, że Maciej powziął dobre postanowienie co do przyszłości, była Jagustynka. Okazało się, że zapisała ona swoim dzieciom całą ziemię i szybko została z niej wygnana.  

Do Dominikowej na swaty Boryna wysłał Jambrożego i wójta. Opisana jest scena, w której targują się oni o przyszłą pannę młodą. Wszystko odbywa się jak w przedstawieniu: matka Jagny udaje, że nie wie o co i o kogo chodzi, obiecywana jest ziemia, inwentarz itd. Wedle powziętego wcześniej planu oficjalne zaręczyny zostały przyjęte i wszyscy poszli do karczmy, gdzie czekał Boryna.

Jagna przyjmowała radość narzeczonego spokojnie, a nawet z obojętnością. Ten z kolei był dla niej wylewny, obiecywał jej spokój, wygodę i dostatek. Inaczej rozmawiała z Boryną Dominikowa, wykorzystując nastrój przyszłego zięcia i twardo targując się z nim o najlepszą ziemię. Uzyskała tym samym korzystną obietnicę zapisu.

W karczmie poruszano także temat sprzedaży chłopskiego lasu przez dziedziców mieszkających we dworze.  
 

IX.  

Jesień  tymczasem chyliła się ku końcowi i powoli nadchodziły mrozy. Wieś obległa informacja, że dwór sprzedał jednak las na wyrąb i wszystkich ogarnął markotny, zimowy nastrój. Niewesoło było także u Borynów, gdzie dzieci Macieja wiedziały już o jego zaręczynach z Jagną. Wiedziano również o zapisanych jej sześciu morgach najlepszej ziemi. Józka i Hanka popłakiwały, Antek zaś „ani jadł, ni spał, nie mógł się zająć czymkolwiek, był ogłuszony jeszcze nieprzytomny zgoła i nie wiedzący, co się z nim dzieje”.  

Kuba tymczasem dostał strzelbę od Jankiela, aby polować dla niego na zwierzynę. Obiecał także Witkowi, że następnym razem ten pójdzie z nim do boru postrzelać. Przy okazji dowiaduje się czytelnik o samotności Witka, o tym, że nie ma on nikogo, a nawet nie pamięta imion rodziców.

Kuba zabiera go do kościoła, aby dał na wypominki za zmarłych. Ze wstydu, że nie pamięta ani jednego z członków swojej rodziny, Witek wymienia pierwsze imiona, jakie przychodzą mu do głowy.     

Nadeszły Zaduszki. Wszyscy odwiedzają groby zmarłych, słychać szepty modlitw i panuje nastrój grozy i tajemniczości. „Cicho było, tą dziwnie posępną cichością Zaduszek; tłumy szły drogą w surowym milczeniu, ino tupot nóg się rozlegał głucho, ino te drzewa przydrożne chwiały się niespokojnie (…), ino te grania i śpiewy proszalne dziadów łkały w powietrzu”.

Opisany jest także stara część cmentarza, o którą nikt z mieszkańców wsi już nie dbał. Właśnie w starej, zaniedbanej części Kuba odprawił rytuał Dziadów, rozrzucając chleb po mogiłach dla pokutujących dusz. Wypowiadał za każdym razem życzenie o treści „pożyw się, duszo krześcijańska, co cię wypominam w wieczornym czasie”. Przy okazji opowiedział również Witkowi, jak kiedyś służył we dworze, przy koniach i na polowaniach, dopóki dworu nie spalili, razem z służącą w nim matką Kuby.   

Reszta ludzi, szczególnie kobiet, odprawiała rytuał Dziadów potajemnie, także rzucając resztki zadusznej wieczerzy na nagrobki. 

X.  

Antek wybrał  się do księdza po poradę, w związku z planowanym ożenkiem Macieja. Pierwszą reakcją proboszcza był gniew: przypominał Antkowi, że Boryna jest jego ojcem i należy mu się szacunek, a ponadto inni ludzie mają o wiele gorzej i grzechem jest narzekanie na niesprawiedliwy los. Syn gospodarza odpowiada, że „juści, ino tej pokorności mam już po grdykę, że więcej nie ścierpię! Choćby i zbój, choćby i ukrzywdziciel, ale że ojciec rodzony, to już wolno wszystko, a dzieciom nie wolno dochodzić swojej krzywdy!”

Przy okazji dowiedział się także ksiądz, że wszyscy we wsi chcą walczyć z dworem o sprzedany las.  

Gorzki humor Antka spowodowany był nie tylko ziemią, którą odpisał  Boryna Jagnie, ale również zazdrością i słabością, jaką do Jagny, czyli do przyszłej macochy, odczuwał. Chcąc pobyć między ludźmi, aby poprawić choć trochę nastrój, Antek udał się do szwagra, kowala. Tam jednak spotkały go drobne złośliwości i docinki na temat Jagny. Pokłócił się także ze szwagrem (o majątek Boryny), oraz z goszczącym u niego wójtem. Wójta oskarżał o to, że jest przez Borynę przekupiony, oraz że dostał wynagrodzenie od dworu za to, by trzymać stronę dziedzica w sprawie sprzedaży lasu. W złości, pokłócony i ze szwagrem i z wójtem wrócił do domu.  

Następnego dnia kowal przyszedł do Antka tak, jakby żadna konflikt między nimi nie zaszedł. Zaczął namawiać Antka, aby przy świadkach obiecał im Boryna ziemię, oraz by spłacili Józkę i drugiego brata, Grzela, który służył w wojsku. Jednocześnie namawiał go, aby nie załatwiał interesów kłótnią i aby udawał, że zadowolony jest z ożenku ojca. Antek jednak wyrzucił kowala z gospodarstwa wyzywając go od złodziei. Zorientował się bowiem, że kowal chce dla siebie także gruntów po zmarłej matce Antka. Kowal tymczasem postanowił się dogadać z Boryną przeciw Antkowi.  

Hankę  odwiedził stary Bylica, jej ojciec. Podczas rozmowy okazało się,  że siostra Hanki źle traktuje ojca, który nie dojada, nie ma ciepłego miejsca do spania i często wyganiany jest z domu.   

Tego samego dnia, pod wieczór, kowalowa, Antek i Hanka spotkali się z Boryną na gospodarstwie. Wybuchła między nimi gwałtowna kłótnia o ziemię. Antek z żoną wypominali, ile pracy wkładają w gospodarstwo, które nie należy do nich, kowalowa zaś prosiła, aby odpisał Jagnie to, co już jej prawnie zapisał. Mężczyźni wygrażali sobie, kobiety płakały.

Boryna starał  się początkowo nie dopuścić do bójki. Apogeum kłótni nastąpiło wtedy, gdy Hanka zaczęła obrażać Jagnę. Boryna chciał uderzyć synową, jednak osłonił ją Antek dorzucając swoje trzy grosze do wyzwisk kierowanych w stronę Jagny. Wtedy to mężczyźni zaczęli się bić.

Boryna ucierpiał  mniej niż Antek, jednak spokoju nie dawała mu opinia, którą  właśnie zasłyszał o przyszłej żonie. Z żalu nakazał synowi, aby opuścił jego dom. Hanka i Antek wyprowadzili się po cichu, bez kłótni i protestów. Razem z nimi poszedł pies Łapa. Od decyzji Boryny nikomu z domowników nie ulżyło. 

XI.  

Niedługo po kłótni Antka z Boryną nadszedł dzień wesela. Dominikowa od rana pouczała córkę jak obchodzić się z przyszłym mężem tak, aby uzyskać coś dla siebie i nie doznać krzywdy.

Przygotowania do zabawy trwały od rana. Dziewczyny przyozdabiały wieś wstążkami i stroikami, a dom panny młodej jedliną i świerkiem. Z wnętrza domu wyniesiono sprzęty, a pokoje ozdobiła Jagna kolorowymi wycinkami.

Panna młoda nie odczuwała jednak radości z powodu ślubu. Odczuwała tęsknotę za czymś, czego nie umiała nazwać („kolebałam się w niej dusza jak woda i raz wraz biła, jakby o kamień jaki”). Dodatkowo nastrój jej psuła myśl o Antku. Kiedy bowiem matka z rana pouczała ją na temat małżeństwa, powiedziała także, jak to Antek obrażał Jagnę podczas kłótni z Boryną.

Cały dzień  do domu przychodzili na moment różni goście, niosąc w podarunku chleb, mięso, kury lub pieniądze. Szybko jednak wracali do siebie i dopiero pod wieczór, kiedy na drogę wyszła orkiestra, powychodzili z domów i przyłączali się do grających. Orkiestra doprowadziła gości do domu Dominikowej i zawróciła do pana młodego. Wójt i Szymon, jeden z braci Jagny, zgodnie z tradycją wyciągnęli Borynę z domu i powiedli do przyszłej małżonki.

U Dominikowej odbyło się błogosławieństwo i po nim dopiero para młoda w asyście gości, orkiestry i drużbów udała się do kościoła. Po szybkim ślubie wrócili do domu pannny młodej, gdzie przywitała ich znowu Dominikowa chlebem i solą.

Pierwszy taniec był zgodnie ze zwyczajem tańcem dla młodej – Jagna bawiła się wtedy z każdym z weselników, a na sam koniec z młodym. Boryna opisany jest jako wyśmienity tancerz – „a okręcał w miejscu, a zawracał, a hołubce bił, aż wióry leciały z podłogi”. Po tańcu rozpoczął się posiłek, a wraz z nim picie, rozmowy, żarty. Poruszano gorące tematy, takie jak sprzedaż lasu lub nakaz wybudowania nowej szkoły, którą sfinansować miała wieś, i na którą nikt poza wójtem nie chciał się zgodzić.

Żartowano także z Jagny i Boryny. Po cichu szeptano o krzywdzie Antka i Hanki, o braku radości na twarzy Jagny, a wreszcie o romansach panny młodej z Mateuszem czy Antkiem i o braciach Jagny, Szymonie i Jędrzeju, którym od lat matka nie pozwala się żenić, i którzy zawsze wykonywali wszystkie czynności domowe tak, by siostra ich robiła w domu jak najmniej.

Po posiłku rozpoczęły się zabawy, a potem oczepiny. Polegały one na udawanej wojnie między panienkami, które broniły Jagny przed starszymi. Kiedy obrona nie udała się, z upozorowanym smutkiem założono Jagnie czepek na znak, że od tej chwili ma obowiązki żony. Na zmianę goście bawili się lub odprawiali weselne obrzędy. Trwało to do świtu, aż większość weselników posnęła od alkoholu i tańców.  

XIII 

Witek wrócił do domu z wesela o świecie i od razu zasnął. Dlatego też nie słyszał nawoływań Kuby, który od kilku dni z niewiadomych przyczyn był chory. Dopiero zbudzony przez psa zaniósł mu wodę i opowiedział trochę o weselu. Kuba jednak czuł się już bardzo źle, wszystko bolało go i gorączkował. Cierpiał i wołał o pomoc. Witek pobiegł więc po pomoc na wesele, gdzie jednak większość była już pijana lub spała. Nikt za bardzo nie chciał go słuchać, a Jagustynka wyrzuciła go nawet z domu Dominikowej. 

Dopiero późnym rankiem Jagustynka zajrzała do Kuby, orientując się szybko, że parobek umiera. Chciała posłać po księdza, jednak Kuba nie zgadzał się, aby proboszcz, którego podziwiał z nabożeństwem, przychodził do niego do obory. Został więc sam, z psem Łapą i końmi. Głaskał podchodzące do niego zwierzęta, nie mogąc się ruszać. Z daleko dochodziły go głosy weselników, które rozpoznawał. W malignie zastanawiać się zaczynał nad codziennymi kłopotami wsi i jej mieszkańców.

Kiedy pod wieczór przyszedł do Kuby Jambroży okazało się, że parobek ma postrzeloną łydkę, o której nikomu nie powiedział. Sprawcą  rany okazał się borowy, który przyłapał go na polowaniu na zające. Na uratowanie nogi było już za późno. Jambroży zasugerował obcięcie nogi w szpitalu, zakładając parobkowi tymczasowy opatrunek.

Kuba, gdy został  sam, zaczął rozpaczać. Z słów Jamborżego wywnioskował, że ucięcie nogi uratowałoby mu życie, jednak bał się, że jako bezużyteczny kaleka zostanie przez Borynę wygnany. „Juści, parobek bez kulasa… ni do pługa, ni do żadnej roboty. Cóż ja bym począł? Bydło mi ino pasać albo na żebry iść… we świat, pod kościół, gdzie… abo jak ten stary trep na śmiecie…”.   

W tym samym czasie Jagna uroczyście przeprowadzała się do męża. Muzyka wciąż grała, Boryna szykował poczęstunek. Dominikowa namawiała Jagnę, by odpoczywała i korzystała z wesela zamiast podejmować od razu gości. Reszta panien, razem ze swoimi matkami, zazdrościła Jagience nowego domu, przy okazji złośliwie obgadując ja i przesadnie troskliwą Dominikową.

Pojawił  się też Jankiel, którego niektórzy, jako Żyda, nie chcieli przyjąć. Boryna jednak wyniósł mu wódkę.

Zabawa rozgorzała na nowo, tym razem jednak Jagna zachowywała się jak gospodyni. Jednocześnie poczuła się radośnie i swobodnie w nowym domu.

Roch zawołał  Jambrożego do Kuby. Ten nie był zachwycony, że przerywają  mu posiłek – zawołał: „niech zdycha, a nie przeszkadza ludziom jeść”. Poszedł jednak za Rochem do stajni, gdzie okazało się, że parobek uciął sobie nogę siekierą nad kolanem. Myślał bowiem, że w ten sposób wyzdrowieje, unikając jednocześnie szpitala.

Roch troskliwie opatrywał Kubę i modlił się. Pojechał tez po księdza przykazując, aby nie zostawiano parobka samego. Jambroży jednak wrócił do domu Boryny napić się wódki. Do Kuby przyszła Józka, przyniosła mu trochę weselnego jedzenia, opowiadała mu o zabawie, o tym jak matka Jagny odgania syna od dziewczyny. Parobek jednak niewiele już rozumiał ze słów dziewczyny.  

Księga kończy się opisem, jak to ulatuje do nieba dusza Kuby, a w tle słychać wesołą zabawę weselników.


autor: Ewa Frączek
prawa autorskie: Michał Ziobro, Crib.pl

CIERPIENIA MŁODEGO WERTERA - STRESZCZENIE, OPRACOWANIE


Streszczenie Szczegółowe

- Pierwszy list Wertera do przyjaciela - Wilhelma.
- Werter wspomina Eleonorę, która zakochała sie w nim, gdy odwiedzał jej siostrę.
- Odpiera zarzuty przyjaciela, że nie kochał Eleonory i nie brał związku na poważnie. Przyznaje, że rozkochał ją w sobie.

Streszczenie - Wersja Mini

Głównyn bohaterem utworu Goethego jest Werter. Z listów, które pisze do swojego przyjaciela - Wilhelma, dowiadujemy się, że ma nie więcej niż 20 lat i prowadzi beztroskie, młodzieńcze życie. Nie ma jescze planów na przyszłość. Żyje chwilą.

 

Dyskusja na forum o lekturze

Johann Wolfgang von Goethe


Cierpienia Młodego Wertera

CIERPIENIA MŁODEGO WERTERA - STRESZCZENIE SZCZEGÓŁOWE

KSIĘGA PIERWSZA

4 maj 1771.
- Pierwszy list Wertera do przyjaciela - Wilhelma.
- Werter wspomina Eleonorę, która zakochała sie w nim, gdy odwiedzał jej siostrę.
- Odpiera zarzuty przyjaciela, że nie kochał Eleonory i nie brał związku na poważnie. Przyznaje, że rozkochał ją w sobie.
- Opowiada o sporze miedzy ciotką a jego rodziną. Spór dotyczy spadku rodzinnego. Mówi, że zajmie się całą sprawą.
- Werter opisuje nieprzyjemne miasto, w którym przyszło mu mieszkać.
- Jest zafascynowany przyrodą wokół miasta.
- Opisuje ogród, należący do zmarłego hrabiego. Fascynuje się pięknem roślinności i jego naturalną budową. Twierdzi, że niedługo zostanie panem ogrodu.

10 maj
- Werter wyjaśnia, że tutejsza natura zawładnęła nim. Czuje się jak w raju.
- Opisuje szczegółowo całą otaczającą go przyrodę.
- Opowiada o pobliskiej studni, przy której codziennie odpoczywa.
- Tam obserwuje jak miejscowe kobiety przychodzą po wodę. Wspomina, że kiedyś normalne były spotkania i rozmowy przy studni. Tęskni za tymi czasami.

13 maj
- Przyjaciel Wertera, Wilhelm, pyta czy przysłać mu ksiązki.
- Werter stanowczo odmawia. Nie potrzebuje swoich książek bo jak twierdzi : czynią go niespokojnym.
- Teraz czyta jedynie Homera, który go uspokaja i wycisza.

15 maj
- Werter opisuje, że coraz lepiej dogaduje się z ludzmi z miejscowości, w której mieszka. Nie przeszkadza mu, że są to ludzie prości. Świetnie dogaduje się również z dziećmi.
- Stwierdza, że na początku trudno mu było zawierać znajomości, ponieważ ludzie bali się go. Jako szlachcic mógł ich poniżać i chcieli tego uniknąć. Na szczęscie przekonali się, że nie ma złych zamiarów.
- Wyraża się źle o szlachcie, która z wyższością trakuje prostych ludzi. Nazywa szlachtę - tchórzami.

17 maj
- Ostatnimi czasy, Werter poznał wielu nowych ludzi. Nie znalazł jednak prawdziwego przyjaciela.
- Ludzie w tym mieście są jak wszędzie, każdy goni tylko za pieniędzmi i pracą.
- Czuje, że ludzie go nie rozumieją.
- Poznał młodego człowieka, który interesował sie sztuką.
- Spotkał również książęcego komisarza, który ma dziewięcioro dzieci i starszą córkę. Został do niego zaproszony i odwiedzi go w najbliższym czasie.

22 maj
- Werter odczuwa, że życie ludzkie jest snem i tak samo przemija.
- Zauważa bezcel życia ludzkiego. Twierdzi, że ludzie żyją po to, by zaspokajać pierwotne potrzeby i żądze.
- W jego umyśle znajduje się świat, w którym nie istnieją "granice" i człowiek żyje z dnia na dzień, beztrosko jak dziecko.

26 maj
- Werter relacjonuje swoją wycieczkę do pobliskiej wsi - Wahlheim.
- Podczas wycieczki rozkoszował sie przyrodą wokół wioski.
- Na łące zauważył bawiące sie rodzeństwo i sporządził piękny rysunek przedstawiający dzieci. Sam zachwycił się jego pięknem. Ustanowiło go to w postanowieniu, by w sztuce kierować się wyłącznie pięknem natury.
- Uważa, że wszelkie reguły burzą prawdziwe odczucie natury.

27 maj
- Werter uzupełnia ostani list z 26 maja kilkoma rzeczami, które zapomniał wcześniej opisać - był tak zachwycony naturą, że wypadło mu to z głowy.
- Potym jak narysował bawiące się dzieci, przyszła ich matka, która była na zakupach w mieście.
- Porozmawiał z kobietą i dowiedział się, że jest córką nauczyciela a jej mąż przebywa w Szwajcarii.
- Werter odwiedza dzieci i często razem się bawią.

30 maj
- W Wahlheim, Werter spotyka parobczaka. Parobczak, otwarcie, opowiada mu o pięknej wdowie, której służy. Werter podziwia w nim, szczerość, miłość i wierność pięknej pani. Żałuje, że nie potrafi opisać słów tego człowieka.
- Werter nie chce poznać wdowy opisywanej przez parobka, bo boi sie rozczarowania co do jej piękności widzianej oczyma zakochanego chłopa.

16 czerwiec

( Ważny list - Werter spotyka Lotte po raz pierwszy )
- Werter przeprasza za długą przerwę w pisaniu listów do przyjaciela. Powodem tego była panna Lotta, której poświęcał swój cały czas.
- Opisuje jak spotkał Szarlotę S. ( Lotta, córka poznanego wcześniej książęcego komisarza): Stawił sie na bal urządzany przez miejsową młodzież. Tam poznał młodą kobietę i jej ciotkę. Zgodził się towarzyszyć im na imprezie. Przed rozpoczęciem zabawy, pojechali po towarzyszkę starszej kobiety - Szarlotę S. Wtedy, Werter ujrzał ją po raz pierwszy, zrobiła na nim ogromne wrażenie: stała pośród gromadki dzieci, dzieląc między nimi chleb. Podczas drogi powrotnej na bal, Werter podziwia charakter i urodę panienki. Wtedy zrozumial, że jest mu przeznaczona.
- Podczas balu, Werter nie odstępuje od Lotty, tańczą i rozmawiają. Podczas jedej z rozmów, Lotta wyjawia mu, że jest zaręczona z Albertem. Informacja ta, niepokoi Wertera, ale szybko o niej zapomina.

19 czerwiec
- Werter uzupełnia list z 16 czerwca:
- Po zakonczeniu balu, Lotta pozwala Werterowi na ponowne odwiedziny.

21 czerwiec
- Werter czuje się szczęśliwy podczas przechadzek koło Wahlheim ( gdzie coraz częsciej przebywa ), rozmyśla o Lottcie.

29 czerwiec
- Opowiada jak był u Lotty i bawił sie z jej rodzeństwem, które go bardzo polubiło.
- Pisze, że dzieci są najbliższe jego sercu.
- Dorosłych określa stwierdzeniem : "stare dzieci" .

1 lipiec
- Werter jest nieszczęśliwy, pewna stara i schorowana dama, prosiłą Lotte by ta towarzyszyła jej w ostanich dniach życia. Więc Weter jest obecnie samotny.
- Opowiada przyjacielowi jak razem z Lotta odwiedzili starego proboszcza. Werter zachwycał się pieknymi drzewami w ogrodzie plebana ( dwa stare orzechy ). Wysłuchują historii proboszcza.

6 lipca
- Lotta często przebywa u swojej umierającej przyjaciółki.
- Opwowiada jak spotkał ją przypadkowo wraz z dwójką rodzeństwa gdy była na spacerze. Każde, nawet najkrótsze spotkanie z nią wywołuje wybuch szczęścia i musi je opisywać.

8 lipca
- Znowu spotyka Lotte koło Wahlheim. Opowiada, że widzi ją jak wsiada z innymi panienkami do karety. Wszyscy się dobrze bawią i flirtują z młodymi kawalerami, stojącymi obok. Werter zarzuca Lottcie, że spojrzała na niego dopiero, gdy kareta odjeżdzała, ale i tak jest szczęśliwy.

10 lipca
- Żartuje, że zawsze gdy w towarzystwie jest mowa o Lottcie, on przybiera "głupkowatą" minę i nie wie jak sie zachować.
- Twierdzi, że Lotta nie może sie podobać. Ją trzeba wielbić wszystkimi zmysłami.

11 lipca
- Lotta cierpi z powodu swojej przyjaciólki, której stan zdrowia sie pogarsza. Werter przeżywa to wraz z nią.

13 lipca
- Werter twierdzi, że Lotta go kocha, widzi to w jej oczach.
- Czuje się źle, gdy ukochana z uwielbieniem opowowiada o swoim narzeczonym - Albercie.

16 lipca
- Pisze do przyjaciela, że gdy przypadkiem dotknie Lotty, przebiegają po nim dreszcze, czuje zamęt w zmysłach. Traktuje ją jak boginię, bez której nie można żyć. Jest dla niego świętością.

18 lipca
- Żałuje, że dziś nie mógł przebywać wraz ze swoją boginią. W domu zatrzymali go niespodziewani goście.

19 lipca
- Dziś marzy tylko i wyłacznie o spotkaniu z Lottą.

20 lipca
- Odpowiada na list Wilhelma, który przekazuje mu w imieniu matki, instrukcje : udać się w poselstwie do pewnego człowieka. Werter nie może oswoić sie z tym pomysłem. Nie daje odpowiedzi.

24 lipca
- Zapewnia przyjaciela po raz kolejny, że jest bardzo szczęśliwy i miejscowa natura robi na nim olbrzymie wrażenie. Jest rozkojarzony, nie potrafi zebrać myśli i malować. Portret Lotty próbował malować już trzy razy, jednak nie może przelać tego piękna na plótno.

26 lipca
- Codziennie obiecuje sobie, że dziś nie odwiedzi Lotty. Jednak codziennie wymyśla rozmaite powody by to jednak uczynić. Pomaga Lottcie w każdej rzeczy, o jaką go poprosi.

30 lipca
- Dziś przyjechał narzeczony Lotty - Albert.
- Werter myśli poważnie o wyjeździe. Zazdrości Albertowi szczęscia. Życzy mu jak najlepiej i nie widzi w nim wroga.
- Boleśnie stwierdza, że radość z przebywania obok Lotty przemineła.

8 sierpnia
- Werter rozważa w duchu: czy wyjawić Lottcie swą miłość czy odejść niepostrzeżenie i nie rujnować jej szczęśliwego zwiazku z Albertem ? Coraz bardziej skłania się ku 2 rozwiązaniu.
- Czyta swój pamiętnik i dziwi się, że świadomie, krok po kroku wplątywał sie w ten (skazany na porażkę) związek.

10 sierpnia
- Werter rozmawia z Albertem o Lottcie. Nie okazują wrogości wobec siebie, wręcz przeciwnie, widać że bardzo się lubią. Albert informuje Wertera, że dostał urząd przy dworze i zostaje z Lottą.

12 sierpnia
(Ważna scena)
- Werter przybywa do Alberta chcąc pożegnać się przed wyjazdem (wyjeżdza w góry). W jego pokoju zauważa kolekcję pistoletów, które pan domu chętnie mu pożycza, nie pytając nawet po co są potrzebne. Gdy Werter dla żartu przykłada sobie pistolet do głowy, Albert stwierdza, że samobójstwo to największa głupota. Werter odpierając jego argumenty, zostaje przy swoim zdaniu : samobójsto nie jest słabością, lecz pokazuje wielką siłę człowieka.

18 sierpnia
- Werter opłakuje swoją sytaucję.
- Stwierdza: "Czyż musiało tak być, że to, co tworzy szczęście człowieka, stało się znów źródłem jego cierpienia?"
- Zauważa, że natura nie uspokaja już jego nerwów.
- Odczuwa: "niepokój stanu" .

21 sierpnia
- Opisuje, że brak Lotty przejawia się w sennych koszmarach.

22 sierpnia
- Werter odczuwa olbrzymią pustkę. Nie ma siły wyobraźni, nie może normalnie egzystować. Zastanawia się, czy nie podjąć pracy w jakimś urzędzie, by znaleźć ukojenie dla nerów i zapomnieć o ukochanej.

28 sierpnia
- W dzień swoich urodzin, otrzymuje paczkę od Alberta, z 2 tomami Homera. Najbardziej jednak cieszy go różowa kokarda, która dostaje od Lotty.

30 sierpnia
- Werter może tylko myśleć o Lottcie, nie ma już nadziei na miłość.
- Jedynym rozwiązaniem jego nieszczęscia może być śmierć.

3 września
- Ostatecznie postanawia wyjechać, by być jak najdalej od Lotty.

10 września
- Werter pragnie spotkać się po raz ostani z Lotta i Albertem.
- Siedzą w altanie, spacerują i dużo rozmawiąją. Werter jednak nie wyjawia im swego planu - odejdzie, bez pożegnania, by nie niszczyć ich miłości. Skoro on nie może mieć Lotty, niech będzie szczęśliwa z Albertem - który jest dobrym człowiekiem i nie skrzywdzi jej na pewno.

KSIĘGA DRUGA

20 października 1771
- Werter przeprowadza się do pewnej miejscowości (nie opisanej), by tam podjąć pracę w urzędzie.
- Jest świadomy tego, że najbliższy czas będzie dla niego ciężki.
Dodaje jednak sobie otuchy mówiąc :"Cierpliwości, cierpliwości! Będzie lepiej."
- Płacze, że niepotrzebnie Bóg dał mu tyle siły i talentu. Teraz pragnie: "wiary w siebie i daru poprzestawania na małym"

26 listopada
- Werter czuje się znacznie lepiej. Cieszy się, że ma dużo pracy.
- Poznaje Hrabiego C, z którym doskonale się dogaduje. Znajduje w nim pokrewną duszę.

24 grudnia
- Narzeka na posła u którego pracuje. Jest on przeciwieństwem Wertera - romantyka, dlatego nie mogą dobrze współpracować. Zdanie Wertera popiera Hrabia C., który jest obgadywany przez posła.
- Użala się nad swoją pracą, która jest nudna, schematyczna, sprzeczna z jego zbuntowaną duszą.
- Poznaje pannę von B., która urzeka go naturalnością.

8 stycznia 1772
- Wertera denerwują ludzie, którzy myślą tylo o awansie w pracy.
- Twierdzi, że nie zawsze człowiek, zajmujący pierwsze miejsce (np król) ma pełnię władzy. Przeważnie steruje nim człowiek niższego stanu (np minister).

20 stycznia
( list do Lotty)
- Werter pisze z chłopskiej gospody, w której się ukrył podczas burzy.
- Pisze do Lotty, że myśli o niej, opowiada o swoich codziennych zajęciach i troskach. Opisuje panne von B.( opowiadał jej wielokrotnie o Lottcie), której nawet nie można przyrównać do pięknej Lotty.
- Wyraża tęsknote do ukochanej i do dzieci.

8 lutego
- Od tygodnia pada deszcz, który jednak nie przeszkadza Werterowi - bo ja twierdzi i tak ma zepsuty dzień przez natrętnych ludzi.

17 lutego
- Dochodzi do poważnych spięć miedzy Werterem a posłem.
- Dostaje naganne od ministra i jednocześnie pismo, by nie rezygnował z pracy.

20 lutego
- Dowiaduje się, że Lotta i Albert wzięli ślub.
- Ma trochę żalu do Alberta, że ten nie powiedział mu kiedy ślub się odbędzie.
- Dalej uważa, że w sercu Lotty jest dla niego miejsce.

15 marca
- Podczas wizyty u Hrabiego C. zbiera się wytworne towarzystwo, które daje Werterowi do zrozumienia, iż nie jest mile widzianym gościem - nie jest szlachcicem, tylko mieszczanem.
- Czuje się poniżony i obrażony na Hrabiego i panne von B., którzy wyprosili go z przyjęcia.

16 marca
- Panna von B. przeprasza Wertera za wczorajszy incydent. Mówi, że zmuszana przez ciotkę - nie mogła inaczej postąpić. Werter nie wybacza jej, wciąż myśli o olbrzymim poniżeniu, którego zasmakował.

24 marca
- Oświadcza, że zażądał dymisji z urzędu.
- Udaje się do księcia (z wzajemnością go polubił), który zaprosił go do swojego dworku.

19 kwietnia
- Informuje Wilhelma, że ostatecznie otrzymał zwolnienie z urzędu wraz z 25 dukatami odprawy - matka nie musi już przysyłać pieniędzy.

5 maja
- Jutro opuszcza dwór księcia i po drodze pragnie odwiedzic rodzinne miasto, by przypomnieć sobie dawne beztroskie lata młodości.

9 maja
- Opiisuje rodzinne miasto, jest przepełniony wspomnieniami.
- Obecnie przebywa na książęcym zamku myśliwskim - towarzyszy księciu.
- Próbuje udowodnić, że jego serce jest cenniejsze niż rozum i talenty.

25 maja
- Wyjawia, że chciał iśc na wojnę, jednak książę (będący generałem) nie zgodził się na to.

11 czerwca
- Werterowi przeszkadza zbyt racjonalny sposób bycia księcia (przeciwieństwo do jego własnego egspresyjnego stylu). Zastanawia się nad wyjazdem.

16 czerwca
- Krótko pisze: "Tak, jestem tylko wędrowcem, pielgrzymem na ziemi. A wy - czyż jesteście czymś więcej?"

18 czerwca
- Postanawia, że opuści księcia za 2 tygodnie.
- Ponownie chce znaleźć się blisko Lotty i z takim zamiarem planuje następną podróż.

29 lipca
- Rozmyśla o Lottcie. Zastanawia się, co by było, gdyby był jej mężem - modli się o to do Boga.
- Zazdrości Albertowi, że może : "obejmować smukłą kibić Lotty" .

4 sierpnia
- Spotyka kobietę, matkę dzieci, które kiedyś rysował gdy bawiły się na polu. Jej najmłodsze dziecko umarło, a mąż wrócił ze Szwajcarii bez pieniędzy.

21 sierpnia
- Zauważa ogrome zmiany w Wahlheim: "jakże wszystko tu zmienione".
- W desperacji nachodzą go okropne myśli, życzy przyjacielowi śmierci: "A gdyby Albert umarł?", myśląc iż to jedyna droga, aby być razem z Lottą.

3 września
- Swoje uczucie do Lotty uważa za gorące i pełne - nikt tak nie potrafi kochać jak on.

4 września
- Spotyka znajomego parobka, który zakochał się w wdowie. Opowiada on swoją historię: w porywie namiętności: "usiłował wziąć ją (wdowę) siłą", za co został wyrzucony ze służby. Na jego miejsce przyjęto nowego sługę, który ma ożenić się z wdową. Parobek chce popełnić samobójstwo.
- Werter pisze do przyjaciela: " Czytając pomyśl, mój drogi, że jest to także historia twego przyjaciela. Tak, tak było ze mną, tak będzie ze mną, a nawet w połowie nie jestem tak dzielny, tak zdecydowany jak ten biedny nieszczęśnik, z którym prawie nie śmiem się porównywać."

5 września
- Przypadkowo znajduje kartke (którą zgubił posłaniec)Lotty do Alberta, w której ukochana pisze: "czekam na ciebie z radością i tęsknotą". Werter wyobraża sobie, że te słowa są skierowane do niego ..

6 września
- Decyduje się na kupno nowego fraku (stary się już zniszczył), który byłby identyczny jak ten, w którym poznał Lotte.

12 września
- Odwiedza Lottę. Podczas rozmowy, do Lotty przylatuje kanarek (z którym bawiło się jej rodzeństwo).Lotta całuje go i dla zabawy każe zrobić to samo Werterowi. Werter w myślach stwierdza, że Lotta nie powinna go kusić w ten sposób.

15 września
- Stary probosz, który przesiadywał z małżonką pod starymi orzechami, umarł. Stare orzechy zostały wycięte przez panią pastorową, ponieważ opadające liście zanieczyszczają jej podwórze i zasłaniają słońce..

10 paździenika
- Czuje się wzruszony gdy widzi oczy Lotty. Podejrzewa, że Albert nie docenia tego szczęscia jakie ma, będąc z Lottą.

12 października
- Zaczytuje się w Osjanie, który wypiera z jego serca Homera.
- Świat Wertera zaczyna się zmieniać, staje się nieprzyjemny.
- Ponownie myśli o śmierci, przez którą chciałby zakończyć "męki gasnącego powoli życia".

19 października
- Odczuwa przeraźliwą pustkę.

26 października
- Do Lotty przychodzi przyjaciółka. Rozmawiają o śmierci pewnej znajomej. Werter (był w drugim pokoju) zauważa, że nie są tym wogóle poruszone. Zastanawia się, czy gdyby umarł to długo by o nim pamiętano i czy ktoś by wogóle płakał ..

27 października
- "Mam tak wiele, a uczucie dla niej pochłania wszystko; mam tak wiele, a bez niej wszystko staje się niczym."
- Werter czuje, że jego miłość jest bezsensowna. On kocha mocno Lotte,ale ona nieodwzajemnia jego uczuć.

30 października
- Chciałby ciągle obejmować Lotte. Zdrowy rozsądek powstrzymuje go od nierozważnego czynu.

3 listopada
- Pragnie śmierci w czasie snu - widok słońca o poranku, czyni go nieszczęśliwym. Nie znajduje już szczęścia w naturze.

8 listopada
- Ukojenia nerwów szuka w alkoholu, którego teraz nadużywa. Nawet prośby Lotty, by nie pił, nie skutkują.

15 listopada
- Odwraca się od Boga, zarzucając Mu: "Boże mój, Boże, czemuś mnie opuścił?".

21 listopada
- Czułości Lotty porownuje do trucizny, którą wypija z zapałem, mając świadomość, że go to zabija.

22 listopada
- Ciągle wyobraża sobie Lotte, jako własną żone. Drwi z tego.

24 listopada
- Werter ponownie odwiedza Lotte. W jej spojrzeniu, odnajduje wyrazy współczucia dla jego niespełnionej miłości.
- Walczy z sobą by nie porwać się na Lotte i nie zasypać jej gradem pocałunków. Postanawia, iż nigdy nie uczyni tak haniebnej rzeczy.

26 listopada
- Sądzi, że jego los jest wyjątkowy - nikt nigdy tak nie cierpiał.
- W słowach wielkiego poety, rozpoznaje własne, zranione serce.

30 listopada
- Mimo złej pogody, Werter wybiera się na spacer. Spotyka młodego mężczynzę - Henryka, który szuka kwiatów dla ukochanej. Werter zauważa, że jest zima i kwiatów już nie ma. Z daleka nadchodzi matka mężczyzny i informuje Wertera, że jej postradał zmysły z miłości do kobiety.
- Werter zadrości mężczyźnie, że mimo choroby znajduje w czymś szczęscie (zbieranie kwiatów dla ukochanej).
- Stwierdza, że Bóg nie miałby podstaw by odrzucić zmarłą osobę, tylko dlatego, że popełniła samobójstwo.

1 grudnia
- Wczoraj spotkany człowiek - Henryk, był pisarzem u ojca Lotty. Gdy wyznał jej miłość został wydalony ze służby. Werter mocno to przeżywa - widzzi podobieństwo do swoich losów.

4 grudnia
- Po raz kolejny odwiedza Lotte. Zastaje ją, gdy gra na fotepianie. To wywołuje w nim bolesne wspomnienia i krzyczy do niej w gniewie by przestała go drażnić. Zaskoczona Lotta stwierdza u Wertera chorobę: "Werter, pan jest bardzo chory, pańskie ulubione potrawy zbrzydły panu! Niech pan odejdzie, proszę, i niech się pan uspokoi"

6 grudnia
- Werter teraz już tylko może myśleć o Lottcie. Gdy zamknie oczy - widzi jej postać przed sobą. To nie daje mu spokoju i coraz bardziej pogrąża go w depresji.

OD WYDAWCY
(Uporządkowanie pewnych wydarzeń nie opisanych w listach)

- Werter dowiaduje się, że jego znajomy parobek zabił swojego konkurenta - sługę, któty zajął jego miejsce i miał poślubić wdowę. Werter próbuje wstawić się za nim u ojca Lotty, który był komisarzem (przez swoją chorobę nie ruszał się z łóżka). Niestety Albert staje po stronie teścia i kategorycznie odmawiają łagodej kary dla zabójcy. Werter utwierdza się w przekonaniu - Albert jest jego wrogiem.

12 grudnia
- Werter budzi się w nocy i zauważa, że rzeka zalała cała doline, w której kiedyś beztrosko spędzał czas.
- Zalane zostały również te miejca, w których spędzał czas z Lottą.

14 grudnia
- Ostatecznie utwierdza się w postanowieniu - popełni samobójstwo.

20 grudnia
- Werter odpowiada na list Wilhelma, który radzi mu powrót do rodzinnego miasta, gdzie może odpocząć od trosk i z pewnościa zacznie nowe życie. Werter zbywa go mówiąc, że jak minął mrozy, pewnie za 14 dni to być może wyjedzie. Jednocześnie daje mu do zrozumienia, że nigdy nie powróci. Każe się za siebie modlić.

Rekonstrukcja dalszych zdarzeń:

- Lotta, pod namową Alberta, każe Werterowi ograniczyć spotkania z nią. Werter mimo wszystko łamie ten zakaz i pod nie obecność Alberta odwiedza Lottę. Czyta jej przetłumaczone przez siebie pieśni Osjana. Tak bardzo go to wzrusza, że zapominając o całym świecie rzuca się na Lottę, namiętnie ją całując. Przerażona i zaskoczona Lotta, ucieka do drugiego pokoju. Inforumje Wertera by więcej już jej nie odwiedzał.
- Następnego poranka, Werter pisze do niej list w którym:
- przeprasza za wczorajsze zachowanie;
- wyjaśnia, że zdecydował popełnić samobójstwo;
- jest przekonany, że Lotta została stworzona dla niego i będzie na nią czekał w innym świecie (w niebie);

- Posyła kartkę do Alberta, by ten pożyczył mu swoj pistolet.
- Werter ubrany w strój w którym spotkał pierwszy raz Lotte, siada przy biurku na któtym leży otwarta książka Emilia Galotti i o północy strzela sobie z pistoletu w skroń.
- Rano znajduje go sługa i wzywa pomoc - Werter pomału kona, ale wciąż żyje.
- Otrzymawszy tą wiadomość, Lotta, mdleje.
- O 12 w poludnie Werter umiera.
- Zostaje pochowany w miejscu wcześniej przez siebie wybranym.
- Na pogrzebie nie ma księdza ani Alberta i Lotty.

 

CIERPIENIA MŁODEGO WERTERA - WERSJA MINI - STRESZCZENIE


WPROWADZENIE:

Głównyn bohaterem utworu Goethego jest Werter. Z listów, które pisze do swojego przyjaciela - Wilhelma, dowiadujemy się, że ma nie więcej niż 20 lat i prowadzi beztroskie, młodzieńcze życie. Nie ma jescze planów na przyszłość. Żyje chwilą.

Drugą, ważną rolę odgrywa Lotta - 19 letnia córka owdowiałego komisarza. Przejęła rolę matki, która umarła. Troszczy się o dom i opiekuje się młodszym rodzństwem. Od czterech lat, jest zaręczona z 30 letnim sekretarzem - Albertem, z którym konkuruje zakochany w Lottcie Werter.

O Wilhelmie, adresacie listów Wertera, nie dowiadujemy się niczego.

TREŚĆ:

Weter przybywa do pewnego miasta, by uregulować sprawy spadkowe matki. Przyroda wokół miasta tak go zachwyca, że zapomina o całej sprawie i beztrosko rozkoszuje się pobliskim ogrodem. Szybko poznaje nowych przyjaciół, którzy zapraszają go na bal. Wśród jego znajomych jest pewna starsza dama, której Werter ma towarzyszyć na balu. W drodze na przyjęcie, wstepują do domu pewnej panny - przyjaciółki starszej damy. Panna nazywa się Szarlota S. - Lotta. Werter pierwszy raz widzi ją, gdy ta, wśrod gromadki dzieci, dzieli międzi nimi chleb. Lotta urzeka go swym charakterem i pięknem. Towarzyszy jej podczas balu - tańczą i dużo rozmawiają. Werter wie, że Lotta ma narzeczonego, mimo to zakochuje się w niej do szaleństwa. Pod nieobecnośc Alberta (narzeczonego), odwiedza ją codziennie i delektuje się jej pięknem. Gdy z dalekiej podrózy wraca Albert, Werter zaczyna zdawać sobie sprawę, że Lotta kocha narzeczonego i zamierza z nim spędzić resztę życia. Aby uspokoić, skołatane nerwy, postanawia, że wyjedzie na jakiś czas. Coraz częściej myśli o Lottcie, nie może spać - ciągle mu się śni, że jest razem z ukochaną. Próbuje znaleźć spokój w pracy. Podejmuje posade urzędnika, jednak ta praca mu nie odpowiada: jest zbyt schematyczna i nudna, a więc sprzeczna z romantyczną i zbuntowaną duszą bohatera. Spokoju nie zaznaje również w rodzinnej miejscowości. Zdesperowany chce zaciągnąć się do wojska, jednak znajomy książę - generał, nie wyraża na to zgody. Werter przez przypadek dowiaduje się o małżeństwie Aberta i Lotty. Postanawia powrócić do Wahlheim - miejscowości w któtej mieszka Lotta. Podczas jego rocznej nieobecności, zauważa wiele zmian: znajome mu osoby umierają, dwa orzechy, których historia go fascynowała - zostały ściete, znajomy parobek, który zakochał się w swojej pani i próbował ją uwieść - zostaje zwolniony z pracy. Lotta też nie wydaje mu się już taką samą idealną boginią, jednak ciągle kocha ją do szaleństwa. Jego świat zaczyna się rujnować. Popada w depresje i ma samobójcze myśli. Pewnego grudniowego dnia odwiedza Lotte. Gdy czyta przetłumaczone dla niej pieśni Osjana, tak bardzo się wzrusza, że zapominając o całym świecie, rzuca się ukochanej na szyję i bez opamiętania całuje. Zaskoczona Lotta z przerażeniem ucieka do drugiego pokoju, mówiąc do Wertera by więcej jej nie odwiedzał. Utwierdza to Wertera w jego przekonaniach: Lotta go kocha, jednak nie może zostawić Alberta, któremu przyrzekła miłość. Jedynym wyjściem z tak niezręcznej sytuacji jest samobójstwo, które popełnia 26 grudnia o północy, strzelając z pistoletu w skroń. Umiera dopiero następnego dnia o 12 w południe. Zostaje pochowany w ubraniu w którym pierwszy raz spotkał Lotte.

autor: Maciej Chmiel

DEKAMERON - SOKÓŁ - STRESZCZENIE, CHARAKTERYSTYKA, OPRACOWANIE

Streszczenie

Historię opowiada Fiammetta, która jak przyznaje, usłyszała ją od wielkiego człowieka - Coppo di Borghese Domenichi.

 

Giovanni Boccaccio



Dekameron - Sokół

DEKAMERON - SOKÓŁ - STRESZCZENIE SZCZEGÓŁOWE

Dzień piąty, opowieść dziewiąta SOKÓŁ

Historię opowiada Fiammetta, która jak przyznaje, usłyszała ją od wielkiego człowieka - Coppo di Borghese Domenichi.

Jest to opowieść o młodym szlachcicu - Federigo degli Alberighi, który zakochany w pięknej damie - Monna Giovanna, starał udowdnić jej swoją miłość. Brał zatem udział w róznych turniejach rycerskich, wyprawiał dla niej uczty, kupował drogie podarunki. Dama nie zwracała na niego żadnej uwagi. Federigo wydawał pięniądze bez opamiętania, dopóki nie roztwonił całego majątku. Popadł w taką biedę, że została mu tylko mała posiadłość i wspaniały sokół. Mimo wszystko, dalej kochał Monne. Zamieszkał w swoim skromny domu nieopodal lasu, gdzie cierpliwie znośił swe ubóstwo. Monna wyszła za mąż, jednak jej szczęscie nie trwało długo, ponieważ małżonek zachorował i umarł. Cały swój majątek przepisał kochającej go żonie - Monnie.

Dama wraz z małym synem, udała się na wakacje do swojej posiadłości położonej niedaleko domu Federiga. Syn, lubiący zwierzęta, zaprzyjaźnił się z wielbicielem jego matki, który często polował wraz z sokołem w pobliskich lasach. Wkrótce tak polubił sokoła, że pragnął go mieć dla tylko siebie. Po pewnym czasie chłopiec zachorował. Jego matka, bardzo przejęta poważną chorobą, zapytała syna czy czegoś nie pragnie, co by mu ulżyło w cierpieniu. Chłopiec odrzekł, iż chciałby posiadać sokoła Federiga. Strapiona matka, wiedziała, że sokół jest bardzo ważny dla szlachcia i stanowi jego źródło utrzymania. Nie śmiała go prosić o tę przysługę. W końcu przezwyciężyła wszelkie skrupuły, wiedząc że miłość dziecka jest najważniejsza i udała się do Federiga. Monna Giovanna wraz z towarzysząca jej damą, odwiedziły niezwykle zdumionego i zaszczyconego wizytą szlachcia. Dama na powitanie rzekła do szlachcica, że chcąc wynagrodzić mu jego dobroć i miłość do niej, prosi by ją po przyjacielsku ugościł obiadem. Zaskoczony Federigo, nie mając pieniędzy na wytrwany obiad godny przybyłych dam, zabił swego sokola i przyrządził z niego wytrawne danie. Po obiedzie, Monna wyjawiła mu swoją prośbę, tłumacząc że robi to z miłości dla syna. Federigo popadł w rozpacz, zalewając się łzami wyjawił, że przyrządził swojego sokoła na obiad i nie może pomóc choremu chłopcu, choć bardzo by chciał. Smutna matka wróciła z niczym do domu. Po jakimś czasie jej syn umarł i wdowa została sama. Jej bracia, martwiąc się o młodą siostrę - wdowę, nakazali jej powtórne małżeństwo. Po długim zastanowieniu, Monna chce, by jej mężem został Federigo degli Alberighi, który oczywiście z radością się zgadza.

Żyli od tamtej chwili szczęśliwi aż do kresu swych dni.

DZIADY - Streszczenie, Charakterystyka, Opracowanie - Streszczaj się z nauką

Spis Treści:

DZIADY - CZĘŚĆ DRUGA (II) - CZAS I MIEJSCE AKCJI - ADAM MICKIEWICZ

Akcja Drugiej Części Dziadów autorstwa Adama Mickiewicza ma miejsce na cmentarzu w budynku przycmentarnej kaplicy. Kaplica jest zamknięta, wszystkie światła i świece zgaszone, na środku stała trumna. Pod koniec tej drugiej części utworu zgromadzenie na obrzędzie Dziadów wieśniacy wychodzą z budynku kaplicy wyprowadzając pasterkę, za którą podąża mara. Wspomniane są również wydarzenia z domostwa złego pana i z jego sadu.

Czas akcji nie jest dokładnie znany. Wiadomo, że wydarzenia rozgrywają się porą nocną, mamy między innymi takie opisy czasu akcji jak: blask księżyca wpadający do wnętrza kaplicy, ciemność. W pewnym momencie dowiadujemy się, że jest już północ, a na końcu utworu kiedy pojawia się mara padają słowa z których można wnioskować iż zbliża się świt - słyszymy o pianiu koguta i o tym, że jest już grubo po północy. Jeżeli chodzi o właściwy czas akcji to należy uwzględnić, że obrzęd Dziadów wywodząca się od pogańskiej tzw. uroczystości kozła odbywała się dwa razy do roku jesienią i wiosną. W tym przypadku jednak gdybyśmy powiązali drugą część dziadów z innymi częściami utworu Mickiewicza doszlibyśmy do wniosku, że akcja toczy się w Dzień Zaduszny (czyli pierwszy dzień po Wszystkich Świętych), a więc jesienią 2 listopada. Przy takim założeniu możliwe jest nawet podanie dokładnej daty, a mianowicie iż wydarzenia mają miejsce w roku 1821.

DZIADY - CZĘŚĆ DRUGA (II) - OPIS POSTACI, CHARAKTERYSTYKI - ADAM MICKIEWICZ

Guślarz

Guślarz przewodzi obrzędowi Dziadów, jest przywódcą chóru wieśniaków i wieśniaczek, jest nie jako mędrcem tłumu, który podejmuje decyzje i rozmawia ze zjawami. Pozostali zgromadzeni jedynie wtórują mu, powtarzając jego słowa. Wyrażona zostaje w ten sposób aprobata dla działań podejmowanych przez Guślarza. Wzywa zjawy, wypytuje co je dręczy, oferuje im pomoc – modlitwę i pożywienie. Wykonuje wszelkie niezbędne czynności mające na celu wywołanie dusz takie jak: zapalenie garści kędzieli, zapalenie wódki w kotle, trzymanie laski z wiankiem i zapalenie świętego ziela, rozrzucanie maku i soczewicy w rogach kaplicy. Otwiera i zamyka uroczystość Dziadów.

Zjawy:

Duchy lekkie – reprezentowane są przez aniołki dwojga dzieci Józia i Rózia. Dzieci te wiodły na ziemi beztroski żywot. Józio biegał i skakał po polach, zbierał kwiatki dla Rozalki, wszystko co zrobił było cacy i pięknie, Rózia stroiła tylko lalki. Dzieci zmarły w młodym wieku, nie znały trosk życia dorosłych przez co nie mogą trafić do nieba. Proszą o dwa ziarenka gorczycy. „Bo kto nie doznał goryczy ni razu, ten nie dozna słodyczy w niebie.”

Duchy pośrednie – reprezentowane są przez ducha Zosi. Była to młoda, piękna dziewczyna, była najpiękniejsza we wsi. Była jednak zbyt skoncentrowana na sobie, gardziła chłopcami któży się do niej zalecali, nie chciała wyjść za mąż. Odtrącił:
Oleśa – który za pocałunek nie chiał jej ofiarować parę gołąbków.
Józia – który dał jej wstążke
Antośa – który oddał jej serce.
Wyśmiewała się z nich. Była pasterką. Zmarła w wieku dziewiętnastu lat. Nie popełniła żadnych większych grzechów, jej życie było prawie bez wad poza tym, że była zbyt skupiona na sobie. Mówiła o sobie: „Żyłan na świecie; lecz, ach! nie dla świata!”
Gdy przychodzi jako zjawa również wygląda pięknie, ma kraśny (czerwony) wianek na głowie, ubrany jest w białą szatę, jej włosy powiewają na wietrze. Przychodzi w towarzystwie baranka i motylka, którego nie jest w stanie uchwycić. Guślarz nie jest w stanie jej pomóc gdyż na jej życzenie by chłopcy pochwycili ją i sprowadzili na ziemię ulatuje im na wietrze. Jak mówi „Kto nie dotknął ziemi ni razu, Ten nigdy nie może być w niebie.” Jednak wedle spisanych wyroków za dwa lata ma trafić do nieba.

Duchy ciężkie – reprezentowane są przez widmo złego pana. Był on właścicielem wsi w której odbywa się akcja utworu. Na Litwie panował wtedy utwór feudalny, a panowie mieli szeroki zakres władzy nad poddanymi im wieśniakami, której dodatkowo często nadużywali. Jak się dowiadujemy z relacji ptaków: Kruka i Sowy był on bezlitosny dla ludzi. Nie okazał miłosierdzia dla młodzieńca, który nie jedząc nic przez trzy dni zerwał u niego w sadzie jabłka. Pan poszczuł go psami, a następnie kazał schłostać. Nie okazał również litości dla wdowy z dzieckiem,  która prosiła o zapomogę w noc wigilijną – rozkazał swojemu ochroniarzowi przepędzić ją, kobieta ostatecznie zmarła z wyziębienia nie mogąc znaleść noclegu. Widmo włóczy się teraz nieustannie po świecie uciekając przed słońcem, dręczone jest ciągłym pragnieniem i wiecznym głode. Nie chce nawet dostać się do nieba, woli zostać jak najszybciej potępiony gdyż od obecnej sytuacji dużo bardziej woli znosić męki w piekle. Nie chce dłużej przebywać wśród duchów nieczystych. Jego ciało jest ciągle rozszarpywane przez drapieżne ptaki – symbolizują one poddanych dla których zły pan nie miał litości za życia. Gdy Guślarz na jego prośbę ofiaruje mu pożywienie jest ono natychmiast rozchwytywane przez ptaki i nie trafia do Guślarza. Widmo odchodzi z niczym gdyż „Kto nie był ni razu człowiekiem, Temu człowiek nic nie pomoże.”

Inne postacie to: Kruk (młodzieniec, który został poszczuty pasami), Sowa (wdowa, której nie pomógł „zły pan”),  Starzec (pomaga Guślarzowi, np. podaje kocioł), Chór ptaków, Chór, mara (widmo, które pojawia się na końcu obrzędu – jest już późno po północy, słychać pianie koguta – wpatruje się jedynie w pasterkę. Jest często utożsamiany z Pustelnikiem z IV Części Dziadów).

autor: Michał Ziobro

DZIADY - CZĘŚĆ DRUGA (II) - PLAN WYDARZEŃ - ADAM MICKIEWICZ

1. Rozpoczęcie uroczystości Dziadów przez Guślarza w przycmentarnej kaplicy.
2. Pojawienie się duchów lekkich: Józia i Rózia.
3. Ofiarowanie aniołkom dzieci dwóch ziarenek gorczycy. Waga cierpienia w życiu człowieka.
4. Pojawienie się widma złego pana .
5. Pojawienie się kordonu ptaków, które wyrywają pożywienie ofiarowane zjawie złego pana.
6. Historia Kruka i Sowy o przeszłości złego pana.
7. Niemożność pomocy widmu złego pana. Efekt braku miłosierdzia.
8. Zjawienie się ducha pośredniego: dziewczyny Zosi w towarzystwie baranka i motylka.
9. Samotność Zosi jako efekt gardzenia uczuciami innych.
10. Przepowiedzenie Zosi, że za dwa lata trafi do nieba.
11. Niespodziewane pojawienie się mary, która nic nie mówi, jedynie wpatruje się w pasterkę.
12. Wyprowadzenie pasterki z kaplicy – widmo podąża za dziewczyną.

DZIADY - CZĘŚĆ DRUGA (II) - STRESZCZENIE SZCZEGÓŁOWE - ADAM MICKIEWICZ

Utwór rozpoczyna się cytatem z dramatu Shakespeare’a „Hamlet”:

„Więcej jest rzeczy w niebie i na ziemi,
aniżeli się marzy w waszej filozofii”.

Następnie pojawia się tajemnicza, wprowadzająca niepokój wypowiedź chóru:

„Ciemno wszędzie, głucho wszędzie,
Co to będzie, co to będzie?”

Jest listopadowy wieczór. Guślarz nakazuje zamknąć drzwi cmentarnej kaplicy i zgasić wszystkie światła, a następnie stanąć do okoła trumny. Wzywa „czyścowe duszeczki!”, które wedle dawnych wierzeń ludowych odbywają pokutę na ziemi: w powietrzu, wodzie, ogniu i w ziemi – w zależności od stopnia grzeszności. Rozpoczyna się uroczystość Dziadów. Zebrani przygotowali dla dusz czyścowych jałmużnę, pacierze i jedzenie. Guślarz, który przewodzi uroczystości zapala garść kędzieli. Następnie ponawia swoje wezwanie skierowane do dusz czyścowych (w tym przypadku wzywa dusze lekkie), wtóruje mu chór słowami:

„Mówcie, komu czego braknie,
Kto z was pragnie, kto z was łaknie.”

Nagle pod sklepieniem kaplicy pojawiają się dusze dójki dzieci – Józio i Rózia (symbolizują one duchy lekkie).

„Trzepioce się dwoje dzieci.
Jak listek z listkiem w powiewie,
Kręcą się pod cerkwi wierzchołkiem;
Jak gołąbek z gołąbkiem na drzewie,
Tak aniołek igra z aniołkiem.”

Aniłki zwracają się do swojej mamy (jedna ze zgromadzonych wieśniaczek), mówią, że żyją teraz w raju. Co prawda nie brakuje im tam niczego, cały dni spędzają na zabawach, dręczy ich jednak nuda (troska z braku dopełnienia, ustalenia losu) i trwoga (niepewność zbawienia wiecznego). Zamknięta jest dla nich droga do nieba. Nie potrzebują słodyczy, ani modłów, które oferuje im Guślarz – jak tłumaczą zbytkiem słodyczy i swawoli (Józio skakał tylko po polach i zrywał kwiatki, a Rózia stroiła lalki) na ziemi są teraz nieszczęśliwi. Jedyną rzeczą o którą proszą są dwa ziarnka gorczycy gdyż:

„Kto nie doznał goryczy ni razu,
Ten nie dozna słodyczy w niebie.”

Guślarz ofiaruje duszyczkom dwa ziarnka gorczycy i każe im odejść z Bogiem. Zbliża się północ. Guślarz nakazuje pozamykać drzwi na kłódki, a nastepnie zapalić postawiony na środku kocioł wódki smolonym pękiem łuczywa. Gdy starzec zapala wódkę, Guślarz wzywa najcięższe dusze, które wyobrażane są jako postacie pośrednie między duchem, a ciałem materialnym, coś w rodzaju cienia. Są one przykute do ziemi łańcuchem zbrodni. Za oknem słychać kruki, sowy i orlice oraz głos wołający by pozwoliły mu przejść pod kaplicę. Guślarz zauważa upiora – w gębie ma dym i błyskawic, oczy świecą mu się jak węgle w popiole, włos ma rozczochrany. Guślarz uchyla całunu gdyż wedle wierzeń ludowych duch potępiony nie mógł wejść do wnętrza poświęconej kaplicy. Widmo pyta zebranych czy go nie rozpoznają. Przedstawia się jako nieboszczyk pochowanego przed trzema laty pana do którego należała wioska w której mieszkają (w czasach, których rozgrywa się akcja na Litwie panował ustrój feudalny, panowie mieli wtedy zwykle szeroką władzę nad poddanym ludem chłopskim, której często nadużywali). Widmo złego pana błąka się po całej  ziemi uciekając przed słońcem, doznaje wiecznego głodu i jest rozszarpywane przez żarłoczne ptaki (symbolizują one dusze grzeszników). Jego męki nie mają końca. Guślarz pyta widmo co mu jest potrzebne aby jego dusza uniknęła katuszy i mogła dostać się do nieba. Widmo jednak tłumaczy, że nie chce iść do nieba, chce tylko jak najszybciej uwolnić swoją duszę z ciała by położyć kres jego wiecznej tułaczce po ziemi wśród innych dusz nieczystych. Woli by jego dusza zostąła potępiona – lepsze od obecnej sytuacji będą dla niego męki w piekle. Całymi dniami widzi ślady swojego dawnego pełnego uciech życia, cierpi z pragnienia i głodu.  Prosi o kilka kropel wody i dwa ziarnka przenicy. Pojawia się korowód czarnych ptaków nocnych, które są dawnymi sługami złego pana. Tak jak on nie okazał im kiedyś litości tak one teraz nie mają litości dla niego. Wyrywają mu jadło i napoje (nawet z ust i wątroby), a gdy to się skończy rozszarpują jego ciało.
Pierwszy z ptaków, Kruk wspomina jak niegdyś nie mając nic przez trzy dni w ustach zerwał kilka jabłek z sadu złego pana (który dawniej uznawany był podobnie jak lasy za dobro gromadne), a ten poszczuł go psami jak wilka. Następnie pojmanego nakazał przywiązać do słupa i zchłostać wiklinowymi kijami. („zbito dziesięć pęków łozy”). Następnie wypowiada się Sowa, która wspomina mroźny dzień  Wigilii gdy stała pod bramą złego pana z dzieckiem na rękach, jej mąż zmarł, w domu miała chorą matkę, a córka została wzięta na dwór tegoż pana jako służka wbrew woli rodziców. Pan, który nie chciał by przerywano mu ucztę nasłał na nią swojego ochroniarza (dawniej „hajduka”), który wepchnłą ją z dzieckiem w śnieg. Kobieta nie mogąc znaleść noclegu zmarła tamtej nocy z wyziębienia. Okazuje się, że nie ma żadnego sposobu by pomóc widmu złego pana, gdyż wszelkie pożywienie jakie otrzymuje zostaje natychmiast rozszarpane przez ptactwo.

„Bo kto nie był ni razu człowiekiem,
Temu człowiek nic nie pomoże.”

Guślarz nakazuje mu więc odejść, sam zaś bierze na koniec laski wianek, zapala święcone ziele i unosząc je do góry, wzywa duchy pośrednie – żyły na ziemi bez wad jednak były zbyt sukpione na własnej osobie. Wtem zjawia się duch młodej, pięknej dziewczyny Zosi jest ubrana w białą szatę, jej włosy powiewają na wietrze, ma czerwony wianek na głowie. Pojawia się w towarzystwie baranka, do okoła niej lata motylek.
Dziewczyna prowadziła za życia beztroski żywot, była najpiękniejsza we wsi. Gardziła jednak uczuciami wielu chłopców: Oleśa(ofiarował jej parę gołąbków w zamian za pocałunek), Józia (dał jej wstążkę), Antosia (oddał jej swoje serce).  Była znana w całej wiosce z tego, że nie chciała wyjść za mąż. Zmarła w wieku dziewiętnastu lat nie znając ani trosk, ani szczęścia. Jak mówi „żyłam na świecie”, ale „ nie dla świata!”. Dziewczyna po śmierci czuje się samotna, powiewa nią wiater i nie wie czy jest z tego czy z tamtego świata.  Nie może się dostać ani do nieba, ani stanąć na ziemi. Guślarz oferuje jej modlitwę lub słodycze, ta jednak tłumaczy, że niczego nie potrzebuje. Prosi jedynie by jacyś chłopcy przyciągneli ją na ziemię by mogła z nimi chwilkę poigrać. Stwierdza, że:

„Kto nie dotknął ziemi ni razu,
Ten nigdy nie może być w niebie.”

Nie można jej jednak pochwycić, za każdym razem wymyka się z rąk wieśniaków unoszona podmuchem wiatru. Guślarz jednak pociesza ją, że za dwa lata trafi do nieba. Następnie prosi by odeszła w pokoju.
Guślarz rzuca garść maku, soczewicy w każdy róg kaplicy i wzywa wszystkie pozostałe duchy. Gdy ma już zakończyć uroczystość nagle zjawia się jakaś mara. Widmo zbliża się do pasterki uczestniczącej w obrzędzie. Wpatruje się w nią, wskazuje na jej serce. (Jeżeli widmo jest tą samą postacią co Pustelnik w IV części Dziadów to pasterka jest jego ukochaną, nazywa się Maria).  Jest zjawą umarłego, który popełnił samobójstwo (wynika to z części IV Dziadów). Guślarz pyta się mary czego potrzebuje by dostać się do nieba czy poczestunku czy  modlitwy. Ta jednak nic nie odpowiada. Guślarz nakazuje więc by widmo odeszło. Ono jednak ani nie odchodzi ani nic nie mówi. Guślarz straszy go przekleństwem i kropi święconą wodą. Próbuje wypędzić go  do lasów i na rzeki tak by nie szkodziła ludziom. To jednak nic nie pomaga pyta pasterki czy zna tą osobę i dlaczego się tak w siebie wpatrują. Zapala gromnicę i bezsilnie próbuje przepędzić marę. Wkońcu wynoszą pasterkę z kaplicy, duch zmarłego podąża za nimi.  „Gdzie my z nią, on za nią wszędzie.”

autor: Michał Ziobro

DZIADY - CZĘŚĆ TRZECIA (III) - STRESZCZENIE SZCZEGÓŁOWE - ADAM MICKIEWICZ

ADAM MICKIEWICZ „DZIADY CZ. III”

III część „Dziadów”, najsłynniejszego dramatu romantycznego autorstwa Adama Mickiewicza, rozpoczyna się osobistą dedykacją poety do jego towarzyszy wspólnej niedoli, tj. członków Towarzystwa Filomatów i Filaretów, razem z nim zesłanym wgłąb Rosji:
„Świętej pamięci Janowi Sobolewskiemu, Cypryanowi Daszkiewiczowi, Feliksowi Kołakowskiemu, Spółuczniom, spółwiężniom, spółwygnańcom; za miłość ku ojczyżnie prześladowanym, z tęsknoty ku ojczyżnie zmarłym w Archangielu, na Moskwie, w Petersburgu, Narodowej sprawy Męczennikom poświęca Autor”.

W dalszej kolejności pojawia się rozbudowany wstęp pisany prozą, zawierający objaśnienia historyczne, pozwalające pojąć sens dalszej części tegoż dzieła: „Polska od pół wieku przedstawia widok z jednej strony tak ciągłego, niezmordowanego i niezbłaganego okrucieństwa tyranów, z drugiej tak nieograniczonego poświęcenia się ludu i tak uporczywej wytrwałości, jakich nie było przykładu od czasu prześladowania chrześcijaństwa. Zdaje się, że królowie mają przeczucie herodowe o zjawieniu się nowego światła na ziemi i o bliskim swoim upadku, a lud coraz mocniej wierzy w swoje odrodzenie się i zmartwychwstanie. Dzieje męczeńskiej Polski obejmują wiele pokoleń i niezliczone mnóstwo ofiar; krwawe sceny toczą się po wszystkich stronach ziemi naszej i po obcych krajach”.

Mowa więc również o carze Aleksandrze oraz o jego najwierniejszym zauszniku, senatorze Nowosilcowie, który został namiestnikiem w Królestwie Polskim. To właśnie Nowosilcow dokonał surowych represji na młodzieży litewskiej – te nie ominęły także samego Mickiewicza, który musiał opuścić swą rodzinną ziemię. We wstępie poeta pisze o tym następująco: „Około roku 1822 polityka Imperatora Aleksandra, przeciwna wszelkiej wolności, zaczęła się wyjaśniać, gruntować i pewny brać kierunek. W ten czas podniesiono na cały ród polski prześladowanie powszechne, które coraz stawało się gwałtowniejsze i krwawsze. Wystąpił na scenę pamiętny w naszych dziejach senator Novossiltzoff. On pierwszy instynktową i zwierzęcą nienawiść rządu rossyjskiego ku Polakom wyrozumował jak zbawienną i polityczną, wziął ją za podstawę swoich działań, a za cel położył zniszczenie polskiej narodowości. W ten czas całą przestrzeń ziemi od Prosny aż do Dniepru i od Galicyi do Bałtyckiego morza zamknięto i urządzono jako ogromne więzienie. (…)Były wówczas między młodzieżą uniwersytetu różne towarzystwa literackie, mające na celu utrzymanie języka i narodowości polskiej, kongresem wiedeńskim i przywilejami Imperatora zostawionej Polakom. Towarzystwa te, widząc wzmagające się podejrzenia rządu, rozwiązały się wprzód jeszcze, nim ukaz zabronił ich bytu. Ale Novossiltzoff, chociaż w rok po rozwiązaniu się towarzystw przybył do Wilna, udał przed Imperatorem, że je znalazł działające; ich literackie zatrudnienia wystawił jako wyrażny bunt przeciwko rządowi, uwięził kilkaset młodzieży i ustanowił pod swoim wpływem trybunały wojenne na sądzenie studentów. W tajemnej procedurze rosyjskiej oskarżeni nie mają sposobu bronienia się, bo często nie wiedzą, o co ich powołano: bo zeznania nawet komissya według woli swojej jedne przyjmuje i w raporcie umieszcza, drugie uchyla. Novossiltzoff, z władzą nieograniczoną od carewicza Konstantego zesłany, był oskarżycielem, sędzią i katem”.

W Prologu akcja rozgrywa się w celi klasztoru oo. bazylianów w Wilnie, przekształconego przez Rosjan w więzienie. Przy oknie śpi Więzień. O panowanie nad jego duszą walczą duchy dobre i złe. Przybywa Anioł, aby wejrzeć w sny mężczyzny, aby następnie zdać z tego relację jego matce przebywającej w niebie. Anioł martwi się, albowiem nie będzie miał dla niej dobrych wieści:
„Niedobre, nieczułe dziecię! Ziemskie matki twej zasługi, Prośby jej na tamtym świecie Strzegły długo wiek twój młody Od pokusy i przygody: Jako roża, anioł sadów, We dnie kwitnie, w noc jej wonie Bronią senne dziecka skronie Od zarazy i owadów. Nieraz ja na prośbę matki I za pozwoleniem bożem Zstępowałem do twej chatki, Cichy, w cichej nocy cieniu: Zstępowałem na promieniu I stawałem nad twem łożem. […] Chciałem i długo nie śmiałem Ku niebieskiej wracać stronie, Bym nie spotkał twojej matki: Spyta się, jaka nowina Z kuli ziemskiej, z mojej chatki, Jaki sen był mego syna”.

Więzień budzi się i zastanawia się nad tym, jaki jest sens zsyłania na ludzi snów. Czuje się lepiej, ponieważ intuicja podpowiada mu, że zostanie przeznaczony do jakiejś wielkiej misji. Na ścianie pisze, iż dnia 1 listopada 1823 roku, w tym właśnie miejscu, zmarł Gustaw (romantyczny, buntowniczy kochanek z IV części „Dziadów”), a w zamian za to narodził się Konrad (samotnik w walce o ojczyznę, o przywództwo nad narodem – nawet, gdyby miał popaść przez to w konflikt z samym Bogiem).

W scenie I (tzw. więziennej), której akcja rozgrywa się w dniu 24 grudnia tego samego roku (a więc po niespełna dwóch miesiącach od wewnętrznej metamorfozy głównego bohatera), w celi Konrada zbierają się jego więzienni towarzysze, aby wspólnie świętować wigilię Bożego Narodzenia. Mogą sobie na to pozwolić, albowiem pilnuje ich Kapral, który tak, jak i oni, jest Polakiem (zmuszonym do przystąpienia do carskich służb) i pracuje jako strażnik w więzieniu. Wszyscy poznają nowego przybysza – Żegotę, który ślepo wierzy, iż niedługo opuści to miejsce, ponieważ nie brał udziału w żadnym spisku, wystarczy tylko dobrze zapłacić komu trzeba:
„Od dawna słyszałem O jakiemś w Wilnie śledztwie; dom mój blizko drogi. Widać było kibitki latające czwałem, I co noc nas przerażał poczty dżwięk złowrogi. Nieraz gdyśmy wieczorem do stołu zasiedli I któś żartem uderzył w szklankę noża trzonkiem, Drżały kobiety nasze, staruszkowie bledli, Myśląc, że już zajeżdża feldjegier ze dzwonkiem. Lecz nie wiedziałem, kogo szukają i za co, Nie należałem dotąd do żadnego spisku. Sądzę, że rząd to śledztwo wynalazł dla zysku, Że się więżniowie nasi porządpie opłacą I powrócą do domu”.

Naiwność tę studzi Tomasz, który przebywa w więzieniu najdłużej. Opowiada o złych warunkach w więzieniu – o tragicznym wyposażeniu cel oraz ohydnym jedzeniu, a także o torturach, jakimi carscy zausznicy pragną wyciągnąć jak najwięcej informacji podczas przesłuchań. Tomasz proponuje nawet, aby poświęcili się ci, którzy są sierotami albo nie założyli własnych rodzin, ażeby pozostali mogli powrócić do swych domów:
„Bronić się daremnie I śledztwo i sąd cały toczy się tajemnie; Nikomu nie powiedzą, za co oskarżony. Ten, co nas skarżył, naszej ma słuchać obrony; On gwałtem chce nas karać — nie unikniem kary. Został nam jeszcze środek smutny — lecz jedyny: Kilku z nas poświęcimy wrogom na ofiary, I ci na siebie muszą przyjąć wszystkich winy. Ja stałem na waszego towarzystwu czele, Mam obowiązek cierpieć za was przyjaciele: Dodajcie mi wybranych jeszcze kilku braci. Z takich, co są sieroty, starsi, nieżonaci, Których zguba niewiele serc w Litwie zakrwawi. A młodszych, potrzebniejszych z rąk wroga wybawi”.
Nikt jednak nie przystaje na ten pomysł, zostaje on zbyty milczeniem, jak również zmianą tematu.

Jan Sobolewski opowiada, iż wracając ze śledztwa widział kibitki, do których wsiadała polska i litewska młodzież, skąd to miała udać się na zesłanie na Syberię. Pośród tych ludzi Sobolewski dostrzegł swego znajomego – Janczewskiego, który zmienił się nie do poznania – niegdyś wesoły, teraz przypominał wrak człowieka. Jednak ten, pomimo niesprzyjających okoliczności, wchodząc do kibitki, zawołał donośnym głosem: „Jeszcze Polska nie zginęła!”. Sobolewski wspomina także postać Wasilewskiego, który był tak bardzo skatowany, że nie był w stanie wejść do kibitki.

Frejend nabija się z wiary księdza Lwowicza, który przebywa pośród więźniów. Twierdzi, że Boga nie ma, podobnie myśli Jankowski, który dla sprowokowania go śpiewa piosenkę, w której nadaremno wzywa imię Jezusa i Matki Boskiej. Dotychczas milczący Konrad nie wytrzymuje i zabiera głos w sprawie – mówi, iż z religią niekiedy jest „na bakier”, lecz obrażać Maryi w swojej obecności nie zezwoli. Popiera to Kapral:
„Dobrze, że Panu jedno to zostało imię — Choć szuler zgrany wszystko wyrzuci z kalety, Nie zgrał się, póki jedną ma sztukę monety, Znajdzie ją w dzień szczęśliwy, więc z kalety wyjmie, Więc da w handel na procent, Bóg pobłogosławi I większy skarb przed śmiercią, niżli miał, zostawi. To imię, Panie, nie żart więc mnie się zdarzyło. W Hiszpanii, lat temu — o, to dawno było. Więc byłem w legionach, naprzód pod Dąbrowskim, A potem wszedłem w sławny półk Sobolewskiego. (…) O mój Boże! pokój duszy jego! Walny żołnierz — tak — zginął od pięciu kul razem; Nawet podobny Panu. — Otoż — więc z rozkazem Brata Pana, jechałem w miasteczko Łaniego — Jak dziś pamiętam — więc tam byli Francuziska: Ten gra w kości, ten w karty, ten dziewczęta ściska — Nuż beczeć; — każdy Francuz, jak podpije, beczy. Jak zaczną tedy śpiewać wszyscy nic do rzeczy, Siwobrode wąsale takie pieśni tłuste! Aż był wstyd mnie młodemu. […] Ale no Pan dosłuchaj, co się stąd wyświęci. Po zwadzie, poszliśmy spać, wszyscy dobrze cięci. Aż w nocy trąbią na koń, zaczną obóz trwożyć, Francuzi nuż do czapek, i nie mogą włożyć: Bo nie było na co wdziać, bo każdego główka Była ślicznie odcięta nożem jak makówka. Szelma gospodarz porznął jak kury w folwarku; Patrzę, więc moja głowa została na karku; W czapce kartka łacińska, pismo nie wiem czyje: „Vivat Polonus, unus defensor Mariae". Otoż widzisz Pan, że ja tem imieniem żyję”.

Zbliża się północ, a więc „godzina Konrada”, wobec tego ten zaczyna być myślami gdzieś indziej. Wpierw odśpiewuje pieśń zemsty, w której mówi o zemście na wrogu – nieważne, czy z Bogiem czy bez Niego. Duszę wroga należy zanieść na samo dno piekła, a tam ją mocno przydusić, aby pozbawić ją nieśmiertelności. Ksiądz nazywa tę pieśń pogańską, zaś Kapral – szatańską. Konrad czuje, że unosi się ponad całą ludzkość i niczym orzeł, rozpościerając swe skrzydła, dostrzega przeszłość, jak i przyszłość swego narodu. Przeszkadza jedynie czarny kruk, który zasłania mu widoki. Słowa te układają się w tzw. małą improwizację. Po tych słowach Kapral nakazuje więźniom rozbiec się do swych cel, ponieważ słychać kroki strażników.

W scenie II, tzw. Wielkiej Improwizacji, Konrad wzywa Boga na pojedynek, nakazuje Mu powierzyć sobie władzę nad światem, twierdzi, że on zrobi to lepiej. Nie wierzy w miłosierdzie Boga – jeżeli ten na liczne prośby cierpiących Polaków nie umie lub nie chce odmienić ich losu. Rzuca mu rękawicę, chcę z nim walczyć nie na rozumy, a na serca. Czuje się na tyle silny, aby poprowadzić swój naród i go wybawić. Konrad zarzuca Bogu milczenie:
„Milczysz, milczysz! Wiem teraz, jam Cię teraz zbadał, Zrozumiałem, coś ty jest, i jakeś ty władał. Kłamca, kto Ciebie nazywał miłością, Ty jesteś tylko mądrością. Ludzie myślą, nie sercem, Twych dróg się dowiedzą; Myślą, nie sercem, składy broni twej wyśledzą. Ten tylko, kto się wrył w księgi, W metal, w liczbę, w trupie ciało, Temu się tylko udało Przywłaszczyć część twej potęgi. Znajdzie truciznę, proch, parę, Znajdzie blaski, dymy. huki, Znajdzie prawność, i złą wiarę Na mędrki i na nieuki. Myślom oddałeś świata użycie, Serca zostawiasz na wiecznej pokucie, Dałeś mnie najkrótsze życie I najmocniejsze uczucie”.

Konrad pełen jest pychy i niemalże do końca dopełniłby swego bluźnierstwa, a przez to skazał sam siebie na wieczne potępienie, gdyby nie Boska interwencja (najprawdopodobniej), ponieważ bez tego Konrad z pewnością dokończył rozpoczęte przez siebie zdanie i przyrównał Boga do cara, jednak to ostatnie słowo wypowiada za niego diabeł.

W scenie III ksiądz Piotr odprawia egzorcyzmy nad opętaną przez diabły duszą Konrada. Chce wziąć na siebie wszystkie jego winy i bluźnierstwa, ponieważ czuje, że to człowiek powołany do wielkiej misji, który po prostu się pogubił. Diabeł, który siedzi w więźniu, przemawia do księdza różnymi językami i naigrawa się z niego. Poza tym – pod przymusem księdza – wyznaje, że w klasztorze obok, u dominikanów, więziony jest młody człowiek, Rollison, który przechodzi przez ciężkie tortury. Opętany Konrad doradza mu samobójstwo przez rzucenie się w przepaść.

W scenie IV pojawia się postać Ewy, młodej dziewczyny mieszkającej pode Lwowem. Modli się ona za polskich studentów, którzy zostali zabrani wgłąb Rosji, a także za poetę, którego wiersze czytała (być może chodzi tutaj o Konrada). Następnie zasypia, a w czasie snu ma widzenie, iż zbiera kwiaty (róże) i przyozdabia nimi skronie Matki Boskiej. Ta jednak przekazuje je Jezusowi, a Ten natomiast rzuca kwiaty na Ewę. Jedna z róż ożywa i skarży się, że wyrwano ją z „rodzinnej trawki” (być może jest to symbol Polaków, którzy muszą przebywać z dala od ojczyzny). Pocieszeniem jest jednak to, że róże te służyć miały nikomu innemu, jak samej Matce Bożej!

W scenie V widzenie ma modlący się ksiądz Piotr, który pełen jest pokory wobec Boga. Widzi on zesłańców podążających na Sybir, lecz spostrzega, że jeden z nich ucieka po to, aby wybawić naród. Jest to wizja nadejście tajemniczego Odkupiciela, który nosić ma tajemnicze imię „czterdzieści i cztery” (może chodzić o Konrada, lecz niekoniecznie). Polska zostaje tu porównana do Chrystusa, który został przybity do krzyża (przyrównanie do trzech zaborców), bo namiestnik rzymski Piłat umył od tego ręce (aluzja do tego, w jaki sposób obeszła się z Polakami Francja). Płaczącą po swym Synu matką jest Wolność. Podobnie jednak jak Mesjasz – Polska zmartwychwstanie. Wpierw jednak musi dużo wycierpieć:
„Ach Panie! to nasze dzieci, Tam na północ — Panie, Panie! Takiż to los ich — wygnanie! I dasz ich wszystkich wygubić za młodu, I pokolenie nasze zatracisz do końca? Patrz — ha — to dziecię uszło — rośnie — to obrońca! Wskrzesiciel narodu — Z matki obcej, krew jego, dawne bohatery. A imię jego będzie czterdzieści i cztery. Panie! czy przyjścia jego nie raczysz przyśpieszyć? Lud mój pocieszyć? Nie! lud wycierpi. — Widzę ten motłoch — tyrany, Zbojce — biegę — porwali — mój Naród związany. Cała Europa wlecze, nad nim się urąga — „Na trybunał!" - Tam zgraja niewinnego wciąga. Na trybunale gęby, bez serc, bez rąk: sędzię — To jego sędzię! Krzyczą Gai, Gai sądzić będzie. Gai w nim winy nie znalazł i umywa ręce, A króle krzyczą: „potęp" i wydaj go męce; Krew jego spadnie na nas i na syny nasze: Krzyżuj syna Maryi, wypuść Barabasza: Ukrzyżuj, on cesarza koronę znieważa, Ukrzyżuj, bo powiemy, żeś ty wróg cesarza. Gai wydał — już porwali — już niewinne skronie Zakrwawione, w szyderskiej, cierniowej koronie, Podnieśli przed świat cały, — i ludy się zbiegły, Gai krzyczy: oto naród wolny, niepodległy! Ach Panie, już widzę krzyż — ach jak długo, długo Musi go nosić — Panie, zlituj się nad sługą. Daj mu siły, bo w drodze upadnie i skona. Krzyż ma długie na całą Europę ramiona, Z trzech wyschłych ludów, jak z trzech twardych drzew ukuty”.

W scenie VI nocne widzenie ma senator Nowosilcow, protegowany cara, który rządny jest chwały i majątku. W swoim śnie widzi wpierw tłumy ludzi, które się mu kłaniają. Sytuacja zmienia się diametralnie, kiedy car nagle odwraca się od niego, wówczas owe tłumy zaczynają się z niego śmiać i wszyscy go opuszczają. Nowosilcow pod wpływem tego snu, podsycany i dręczony przez diabły, upada na podłogę. Diabły komentują zajście:
„Teraz duszę ze zmysłów wydrzem, jak z okucia Psa złego. Lecz niecałkiem, nałożym kaganiec: Na wpół zostawim w ciele, by nie tracił czucia, Drugą połowę wleczmy aż na świata kraniec, Gdzie się doczesność kończy, a wieczność zaczyna, Gdzie z sumieniem graniczy piekielna kraina; I złe psisko uwiążem tam, ua pograniczu: Tam pracuj ręko moja, tam świstaj mój biczu. Nim trzeci kur zapieje, musim z tej męczarni Wrócić zmordowanego, skalanego ducha, Znowu przykuć do zmysłów, jako do łańcucha, I znowu w ciele zamknąć, jako w brudnej psiarni”.

W scenie VII akcja przenosi się do salonu warszawskiego, w którym to przy jednym stoliku siedzą ludzie z wyższych sfer – bogate damy, arystokracja, generałowie i literaci, rozmawiają po francusku, o sprawach zupełnie nieważnych, błahych, próżnych. Przy drzwiach stoją patrioci, którzy chcą spiskować przeciw zaborcy. Jeden z nich, Alfred, opowiada historię o Cichowskim – człowieku, którego uznano za zmarłego (bo tak zaaranżowali to Rosjanie, by wyglądało na to, że mężczyzna się utopił), a który w czasie swej nieobecności był przez sześć lat więziony. Kiedy po tym czasie odprowadzono go do domu, nie mógł się odnaleźć na wolności, nie był już tym samym człowiekiem. Któryś z arystokracji z przekąsem odpowiada, że to nie jest dobra historia do opisania jej w formie poezji, albowiem jest ona zbyt prozaiczna, a także Polacy wolą czytać o rzeczach przyjemnych. Znajdujący się przy drzwiach Wysocki porównuje polski naród do lawy, która z zewnątrz jest ostygła, lecz w środku wciąż żarzą się iskry – sedno sprawy tkwi w tym, by te iskry wzniecić i wynieść na wierzch tej zastygłej powierzchni:
„Nasz naród jak lawa, Z wierzchu zimna i twarda, sucha i plugawa, Lecz wewnętrznego ognia sto lat nie wyziębi, Plwajmy na tę skorupę i zstąpamy do głębi”.

W scenie VIII do senatora Nowosilcowa w Wilnie przychodzi niewidoma kobieta, która jest matką Rollisona, domaga się widzenia z synem. Senator udaje, iż nie wie, o co chodzi. Odsyła więc kobietę z kwitkiem. Zastanawia się, kto mógł powiedzieć jej o tym, gdzie znajduje się jej syn. W końcu wychodzi na jaw, iż był to ksiądz Piotr, jednak ten nie chce się przyznać, skąd o tym wie, przez co zostaje dwukrotnie spoliczkowany przez dwóch zauszników Nowosilcowa – Doktora oraz Bajkowa. Ksiądz przepowiada im rychłą śmierć:
„Panie, odpuść mu, Panie, on nie wie, co zrobił! Ach bracie, tą złą radą tyś sam się już dobił. Dziś ty staniesz przed Bogiem. […] Bracie, i ty poszedłeś za jego przykładem! Policzone dni twoje, pójdziesz jego śladem”.
Doktor podpowiada Senatorowi, aby otworzyć okno w celi Rollisona i tym samym upozorować jego samobójstwo, na co carski namiestnik wyraża zgodę.

Następuje scena balu u senatora, pary tańczą menueta z „Don Juana”, jedynie nieliczni patrioci przypatrują się temu z obrzydzeniem. Pojawiają się pomysły, aby zabić Nowosilcowa, lecz rosyjski urzędnik, Bestużew przepowiada, że nic to nie da, gdyż przyjdzie na jego miejsce inny, a nie uchroni to Polaków przed krwawymi represjami z tego powodu:
„Coż stąd, jednego łotra zgładzić, Lub obić — co za zysk? Oni wyszukują przyczyny, By uniwersytety znieść, Krzyknąć, że ucznie jakobiny, I waszą młodzież zjeść. […] Cesarz ma u nas liczne psiarnie, Cóż, że ten zdechnie pies”.

Ponownie przychodzi do Senatora matka Rollisona, która ubliża mu z powodu jego okrucieństwa, albowiem dowiedziała się, iż jej syn został wypchnięty z okna i że nie żyje. Ksiądz Piotr uspokaja kobietę, mówiąc, że młodzieniec wciąż żyje.

Tymczasem rażony piorunem ginie Doktor – spełnia się zatem przepowiednia. Nowosilcow – w obliczu tych wydarzeń – zezwala księdzu zajść do rannego Rollisona. Po drodze ksiądz spotyka Konrada, który prowadzony jest właśnie na śledztwo. Konrad przekazuje mu swój pierścień po to, aby za pieniądze pochodzące z jego sprzedaży wspomóc biednych oraz odprawić mszę za dusze w czyśćcu cierpiące. W zamian za ten dar ksiądz przepowiada Konradowi, iż zostanie zesłany wgłąb Rosji, lecz tam szukać ma swojego duchowego przewodnika, który jako pierwszy powita go „w imię Boże”:
„Za pierścionek ja ci dam przestrogę. Ty pojedziesz w daleką, nieznajomą drogę, Będziesz w wielkich, bogatych i rozumnych tłumie, Szukaj męża, co więcej, niżli oni umie; Poznasz, bo cię powita pierwszy w Imię Boże. Słuchaj, co powie...”.

W scenie IX – po roku od wydarzeń, jakie zaszły w Prologu – a więc 1 listopada 1824 roku znów następuje obrzęd Dziadów. Guślarz wraz z kobietą, której ostatnio objawiło się Widmo, próbują wywołać je znów, lecz się to im nie udaje. Wedle Guślarza może to być spowodowane tym, iż ostatnim razem wcale nie był on umarły, lecz żywy, a może zmienił swą wiarę lub imię (prawdopodobnie tyczy się to Gustawa, który przemianował siebie na Kordiana oraz porzucił dawne idee, poświęcając się wyłącznie walkę o ojczyznę). Oboje spostrzegają kibitki jadące na północ. Kobieta spostrzega tam mężczyznę, którego widmo chciała wywołać.

prawa autorskie: Crib.pl, Michał Ziobro

Opracowanie: Marta Akuszewska

DZIADY CZ. III - Martyrologia Narodu Polskiego w III części Dziadów

Pod pojęciem „martyrologia” kryje się inne, dużo bardziej wymowne: „męczeństwo”. Ikoną męczeństwa tu, na ziemi, pośród innych ludzi i innych narodów, jest wedle Mickiewicza naród polski. Naród jednocześnie cierpiący i wybrany – niczym Jezus Chrystus, umiłowany syn Boga Ojca, a jednocześnie posłany przez Niego samego na śmierć. Męczeństwo Polaków nie ma być zatem daremnym wysiłkiem i upokorzeniem, a raczej drogą ku odkupieniu win pozostałych krajów świata oraz własnemu zbawieniu. Taką koncepcję prezentuje w III części „Dziadów” sam Mickiewicz.

W dramacie nie brak zatem osobistych przesłanek autora, jego prywatnych refleksji i bolesnych wspomnień. Te znajdują się już w Przedmowie, w której zawarty jest pełen kontekst historyczno-obyczajowy wydarzeń towarzyszących akcji utworu, która dzieje się w latach 1823-1824. W tym czasie przypadły bowiem rządy absolutne cara rosyjskiego i krwawe prześladowania jego zausznika Nowosilcowa, który stacjonował jako namiestnik na ziemiach polskich. Prześladowania te dotknęły dotkliwie przede wszystkim młodzież wileńską, skupioną wokół uniwersytetu oraz tajnych stowarzyszeń filozoficzno-literackich, a do takich przynależał m.in. Mickiewicz. Poeta prześladowania te przyrównuje do rzezi niewiniątek zarządzonej przez Heroda (historia znana z Biblii).

W Dedykacji natomiast Mickiewicz zwraca się bezpośrednio do towarzyszy wspólnej niedoli, tj. wspomina z imienia i nazwiska swych poległych przyjaciół – Jana Sobolewskiego, Cypriana Daszkiewicza oraz Feliksa Kółakowskiego. Autor „Dziadów” nadaje im wszystkim miano „narodowej sprawy męczenników”.

Opis cierpień narodu polskiego rozpoczyna się już w Prologu oraz w scenie I dramatu, gdzie ma miejsce schadzka więźniów z okazji obchodów wigilii Bożego Narodzenia. Spotykają się oni, aby nie tylko spędzić wspólnie to tradycyjne katolickie polskie święto, ale także by wymienić się różnymi spostrzeżeniami i obserwacjami na temat represji carskich urzędników stosowanych wobec wileńskiej młodzieży. Pojawia się zatem tragiczna historia Janczewskiego (opowiedziana przez Sobolewskiego), który w akcie rozpaczy, a jednocześnie silnej determinacji, prowadzony na śmierć, zakuty w ciężkie łańcuchy, wyrywa się z trzykrotnym okrzykiem: „Jeszcze Polska nie zginęła!”. Niemniej dramatyczny jest los Wasilewskiego, który z powodu braku sił związanym ze wcześniejszym skatowaniem go w trakcie śledztwa, nie może samodzielnie dostać się do kibitki mającej zawieźć go wgłąb Rosji, aż na mroźną i surową Syberię. Podobnie smutna historia przydarzyła się Cichowskiemu (o tym opowiada Adolf w scenie VII, podczas balu u Senatora) – człowiekowi, który pewnego dnia został porwany przez Rosjan i przez długi czas katowany. Wreszcie udało mu się wrócić do swego domu, lecz nigdy więcej nie doszedł do stanu normalności, od tej pory miał ciągłe lęki wobec wszystkich napotkanych ludzi, nawet rodzina wydawała mu się zupełnie obca.

Trwogę i rozpacz wzbudzać ma również historia młodego chłopaka – Rollisona, który znajduje się więziony w celi w odrębnej wieży klasztoru. Cierpienia tego dopełnia w zupełności żal i boleść jego matki, która wielokrotnie interweniuje u Nowosilcowa o przychylność dla jej syna – tym bardziej wzruszająca i smutna jest jej naiwność i ślepa wiara w to, że senatorowi zależy na uwolnieniu chłopca i że można mu zaufać. Zdecydowanie najbardziej kulminacyjnym punktem i zwrotem akcji w tej historii jest ponowne przybycie niewidomej matki, jej wtargnięcie na bal u Senatora i wygarnięcie mu wszystkich win tuż po tym, gdy dowiedziała się, że Rollison został wypchnięty z okna i przez to się zabił – jak uspokaja ją jednak ksiądz Piotr – chłopiec przeżył.

Podczas balu w scenie VII jeden z patriotów, Wysocki, wypowiada się na temat Polaków w sposób następujący: „Nasz naród jak lawa, z wierzchu zimna i twarda, sucha i plugawa, Lecz wewnętrznego ognia sto lat nie wyziębi; Pluwajmy na tę skorupę i zstąpmy do głębi”. Słowa te poświadczać mogą jedynie fakt, że w Polakach drzemie ogromna siła, która w danym momencie historycznym zostaje po prostu wystawiona na ciężką próbę – próbę wytrzymałości i wierności, niczym biblijny Hiob, na którego zesłano wiele nieszczęść i cierpień. Zesłał je sam Bóg, a wszystko po to, by przekonać nie tyle siebie, co przede wszystkim szatana, że Hiob nie ugnie się tak łatwo i pozostanie przy swoim Panu i nie zmieni wyznawanych przez siebie wartości.

Dość smutna scena ma miejsce niemal zupełnie na początku, kiedy więźniowie rozmawiają między sobą i wymieniają się własnymi doświadczeniami oraz zasłyszanymi nowinkami. Wszyscy się wzajemnie uzupełniają w tym i wspierają, a jednocześnie starają się nie dawać nikomu złudnych nadziei. Wszyscy poznają nowego przybysza – Żegotę, który ślepo wierzy, iż niedługo opuści to miejsce, ponieważ nie brał udziału w żadnym spisku, wystarczy tylko dobrze zapłacić komu trzeba, jednak jeden z więźniów, czyli Tomasz, sprowadza go natychmiast na ziemię, ponieważ w więzieniu znajduje się najdłużej, wobec czego czuje się w obowiązku poinformować towarzyszy o ohydnych, nieludzkich wręcz warunkach, w jakich przyszło mu przez cały ten czas mieszkać. Kiedy Tomasz proponuje nawet, aby poświęcili się ci, którzy są sierotami albo nie założyli własnych rodzin, ażeby pozostali mogli powrócić do swych domów, zostaje on zbyty milczeniem i natychmiastową zmianą tematu, nikt nie chce tego dalej ciągnąć.

W scenie V widzenie ma modlący się ksiądz Piotr, który pełen jest pokory wobec Boga. Widzi on zesłańców podążających na Sybir, lecz spostrzega, że jeden z nich ucieka po to, aby wybawić naród. Jest to wizja nadejście tajemniczego Odkupiciela, który nosić ma tajemnicze imię „czterdzieści i cztery” (może chodzić o Konrada, lecz niekoniecznie). Polska zostaje tu porównana do Chrystusa, który został przybity do krzyża (przyrównanie do trzech zaborców), bo namiestnik rzymski Piłat umył od tego ręce (aluzja do tego, w jaki sposób obeszła się z Polakami Francja). Płaczącą po swym Synu matką jest Wolność. Podobnie jednak jak Mesjasz – Polska zmartwychwstanie. Wpierw jednak musi dużo wycierpieć

O tym, do jakiego grzechu może uciec się człowiek opętany przez szatana, a więc siedlisko największego zła, przekonuje nas los Konrada. Konrad, który z pewnością, pomimo swych dobrych intencji i miłości wobec swych uciśnionych rodaków, popełnia grzech najcięższy – bluźnierstwa i to wobec samego Boga, którego omal nie przyrównuje do cara, tj. utożsamianego w tamtym okresie z samym diabłem. Cierpiący za swój naród Konrad jest skłonny dopuścić się nawet tak ogromnego zła, byle tylko wystąpić w imieniu swego narodu.

prawa autorskie: crib.pl

Opracowanie: Marta Akuszewska

DZIEJE TRISTANA I IZOLDY - STRESZCZENIE, CHARAKTERYSTYKA, OPRACOWANIE

Streszczenie

Utwór rozpoczyna się bezpośrednim zwrotem do adresata (charakterystycznym dla średniowiecznych trubadurów i truwerów): „Panowie miłościwi, czy wola wasza usłyszeć piękną opowieść o miłości i śmierci? To rzecz o Tristanie i Izoldzie królowej. Słuchajcie, w jaki sposób w wielkiej radości, w wielkiej żałobie miłowali się, później zasię pomarli w tym samym dniu, on przez nią, ona przez niego”.

Dzieje Tristana i Izoldy

DZIEJE TRISTANA I IZOLDY - STRESZCZENIE SZCZEGÓŁOWE


1. Dziecięctwo Tristana.

Utwór rozpoczyna się bezpośrednim zwrotem do adresata (charakterystycznym dla średniowiecznych trubadurów i truwerów): „Panowie miłościwi, czy wola wasza usłyszeć piękną opowieść o miłości i śmierci? To rzecz o Tristanie i Izoldzie królowej. Słuchajcie, w jaki sposób w wielkiej radości, w wielkiej żałobie miłowali się, później zasię pomarli w tym samym dniu, on przez nią, ona przez niego”.
Następnie narrator opowiada historię narodzin i dzieciństwa Tristana. Swego czasu król ziemi lońskiej Riwalen ruszył na pomoc władcy Kornwalii, królowi Markowi. W nagrodę za udzielenie wsparcia w walce z nieprzyjacielem otrzymuje on rękę Blancheflor, siostry Marka. Szczęście małżonków nie trwa jednak długo. Wkrótce Riwalen otrzymuje informację, że nieprzyjaciel diuk Morgan pustoszy jego ziemie. Riwalen wraca wraz z żoną do Lonii, pozostawia brzemienną Blancheflor pod opieką Rochałta zwanego  Rohałtem Dzierżącym Słowo, sam zaś udaje się na wojnę. Riwalen ginie w bitwie, zaś cztery dni po jego śmierci Blancheflor wydaje na świat pięknego syna. Będąc pogrążoną w głębokim smutku nadaje mu imię Tristan, sama zaś nie wytrzymując żalu po stracie męża umiera. Rohałt przygarnia sierotę i wychowuje go jak własne dziecko, chroniąc tym samym przed Morganem. W wieku siedmiu lat Tristan zostaje powierzony na wychowanie roztropnemu nauczycielowi Gorwanelowi.  Uczy on chłopca wszelkiej sztuki, która przystoi baronowi, tj.: władania mieczem, lancą, łukiem, sztuki myśliwskiej, śpiewu, gry na harfie, ale także nienawiści do kłamstwa i zdrady, wspomagania słabszych i dotrzymywania słowa. Tristan wyrasta na pięknego młodzieńca. Pewnego dnia norwescy kupcy zwabiają Tristana na swój statek, a następnie porywają go. Widząc jednak gniew morza, które nie sprzyja zdradzieckim statkom postanawiają wypuścić chłopca. Pozostawiają go na brzegu Kornwalii. Na obcej Ziemi Tristan spotyka myśliwych, pokazuje im sztukę oprawiania jelenia, ci patrzą na jego umiejętności ze zdumieniem. Chłopak chytrze przedstawia się jako syn kupca lońskiego, który uciekł z kraju by poznać obyczaje cudzoziemców. Myśliwi zabierają go na dwór króla Marka na zamku Tyntagiel, gdzie niegdyś miał miejsce ślub rodziców Tristana. Podczas wieczornej uczty Tristan daje popis swoich umiejętności artystycznych: gra na harfie i śpiewa pieśni. W ciągu trzech lat staje się ulubieńcem króla, służy mu jako lutnista, myśliwy i lennik. Międzyczasie Rohałt nieustannie poszukuje Tristana, w końcu odnajdując go w Kornwalii. Wyjawia Markowi, że młodzieniec jest jego siostrzeńcem, na dowód tego pokazuje czerwony kamień szlachetny należący do Blancheflor. Pojawia się informacja, że diuk Morgan zawładnął ponownie Lonią. Tristan otrzymuje od wujka wojska, powraca do Lonii, pokonuje Morgana i odzyskuje dziedzictwo. Ziemię lońską oddaje pod panowanie umiłowanego Rohałta, sam zaś powraca na dwór króla Marka wraz z Gorwenalem.

2.  Morchołt z Irlandii.

Irlandia żąda od króla Marka zapłacenia zaległego haraczu w wysokości trzysta młodzieńców i trzysta dziewcząt w wieku piętnastu lat losowo wybranych z pośród ludu jednocześnie grożąc spustoszeniem Kornwalii za nie wykonanie polecenia. Do Tyntagielu po haracz przyjeżdża potężny rycerz Irlandzki Morhołt. Budzi on wśród wszystkich postrach. W obliczu tej trudnej sytuacji król Marek zwołuje zgromadzenie baronów. Przybywa na nie również Morhołt, który wzywa do zapłacenia haraczu lub pojedynkowania się z nim. Żaden z baronów nie ma jednak odwagi powstać przeciwko niemu. Wtem wyrywa się Tristan i prosi króla o pozwolenie na pojedynkowanie się z Morhołtem. W ustalonym terminie Tristan wyrusza łodzią na Wyspę Świętego Samsona gdzie ma odbyć się pojedynek. Lud Kornwali naprzemiennie płacze i modli się za odważnego młodzieńca. Nikt w gruncie rzeczy nie wierzy w możliwość pokonania Irlandczyka. Po przybyciu na wyspę Tristan puszcza swoją łódź w morze i tłumaczy zdziwionemu tym zachowaniem Morhołtowi, że tylko jeden powróci żywy z tego pojedynku więc dwie łodzie są zbędne. Tristan ku zaskoczeniu wszystkich wygrywa pojedynek. Powraca w chwale do Kornwali, jest jednak słaby gdyż odniusł obrażenia. Ciało Morhołta zostaje odesłane do Weisefortu w Irlandii. Siostrzenica poległego rycerza, Izolda Jasnowłosa obiecuje zemścić się na Tristanie.  Wkrótce okazuje się, że Tristan został raniony zatrutym ostrzem, młodzieniec powoli umiera, nikt w Kornwalii nie potrafi mu pomóc. Zostaje on więc puszczony na barce w morze w nadziei, że znajdzie gdzieś ratunek. Tym sposobem dociera do Weisefortu, gdzie rany opatrza mu Izolda nieświadoma tożsamości młodzieńca. Wyzdrowiawszy Tristan zdaje sobie sprawę, że jako zabójcy Morhołta grozi mu w Irlandii niebezpieczeństwo, dlatego też przedstawia się fałszywie, a następnie czym prędzej zbiega do Kornwalii.

3. Szukanie pięknej o złotych włosach.

Siostrzeniec króla, Andret widząc iż ten zamierza zestarzeć się bezdzietnie i przekazać tron znienawidzonemu przez niego Tristanowi wraz z trzema innymi baronami (Gwenelonem, Gondoinem i Denoalenem) podjudza pozostałych baronów przeciwko młodzieńcu. Wmawiają im, że jest on czarnoksiężnikiem, który omamił króla Marka by zawładnąć Kornwalią. Toteż na jednym ze zgromadzeń usilnie namawiają Marka by ożenił się i wydał następce tronu. Ten jednak nie chcąc żony, sprytnie oświadcza, że jego ukochaną jest kobiet, której złoty włos przyniosły mu jaskółki. Baronowie rozumieją iż bezczelnie sobie z nich zadrwiono. Tristan domyślając się, że włos należy do Izoldy ogłasza iż jest gotów udać się na poszukiwanie Pięknej o Złotym Warkoczu. W tym celu wyrusza do Weisefortu wraz z setką młodych rycerzy przebranych za angielskich kupców. Będąc już na miejscu Tristan dowiaduje się o smoku, za którego zamordowanie król obiecał rękę swojej córki Izoldy. Mimo, że już 20 śmiałków poległo w zmaganiach z potworem, Tristan również postanawia spróbować swoich sił.  O dziwo udaje mu się zabić smoka, na dowód tego odcina mu język, nieszczęśliwie jednak omdlewa zatruty jadem smoka. Międzyczasie tchórzliwy kasztelan Aguynguerran Rudy, który wielokrotnie próbował zabić smoka za każdym razem uciekając ze strachu odnajduje nieprzytomnego Tristana i zabitego smoka, odcina mu głowę i zanosi królowi żądając ręki Izoldy. Król i szlachta irlandzka nie dowierzają mu, jednak zgodnie z obietnicą król postanawia oddać mu rękę swojej córki. Izolda wyczuwając oszustwo i broniąc się przed ślubem z tchórzliwym kasztelanem wyrusza służącą Brangien i wiernym sługą Perynisem pod smoczą jamę dowiedzieć się prawdy o zabójstwie potwora. Odnajduje nieprzytomnego Tristana i oddaje go pod opiekę matki, która go uzdrawia. Młodzieniec by udowodnić, że to on zabił smoka postanawia pojedynkować się z kasztelanem. Izolda przygotowując rynsztunek Tristana odnajduje wyszczerbiony miecz, który złamał się na głowie Morhołta. W ten sposób rozpoznaje prawdziwą tożsamość Tristana i postanawia go zgładzić. Atakuje bezbronnego młodzieńca podczas kąpieli, ten jednak przekonuje ją iż nie uczynił nic złego zabijając Morhołta w uczciwym pojedynku, opowiada o dwukrotnym uleczeniu go przez dziewczynę oraz o włosie i jaskółkach. Pominął jednak fakt iż walczy o Izoldę w imieniu króla Marka. Podczas zebrania baronów dowodzi, że to on, a nie Aguyngurrean Rudy jest zabójcą smoka. Mówi, że przybył po Izoldę jako wysłannik króla Marka. Przekonuje zebranych do zawarcia pokoju między zwaśnionymi krajami. Izolda odpływa wraz z Tristanem w stronę Kornwalii.

4. Napój miłosny

Przed wypłynięciem Izoldy do Kornwalii jej matka daje służce Brangien specjalnie przyrządzony przez siebie eliksir miłosny. Nakazuje jej by podała napój Izoldzie i królowi Markowi tuż przed ich nocą poślubną. Tłumaczy, że ci którzy go wypiją będą miłowali się przez całe życie, a nawet po śmierci. Prosi aby przechowała napój tak by nie trafił on w niepowołane ręce. Brangien obiecuje wszystkiego dopilnować. Podczas podróży Izolda jest pogrążona w żalu, opłakuje rozstanie z matką i ziemią ojczystą. Dziewczyna obawia się tego co ją spotka w Kronwalii. Podczas podróży statek zatrzymuje się na jakiejś wyspie, wszyscy wychodzą pozostaje tylko dziewczyna i Tristan. Spragnieni proszą służącą o przyniesienie im jakiegoś napoju. Ta znajduje bukłaczek z eliksirem i nieświadoma jego magicznej mocy podaje go młodym. Tristan i Izolda wypijają napój, który radzi między nimi uczucie. Oboje przez trzy dni usilnie powstrzymują się przed tą niebezpieczną miłością, nie chcą zdradzić króla Marka – ona jako jego przyszła żona, on jako wierny siostrzeniec i lennik. W końcu wyznają sobie miłość. Brangien widząc ich pocałunek wyjawia im prawdę o napoju. Czując się odpowiedzialna za to nieszczęście oddaje w ich ręce swe usługi i życie. Mimo wyznania Brangien młodzi nie potrafią zapomnieć o swej miłości. Spędzają pierwszą wspólną noc.

5. Brangien wydana niewolnikom

Izolda przybywa do zamku Tyntagiel, król jest zachwycony pięknem dziewczyny, wydaje uroczyste powitanie przyszłej królowej. Po osiemnastu dniach odbywa się ślub. W noc poślubną Brangien zastępuje Izoldę w łożu króla Marka by ukryć niesławę królowej i ocalić ją od śmierci. Król Marek darzy Izoldę głęboką miłością, zapewnia jej dostatnie i szczęśliwe życie. Dziewczyna u swego boku ma również Tristana, który zgodnie z wolą króla sypia w komnacie królewskiej. Kochankowie potajemnie się spotykają. Pewnego razu jednak Izolda uświadamia sobie jak wielkim zagrożeniem jest dla niej służąca Brangien, która zna wszystkie jej sekrety i tajemnice. W obawie iż ta mogłaby ją wydać, pod nieobecność króla i Tristana nakazuje dwóm niewolnikom zamordować służkę. Izolda rozkazuje zawieść Brangien do lasu, zabić ją, a następnie przynieść jej język. Mordercy otaczają służącą w lesie. Gdy pytają czym zawiniła, że królowa chce jej śmierci, ta odpowiada:

Przypominam sobie tylko jedną winę. Kiedy wyruszaliśmy z Irlandii, miałyśmy obie koszulę na naszą noc poślubną. Zdarzyło się na morzu, że Izold podarła swą godową koszulę i na noc poślubną pożyczyłam jej swojej.”

Na te słowa niewolnicy uczuli litość wobec kobiety, przywiązali ja do drzewa, a zamiast niej zabili psa, odcięli mu język i zanieśli Izoldzie. Izolda dowiedziawszy się, że Brangien była nie winna, zaczyna żałować swojego czynu. Sama jednak nie poczuwa się do winny i o wszystko oskarża niewolników, nazywa ich mordercami. Gdy jeden ze sług przyprowadza Brangien, kobiety wzajemnie się przepraszają i proszą o przebaczenie.

6. Wielka Sosna

Czterej baronowie, którzy nienawidzą Tristana, domyślając się romansu kochanków, zaczynają ich szpiegować. Dowiedziawszy się o ich potajemnych spotkaniach powiadamiają króla chcąc pozbyć się Tristana. Marek stwierdza, że baronowie wymyślili sobie to wszystko z nienawiści i zazdrości do jego siostrzeńca. Król jednak dręczony niepewnością podejmuje próby śledzenia Tristana i Izoldy. Nie udaje się mu jednak nic dostrzec, gdyż Brangien uprzedza kochanków. Mimo wszystko by uniknąć plotek prosi Tristana o oddalenie się z zamku. Ten opuszcza go, jednak nie potrafiąc żyć z dala od ukochanej zatrzymuje się w mieście Tyntagiel nie opodal zamku, mieszka z Gorwenalem. Ze względu na rozstanie zapada na febrę, gorączkuje. Również Izolda bardzo przeżywa rozstanie z ukochanym. Na pomoc zrozpaczonym kochankom przychodzi Brangien, wpada na pomysł by spotykali się oni w sadzie pod osłoną nocy. Zdradliwi baronowie przeczuwając ponowne spotkania kochanków próbują śledzić królową, jednak ta mając wsparcie Brangien za każdym razem umyka ich oczom. Wynajmują więc czarnoksiężnika, karła Frocyna, który wyjawia królowi iż Tristan i Izolda spotykają się w sadzie. Karzeł nakazuje królowi ogłosić, ze wyjeżdża na łowy, a następnie potajemnie przyczaić się na jednej z sosen nieopodal sadzawki. Do sadu przychodzi Tristan, puszcza w sadzawce strugane z drewna łódeczki – umówiony z Izoldą znak, nagle zauważa w lustrze wody odbicie Króla Marka siedzącego  na drzewie. Wkrótce przychodzi również Izolda. Dziewczyna przeczuwa, że coś jest nie tak, gdyż Tristan nie wybiega z otwartymi ramionami by ją przywitać jak to miał w zwyczaju czynić. W blasku księżyca również ona zauważa króla ukrytego między gałęziami sosny. Kochankowie by zataić swój romans sprytnie prowadzą rozmowę tak by wynikało, że spotykają się po raz pierwszy, a Tristan wezwał Izoldę gdyż chce ją prosić o ubłaganie litości u króla. W ten sposób król upewnił się, że Tristana i Izoldę nie łączy występna miłość. Postanawia on ponownie przyjąć Tristana na dwór, zaś karła skazać na śmierć. Frocyn przewidziawszy jednak swoją przyszłość w obawie o swoje życie ucieka.

7. Karzeł Frocyn

Król Marek pojednał sie z Tristanem. Ten ponownie wraca na zamek i jak niegdyś sypia w komnacie króla. Marek przebacza również oszczercom i karłowi. Ta dobroć jednak podsyca jeszcze bardziej nienawiść baronów. Grożą, że jeśli król nie pozbędzie się Tristana powrócą do swoich warowni i rozpoczną wojnę przeciwko niemu. Król ponownie za namową baronów zasięga rady Frocyna. Ten wymyśla następujący podstęp: Doradza królowi by nakazał Tristanowi z samego rana zanieść list do sąsiada Kornwalii, króla Artura i poinformował go o tym tuż przed nocą. Karzeł przeczuwa, że przed wyjazdem Tristan będzie chciał się spotkać z Izoldą. Król zgadza się na ten plan. Forcyn sprytnie rozsypuje mąką między łożami kochanków licząc na to, że Tristan pozostawi na niej swoje ślady i w ten sposób dowiedzie jego winy. Tristan, który zauważa podstęp postanawia pokonać drogę do łoża Izoldy przeskakując na nie. Zapomina jednak o krwawiącej stopie, którą zranił podczas polowania. Karzeł przyczajony za oknem daje znać królowi, że kochankowie są razem. Mimo, że Tristanowi udaje się powrócić do swojego łóżka zanim wchodzi król, ślady krwi świadczą ewidentnie o jego winie. Rozgniewany król postanawia zabić obojga kochanków. Baronowie związują Tristana i Izoldę. Ten staje jeszcze w obronie ukochanej, prosząc króla by zlitował się nad nią – pokazuje tutaj, że nie zależy mu na sobie lecz na ukochanej.

8.  Skok z kaplicy

Na wieść o tym, że Tristan i Izolda mają być straceni lud pogrąża się w żałobie. Z samego ranka na równinę za miastem zgodnie ze zwyczajem król zwołuje szlachtę Kornwalii. Ku zdziwieniu wszystkich planuje dokonać natychmiastowej egzekucji po przez spalenie na stosie kochanków bez wcześniejszego sądu nad nimi. Szlachta i zgromadzony lud współczując kochankom nalegają by król wcześniej wydał Tristana i Izoldę pod sąd. Król jednak nie myśli o rozpatrywaniu winy kochanków lecz o jak najszybszym ich uśmierceniu. Strażnicy jako pierwszego na stos prowadzą Tristana. Po drodze młodzieniec prosi by pozwolili mu pomodlić się w napotkanej po drodze kapliczce. Tristan korzystając z okazji wyskakuje przez tylne okno kaplicy i ucieka. Spotyka swego nauczyciela Gorwenala, który daje mu miecz i zbroje oraz pomaga w ucieczce. Jeden z mieszczan widział uciekającego Tristana, rad z tego powodu informuje Izoldę. Ta cieszy się, że jej ukochanemu udało się przeżyć. Król rozgniewany na wieść o ucieczce Tristana, karze pośpiesznie przyprowadzić królową. Dynas z Lidanu widząc strażnika wlokącego Izoldę na stos, pada do stóp króla Marka i prosi o uwolnienie królowej. Król jednak nie słucha jego próśb i ostrzeżeń. Zdenerwowany tą postawą króla składa mu wypowiedzenie służby i wraca do Lidanu. Wśród zgromadzonego tłumu znajdują się również trędowaci. Jeden z nich Iwon proponuje królowi by wydał im swoją żonę, tłumaczy iż trąd będzie dla niej gorszą karą niż spalenie na stosie. Król godzi się na propozycję Iwona. Orszak Trędowatych napotyka na Tristana i Gorwenala, odbijają oni królową od chorych i uciekają do lasu. Las moreński staje się teraz ich kryjówką.

9. Las moreński

Tristan i Izolda mieszkają w lesie moreńskim, żyją z tego co Tristanowi uda się upolować, co dziennie muszą zmieniać swoje legowisko. Wychudli, a ich odzież podarła się. Mimo to są szczęśliwi, gdyż mogą przebywać razem. Pewnego razu zabłądziwszy trafiają do pustelni brata Ogryna. Dowiadują się tam, że król ogłosił nagrodę dla każdego kto pochwyci Tristana. Ogryn namawia młodzieńca by oddał Izoldę małżonkowi, sam zaś ukorzył się i czynił pokutę. Tristan tłumaczy mu, że król sam wyrzekł się Izoldy oddając ją trędowatym oraz że nie ma zamiaru żałować. Kochankowie wracają do lasu, który daje im schronienie. Jeszcze podczas pobytu w Tyntagielu, Tristan wychował i wytresował pasa imieniem Łapaj, który po jego ucieczce całymi dniami skomlił i wył z tęsknoty za swoim panem. Król litując się nad zwierzęciem karze wypuścić psa. Ten po śladach odnajduje swojego pana. Tristan postanawia zaopiekować się psem, jednak by ten szczekając nie wydał ich kryjówki uczy go polować po cichu. Po pół roku życia w lesie, kochankowie budują sobie szałas. Nie muszą się już przenosić z miejsca na miejsce, gdyż baronowie w obawie o własne życie nie zapuszczają się do lasu moreńskiego. Swego czasu bowiem Gwenalon odważył się to uczynić i został zabity przez Gorwenala, nauczyciela Tristana przebywającego z kochankami.
Innym razem leśniczy znajduje miejsce pobytu Tristana i Izoldy, a następnie powiadamia króla Marka. Ten udaje się we wskazane miejsce z intencją zamordowania kochanków. Król zastaje Tristana i Izoldę śpiących razem, są jednak rozdzieleni nagim mieczem (symbol niewinności), a ich usta nie są złączone. Widząc ich  tak śpiącymi postanawia darować im życie. Marek zostawia w szałasie znaki swojej przychylności: pierścień, nagi miecz i rękawiczki. Tristan i Izolda przebudziwszy się i zauważywszy te znaki uznają, że król poszedł wezwać posiłki. W obawie o swoje życie uciekają ku ziemi walijskiej.

10. Pustelnik Ogryn

Trzy dni później Tristan podczas polowania zastanawia się nad słusznością decyzji o ucieczce i ukrywaniu się przed królem. Stwierdza, że jeśli król chciałby ich zabić to uczynił by to podczas ich snu i nie pozostawiał w szałasie swego oręża. Uznaje on, że Marek zlitował się nad nimi. Zastanawia się czy nie podjąć próby pojednania się z królem. Uważa również, że Izolda będąca do tej pory królową, z powodu jego występnej miłości żyje teraz w lesie jak niewolnica. Wacha  się czy nie oddać ukochanej Markowi, gdyż on pozbawiając ją wygód wyrządza jej tylko krzywdę. Również Izolda oczekująca powrotu Tristana z polowania zastanawia się nad słusznością ucieczki. Uznaje, że przez nią Tristan stracił uznanie i szacunek króla. Poprzez te wyznania kochankowie pokazują wielkość łączącej ich miłości i wzajemną troskę. Tristan i Izolda postanawiają pogodzić się z królem Markiem. W tym celu udają się do pustelnika Ogryna zasięgnąć rady. Tristan postanawia oddać Izoldę królowi, sam zaś myśli udać się w dalekie kraje. Pustelnik pochwala jego decyzję. Tristan osobiście dostarcza królowi list ze swoją propozycją, a następnie ucieka bojąc się jego reakcji.

11. Szalony bród

Marek zwołuje zgromadzenie baronów, których pyta o radę w sprawie otrzymanego od Tristana listu. Kapelan odczytuje zebranym treść pisma: Tristan najpierw pozdrawia w nim króla i baronów, następnie opowiada całą historię uczucia łączącego go z Izoldą ukrywając przy tym zdradę kochanków, na zakończenie wyzywa każdego kto sprzeciwi się wiarygodności jego słów na pojedynek. Baronowie słysząc, że każdy kto nazwał by uczucie łączące kochanków obraźliwym wobec króla będą musieli wojować z Tristanem przylegają jednogłośnie na propozycję młodzieńca. Tym samym król idąc za radą baronów postanawia przyjąć ponownie Izoldę, zaś Tristanowi nakazać opuścić kraj. Marek rozkazuje sporządzić list w którym informuje Tristana, że przekazanie Izoldy odbędzie się przy Szalonym Brodzie. Kochankowie wiedząc o nadchodzącym rozstaniu wymieniają się nawzajem podarkami. Izolda daje Tristanowi pierścień z zielonego jaspisu, zaś młodzieniec w zamian zostawia jej Łapaja. O ustalonej porze udają się nad Szalony Bród. Oczekują tam na nich król Marek wraz z baronami. Żegnając się, Izolda mówi Tristanowi, że jeśli tylko będzie chciał podąży do niego za posłańcem, który pokaże jej pierścień z zielonego jaspisu. Prosi także ukochanego by nie opuszczał Kornwalii dopóki nie upewni się, że nic jej nie grozi na dworze króla Marka. Następnie Tristan przekazuje Izoldę królowi, sam zaś tłumaczy iż zamierza wyjechać na dwór króla Fryzji. Z okazji powrotu królowej do Tyntagielu na zamku odbywa się uczta dla poddanych, król karze uwolnić 100 więźniów, ma również miejsce pasowanie giermków na rycerzy. Tristan natomiast zgodnie z przysięgą złożoną ukochanej ukrywa się w Kornwali u leśnika Orriego.

12. Sąd przez rozpalone żelazo

Król Marek wygania: Denoalena, Anderta i Gondoina, którzy domagają się by Izolda została poddana próbie przez rozpalone żelazo. Miała by ona wykazać czy królowa rzeczywiście jest niewinna. Trzej baronowie w obliczu gniewu króla postanawiają czym prędzej wyjechać do swoich warowni. Izolda dowiedziawszy się o całym zajściu wstawia się za wygnanych baronów, prosi króla by pozwolił im wrócić, sama zaś zamierza poddać się próbie prawdy. Prosi jednak by przybył na nią król Artur ze swoimi rycerzami tak by w przyszłości baronowie nie śmiali już jej oskarżać. Izolda chce również by próba odbyła się na drugim brzegu rzeki otaczającej Tyntagiel, snuje bowiem sprytny podstęp. Król godzi się na te żądania. Następnie królowa posyła swego wiernego sługę Perynisa by odnalazł Tristana i przekazał mu, że jej życzeniem jest by młodzieniec przybył na Białą Równinę w dniu sądu w przebraniu pielgrzyma. Tristan postanawia spełnić wolę ukochanej. W drodze powrotnej Perynis spotyka leśniczego, który niegdyś wyjawił kryjówkę kochanków w lesie moreńskim, sługa zabija zdrajcę. W dniu sądu król Marek, Izolda i baronowie przybywają na Białą Równinę, następnie muszą przedostać się na drugą stronę rzeki gdzie czekają na nich król Artur i jego rycerze. Zgodnie z planem przebrany za pielgrzyma Tristan przenosi królową na drugi brzeg rzeki. Tam odbywa się próba przez rozpalone żelazo poprzedzona przysięgą Izoldy na relikwie świętych. Królowa sprytnie formułuje treść przysięgi, mówi, że żaden mężczyzna poza mężem i pielgrzymem nie trzymał jej w rękach, a następnie wyciąga gołymi rękami rozżarzone  żelazo z ogniska i pomyślnie przechodzi próbę.

13. Głos słowika

Tristan wie, że Izoldzie nic już nie grozi na dworze króla Marka, gdyż pozytywnie przeszła próbę rozpalonego żelaza.  Postanawia opuścić Kornwalię zgodnie z obietnicą daną królowi. Tristan wraz ze swym nauczycielem Gorwenalem udaje się w stronę Walii. Jednak po drodze przejeżdżając obok sadu w którym niegdyś spotykał się z Izoldą przypomina sobie o szalonej miłości do ukochanej. Mężczyzna przeskakuje palisadę otaczającą sad i udaje się pod wielką sosnę. Następnie idzie ścieżką w kierunku zamku i zbliża się do okna komnaty w której sypia królowa. Zaczyna udawać śpiew słowika, słysząca ten głos Izolda rozpoznaje iż jest to Tristan i wychodzi mu na spotkanie. Od tej pory pod nieobecność króla w Tyntagielu spotykają się nie tylko nocami, ale również za dnia. Pewnego razu baronowie dowiadują się od jednego ze sług o wizytach Tristana i postanawiają przyłapać kochanków na gorącym uczynku. Tristan tego dnia napotkawszy na drodze do zamku szpiegującego go Denoalena zabija zdrajcę, następnie odcina mu głowę i postanawia pokazać ukochanej. Podczas spotkania Izolda zauważa iż są podglądani przez Gondoina. Kobieta sprytnie sugeruje kochankowi by napiął łuk i wycelował do wroga. Tristan zauważywszy kolejnego zdrajcę zabij go. Kochankowie widząc, że są szpiegowani, a Andret – jeden ze zdrajców nadal żyje decydują się na tymczasowe rozstanie.

14. Dzwonek cudowny

Tristan znajduje schronienie w Galii, na ziemi szlachetnego diuka Żylenia, z którym szybko się zaprzyjaźnia. Jest jednak pogrążony w ogromnym smutku i tęsknocie za ukochaną. Pewnego dnia zauważa to książę i postanawia ukoić jego rozpacz. Pokazuje mu swojego pasa Milusia posiadającego czarodziejski dzwoneczek. Król przywiózł psa z Wysp Awalońskich. Dzwoneczek wydawał dźwięki tak wesołe, tak jasne, że żałość Tristana ustąpiła. Tristan jednak szybko uznał, że piesek byłby wspaniałym podarunkiem dla Izoldy i zapragnął go dla niej zdobyć. W tym celu postanowił pokonać olbrzyma Urgana Włochatego, który ściągał z Galii haracze, a za którego zabicie król wyznaczył nagrodę. Żyleń zgodził się oddać Tristanowi ze swoich bogactw to, co uzna za najcenniejsze jeżeli tylko zgładzi potwora. Tristan pokonuje olbrzyma, przynosi królowi jego pięść. W zamian natomiast żąda od diuka oddania mu Milusia. Książę z wielkim smutkiem oddaje mu swojego psa, którego Tristan następnie wysyła do Izoldy. Ta bardzo ceni podarek od kochanka jednak z biegiem czasu uznaje, że to nie pies, a jego dzwoneczek fałszywie koi ból w jej sercu podczas gdy Tristan usycha z tęsknoty. Ściąga więc magiczny dzwoneczek i przez otwarte okno wyrzuca go do morza.

15. Izolda o Białych Dłoniach

Kochankowie nie mogli żyć ani umierać jedno bez drugiego. W rozłączeniu nie było to życie ani śmierć, ale i życie, i śmierć razem. Tristan przez dwa lata tuła się po różnych krainach nigdzie nie mogąc znaleźć spokoju będąc z dala od ukochanej. Odwiedza ojczystą Lonię, podróżuje po Fryzji, Gawii, Alemanii, Hiszpanii. Wszędzie towarzyszy mu wierny Gorwenal. Po tak długim okresie bez żadnej wieści z Kornwalii Tristan zaczyna myśleć, że ukochana już o nim zapomniała. Wówczas Tristan dociera do Bretanii spustoszonej przez hrabiego Ryjola. Chciał on poślubić córkę księcia Bretanii Hoela, ten jednak mu odmówił z czego zrodziła się wojna. Tristan dowiedziawszy się o tym wyrusza do Karhen, ostatniej broniącej się twierdzy księcia Hoela by udzielić mu wsparcia. Tristan poznaje księcia Hoela, jego syna Kahedryna oraz córkę Izoldę o Białych Dłoniach. Tristan i Kahedryn zaczęli prowadzić walkę podjazdową atakując znienacka namioty nieprzyjacielskie otaczające twierdzę Karhen. Gdy Ryjol napuścił w końcu szturm na zamek, Tristan znacząco przyczynił się do pokonania wroga wygrywając pojedynek z hrabią Ryjolem. W zamian za pomoc w obronie Karhen, Tristan otrzymuje rękę księżniczki Izoldy o Białych Dłoniach. Sądząc, że jego była ukochana już o nim zapomniała poślubia córkę Hoela. Zrozumiawszy swój błąd by dotrzymać wierności ukochanej królowej Kornwalii, podczas nocy poślubnej wmawia żonie iż uratowany niegdyś od smoka przyrzekł, że przez rok nie tknie małżonki.

16. Kaherdyn

Podczas polowania gdy Tristan, Kaherdyn i Izolda o Białych Dłoniach jechali konno przytrafiło się, że koń Izoldy potknął się w bajorze, a woda prysła powyżej kolan dziewczyny. To zdarzenie wydało u niej śmiech, a następnie powiedziała bratu, że woda ważyła się na więcej, niż kiedykolwiek odważył się wobec niej Tristan. Następnie powiedziała mu, że Tristan nie chce z nią współżyć. Kaherdyn chcąc wyjaśnić tę sprawę postanowił porozmawiać z Tristanem. Ten opowiada mu całą historie swojej nieszczęśliwej miłości do Izoldy Jasnowłosej. Kahedryn  mimo, że jest zdziwiony tą opowieścią bardzo współczuje przyjacielowi. Doradza by wspólnie udać się do Tyntagielu i dowiedzieć czy królowa wciąż go kocha i myśli o nim.  Między czasie narrator informuje nas, że Izolda również cierpi z powodu rozłąki z ukochanym, a uczucie jej smutku potęguje informacja od posłańca Kariado, który doniósł jej o ślubie Tristana.  Przybywszy do Kornwalii Tristan i Kaherdyn kierują swoje kroki do Lidanu gdzie mieszka Dynas – dawny przyjaciel Tristana. Nieszczęśliwy kochanek dowiaduje się od niego, że od kiedy wyjechał Izolda usycha ze smutku. Tristan powierza Dynasowi pierścień z zielonego jaspisu i poselstwo, które ma przekazać Izoldzie.

17. Dynas z Lidanu

Dynas przybywa na dwór króla Marka. Podczas gdy królowa gra z królem w szachy dyskretnie pokazuje jej pierścień z zielonego jaspisu. Widząc ten znak Izolda przerywa grę, udaje się do swojej komnaty gdzie również wzywa Dynasa. Tam posłaniec błaga królową w imieniu Tristana by zgodziła się na spotkanie, upewnia ją również co do wierności ukochanego mimo ślubu z Izoldą o Białych Dłoniach.  Królowa zgadza się na spotkanie w imię złożonej niegdyś przysięgi. Miejscem spotkania ma być Biała Równina. W ustalonym dniu Tristan i Kaherdyn ukrywają się w chaszczach przy drodze, którą ma przejeżdżać orszak królewski, na drodze natomiast kładą gałązkę leszczyny. Gdy pojawia się królowa Tristan zaczyna udawać śpiew piegży i skowronka. Izolda szybko rozpoznaje znaki dawane jej przez ukochanego, a następnie symulując, że mówi do ptaków zwraca się do krzaku głogu. Informuje w ten sposób Tristana iż spotkają się w zamku Świętego Łubina. Między czasie dochodzi jednak do nieszczęsnego nieporozumienia. Gorwenal i giermek Kaherdyna, którzy pilnowali koni przy drodze zostają zauważeni przez sługę królowej, Bleheriego.  Blehari poznał z daleka Gorwenala oraz tarczę Tristanową i pomyślał, że ma przed sobą Tristana. Bezskutecznie wzywał ich do zatrzymania zaklinając Tristana na imię Izoldy Złotowłosej. Blehari zdał relację z całego zdarzenia królowej. Izolda myśląc, że Tristan drwi sobie z niej gdyż poślubił inną, a teraz hańbi jej imię, odmawia spotkania z kochankiem. W tym celu wysyła Perynisa by powiedział Tristanowi iż nie życzy sobie spotykać się z nim.  Gdy następnego dnia Tristan przebrany za żebraka błaga ją o litość rozkazuje go przepędzić. Zrozpaczony kochanek opuszcza Kornwalię. W tym momencie królowa zauważa swoją pomyłkę, jest już jednak za późno by cokolwiek zmienić, na znak pokuty zaczyna nosi pod ubraniem włosiennicę.

18. Szaleństwo Tristana

Tristan wygnany przez Izoldę Jasnowłosą wraca do Bretanii. Jest pogrążony w smutku, usycha z żalu za ukochaną. Nie mogąc dłużej wytrzymać z dala od Izoldy postanawia ponownie wyjechać do Kornwalii i za wszelką cenę spotkać się z ukochaną. Nie informując nikogo opuszcza Karheń, nędznie ubrany udaje się na wybrzeże, a stamtąd statkiem kupieckim do Tyntagielu. Wiedząc, że ani siłą ani chytrością nie zdoła dostać się do zamku wymyśla podstęp: zamienia się płaszczem z ubogim rybakiem, goli sobie głowę wycinając znak krzyża, smaruje twarz płynem z magicznych ziół zmieniając jej kolor i wygląd, zaopatrza się w maczugę, a następnie udając obłąkanego dostaje się na dwór króla Marka. Tam wszyscy uznają go za szaleńca. Wchodzi do sali królewskiej, gdzie zmienionym głosem rozmawia z królem i królową, ci również go nie poznają mimo, że opowiada o wydarzeniach, które powinny odkryć jego tożsamość przed Izoldą. Król jest zadowolony z przybycia błazna, królowe zaś smuci fakt iż wyjawia on szczegóły z jej życia. Gdy król i rycerze udają się na polowanie, królowa wraca do swojej komnaty, podąża za nią również Tristan. Izolda poznaje go dopiero gdy pokazuje jej pierścień z zielonego jaspisu. Dzięki swemu przebraniu Tristan może przebywać bezpiecznie na dworze. Służba wyznacza mu miejsce do spania pod schodami. Przez kilka dni ma możliwość widywania się z Izoldą. Wkrótce jednak o jego spotkaniach z królową dowiaduje się Andert, w wyniku czego Tristan jest zmuszony opuścić Tyntagiel. Żegnając się z Izoldą mówi jej o bliskiej śmierci, wspomina również o odejściu wraz z ukochaną do szczęśliwego „kraju Żywych” z którego nikt nie wraca.

19. Śmierć

Tristan powraca do Karheniu w Małej Bretanii. Tam udzielając pomocy w walce Kaherdynowi wdaje się w bitwę z baronem Bedalisem, mimo odniesionego zwycięstwa zostaje raniony zatrutą lancą. Żaden z lekarzy bretońskich nie jest w stanie mu pomóc, Tristan widzi iż zbliża się jego śmierć. Pragnąc ujrzeć Izoldę Jasnowłosą w ostatnich dniach swojego życia prosi Kaherdyna by pojechał do Kornwalii i sprowadził do niego ukochaną. Tristan daje Kaherdynowi pierścień z zielonego jaspisu oraz poucza go jak dostać się do królowej. Nakazuje również przyjacielowi wziąć dwa żagle: biały – który ma zawiesić, gdy misja powiedzie się, czarny – który, ma zawiesić, gdy misja zakończy się niepowodzeniem. Izolda o Białych Rękach podsłuchawszy rozmowę Tristana i Kaherdyna poprzysięga zemstę na mężu. Kaherdyn przebrany za kupca dociera do Tyntagielu, a następnie do Izoldy Jasnowłosej. Z powodzeniem nakłania ją do spełnienia prośby Tristana. Następnego dnia królowa pod pretekstem udania się na polowanie z sokołem idzie do portu. Towarzyszy jej jednak Andert, który już od dłuższego czasu nieustannie ją śledzi. Kaherdyn zabija jednak zdrajce topiąc go w wodzie podczas gdy ten chciał wejść na statek. Następnie królowa wraz z Kaherdynem odpływają ku Bretanii.  Z powodu sztormu podróż wydłuża się, międzyczasie Tristan jest coraz bardziej wyczerpany chorobą. Podczas jednej z nocy na statku Izolda ma proroczy sen, z którego wynika iż nie zdąży ujrzeć ukochanego żywym. Gdy w końcu statek zbliża się do portu w Karheń, zostaje on zauważony przez Izoldę o Białych Dłoniach, która chcąc się zemścić na mężu okłamuje go mówiąc mu, że  statek powraca pod czarnym żaglem. Tristan dowiedziawszy się o tym odwraca głowę do ściany, po trzykroć wypowiada imię ukochanej Izoldy, a następnie oddaje ducha. Izolda przybywszy i dowiedziawszy się o śmierci ukochanego z żalu umiera nad jego zwłokami. Król Marek przypływa po zwłoki kochanków, urządza im pogrzeb w Kornwalii. Z grobu Tristana wyrasta krzew głogu, który zanurza się w mogile Izoldy. Ucinano kilkakrotnie głóg, jednak ten ponownie odrastał. Ostatecznie król Marek zabrania ucinać głóg. Cały utwór kończy się zwrotem do czytelników – autor pozdrawia ich w imieniu dawnych rybałtów, którzy przekazali tę historię: Beroula, Thomasa, Eilharta i Gotfryda.

Michał Ziobro


GRANICA - STRESZCZENIE, CHARAKTERYSTYKA, OPRACOWANIE

Wybierz z poniższej listy dostępne opracowania:

GRANICA - ZOFIA NAŁKOWSKA - CHARAKTERYSTYKA BOHATERÓW I OPIS POSTACI

Zenon Ziembiewicz jest bohaterem, wokół losów, którego toczy się akcja powieści „Granica” Zofii Nałkowskiej.

Zenon pochodził ze szlacheckiej rodziny: jego ojcem był Walerian Ziembiewicz, zaś matką Joanna z Niemierów. Wychował się w Boleborzy, majątku, którym zarządzał jego ojciec. Uczył się w mieście gdzie toczy się akcja powieści, potem studiował w Paryżu, a następnie był redaktorem gazety „Niwa”, po czym został dyplomatą i prezydentem miasta. Jego żoną została Elżbieta Biecka, jego kochanką była zaś przez jakiś czas Justyna Bogutówna. Miał syna z Elżbietą, który po jego ojcu nosił imię Walerian. Po oblaniu kwasem przez Justynę i utracie wzroku popełnił samobójstwo.

Zenon w czasie, gdy uczył się i udzielał korepetycji Elżbiecie miał gęste, przylizane, ciemne włosy, a także nosił zbyt wąskie spodnie, co świadczyło o jego ubóstwie i wzbudzało pogardę Elżbiety, w której się podkochiwał. Jako młody człowiek, student nosił się dość niechlujnie, rzadko się golił i był dość chudy i wysoki. W starszym wieku, gdy stał się już dyplomatą jego sylwetka była pochylona, a jego twarz miała garbaty profil i ascetycznie wydłużoną dolną szczękę. Ubierał się elegancko i nosił melonik.

Od najmłodszych lat cechowała go duża ambicja i inteligencja. Chętnie i szybko zdobywał wiedzę, był bardzo dobrym uczniem. Już w młodym wieku stał się dość nieufny w stosunku do wzorów, jakie przekazywali mu ojciec i matka: uznał ich za mało wykształconych, a ojca potępiał, jako zbyt skłonnego do zdrad małżeńskich. Chciał jednej rzeczy: żyć uczciwie. Potem jednak porzucił te ideały w pogoni za karierą i wysoką pozycją.

W obecności najbliższych był cichy, spokojny i powściągliwy, jednak, gdy znajdował się w większym towarzystwie stawał się na siłę dowcipny, rozmowny, zawsze chciał kontrolować sytuację. Bardzo ważne dla niego było kreowanie swojego pozytywnego wizerunku, dlatego za wszelką cenę ukrywał swoje stosunki z Justyną przed opinią publiczną i zmuszał do pomocy w tym swoją żonę. Był zagubiony i rozdwojony w sobie. Z jednej strony popełniał błędy, które świadczyły o nim źle, a z drugiej ciągle się usprawiedliwiał i nie sądził, że jest złym człowiekiem. Wyrządził krzywdę Justynie, a jego pomoc jej ograniczała się do dbania o to by nie miała ona pretekstu do ujawnienia ich romansu. Dał jej pieniądze na usunięcie ciąży, ale sądził, że to wina Justyny, że ją usunęła, choć wyraźnie ją do tego popchnął.

Zenon był zdolny do miłości, mimo, że pierwszych swoich dwóch kobiet, Adeli I Justyny, nie kochał. Za swoją miłość idealną uznawał Elżbietę. Był zrozpaczony, kiedy go opuściła. W ogóle nie zważał na uczucia Justyny, cały czas myślał o Elżbiecie albo o sobie. Był skłonny do samolubnego zaspokajania swoich popędów, o czym świadczy romans z Justyną, a także zadawanie się z kobietami lekkich obyczajów w Paryżu. Powielał w tym zachowanie swojego ojca i tak jak on zmuszał swoją żonę do wybaczania mu grzechów.

Jako polityk, a wcześniej redaktor Zenon był skłonny do konformizmu. Poddawał się każdej sugestii Czechlińskiego, nawet, jeśli chodziło o wydanie rozkazu o strzelaniu do robotników. Zależało mu na wejściu do elity, zaczął nawet chodzić na polowania, choć wcześniej dziwił się, że jego ojciec to robi.

W powieści otrzymujemy dwa obrazy Zenona: jeden uwzględniający wszelkie jego motywacje i tłumaczenia, z którego wynika, że Zenon był człowiekiem wrażliwym i myślącym, ale okoliczności sprawiały, że zachowywał się bezwzględnie i wyglądał na człowieka nieczułego. Drugi obraz pokazuje nam Zenona tylko z perspektywy jego czynów: uwiedzenia młodej, naiwnej dziewczyny, zdradzania żony, popchnięcia kochanki do usunięcia ciąży itd. Elżbieta powiedziała do niego:, „Ale wszystko, czego nie chciałeś, jest teraz po tej samej stronie co ty.” Co tyczy się nie tylko tego, że zaprzedał swoje polityczne ideały i poglądy, ale również tego, jakim stał się człowiekiem. W obliczu oskarżeń żony zachowywał się ironicznie, wyniośle i sztucznie.

Ostatecznie okazało się, że nie był człowiekiem uczciwym tak jak chciał. Być może akt samobójstwa był wynikiem uświadomienia sobie tego faktu.

Zenon Ziembiewicz jest postacią trudną do jednoznacznej oceny. Na kartach powieści nie jawi się jednoznacznie, jako czarny charakter, a mimo to, możemy stwierdzić, że wszelkie nieszczęścia zdarzały się z jego winy. Nie można jednak przy jego ocenie pominąć faktu, iż często miał dobre chęci, a to okoliczności niszczyły jego plany. Przykładem takiej sytuacji jest próba poprawy losu robotników w mieście i nie uzyskanie na ten cel pieniędzy lub początkowo bezinteresowna, chęć pocieszenia Justyny po śmierci jej matki.

Justyna Bogutówna jest jedną z głównych bohaterek powieści Zofii Nałkowskiej pt. „Granica”. Ta młoda, niewykształcona kobieta wychowana na wsi wplątała się w miłosny trójkąt, który zniszczył jej życie.

Justyna była nieślubnym dzieckiem Karoliny Bogutowej, kucharki, która została wyrzucona z pracy jak tylko jej pracodawczyni pani Warkoniowa dowiedziała się o ciąży. Po urodzeniu dziecka Bogutowa otrzymała pracę na wsi w majątku Tczewskich i tu wychowała się mała Justyna, bawiąc się nawet przez jakiś czas z córką hrabiów, panienką Różą. Później mieszkała wraz z państwem Borbockimi, a następnie w dziewiętnastym roku życia przeniosła się do Boleborzy gdzie poznała Zenona Ziembiewicza i wdała się z nim w romans. Po śmierci matki zamieszkała w mieście gdzie pracowała kolejno jako służąca, w sklepie oraz w cukierni. Była w ciąży z Zenonem, ale usunęła ją, co sprawiło, że stała się bardzo nieszczęśliwa. Próbowała popełnić samobójstwo wypijając jodynę, a w końcu popadając w obłęd oblała Zenona Ziembiewicza kwasem, po czym chciała wyskoczyć przez okno. Na końcu książki dowiadujemy się, że osadzono ją w areszcie.

Kiedy Zenon pierwszy raz widzi Justynę ma ona włosy obcięte jak u chłopca, jasne i proste, a także czystą, białą, porcelanową cerę. Pani Żancia twierdziła, że nie widać po niej chłopskiego pochodzenia. Zenonowi wydawała się doskonała. Według niego(…) sama była ciepła, była miękka i przelewna jak jej głos.” Kiedy zamieszkała w mieście przestała wyglądać tak pociągająco. Jej skóra stała się anemicznie blada, od pracy jej ręce stały się szorstkie i otaczał ją zapach smażonego tłuszczu i potu. Elżbieta oceniła ją, jako kobietę prostą, źle ubraną i nie dość szczupłą. Miała ”duże oczy, bardziej niebieskie od płaczu(…) usta niemądre, z dziecinnie poderwaną górną wargą”. „Była ładna we łzach, policzki miała różowe i gorące. Nie można było tego nie widzieć, nie można było o tym zapomnieć. Nie można było tego wytrzymać - jej rąk gołych po pachy, jej szyi grubej i okrągłej, jej nóg, obutych tylko w białe, płócienne pantofle.” Kiedy zaczęła pracować w sklepie ubierała się bardziej elegancko, a także była dużo szczuplejsza.

Bogutówna wyróżniała się dużą komunikatywnością i bezpośredniością, uwielbiała opowiadać historie z życia innych ludzi: „Jej życie utkane było z cudzych zdarzeń” Była prostolinijną, radosną dziewczyną, która nie chciała przejmować się jutrem. Chciała wygodnie żyć, o czym świadczyła chęć częstej zmiany pracy na mniej absorbującą. Jednocześnie była też pracowita, o czym świadczy fakt, że przychodziła do pracy w sklepie bardzo wcześnie, jeszcze przed właścicielem, a także to, że szybko awansowała na kasjerkę. Zatraciła się w miłości do Zenona, wierzyła w jego miłość, mimo, że on tego nie potwierdzał. Była bardzo ufna, nie chciała dostrzegać i nie dostrzegała niebezpieczeństw życia. Do końca wierzyła, że wszystko potoczy się dobrze. Cechowała się także dumą, szczególnie w sytuacji, gdy nie chciała przyjąć pomocy od Elżbiety. Nie chciała także być ciężarem dla Zenona, dlatego usunęła ciążę, choć bardzo pragnęła mieć dziecko. Śmierć matki sprawiła, że chciała za wszelką cenę przelać na kogoś swoją ogromną potrzebę kochania. Gdy nie udało się to z Zenonem, myślała, ze przeleje ją na dziecko. Kiedy je także straciła głęboko się załamała. Bogutówna nie była bardzo inteligentną osobą, cechował ją raczej dość infantylny sposób myślenia. To osoba opierająca się na swoich uczuciach, a nie przemyśleniach. Ze względu na jej niskie pochodzenie Elżbieta, a później też Zenon uznawali ją za osobę gorszą i głupszą od siebie.

Była bardzo wrażliwa, aby pokonać przeciwności losu potrzebowała wsparcia. Stało się to powodem, dla którego ciągle prosiła Zenona o pomoc. Pozostawiona sama sobie z wyrzutami sumienia spowodowanymi usunięciem ciąży, Justyna stała się rozgoryczona, nie chciała utrzymywać kontaktu z ludźmi, zaczęła się ich bać lub nienawidzić. Zenona uważała za sprawcę swoich nieszczęść, dlatego postanowiła się zemścić. Nie była jednak osobą skłonną do złych uczynków, to rozpacz, depresja i bezsilność doprowadziły ją do desperackich czynów.

Justyna Bogutówna jest paradoksalnie, ofiarą, mimo iż na początku i na końcu powieści uznawana jest za winowajczynię. Stała się ofiarą swojej własnej łatwowierności i naiwności, a także ofiarą człowieka, którego próbowała zabić - Zenona Ziembiewicza.

Elżbieta Biecka pochodziła z zamożnej rodziny. Jej rodzice rozwiedli się, kiedy była małą dziewczynką. Wychowywała się w domu ciotki, Cecylii Kolichowskiej. Została żoną Zenona Ziembiewicza i matką Waleriana Ziembiewicza.

Kiedy poznajmy Elżbietę, jako piętnastoletnią dziewczynę jest mała i nosi długie warkocze pensjonarki. Jako dorosła kobieta miała krótko ostrzyżone, przylegające do głowy, ciemne włosy. Ubierała się z prostotą w ciemne kolory. Była szczupła, miała cienkie ręce i palce, które wydawały się Zenonowi kościste i posiadające zbyt wypukłe paznokcie.

Jako nastoletnia panna Elżbieta, zwana Elżbiebiecką, zachowywała się w stosunku do Zenona wyniośle i z pogardą. Uważała się za lepszą z powodu wyższego pochodzenia i majątku. Jednocześnie była zakochana w Awaczewiczu, miłością bezinteresowną, nie oczekując wzajemności. Łatwo można było zranić jej uczucia. Była rozgoryczona. I żywiła głęboką urazę do matki, za to, że ta opuściła jej ojca i miała kochanków. Elżbieta uważała także, że ciotka jej nie kocha i dlatego nie okazywała starszej kobiecie uczucia. W młodym wieku była obojętna na los i uczucia innych ludzi. Łatwo przychodziło jej odgradzanie się od biednych lokatorów kamienicy. Jednak z wiekiem zaczęła przejmować się losem ubogich, nie chciała także zachowywać się w stosunku do służących tak jak czyniła to jej ciotka. Zrobiła to tylko raz, gdy strofowała Marynkę za pokazywanie małego Waleriana Justynie. „(…)Przejmowała się faktami zwykłych codziennych niesprawiedliwości, banalnych niedoli i krzywd, którym zaradzić nie można”. Była dobrodziejką wielu ludzi między innymi Mariana Chąśby i Posztarskiego.

Dorosła Elżbieta pogodziła się ze swoją matką, a także w dużej mierze ze sobą. Zaakceptowała cielesny związek z Zenonem, czego wcześniej się brzydziła, ze względu na wspomnienie uczynków matki. Stała się także dobrą, opiekuńczą i wyrozumiałą żoną, choć często nie przychodziło jej to łatwo. Potrafiła dostrzec wady swojego męża. Miała głębokie wyczucie zasad moralnych i wymagała ich przestrzegania zarówno od siebie jak i od najbliższych. W stosunku do Zenona zmuszona była iść na ustępstwa. Jego zdrada bardzo ją zabolała, jednak wybaczyła mu. Winiła siebie za to, co zrobił Zenon, sądziła, że nie była dla niego dość dobra. Nie zdobyła się jednak na skrzywdzenie Justyny, mimo iż nią pogardzała. Początkowo chciała poświęcić swoją miłość i oddać Zenona Justynie, bo tylko to wydawało jej się właściwe. Jednak Zenon przekonał ją by była z nim. Przymus ciągłego opiekowania się Justyną, załatwiania jej pracy był dla niej bardzo trudny, jednak robiła to z miłości do Zenona. Martwiło ją to, że Justyna stała się centralną częścią ich życia rodzinnego, a także to, że swoje szczęście byli zmuszeni budować jej kosztem.

W ostatnim etapie życia swojej ciotki, Elżbieta opiekowała się nią z czułością i wyrozumiałością. Jednak dopiero po śmierci Kolichowskiej zrozumiała jak bardzo ją kochała i żałowała, że nigdy nie zdobyła się na to by jej to powiedzieć.

Po samobójstwie męża Elżbieta zostawiła swojego syna i wyjechała z kraju. Być może musiała odpocząć, odgrodzić się od skandalu, jaki wywołały ostatnie wypadki. Możliwe też, że nie chciała już dłużej mieć poczucia winy i postanowiła nie poświęcać się już dla nikogo, ale zadbać o siebie.

Elżbieta Biecka tak jak pozostali bohaterowie powieści „Granica” jest postacią trudną do jednoznacznej oceny.

prawa autorskie: Michał Ziobro
autor: Ewelina Michta

GRANICA - ZOFIA NAŁKOWSKA - STRESZCZENIE SZCZEGÓŁOWE

I

Na początku utworu dowiadujemy się o śmierci Zenona Ziembiewicza, który był powszechnie znany i szanowany, „Jego(…) sylwetka, trochę pochylona, przemykająca prawie, co dnia długim, odkrytym autem przez ulice miasta, jego twarz o garbatym profilu i ascetycznie wydłużonej dolnej szczęce, dla jednych przyjemna i nawet rasowa, dla innych jezuicka i nienawistna”. Nagła śmierć zakończyła jego karierę polityczną, a wraz z nią wyszły na jaw skrywane tajemnice: romans z protegowaną własnej żony, W związku z tym wybuchł skandal, który podważył jego reputację porządnego człowieka. W związku ze śmiercią Zenona Ziembiewicza aresztowano dziewczynę, która miała z nim romans – Justynę Bogutównę, Przyznała się ona do winy i została osadzona w więzieniu zdradzając objawy obłędu. W prasie zaczęły pojawiać się pogłoski o życiu Bogutówny: podawano, że jest ona córką kucharki, po śmierci matki przeprowadziła się do miasta gdzie często zmieniała pracę. Jej pracodawcy opisywali ją:„dziewczyna inteligentna, grzeczna dla gości, nie kokietka, ale dosyć leniwa.” U innych zaś „zostawiła po sobie opinię pracowitej”.

Zenon Ziembiewicz pochodził ze szlacheckiej rodziny: jego ojcem był Walerian Ziembiewicz, zaś matką Joanna z Niemierów zwana Żancią. Ojciec, po stracie majątku swojego i żony, pracował jako zarządca majątku rodziny Tczewskich w Boleborzy. Nie był dobrym gospodarzem, ani zaradnym człowiekiem, od zajmowania się sprawami majątkowymi wolał majsterkowanie. Był też skłonny do zdrad, choć bardzo się tego wstydził. Uważał, ze kocha i szanuje głęboko swoją żonę Żancię, której o wszystkich zdradach opowiadał.

Dorastający Zenon Ziembiewicz„uczeń pilny i wzorowy, wiozący doskonałe stopnie i świadectwa”, gdy wracał ze szkoły, z miasta na wakacje do Boleborzy zaczął zauważać, że nie jest to idealne miejsce: ojciec nie zajmuje się niczym pożytecznym, matka nie jest tak wykształcona, za jaką chciałaby uchodzić. Dlatego Zenon zaczął się przywiązywać do domu pani Kolichowskiej, który w porównaniu z ubóstwem jego domu rodzinnego, oczarowywał go wielkością sprzętów, mebli i obrazów. Tam poznał i zakochał się w Elżbiecie Bieckiej, jednak dziewczynka nie odwzajemniała uczucia, ponieważ była zakochana w rotmistrzu Awaczewiczu. Gardziła i wyśmiewała się z młodego adoratora
II

„Cecylia Kolichowska z domu Biecka, wdowa po rejencie Aleksandrze, miała pięćdziesiąt lat i w życiu jej wszystko się już skończyło”. Była dwukrotnie zamężna: jej pierwszy mąż Konstanty Wąbrowski był socjalistą, przed wojną popełnił samobójstwo. Była z nim dziesięć lat i miała syna. Drugi mąż, starszy od niej o piętnaście lat rejent Aleksander Kolichowski był bardzo zaborczym mężem. Sam często wdawał się w romanse, ale swojej żonie nie pozwalał nawet wychodzić z domu, tak był o nią zazdrosny. Pierwsze małżeństwo Cecylii było małżeństwem z miłości i zdarzały się w nim chwile szczęścia mimo biedy. Drugie natomiast było małżeństwem z rozsądku i dla pieniędzy i przyniosło kobiecie wiele udręk. Odziedziczyła po mężu kamienicę i miała w nim mieszkanie, choć musiała je zredukować o połowę, więc było bardzo zagracone. Pani Kolichowska wynajmowała mieszkania w swojej kamienicy. Biedni lokatorzy: Chąśba, Wylamowie, Gołąbscy, Posztrascy, Gorońscy byli dla niej powodem ciągłych problemów, ponieważ często zalegali z czynszem.

III

Cecylia Kolichowska nie lubiła, kiedy zjawiali się u niej goście, bo oznaczało to najczęściej, że chcą załatwić jakieś lokatorskie sprawy. Jednak raz do roku, z okazji imienin, panią Kolichowską odwiedzały dawne przyjaciółki. Znajdowały się one w różnej pozycji majątkowej, niektóre były bardzo biedne, niektóre utrzymały swą dawaną pozycję, ale wszystkie łączyło to, że ich młodość się już skończyła. Ich ciała się zestarzały, twarze, naznaczone zmarszczkami zastygły w wyrazie zgryzoty lub impertynencji. Starość sprawiła, że czuły się one wyrzucone poza nawias życia. Pozostawało im jedynie wspomnienie dawnej młodości i piękności. Panie poruszały temat służących. Pani Kolichowska stwierdziła, że „służące to taki sam człowiek, jak każdy inny”. Natomiast jedna z jej przyjaciółek pani Gorońska opowiedziała historię o tym jak musiała wyrzucić swoją służącą Bogutową, ponieważ ta była w ciąży. Później Bogutowa zatrudniła się jako kucharka w majątku Tczewskich, w Chązebnej i miała się podobno bardzo dobrze. W związku z tym wywiązała się rozmowa, o tym, że kochankom zawsze wiedzie się w życiu lepiej niż żonom.

IV

Młoda Elżbieta obiecała sobie, że „Nie wyjdzie nigdy za mąż, nie ulegnie „zmysłom", będzie okrutna dla mężczyzn, o ile który odważy się ją pokochać”. W małżeństwie widziała źródło nieszczęścia. Cierpiała także z powodu tego, że rodzice wyjechali i ją zostawili, a ciotka nie darzyła jej miłością.

Przez okna swojego pokoju Elżbieta spoglądała na ogród, gdzie widziała psa Fitka, wiecznie karconego, którego życie było ograniczone przez łańcuch. W cieplejsze dni widziała także „ludność podziemi”, czyli lokatorów zamieszkujących piwnice, przerobione na mieszkania. Ludzie ci „Elżbiecie wydawali się zupełnie odrębną rasą, jak Murzyni lub

Chińczycy. Nie dlatego, że byli brudniejsi i mieli na sobie odzienie, którego niepodobna było określić kształtu ani koloru. Ale że byli wszyscy mniejsi od ludzi nawierzchni, inaczej się trzymali i ruszali, innych używali słów, mieli inny głos, inną barwę twarzy, inne stopy i palce, inny zapach.(…) Każdy, kto nie był młody, od razu nie miał zębów. Prawdziwie starych ludzi zresztą wcale nie było, może prędzej umierali. Dzieci było mnóstwo”. Dla Elżbiety świat biedy był obcy i odległy, łatwo mogła się odgrodzić.

Pewnego dnia, kiedy Elżbieta udała się na lekcje francuskiego do swojej nauczycielki panny Julii Wagner, spotkała tam swego ukochanego Awaczewicza, który przy wejściu ją pocałował. Jego zachowanie pozwoliło jednak jej zrozumieć, że ma on romans z panną Julią. Elżbieta zraniona uciekła z mieszkania. Po drodze spotkała Zenona Ziembiewicza, udali się do domu na podwieczorek, jednak później Elżbieta wymówiła się bólem głowy i poprosiła Zenona o odejście.

V

Zenon Ziembiewicz poznał Justynę Bogutównę w Boleborzy, gdzie pracowała jej matka Karolina. Dziewczyna miała wtedy dziewiętnaście lat i spodobała się Zenonowi, choć na początku starał się jej unikać. Matka Justyny trafiła do Boleborzy po tym jak wyrzucono ją z majątku Tczewskich gdyż była schorowana i za stara do pracy. Kiedy pracowała dla państwa Tczewskich, mimo, że przygotowywała nich dla nich najwykwintniejsze potrawy, nigdy nie było jej dane choćby ujrzeć państwa z bliska. Justyna przez jakiś czas bawiła się z małą panienką Różą, jednak, kiedy ta podrosła, nie było już o tym mowy.

Po utracie pracy u Tczewskich Karolina Bogutowa i jej córka mieszkały u Borbockich, potem Bogutowa dostała pracę w Boleborzy, o której myślała, że jest dla niej upadkiem na samo dno, bo dwór ani państwo nie prezentowali się okazale.

VI

Stan domu rodzinnego Zenona Ziembiewicza, w Boleborzy przedstawiał się fatalnie. Mimo, że nie było pieniędzy, ciągle zatrudniano służbę, choć coraz częściej nie wypłacano im pensji.

Zenon, młody student, powrócił do domu po pobycie w Paryżu. Rozmyślał nad swoim życiem i stwierdził, iż pragnie „rzeczy bardzo prostej: żyć uczciwie” Z listu przyjaciela Karola Wąbrowskiego, syna pani Kolichowskiej z pierwszego małżeństwa, Zenon dowiedział się, że Adela, dziewczyna, która się w nim zakochała, kiedy przebywał w Paryżu, nie żyje. Już, kiedy się poznali, chorowała na gruźlicę, a ponieważ wiedziała, że umrze obdarzyła Zenona ogromną miłością, która pomagała jej zapomnieć o śmierci. Zenon zostawił ją w Paryżu i wrócił do Polski. Tego dnia, gdy dowiedział się o śmierci Adeli, pierwszy raz rozmawiał z Justyną. Odtąd zaczął ją często spotykać. Opowiadała mu o życiu innych ludzi, nigdy o swoim, a np. o Jasi Gołąbskiej, której mąż się rozpił, a dwoje jej dzieci umarło i została jej jedynie córka Jadwisia. Zenon opierał się słabości do Justyny, bo przypisywał ją skłonności do rozpusty, którą odziedziczył po ojcu. Jednak, „Gdy stała blisko, chciał ją wziąć do rąk, chciał ją po prostu mieć”. Także pani Żancia zdawała się polecać ją Zenonowi. Justyna nie dostrzegała jego zainteresowania, ufała mu. W końcu została jego kochanką.

VII

Wkrótce Zenon mimo braku pieniędzy wrócił do miasta. Podczas spotkania z Czechlińskim, który zlecał mu napisanie artykuł, zobaczył, na zalanej deszczem ulicy Elżbietę Biecką. Była już dorosłą kobietą. Następnego dnia udał się do domu przy Staszica, żeby się z nią zobaczyć. Była dla niego bardzo uprzejma, ale „…niespokojna nerwowo, niepewna siebie, dawny urok pochmurna siły znikł bez śladu.(…) Poczuł nad nią swoją przewagę.” Mimo to, wyznał jej, że w dzieciństwie był w niej zakochany. Opowiedziała mu o tym, ze chciała stać się niezależna i pracowała w starostwie, ale odkąd ciotka zachorowała musiała zrezygnować. Mówiła także o tym, że pod podłogą salonu, w którym się znajdują, w piwnicy, mieszkają i umierają ludzie. Stwierdziła, że czasem wydają się jej szczurami. Zdała sobie z tego sprawę, kiedy zaczęła zajmować się lokatorami w zastępstwie ciotki. Zenon obiecał jej, że odwiedzi ją ponownie następnego dnia.

VIII

Cecylia Kolichowska stawała się coraz starsza i coraz bardziej rozchorowana i rozgoryczona utratą młodości. Miała za złe Elżbiecie, że ta traktuje jąkaj wroga, nigdy się z nią nie zgadza oraz to, że zabrania wyrzucać lokatorów, którzy zalegają czynszem. Rozmowy na ten temat kończyły się kłótniami i cichymi dniami między młodą i starą kobietą.

Cecylia Kolichowska całe życie obiecywała sobie, że kiedyś doprowadzi swoje zdrowie do porządku, wyjedzie do sanatorium. Jednak to nigdy się nie wydarzyło, a jej stan zdrowia ciągle się pogarszał, pojawiały się nowe ataki duszności i bóle w stawach. Kobieta zdała sobie sprawę, że jedyne, co ją jeszcze w życiu czeka to śmierć. Przy życiu trzymała ją myśl o synu oraz przywiązanie i sympatia dla Elżbiety. Chciała, żeby Elżbieta zawsze była przy niej i gniewało ją, kiedy tak nie było. Elżbietę zastępowała często przyjaciółka, Łucja Posztarska. Wpadała często by pożyczyć trochę węgla lub kilka złotych. Mimo, że pani Posztarska żyła w nędzy, jej mąż był alkoholikiem i popadał w długi, kobieta zawsze była pogodna i broniła Maurycego. Pani Kolichowska nie potrafiła tego zrozumieć. Wszystko to: niedostrzeganie beznadziejności swojej sytuacji przez Posztarską, stawanie Elżbiety po stronie lokatorów, a także to, że odwiedzał ją często Awaczewicz, sprawiało, że pani Kolichowska była bardzo przygnębiona.

Elżbieta wróciła do domu. W podróży spotkała się z matką, Romaną z Giezłowskich Biecką, obecnie Niewieską. Okazało się, że ta mimo swoich czterdziestu pięciu lat ma kolejnego kochanka. Po powrocie Elżbiety od razu odwiedził ją Awaczewicz, który choć już starzejący się bardzo dbał o wygląd. Pani Kolichowska bała się, że Elżbieta może zechcieć wyjść a niego za mąż. Tymczasem w odwiedziny do Elżbiety coraz częściej wpadał również Zenon Ziembiewicz. Pewnego dnia opowiedział jej o swojej znajomości z Adelą, czego ona słuchała wrogo. Następnie ona zwierzyła mu się, że jako mała dziewczynka wyobrażała sobie szczęście jako znajdowanie się przy jednym stole z obojgiem rodziców. Plan ten zniweczyła jednak śmierć ojca. Zenon przypomniał sobie, że kiedy był mały i bał się zjaw, zawsze myślał o tym, że ojciec jest tą osobą, która się nie boi i go obroni przed ciemnością i nieznanym. Wtedy Zenon zapytał Elżbietę o znajomość z Awaczewiczem, o to czy żywi do niego jakieś uczucia. Ona zmieszała się i odpowiedziała, że go nie kocha. On jednak jej nie uwierzył. Wtedy Elżbieta przyznała, że Awaczewicz był jej miłością w czasach, gdy Zenon przychodził dawać jej korepetycje. Zenon oburzony i zawiedziony chciał wyjść, jednak w końcu przyznał, że jest zazdrosny, bo tylko ją jedyną kochał w życiu. Elżbieta wyciągnęła ręce by go zatrzymać a on zaczął ją całować i przytulać. Tego samego wieczoru opowiedział jej o znajomości z Justyną. Przypisał swój romans nudzie i desperacji, jaka go ogarnęła w domu rodzinnym oraz „kompleksowi boleborzańskiemu”- skłonności do rozpusty, którą udało mu się już zwalczyć. Zapewnił Elżbietę, że jest to całkowicie zakończona sprawa. Rok później odbył się ślub Elżbiety i Zenona, ale wcześniej Elżbieta odbyła rozmowę z Justyną, która przyczyniała się do rozwoju późniejszych wypadków.

IX

Karolina Bogutowa na wiosnę rozchorowała się tak bardzo, że musiała udać się na operację do miasta. Pani Ziembiewiczowa serdecznie pożegnała ją i Justynę i obiecała je odwiedzić. Kobiety pojechały do miasta pociągiem. Matkę bardzo osłabiła ta podróż. Kiedy już dotarły, najpierw nie mogły dostać się do szpitala, a potem kazano im czekać. Justyna zostawiła matkę by zawieźć rzeczy do Jasi Gołąbskiej. Kiedy Bogutowa siedziała w poczekalni zrobiło jej się słabo i zemdlała. Justyny po powrocie nie chciano wpuścić do szpitala, ale w końcu płaczem i prośbami zdołała to wymóc. Kiedy czekała na widzenie się z matką, zakonnica, która zajmowała się chorymi, powiedziała jej, że Bogutową przywieziono za późno i że na wsi ludzie zawsze czekają do ostatniej chwili z przywiezieniem chorego. Justynę bardzo to przeraziło, zaczęła rozmyślać o tym, co zrobi, gdy matka umrze. Pomyślała, że uda się do Jasi Gołąbskiej, która bardzo się zestarzała, mąż zostawił ją w biedzie, w mieszkaniu tak ciasnym, że Justyna nie miała gdzie postawić rzeczy. Kiedy tak rozmyślała, lekarze i zakonnica wyszli z sali operacyjnej i oznajmili jej, że nic nie dało się zrobić i matka nie żyje. Zrozpaczona Justyna pobiegła do sali, gdzie ujrzała zakrwawione ciało matki. Widziała jak matkę wkładają do drewnianej skrzynki i niosą w miejsce gdzie było więcej zmarłych. Justyna usiadła na ławce, a kiedy się ocknęła stała przy niej zakonnica, która zapytała czy dziewczyna ma pieniądze by kupić trumnę i urządzić pogrzeb jak najszybciej. Justyna udała się do sklepu z trumnami, następnie zamówić karawan i do Jasi Gołąbskiej by z nią wybrać miejsce na cmentarzu. Wtedy też zobaczyła, że córka Jasi jest prawie niewidoma od przebywania w piwnicy i złego odżywiania. Na cmentarzu wybrały miejsce a Jasia pokazał Justynie groby swoich zmarłych dzieci. Wtedy Jasia powiedziała: „Szczęśliwa jestem, że mi te dzieci umierają(…)Pan Bóg wie, co robi. Jak ja bym sobie dzisiaj z czworgiem radę dała.” Justynie nie spodobały się te słowa. W drodze powrotnej Gołąsbka opowiadała o tym, że nie dostaje od nikogo pomocy, ani nie może dostać pracy, bo jest chora na gruźlicę. Następnie udały się do szpitala, żeby umyć i ubrać zmarłą. Okazało się, ze pogrzeb musi odbyć się bez księdza, bo Justynę nie było na niego stać.

Bogutówna musiała się zastanawiać, co zrobić dalej. Nie mogła się zatrzymać u Jasi, bo nie było tam miejsca a poza tym odkąd odszedł Gołąbski Jasia, jej matka Barbocka i córeczka były tak biedne, że często głodowały. Mieszkanie w piwnicy było maleńkie, ciemne, pachniało naftą i dymem.

Gołąbska opowiadała Justynie o tym jak jej mąż, na początku udawał dobrego człowieka, ale kiedy stracił pracę zajął się nielegalnymi interesami, oszustwami, a wszystkie pieniądze przepijał. W końcu zostawił zonę i dziecko i uciekł. Justyna zorientowała się, że córka Jasi jest chora i być może niedługo umrze.

W nocy, gdy wszystkie spały już w jednym łóżku, przyszedł brat Jasi, Franek Barbocki i spał na podłodze.

Następnego dnia rano odbył się pogrzeb Bogutowej, na którym były tylko cztery osoby. Justyna myślała o tym, jakie jej matka miała okropne życie, że jej najbogatsi pracodawcy tak łatwo się jej pozbyli i w ogóle ich nie interesowała.

X

Zenon wrócił z zagranicy po skończeniu studiów. Zdecydował, że miejscem jego życia i śmierci będzie jego rodzinny kraj. Czuł, że „Otrząsnął się ostatecznie ze swej głupiej, niezorganizowanej młodości.” Zadzwonił do Elżbiety, a następnie poszedł na kawę do cukierni Chązowicza i tam zajął się czytaniem miesięcznika niwa gdzie znalazł swój własny artykuł, ale potraktował go jak obcy.

Kiedy wyszedł na ulicę od razu zobaczył Justynę Bogutównę. Zauważyła go i przywitała się. Oznajmiła mu, że jej matka umarła. Pocieszył ją delikatnie, ale ciągle był zmieszany tym spotkaniem. Zaprosił ją do hotelu, żeby ludzie nie widzieli ich razem na ulicy, ale ona powiedziała, że pracuje u chorej kobiety i musi do niej wrócić z zakupami. Jednak po chwili zgodziła się pójść z nim. W pokoju Justyna kontynuowała swoja opowieść o śmierci matki i zaczęła płakać, jednak Zenon upomniał ją, że sąsiedzi mogą usłyszeć. Zaczął ją pocieszać, przytulać, a po chwili całować. Wtedy Justyna uspokoiła się i opowiadała dalej. Okazało się, ze w Boleborzy została połowa pieniędzy Justyny, a matka Zenona ich nie odesłała. Zenon obiecał załatwić tę sprawę. Justyna wyznała mu, że cały czas o nim myślała, a kiedy on próbował jej tłumaczyć, ze jego sytuacja uległa zmianie, ona objęła go i wyznawała mu swoje uczucia. Poczuł, że znowu jest dobra ufna i miła, nie mógł się oprzeć i po chwili znaleźli się w łóżku.

Odchodząc Justyna była zadowolona i zmieszana jednocześnie. Zenon dał jej trochę pieniędzy i umówił się z nią na następny poniedziałek. Kiedy wyszła zaczął wyrzucać sobie swój postępek. Tłumaczył sobie, że sprawiła to zbyt długa tęsknota do Elżbiety i Justyna, która to wykorzystała. Kiedy był w Paryżu korzystał z „nocnego życia”, był z różnymi kobietami, jednak uznawał to za coś tak oderwanego od życia, że można było uznać, że to się nie zdarzyło. Jednak sprawa z Justyną wyglądała inaczej, bo miało to miejsce w jego rodzinnym kraju, mieście, wywodziło się już z Boleborzy. Dlatego Zenon był bardzo niezadowolony.

Kiedy wyszedł z hotelu udał się do Czechlińskiego, który zaproponował mu posadę redaktora naczelnego Niwy, a Zenon ją przyjął. Awans sprawił, ze zaczął myśleć o życiu z Elżbietą, o wyrwaniu jej z domu ciotki. Chciał jej kupić kwiaty, ale zrezygnował. Przypomniał sobie, że cierpiał żegnając się z nią, a teraz na myśl o spotkaniu czuł radość zmieszaną jednak z odrobiną obawy.

Zenon znalazł Elżbietę w ogrodzie. Nie podbiegła do niego, tylko szła ku niemu wolno. Zenon poczuł, że jest chłodna. Zapytał czy nie cieszy się na jego widok, a ona odpowiedziała z przekorą, że nie. Zaczął całować jej ręce i dopiero teraz poczuł wzruszenie i skruchę. Przytuliła go do siebie. Zobaczył, że jej oczy mają w słońcu kolor przeźroczysto brązowy lub zielony. Elżbieta powiedziała, że już nigdy nie powinni się rozstawać na tak długo. Zaczęła opowiadać, że gdy widzieli się ostatni raz, to on, chociaż odwrócił się by spojrzeć w okno nie zobaczył jej. Zenon zapytał, czemu zgasiła światło w pokoju, a ona odpowiedziała, że nie chciała żeby ją widział. Odpowiedział jej: „ Widzisz, że to ty. Że to jest twoja wina. To ty nie jesteś dobra.” Elżbieta powiedziała, ze boi się cierpienia i przestraszyła się go szczególnie, gdy odchodził. Zenon zapewnił ją, że już nigdy nie będą osobno, a ona stwierdziła, że „to jest szczęście tak cierpieć przez drugiego człowieka”

Całowali się w salonie. Zenon zapytał, dlaczego Elżbieta się przed nim broni, jednak nie miał do niej o to żalu. Wiedział, że nie mogą się wycofać z związku, w który weszli. Wtedy przypomniał sobie o tym, że pod podłogą salonu, w którym teraz byli, w noc, w której umarła jej matka, spała Justyna i śniła o nim.

XI

W następny poniedziałek Justyna przyszła do hotelu po pieniądze. Zenon postanowił jej powiedzieć, ze to koniec ich znajomości jednak w końcu do tego nie doszło. Justyna przyszła bardzo wcześnie rano i zastała go jeszcze nieubranego, co pokrzyżowało jego plany bycia zdecydowanym. Justyna usiadła i zaczęła opowiadać o swoich sprawach, stwierdziła, ze chciałaby pracować w sklepie. Zenon zorientował się, że nie jest szczęśliwa pracując u chorej kobiety. Zapytał, w jakim sklepie chciałaby pracować, a jednocześnie przyglądając się jej stwierdził, ze nie jej skóra nie jest już tak biała i czysta jak na wsi, że otacza ją zapach smażonego tłuszczu. Widział ją w rożny sposób: raz jako zwykłą służącą, raz jako kochankę przychodzącą z pretensjami lub jako miłą i dobrą dziewczynę z Boleborzy, której los leżał mu na sercu. W zależności od tego jak ją widział takie przybierał w stosunku do niej zachowanie. Jej wrażliwość i bezbronność sprawiły, że miał ochotę się z nią kochać i przygarnął ją do siebie. Kiedy skończyli Zenon wiedział, ze nie muszą sobie niczego wyjaśniać ani usprawiedliwiać się. Zapragnął żeby Justyna już wyszła. Kiedy to zrobiła ubrał się szybko, pełen niespokojnych myśli i udał się do redakcji.

Pracował w brudnym, popielatym pokoiku. Przychodziło do niego wielu ludzi ze swoimi krzywdami, propozycjami lub talentami. Tego dnia przyszła do niego hrabina Tczewska Wojciechowa z Chozębnej w towarzystwie proboszcza parafii księdza Czerlona, który był „wielki, grubo-kościsty i brunatny, o dużym nosie i głęboko pod czaszką ukrytych czarnych, przepaścistych oczach.” Hrabina natomiast była kobietą o twarzy nieruchomej, miała wypukłe szare i matowe oczy, usta zbyt pełne, a fryzurę gładką. Problem, z jakim przyszli do Zenona Ziembiewicza dotyczył cyklu wykładów pt. O istocie doświadczenia religijnego, które prowadził ksiądz Czerlon dla Koła Pań. Chcieli by Zenon napisał o tym. Zenon zgodził się. Ksiądz i hrabina zebrali się do wyjścia. Patrząc na księdza Czerlona można było stwierdzić, że „jego sprawa ze sobą jest ciężka i niedobra. Mógł być okrutny wobec samego siebie i zarazem całkowicie bezradny”. Ksiądz był synem ubogiego człowieka, który dorobił się majątku, ale stracił go w czasie wojny. Święcenia przyjął po śmierci ojca. Hrabina traktowała księdza jak cenny skarb. Pożegnała Zenona westchnieniem, a ksiądz uśmiechnął się do niego. Wydawało się, że hrabina jest pogromczynią, a ksiądz Czerlon niebezpieczną bestią.

XII

Niedługo potem do Zenona przyszedł hrabia małżonek Wojciech Tczewski. Mówił o reformie rolnej, parcelacji, pożyczkach i długach, a także o teatrze regionalnym, którego był wielkim wielbicielem. Zaczął opowiadać o młodej aktorce Luci Wisłowskiej, która według niego była niedoceniana przez prasę, źle traktowana przez zazdrosne starsze aktorki i przez to mogłaby przyjąć propozycję obcej firmy kinematograficznej. Hrabia uważał, że byłaby to wielka strata, kiedy to mówił „na szlachetną twarz wypływał z głębi ciała rumieniec wzruszeń sekretnych i wstydliwych” Stało się oczywiste, że młoda aktorka jest jego kochanką.

Zenon na polecenie Czechlińskiego nie pisał niczego niepochlebnego o Tczewskich. Marian Chąśba, protegowany Elżbiety pisał do gazety krótkie żartobliwe opowiadania o wypadkach z miasta, bijatykach, samobójstwach, które przejmowały Zenona obrzydzeniem.

Zenon nie był zadowolony, ponieważ pismo tylko pozornie było pod jego nadzorem. Ciągle był naciskany by publikować tylko to, co zezwolono. Pracę w redakcji traktował jako tymczasową.

Elżbieta najlepiej czuła się popołudniami w ciemnym salonie. Myślała o kamienicy i o tym, że choć jest w niej elektryczność i są w niej poprowadzone rury kanalizacyjne, wodociągowe i centralne ogrzewanie to mieszkania, gdzie żyli najubożsi w piwnicy i na poddaszu nie były w nie wyposażone.

Kidy Elżbieta załatwiała sprawunki w mieście, Zenon jej towarzyszył. Kupowała tasiemki u starej obojętnej Żydówki. Potem szli razem za miasto. Widzieli dworzec kolejowy oraz „Zakopcone magazyny, remizy z poczerniałych cegieł, brudne szklane dachy, słupy z drzewa i żelaza wydźwigające w powietrze różne barwy, światła i kształty swych symbolów, pompy, pryzmy węglowego miału, długie złoża desek, druty w niebie i na ziemi.” Elżbieta zapytała, dlaczego jest tu tak smutno, kiedy byli na terenie nowego przedmieścia znajdującego się na dawnych ugorach i nieużytkach. Budowano tam dom, w którym Elżbieta i Zenon chcieli wynająć mieszkanie. Potem wrócili do domu na Staszica.

Między Justyną, Zenonem i Elżbietą „ (…) rzecz cała ułożyła się ściśle według wiadomego schematu: dziewczyna wiejska i panna z mieszczańskiej kamienicy, narzeczona i kochanka, miłość idealna i zmysły”. Zenon tłumaczył sobie, że nie doszłoby do tego gdyby nie umarła stara Bogutowa i gdyby nie okazało się, że w Boleborzy nie wypłacono jej całej pensji. Mógłby powiedzieć, Justynie, że jest zaręczony i nie mogą się spotykać, ale okazało się, że nie potrafił jej odepchnąć, kiedy była załamana i samotna. Kolejne spotkania wynikły z pierwszego.„Wszystko było zupełnie inaczej, niż się myśli, że jest u innych”. Z Elżbietą łączyła go miłość duchowa, idealna. Wzbraniała się od kontaktu cielesnego z nim, Zenon upajał się drobnymi pieszczotami, one mu wystarczały. Nie chciał pogodzić się z faktem, że schemat jego romansu jest podobny do innych. Myślał, że „każda najspokojniejsza sprawa od wewnątrz wydaje się jedyna i każdy schemat uczucia za każdym razem jest nowy.” Nie mógł znieść patrzenia na siebie oczami innych ludzi. Już jako dziecko chciał sobie wyobrazić siebie, tak jak widzą go inni ludzie, ale powodowało to w nim niepokój.

Postanowił ostatecznie zakończyć sprawę z Justyną. Zebrał pieniądze, które chciał jej oddać. Próbował złożyć jej wyjaśnienia, ale wtedy Justyna oznajmiła mu, że jest w ciąży. Zenon był zaskoczony, a Justyna przytuliła się do niego i oznajmiła, że wcale się tym nie martwi i nie przejmuje się tym, co mówią ludzie, dopóki ma Zenona. Mówiła, że cieszy się z dziecka i że da radę je wychować. Zenon pytał czy to rzeczywiście jest pewne, nie chciał w to uwierzyć, ale ona kategorycznie powiedziała, ze to prawda. Zenon przeraził się, zdał sobie sprawę, że Justyna jest dla niego obcą, głupią dziewczyną, z którą nigdy nie chciał być, a posiadanie dziecka z nią napawało go odrazą. Zaczął namawiać Justynę, żeby pomyślała racjonalnie nad całą sytuacją, a ona tylko zdziwiła się, że zachowuje się jakby był na nią zły. Po chwili wstała i zaczęła zbierać się do wyjścia, a Zenon wręczył jej pieniądze, na które ona prawie nie zwróciła uwagi. Wychodząc powiedziała Zenonowi, żeby już nie myślał o tym, co mu powiedziała i że może wszystko jeszcze się zmieni.

XIII

Elżbieta i służąca Ewcia weszły do pokoju ciotki Kolichowskiej, żeby ją umyć. Kobieta ostatnio nie mogła się samodzielnie poruszać, jej ciało było obolałe. Ciotka zapytała Elżbietę czy nie brzydzi się usługiwać jej. Elżbieta pomyślała o starym ciele: „Zgrubienia i guzy artretyczne nie były tak odrażające jak ten pospolity obraz przemiany spowodowany przez starość”, ale powiedziała, że ciotka robiła to samo dla niej, kiedy Elżbieta była małą dziewczynką i była chora. Mówiąc to Elżbieta przypomniała sobie o tym jak była z matką w willi nad morzem. Matka była bardzo piękną „pochmurnie i gniewnie” kobietą i czekała, na przybycie jednego ze swoich mężczyzn. Kiedy przyszedł nie uśmiechnęła się na jego widok. Elżbieta myślała, że jej matka jest niedobra. Teraz jednak przypomniała sobie, ze uśmiech jej matki był samą dobrocią.

Miała nadzieje, ze jej opiekuńczość w stosunku do ciotki przyniesie starszej kobiecie ulgę i radość, jednak pani Kolichowska ciągle była niezadowolona. Zapytała, kiedy zjawi się Zenon Ziembiewicz. Nie przychodził już od pięciu dni, jednak za każdym razem się usprawiedliwiał. Elżbieta bała się, że się nie zjawi, a wszystko, czego nie powiedziała i nie zrobiła chciała nadrobić na dzisiejszym spotkaniu. Postanowiła, ze będzie dla niego dobra. Ciotka zapytała czy Elżbieta ma zamiar wyjść za Zenona, a ona odpowiedziała twierdząco. Przeraziła ją jednak ta myśl i dlatego dodała, że ślub planują nieprędko. Pytanie ciotki zepsuło Elżbiecie doniosłość czekania na wizytę Zenona.

Tymczasem wynikła sprawa zwolnienia dozorcy kamienicy, który coraz bardziej się starzał i nie pracował dobrze. Pani Kolichowska nalegała na wyrzucenie dozorcy i jego żony, natomiast Elżbieta się nie zgadzała. Nie chciała by starzy ludzie głodowali. Coraz bardziej tęskniła za Zenonem. Tymczasem on przebywał w redakcji. Wydrukował wspomnienia Maurycego Posztarskiego, którego poleciła mu Elżbieta. Zenon chciał się pozbyć tego człowieka, który odwiedzał go codziennie, lekko pijany, przynosząc coraz to nowe wspomnienia. Posztarski nie mógł zrozumieć, że świat nie poznaje się na jego talencie literackim. Tłumaczył to sobie tym, że „Żydzi wszystkim trzęsą”, w czym przypominał Zenonowi ojca.

W redakcji spotkał też hrabinę Tczewską, Olgierdową z Pieszni, bratową Wojciechowej. Była ona Znana z posiadania wielu kochanków. Ludzie jednocześnie uwielbiali ją i nienawidzili. Zenon zobaczył ją jako kobietę, która chce zdobyć sympatię każdego napotkanego człowieka. „Mówiła wciąż o sobie, chociaż szło na pozór o wyborowe nasiona warzyw, jajka zielononóżek, opiekę nad sierotami i matkami, kursy niedzielne śpiewu chóralnego…” Zapraszała Zenona by wybrał się do Pieszni. „Olgierdowa Tczewska była kobietą, która nie odczuwała smaku miłości, kiedy nie towarzyszyły jej skandale, pojedynki, groźba ujawnien i strach.” Teraz była już starszą kobietą posiadającą dorosłych synów i zajmującą się urządzaniem swojej wsi Pieszni. Zenon spędził w Pieszni trzy dni.

XIV

Zenon zjawił się wieczorem u Elżbiety. Wypytywał ją, co robiła, kiedy go nie było. Ona chciała mu powiedzieć, że „(…)sprawił, że to najważniejsze jest tutaj, że ją ogarnia, że wciąga ją wewnątrz życia.” Udali się na kolację, a potem na taras gdzie Elżbieta siedziała Zenonowi na kolanach. Zjawiła się pani Kolichowska i dała do zrozumienia, że nie jest zadowolona z wizyty Zenona. Powiedziała Elżbiecie, że dziewczyna, która mieszka u Gołębskich jest niezameldowana. Kiedy Elżbieta wróciła na taras Zenon powiedział jej, że sprawa pomiędzy nim a Justyną nie jest skończona. Opowiedział jak on i Justyna spotkali się po śmierci jej matki i jak zabrał ją do hotelu i że było mu jej żal. Elżbieta siedziała bez ruchu. Zaczął jej wypominać, że jest obca i wroga, a ona nie mogła zrozumieć, dlaczego przespał się z Justyną. Wtedy powiedział, że to dlatego że tęsknił za nią. Wyznawał swoją zdradę tak jak dawniej jego ojciec wyznawał swoje zdrady matce. Powiedział Elżbiecie, że spotykał się z Justyną w poniedziałki i czwartki rano. Tłumaczył jej, ze to nie jest takie oczywiste, na jakie wygląda. Jednak fakty wyglądały tak, że „Justyna była w samej rzeczy uczciwą dziewczyną, którą uwiódł korzystając z jej zakochania. Elżbieta była narzeczoną, którą zdradził.” Elżbieta milczała, a Zenon zastanawiał się, nad czym czy rzeczywiście sprawy są takie, na jakie wyglądają, czy ważniejsza jest opinia ludzi na ten temat niż jego własna opinia i motywy.

Po chwili powiedział, że Justyna jest w ciąży, a wtedy Elżbieta wyrwała się z jego ramion. Chciała uciec, ale on kazał jej zostać. Była zrezygnowana, myślała o swoim wstręcie do tego, że matka miała kochanków. Czuła wstręt do spraw cielesnych. Zaczęła obwiniać siebie za całą sytuację, myśleć, że musiała zrobić coś źle. Pogłaskała Zenona po włosach, a on ucieszył się, ze mu wybaczyła. Zaczął ją całować a ona nie broniła się. „Stało się to w salonie pani Kolichowskiej, przy drzwiach niezamkniętych, na brzegu kanapki, ustawionej nad mieszkaniem Gołąbskich.” Później Zenon powiedział jej, że ją kocha a ona odpowiedziała, że tez go kocha. Powiedziała również, że muszą zająć się tą dziewczyną. Zapytała jak ona się nazywa. Zenon odpowiedział, że nazywa się Justyna Bogutówna.

XV

Tego wieczora, kiedy Elżbieta i Zenon rozmawiali na temat Justyny, ona już nie pracowała w domu chorej kobiety. „Nie było jej tak dobrze w tej służbie. Zawsze trochę głodna, zawsze czegoś winna. Żeby nie wiem jak pracowała, zawsze pani jej robiła | wymówki, zawsze była niezadowolona.” Pani miała męża, który ją zdradzał i dwóch synów. Pewnego dnia Justyna potłukła niebieską filiżankę, wtedy kobieta się zdenerwowała, a Justyna powiedziała, że w takim razie odejdzie. Nie wiedziała, co przyniesie jej przyszłość. Martwiła się, ze Zenon stał się obcy. Nie mogła pojąć, ze spotkał ją los taki jak innych dziewcząt, chociaż uważała się za mądrzejszą od nich, a Zenona za dobrego człowieka, który ją szanował. Mimo wszystkich niepokojów Justyna czuła, że będzie, co ma być. Było to dla niej przyjemne uczucie związanie z jej stanem.

Po zwolnieniu się z pracy Justyna przeniosła się do Jasi Gołąbskej. Pewnego dnia wezwano ją do mieszkania pani Kolichowskiej żeby się zameldowała. Tego samego dnia Elżbieta widziała na podwórku kamienicy jak rodzina nie chce przyjąć do domu Władziowej - kobiety, która wróciła do nich z dzieckiem, odebranym z opieki społecznej. Władziowa miała swojego syna Zbysia z człowiekiem, którego prawie nie znała i który jej nie obchodził, jednak kochała swoje dziecko. Nie mogła znaleźć stałej pracy, bo nikt nie chciał jej z nim przyjąć. W końcu któryś z pracodawców umieścił dziecko w zakładzie opiekuńczym, jednak Władziowa nie mogła żyć bez syna i odebrała go. Zbysio był siedmioletnim, uroczym chłopcem, lubianym przez wszystkich. W końcu Wylamowa, matka chrzestna Zbysia wpuściła Władziową i syna do mieszkania.

Elżbieta w salonie wypisała kartę meldunkową Władziowej i Zbysiowi, a po chwili zjawiła się Justyna. Elżbieta wypisała meldunek i patrzyła na Justynę siedzącą spokojnie na brzegu kanapy. Zaczęła z nią rozmawiać a jednocześnie przyglądała się jej i myślała o tym, że Zenon był z tą kobietą. Miała do niego pretensję, że Justyna jest źle ubrana i że nie jest szczupła. Uważała, wbrew słowom Zenona, że Justyna jest prosta i ordynarna. Zapytała Justynę nagle czy jest przywiązana do Ziembiewicza. Justyna zdziwiła się i przestraszyła, że może Zenon plotkuje na jej temat. Nie chciała odpowiedzieć, bo uważała, że Elżbieta nie może jej pomóc. Jednak Elżbieta powiedziała, że może. Wtedy Justyna rozpłakała się i zaczęła mówić o Zenonie, że zamieszał jej w głowie, a teraz stał się wielkim panem i uważa ją za gorszą od siebie. Elżbieta poczuła wyższość nad tą kobietą i postanowiła, że będzie dla niej łagodna i dobra. Justyna była rozżalona, ze Zenon zrobił jej krzywdę i ją zostawił. Powiedziała, że w Boleborzy obiecywał, że wróci do niej. Elżbieta chciała powiedzieć, że nie pozwoli, aby dziecku Justyny stała się krzywda. Chciała zapytać czy Justyna wie, ze Zenon ma narzeczoną, jednak nie zrobiła tego. Justyna nagle wstała i powiedziała, ze nikt jej nie może pomoc, ona sama musi sobie poradzić. Elżbieta patrzyła na jej skromny strój i wygląd i nagle powiedziała, że Zenon nie jest związany i że ona za niego nie wyjdzie, a także, że dziecko Justyny musi żyć. Justyna krzyknęła zaskoczona, a potem powiedziała jeszcze raz, że niczego nie potrzebuje.

XVI

Zenon wychodził świtem po nocy spędzonej z Elżbietą. Potem spotkał Czechlińskiego i rozmawiał z nim. Wypił kilka kieliszków. Postanowił wrócić do swojego pokoju, a po drodze spotkał Justynę. Przywitali się jak obcy ludzie. Zapytał, co u niej słychać i czy czegoś nie potrzebuje. Odpowiedziała, ze na razie jej nic nie potrzeba, chciałaby tylko posadę w sklepie. Potem rzekła, że nie przychodziłaby do niego gdyby nie rozmowa z jego narzeczoną, którą odbyła tego dnia. Zenon słysząc te słowa bardzo się zdenerwował. Zapytał jak śmiała nachodzić Elżbietę. Justyna wytłumaczyła, że to jego narzeczona ją wezwała. Wypomniała Zenonowi, że nie powiedział jej, że jest z kimś związany, a Elżbieta wiedziała o romansie z nią. Zenon chciał się dowiedzieć, co dokładnie mówiła jej Elżbieta. Gdy usłyszał, że powiedziała, ze nie będzie ślubu, od razu chciał biec się z nią zobaczyć. Zaczął delikatnie wypraszać Justynę, a wtedy ona zapytała go czy to on kazał Elżbiecie powiedzieć, żeby Justyna nic nie robiła dziecku. Zenon odpowiedział, że nie i że Justyna może zrobić z dzieckiem co chce. Przy wyjściu zapewnił ją, że da jej każdą sumę, jakiej będzie potrzebowała.

Po wyjściu Justyny pobiegł do telefonu zadzwonić do Elżbiety i dowiedział się ze wyjechała do Warszawy, do matki. Poszedł do pokoju. Nie mógł uwierzyć ze Elżbieta odeszła. Wtedy pomyślał o tym, co mówił mu Czechliński, że jeżeli Zenon zgodzi się to mógłby zacząć ogromną karierę. Zrozpaczony chciał robić karierę tylko dla Elżbiety. Nie pojmował jak
ukochana kobieta mogła pozwolić sobie na taką zazdrość by zaprosić kochankę i dowiedzieć się, że ona nic o niej nie wie. Wtedy wszedł do pokoju Edward Chąśba z listem od Elżbiety. Pisała, że lepiej będzie, jeśli się już nie zobaczą i że to Justyna ma do niego prawo.

XVII

Elżbieta jechała pociągiem do matki do warszawy. Myślała o tym jak nigdy nie było jej dane być razem z rodzicami bo rozstali się rok po jej urodzeniu. Justyna jechała by odbyć pierwszą w życiu szczerą rozmowę z matką. Czuła, ze teraz będzie zdolna ją zrozumieć.

Po wyjściu z pociągu udała się do kuzynki wuja Kolichowskiego Świętowskiej, kobiety starszej, samotnej i rozgoryczonej. Jak tylko Elżbieta położyła się do łóżka w mieszkaniu Świętowskiej, przed oczami pojawił się jej obraz Justyny. Zaczęła rozmyślać o tym jak Zenon mógł jej to zrobić. Zasnęła, a po przebudzeniu udała się do mieszkania matki, która mieszkała w najlepszym w mieście hotelu. Matka obejrzała ją i zaczęła wypytywać o nowiny Potem z kolei zaczęła mówić o swoim mężu ministrze. Elżbieta czuła się skrępowania i oddzielona od matki. Podziwiała jej drogi strój i jej urodę. Po chwili do matki i córki dołączyła hrabina Tczewska z Pieszni i Elżbieta wyobraziła sobie Zenona jako jej gościa. Potem wszedł do pokoju młody człowiek. Elżbieta postanowiła wyjść, ale umówiła się z matką na wieczór w teatrze. Nie doczekały końca spektaklu i poszły na kolację. Tam matka zapytała Elżbietę o zaręczyny. Ta odpowiedziała, że zostały zerwane. Niewieska powiedziała, że nie jest trudno zerwać zaręczyny, trudniej jest utrzymać związek mimo przeciwności losu. Poprosiła Elżbietę by zastanowiła się nad swoją decyzją, bo z następnym mężczyzną może być tak samo. Podczas rozmowy Elżbieta poczuła bliskość z matką, której tak brakowało jej w dzieciństwie.
XVIII

Elżbieta była w Warszawie już dwa miesiące i przekonała się, że potrafi żyć bez Zenona. Spotykała się ze znajomymi matki, dostała od niej wiele sukien. Jednak cały czas myślała o narzeczonym. Codziennie, nie zdając sobie z tego sprawy, czekała na list od niego. Nie mogła znieść jego milczenia i tego, że tak łatwo pogodził się z jej odejściem. Od ciotki dostawała wiadomości, że Zenon się nie pokazuje i że pani Kolichowska czeka na jej powrót.

Elżbieta przyglądała się życiu matki, która czekając na przyjazd męża nie stroniła od towarzystwa innych mężczyzn. W jej stosunkach z przyjaciółmi nie było miejsca na zazdrość, ale była pewna obojętność. Elżbieta przypomniała sobie, że Zenon nie znosił obecności nikogo w pobliżu, kiedy byli razem.

Nie doszło do wielkiego pojednania między Elżbietą i jej matką, ale zastąpiły je wspólne przejażdżki, tańce i wieczory. Niewsieska często upominała córkę, że ta zachowuje się jak jej ojciec.

Pani Świętowska opowiadała Elżbiecie o wuju Aleksandrze Kolichowskim. Mówiła, że choć miał, jak wielu mężczyzn, skłonność do romansów, to był bardzo dobrym człowiekiem. Opowiadała jej także o młodości jej ciotki Cecylii oraz matki. Sama zaś nie chciała by opowiadano jej o czymkolwiek. W nocy Elżbieta rozmyślała o Zenonie i o tym, że mogła postąpić w stosunku do niego inaczej.

Pewnego dnia, gdy wyszła z domu ujrzała go stojącego przed jej domem. Kiedy ją zobaczył był bardzo zadowolony. Wziął ją pod rękę i zaczął gdzieś prowadzić, wypominając jej to, co zrobiła. Ona była bardzo uszczęśliwiona jego widokiem. Doszli do cukierni, Elżbieta zatelefonowała do matki, a Zenon powiedział jej, że są wolni, bo cała sprawa z Justyną jest już zakończona. Powiedział, że czekał na zobaczenie jej aż załatwi wszystkie sprawy, które mogą stanąć między nimi. Obje byli szczęśliwi. Zdecydowali, że wyjadą niedługo jednak to się nie udało. Poszli do jego mieszkania. Będąc z nim Elżbieta nie mogła uwierzyć w to, że zdołała się kiedykolwiek z nim rozstać. Później poszli do Niewieskiej by Zenon mógł ją poznać. Matka i jej mąż zaprosili ich na raut oraz do teatru. Niewieski, starszy, przystojny, otyły pan był człowiekiem bardzo uprzejmym, dobrym politykiem i finansistą korzystającym z życia. Elżbieta przyglądała się swojemu narzeczonemu wśród Niewieskich i ich znajomych i dziwiła się i cieszyła jednocześnie, że tak dobrze się w ich towarzystwie odnajduje. Okazało się, że jest bliższy tym ludziom niż ona. Potem w teatrze Zenon wsunął na palec Elżbiety pierścionek.

XIX

Justyna zaczęła pracować w sklepie bławatnym jeszcze przed ślubem Ziembiewicza i Bieckiej. Zawdzięczała tę pracę Elżbiecie. Po powrocie z Warszawy Elżbieta przekonała się, że Justyna nigdzie nie zniknęła i że będzie musiała pomagać Zenonowi zajmować się nią. Dlatego właśnie poszła do sklepu pana Torduńskiego i załatwiła Justynie jej wymarzoną pracę. Nie było to jednak dla niej łatwe.

Justyna, po krótkiej chorobie wyprowadziła się od Gołąbskiej. Zamieszkała po drugiej stronie miasta, na Przedmieściu Chązebiańskim, w niewielkim domu u państwa Niestrzępów, którzy nic o niej nie wiedzieli. Zenon dawał jej pieniądze, jednak ona cały czas prosiła go o pomoc, zwierzała się ze swoich problemów, traktowała jak kogoś z rodziny.

Pani Kolichowska zaczęła zdrowieć. Chodziła teraz o dwóch laskach. Zaczęła też okazywać Zenonowi nieco sympatii, ponieważ uważała, że to dzięki niemu Elżbieta wróciła do miasta i w nim pozostanie.

Zenon przygotował do zamieszkania dla siebie i Elżbiety byłą magnacką siedzibę za miastem. Był to jeden z ładniejszych domów w mieście. Elżbieta dostała od ciotki trochę mebli do domu oraz prezenty od matki.

Przed ślubem Zenon zawiózł ją do Boleborzy. Pani Żancia witała Elżbietę serdecznie. Trzymała się dobrze jak na swoje lata, Walerian natomiast wyglądał bardzo źle. On również był zachwycony Elżbietą. Ziembiewiczowa obdarowała przyszłą synową haftowanymi obrusami.

Po ślubie Elżbieta i Zenon skorzystali z zaproszenia Niewieskiej i udali się na południe, spędzając kilka dni w Wiedniu. Po powrocie Zenon miał objąć stanowisko prezydenta miasta. W czasie podróży Elżbieta zaszła w ciążę. Mimo, że podróż była piękna Elżbieta myślała o powrocie.

XX

Mieszkanie Justyny było słabo ogrzane. Nadeszła chłodna zima i kobiecie ciągle doskwierało zimno. Kiedy wracała do domu z pracy w mieszkaniu było lodowato. Szła do pracy trzy kwadranse, zawsze była wcześnie by nie zdenerwować swego pracodawcy. Justyna bardzo lubiła pracę w sklepie. Cieszyła się, kiedy mogła zachwalać towar klientkom i radzić im. Była bardzo zręczna, lubiła odmierzać i ciąć materiały.

Pewnego dnia przyszedł do sklepu Franek Borbocki i powiedział, że Jadwisia, córka Jasi Gołąbskiej umarła i że Jasia prosi Justynę by do niej przyszła. Pani Borbocka umarła już wcześniej. Justyna zaczęła płakać. Zdarzało jej się też często płakać bez przyczyny, gdy wracała do domu wieczorami. Poszła z Frankiem do Jasi, która siedziała w ciemności i płakała. Justyna zaczęła ją pocieszać. Pogrzeb Jadwisi odbył się trzy dni późnej. Cztery miesiące później umarła na gruźlicę Jasia Gołąbska. Przed śmiercią często wydawało jej się, że obok w łóżku leży jej matka i jęczy. Śniła także o córce i mężu, który ją przepraszał. Justyna rzadko ją odwiedzała, mówiła, że ma dużo pracy, ale to ona znalazła martwą Jasię w łóżku.

Justyna w sklepie awansowała na kasjerkę. Pan Toruciński był z niej zadowolony i podniósł jej pensję z czterdziestu złotych do sześćdziesięciu.

Justyna po śmierci Jasi prawie zupełnie przestała się kontaktować z ludźmi poza pracą. Nadal mieszkała u państwa Niestrzęp. Pani Niestrzępowa opowiadała jej o swojej siostrzenicy, która umarła śmiercią tragiczną w młodym wieku.

Pewnego dnia w październiku Justyna nie zjawiła się w pracy. Przyszła do niej panna Mańcia ze sklepu i zastała ją leżącą w łóżku. Powiedziała, że jest jej zimno, ale zaprzeczyła, jakoby była chora. Powiedziała, że jest zmęczona i rozpłakała się bez przyczyny.
XXI
Jesienią przyjechał do miasta Karol Wąbrowski, syn pani Kolichowskiej. Zenon, ubrany jak prawdziwy dygnitarz, przywitał go na dworcu. Karol leczył się w uzdrowiskach na całym świecie. Teraz rozmawiając z Zenonem pytał o swoją matkę i o życie Zenona. Przyjaciel oznajmił mu, że jego matka czuje się dobrze, a on sam ma z Elżbietą syna. Odwiózł przyjaciela do domu Kolichowskiej.

Od rana pani Cecylia szykowała się na przybycie syna. Kiedy zobaczyła go w drzwiach okazało się, że wygląda dla niej jak obcy człowiek mimo to nazwała go swoim dzieckiem. Karol nachylił się by pocałować matkę w rękę, co było dla niego trudne, ponieważ nosił ortopedyczny gorset. Nie zdradzając swoich uczuć pani Kolichowska powiedziała synowi, że może się zatrzymać w byłym pokoju Elżbiety. Zastanawiała się czy Karol rozpozna Elżbietę, bo ona nie pamiętała go w ogóle. Gdy odprowadzała go do pokoju, wspierając się o kulach, Karol nie pomógł jej, za bardzo zajęty był swoją chorobą. Każdemu jego ruchowi towarzyszył szczęk gorsetu. Pani Kolichowska poinformowała go, że Elżbieta już od roku mieszka w swoim domu wraz z mężem i jego matką, która wprowadziła się do nich po śmierci Waleriana Ziembiewicza. Karol był obojętny na zachowanie matki, mało się odzywał. Pani Cecylia stwierdziła, że nie jest podobny do swojego ojca. Przyglądała się synowi i zdała sobie sprawę, że jest starszy niż jej pierwszy mąż, kiedy go ostatnio widziała. Powiedziała mu, że jest podobny do dziadka Bieckiego. Mówiąc to myślała o pierwszym mężu, ojcu Karola. Kiedy ją opuszczał, myślała, że robi to w imię swoich ideałów i partii. Jednak, gdy zamieszkał w Paryżu, zerwał z nią kontakt i był z nową kobietą. Dopiero później dowiedziała się, że ta kobieta była jego kochanką już w Polsce. Pani Kolichowska na wpół świadomie, liczyła na to, że maż odezwie się do niej. Nadzieje te zakończyła jego samobójcza śmierć.

Karol zapytany o to czy wie coś o kobiecie, z którą spotykał się jego ojciec, odpowiedział, że mieszka ona w Paryżu i ma córkę, którą uważa, za swoją siostrę. Pani Kolichowska poczuła ukłucie bólu słysząc te słowa, choć wiedziała, ze te sprawy należą już do jej przeszłości.

Karol zdrzemnął się jakiś czas, a kiedy zszedł na obiad okazało się, że przybyła Elżbieta. Była chłodna dla swojego kuzyna. Podejrzewała, że jego obojętność przez wiele lat powodowała cierpienie Pani Kolichowskiej. Karol zapytał jak ma na imię dziecko Elżbiety, a ona odpowiedziała, że Walerian po dziadku i że ma teraz cztery miesiące. Powiedziała również, że według niej dziecko to dziwne stworzenie, które ciągle płacze,
„jak gdyby go bolała rzeczywistość.”

Przy obiedzie Elżbieta powiedziała do Karola, że kazał zbyt długo czekać swojej matce na siebie i naraził ją na wielką tęsknotę. Karol wytłumaczył, że długo chorował, a potem, kiedy już znalazł sobie pracę nie mógł wyobrazić sobie wyjazdu. Nie jest człowiekiem, który lubi podróże. Uśmiechał się przy tych słowach i pani Kolichowska z ulgą pomyślała, ze jej syn, jest jednak miłym człowiekiem. Po obiedzie Elżbieta i Zenon udali się do domu, a pani Kolichowska do swojej sypialni. Źle się poczuła z powodu tego, że Elżbieta ją opuszcza, a także z powodu Karola. Pomyślała, że kiedyś Elżbieta nie mogła zastąpić Karola, a teraz on nie może zastąpić Elżbiety.

Kilka dni później Karol i jego matka wybrali się do domu Ziembiewiczów by zobaczyć małego Waleriana. Opiekowała się nim pani Żancia i przywieziona przez nią z Boleborzy Marynka. Pani Kolichowska została z panią Żancią, a Karol i Elżbieta poszli przez ogród żeby znaleźć Marynkę, która spacerowała z dzieckiem. Kiedy się już do niej zbliżali, zauważyli, że stoi przy ogrodzeniu i rozmawia z jakąś kobietą. Na ich widok kobieta odeszła. Marynka zapytana o to, kto to był, odpowiedziała, że nie wie, ale ta kobieta prosiła by pokazać jej Waleriana. Elżbieta bardzo się zdenerwowała i powiedziała Marynce takim tonem, jakiego używała pani Kolichowska w rozmowie z służącymi, że nie życzy sobie, aby ktokolwiek obcy oglądał lub dotykał małego Waleriana. Marynka odpowiedziała, że nieznajoma pytała tylko czy to dziecko Ziembiewiczów i popatrzyła na nie. Elżbieta zabrała wózek i zaczęła go popychać w stronę domu. Odwróciła się i zobaczyła w oddali tamtą kobietę, która po chwili zniknęła. Zapytała Marynkę czy ją zna, a ona odpowiedziała, że nie. Elżbieta pomyślała, że służąca na pewno kłamie.

Pani Żancia powiedziała Pani Kolichowskiej, że pewnie cieszy się ona z powrotu swojego jedynaka. Pani Kolichowskiej nie podobał się dom Ziembiewiczów i myślała, że na pewno nie chciała by w nim zamieszkać. Nie miała też zbyt serdecznego stosunku do małego Walusia. Pani Żancia natomiast odnosiła się do niego z wielką serdecznością. Śmierć męża nie zmieniła jej pogodnego nastawienia do życia. Przywiozła do domu Zenona służbę z Boleborzy i czuła się jak u siebie. Często opowiadała też, jaki z jej męża był cudowny człowiek. Bardzo denerwowało to Zenona, który sądził, że opowiadania matki robią z ojca innego człowieka. Jednocześnie żałował, że nie potrafił się nigdy z ojcem dogadać. Ciągle miał w pamięci obraz dziewczyn z wioski skradających się pod oknami ojca wieczorem. Pani Żancia zaczęła opowiadać o tym, jakie piękne kazanie wygłosił ksiądz Czerlon na pogrzebie Waleriana. Wtedy do rozmowy włączył się Karol, ponieważ okazało się, że pamięta Czerlona z Sorbony. Żancia zaczęła mówić o tym, że ksiądz Czeron jest bardzo mądrym i dobrym człowiekiem. Zenon zapytał czy nie mówią o nim czegoś złego, a wtedy pani Żancia powiedziała, że były plotki o tym, że zadawał się z kilkoma dziewczynami, a także o jego wielkiej przyjaźni z hrabiną. Jednak ona nie uważała, że należy podejrzewać ich o coś złego.

Elżbieta tymczasem cały czas myślała o kobiecie, którą widziała z ogrodu. Podejrzewała, że to Justyna jednak zrezygnowała z tego poglądu, ponieważ tamta kobieta była ubrana elegancko, po miejsku i była dużo szczuplejsza niż Justyna.

Następnego dnia Marynka przyznała, że zna tamtą kobietę i że to właśnie Bogótówna.

Kilka tygodniu później Zenon poruszył temat Justyny. Powiedział, że Elżbieta musi załatwić jej miejsce pracy w cukierni Chązowicza. Elżbieta zmartwiła, się, że Justyna może opowiadać ludziom o sytuacji pomiędzy Ziembiewiczem a nią. Jednak Zenon ją uspokoił. Wtedy zapytała go czy wiedział, ze Justyna przychodziła pod ich dom by zobaczyć dziecko. Zenon potwierdził. Elżbieta załatwiła Justynie nową pracę.
XXII
Na imieninach pani Kolichowskiej zjawiło się znacznie mniej osób niż dawniej. „Pani Gieracka dawno już nie żyła, a po niej umarły jeszcze dwie staruszki. Jedna znów była chora i przesłała list z życzeniami oraz wiązankę białych chryzantem, małych jak astry” Na przyjęciu pierwszy raz pojawiła się pani Żancia. Elżbieta postrzegana była teraz przez znajome ciotki jako córka prezydenta miasta. Ona także patrzyła na nie inaczej, już nie jak na osoby wrogie. Były dla niej starzejącymi się osobami, z którymi czas obchodzi się nieubłaganie. Elżbieta podziękowała pani Tawickiej, za załatwienie pracy Justynie. Wtedy kobiety zaczęły rozmawiać o Bogutównie. Pani Żancia zastanawiała się, kim może być jej ojciec, bo jej zdaniem dziewczyna nie wyglądała na chłopkę. Elżbieta mimowolnie przysłuchiwała się rozmowie z ciekawością. Zaczęła myśleć o tym, że Zenon powiedział jej kiedyś, że sprawa jest załatwiona, jednak, mimo, że dziecka Justyny nie było na świecie, to ona sama wciąż pojawiała się w życiu, Ziembiewiczów.

Pojawił się Karol i powiedział do Elżbiety, patrząc na matkę i jej gości, że uważa, że starość jest gorsza od kalectwa. Elżbieta stwierdziła, że nie mogą uważać się za lepszych tylko, dlatego, że są młodzi. Karol odrzekł, że ludzie patrzą na niego tylko przez pryzmat jego choroby, tuberkulozy. Poprosił Elżbietę, żeby powiedziała jego matce by ta nie zamartwiała się jego chorobą i traktowała go normalnie. Po chwili Elżbieta i pani Żancia udały się do domu. Okazało się, że spośród zebranych gości pani Żanci najbardziej podobała się pani Posztarska, chociaż nikt inny nie zwrócił na nią uwagi. Elżbieta bała się, że starsza Ziembiewiczowa zapyta o Justynę, jednak ona tego nie zrobiła. Justyna zaczęła się zastanawiać czy kobieta nie wie o całej sprawie.

Kiedy wróciły do domu okazało się, że do Elżbiety przyszedł Marian Chąśba porozmawiać o Franku Borbockim, który był w więzieniu. Wyglądał źle, był bardzo chudy. Elżbieta przypomniała sobie jak Chąśbina biła swoich synów, kiedy byli mali, a Marian nigdy nie płakał i nie krzyczał. Często pożyczał od niej książki. Poźniej pracował w fabryce Hettera, która miała być zamknięta, ale został wyrzucony. Narzekał, że w fabryce nie szanują pracowników. Elżbieta domyślała się powodu jego zwolnienia po tym, że zaczął często używać określenia „sprawa robotnicza”. Pisanie artykułów do Niwy skończyło się tym, że Zenon go wyrzucił. Tymczasem Marian wciąż opowiadał o Franku: „Streszczał niejako jego biografię:

roboty dawno nie miał, szwagier mu się zmarnował, potem śmierć matki, długie umieranie siostry, ta mała... A do tego jeszcze miał tę dziewczynę” Okazało się, że dziewczyną Franka była Justyna. Chąśba poprosił Elżbietę by wstawiła się za Borbockim u naczelnika więzienia i policji.

Kiedy Marian odszedł, pojawił się Zenon. Przywitał się z żoną bardzo czule. Przy Zenonie Elżbieta czuła, ze niebezpieczeństwa są nierzeczywiste. Opowiadał, że jedzie na polowanie.

XXIII

Pani Żancia codziennie wstawała o piątej rano, piła ziółka i długo spacerowała. Myślała o tym jak trudno było jej kiedyś poradzić sobie z lekkomyślnością męża i brakiem szacunku syna. Jednak uważała Waleriana za dobrego człowieka, który potrafił przyznać się do błędów i cieszyła się, że Zenon ożenił się ze wspaniałą kobietą. Żyła teraz życiem syna i jego żony: opiekowała się ich dzieckiem, zawsze musiała się dowiedzie dokładnie, co u nich słychać. Dopiero, kiedy rankiem była samotna mogła rozkoszować się więzią ze Stwórcą. Myślała często o mężu, ale nie smuciła się, bo to nie leżało w jej naturze. Była zadowolona ze swego życia: „Wszystko bowiem uczyniła, wszystkiego dotrzymała i wszystko wypełniła do końca”. Była pewna, że mąż był jej wdzięczny za to, co zrobiła dla niego. Pani Żancia była także zadowolona ze stosunków z synem i jego żoną, którą zawsze chwaliła. Chciała chłonąć miłość syna i synowej. Z radością myślała też o tym, że Zenon staje się coraz bardziej podobny do ojca, że zaczął polować.

Z czasem Zenon coraz mniej czasu poświęcał swojemu paryskiemu przyjacielowi Karolowi. Zwierzył mu się jednak z sytuacji z Justyną.

Pewnego dnia w domu pani Kolichowskiej zawitał ksiądz Czerlon by zobaczyć się z Karolem. Karol przyglądał się nieśmiało jego ogromnej imponującej sylwetce i słuchał opowieści Czerlona. Mówił on o tym jak po pożyczeniu od Karola pieniędzy przeniósł się do innego miasta gdzie pracował jako konduktor. Potem znów nie miał pieniędzy i przeniósł się do Liege, tam ciężko pracował wśród biednych ludzi. Karol słuchając opowieści myślał o tym, że zawsze uważał, że żadna kobieta nie może się oprzeć Czerlonowi. Zapytał go czy wśród tych biednych ludzi Czerlon postanowił zmienić swoje życie a ten odpowiedział: „Miotałem się w sprzecznościach, brnąłem w odszczepieństwo i grzech. Ale w grzechu, w męce i niepokoju szukałem człowieka. I zrozumiałem, że człowieka nie może znaleźć człowiek, nie ma drogi do człowieka, tylko przez Boga. Tam, na tym dnie, zrozumiałem, że tylko w Bogu jest zespolenie.” A biedni ludzie, których spotkał w Liege nienawidzili go i chcieli go zabić. Mieszkał u starego palacza i jego rodziny, którzy mieli młodą, brudną siostrzenicę-służącą. Została ona jego kochanką, a że była także kochanką palacza, został wyrzucony. Czerlon był zawiedziony, że Karol nie zmienił swojego życia. Chciał go przekonać, aby uwierzył, mówił mu o cierpieniu. Opowiedział historię z dzieciństwa, o rybie, która prawie nieżywa zaczęła się rzucać, gdy kucharka chciała ją oprawić. Wyjaśniło się, dlaczego Czerlon nigdy nie je ryb. Niedługo potem ksiądz odszedł.

XXIV

U Ziembiewiczów odbył się raut o którym przychylnie pisano w lokalnych gazetach. Było to trzy miesiące przed tragiczną śmiercią Zenona. Kiedy to się stało ludzie przypomnieli sobie raut wspominali, że tamtego dnia zamknięto hutę Hettnera i aresztowano wielu robotników. Niektórzy na początku myśleli, ze miało to związek ze śmiercią prezydenta, który był dość popularny, zaczął budowę domów dla robotników, remont budynków dawnej cegielni, budowę parku, ale wkrótce zabrakło pieniędzy i popadł u wielu w niełaskę. Zenon przypłacił to pogorszeniem stanu zdrowia. Elżbieta dawała mu ukojenie, ale czasem mówiła mu z wyrzutem, że jest inny dla ludzi, a inny dla niej. Przy niej był małomówny, zamyślony, a przy innych miał potrzebę ciągłego podtrzymywania rozmowy, żartowania. „Było w tym coś więcej niż niepokój, była niepewność wobec świata, niezgoda na siebie, coś niedobrego, czemu w ten sposób nadaremnie usiłował zaprzeczyć.” Często też denerwował się, kiedy przejmowała się krzywdą biednych ludzi albo wypominał jej kontakty z ludźmi pokroju Chąśby, których nazywał rewolucjonistami.

W dniu, kiedy odbywał się raut, Zenon był u Justyny, zmuszony całą serią błagalnych listów. Kiedy przyszedł przywitała go smutna. Zaczęła żalić się, że nie odpowiada jej już praca w cukierni. Zenon zapytał czy nikt Ne wypytuje ją o niego. Zaprzeczyła. Powiedziała, że boi się, bo do Niestrzępów, jej gospodarzy przychodzi człowiek, który zabił ich siostrzenicę. Zaczęła płakać. Opowiadała o tym, że z nikim się nie spotyka, nie ma przyjaciół. Zenon był zaniepokojony po tej wizycie. Zrozumiał, że Justynę trzeba wysłać do lekarza. Powiedział o całej sytuacji Elżbiecie, która była przerażona, że coraz więcej jest Justyny w ich życiu. Obiecała jednak, że załatwi Justynie wizytę u doktora Lefelda. Rozgoryczony Zenon zaczął narzekać, że innym wiele złych uczynków uchodzi na sucho a on musi cierpieć całe życie za ten jeden błąd.

Doktor Lefeld zbadał Justynę i stwierdził, ze nie widzi objawów choroby psychicznej. Zalecił by lepiej się odżywiała i kontaktowała się z bliskimi. Jednak Justyna nie miała żadnych bliskich. Gołąbscy umarli, Borobocki był w więzieniu, a pani Żancia i służące z Boleborzy byli dla Justyny niedostępni.

XXV

Na wiosnę pani Cecylia zachorowała na, tyle, że nie mogła się ruszać z łóżka. Elżbieta często ją odwiedzała, a Karol pracował nad jakimiś książkami. Przychodził do matki tylko na wezwanie, ale dużo rozmawiał i nie nudził się z nią. Z rozmów pani Cecylia dowiedziała się dużo o córce swojego pierwszego męża. Mówili także o samobójstwie ojca Karola i o tym, co ten pamięta z dzieciństwa, kiedy jeszcze przebywał z matką. O tym, jak Karol mówił wtedy jej, że jest piękna i o tym jak nienawidził jej drugiego męża, bo uważał, że ja krzywdzi. Przyznał, że kochał ją i był o nią zazdrosny w dzieciństwie. Wkrótce pani Cecylia zaczęła czuć się gorzej. Wezwano na jej prośbę Elżbietę. Kiedy przyjechała Kolichowska była już nieprzytomna, niedługo potem umarła. Elżbieta przyznała się Karolowi, że nigdy nie wyjawiła ciotce, że ją kochała i że zawsze będzie tego żałować.
XXVI

Justyna miała w nocy niespokojne sny. Najpierw śniło jej się, że szła do mieszkania Jasi Gołąbskiej i tam na łóżku bez pościeli zastała zmarłą matkę, której zapomniano pochować. Potem śniło jej się, że płynęła samotnie kamiennym okrętem po morzu. Był to dla niej piękny sen. Następnie śniło jej się jej dziecko, najpierw zdrowe, a potem chore i umierające. Na koniec zmieniło się w Jadwisię Gołąbską. Obudziła się i płakała nad tym, że poszła do akuszerki i pozwoliła wywołać poronienie. Wyrzucała sobie, że to dziecko nie miało nikogo i nawet ona, jego własna matka zwróciła się przeciw niemu. Następnego dnia nie wstała z łóżka opoko nie przyszła pani Niestrzępowa i kazała jej ubrać się, napalić w piecu i zrobić sobie czegoś do jedzenia. Ale później Justynie znowu przypominała się wizyta u akuszerki: to jak opowiadała, że wcześniej była u niej piętnastoletnia dziewczyna z dobrego domu, którą przywiózł jej własny wuj. Potem akuszerka zrobiła jej zabieg, bolało ją, a nad ranem poroniła. Potem leżała nieprzytomna dwa tygodnie. Kiedy tak wspomniała, przyszedł Zenon. Zawsze uważał, żeby nikt go nie zobaczył, gdy ją odwiedzał. Pytał ja czy bierze leki, jak się czuje, ale ona wiedziała, że jest dla niej obcy i że jej los go nie obchodzi. Powiedział, żeby przestała do niego pisać, a ona się zgodziła. Powiedziała mu, że zaskoczyłoby go gdyby dowiedział się, jakie złe myśli ma czasem. Kiedy wyszedł znowu leżała w łóżku, ale przyszła Niestrzępowa i zaprosiła na kolację. Przy stole był Podebrak, człowiek, którego Justyna nie lubiła. Opowiadali o siostrzenicy i okazało się, że Podebrak zabił ją w przypływie zazdrości, kiedy myślał, że zastał ją z kochankiem.

Następnego dnia Justyna nie chciała wstawać. Najpierw przyszedł doktor a potem Zenon i namawiał ją żeby wyjechała dla własnego dobra. Ona się nie zgadzała. Przyznała, że ma czasem myśli, żeby zrobić coś złego jemu albo Elżbiecie.

Wracając Zenon myślał o tym czy słowa Justyny były groźbą. Przypomniał sobie, że Niestrzępowa mówiła, że Justyna ostatnio się zmieniła, jest podniecona, wychodzi na miasto, kupuje ubrania. Kiedyś zapytał czy go kocha, ale ona zaprzeczyła. Zenon martwił się o nią. Elżbieta zdawała sobie sprawę, z tego, że mąż coraz częściej odwiedza Justynę.

Zenon miał wstąpić do magistratu, ale okazało się, że droga była zajęta przez tłum. Okazało się, że zaczął się strajk. Zenon uciekał przed strajkującymi do ratusza i spotkał się ze zdenerwowanym Czechlińskim

XXVII

W następnych dniach po strajku i strzałach pod ratuszem, zdarzały się jeszcze masówki robotnicze i częste aresztowania. Aresztowano między innymi Mariana Chąśbę. Pochowano kilku zabitych robotników. Okazało się, że pierwszy strzelał Podebrak. Zginął Franciszek Borbocki. O wydanie rozkazu oddania strzałów do robotników posądzano Zenona, ale tak naprawdę Czechliński podjął tę decyzję jeszcze zanim Zenon się zjawił.

Niedługo potem zadzwonił doktor z wiadomością, ze Justyna próbowała otruć się jodyną. Udało się ją uratować. Zenon pojechał do niej. Leżała w łóżku i miała za złe ludziom, którzy ją odratowali i się nią opiekowali. Miała żółtą plamę w kąciku ust. Zapytał, za co ona go tak każe, skoro sama podjęła decyzję o pozbyciu się dziecka. Justyna zapytała, na co w takim razie dał jej wtedy pieniądze. On zaprzeczał, jednak ona uważała, że wszystkie złe rzeczy, które się jej przytrafiły spowodowane były tym, że dostała pieniądze od Zenona. Wyrzucała mu, że chciał się jej pozbyć. Zapytała czy nie boi się przychodzić do niego skoro ona słyszy głosy, które każą jej go zabić. Twierdziła, że jej męki zostaną przerwane, gdy jego nie będzie.

Wyszedł od Justyny i pojechał do doktora, a następnie do żony. Elżbieta dostawała kartki, w których opisane były egzekucje robotników. Zenon był niezadowolony, że żona przejmuje się tymi sprawami. Powiedział, ze robotnicy nie są tacy szlachetni jak się wydaje. Okazało się, że zamordowali Gołąbskiego. Wtedy Elżbieta powiedziała, że to już ostatni z lokatorów mieszkających pod podłogą umarł. Zenon zdenerwowany powiedział, że nie tylko robotnicy reprezentują idee, że on także reprezentuje ideę państwa. Elżbieta zauważyła, że wszystko, czego nie chciał, jest teraz po tej samej stronie, co on. Zenon wyśmiewał jej chęć pomocy drugiemu człowiekowi jako daremną. Odpowiedziała mu, że musi istnieć granica, której przekroczenie sprawia, że przestaje się być sobą, jednak on odrzekł, że jej przecież też nie udało się kierować wyłącznie dobrem drugiego człowieka.

Po tej rozmowie wyszedł z domu, a kiedy wrócił zastał swoją matkę w bibliotece. Pani Żancia pocieszała go, mówiąc, że jego zła passa na pewno się odwróci, że wróci do niego popularność i przyjaciele, a wszystko to, co się dzieje nie jest jego winą. Powiedział jej, że gdyby umarł pewnie mówiłaby o nim dobrze, a to wszystko byłaby nieprawdą. „Jest się takim, jak myślą ludzie, nie jak myślimy o sobie. Jest się takim jak miejsce, w którym się jest”

Później rozmawiał z Elżbietą o Justynie. Nie mógł zrozumieć, czemu przed laty wezwała ją do siebie. Odpowiedziała, że chciała się dowiedzieć, przed czym ma ustąpić. Zenon stwierdził, że Elżbieta robiła wszystko by być w porządku ze sobą, a nie o to chodziło. Zauważył, że w sprawie Justyny nigdy tak naprawdę nie pomyśleli o niej, ale zawsze myśleli o sobie. Ich życie ułożyło się dobrze, ale to cierpieniu Justyny zbudowali swoje szczęście.

Elżbieta „Nie szukała już odpowiedzi ani nawet ratunku. Nie było o co się spierać, nie było ważne, z czyjej winy wynikało to, co jest.”

ZAKOŃCZENIE

Po śmierci Zenona ludzie dziwili się jak kobieta mogła wejść do jego strzeżonego gabinetu. Sekretarka powiedziała, że wpuściła ją, bo wydała jej się biedną proszącą o pomoc. Dodatkowo prezydent Ziembiewicz nie był zdziwiony jej wizytą. Po chwil w gabinecie rozległ się krzyk. Okazało się, że kobieta oblała Ziembiewicza żrącym kwasem, a sama próbowała wyskoczyć przez okno. Kwas uszkodził oczy Zenona, a także wlał mu się do gardła, co sprawiło, że nie mógł oddychać. Sprawa była niejasna, nie wiedziano o związkach Bogutówny i rodziny Ziembiewiczów. Kiedy nowe fakty zaczęły wychodzić na jaw, sprawa stała się bardzo nieprzyjemna dla rodziny. Zenon Ziembiewicz wrócił do domu ze szpitala, ale okazało się, że nigdy nie odzyska wzroku. Tydzień później popełnił samobójstwo strzelając sobie z rewolweru w usta. Wdowa zostawiła dziecko matce męża i wyjechała za granicę. Starsza pani Ziembiewiczowa zamieszkała z Karolem Wąbrowskim w domu na Staszica i zajęła się wychowaniem wnuka.

HAMLET - Streszczenie, Charakterystyka, Opracowanie

Streszczenie

Francisco pełni wartę przed zamkiem królewskim w Elsinor. Przychodzi Bernardo zastąpić kolegę. Nadchodzą pozostali wartownicy: Marcellus i Horacjo. Marcellus wspomina o nocnej wizycie ducha zmarłego króla Hamleta (ojca obecnego księcia Hamleta).

William Shakespeare


Hamlet

Hamlet - Streszczenie Szczegółowe - Streszczaj Się Z Nauką

AKT I
Scena I

Francisco pełni wartę przed zamkiem królewskim w Elsinor.  Przychodzi Bernardo zastąpić kolegę. Nadchodzą pozostali wartownicy: Marcellus i Horacjo. Marcellus wspomina o nocnej wizycie ducha zmarłego króla Hamleta (ojca obecnego księcia Hamleta). Horacjo nie wierzy w jego opowieści. W tem ukazuje się owa zjawa. Horacjo podejmuje próby porozumienia się z duchem, ten jednak nic nie mówiąc znika. Wartownicy zastanawiają się nad znaczeniem tego zjawiska. Horacjo mówi, iż  zjawa swoim ubiorem i wyglądem przypominała króla z pamiętnej bitwy przeciwko wojskom norweskim. W wyniku przegranej ówczesny norweski władca Fortinbras zmuszony był oddać część swoich ziem. Obecnie jego syn, młody Fortinbras zbiera wojska i zamierza odebrać Duńczykom ziemie, które utracił jego ojciec.  Wartownicy uznają widzenie za znak nadchodzącego zagrożenia i na wołanie by przygotować się do ewentualnego ataku. Na potwierdzenie przypuszczeń o złej wróżbie Horacjo wspomina zjawy zmarłych zwiastujące śmierć Juliusza Cezara i upadek Imperium Rzymskiego. Nagle duch powraca, usiłuje coś powiedzieć, jednak wraz z pierwszym pianiem koguta (nadejście świtu) znika. Nastaje poranek, wartownicy postanawiają poinformować o tym dziwnym zjawisku młodego Hamleta.

Scena II

Sala w zamku królewskim. Sprawujący w państwie władzę brat byłego króla, Klaudiusz twierdzi, że należy zakończyć żałobę po zmarłym poprzedniku i zadbać o rozwój państwa. Wspomina przy tym o młodym Fortinbrasie, który gromadzi wojska i wyczekuje osłabienia Danii by ją zaatakować. Król wzywa do czujności, a następnie wysyła dwóch posłańców: Korneliusza i Voltimanda do króla Norwegii, stryja Fortinbrasa by zakazał gromadzenia wojsk. Między czasie przychodzi Leartes, prosi króla o pozwolenie na jego powrót do Francji. W komnacie pojawia się również Hamlet pogrążony w żałobie. Klaudiusz wraz z królową nakłaniają go by puścił w pamięć smutek po zmarłym ojcu i zaczął normalnie żyć. Tłumaczą, że jego umartwiania na nic się już zdadzą. Król przekonuje go, że śmierć jest wolą Bożą i nie należy się jej sprzeciwiać. Proszą go również by porzucił studia w Wittenberdze i pozostał pod ich opieką. Hamlet obiecuje matce posłuszeństwo. Zebrani opuszczają salę. Hamlet, który pozostaje sam wypowiada swe smutki i żale. Zarzuca swojej matce, że ledwo minął miesiąc  po śmierci króla – człowieka mężnego i prawego, a ona już porzuciła żałobę i wyszła za swojego Szwagra. Do Hamleta przychodzą wartownicy, witają się serdecznie. Horacjo opowiada młodemu księciu o nocnej zjawie. Tłumaczy, że co noc na tarasie królewskim pojawia się duch zmarłego króla w pełnym uzbrojeniu i z zatrwożoną twarzą. Hamlet po upewnieniu się, że zjawa to faktycznie duch jego ojca postanawia pójść w nocy pod taras.

Scena III

Pokój w domu Poloniusa. Leartes żegna się ze swoją siostrą Ofelią. Radzi jej by zapomniała o miłości do Hamleta. Tłumaczy, że jego uczucia nie mogą być stałe, gdyż jest niewolnikiem swego królewskiego rodu i musi mieć na uwadze bardziej dobro państwa nad własne. Przychodzi Polonius, udziela synowi błogosławieństwa na podróż do Francji oraz poradza jak ma się zachować w obcym kraju. Gdy wychodzi Leartes, Ofelia mówi ojcu o swoim uczuciu do Hamleta i miłosnych zapewnieniach królewicza. Polonius wątpi w szczerość i stałość uczuć księcia. Uważa, że zarówno Ofelia jak i Hamlet są jeszcze dziećmi młodymi i naiwnymi. Żąda by córka nie traciła czasu na romanse z księciem.

Scena IV

Taras zamkowy, około godziny dwunastej. Hamlet, Horacjo i Marcellus oczekują pojawienia się ducha. Z oddali słychać trąby, działa i wrzaski ucztujących na królewskiej biesiadzie. Hamlet krytykuje pijaństwo Duńczyków z powodu którego są oni wyśmiewani przez inne narody. Pojawia się duch króla, daje Hamletowi znaki by szedł za nim, najwidoczniej chce rozmawiać z księciem na osobności. Wartownicy obawiają się, że duch chce zaciągnąć młodzieńca w niebezpieczną pułapkę, próbują go powstrzymać. Hamlet nie zważa na ich przestrogi i udaje się za zjawą.

Scena V

Duch przemawia do królewicza Hamleta na osobności. Przedstawia się mu jako jego ojciec. Prosi go by pomścił okrutną zbrodnię. Tłumaczy, że zginął on nie od ukąszenia węża lecz z rąk swojego brata, który podczas snu w ogrodzie wlał mu do ucha truciznę, a ta spowodowała nagły zgon. Klaudiusz wciągnął do tego spisku nawet żonę byłego króla, którą ten jednak karze oszczędzić synowi. Mówi, że wystarczającą karą będą dla niej wyrzuty sumienia. Duch znika, a Hamlet uroczyście przysięga pomścić śmierć ojca. Nadbiegają wartownicy (Horacjo i Marellus), wypytują co mówiła zjawa. Hamlet jednak postanawia zachować swoją rozmowę w tajemnicy, prosi również towarzyszy by nikomu nie mówili o wizycie ducha. Z pod ziemi dochodzą głosy nakazujące wartownikom przysiąc milczenie o zaistniałym zjawisku. Jednocześnie książę ostrzega, że w najbliższym czasie jego zachowanie może wydawać się dziwne lecz mimo to  prosi ich o dotrzymanie złożonej mu przysięgi.

AKT II

Scena I

Polonius wręcza Rejnaldowi list i pieniądze by sługa przekazał je Laertesowi. Prosi go również by rozpytał u ludzi o zachowanie syna w Paryżu. Wychodzi Rejnaldo, zjawia się Ofelia. Jest przestraszona, opowiada o dziwnej wizycie Hamleta. Królewicz przyszedł do niej nie dawno niechlujnie ubrany, chwycił ją za rękę i trzymał nic nie mówiąc, a jedynie wpatrując się w nią intensywnie. Dziewczyna mówi, że zgodnie z wolą ojca nie przyjęła od młodzieńca żadnych listów oraz zabroniła mu wizyt. Polonius wnioskuje, że Hamlet oszalał z powodu odrzucenia jego miłości przez Ofelię.  Postanawia udać się niezwłocznie do Klaudiusza i poinformować go o swoich przypuszczeniach na temat szaleństwa księcia.

Scena II

Król i królowa zauważają dziwną przemianę Hamleta, chcą się dowiedzieć co jest jej przyczyną. W tym celu król wzywa Rozenkranca i Gildensterna (młodych dworzan, bliskich przyjaciół księcia) i prosi ich o to by rozerwali trochę Hamleta, a przy tym wybadali jakie smutki trapią młodzieńca. Zgadzają się na ta propozycję, a następnie wychodzą. Do króla przychodzi Polonius oraz dwaj posłowie powracający z Norwegii (Voltimand i Korneliusz). Voltimand mówi, że król norweski zakazał gromadzenia wojsk przeciwko Danii, a ponadto aresztował Fortinbrasa. Jednocześnie król norweski prosi Klaudiusza o zezwolenie na bezpieczne przejście jego armii udającej się na podbój Polski przez terytorium duńskie. Gdy posłowie odchodzą, Polonius mówi królowi o sowich domysłach co do szaleństwa Hamleta. Tłumaczy, że przyczyną tego stanu królewicza jest najprawdopodobniej odrzucenie jego miłości przez Ofelię. Na dowód swych słów pokazuje królowi list miłosny jaki Hamlet napisał do jego córki. Aby sprawdzić te podejrzenia, Polonius proponuje przyjrzeć się z ukrycia schadzce młodych. Nadchodzi Hamlet, król i królowa pośpiesznie wychodzą. Polonius próbuje wybadać księcia, zaczyna z nim rozmowę, ten początkowo zdaje się go nie poznawać, a następnie zaczyna mówić od rzeczy. Gdy Polonius wychodzi widząc, że nic nie wskóra do Hamleta przychodzą Rozenkranc i Gildenstern. Witają się serdecznie. Królewicz, który wyczuwa podstęp pyta się ich czy przyszli z własnej woli czy też ktoś ich posłał. Ci szybko się przyznają, że przybyli na prośbę króla i królowej. Dworzanie ponadto informują Hamleta o tym, że do zamku mają przybyć aktorzy. Nadejście teatralnej trupy oznajmia księciu Polonius. Wchodzą aktorzy. Po uroczystym powitaniu, Hamlet prosi ich o zadeklamowanie fragmentu „Eneidy”. Następnie królewicz prosi jednego z aktorów by nazajutrz wystawili sztukę „Zabójstwo Gonzagi” wraz z dopisanym przez niego fragmentem. Wszyscy wychodzą, Hamlet wygłasza monolog. Mówi, że nie ma odwagi jawnie powstać przeciwko stryjowi i dlatego planuje wystawić sztukę przedstawiającą scenę morderstwa utożsamiającą zabójstwo jego ojca.  Następnie będzie bacznie obserwował zachowanie stryja podczas przedstawienia by upewnić się czy jest on rzeczywiście bratobójcą.

AKT III

Scena I

Do króla przychodzą Rozenkranc i Gildenstern, informują go, iż owszem Hamlet przyznał się, że jest „rozstrojony” jednak nie wyjawił co jest tego powodem. Mówią również o aktorach, którzy przybyli do zamek, a na których widok książę bardzo się ucieszył. Polonius zgodnie z poleceniem Hamleta zaprasza królewską parę na wieczorne przedstawienie. Dworzanie i królowa wychodzą. Natomiast Klaudiusz i Polonius stają w ukryciu by móc podglądać zaaranżowane spotkanie Ofeli i Hamleta. Nadchodzi królewicz snujący rozważania o śmierci, wypowiada monolog zaczynający się od słynnej kwestii „Być albo nie być, o to jest pytanie”. Hamlet na widok Ofelii, rozpoczyna z nią rozmowę. Mówi, że nigdy tak naprawdę jej nie kochał. Książę wyśmiewa pozorną naiwność i łatwowierność kobiet. Każe jej iść lepiej do klasztoru lub wyjść za mąż za jakiegoś głupca.  Oskarża kobiety o przebiegłość i obłudę, po czym wychodzi. Pojawiają się król i Polonius. Król stwierdza, że to nie miłość jest przyczyną dziwnego zachowania Hamleta. Zaczyna coś podejrzewać, rozważa wysłanie bratanka do Anglii jak mówi „by złemu zapobiec”. Polonius radzi by nie postępować pochopnie i najpierw nakłonić królową do szczerej, otwartej rozmowy z synem, a dopiero gdy w taki sposób nie uda się nic z niego wydobyć wysłać go do Anglii.

Scena II

Hamlet poucza aktorów w jaki sposób mają odgrywać swoje role. Każe im deklamować głosem naturalnym, wstrzemięźliwie używać gestów, jednak nie być przy tym zbyt miękkimi. Nakazuje aktorom przestrzegać tekstu, który im dał do odegrania. Wszyscy wychodzą. Hamlet i Horacjo rozmawiają w cztery oczy. Książę wyjawia mu o czym będzie sztuka, przy czym nakazuje mu bacznie obserwować Klaudiusza podczas odgrywania sceny odzwierciedlającej morderstwo byłego króla. Wchodzą zaproszeni gości. Hamlet udaje człowieka obłąkanego, siada koło Ofelii. Na scenie odgrywana jest najpierw pantomima: Wchodzi król i królowa, wymieniają między sobą czułości, gdy król kładzie się spać pośród kwiatów, królowa wychodzi. Po chwili zbliża się jakiś człowiek, zdejmuje koronę z głowy króla, a do jego ucha wlewa truciznę. Zabójca i królowa opłakują śmierć króla, a następnie zaręczają się. Po pantomimie zaczyna się prawdziwe przedstawienie. Na scenę wchodzą król aktor i królowa aktorka. Kobieta wyznaje mężowi bezgraniczną miłość i wierność. Król aktor powątpiewa w stałość i szczerość tych zapewnień. Gdy król aktor zasypia, królowa aktorka wychodzi. Międzyczasie Klaudiusz pyta Hamleta o tytuł trwającego przedstawienia, ten tłumaczy, że jest to „Łapka na myszę”. Wtem na scenie pojawia się Lucjusz, który wlewa do ucha śpiącego króla aktora truciznę, powodującą jego zgon. To wybija Klaudiusza z równowagi, zrywa się z miejsca i nerwowo opuszcza przedstawienie. Za królem podąża reszta widzów. Pozostają jedynie Hamlet i Horacjo. Wspólnie uznają, iż król zdradził się poprzez swoje zachowanie i rzeczywiście jest winny zabójstwa swojego poprzednika. Matka wzywa księcia na rozmowę. Hamlet postanawia pójść i oskarżyć ją o pośpieszne poślubienie stryja. Zgodnie z wolą ducha wie, że musi panować nad emocjami podczas spotkania z królową.

Scena III 

Klaudiusz zaczyna się coraz bardziej obawiać szaleństwa Hamleta. Ostatecznie postanawia się pozbyć niewygodnego księcia i wysłać go do Anglii. Prosi Rozenkranca i Gildensterna by towarzyszyli królewiczowi w podróży. Wspólnie stwierdzają, iż Hamlet jako następca tronu w obecnym stanie byłby zagrożeniem dla całej Danii. Polonius ukrywa się w komnacie królowej, ma podsłuchać jej rozmowę z Hamletem by potem zdać relację królowi. Gdy wszyscy wychodzą, król w samotności wygłasza monolog, w którym przyznaje się do zamordowania brata.  Klaudiusz z jednej strony żałuje zbrodni jednak z drugiej wie, że nie może przyznać się do jej popełnienia gdyż utraciłby koronę, władzę i żonę. Wtem wchodzi Hamlet, który najprawdopodobniej podsłuchał wyznań króla. Widząc, że Klaudiusz modli się postanawia odłożyć swój plan zemsty na później. Stwierdza, że w tej chwili śmierć króla mogła by być dla niego wybawieniem, a nie potępieniem.

Scena IV

Polonius doradza królowej by rozmawiała ostro ze swoim synem, a następnie staje w ukryciu. Wchodzi Hamlet. Jest bardzo agresywny. Gertruda przestraszona zachowaniem syna woła o pomoc. Słowa „Ratunku!, Ratunku!” wtóruje przebywający w ukryciu Polonius. Hamlet zauważając, że ktoś podsłuchuje ich rozmowę dobywa szpady i myśląc, że to król przebija nią stojącą za kotarą osobę. Gdy spostrzega, że zabił Poloniusa, zaczyna atakować swoją matkę. Oskarża ją o brak honoru oraz poślubienie zaraz po śmierci zacnego męża podłego Klaudiusza – bratobójcę. Kobieta jest przerażona, wypowiadane przez Hamleta słowa wywołują u niej wyrzuty sumienia. Nagle królewiczowi objawia się duch, Gertruda jednak  nie widzi go. Dlatego też słysząc mówiącego do powietrza syna myśli, że jest on opętany. Gdy duch odchodzi Hamlet radzi matce by zamiast zastawiać się szaleństwem syna żałowała za swoje uczynki, wyspowiadała się, a następnie porzuciła Klaudiusza i poprawiła się na przyszłość. Nakazuje jej również nie mówić nikomu o tej rozmowie. Na zakończenie wyznaje, że zna powody dla których Klaudiusz chce go wysłać do Anglii. Jest rozczarowany postawą Rozenkranca i Gildensterna. Hamlet wychodzi wlokąc ciało Poloniusa.

AKT IV

Scena I

Gertruda mówi królowi o Hamlecie, który w szaleńczym porywie zaczął krzyczeć „Szczur! Szczur!”, a następnie zabił stojącego za kotarą Poloniusa. Klaudiusz obawiając się coraz bardziej poczynań Hamleta postanawia jeszcze tego wieczoru wysłać go do Anglii.  Nakazuje Rozenkranca i Gildensterna odszukać księcia oraz zwłoki Poloniusa. Chce zataić zbrodnię młodzieńca.

Scena II

Rozenkranc i Gildenstern odnajdują Hamleta, ten jednak nie chce im powiedzieć gdzie ukrył zwłoki. Książę zarzuca im, że są przekupni. Mówi, że Klaudiusz darzy ich specjalnymi względami jedynie dlatego, że czerpie z tego korzyści, a gdy będą mu już nie potrzebni pozbędzie się ich. Następnie posłusznie udaje się z nimi do króla.

Scena III

Klaudiusz mówi, że nie może aresztować Hamleta gdyż ma on zbyt duże poparcie motłochu i mógłby ściągnąć uwagę na popełnione przez króla morderstwo. Wchodzą Rozenkrac i Gildenstern, którzy informują króla, iż nie udało im się dowiedzieć gdzie znajdują się zwłoki Poloniusa. Wprowadzają Hamleta. Dochodzi do nieprzyjemnej wymiany zdań, po której książę wyjawia, iż zwłoki znajdują się na schodach prowadzących do galerii. Król informuje Hamleta, że dla jego bezpieczeństwa jeszcze dziś wieczorem odpłynie okrętem do Anglii. Książę nie buntuje się przeciwko tej decyzji. Gdy wszyscy wychodzą, Klaudiusz w samotności mówi, że listownie prosi angielskiego króla by zamordowano Hamleta. Wierzy w lojalność władz Anglii, która ostatnio została pokonana przez duńskie wojska.

Scena IV

Hamlet wraz z dwoma dworzanami udaje się na okręt. Po drodze spotyka wojska Fortinbrasa przechodzące przez terytorium Danii, kierujące się na podbój marnego kawałka pograniczna Polski. Hamlet ma sobie za złe brak zapału w wypełnianiu zamierzonej zemsty. Postanawia za wszelką cenę powziąć odwet na Klaudiuszu.

Scena V

Ofelia po śmierci ojca oszalała, wypowiada zdania, które nie mają większego sensu. Horacjo przyprowadza dziewczynę do królowej. Ta zaczyna coś śpiewać. Wchodzi król. Dziewczyna dalej śpiewa. Na pożegnanie oznajmia przyjazd jej brata Laertesa i wychodzi. Król nakazuje Horacjo by miał na oku córkę Poloniusa. Klaudiusz stwierdza, że nie dobrze zrobili potajemnie grzebiąc zwłoki Poloniusa. Lud zaczyna coś szemrać, potajemnie powraca Laertes z Francji.  Do zamku wdziera się tłum ludzi na czele z synem Poloniusa krzycząc „Leartes królem, naszym królem będzie!”. Zrozpaczony Leartes udaje się na rozmowę z władcą, pyta co się stało z jego ojcem, chce pomścić mordercę, podejrzewa Klaudiusza. Do komnaty powraca Ofelia, której widok potęguje uczucie żalu i wzburzenia u Leartesa. Dziewczyna ponownie śpiewa jakieś pieśni, rozdaje różne kwiat, z których każdy coś symbolizuje, wydaje się żegnać z ludźmi i światem. Król za wszelką cenę próbuje załagodzić gniew i wściekłość mężczyzny, każe mu wybrać „najmędrszych przyjaciół” by osądzili czy mówi prawdę czy też kłamie. Gdy uznają, że jest winny śmieci Poloniusa obiecuje oddać mu królestwo, koronę i życie. W przeciwnym wypadku Leartes będzie musiał się pogodzić z okrutną fortuną.

Scena VI

Horacjo otrzymuje list od Hamleta. Książę pisze, że okręt którym płynął do Anglii został zaatakowany przez korsarzy. Królewicz wykorzystując zamieszanie przeszedł na statek piratów i zmierza teraz z powrotem do Danii. Mówi również, że wysłał list do króla, każe słudze dopilnować jego doręczenie, a następnie czym prędzej przybyć po siebie.

Scena VII

Klaudiusz wyznaje Leartesowi, że zabójcą Poloniusa jest Hamlet. Dodaje on, że młodzieniec czyhał również na jego życie. Tłumaczy, że nie zgładził mordercy po pierwsze z powodu matczynej miłości królowej, a po drugie z powodu powszechnego szacunku motłochu. Posłaniec przynosi list od Hamleta. W liście książę prosi o spotkanie z Klaudiuszem, chce błagać o przebaczenie i obiecuje wyjaśnić jego nagły powrót. Król i Leartes wpadają na pomysł by podstępnie i bez żadnych podejrzeń zabić Hamleta. Chcą urządzić pojedynek, w którym Leartes – sprawny w szermierce miał by ugodzić księcia zatrutym ostrzem. Król obmyśla również wyjście awaryjne, na wypadek gdyby plan się nie powiódł. Zamierza podać Hamletowi zatrute wino. Nagle wchodzi królowa, przynosi informację o śmierci Ofelii, która wijąc wianki wpadła do rzeki i utonęła.

AKT V

Scena I

Dwaj grabarze kopią na cmentarzu grób dla zmarłej Ofelii. Jeden z nich wyraża wątpliwości czy samobójczyni może być pochowana na chrześcijańskim cmentarzu. Drugi tłumaczy, iż dziewczyna jest szlachcianką i dlatego uznano jej śmierć za nieszczęśliwy wypadek. Nadchodzą Hamlet i Horacjo. Jeden z robotników zaczyna coś śpiewać, książę jest zdziwiony tym zachowaniem. Grabarz wyciąga z ziemi rozmaite czaszki i kości, a następnie bez żadnych skrupułów wyrzuca je. Hamlet snuje rozważania nad ulotnością ludzkiego życia. Podchodzi i próbuje dowiedzieć się komu przygotowywany jest grób. Robotnik jednak przekomarza się z nim i nie daje mu odpowiedzi. Nie rozpoznając Hamleta, mówi o opiniach jakie krążą wśród ludu jakoby książę postradał zmysły z powodu śmierci ojca i musiał wyjechać do Anglii by odzyskać rozum.  Nagle grabarz dobywa jakąś czaszkę, a potem tłumaczy, że należała ona do królewskiego błazna, Yorika. Hamlet znał pazia dlatego ten widok bardzo go porusza. Nagle wchodzi orszak żałobny, królewska para i Leartes. Hamlet i Horacjo staja w ukryciu. Książę widząc lamentowanie Leartesa uświadamia sobie, że to Ofelia umarła. Hamlet podchodzi do Leartesa i zarzuca mu, że jego łzy nie są szczere. Pomiędzy mężczyznami dochodzi do bójki, interweniują dworzanie by ich rozdzielić. Hamlet mówi, że dużo bardziej kochał  Ofelię niż jej brat, a następnie wychodzi. Król radzi Leartesowi cierpliwość i postępowanie zgodnie z ich ustaleniami.

Scena II

Sala zamkowa. Hamlet opowiada Horacjo o powodach jego wcześniejszego powrotu do Danii. Mówi, że wykradł list, który Rozenkranc i Gildenstern mieli dostarczyć królowi angielskiemu. Z jego treści dowiedział się, że Klaudiusz wysłał go na rychłą śmierć, zlecając Anglikom jego morderstwo. Ponadto mówi, że napisał nowy list, w którym nakazał zgładzić dworzan, opieczętował go ojcowskim sygnetem i podrzucił śpiącemu Rozenrancowi. Hamlet wyznaje słudze, że musi zemścić się na Klaudiuszu, gdyż zabił mu on ojca, uwiódł matkę, a na dodatek zastawił pułapkę na jego życie.
Wchodzi Osrik, przynosi wiadomość od króla. Mówi, że Klaudiusz założył się o to, iż księciu uda się pokonać w pojedynku Leartesa. Hamlet mimo złych przeczuć przystaje na ten zakład. Posłaniec podąża poinformować króla o rychłych zawodach. Horacjo doradza Hamletowi odstąpić od pojedynku, ten jednak mówi, iż nie zważa na swoje przeczucia.
Wchodzą król, królowa, Leartes i służba. Książę prosi Leartesa o wybaczenie mu niegodziwego zachowania podczas pogrzebu Ofelii. Następnie obaj chwytają za broń i rozpoczynają pojedynek. Hamlet trąca przeciwnika dwukrotnie. Klaudiusz widząc niekorzystny przebieg pojedynku wznosi toast, oferuje królewiczowi puchar z zatrutym winem. Młodzieniec jednak nie zaważa na to i walczy dalej. W międzyczasie truciznę wypija Gertruda. Nagle Leartes rani zatrutym ostrzem Hamleta, następnie pasując się w zamieszaniu wymieniają się floretami. W ten sposób również Leartes zostaje raniony śmiertelnym ostrzem. Królowa upada, umierając mówi, że wino było zatrute. Hamlet szuka zdrajcy. Prawdę o całym spisku wyjawia mu konający Leartes. Mówi, że to wszystko sprawka króla oraz że i oni zaraz pomrą ugodzeni śmiertelnym ostrzem. Książę zabija Klaudiusza, a następnie godzi się ze swoim przeciwnikiem. Horacjo widząc całe zdarzenie również chce wypić truciznę i umrzeć. Hamlet jednak zabrania mu tego i nakazuje by w przyszłości poświadczył o wszystkim co się tutaj wydarzyło. Książę umiera.
Do Elsinor przybywa poseł z Anglii z informacją, że zgodnie wolą króla Rozenkranc i Gildenstern zostali zabici. Do miasta przybywa również Fortinbras, który jest w drodze powrotnej w wojny w Polsce. Horacjo opowiada o wydarzeniach jakie miały miejsce w Elsinor. Fortinbras w hołdzie zmarłemu Hamletowi, rozkazuje pochować go jako bohatera.   

Michał Ziobro


HAMLET - TREŚĆ DRAMATU

Hamlet
Królewicz duński
William Shakespeare
¤ ¤ ¤ ¤
tłum. Józef Paszkowski


SPIS TREŚCI:
 

HAMLET - OSOBY DRAMATU

Klaudiusz – król duński
Hamlet - syn poprzedniego, a synowiec teraźniejszego króla
Poloniusz - szambelan
Horacy - przyjaciel Hamleta
Laertes - syn Poloniusza
Dworzanie:
Woltymand
Korneliusz
Rozenkranc
Gildenstern
Ozryk
Ksiądz
Oficerowie:
Marcellus
Bernardo
Francisko - żołnierz
Rajnold - sługa Poloniusza
Rotmistrz
Poseł
Duch ojca Hamleta
Fortynbras - książę norweski
Gertruda - królowa duńska, matka Hamleta
Ofelia - córka Poloniusza

Panowie, damy, oficerowie, żołnierze, aktorowie, grabarze, majtkowie, posłowie i inne osoby.

Rzecz odbywa się Elzynorze.

HAMLET - AKT I

Scena pierwsza - Scena druga - Scena trzecia - Scena czwarta - Scena piąta

Scena pierwsza

Taras przed zamkiem. Francisko na warcie. Bernardo zbliża się ku niemu.

BERNARDO

Kto tu?

FRANCISKO

Nie, pierwej ty sam mi odpowiedz;
Stój, wymień hasło!

BERNARDO

"Niech Bóg chroni króla."

FRANCISKO

Bernardo?

BERNARDO

Ten sam.

FRANCISKO

Bardzo akuratnie
Stawiacie się na czas, panie Bernardo.

BERNARDO

Tylko co biła dwunasta. Idź, spocznij,
Francisko.

FRANCISKO

Wdzięcznym wam za zluzowanie,
Bom zziąbł i głupio mi na sercu.

BERNARDO

Miałżeś
Spokojną wartę?

FRANCISKO

Ani mysz nie przeszła.

BERNARDO

Dobranoc. Jeśli napotkasz Marcella
I Horacego, z którymi tej nocy
Straż mam odbywać, powiedz, niech się śpieszą.

Horacy i Marcellus wchodzą

FRANCISKO

Zda mi się, że ich słyszę. - Stój! kto idzie?

MARCELLUS

"Lennicy króla."

HORACY

"Przyjaciele kraju."

FRANCISKO

A zatem dobrej nocy.

MARCELLUS

Bądź zdrów, stary.
Kto cię zluzował?

FRANCISKO

Bernardo. Dobranoc.

Odchodzi.

MARCELLUS

Hola! Bernardo!

BERNARDO

Ho! czy to Horacy
Z tobą, Marcellu?

HORACY

Niby on.

BERNARDO

Witajcie.

HORACY

I cóż? Czy owa postać i tej nocy
Dała się widzieć?

BERNARDO

Ja nic nie widziałem.

MARCELLUS

Horacy mówi, że to przywidzenie.
I nie chce wierzyć wieści o tym strasznym
Dwa razy przez nas widzianym zjawisku;
Uprosiłem go przeto, aby z nami
Przepędził część tej nocy dla sprawdzenia
Świadectwa naszych oczu i zbadania
Tego widziadła, jeżeli znów przyjdzie.

HORACY

Nic z tego, ręczę, że nie przyjdzie.

BERNARDO

Usiądź
I ścierp, że jeszcze raz zaszturmujemy
Do twego ucha, które tak jest mocno
Obdarowane przeciw opisowi
Tego, czegośmy przez dwie noce byli
Świadkami.

HORACY

Dobrze, usiądźmy; Bernardo!
Opowiedz, jak to było.

BERNARDO

Przeszłej nocy,
Gdy owa jasna gwiazda na zachodzie
Tę samą stronę nieba oświecała,
Gdzie teraz błyszczy, i zamkowy zegar
Bił pierwszą, Marcel i ja ujrzeliśmy...

MARCELLUS

Przestań; spojrzyjcie tam: nadchodzi znowu.
Duch się ukazuje.

BERNARDO

Zupełnie postać nieboszczyka króla.

MARCELLUS

Horacy, przemów doń, uczony jesteś.

BERNARDO

Możeż być większe podobieństwo? powiedz.

HORACY

Prawda; słupieję z trwogi i zdumienia.

BERNARDO

Zdawałoby się, że chce, aby który
Z nas doń przemówił.

MARCELLUS

Przemów doń, Horacy.

HORACY

Ktoś ty, co nocnej pory nadużywasz
I śmiesz przywłaszczać sobie tę wspaniałą
Wojenną postać, którą pogrzebiony
Duński monarcha za życia przybierał?
Zaklinam cię na Boga: odpowiadaj.

MARCELLUS

To mu się nie podoba.

BERNARDO

Patrz, odchodzi.

HORACY

Stój! mów; zaklinam cię: mów. Duch znika

MARCELLUS

Już go nie ma.

BERNARDO

I cóż, Horacy? Pobladłeś, drżysz cały.
Powieszże jeszcze, że to urojenie?
Co myślisz o tym?

HORACY

Bóg świadkiem, że nigdy
Nie byłbym temu wierzył, gdyby nie to
Tak jawne, dotykalne przeświadczenie
Własnych mych oczu.

MARCELLUS

Nie jestże to widmo
Podobne, powiedz, do zmarłego króla?

HORACY

Jak ty do siebie. Taką właśnie zbroję
Miał wtedy, kiedy Norweżczyka pobił:
Tak samo, pomnę, marszczył czoło wtedy,
Kiedy po bitwie zaciętej na lodach
Rozbił tabory Polaków. Rzecz dziwna!

MARCELLUS

Tak to dwa razy punkt o tejże samej
Godzinie przeszło marsowymi kroki
To widmo mimo naszych posterunków.

HORACY

Co by to w gruncie mogło znaczyć, nie wiem;
Atoli wedle kalibru i skali
Mojego sądu, jest to prognostykiem
Jakichś szczególnych wstrząśnień w naszym kraju.

MARCELLUS

Siądźcie i niech mi powie, kto świadomy,
Na co te ciągłe i tak ścisłe warty
Poddanych w kraju noc w noc niepokoją?
Na co te lanie dział i skupywanie
Po obcych targach narzędzi wojennych?
Ten ruch w warsztatach okrętowych, kędy
Trud robotnika nie zna odróżnienia
Między niedzielą a resztą tygodnia?
Co powoduje ten gwałtowny pośpiech,
Dający dniowi noc za towarzyszkę?
Objaśniż mi to kto?

HORACY

Ja ci objaśnię.
Przynajmniej wieści chodzą w taki sposób:
Ostatni duński monarcha, którego
Obraz dopiero co nam się ukazał,
Był, jak wiadomo, zmuszony do boju
Przez norweskiego króla, Fortynbrasa,
Zazdroszczącego mu jego potęgi.
Mężny nasz Hamlet (jako taki bowiem
Słynie w tej stronie znajomego świata)
Położył trupem tego Fortynbrasa,
Który na mocy aktu, pieczęciami
Zatwierdzonego i uświęconego
Wojennym prawem, był obowiązany
Części swych krajów ustąpić zwycięzcy,
Tak jak nawzajem nasz król, na zasadzie
Klauzuli tegoż samego układu,
Byłby był musiał odpowiednią porcję
Swych dzierżaw oddać na wieczne dziedzictwo
Fortynbrasowi, gdyby ten był przemógł.
Owóż syn tego, panie, Fortynbrasa,
Awanturniczym pobudzony szałem,
Zgromadził teraz zebraną po różnych
Kątach Norwegii, za strawę i jurgielt,
Tłuszczę bezdomnych wagabundów w celu,
Który bynajmniej nie trąci tchórzostwem,
A który, jak to nasz rząd odgaduje,
Nie na czym innym się zasadza, jeno
Na odebraniu nam siłą oręża
W drodze przemocy wyż rzeczonych krain,
Które utracił był jego poprzednik;
I to, jak mi się zdaje, jest przyczyną
Owych uzbrojeń, powodem czat naszych
I źródłem tego wrzenia w całym kraju.

BERNARDO

I ja tak samo sądzę; tym ci bardziej,
Że to zjawisko w wojennym przyborze
Odwiedza nasze czaty i przybiera
Na siebie postać nieboszczyka króla,
Który tych wojen był i jest sprężyną.

HORACY

Znak to dla oczu ducha płodny w groźbę.
Gdy Rzym na szczycie stał swojej potęgi,
Krótko przed śmiercią wielkiego Juliusza,
Otworzyły się groby i umarli
Błądzili jęcząc po ulicach Rzymu;
Widziane były różne dziwowiska:
Jako to gwiazdy z ogonem, deszcz krwawy,
Plamy na słońcu i owa wilgotna
Gwiazda rządząca państwami Neptuna,
Zmierzchła, jak gdyby na sąd ostateczny.
I otóż takie same poprzedniki
Smutnych wypadków, które jako gońce
Biegną przed losem albo są prologiem
Wróżb przyjść mających, nieba i podziemia
Zsyłają teraz i naszemu państwu. Duch powraca.
Patrzcie! znów idzie. Zastąpię mu drogę,
Choćbym miał zdrowiem przypłacić. Stój, maro!
Możeszli wydać głos albo przynajmniej
Dźwięk jakikolwiek przystępny dla ucha:
To mów!
Jestli czyn jaki do spełnienia, zdolny
Dopomóc tobie, a mnie przynieść zaszczyt:
To mów!
Maszli świadomość losów tego kraju,
Które, wprzód znając, można by odwrócić:
To, mów!
Alboli może za życia pogrzebałeś
W nieprawy sposób zgromadzone skarby,
Za co wy, duchy, bywacie, jak mówią,
Skazane nieraz tułać się po śmierci. Kur pieje.
Mów! Stój! Mów! - zabież mu drogę, Marcellu.

MARCELLUS

Mamże nań natrzeć halabardą?

HORACY

Natrzyj.
Jeśli nie stanie.

BERNARDO

Tu jest!

HORACY

Tu jest! Duch znika.

MARCELLUS

Zniknął
Krzywdzim tę postać tak majestatyczną,
Chcąc ją przemocą zatrzymać; powietrze
Tylko chwytamy i czcza nasza groźba
Złośliwym tylko jest urągowiskiem.

BERNARDO

Chciał coś podobno mówić, gdy kur zapiał.

HORACY

Wtem nagle wzdrygnął się jak winowajca
Na głos strasznego apelu. Słyszałem,
Że kur, ten trębacz zwiastujący ranek,
Swoim donośnym, przeraźliwym głosem
Przebudza bóstwo dnia, i na to hasło
Wszelki duch, czy to błądzący na ziemi,
Czy w wodzie, w ogniu czy w powietrzu, spiesznie
Wraca, skąd wyszedł; a że to jest prawdą,
Dowodem właśnie to, cośmy widzieli.

MARCELLUS

Zadrżał i rozwiał się, skoro kur zapiał,
Mówią, że ranny ten ptak, w owej porze,
Kiedy święcimy narodzenie Pana,
Po całych nocach zwykł śpiewać i wtedy
Żaden duch nie śmie wyjść z swego siedliska:
Noce są zdrowe, gwiazdy nieszkodliwe,
Złe śpi, ustają czarodziejskie wpływy,
Tak święty jest ten czas i dobroczynny.

HORACY

Słyszałem i ja o tym i po części
Sam daję temu wiarę. Ale patrzcie,
Już dzień w różanym płaszczu strząsa rosę
Na owym wzgórku wschodnim. Zejdźmy z warty.
Moja zaś rada, abyśmy niezwłocznie
O tym, czegośmy tu świadkami byli,
Uwiadomili młodego Hamleta;
Bo prawie pewien jestem, że to widmo,
Milczące dla nas, przemówi do niego.
Czy się zgadzacie na to, co nam zrobić
Zarówno serce, jak powinność każe?

MARCELLUS

Jak najzupełniej, i wiem nawet, gdzie go
Na osobności zdybiemy dziś z rana.

Wychodzą.

Scena druga

Sala audiencjonalna w zamku. Król, Królowa, Hamlet, Poloniusz, Laertes, Woltymand, Korneliusz, panowie i orszak.

KRÓL

Jakkolwiek świeżo tkwi w naszej pamięci
Zgon kochanego, drogiego naszego
Brata Hamleta, jakkolwiek by przeto
Sercu naszemu godziło się w ciężkim
Żalu pogrążać, a całemu państwu
Zawrzeć się w jeden fałd kiru, o tyle
Jednak rozwaga czyni gwałt naturze,
Że pomnąc o nim nie zapominamy
O sobie samych. Dlatego - z zatrutą,
Że tak powiemy, od smutku radością,
Z pogodą w jednym, a łzą w drugim oku,
Z bukietem w ręku, a jękiem na ustach,
Na równi ważąc wesele i boleść -
Połączyliśmy się małżeńskim węzłem
Z tą niegdyś siostrą naszą, a następnie
Dziedziczką tego wojennego państwa.
Co wszakże czyniąc, nie postąpiliśmy
Wbrew światlejszemu waszemu uznaniu,
Które swobodnie objawione dało
Temu krokowi sankcje. Dzięki za to. -
A teraz wiedzcie, że młody Fortynbras,
Czyli to naszą leceważąc wartość,
Czyli to sądząc, że z śmiercią drogiego
Brata naszego w królestwie tym znajdzie
Nieład i bezrząd, i na tym jedynie
Budując płonną nadzieję korzyści,
Nie zaniedbując naglić nas przez posłów
O zwrot tych krain, które prawomocnie,
Za sprawą świętej pamięci Hamleta,
Brata naszego, z rąk jego rodzica
Przeszły na własność Danii. Tyle o nim.
Terazże o nas i o celu, w jakim
Tu się zeszliśmy. Wzywamy tym pismem
Stryja młodego Fortynbrasa, dzisiaj
Króla Norwegii, który, z sił opadły,
Obłożnie chory, może i nie słyszał
O tych zabiegach swojego synowca,
Aby powstrzymał go od dalszych kroków
W tej sprawie, aby mu wzbronił zbierania
Wojsk i zaciągów złożonych wszak z jego
Wiernych poddanych. Wam zaś, Korneliuszu
I Woltymandzie, poruczamy zanieść
To pismo, łącznie z pozdrowieniem naszym,
Władcy Norwegii, nie upoważniając
Was do wchodzenia z nim w nic więcej nad to,
Co treść powyższych słów naszych zakreśla.
Bywajcie nam więc zdrowi i niech pośpiech
Chwali gorliwość waszą.

KORNELIUSZ I WOLTYMAND

Jak we wszystkim,
Tak i w tym starać się będziem jej dowieść.

KRÓL

Nie wątpię o tym. Bywajcież nam zdrowi.

Korneliusz i Woltymand wychodzą.

Miałeś nas o coś prosić, Laertesie;
Jakiż jest przedmiot tej prośby? Mów śmiało.
Nie traci próżno słów, kto się udaje
Z słusznym żądaniem do monarchy Danii.
Czegóż byś pragnął, czego bym nie gotów
Spełnić wprzód jeszcze, niżeliś zapragnął?
Głowa nie bliżej jest pokrewna sercu,
Ręka nie skorsza ku przysłudze ustom
Jak tron nasz ojcu twemu, Laertesie,
Czegóż więc żądasz?

LAERTES

Pozwolenia waszej
Królewskiej mości na powrót do Francji,
Skąd chętnie wprawdzie tu przybyłem, aby
Złożyć powinny hołd przy koronacji
Waszej królewskiej mości, ale teraz,
Gdym już dopełnił tego obowiązku,
Życzenia moje i myśli, wyznaję,
Ciągną mię znowu do Francji; ku czemu
O przychylenie się i przebaczenie
Kornie śmiem waszą królewską mość błagać.

KRÓL

Cóż na to ojciec waszmości? Przystajeż
Na to Poloniusz?

POLONIUSZ

Usilnymi prośby
Poty kołatał do mojego serca,
Ażem do życzeń jego mimochętnie
Przyłożył pieczęć zezwolenia. Racz mu
Wasza królewska mość nie bronić jechać.

KRÓL

Jedź więc, rozrządzaj według woli czasem
I łaską naszą. Do ciebie się teraz
Zwracam, kochany synowcze Hamlecie,
Synu mój.

HAMLET
na stronie

Trochę więcej niż synowcze,
A mniej niż synu.

KRÓL

Jakiż tego powód,
Że czarne chmury wciąż cię otaczają?

HAMLET

I owszem, panie, jestem wystawiony
Bardzo na słońce.

KRÓLOWA

Kochany Hamlecie,
Zrzuć tę ponurą barwę i przyjaźnie
Wypogodzonym okiem spójrz na Danię;
Przestań powieki ustawicznie spuszczać
W ziemię, o drogim ojcu rozmyślając.
Co żyje, musi umrzeć; dziś tu gości,
A jutro w progi przechodzi wieczności;
To pospolita rzecz.

HAMLET

W istocie, pani,
Zbyt pospolita.

KRÓLOWA

Gdy wszystkim jest wspólna,
Czemuż się tobie zdaje tak szczególna?

HAMLET

Zdaje się, pani! bynajmniej, jest raczej;
U mnie nic żadne "zdaje się " nie znaczy,
Niczym sam przez się ten oczom widzialny
Czarnej żałoby strój konwencjonalny;
Wietrzne z trudnością wydawane tchnienie,
Obficie z oczu ciekące strumienie,
Żałość na widok stawiana obliczem,
Miną, gestami - to wszystko jest niczem.
To tylko zdaje się, bo potajemnie
Można być obcym temu; ale we mnie
Jest coś, co w ramę oznak się nie mieści,
W tę larwę żalu, liberię boleści.

KRÓL

Godzien pochwały, Hamlecie, ten smutek,
Którym oddajesz cześć pamięci ojca;
Lecz wiedz, że ojciec twój miał także ojca
I że go także utracił tak samo
Jak tamten swego. Dobry syn powinien
Jakiś czas boleć po śmierci rodzica;
Lecz uporczywie trwać w utyskiwaniach
Jest to bezbożny okazywać upór,
Sprzeciwiający się wyrokom niebios;
Jest to niemęskie okazywać serce,
Niesforny umysł i płochą rozwagę.
Bo skoro wiemy, że coś jest zwyczajnym,
Jak każda inna rzecz najpowszedniejsza,
Na cóż, stawiając opór konieczności,
Brać to do serca? Wstydź się, jest to grzechem
Przeciw naturze, przeciw niebu, przeciw
Zmarłemu nawet; jest to na ostatek
Wbrew rozumowi, który od skonania
Pierwszego z ludzi aż do śmierci tego,
Którego świeżą opłakujem stratę,
Ciągle i ciągle woła: Tak być musi!
Rzuć więc, prosimy cię, te płonne żale
I pomnij, że masz w nas drugiego ojca,
Niechaj się dowie świat, żeś ty najbliższym
Naszego tronu i naszego serca;
Co się zaś tyczy twojego zamiaru
Wrócenia nazad do szkół wittenberskich,
Jest on życzeniom naszym wręcz przeciwny;
Przeto wzywamy cię, abyś się zgodził
Na pozostanie tu pod czułą pieczą
Naszego oka, jako nasz najmilszy
Dworzanin, krewny i syn.

KRÓLOWA

O, Hamlecie,
Nie daj się matce prosić nadaremnie;
Pozostań z nami, porzuć myśl jechania
Do Wittenbergi.

HAMLET

Ze wszystkich sił moich
Będęć posłusznym, pani.

KRÓL

To mi piękna,
Co się nazywa, synowska odpowiedź!
Pójdź, ukochana żono, ta uprzejma,
Nieprzymuszona powolność Hamleta
Rozpromieniła mi serce; dlatego
Każdy wzniesiony dziś na zamku toast
Moździerze wzbiją w obłoki i niebo,
Wtórząc radosnym królewskim wiwatom,
Odpowie ziemi równym grzmotem. Idźmy.

Król, Królowa i wszyscy prócz Hamleta wychodzą.

HAMLET

Bogdaj to trwałe, zbyt wytrwałe ciało
Stopniało, w lotną parę się rozwiało!
Lub bodaj Ten, tam w niebie, nie był karą
Zagroził samobójcy! Boże! Boże!
Jak nudnym, nędznym, lichym i jałowym
Zda mi się cały obrót tego świata!
To nie pielony ogród, samym tylko
Bujnie krzewiącym się chwastem porosły.
O wstydzie! że też mogło przyjść do tego!
Parę miesięcy dopiero, jak umarł!
Nie, nie, i tego nie ma - taki dobry,
Taki anielski król, naprzeciw tego
Istny Hyperion naprzeciw satyra;
A tak do matki mojej przywiązany,
Że nie mógł ścierpieć nawet, aby lada
Przyostry powiew dotknął się jej twarzy.
Ona zaś - trzebaż, abym to pamiętał! -
Wieszała mu się u szyi tak chciwie,
Jakby w niej rosła żądza pieszczot w miarę
Zaspokajania jej. I w miesiąc potem. . .
O, precz z tą myślą! ... Słabości, nazwisko
Twoje: kobieta. - W jeden marny miesiąc,
Nim jeszcze zdarła te trzewiki, w których
Szła za biednego mego ojca ciałem,
Zalana łzami jako Niobe - patrzcie! -
Boże mój! zwierzę, bezrozumne zwierzę
Dłużej by czuło żal - zostaje żoną
Mojego stryja, brata mego ojca,
Lecz który tak jest do brata podobny
Jak ja do Herkulesa. W jeden miesiąc,
Nim jeszcze słony osad łez nieszczerych
Z zaczerwienionych powiek jej ustąpił,
Została żoną innego! Tak prędko,
Tak lekko, skoczyć w kazirodne łoże!
Nie jest to dobrym ani wyjść nie może
Na dobre. Ale pękaj, serce moje,
Bo usta milczeć muszą.

Horacy, Bernardo i Marcellus wchodzą.

HORACY

Przyjm pozdrowienie nasze, drogi książę.

HAMLET

Miło mi widzieć panów w dobrym zdrowiu.
Wszak to Horacy! albo zapomniałem,
Jak się sam zowie.

HORACY

Ten sam i jak zawsze
Królewiczowskiej mości biedny sługa.

HAMLET

Dobry przyjaciel raczej; weź to miano,
A mnie daj tamto. Cóż cię z Wittenbergi
Sprowadza? - Wszak to Marcellus?

MARCELLUS

Tak, panie.

HAMLET

Bardzom rad widzieć pana. Dobry wieczór.
Ale na serio, powiedz mi, Horacy,
Co cię przywiodło z Wittenbergi?

HORACY

Skłonność
Do próżniackiego życia, mości książę.

HAMLET

Tego by nie śmiał mi powiedzieć nawet
Twój nieprzyjaciel i sam też źle czynisz,
Chcąc ucho moje przymusić do wiary
W własne zeznanie twoje przeciw tobie.
Wiem, żeś nie próżniak; jakiż więc być może
Cel przebywania twego w Elzynorze?
Nauczysz się tu pić tęgo.

HORACY

Przybyłem
Na pogrzeb ojca twego, mości książę.

HAMLET

Nie żartuj ze mnie, szkolny towarzyszu;
Przybyłeś raczej na ślub matki mojej.

HORACY

W istocie, prędko nastąpił po tamtym.

HAMLET

Oszczędność, bracie, oszczędność! Przygrzane
Resztki przysmaków z pogrzebowej stypy
Dały traktament na ucztę weselną.
O mój Horacy, wolałbym był ujrzeć
Najzawziętszego mego wroga w niebie
Niż dożyć tego dnia. Mój biedny ojciec!...
Zda mi się, że go widzę.

HORACY

Gdzie?!

HAMLET

Przed duszy
Mojej oczyma.

HORACY

Widziałem go niegdyś;
Był to król, jakich mało.

HAMLET

Człowiek, powiedz;
Chociażby wszystko w tym fałszywym świecie
Było tym, czym się na pozór wydaje,
Jeszcze by drugi taki się nie znalazł.

HORACY

Zda mi się, że go widziałem tej nocy.

HAMLET

Widziałeś? Kogo?

HORACY

Króla, ojca waszej
Książęcej mości.

HAMLET

Króla? Mego ojca?!

HORACY

Zawieś na chwilę zdumienie, o panie,
I bacznym uchem racz wysłuchać tego
Nadzwyczajnego doniesienia, które,
Zgodnie z świadectwem tych dwóch zacnych ludzi,
Mam ci uczynić.

HAMLET

Mów, na miłość boską!

HORACY

Przez dwie już noce po sobie idące,
Wśród głuchej ciszy północnej, ciż sami
Oficerowie, Marcel i Bernardo,
Straż odbywając przy zamku, miewają
Następujące widzenie:
Postać podobna do świętej pamięci
Ojca twojego, panie, uzbrojona
Jak najkompletniej od stóp aż do głów
Staje przed nimi, uroczystym krokiem
Przechodzi mimo, z wolna i poważnie;
Trzykroć przeciąga przed ich zdumiałymi
I struchlałymi oczyma tak blisko,
Że ich nieledwie buławą dotyka;
Oni zaś stoją jak wryci i, jakby
Zgalareceni przerażeniem, nie śmią
Przemówić do niej ani słowa. Mając
Wieść o tym sobie przez nich udzieloną
Jak najtajemniej, udałem się z nimi
Następnej nocy samotrzeć na wartę;
I rzeczywiście o tym samym czasie,
W taki sam sposób, co do joty zgodnie
Z przywiedzionymi szczegółami, przyszło
Widziadło. Znałem ojca twego, panie:
Te ręce mniej są do siebie podobne.

HAMLET

Gdzie się to działo?

HORACY

Na tarasie, panie.

HAMLET

Nie przemówiłżeś do tego zjawiska?

HORACY

I owszem, ale żadnej odpowiedzi
Nie otrzymałem. Raz tylko podniosło
Głowę i zdało się chcieć coś powiedzieć;
Ale w tej chwili zapiał kur poranny,
Na głos którego zerwało się nagle
I znikło nam sprzed oczu.

HAMLET

Osobliwe!

HORACY

Jak żyw tu stoję, mości książę, jest to
Rzetelna prawda i mieliśmy sobie
Za obowiązek donieść o tym waszej
Książęcej mości.

HAMLET

Zaprawdę, to widmo
Niespokojności mię nabawia. Macież
Tej nocy wartę?

WSZYSCY TRZEJ

Mamy, mości książę.

HAMLET

Było więc uzbrojone?

WSZYSCY TRZEJ

Tak jest, panie.

HAMLET

Od stóp do głowy?

WSZYSCY TRZEJ

Od czaszki do kostek.

HAMLET

Nie widzieliście więc jego oblicza?

HORACY

I owszem: miało przyłbicę wzniesioną.

HAMLET

Groźnież na twarzy wyglądało?

HORACY

Smutno
Bardziej niż gniewnie.

HAMLET

Blado czy rumiano?

HORACY

O, bardzo blado.

HAMLET

I wzrok w was wlepiało?

HORACY

Nieporuszenie.

HAMLET

Szkoda, żem tam nie był.

HORACY

Byłbyś był, panie, osłupiał.

HAMLET

Być może,
Być może. Długoż bawiło?

HORACY

Tak długo,
Jak długo by ktoś przy średnim pośpiechu
Sto musiał liczyć.

MARCELLUS i BERNARDO

O, dłużej.

HORACY

Nie wtedy,
Kiedy ja byłem.

HAMLET

Siwąż miało brodę?

HORACY

Zupełnie taką, jaką u zmarłego
Króla widziałem: czarną, posrebrzoną.

HAMLET

Będę dziś z wami na warcie: być może,
Iż przyjdzie znowu.

HORACY

Przyjdzie niezawodnie.

HAMLET

Skoro przybiera postać mego ojca,
Muszę z nim mówić, choćby całe piekło,
Rozwarłszy paszczę, milczeć mi kazało.
Co do was, moi panowie, jeśliście
Tę okoliczność dotąd zataili,
Trzymajcież ją i nadal pod zamknięciem,
I co bądź zdarzy się tej nocy, bierzcie
Wszystko na rozum, ale nie na język;
Nagrodzę wam tę dobroć. Bądźcie zdrowi.
Pomiędzy jedenastą a dwunastą
Zejdziem się na tarasie.

WSZYSCY TRZEJ

Słudzy waszej
Książęcej mości.

HAMLET

Bądźcie przyjaciółmi,
Tak jak ja jestem waszym. Do widzenia.

Horacy, Marcellus, Bernardo wychodzą.

Duch mego ojca! uzbrojony! Coś tu
Złego się święci, coś tu krzywo idzie,
Oby już była noc! tymczasem jednak
Milcz, serce moje! Zbrodnie i spod ziemi
Wychodzą, aby stać się widomemi.

Wychodzi.

Scena trzecia

Pokój w domu Poloniusza. Laertes i Ofelia.

LAERTES

Już rzeczy moje zniesione na pokład;
Bądź zdrowa, siostro; a gdy wiatr przyjaźnie
Zadmie od brzegu i który z okrętów
Zdejmie kotwicę, nie zasypiaj wtedy,
Lecz donoś mi o sobie.

OFELIA

Wątpisz o tym?

LAERTES

Co się zaś tyczy Hamleta i pustych
Jego zalotów, uważaj je jako
Mamiący pozór, kaprys krwi gorącej;
Jako fiołek młodocianej wiosny,
Wczesny, lecz wątły, luby, lecz nietrwały,
Woń, kilka tylko chwil upajającą,
Nic więcej.

OFELIA

Więcej nic?

LAERTES

Nie myśl inaczej.
Natura ludzka, kiedy się rozwija,
Nie tylko rośnie co do form zewnętrznych;
Jak w budującej się świątyni - służba
Duszy i ducha zwiększa się w niej także.
Być może, iż on ciebie teraz kocha,
Że czystość jego chęci jest bez plamy;
Ale zważywszy jego stopień, pomnij,
Że jego wola nie jest jego własną.
On sam jest rodu swego niewolnikiem;
Nie może, jako podrzędni, wybierać
Dla siebie tylko, od jego wyboru
Zależy bowiem bezpieczeństwo, dobro
Całego państwa, przeto też i jego
Wybór koniecznie musi być zależny
Od życzeń i od przyzwolenia tego
Wielkiego ciała, którego jest głową.
Jeżeli zatem mówi, że cię kocha,
Rozwadze twojej przystoi mu wierzyć
O tyle tylko, o ile on zgodnie
Ze stanowiskiem przez się zajmowanym
Będzie mógł słowa swojego dotrzymać,
To jest, o ile powszechny głos Danii
Przystanie na to. Uważ, jaka hańba
Grozi twej sławie, jeśli łatwowiernie
Poszeptom jego podasz ucho, serce
Sobie uwięzisz i skarb niewinności
Otworzysz jego zapędom bez wodzy.
Strzeż się, Ofelio, strzeż się, luba siostro;
I stój w odwadze twej skłonności, z dala
Od niebezpieczeństw i napaści pokus.
Wstydliwe dziewczę za wiele już waży,
Gdy przed księżycem wdzięki swe odsłania;
Na samą cnotę pada rdza obmowy;
Robak zbyt często toczy dzieci wiosny,
Nim jeszcze pączki zdążyły otworzyć;
I kiedy rosa wilży młodość hożą,
Wpływy złośliwych miazm najbardziej grożą.
Strzeż się więc; tarczą najlepszą w tej próbie
Niedowierzanie, nawet samej sobie.

OFELIA

Treść tej nauki postawię na straży
Mojego serca. Nie idź jednak, bracie,
Za śladem owych fałszywych doradców,
Którzy nam stromą i ciernistą ścieżkę
Cnoty wskazują, a sami tymczasem
Kroczą kwiecistym szlakiem błędów, własnych
Rad niepamiętni.

LAERTES

Bądź o mnie spokojna
I bądź mi zdrowa. Lecz oto nasz ojciec.

Poloniusz wchodzi.

Podwójne błogosławieństwo, podwójne
Szczęście przynosi: szczęśliwe spotkanie,
Które mi zdarza sposobność ku temu.

POLONIUSZ

Laertes jeszcze tu? Dalej na okręt!
Wiatr wzdyma żagle, czekają na ciebie,
Raz jeszcze daję ci błogosławieństwo
Na drogę.

kładzie rękę na głowę synowi

Weź je i wraź sobie w pamięć
Tych kilka przestróg: Nie bądź skorym myśli
Wprowadzać w słowa, a zamiarów w czyny.
Bądź popularnym, ale nigdy gminnym.
Przyjaciół, których doświadczysz, a których
Wybór okaże się być ciebie godnym,
Przykuj do siebie żelaznymi klamry;
Ale nie plugaw sobie rąk uściskiem
Dłoni pierwszego lepszego socjusza.
Strzeż się zatargów, jeśli zaś w nie zajdziesz,
Tak się w nich znajduj, aby twój przeciwnik
Nadal się ciebie strzec musiał. Miej zawżdy
Ucho otworem, ale rzadko kiedy
Otwieraj usta. Chwytaj zdania drugich,
Ale sąd własny zatrzymuj przy sobie.
Noś się kosztownie, o ile ci na to
Mieszek pozwoli, ale bez przesady;
Wytwornie, ale niewybrednie; często
Bowiem ubranie zdradza grunt człowieka
I pod tym względem Francuzi szczególniej
Są pełni taktu. Nie pożyczaj drugim
Ani od drugich; bo pożyczkę daną
Tracim najczęściej razem z przyjacielem,
A braną psujem rząd potrzebny w domu.
Słowem, rzetelnym bądź sam względem siebie,
A jako po dniu noc z porządku idzie,
Tak za tym pójdzie, że i względem drugich
Będziesz rzetelnym. Bądź zdrów, niech cię moje
Błogosławieństwo utwierdzi w tej mierze.

LAERTES

Z pokorą żegnam cię, ojcze i panie.

POLONIUSZ

Idź już; czas nagli, wszystko w pogotowiu.

LAERTES

Bądź zdrowa, siostro, i pamiętaj na to,
Com ci powiedział.

OFELIA

Zamknęłam to w sercu,
A ty masz klucz od niego.

LAERTES

Bądź mi zdrowa.

Wychodzi.

POLONIUSZ

Cóż to on tobie powiedział, Ofelio?

OFELIA

Coś, co tyczyło się księcia Hamleta.

POLONIUSZ

W porę mi o tym wspominasz. Słyszałem,
Że on cię często nawiedzał w tych czasach
I że znajdował z twojej strony przystęp
Łatwy i chętny. Jeżeli tak było
(A udzielono mi o tym wiadomość
Jako przestrogę), muszę ci powiedzieć,
Że się nie cenisz tak, jakby przystało
Dbałej o sławę córce Poloniusza.
Jakież wy macie stosunki? Mów prawdę.

OFELIA

Oświadczył mi się, ojcze, z swą skłonnością.

POLONIUSZ

Z skłonnością? Hm, hm! Mówisz jak dzierlatka
Niedoświadczona w rzeczach niebezpiecznych.
Wierzyszli tym tak zwanym oświadczeniom?

OFELIA

Nie wiem, co myśleć mam, mój ojcze.

POLONIUSZ

Nie wiesz?
To ja ci powiem: Masz myśleć, żeś dziecko,
Gdy oświadczenia te bez poświadczenia
Rozsądku bierzesz za dobrą monetę.
Nie radzę ci się z nim świadczyć, inaczej
(Że tej igraszki słów jeszcze użyję)
Doświadczysz następstw niedobrych.

OFELIA

Wynurzał
Mi swoją miłość bardzo obyczajnie.

POLONIUSZ

Tak, tak, bo czynić to jest obyczajem.

OFELIA

I słowa swoje stwierdził najświętszymi,
Jak być mogą, przysięgami.

POLONIUSZ

Plewy
Na młode wróble! Wiem ja, gdy krew kipi,
Jak wtedy dusza hojną jest w kładzeniu
Przysiąg na usta. Nie bierz tych wybuchów
Za ogień, więcej z nich światła niż ciepła,
A i to światło gaśnie w oka mgnieniu.
Bądź odtąd trochę skąpsza w przystępności
I więcej sobie waż rozmowę swoją
Niż wyzywanie drugich do rozmowy.
Co się zaś księcia Hamleta dotyczy,
Bacz na to, że on jeszcze młodzieniaszek
I że mu więcej jest wolno, niż tobie
Może być wolno kiedykolwiek. Słowem,
Nie ufaj jego przysięgom, bo one
Są jak kuglarze, czym innym, niż szaty
Ich pokazują: orędownicami
Bezbożnych chuci, biorącymi pozór
Świętości, aby tym łacniej usidlić
Naiwne serca. Krótko mówiąc, nie chcę,
Abyś od dziś dnia czas swój marnowała
Na zadawanie się z księciem Hamletem.
Pamiętaj, nie chcę tego. Możesz odejść.

OFELIA

Będęć posłuszną, panie.

Wychodzą.

Scena czwarta

Taras zamkowy. Wchodzą Hamlet, Horacy i Marcellus.

HAMLET

Ostry wiatr wieje; przejmujące zimno.

HORACY

W istocie: bardzo szczypiące powietrze.

HAMLET

Która godzina?

HORACY

Dwunasta dochodzi.

MARCELLUS

Dwunasta biła już.

HORACY

Już? Nie słyszałem.
Zbliża się zatem czas, o którym widmo
Zwykło się jawić.

Odgłos trąb i wystrzałów za sceną.

Co to znaczy, panie?

HAMLET

To znaczy, że król czuwa z czarą w ręku,
Zgraje opilców dworskich przepijając;
Każdy zaś taki sygnał trąb i kotłów
Jest triumfalnym hasłem nowej miary
Przezeń spełnionej.

HORACY

Czy to taki zwyczaj?

HAMLET

Zwyczaj zaiste; moim jednak zdaniem,
Lubom tu zrodzon i z tym oswojony,
Chlubniej byłoby taki zwyczaj łamać
Niż zachowywać. Te biby na zabój
W pośmiech i wzgardę tylko nas podają
U innych ludów: beczkami nas mienią
I trzodzie chlewnej właściwy przydomek
Hańbi nazwisko nasze. W rzeczy samej,
Choćbyśmy zresztą byli bez zarzutu,
To jedno już by starło z naszych czynów
Zaszczytną cechę ich wnętrznej wartości.
I pojedynczym ludziom się to zdarza:
Niejeden skutkiem naturalnych przywar -
Czyli to rodu (czemu nic nie winien
Bo któż obiera sobie pochodzenie),
Czy to jakiegoś krwi usposobienia,
Które częstokroć rwie tamy rozumu,
Czy to nałogu przeciwnego formom
Przyzwoitości - niejeden, powiadam,
Upośledzony w taki sposób jaką
Szczególną wadą, bądź to organicznie,
Bądź przypadkowo - choćby jego cnoty
Były skądinąd jako kryształ czyste
I mnogie, jako być mogą w człowieku -
Tą jedną skazą zarażony będzie
W opinii ludzi. Jedna drachma złego
Niweczy wszelkie szlachetne pierwiastki.

Duch wchodzi.

HORACY

Widzisz go, panie.

HAMLET

Aniołowie Pana
Zastępów, miejcie mię w swojej opiece!
Błogosławionyś ty czy potępiony,
Tchnieszli tchem niebios czy wyziewem piekieł.
Maszli zamiary zgubne czy przyjazne,
Przychodzisz w takiej postaci, że muszę
Wydobyć z ciebie głos. Hamlecie, królu,
Ojcze mój, władco Danii, odpowiadaj!
Nie pozostawiaj mię w nieświadomości;
Powiedz, dlaczego święte kości twoje,
Na wieki w trumnie złożone, przebiły
Śmiertelny całun; dlaczego grobowiec,
W którym widzielim cię zstępującego,
Podniósł swe ciężkie marmurowe wieko,
Żeby cię zwrócić ziemi? Co to znaczy?
Że ty, trup, znowu w kompletnym rynsztunku
Podksiężycowy ten padół odwiedzasz,
Czyniąc noc straszną i nas, niedołężnych
Synów tej ziemi, wstrząsając myślami,
Przechodzącymi metę naszych pojęć?
O, powiedz, co to jest! Co za cel tego?
Czego chcesz od nas?

HORACY

Daje ci znak, panie,
Abyś z nim poszedł, jakby chciał sam na sam
Pomówić z tobą.

MARCELLUS

Jak uprzejmym gestem
Wzywa cię, panie, w ustronniejsze miejsce.
Nie idź z nim jednak.

HORACY

Nie chodź, mości książę.

HAMLET

Chce ze mną mówić: pójdę.

HORACY

Nie czyń tego,
Łaskawy panie.

HAMLET

Czegóż bym się lękał?
To życie szpilki złamanej niewarte,
A dusza moja, jak on, nieśmiertelna.
Patrz, znowu na mnie kiwa... Pójdę za nim.

HORACY

A gdyby on cię zaprowadził, panie,
Nad przepaść, na brzeg owej groźnej skały,
Która się stromo spuszcza w morską otchłań,
I tam przedzierzgnął się w inne postacie,
Jeszcze straszniejsze, które by ci mogły
Odjąć, o panie, przytomność umysłu
I w obłąkanie cię wprawić? Zważ tylko!
Już samo tamto miejsce bez żadnego
Innego wpływu budzi rozpaczliwe
Usposobienie w każdym, kto spostrzeże
Morze na tyle sążni tuż pod sobą
I słyszy jego huk.

HAMLET

Wciąż na mnie kiwa.
Idź już, idź; pójdę z tobą.

MARCELLUS

Zostań, panie.

HAMLET

Puść mnie!

HORACY

Wstrzymaj się, panie, pozostań!

HAMLET

Los mój mnie woła i najmniejszą żyłkę
Mojego ciała czyni tak potężną
Jak najsilniejszy nerw lwa nemejskiego.

Duch nie przestaje kiwać.

Ciągle mnie wzywa! Puśćcie mnie!

wyrywając się

Na Boga!
W upiora zmienię tego, co mnie dłużej

Wstrzymywać będzie. - Idź, śpieszę za tobą.

Duch i Hamlet wychodzą.

HORACY

Imaginacja w szał go wprawia.

MARCELLUS

Idźmy
W trop za nim; tu nie w porę posłuszeństwo.

HORACY

Idźmy.
Na czymże się to skończy?

MARCELLUS

Widno
Jest coś chorobliwego w państwie duńskim.

HORACY

Niebo zaradzi temu.

MARCELLUS

Spieszmy za nim. Wychodzą.

Scena piąta

Oddalona część tarasu. Wchodzą Duch i Hamlet.

HAMLET

Gdzie mnie prowadzisz? Mów; nie pójdę dalej.

DUCH

Słuchaj mnie.

HAMLET

Słucham.

DUCH

Zbliża się godzina,
O której w srogie, siarczyste płomienie
Muszę powrócić znowu.

HAMLET

Biedny duchu!

DUCH

Nie lituj się nade mną, ale bacznym
Uchem ogarnij to, co ci mam odkryć.

HAMLET

Mów, powinnością moją słuchać ciebie.

DUCH

Jak niemniej zemścić się, gdy mnie wysłuchasz.

HAMLET

Zemścić się?

DUCH

Jestem duchem twojego ojca,
Skazanym tułać się nocą po świecie,
A przez dzień jęczeć w ogniu, póki wszystek
Kał popełnionych za żywota grzechów
Nie wypalił się we mnie. Gdybym miejsca
Mojej pokuty sekret mógł wyjawić,
Takie bym rzeczy ci opisał, których
Najmniejszy szczegół rozdarłby ci duszę,
Młodą krew twoją zmroził, oczy twoje
Jak gwiazdy z posad wydobył, zwinięte,
Gładkie kędziory twoje wyprostował
Tak, że ich każdy włos stanąłby dębem
Jako na jeżu kolce; ale takich
Podań nie znosi ludzkie ucho. Słuchaj,
O, słuchaj, słuchaj, jeśli choć cokolwiek
Kochałeś twego ojca.

HAMLET

Przebóg!

DUCH

Pomścij
Śmierć jego, dzieło ohydnego mordu!

HAMLET

Mordu?

DUCH

Tak, mordu; wszelki mord ohydny,
Lecz ten był nadzwyczajny, niesłychany.

HAMLET

Dlaboga, wymień go, wymień czym prędzej,
Abym na skrzydłach chyżych jak modlitwa
Lub myśl kochanka podążył ku zemście.

DUCH

Zdajesz się pełen dobrych chęci, byłbyś
Też nikczemniejszy niż najlichsze ziele,
Wegetujące nad brzegami Lety,
Gdybyś pozostał na to obojętny.
Słuchaj więc, słuchaj, Hamlecie. Puszczono
Rozgłos, że podczas mego snu w ogrodzie
Wąż mnie ukąsił; takim to skłamanym
Powodem śmierci mej zwiedziono Danię;
Dowiedz się bowiem, szlachetny młodzieńcze,
Że ów wąż, który zabił twego ojca,
Nosi dziś jego koronę.

HAMLET

O nieba!
Stryj! Nie zawiodły mnie przeczucia moje.

DUCH

Ten to bezwstydny, cudzołożny potwór
Zdradnymi dary, czarami wymowy
(Przeklęte dary, przeklęta wymowa,
Która tak może złudzić! ) ku sromocie
Potrafił skłonić wolę mojej niby
Cnotliwej żony. O Hamlecie! cóż to
Był za upadek! Ode mnie, którego
Miłość statecznie chodziła dłoń w dłoni
Z ślubną przysięgą, w objęcia nędznika,
Którego dary przyrodzone były
Naprzeciw moich tak liche!
Lecz jako cnota pozostaje czystą,
Choćby ją sprośność w postaci niebianki
Usiłowała skusić, tak zła żądza,
Choćby ją łączył ślub z aniołem nawet,
Prędko uprzykrzy sobie święte łoże
I rzuci się na barłóg.
Ale dość tego! Już powietrze ranne
Czuć mi się daje; muszę kończyć: kiedym
Raz po południu jak zwykle w ogrodzie
Bezpiecznie zasnął, wkradł się stryj twój z flaszką
Zawierającą blekotowe krople
I wlał mi w ucho ten zabójczy rozczyn,
Którego siła tak jest nieprzyjazna
Ludzkiej naturze, że jak żywe srebro
Przebiega nagle wszystkie drogi, wszystkie
Kanały ciała i jako sok kwaśny
Wlany do mleka ścina wnet i zgęszcza
Wszystką krew zdrową. Tak było i z moją;
I wraz plugawy trąd, jak u Łazarza,
Wystąpił na mnie i brzydką skorupą
Pokrył mi całe ciało.
Tak to śpiąc, ręką brata pozbawiony
Zostałem życia, berła i małżonki,
Skoszony w samym kwiecie moich grzechów:
Bez namaszczenia, bez przygotowania,
Bez porachunku z sobą wyprawiony
Zdać porachunek z win jeszcze nie zmytych.
O, to okropne! okropne! okropne!
Maszli iskierkę czucia, nie ścierp tego;
Nie pozwól, aby łoże władców Danii
Było ohydnym gniazdem wszeteczeństwa.
Jakkolwiek jednak czyn ten pomścić zechcesz,
Nie kalaj swojej duszy, nie czyń przeciw
Matce zamachów; pozostaw ją niebu
I owym cierniom, które w głębi łona
Występnych siedzą; zrobią one swoje.
Bądź zdrów, świecący robaczek oznajmia,
Że ranek już jest bliski; wątłe bowiem
Światełko jego znacznie już pobladło;
Żegnam cię, żegnam cię; pamiętaj o mnie.

Znika.

HAMLET

O wy niebieskie potęgi! O ziemio!
Cóż więcej? Mamże piekło jeszcze wezwać?
Nie, o nie! Krzep się, krzep się, serce moje!
Prężcie się, nerwy! Pamiętać o tobie?
O biedny duchu, stanie ci się zadość.
Dopóki tylko w tej znękanej głowie
Pamięć żyć będzie. Pamiętać o tobie?
Wraz pamięć moja z tablic swych wykreśli
Wszelkie powszednie, tuzinkowe myśli;
Książkową mądrość, obrazy, wrażenia,
Płody młodości lub zastanowienia,
Wszystko, co związek ma z przyszłym mym bytem;
To, coś mi zlecił, to tylko wyrytem
W księdze mojego mózgu pozostanie;
Tak mi dopomóż, wiekuisty Panie!
O wiarołomna niewiasto! O łotrze,
Uśmiechający się, bezczelny łotrze!
Musze to sobie zapisać, że można
Nosić na ustach uśmiech i być łotrem -
W Dani przynajmniej

wyjmuje pugilares i zapisuje

Tak; siedź tu, stryjaszku,
Terazże duszo moja, pilnuj hasła,
A tym jest: Żegnam cię, pamiętaj o mnie!
Przysięgłem mu być wiernym.

HORACY

za sceną

Królewiczu!

MARCELLUS

Podobnież Książę Hamlecie!

HORACY

Chroń go, Panie!

HAMLET

Amen!

MARCELLUS

Hop, hop, hop, mości książę!

HAMLET

Hop, hop, chłopcze!
Tu, tu, mój ptaszku!

Horacy i Marcellus wchodzą.

HORACY

I cóż?

MARCELLUS

I cóż, panie?

HAMLET

Dziwy!

HORACY

Opowiedz nam to, panie.

HAMLET

Właśnie!
Żebyście potem roztrąbili.

HORACY

Jaż bym
Mógł to uczynić?

MARCELLUS

O, ani ja pewnie!

HAMLET

Cóż wy powiecie na to? Któż by sądził?
Ale będziecie milczeć?

HORACY i MARCELLUS

Jak Bóg w niebie!

HAMLET

Nie ma na całą Danię nikczemnika,
Który by nie był kompletnym ladaco.

HORACY

Do objawienia nam tego nie trzeba,
Żeby aż duchy wychodziły z grobów.

HAMLET

W istocie, macie słuszność. Owóż tedy
Nie pozostaje nam teraz nic więcej,
Jeno bez żadnych dalszych korowodów
Uścisnąć sobie dłonie i pójść z Bogiem.
Wy idźcie, gdzie wam każe iść interes
Lub skłonność - każdy bowiem na tym świecie
Ma jakąś skłonność lub interes; ja zaś
W prostocie mojej pójdę się pomodlić.

HORACY

To są czcze tylko słowa, mości książę.

HAMLET

Przykro mi, żeście obrażeni; z serca
W istocie, z serca przykro.

HORACY

Mości książę, Nie ma tu żadnej obrazy.

HAMLET

I owszem
Zaprawdę mówię wam, jest tu obraza,
I wielka. Co się tyczy tego ducha,
Jest to duch dobry; poprzestańcie na tym;
Co zaś pomiędzy nim a mną tu zaszło,
Ciekawość swoją w tej mierze przytłumcie
Całą możliwą dozą rezygnacji.
A teraz, moi mili przyjaciele,
W imię przyjaźni, w imię koleżeństwa,
Zróbcie mi jedną grzeczność.

HORACY

Jaką, panie?

HAMLET

Nie mówcie, coście widzieli tej nocy.

HORACY i MARCELLUS

Nie powiem, panie.

HAMLET

Przysiążcie mi na to.

HORACY

Na honor, nic nie powiem.

MARCELLUS

A ja także,
Na honor.

HAMLET

Na ten miecz raczej przysiążcie.

MARCELLUS

Jużeśmy, panie, przysięgli.

HAMLET

Przysiążcie
Na ten miecz, na ten miecz, mówię.

DUCH

spod ziemi

Przysiążcie!

HAMLET

Ha, to ty! Stamtąd odzywasz się, stary?
Słyszycie tego kipra tam w piwnicy?
Przysiążcież!

HORACY

Na cóż mamy przysiąc, panie?

HAMLET

Że o tym, coście widzieli, nikomu
Nigdy a nigdy nie powiecie słowa.
Przysiążcież na ten miecz!

DUCH

spod ziemi

Przysiążcie!

HAMLET

Znowu?
Hic et ubique? Odmieńmy więc miejsce.
Pójdźcie tu, moi panowie, połóżcie
Na moim mieczu palce i przysiążcie,
Że o tym, coście słyszeli, nikomu
Nic nie powiecie.

DUCH

spod ziemi

Przysiążcie!

HAMLET

Ha, krecie!
Tak prędko umiesz szybować pod ziemią?
Wyborny z ciebie minier! No, panowie.

HORACY

Na Boga, to są rzeczy niepojęte!

HAMLET

Chciałżebyś wszystko pojąć? O Horacy,
Więcej jest rzeczy na ziemi i w niebie,
Niż się ich śniło waszym filozofom.
Pójdźcie tu, i pierwej w imię Boga,
Przysiążcie, że jakkolwiek bym się kiedy
Wydawał dzikim, dziwacznym w obejściu -
Być bowiem może, że mi się na przyszłość
Wyda stosownym przybrać taką postać -
Że, mówię, widząc mnie takim,
Żaden z was ani potrząsaniem głowy,
Ani wzruszeniem ramion, ani wreszcie
Jakimikolwiek wątpliwymi słowy,
Jako to: "Hm, hm, wiem ja"; albo: "Mógłbym,
Gdybym chciał"; albo: "Gdybym był gadułą";
Albo: "Są tacy, co by mogli" - zgoła,
Niczym dwuznacznym nie da się domyślić,
Że wie coś o mnie. Poprzysiążcież na to,
Jeśli pragniecie, aby się nad wami
W nieszczęściu Pan Bóg zmiłował.

DUCH

spod ziemi

Przysiążcie!

HAMLET

Ukój się, ukój, rozdrażniony duchu!
Pomnijcież na wasz ślub, mili panowie,
A przez co tylko taki biedny człowiek
Jak Hamlet, będzie wam zdolny okazać
Swoją życzliwość, to was nie ominie.
Teraz rozejdźmy się. - Świat wyszedł z formy
I mnież to trzeba wracać go do normy!

Wychodzą.

HAMLET - AKT II

Scena pierwsza - Scena druga

Scena pierwsza

Pokój w domu Poloniusza. Poloniusz i Rajnold.

POLONIUSZ

Rajnoldzie, oddasz mu waszmość to pismo
I te pieniądze.

RAJNOLD

Nie omieszkam, panie.

POLONIUSZ

Zanim się jednak doń udasz, Rajnoldzie,
Mądrze byś zrobił, ażebyś poprzednio
O jego sprawowaniu się wywiedział.

RAJNOLD

Tak też myślałem, panie.

POLONIUSZ

Dobrześ myślał,
Bardzoś roztropnie myślał. Przede wszystkim
Wypytasz mi się najdokładniej, jacy
Są Duńczykowie w Paryżu; jak który
I z czego żyje: gdzie bywa i jakie
Z kim ma stosunki; gdy zaś skutkiem takich
Krętobadawczych, manowcowych pytań
Dojdziesz, że oni znają mego syna,
Wtedy przystąpisz do materii o nim
Bliżej niżeli w poprzednich pytaniach.
Powiesz na przykład, udając, jakobyś
Znasz go z daleka: "Znam jego familię,
Jego przyjaciół, a w części i jego";
Rozumiesz mnie, Rajnoldzie?

RAJNOLD

Najzupełniej.

POLONIUSZ

"I jego w części, wprawdzie - dodać możesz -
Niewiele, jestli on wszakże tym samym,
O którym myślę, wietrznik to, rozpustnik,
Skłonny do tego i tego." Zwal wtedy,
Co ci się żywnie podoba, na niego;
Jednakże nic takiego, co by mogło
Szwank przynieść jego sławie; tego strzeż się.
Takie jedynie przypisz mu wybryki,
Jakie z młodością i krewkością w parze
Zazwyczaj chodzą.

RAJNOLD

Więc, na przykład, hazard?

POLONIUSZ

Tak, albo pochop do zwad, klątw, pijatyk,
Gachostwa wreszcie: tak daleko możesz
Posunąć swoje kłamstwa.

RAJNOLD

Ależ, panie,
To by już jego sławie szwank przyniosło.

POLONIUSZ

Bynajmniej, jeśli tylko będziesz umiał
Wziąć się do rzeczy. Nie trzeba ci dawać
Do zrozumienia, że on w żądzach swoich
Jest rozpasany, tego nie chcę; wytknij
Jego usterki tak subtelnie, żeby
One się zdały tylko nadużyciem
Wolności, duszy ognistej wybuchem,
Obłędem wrzącej krwi, słowem, pustotą
Właściwą wszystkim młodym.

RAJNOLD

Rad bym wiedzieć,
Łaskawy panie...

POLONIUSZ

Do czego to wszystko?

RAJNOLD

Tak, panie.

POLONIUSZ

Zaraz ci powiem: mój zamiar
Uzasadniony i, jak się spodziewam,
Niepłonną skutku dający rękojmię.
Skoro na mego syna złożysz waszmość
Te drobne chyba, niby skazy, którym
Ulega każda rzecz, gdy się wyrabia,
Wtedy, jeżeli tylko ten, którego
Za język ciągnąć będziesz, kiedykolwiek
Młodzieńca w mowie będącego widział
Jednej z powyższych praktyk oddanego,
Ten ktoś, bądź pewien, przywtórzy ci zaraz
W ten sposób: "Mości dobrodzieju", albo:
"Mój miły panie", albo: "Widzisz waćpan"
Stosownie do zwyczaju miejscowego
Lub w miarę swojej atencji.

RAJNOLD

Rozumiem.

POLONIUSZ

Skoro zaś to ci powie, powie potem...
Cóżem to dalej miał mówić? Do licha,
Miałem powiedzieć coś, na czymżem stanął?

RAJNOLD

Na tym podobno, że ktoś mi przywtórzy.

POLONIUSZ

Że ci przywtórzy, aha! tak więc tedy
Ten ktoś przywtórzy ci pewnie w ten sposób:
"Znam tego pana, widziałem go wczoraj",
Albo: "Owego dnia, wtedy a wtedy,
Z tym a z tym, i w istocie grał wysoko";
Albo: "Pokłócił się", albo: "Miał w czubku",
Albo: "Widziałem, jak wchodził do domu
Podejrzanego", i tak dalej. Tak to
Na wędę fałszu złowisz karpia prawdy.
Tak to rozumni, zręczni ludzie, boczkiem,
Rzemiennym dyszlem zachodząc, umieją
Trafiać do celu: i tak samo waszmość,
Według wskazówki i instrukcji, jaką
Ci udzieliłem, poweźmiesz języka
O moim synu. Wiesz już, o co idzie?

RAJNOLD

Wiem, panie.

POLONIUSZ

Jedź więc, niech cię Bóg prowadzi!

RAJNOLD

Dziękuję...

POLONIUSZ

Zresztą sam śledź jego kroki.

RAJNOLD

Dopełnię tego.

POLONIUSZ

A niech mi się ćwiczy
W muzyce.

RAJNOLD

Dobrze, panie.

Wychodzi. Wchodzi Ofelia.

POLONIUSZ

Bądź zdrów, waszmość.
Co ci to jest, Ofelio? Co się stało?

OFELIA

Ach, panie, takem strasznie się przelękła.

POLONIUSZ

Czego? dlaboga?

OFELIA

Siedziałam przy krosnach
W moim pokoju, gdy wtem książę Hamlet,
Z odkrytą głową, rozpięty, w obwisłych
Brudnych pończochach, blady jak koszula,
Chwiejący się na nogach, z tak okropnym
Wyrazem twarzy, jakby się wydostał
Z piekła i jego zgrozę chciał obwieścić,
Stanął przede mną.

POLONIUSZ

Czyliżby z miłości
Oszalał?

OFELIA

Nie wiem, ale się obawiam.

POLONIUSZ

Cóż ci powiedział?

OFELIA

Ujął mnie za rękę,
Nie mówiąc słowa, i usilnie ją trzymał;
Cofnął się potem na długość ramienia
I, drugą rękę przytknąwszy do czoła,
W twarz moją wlepił oczy tak badawczo,
Jak gdyby ją chciał narysować. Długo
Tak stał, nareszcie, lekko potrząsając
Moim ramieniem i kiwając głową,
Wydał tak ciężkie, żałosne westchnienie,
Że się zdawało, iż mu piersi pękną
I życie z niego uleci. Odstąpił
Wtedy ode mnie i powolnym krokiem
Szedł z odwróconą głową poza siebie,
Kierując się ku drzwiom. Przeszedł w ten sposób
Przez cały pokój, bez pomocy oczu,
I wyszedł, ciągle wpatrując się we mnie.

POLONIUSZ

Muszę natychmiast udać się do króla;
Są to objawy gwałtowne miłości,
Która się trawi w sobie i prowadzi
Do rozpaczliwych kroków, tak jak każda
Inna namiętność trapiąca ród ludzki;
Boleję nad tym. Możesz tymi czasy
Przykre mu jakie słowo powiedziała?

OFELIA

Nie, panie; tylko tak jak rozkazałeś,
Odesłałam mu listy i wzbroniłam
Dalszych odwiedzin.

POLONIUSZ

To go w szał wprawiło.
Boleję nad tym, żem jego skłonności
Dokładniej, pilniej nie zbadał. Myślałem,
Że on cię durzy, przywieść chce o zgubę.
Przeklinam teraz moją podejrzliwość.
Zdaje się, że nam, starym, jest właściwe
Przebierać miarę w przezorności, tak jak
Nawzajem młodym mało jej posiadać.
Biegnę do króla; zatajenie tego
Więcej niż rozgłos zrządzić może złego.
Pójdź.

Wychodzą.

Scena druga

Sala w zamku. Król, Królowa, Rozenkranc, Gildenstern i orszak.

KRÓL

Witaj, Rozenkranc, witaj Gildensternie!
Pośpiechu, z jakim was tu wezwaliśmy,
Nie sama tylko chęć widzenia panów
Była przyczyną, ale i potrzeba
Waszej pomocy. Wiecie już o dziwnym
Przeistoczeniu się Hamleta, mówię
Przeistoczeniu, bo nic w nim tak wewnątrz,
Jak i na zewnątrz nie jest tym, czym było.
Co by innego jak śmierć ojca mogło
Do tego stopnia wywieść go za obręb
Jego natury, nie pojmuję wcale.
Proszę was przeto, was, coście z nim wzrośli
I z bliska z jego wiekiem i myślami
Sąsiadujecie, abyście czas jakiś
Raczyli u nas zostać, by Hamleta
Trochę rozerwać, a przy tej okazji
Zbadać powody obcego nam smutku,
Na który, gdyby stał się nam wiadomym,
Znaleźlibyśmy może jaki środek.

KRÓLOWA

Często on o was wspominał, panowie,
I wiem, że nie ma na świecie dwóch ludzi
Bardziej mu niż wy miłych. Jeśli w dowód
Życzliwych chęci i uczuć uprzejmych
Zechcecie trochę czasu tu przepędzić
I wesprzeć nasze nadzieje, możecie
Liczyć na taką wdzięczność z naszej strony,
Jaka przystoi monarchom.

ROZENKRANC

Obojgu
Waszym królewskim mościom służy prawo,
Z mocy najwyższej ich władzy nad nami,
Wolę swą w rozkaz przyoblekać raczej
Niż w prośbę.

GILDENSTERN

Będziem jednakże posłuszni
I dobrowolnie na rozkazy waszych
Królewskich mości u stóp ich składamy
Nasze usługi.

KRÓL

Dzięki ci za to, Rozenkranc, i tobie,
Kochany Gildensternie.

KRÓLOWA

Dzięki ci za to, Gildenstern, i tobie
Kochany Rozenkranc. Idźcie natychmiast
Do mego syna. do dworzan
Niech tam który wskaże
Tym panom, gdzie jest Hamlet.

GILDENSTERN

Oby nieba
Nie uczyniły naszych usiłowań
Bezowocnymi!

KRÓLOWA

Daj to, dobry Boże!

Rozenkranc, Gildenstern i jeden z dworzan wychodzą. Wchodzi Poloniusz.

POLONIUSZ

Panie! Wysłane do Norwegii posły
Szczęśliwie są już w tej chwili z powrotem.

KRÓL

Zawsześ był waćpan ojcem dobrych nowin.

POLONIUSZ

Bądź przekonany, miłościwy panie,
Że obowiązki moje względem Boga
I mego władcy, tak samo jak duszę,
Trzymam w porządku. Jako, zdaje mi się
(Jeżeli tylko ten mózg nie zszedł na bok
Z drogi trafności, którą zwykł był kroczyć),
Że ostatecznie nie jest mi już obcym,
Skąd bierze źródło szaleństwo Hamleta.

KRÓL

Mów; o tym chcemy wiedzieć przede wszystkim.

POLONIUSZ

Daj, panie, pierwej posłuchanie posłom;
Wieść moja będzie na wety po uczcie.

KRÓL

Zróbże im zaszczyt i sam ich tu wprowadź.

Wychodzi Poloniusz.

On utrzymuje, kochana Gertrudo,
Że odkrył powód tej zmiany Hamleta.

KRÓLOWA

Nie jest nim, moim zdaniem, nic innego,
Tylko śmierć ojca i nasz rychły związek.

Poloniusz wraca, a wraz z nim wchodzą Korneliusz i Woltymand.

KRÓL

Dojdziemy tego. Witajcie, panowie.
Cóż nam śle przez was nasz brat, król norweski?

WOLTYMAND

Najuprzejmiejszych pozdrowień zamianę.
Na przełożenie nasze kazał zaraz
Wstrzymać zaciągi swojego synowca,
Które mu zdały się być wymierzone
Przeciw Polakom, które jednak, bliżej
Poznawszy, znalazł zwróconymi przeciw
Waszej królewskiej mości. Rozjątrzony
Takim niegodnym korzystaniem z jego
Późnego wieku i niemocy, kazał
Zatrzymać gońcom Fortynbrasa, który
Z pokorą stawił się i, wysłuchawszy
Napomnień stryja, przysiąg wobec niego,
Że póki życia nigdy przeciw waszej
Królewskiej mości nie wzniesie oręża:
Czym ucieszony starzec trzy tysiące
Koron intraty rocznej mu przeznaczył
I owe wojska, przezeń zwerbowane,
Użyć pozwolił mu przeciw Polakom.
Nam zaś doręczył ten list, którym prosi podaje papier
Waszą królewską mość o pozwolenie
Przejścia tym wojskom przez duńskie dzierżawy,
Przy zapewnieniu im bezpieczeństw, w liście
Tym wymienionych.

KRÓL

Poprzestajem na tym
W wolniejszym czasie przejrzymy to pismo,
Pomyślim nad nim, odpowiemy na nie.
Tymczasem waszmość panom dziękujemy
Za ich skuteczne trudy. Idźcie spocząć.
Będziemy dzisiaj wieczerzali razem;
Miło nam widzieć was z powrotem.

Woltymand i Korneliusz wychodzą.

POLONIUSZ

To się
Dobrze powiodło. Miłościwy panie
I miłościwa pani, chcieć określić,
Czym jest majestat, czym powinność sługi,
Dlaczego dzień jest dniem, a noc jest nocą,
A czas jest czasem, byłoby to jedno,
Co chcieć zmarnować dzień, noc i czas drogi.
Z tego powodu, ile że treściwość
Jest duszą mowy, a rozwlekłość ciałem
I powierzchownym tylko bawidełkiem,
Chcę być treściwym. Cny wasz syn oszalał,
Oszalał, mówię; ściśle bowiem biorąc,
Szaleństwo czymże jest, jeśli nie stanem
Człowieka szalonego?

KRÓLOWA

Więcej treści
W mniej sztucznych frazesach.

POLONIUSZ

Przysięgam, o pani,
Że się bynajmniej o sztukę nie silę.
Syn wasz oszalał, jest to prawda; prawda,
Że to nieszczęście i nieszczęście wzajem,
Że to jest prawda. Otóż się skleiła
Dziwna figura jakaś retoryczna.
Bodaj to! Licho zabierz sztuczne frazesy!
Stanąłem tedy na tym, że dostojny
Syn wasz sfiksował; dobrze; idzie teraz
O wyśledzenie przyczyn tej fiksacji,
Która, nie będąc fikcją, już tym samym
Nie może nie mieć przyczyn; to rzecz pewna;
W jaki zaś sposób pewna i o ile,
Rozważcie państwo sami.
Mam córkę; mam ją, ponieważ jest moja.
Ta tedy dziewka, pomna obowiązku
I rozkazowi mojemu powolna,
Oddała mi ten świstek. Posłuchajcie
I konkludujcie państwo.

czyta

"Do niebiańskiego bóstwa mojej duszy, tysiącem
wdzięków okraszonej Ofelii " To niestosowne
wyrażenie, trywialne wyrażenie. Okraszonej
- nie jestże wyrażeniem trywialnym? Ale idźmy
dalej,

czyta

"Twojemu cudnie białemu łonu
powierzam tych kilka wyrazów. "

KRÓLOWA

Czy to Hamlet do niej pisał?

POLONIUSZ

Cierpliwości, miłościwa pani; niczego nie zataję.

czyta

"Wątp, czy gwiazdy lśnią na niebie;
Wątp o tym, czy słońce wschodzi;
Wątp, czy prawdy blask nie zawodzi;
Lecz nie wątp, że kocham ciebie.
O najmilsza Ofelio, nie biegłym w rymowaniu; nie umiem skandować westchnień moich, ale że cię bardzo, a bardzo kocham, temu wierz. Bądź zdrowa. Twój na zawsze, dopóki ta machina pozostanie jego własnością, Hamlet."
To mi posłuszna pokazała córka
I uszom moim odkryła zarazem,
Tak co do czasu, miejsca, jak sposobu,
Wszystkie zaloty jego.

KRÓL

Ale jakże
Ona przjęła te jego zaloty?!

POLONIUSZ

Cóż o mnie myślisz, mości królu?

KRÓL

Myślę,
Żeś waćpan prawy, honorowy człowiek.

POLONIUSZ

Takim starałem się zawsze okazać.
Cóż byś mógł sobie o mnie myśleć, panie,
Gdybym tę miłość tak namiętną widział
Był w jej zarodzie (a mówiąc nawiasem,
Dostrzegłem ją był pierwej, nim mi o niej
Doniosła moja córka); cóż by sobie
Królowa pani mogła o mnie myśleć,
Gdybym był wtedy spokojnie odegrał
Rolę koperty lub pugilaresu
Lub serce moje zrobił głuchoniemym
I gnuśnym okiem patrzał na tę miłość?
Cóż byście państwo mogli byli sobie
O mnie pomyśleć? Jam sprawy nie zaspał
I wnet dziewczynie mojej powiedziałem:
"Hamlet jest księciem nad waściną sferę;
Nie będzie z tego nic." Dałem jej przy tym
Surowe upomnienia, aby odtąd
Nie przyjmowała ani jego wizyt,
Ani biletów, ani podarunków.
Takem uczynił; ona usłuchała,
A on, on, krótko mówiąc, zawiedziony
W swoich nadziejach, popadł najprzód w smutek
Potem w bezsenność, potem w wstręt do jadła
Następnie w niemoc, następnie w gorączkę,
I tak stopniami aż w szaleństwo, które
Trawi go teraz z wielkim naszym żalem.

KRÓL

Cóż mówisz na to?

KRÓLOWA

Hm! to by być mogło.

POLONIUSZ

Czy się zdarzyło kiedy, rad bym wiedzieć,
Aby tam, gdzie ja powiedziałem: tak jest,
W istocie było inaczej?

KRÓL

Nie pomnę.

POLONIUSZ

wskazuje na kark i głowę

Zdejmcie to z tego,
jeżeli tak nie jest.
Skoro sposobność posłuży, wykryję,
Gdzie siedzi prawda, chociażby się skryła
W wnętrznościach ziemi.

KRÓL

Jakżebyśmy mogli
Sprawdzić to?

POLONIUSZ

Wiecie państwo, że on czasem
Przez kilka godzin zwykł się w tej galerii
Przechadzać.

KRÓLOWA

W rzeczy samej zwykł to czynić.

POLONIUSZ

Taką więc porę upatrzywszy kiedy,
Wprowadzę tutaj moją córkę: wasze
Królewskie moście będą mogły wtedy
Ukryć się ze mną owdzie za obiciem
I być świadkami ich spotkania. Jeśli
On jej nie kocha i nie skutkiem tego
Utracił zmysły, to niech z szambelana
Zostanę prostym chłopem albo klechą.

Wchodzi Hamlet, czytając.

KRÓLOWA

Patrzcie, jak smutno biedny chłopiec z książką
Zbliża się tutaj.

POLONIUSZ

Oddalcie się, państwo,
Błagam was; ja z nim pomówię, pozwólcie.

Król i Królowa wychodzą ze swym orszakiem.

Jakże się miewa mój łaskawy książę Hamlet?

HAMLET

Dobrze, dzięki Bogu.

POLONIUSZ

Wieszli, kto jestem, panie?

HAMLET

Wiem doskonale: jesteś rybak.

POLONIUSZ

Zaprawdę, nie jestem nim.

HAMLET

Tym ci gorzej, rad bym, żebyś był tak uczciwym człowiekiem.

POLONIUSZ

Uczciwym, mości książę?

HAMLET

Tak jest, mości panie.
Być uczciwym w dziejach tego świata na jedno wychodzi,
co być wybranym między tysiącami.

POLONIUSZ

Masz wielką słuszność, mości książę.

HAMLET

Jeżeli bowiem słonce płodzi w zdechłym psie robaki,
promienie bóstwa ścierwo całują.
Czy masz waćpan córkę?

POLONIUSZ

Mam, panie.

HAMLET

Nie pozwalaj jej chodzić po słońcu.
Wprawdzie poczęcie jest błogosławieństwem,
ale gdyby twoja córka poczęła,
na pewno byś jej nie błogosławił.
Miej to na względzie, mój przyjacielu.

POLONIUSZ

Co przez to rozumiesz, mości książę?

do siebie

Zawsze mu się marzy moja córka.
A jednak nie poznał mnie zrazu,
wziął mnie za rybaka.
Daleko z nim już zaszło, daleko zaszło.
I mnie, prawdę mówiąc,
za młodu miłość przyprowadziła
do ostateczności podobnych prawie.
Muszę go jeszcze raz zagadnąć,

głośno

Cóż to czytasz, mości książę?

HAMLET

Słowa, słowa, słowa.

POLONIUSZ

A o treść czy mogę spytać?

HAMLET

Czyją?

POLONIUSZ

Tej książki, którą książę czytasz.

HAMLET

Potwarze, mój panie, same potwarze.
Ten łotr satyryk utrzymuje,
że starzy ludzie mają siwe brody
i zmarszczki na twarzy; że im ambra
i kalafonia ciecze z oczu;
że mają zupełny brak dowcipu
obok wielkiego wycieńczenia łydek.
Lubo ja temu wszystkiemu najsilniej
i nąjpotężniej daję wiarę,
przecież nie sądzę, aby o tym pisać przystało;
bo waszmość sam stałbyś się pewnie
jak ja starym, gdybyś mógł jak rak w tył kroczyć.

POLONIUSZ

Chociaż to wariacja, nie jest jednakże bez metody.
Może byś chciał zejść, mości książę?

HAMLET

Z tego świata?

POLONIUSZ

W rzeczy samej, byłoby to zejściem.

do siebie

Jak trafne ma czasem odpowiedzi!
Dar ten często bywa udziałem szalonych,
gdy tymczasem przytomni i rozumni
nie zawsze są zarówno szczęśliwi.
Muszę go już opuścić i niezwłocznie pomyśleć o sposobach,
jakby się on i moja córka zejść mogli.

głośno

Miłościwy książę, zmuszony jestem pozbawić
waszą książęcą mość dłuższej mojej obecności.

HAMLET

Nie możesz mnie, mój panie, pozbawić niczego,
czego bym chętniej się nie wyrzekł:
wyjąwszy życia, wyjąwszy życia,
wyjąwszy życia.

POLONIUSZ

Żegnam cię, mój łaskawy książę.

HAMLET

Nudni starzy głupcy.

Rozenkranc i Gildenstern wchodzą.

POLONIUSZ

Szukacie, panowie, księcia Hamleta? Oto jest.

Wychodzi.

ROZENKRANC

do Poloniusza

Bogu cię polecamy.

GILDENSTERN

Miłościwy książę!

ROZENKRANC

Drogi nasz książę!

HAMLET

Kochani, dobrzy przyjaciele!
Jak się masz, Gildensternie?
A, Rozenkranc! Jak się macie, moi chłopcy?

ROZENKRANC

Zwyczajnie, jak nic nie znaczący ludzie.

GILDENSTERN

Szczęśliwi przez to, że niezbyt szczęśliwi.
Czepca Fortuny nie jesteśmy guzem.

HAMLET

Ale i nie podeszwą jej trzewików?

ROZENKRANC

Nie, mości książę.

HAMLET

A więc mieszkacie u jej albo raczej w centrum jej łask?

GILDENSTERN

Niby tak, w jej prywatnych apartamentach.

HAMLET

Czyli w apartamentach wstydliwych.
Słusznie,
Fortuna to nie lada dziewka.
I cóż tam nowego?

ROZENKRANC

Nic, panie, wyjąwszy, że świat spoczciwiał.

HAMLET

Więc bliski jest dzień sądu.
Ale wiadomość wasza nieprawdziwa.
A teraz pytanie bardziej szczegółowe.
Powiedzcie mi, w czymeście tak przeskrobali Fortunie,
że was tu do więzienia wtrąciła?

GILDENSTERN

Do więzienia?

HAMLET

Dania jest więzieniem.

ROZENKRANC

Więc nim i świat jest także.

HAMLET

O, i wielkim! pełnym turm, lochów i ciemnic.
Dania jest jednym z najgorszych.

ROZENKRANC

Nie myślimy tak, mości książę.

HAMLET

Więc dla was nie jest taką. W rzeczy samej, nic nie jest złem ani dobrem samo przez się, tylko myśl nasza czyni to i owo takim. Dla mnie Dania jest więzieniem.

ROZENKRANC

Skutek to chyba, panie, twojej ambicji. Dania jest dla niej za ciasna.

HAMLET

O Boże! ja bym mógł być zamknięty w łupinie orzecha i jeszcze bym się sądził panem niezmierzonej przestrzeni, gdybym tylko złych snów nie miewał.

GILDENSTERN

A te sny są właśnie wytworem ambicji; istota bowiem ambicji nie jest czym innym, tylko snów cieniem.

HAMLET

Same już sny nie są czym innym, tylko cieniem.

ROZENKRANC

Zapewne, ambicja zaś w moich oczach jest tak powietrznej i znikomej natury, że można ją nazwać cieniem cienia.

HAMLET

Takim sposobem żebracy są ciałami, a nasi monarchowie i nadęci bohaterowie cieniami żebraków. Nie poszlibyśmyż do dworu? Bodoprawdy nie umiem rozumować.

ROZENKRANC i GILDENSTERN

Służymy waszej książęcej mości.

HAMLET

Dajmy pokój temu; nie chcę was liczyć do rzędu sług moich, bo, zaprawdę, przysługują mi się okropnie. Ale powiedzcie mi, tak po przyjacielsku, co porabiacie w Elzynorze?

ROZENKRANC

Chcieliśmy cię odwiedzić, mości książę; innego celu nie mamy.

HAMLET

Taki ze mnie nędzarz, żem nawet w podzięki ubogi; dziękuję wam jednak, chociaż to podziękowanie, wierzcie mi, kochani przyjaciele, niewarte i pół szeląga. Czy nie posyłano po was? Przybyliścieź mnie odwiedzić z własnego popędu, z dobrej woli? Powiedzcie mi, powiedzcie; bądźcie szczerzy. I cóż?

GILDENSTERN

Cóż mamy powiedzieć, mości książę?

HAMLET

Co bądź, byle się stosowało do rzeczy. Posyłano po was: widzę w waszych oczach pewien rodzaj wyznania, które skromność na próżno usiłuje pokryć. Wiem, że miłościwy król i miłościwa królowa posyłali po was.

ROZENKRANC

W jakimże by celu, mości książę?

HAMLET

Tegoć się od was chcę dowiedzieć. Ale zaklinam was na prawa naszego koleżeństwa, na współdźwięk młodych lat naszych, na obowiązki naszej statecznej przyjaźni, na wszystko, co jest najświętsze i na co lepszy mówca lepiej by was niż ja mógł zakląć, powiedzcie mi rzetelnie, otwarcie: posyłanoż po was czy nie posyłano?

ROZENKRANC

do Gildensterna

Cóż ty na to?

HAMLET

na stronie

Aha,
przyszliście mnie więc wymacać.

głośno

Jeżeli mi dobrze życzycie, powiedzcie prawdę.

GILDENSTERN

W istocie, posyłano po nas.

HAMLET

Powiem wam, w jakim celu; tym sposobem domyślność moja uprzedzi waszą gadatliwość i dyskretność wasza nie będzie dyskredytowana. Od niejakiego czasu, nie wiem skąd, ze szczętem humor straciłem; zarzuciłem dawne przywyknienia i tak ponure popadłem usposobienie, że ten piękny obszar ziemski pustynią mi się wydaje; to wspaniałe sklepienie tam w górze, ten cudnie wiszący firmament, ta majestatyczna przestrzeń złotymi obsypana iskrami niczym innym nie jest w moich oczach, jak tylko marnym, zaraźliwym zbiorem wyziewów. Jak doskonałym tworem jest człowiek! Jak wielkim przez rozum! Jak niewyczerpanym w swych zdolnościach! Jak szlachetnym postawą i w poruszeniach! Czynami podobnym do anioła, pojętnością zbliżonym do bóstwa! Ozdobą on i zaszczytem świata. Arcytypem wszech jestestw! A przecież czymże jest dla mnie ta kwintesencj a prochu? Synowie ziemi nie pociągają mnie ani jej córki, jakkolwiek, sądząc po waszym uśmiechu, zdajecie się to przypuszczać.

ROZENKRANC

Myśl taka, panie, nie przeszła mi przez głowę.

HAMLET

Dlaczegoż się waćpan roześmiałeś, kiedym powiedział, że mnie synowie ziemi nie pociągają?

ROZENKRANC

Bom sobie pomyślał, jakie w takim razie przyjęcie znajdą aktorowie, którycheśmy w drodze spotkali, a którzy tu dążą celem ofiarowania waszej książęcej mości usług swoich.

HAMLET

Ten, co gra króla, godnie będzie przyjęty; jego królewska mość otrzyma ode mnie pamiątkę; awanturniczy rycerz będzie mógł do woli użyć tarczy i miecza; kochanek nie będzie darmo wzdychał; melancholik spokojnie odegra swoją rolę; błazen pobudzi do śmiechu tych, co mają łechczywe płuca; a piękna dama swobodnie wywnętrzy swe uczucia, jeśli nie będzie miała wstrętu do wiersza bez rymu. Cóż to za aktorowie?

ROZENKRANC

Ciż sami, którzy cię zwykli byli zadowalać, mości książę; aktorowie tragiczni ze stolicy.

HAMLET

Skądże im przyszło teraz po świecie wędrować? Na miejscu siedząc lepiej by wyszli tak pod względem sławy, jak korzyści.

ROZENKRANC

Przyczyną ich wędrowania były, jak się zdaje, świeżo zaszłe innowacje.

HAMLET

Sąż oni jeszcze tak samo lubiani jak wtedy, kiedym był w stolicy? Zawszeż liczne mają publicum?

ROZENKRANC

Zaiste, teraz nie bardzo.

HAMLET

Skądże to pochodzi? Czy się opuścili w sztuce?

ROZENKRANC

Bynajmniej: usiłowania ich postępują zawsze równym krokiem; ale wylęgło się tam stado dzieci, małych indycząt, które piszczą jak opętane i gwałtowne za to odbierają oklaski. Te są teraz w modzie i tak dalece oczerniają teatr niższej klasy (tak nazywają tamten), że niejeden z rapierem przy boku, bojąc się piór gęsich, nie śmie się już tam pokazać.

HAMLET

Sąli to dzieci naprawdę? Któż ich utrzymuje? Jak są płatni? Myśląż oni tylko dopóty sztukę uprawiać, dopóki nie stracą dyszkantu? Nie powiedząż wtedy, gdy sami spadną między niższą klasę (co jest bardzo prawdopodobne, jeśli ich sytuacja się nie poprawi), że piszący dla nich krzywdę im wyrządzili, każąc im wykrzykiwać na ich własną przyszłość?

ROZENKRANC

Bądź co bądź, z obu stron niemało było hałasu i publiczność nie miała sobie za grzech podżegać ich nawzajem do kłótni. Przez czas jakiś nie można było grosza na żadnej sztuce zarobić, jeżeli autorzy i aktorzy za łby się w niej nie pojedli.

HAMLET

Czy być może?

GILDENSTERN

Niemało też łbów porozbijano.

HAMLET

I smarkacze wzięli górę?

ROZENKRANC

Nie inaczej. Herkules zmuszony był kapitulować przed Pigmejczykami.

HAMLET

Nie ma w tym nic dziwnego, boć mój stryj jest królem duńskim; i ciż sami, którzy mu za życia mego ojca wykrzywiali gęby, dają teraz dwadzieścia, czterdzieści, pięćdziesiąt i sto dukatów za jego portret w miniaturze. Do licha! musi w tym być coś nadnaturalnego. Gdyby to filozofia mogła wytłumaczyć?

Odgłos trąb za sceną.

GILDENSTERN

Zapewne to aktorowie.

HAMLET

Koledzy, miłymiście gośćmi w Elzyorze. Podajcie mi dłonie. Do orszaku gościnności należy etykieta i ceremonie; winienem was przeto podjąć tym trybem: inaczej, moje obejście się z aktorami, które, uprzedzam was, będzie się musiało okazać uprzejme, wydałoby się gościnniejsze niż z wami. Zostaliście przyjęci z otwartymi rękoma, ale mój stryj - ojciec i moja matka - stryjenka zostali oszukani.

GILDENSTERN

Jakim sposobem, drogi książę?

HAMLET

Szalony jestem tylko przy wietrze północno - zachodnim; kiedy z południa wieje, umiem odróżnić jastrzębie od czapli.

Wchodzi Poloniusz

POLONIUSZ

Dobre nowiny, panowie, wesołe nowiny!

HAMLET

Słuchaj go, Gildensternie, i ty także. Słuchajcie z uwagą. Ten wielkolud dzieciuch nie wyszedł jeszcze z pieluch.

ROZENKRANC

Chyba wszedł w nie powtórnie; bo mówią, że starzy ludzie na nowo stają się dziećmi.

HAMLET

Prorokuję wam, że przychodzi nam zwiastować aktorów; uważcie tylko - Masz waćpan słuszność: było w poniedziałek z rana, w rzeczy samej.

POLONIUSZ

Mości książę, mam ci oznajmić coś nowego.

HAMLET

Mości panie, mam ci oznajmić coś nowego. Gdy Roscjusz w Rzymie był aktorem...

POLONIUSZ

Aktorowie przybyli, mości książę.

HAMLET

Ejże?
Ejże?

POLONIUSZ

Na honor, mości książę.

HAMLET

śpiewając

Każdy więc aktor przyjechał na ośle.

POLONIUSZ

Są to aktorowie najlepsi w świecie, zdatni do wszelkiego rodzaju przedstawień: tragicznych, komicznych, historyczno-sielankowych, tragiczno-historycznych, tragiczno-komiczno-historyczno-sielankowych: czy to w scenach ciągłych, czy to w luźnym poemacie. Seneka nie jest dla nich za ciężki ani Plaut za lekki. Tak w recytowaniu, jak w improwizowaniu nie mają sobie równych.

HAMLET

O Jefte, sędzio Izraela, jakiż to skarb posiadłeś!

POLONIUSZ

Jakiż on skarb posiadał, mości książę?

HAMLET

Ba!
Córkę gładką, nic więcej,
Którą wielce miłował.

POLONIUSZ

na stronie

Zawsze mu się marzy moja córka.

HAMLET

Nieprawdaż, stary Jefte?

POLONIUSZ

Jeżeli mnie nazywasz Jeftem, mości książę, to nie przeczę, iż posiadam córkę, którą wielce miłuję.

HAMLET

Ależ nie to idzie za tym.

POLONIUSZ

Cóż za tym idzie, mości książę?

HAMLET

Ba!
To, co rzekomo
Bogu wiadomo.
A potem, jak wiesz waćpan,
Stać się musiało,
Co snadź się stało.
Pierwszy dwuwiersz tej pobożnej pieśni więcej objaśni waćpana, niż ja mogę; bo oto nadchodzi moja rozrywka.

Wchodzi czterech lub pięciu aktorów.

Witam was, mości panowie, witam. Cieszę się, że cię oglądam w dobrym zdrowiu. Witajcie przyjaciele. O stary, jakążeś sobie brodę wyhodował, odkąd cię ostatni raz widziałem! Przyszedłeś mię tu nią straszyć? A, to ty, piękna damo ! Szlachetna dziewico, dalipan, od czasu jak cię ostatni raz widziałem, zbliżyłaś się ku niebu na całą wysokość korka. Nie daj Boże, aby głos twój, jak dukat oberżnięty, wyszedł z obiegu! Witajcie nam, wszyscy bez wyjątku! Będziemy jak francuscy łowcy rzucać się na wszystko, co ujrzymy. Nie moglibyśmyż usłyszeć czegoś zaraz? Dajcie nam próbkę swego talentu: przedeklamujcie co patetycznego.

PIERWSZY AKTOR

Co na przykład, panie?

HAMLET

Słyszałem cię raz deklamującego jeden ustęp, ustęp sztuki, która nigdy graną nie była albo co najwięcej raz tylko, bo, ile pamiętam, nie podobała się publiczności; był to kawior dla jej podniebień: moim jednak zdaniem i tych, których sąd o takich rzeczach równego z moim był wzrostu, była to sztuka wyborna, dobrze podzielona na sceny, ułożona z równą zręcznością, jak naturalnością. Przypominam sobie kogoś, co mówił, że braknie tym wierszom sosu dla dodania smaku osnowie, i osnowy, która by pozwalała posądzić autora o uczucie; przyznawał jej wszakże dobrą manierę, jędrność w obrobieniu i piękność, lubo bez wdzięku. W sztuce tej szczególnie lubiłem jeden ustęp, to jest opowiadanie Eneasza : mianowicie owo miejsce, w którym ten bohater opisuje Dydonie śmierć Priama. Jeżeli je pamiętasz, to zacznij od tego wiersza: Zaraz, zaraz...
"Okrutny Pirrus, jak ów zwierz hirkański... "
Nie, nie tak się zaczyna, ale zawsze od Pirrusa.
"Okrutny Pirrus, którego zbroica,
Czarna jak jego myśl, podobna była
Do owej nocy, gdy w złowrogim koniu
Chytrze ukryty leżał, powlókł teraz
Straszną swą postać dzikszą jeszcze barwą:
Od stóp do głowy czerwienią się odział,
Zbroczon krwią ojców, matek, córek, synów,
Spiekły od żaru płonącego miasta,
Które przeklętym blaskiem przyświecało
Mordercy swego pana; rozpalony
Gniewem i ogniem i skrzepły zarazem
Od stęgłej na nim posoki, oczyma
Jak karbunkuły płomieniejącymi
Szuka piekielny Pirrus sędziwego
Starca Priama. "
Mów dalej.

POLONIUSZ

Jak żywo, ślicznie deklamujesz, mości książę, z doskonałym akcentem i spadkiem głosu.

PIERWSZY AKTOR

"Znajduje go wreszcie
Słabo na Greków nacierającego.
Rdzawy miecz jego, zbuntowany przeciw
Jego ramieniu, nieposłuszny woli,
Płazem uderza, kędy spadnie. Z całą
Przewagą siły rzuca się na niego
Pirrus; z wściekłością próżny cios wymierza;
Lecz sam już zamach, sam świst jego stali
Obala starca; wtedy oto Ilium
Jak gdyby chciało nowy cios odwrócić,
Koronowaną płomieniami głowę
Chyli ku ziemi i trzaskiem okropnym
W niewolę ima Pirrusowe ucho;
Bo patrzcie! oto zabójczy miecz jego
Nad mleczną głową czcigodnego starca
Już, już wzniesiony, zda się, jakby nagle
Ugrzązł w powietrzu. Jak kamienny posąg
Bóstwa zagłady, ważąc się pomiędzy
Czynem i wolą, stal czas jakiś Pirrus
I nie przedsiębrał niczego.
Lecz jako nieraz widzimy przed burzą
Ciszę na niebie, spokojność w obłokach,
Wichry uśpione, a na dole ziemię
Jak grób milczącą, wtem przerażający
Piorun rozdziera chmurę: tak po chwili
Zbudzona zemsta podżega na nowo
Zastałe ramię Pirrusa i nigdy
Niemiłosierniej ciężki młot cyklopów
Nie spadł na Marsa wiecznotrwałą zbroję,
Jak teraz krwawy miecz Pirrusa spada
Na sędziwego Priama.
Hańba ci, zmienna Fortuno! Bogowie.
Wy wszyscy, którzy zasiadacie owdzie,
W radzie Olimpu, odejmcie jej władzę!
Połamcie szprychy i dzwona jej koła
I stoczcie krągłą piastę z szczytu niebios
W bezdenną otchłań piekieł!"

POLONIUSZ

To za długie.

HAMLET

Więc razem z twoją brodą pójdzie do balwierza. Mów dalej, bracie. Jemu by trzeba jasełek lub fars plugawych, inaczej zaśnie. Dalej, przejdź teraz do Hekuby.

PIERWSZY AKTOR

"Ale kto widział nieszczęsną królowę.
Jak rozczochrana..."

HAMLET

Jak to, rozczochrana?

POLONIUSZ

To dobre wyrażenie; rozczochrana królowa jest dobrym wyrażeniem.

PIERWSZY AKTOR

"Jak rozczochrana, grożąca płomieniom
Łez potokami, biegła tu i owdzie,
Boso, z łachmanem na tej samej głowie,
Którą niedawno jeszcze diadem stroił;
Odziana, miasto sukni, prześcieradłem,
W chwili popłochu schwyconym naprędce;
O, kto by to był wdział, ten zmaczanym
W żółci językiem byłby wyzionął
Przeciw Fortunie ostatnie bluźnierstwa;
A gdyby były ją widziały nieba
W tej chwili, kiedy ujrzała Pirrusa
Z dziką radością siekącego mieczem
Ciało jej męża, wybuch jej boleści
Byłby był z oczu ich promieniejących
(Jeżeli tylko rzeczy tego świata
Mogą je wzruszyć)zdrój rosy wycisnął
I współjęk z piersi bogów. "

POLONIUSZ

Patrzcie, jak mu się twarz zmieniła i łzy mu w oczach stanęły. Skończ już, waćpan.

HAMLET

Dosyć tego, dopowiesz mi resztę niebawem. Mości panie, zechciej dojrzeć, aby ci ichmoście dobrze byli ugoszczeni. Słyszysz, waćpan? Niech znajdą dobre przyjęcie; bo oni są streszczoną, żywą kroniką czasu. Byłoby lepiej dla waćpana zyskać po śmierci niepochlebny napis na nagrobku niż za życia niekorzystne ich świadectwo na scenie.

POLONIUSZ

Mości książę, obejdę się z nimi stosownie do ich zasługi.

HAMLET

Do paralusza! znacznie lepiej. Gdybyśmy się obchodzili z każdym wedle jego zasług, któż by uniknął chłosty? Obchodź się z nimi waćpan odpowiednio do własnej twej zacności i godności. Im mniej kto zasługuje na względy, tym więcej ma zasługi nasze względem niego uprzejmość. Odprowadź ich.

POLONIUSZ

Pójdźcie, panowie.

Wychodzi z kilkoma aktorami.

HAMLET

Idźcie z nim, moi przyjaciele; dacie nam jutro jakie przedstawienie. Słuchaj no, stary, możecie grać "Zabójstwo Gonzagi "?

PIERWSZY AKTOR

Możemy, panie.

HAMLET

To grajcie je jutro. Nie mógłżebyś w potrzebie nauczyć się dwunastu do piętnastu wierszy, które bym napisał i wtrącił do twojej roli?

PIERWSZY AKTOR

Czemu nie, łaskawy panie.

HAMLET

To dobrze. Udaj się za tamtym jegomościem, tylko nie drwij z niego, proszę cię.

Wychodzi Aktor.

Kochani przyjaciele,

do Rozenkranca i Gildensterna

pozwólcie was pożegnać. Do zobaczenia wieczorem.

ROZENKRANC i GILDENSTERN

Żegnamy cię, drogi książę.

Wychodzą.

HAMLET

Bóg z wami! Otóż nareszcie sam jestem.
O, jakiż ze mnie głąb, jaki ciemięga!
Czyliż to nie jest zgrozą, że ten aktor,
Niby w wzruszeniu, w parodii uczucia,
Do tego stopnia mógł nagiąć swą duszę
Do swoich pojęć, że za jej zrządzeniem
Twarz mu pobladła, z oczu łzy pociekły,
Oblicze jego, głos, ruch, cała postać
Zastosowała się do jego myśli?
I gwoli komuż to? gwoli Hekubie!
Cóż z nim Hekuba, on z nią ma wspólnego,
Żeby aż płakał nad jej losem? Cóż by
Ten człowiek czynił, gdyby miał podobny
Mojemu; powód i bodziec do wrzenia?
Zalałby łzami całą scenę, rozdarł
Uszy słuchaczów rażącymi słowy,
W występnych rozpacz wzbudził, dreszcz w niewinnych
Zmieszał prostaczków i sparaliżował
Ich wzrok pospołu ze słuchem.
A ja, ospały niedołęga, drzemię
Jak Maciek, świętej niepamiętny sprawy,
I ani usty ująć się nie umiem
Za tego króla, na którego włości
I drogim życiu dokonany został
Najohydniejszy rozbój. Jestżem tchórzem?
Któż mi zarzuci podłość? Któż mnie może
Wziąć za kark, za nos powieść, w twarz mi plunąć,
Wyrzucić w oczy kłamstwo? Któż to może?
A jednak
Zasługiwałbym na to, bo w istocie
Muszę mieć chyba wnętrzności gołębia
I brak zupełny żółci, nadającej
Gorycz poczucia krzywdy, kiedym jeszcze
Nie napisał dotąd stada sępów ścierwem
Tego nędznika. O bezwstydny łotrze!
Zakamieniały, krwawy, sprośny łotrze!
Bodajżem! Mnież to przystoi, synowi,
Jedynakowi zamordowanego
Drogiego ojca, od nieba i piekła
Powołanemu do zemsty, jak baba
Marnymi słowy dawać folgę sercu
I na przekleństwach czas trawić jak prosta,
Karczemna dziewka?!
Fuj! fuj! Gdzież moja głowa? Powiadają,
Że zatwardziali złoczyńcy, obecni
Na przedstawieniu okropnych widowisk,
Tak silnym zdjęci bywali wrażeniem,
Ze sami swoje wyznawali zbrodnie:
Mord bowiem, choćby ust nie miał, cudowny
Ma organ mowy. Każę tym aktorom
Coś podobnego do sceny zabójstwa
Ojca mojego odegrać przed stryjem;
Patrzeć mu będę w oczy, śledzić będę
Najmniejszy jego ruch: jeżeli zadrgnie,
Wiem, co mam czynić. Ten duch, com go widział,
Mógł być szatanem (bo szatan przybiera,
Jaką chce postać)i nadużywając
Mojej słabości i smętności (taki
Bowiem stan duszy bardzo mu dogodny),
Ciągnie mnie może w przepaść? Chcę pewniejszej
Niż ta rękojmi. Zamierzona sztuka
Będzie probierzem, którym, jak na wędę,
Sumienie króla na wierzch wydobędę.

Wychodzi.

HAMLET - AKT III

Scena pierwsza - Scena druga - Scena trzecia - Scena czwarta

Scena pierwsza

Pokój w zamku. Król, Królowa, Poloniusz, Ofelia, Rozenkranc i Gildenstern.

KRÓL

I nie mogliście wyrozumieć żadnym
Zwrotem rozmowy, skąd to rozprzężenie,
Które mu pokój zakłóca tak dzikim
I niebezpiecznym rodzajem maniactwa?

ROZENKRANC

Przyznaje, że się czuje rozstrojony;
Lecz przez co, w żaden sposób wyznać nie chce.

GILDENSTERN

Nie znaleźliśmy go bynajmniej skłonnym
Do wywnętrzania się; zręcznym dziwactwem
Trzymał nas, owszem, z daleka od siebie,
Kiedyśmy chcieli z niego coś wyciągnąć.

KRÓLOWA

Jakże was przyjął?

ROZENKRANC

Bardzo grzecznie.

GILDENSTERN

Ale
Nie bez przymusu.

ROZENKRANC

Skąpy był w pytaniach,
A w odpowiedziach odbiegał od rzeczy.

KRÓLOWA

Nasunęliścież mu jaką rozrywkę?

ROZENKRANC

Traf zrządził, żeśmy spotkali na drodze
Trupę aktorów: wspomnieliśmy o tym
Księciu i to go trochę ucieszyło.
Ci aktorowie już się tu znajdują
I, jak słyszałem, otrzymali rozkaz
Grania mu dzisiaj.

POLONIUSZ

Tak jest w rzeczy samej
I mnie zlecił prosić najpokorniej
Wasze królewskie moście, by raczyły
Być obecnymi na tym widowisku.

KRÓL

Z największą chęcią. Serdeczniem rad, że się
Do tego skłania. Wciąż go utrzymujcie,
Moi panowie, w tym usposobieniu
I podniecajcie w nim gust do takiego
Rodzaju zabaw

ROZENKRANC i GILDENSTERN

Uczynim to, panie.

Wychodzą.

KRÓL

Oddal się także, kochana Gertrudo.
Ułożyliśmy rzecz tak aby Hamlet,
Niby przypadkiem, zszedł się tu z Ofelią.
Ja i jej ojciec (będzie to szpiegostwo
Godziwe) tak się tu ulokujemy,
Abyśmy widząc, niewidzialni sami,
O tym spotkaniu z bliska mogli sądzić
I z zachowania się jego wnioskować,
Czy to miłości wpływ, czy nie miłości
Tak go udręcza.

KRÓLOWA

Jestem ci posłuszna,
Mój mężu. Dałby Bóg, luba Ofelio,
Aby potęga twoich wdzięków była
Błogim powodem, tej zmiany Hamleta:
Wtedy szlachetność twoja, mam nadzieję,
Na dawną by go sprowadziła drogę,
Ku zaszczytowi was obojga.

OFELIA

Pragnę,
Aby tak było, miłościwa pani.

Królowa wychodzi.

POLONIUSZ

Ofelio, chodź tu sobie. Najjaśniejszy,
My się umieścim tam. do Ofelii
Czytaj tę książkę,
Aby ten pozór zajęcia ubarwił
Twoją samotność. Tak to my, grzesznicy,
Rzekomo świętą miną, uczynkami
Budującymi pocukrzamy nieraz
Samego diabla.

KRÓL

na stronie

Prawda!
Jakże srodze
Bicz tych wyrazów chłoszcze mi sumienie!
Twarz nierządnicy, różem upiększona,
Nie tak jest szpetna obok tej powłoki
Jak czyn mój obok pokostu słów moich.
O, ciężkież moje brzemię!

POLONIUSZ

Już nadchodzi.
Śpieszmy na miejsce, miłościwy panie

Król i Poloniusz wychodzą. Hamlet wchodzi.

HAMLET

Być albo nie być, to wielkie pytanie.
Jestli w istocie szlachetniejszą rzeczą
Znosić pociski zawistnego losu
Czy też, stawiwszy czoło morzu nędzy,
Przez opór wybrnąć z niego? - Umrzeć - zasnąć -
I na tym koniec. - Gdybyśmy wiedzieli,
Że raz zasnąwszy, zakończym na zawsze
Boleści serca i owe tysiączne
Właściwe naszej naturze wstrząśnienia,
Kres taki byłby celem na tej ziemi
Najpożądańszym. Umrzeć - zasnąć. - Zasnąć!
Może śnić? - w tym sęk cały, jakie bowiem
W tym śnie śmiertelnym marzenia przyjść mogą,
Kiedy zrzucimy z siebie więzy ciała,
To zastanawia nas: i toć to czyni
Tak długowieczną niedolę; bo któż by
Ścierpiał pogardę i zniewagi świata,
Krzywdy ciemiężcy, obelgi dumnego,
Lekceważonej miłości męczarnie,
Odwłokę prawa, butę władz i owe
Upokorzenia, które nieustannie
Cichej zasługi stają się udziałem,
Gdyby od tego kawałkiem żelaza
Mógł się zwolnić? Któż by dźwigał ciężar
Nudnego życia i pocił się pod nim,
Gdyby obawa czegoś poza grobem,
Obawa tego obcego nam kraju,
Skąd nikt nie wraca, nie wątliła woli
I nie kazała nam pędzić dni raczej
W złem już wiadomym niż uchodząc przed nim
Popadać w inne, którego nie znamy.
Tak to rozwaga czyni nas tchórzami;
Przedsiębiorczości hoża cera blednie
Pod wpływem wahań i zamiary pełne
Jędrności, zbite z wytkniętej kolei,
Tracą nazwisko czynu. - Ha! co widzę?
Piękna Ofelia! - Nimfo, w modłach swoich
Pomnij o moich grzechach.

OFELIA

Jakże zdrowie
Waszej książęcej mości od dni tylu?

HAMLET

Dobre; pokornie dziękuję waćpannie.

OFELIA

Mam jeszcze od was, panie, kilka drobnych
Pamiątek, dawno zwrócić je pragnęłam:
Odbierzcie je dziś, proszę.

HAMLET

Jako żywo!
Jam nigdy w życiu nic nie dał waćpannie.

OFELIA

Wiesz dobrze, mości książę, żeś to czynił,
I upominki swoje ubarwiałeś
Takimi słowy, które wszelkiej rzeczy
Wartość podnoszą. Woń ich uleciała:
Weź je na powrót, panie, w oczach bowiem
Każdej szlachetnie myślącej osoby
Najdroższe dary lichymi się stają,
Gdy dawca martwi. Ot są.

HAMLET

Cha - cha - cha! Jestżeś uczciwa?

OFELIA

Mości książę!

HAMLET

Jestżeś piękna?

OFELIA

Co znaczą te pytania?

HAMLET

To, że jeżeli jesteś uczciwa i piękna, uczciwość twoja nie powinna mieć nic do czynienia z pięknością.

OFELIA

Jak to panie? Możeż piękność z czym lepszym chodzi w parze niż z uczciwością?

HAMLET

Zapewne, tylko że potęga piękności prędzej obróci uczciwość w rajfurkę, niż wpływ uczciwości potrafi piękność na swoje kopyto przerobić. Było to niegdyś paradoksem, ale w nowszych czasach okazuje się pewnikiem. Kochałem dawniej waćpannę.

OFELIA

W rzeczy samej, dawałeś mi to książę do zrozumienia.

HAMLET

Nie trzeba ci było tak rozumieć; bo cnota nie daje się w stary nasz pień wszczepić tak, żebyśmy trącić nim przestali. Nie kochałem cię wcale.

OFELIA

Tym bardziej więc zostałam zawiedziona.

HAMLET

Idź waćpanna do klasztoru; na co ci mnożyć grzeszników? Ja sam jako tako jestem uczciwy; a przecież mógłbym sobie zarzucić takie rzeczy, że lepiej by było, gdyby mnie była matka na świat nie wydała. Jestem nadzwyczajnie dumny, mściwy, chciwy władzy; więcej mam przywar niż władz umysłowych do ich poznania, niż wyobraźni do dania o nich wyobrażenia i czasu do okazania ich w postępkach. Czego się takie figury tłuc mają pomiędzy ziemią i niebem? Jesteśmy arcyhultaje, wszyscy bez wyjątku; żadnemu z nas nie ufaj. Idź prosto do klasztoru. Gdzież waćpanny ojciec?

OFELIA

W domu, mości książę.

HAMLET

Zamknijże go na klucz, aby nigdzie indziej nie grał roli błazna, tylko we własnym domu. Bądź zdrowa.

OFELIA

na stronie

Panie,
zmiłuj się nad nim!

HAMLET

Jeżeli za mąż pójść chcesz, dam ci w posagi tę przestrogę: Chociażbyś jak śnieg czysta była, jak lód nieskalana, przecież nie ujdziesz obmowy. Wstąp do klasztoru. Adieu. Albo jeżeli koniecznie potrzebować będziesz wyjść za mąż, to wyjdź za głupca, bo rozsądni ludzie wiedzą bardzo dobrze, jakie z nich czynicie potwory. Idź czym prędzej do klasztoru. Adieu.

OFELIA

na stronie

O nieba, wesprzyjcie go swą łaską!

HAMLET

Słyszałem też o malowaniu się waszym: nie dość wam jednej twarzy otrzymanej od Boga, dorabiacie sobie drugą; sztafirujecie się, krygujecie, cedzicie słowa, przedrzeźniacie boskie stworzenia i swawolę pokrywacie płaszczykiem naiwności. Precz, precz! nie chcę już patrzeć na to: to mnie we wściekłość wprawia. Wara odtąd mężczyznom żenić się; ci, co się już pożenili, jednego wyjąwszy, niech żyją zdrowi, reszta pozostać winna tak, jak jest. Do klasztoru! Do klasztoru!

Wychodzi.

OFELIA

O, jak szlachetny duch zwichnięty został!
Dworaka, wodza, mędrca ton, miecz, umysł;
Kwiat oczekiwań potężnego państwa,
Wzór ukształcenia, zwierciadło poloru,
Cel zwracającej się uwagi świata:
Wszystko to, wszystko wniwecz obrócone!
I ja, ze wszystkich kobiet najnędzniejsza,
Com ssała nektar słodkich jego ślubów,
Skazanam teraz widzieć tę wspaniałą,
Wybraną duszę, jak spękany dzwonek,
Chrapliwie tylko wydający dźwięki;
To czyste źródło bogatej młodości
Zmącone szałem. O, czemuż musiałam
Ujrzeć, co widzę, widzieć, co widziałam.

Wchodzą Król i Poloniusz.

KRÓL

Miłość! Nie takie są jej symptomata.
To, co on mówił, choć trochę bez związku,
Cechy szaleństwa nie nosiło wcale.
Ponura jego smętność wysiaduje
Coś złowrogiego, co wylęgłe z jajka
Mogłoby stać się zgubne. Pragnąc przeto
Zapobiec złemu, po świeżym namyśle,
Postanowiłem wysłać go niezwłocznie
Do Anglii celem niby zażądania
Przynależnego nam haraczu. Może
Ta podroż, widok różnych miejsc i rzeczy,
Potrafi z jego serca wyrugować
To coś, wokoło czego jego myśli,
Bijąc się ciągle i skrycie nurtując,
Tak go z właściwych wyrywają karbów.
Cóż waćpan na to?

POLONIUSZ

Może to być dobre;
Rozumiem jednak zawsze, że prawdziwym
Jądrem i źródłem tej jego choroby
Jest bezwzajemna miłość. No, Ofelio,
Nie potrzebujesz nam objawiać tego,
Coć mówił książę Hamlet, bośmy sami
Wszystko słyszeli. Uczyń, co chcesz, panie;
Jeżeli jednak uznasz to stosownym,
Niech po skończonym, dzisiaj widowisku
Królowa matka w poufnej rozmowie
Prosi go, aby jej zwierzył swój smutek.
Niechaj z nim mówi bez ogródki; ja zaś,
Jeśli się na to zgodzi wasza wielkość,
Przyłożę ucho do tego sam na sam.
Nie wydobędzieli nic z niego, wtedy
Ślij go do Anglii, panie, albo zamknij,
Gdzie mądrość twoja wskaże.

KRÓL

Dobra rada:
Szalonych możnych pilnie strzec wypada.

Wychodzą.

Scena druga

Wielka sala tamże. Wchodzi Hamlet z kilkoma aktorami.

HAMLET

Proszę cię, wyrecytuj ten kawałek tak, jak ci go przepowiedziałem, gładko, bez wysilenia. Ale jeżeli masz wrzeszczeć, tak jak to czynią niektórzy nasi aktorowie, to niech lepiej moje wiersze deklamuje miejski pachołek. Nie siecz też za bardzo ręką powietrza w taki sposób: bądź raczej ruchów swoich panem; wśród największego bowiem potoku i, że tak powiem, wiru namiętności, trzeba ci zachować umiarkowanie, zdolne nadać wewnętrznej twojej burzy pozór spokoju. Nie posiadam się z oburzenia słysząc, jak siaki taki barczysty gbur w peruce w gałgany obraca uczucie, prawdziwy z niego łach robi, by zadowolić uszy narodku, który po największej części kocha się tylko w niezrozumiałych gestach i wrzawie. Oćwiczyć bym rad kazał takiego chama, by się bardziej hamował, gdy gra Heroda albo Termaganta. Proszę cię, chroń się tego.

PIERWSZY AKTOR

Zapewniam waszą wysokość.

HAMLET

Nie bądź też z drugiej strony za miękki; niech własna twoja rozwaga przewodnikiem ci będzie. Zastosuj akcję do słów; a słowa do akcji, mając przede wszystkim to na względzie, abyś nie przekroczył granic natury; wszystko bowiem, co przesadzone, przeciwne jest intencjom teatru, którego przeznaczeniem, jak dawniej tak i teraz, było i jest służyć niejako za zwierciadło naturze, pokazywać cnocie własne jej rysy, złości żywy jej obraz, a światu i duchowi wieku postać ich i piętno. Owóż przeholowanie tego celu lub niedosięgnięcie może wprawdzie rozśmieszyć prostaczków, ale znającym się na rzeczy musi pójść w niesmak, nagana zaś jednego z tych ostatnich, na szali waszych zasług przeważyć musi poklask całego tłumu pierwszych. Widziałem ja aktorów i znaleźli się tacy, co ich chwalili, głośno nawet; aktorów, którzy (bogobojnie mówiąc)ani z mowy, ani z ruchów nie byli podobni do chrześcijan ani do pogan, ani do ludzi, a rzucali się i ryczeli tak, iż pomyślałem sobie, że chyba jaki najemnik natury sfabrykował ludzkość; tak bezecnie ją naśladowali.

PIERWSZY AKTOR

Pochlebiamy sobie, żeśmy się tego pozbyli cokolwiek.

HAMLET

O, pozbądźcie się tego ze szczętem. Tym zaś, co u was grają błaznów, zakażcie jak nąjsurowiej prawić co bądź więcej nad to, co stoi w ich roli; są bowiem między nimi tacy, co się namawiają do śmiechu, aby w pewnej liczbie jałowych spektatorów także śmiech wzbudzić, i to właśnie w chwili kiedy przypada jaki szczegół sztuki zasługujący na uwagę. To niegodziwość, dowodząca politowania godnej próżności w błaźnie, który tak czyni. Idźcie i bądźcie w pogotowiu.

Aktorowie wychodzą. Wchodzą Poloniusz, Rozenkranc i Gildenstern.

No i cóż, mości panie?
Czy król chce spożyć ten kęs widowiska?

POLONIUSZ

Jego królewska mość przybędzie, królowa jejmość także, i to zaraz.

HAMLET

Powiedzże, waćpan, aktorom, niech się śpieszą.

Poloniusz wychodzi.

A panowież to nie dopomożecie ich znaglić do pośpiechu?

ROZENKRANC i GILDENSTERN

I owszem, mości książę.

Wychodzą.

HAMLET

Hola, Horacy!

Horacy wchodzi.

HORACY

Co rozkażesz, panie?

HAMLET

Horacy, tyś najsprawiedliwszy z ludzi,
Z którymi kiedykolwiek przestawałem.

HORACY

O panie!

HAMLET

Nie myśl, że ci chcę pochlebiać.
Czegóż bym mógł się spodziewać od ciebie,
Który nic nie masz, krom rześkości ducha,
Ku wyżywieniu się i ku okryciu?
Któż by pochlebiał biednym! Niechaj w cukrze
Smażony język liże głupią pychę,
Niech się zawiasy kolan uginają
Tam, gdzie łaszenie się zdobywa korzyść.
Słuchaj: od chwili kiedy dusza moja
Mogła być panią swojego wyboru
I ludzi jednych przenosić nad drugich,
Od owej chwili już cię ona sobie
Upodobała; boś ty, wiele cierpiąc,
Takim był zawsze, jak byś nic nie cierpiał;
Boś ty Fortunie zarówno był wdzięczny
Za jej umizgi i prześladowania;
A błogosławion, w kim krew z przekonaniem
Tak są zmieszane, iż on palcom losu
Nie służy za flet do wydania dźwięków
Wedle kaprysu. O, daj mi człowieka,
Nie będącego żądz swych niewolnikiem,
A w głębi mego serca go umieszczę,
W sercu samegoż serca, tak jak ciebie.
Za wiele tego już podobno. W sztuce,
Która niebawem ma być przedstawiona,
Jest jedna scena zbliżona do tego,
Com ci o śmierci mego ojca zwierzył.
Gdy się ta scena pertraktować będzie,
Zwróć, proszę, całą potęgę uwagi
Na mego stryja. Jeśli jego wina
Podczas tej sceny sama się nie zdradzi,
Ów niby zacny duch był potępieńcem,
A moje myśli tak czarne jak sadza
W kuźni Wulkana. Nie spuszczaj go z oczu,
Ja mój|wzrok także pilnie w twarz mu wryję,
A potem zlejem nasze spostrzeżenia
W stanowczą formę wniosku.

HORACY

Dobrze, panie;
Jeżeli skradnie co mojej baczności
I ujdzie cały, zapłacę tę kradzież.

HAMLET

Już idą; muszę znowu zostać głupcem.
Dalej na miejsce!

Marsz. Odgłos trąb. Król, Królowa, Poloniusz, Ofelia, Rozenkranc, Gildenstern i inne osoby wchodzą.

KRÓL

Jakże się miewa nasz syn, Hamlet?

HAMLET

Wybornie, żyję jak kameleon powietrzem nadzianym obietnicami; kapłonów nie moglibyście lepiej tuczyć.

KRÓL

Nie mam co zrobić z tą odpowiedzią. Te słowa nie do mnie należą.

HAMLET

Ani do mnie już teraz.

do Poloniusza

Waćpan grywałeś kiedyś na uniwersytecie, jeżeli się nie mylę?

POLONIUSZ

Tak jest, mości książę, i miałem sławę dobrego aktora.

HAMLET

A cóżeś pan przedstawiał?

POLONIUSZ

Przedstawiałem Juliusza Cezara i zostałem zabity na Kapitolu. Brutus mnie zabił.

HAMLET

Cóż to za brutalstwo było z jego strony, żeby tak kapitalne cielę tam zabijać! -
Czy aktorowie już w pogotowiu?

ROZENKRANC

Czekają, panie, na twe rozkazy.

KRÓLOWA

Pójdź tu, kochany Hamlecie, siądź przy mnie.

HAMLET

Wybacz, kochana matko, tu jest metal silniej pociągający.

POLONIUSZ

do Króla

Słyszałeś, panie?

HAMLET

do Ofelii

Mogęż, o pani, lec na twoim łonie?

OFELIA

Nie, mości książę.

HAMLET

To jest na twoim łonie głowę wsparłszy?

OFELIA

Możesz, książę.

HAMLET

kładąc się u jej nóg

Sądziszli,
żem miał w myśli co innego?

OFELIA

Ja nic nie sądzę.

HAMLET

To by był pomysł nie lada położyć się między nogami dziewczyny.

OFELIA

Co takiego?

HAMLET

Nic.

OFELIA

Książę dziś jesteś wesół.

HAMLET

Kto? ja?

OFELIA

Nie inaczej.

HAMLET

O, jestem tylko twoim wesołkiem. Cóż zresztą człowiek ma czynić, jeżeli nie weselić się? Oto na przykład moja matka, patrz pani, jak promieniejąco wygląda, chociaż mój ojciec zmarł przed dwiema godzinami.

OFELIA

Przed dwa razy dwoma miesiącami, mości książę.

HAMLET

Tak to już dawno? Niechże się diabeł czarno nosi, ja przywdzieję sobole. Dlaboga? Od dwóch miesięcy zmarły i jeszcze nie zapomniany? Jest więc nadzieja, że pamięć wielkich ludzi zdoła przetrwać ich żywot przez pół roku; notabene, jeżeli ufundują kościoły; w przeciwnym razie niech się nie skarżą, jeżeli ich spotka los tego konika, któremu na nagrobku napisano: "Konik zdechł, więc go w miech."

Odgłos trąb. Po czym następuje pantomima. Para królewskich małżonków w czułej komitywie schodzi na scenę. Królowa ściska króla i on ją nawzajem, klęka przed nim z wyrazem najtkliwszego przywiązania; on ją podnosi i głowę na jej piersi skłania; kładzie się potem na kwiecistej darni i zasypia. Ona, widząc go uśpionego, odchodzi. Po niejakiej chwili ukazuje się jakiś człowiek, zbliża się do śpiącego, zdejmuje mu z głowy koronę, całuje ją, wlewa potem w ucho królowi truciznę i wychodzi. Królowa powraca, znajduje króla nieżywego i bardzo rozpacza. Zabójca w towarzystwie dwóch czy trzech niemych osób wchodzi znowu i niby także lamentuje. Wynoszą trupa. Zabójca składa przed królową dary i oświadcza jej swoją miłość. Ona okazuje zrazu wstręt i niechęć, w końcu jednak podaje mu rękę. Wychodzą.

OFELIA

Co to było, mości książę?

HAMLET

To był hultajski bigos, a oznacza zbrodnię.

OFELIA

Zapewne ta pantomima zawierała w sobie treść sztuki?

Wchodzi Prolog.

HAMLET

Dowiemy się od tego jegomościa. Aktorowie nie umieją trzymać języka za zębami; muszą wszystko wypaplać.

OFELIA

Czy on nam odkryje znaczenie tego?

HAMLET

Niezawodnie, tak jak wszystko, co byś mu pani odkryła. Nie wstydź się tylko pokazać mu, co masz do pokazania, a on się nie powstydzi powiedzieć ci, co to znaczy.

OFELIA

Ladaco z waści, ladaco. Będę patrzeć na sztukę.

PROLOG

Cni panowie i cne damy,
Dla was i dla naszej dramy
Kornie was o wzgląd błagamy.

HAMLET

Prologli to czy dewiza na sygnet?

OFELIA

To było krótkie.

HAMLET

Jak miłość kobiety.

Wchodzą Król aktor i Królowa aktorka.

KRÓL AKTOR

"Trzydzieści razy Feba rumaki obiegły
Krąg Tellury i przestwór Neptuna rozległy
I trzydzieścikroć razy dwanaście na przemian
Zapłonął i zbladł miesiąc nad głowami Ziemian,
Odkąd nam Amor serca, Hymen złączył dłonie
Węzłem, który się chyba rozwiąże po zgonie.

KRÓLOWA AKTORKA

Obyśmy drugie tyle zmian luny i słońca
Zliczyli, nim miłości dożyjemy końca!
Lecz ach! już od pewnego czasu niezbadana
W zdrowiu, w humorze twoim, panie, zaszła zmiana.
Lękam się... niechaj jednak te niewieście trwogi
Nie przyczyniając cierpień, o mężu mój drogi.
Obawy u płci naszej z miłości się rodzą
Jak ta lub nie istnieją, lub w miarę przechodzą.
Czym moja miłość, tego liczneś miał objawy;
W jakim zaś stopniu miłość, w takim i obawy.
Gdzie wielka miłość, lada wątpliwość przeraża,
I z zwiększeniem się obaw miłość się pomnaża.

KRÓL AKTOR

Tak, najmilsza, opuszczę cię, i to niedługo,
Coraz już siły skąpszą darzą mię posługą;
Ty zostaniesz; żyć będziesz na tym pięknym świecie
Szanowana, kochana, i może ci splecie
Wieniec drugi małżonek.

KRÓLOWA AKTORKA

O, wstrzymaj te słowa!
Zbrodnią by w moim łonie była myśl takowa
Obym przy drugim mężu była potępioną!
Taka tylko drugiego może zostać żoną,
Co zabiła pierwszego."

HAMLET

To piołun.

KRÓLOWA AKTORKA

"Podłe tylko chucie
Kleją powtórne związki, lecz nigdy uczucie.
Zabójczyni pierwszego powtórnie go zgładza,
Gdy nowego małżonka w łoże swe wprowadza.

KRÓL AKTOR

Że myślisz tak, jak mówisz, najzupełniej wierzę;
Nieraz jednak człek łamie to, co przedsiębierze.
Zamiar jest niewolnikiem wyłącznym pamięci.
Nagle zrodzony, ale słabej konsystencji;
Krzepko wisi, jak owoc nieźrzały u drzewa.
Lecz gdy zmięknie, przed czasem lada wiatr go zwiewa.
Nie dziw, że nie pomnimy wypłacać na dobie
Długu, któryśmy winni tylko samym sobie.
To, co postanawiamy w chwili uniesienia,
Z uniesieniem minionym w parę się zamienia;
Zbytnia gwałtowność czy to radości, czy smutku,
Sama własne swe chęci wydziedzicza z skutku,
Gdzie radość pusta, smutek przechodzi w rozpacze,
Tam po chwili cieszy się smutek, radość płacze.
Świat ten nie wiekuisty ni się kto zdumiewa,
Że z przesileniem szczęścia i miłość omdlewa;
Kwestia to bowiem jeszcze mieszcząca zawiłość,
Czy miłość jedna szczęście, czy też szczęście miłość?
Możny runął, pierzchają wraz czcicieli zgraje;
Biedny wzniósł się, aliści wróg dłoń mu podaje.
Zdaje się więc, że miłość szczęściu jest służebna,
Ma przyjaciół, komu ich miłość niepotrzebna,
A kto w potrzebie niby przyjaciela wzywa,
Gotowego w nim sobie wroga wychowywa.
Słowem, skończyłbym na tym, od czego zacząłem,
Chęć i moc nasza tak są odrębnym żywiołem,
Że najczęściej upada to, co człek zamierzy,
Myśl nasza do nas, cel jej nie do nas należy.
Tak i ta myśl, że z drugim nie będziesz złączona,
Skona w tobie, gdy pierwszy twój małżonek skona.

KRÓLOWA AKTORKA

Niech mi niebo odmówi światła, ziemia wody,
Noc nie da odpoczynku, dzień nie da swobody!
W rozpacz niech wszelka moja zmieni się pociecha,
Los tylko więźnia w lochu niech mi się uśmiecha;
Wszystko to, co rumieniec przeistacza w bladość,
Niech będzie mym udziałem, gdy uczuję radość.
Tu i tam niech ponoszę kaźń co chwila nową,
Jeśli żoną zostanę, raz zostawszy wdową!"

HAMLET

do Ofelii

Gdyby tę przysięgę miała złamać...

KRÓL AKTOR

"Ślub to straszliwy. - Luba, opuść mię na chwilę:
Myśli mi się mieszają; może snem zasilę
Znękane ciało.

Zasypia.

KRÓLOWA AKTORKA

Niech cię kołysze sen błogi
I wszelkie zło omija z dala nasze progi!"

Wychodzi.

HAMLET

do Królowej

"Jak ci się, pani, podoba ta sztuka?

KRÓLOWA

Zdaje mi się, że ta dama przyrzeka za wiele.

HAMLET

O, ale dotrzyma słowa.

KRÓL

Czy znasz waćpan treść tej sztuki? Nie mieściż ona w sobie nic zdrożnego?

HAMLET

Nic zgoła; oni tylko żartują, trują żartem; nic zdrożnego w świecie.

KRÓL

Jakiż ta sztuka ma tytuł?

HAMLET

"Łapka na myszy". Skąd zaś taki? Przez przenośnię. Przedstawia ona morderstwo dokonane w Wiedniu. Zamordowany książę nazywał się Gonzago, a jego małżonka Baptysta. Arcyszelmowska to sprawka, jak zaraz obaczymy. Ale co nam do tego? Wasza królewska mość i my wszyscy mamy spokojne sumienie, nie może nas to dotknąć. Niech się drapie, kto ma liszaj; nasza skóra zdrowa.

Wchodzi Lucjan.

To jest niejaki Lucjan, synowiec króla.

OFELIA

Objaśniasz, mości książę, tak dobrze jak chór starożytny.

HAMLET

Mógłbym być pośrednikiem między panią a jej kochankiem, gdybym tylko był świadkiem waszych igraszek.

OFELIA

Kolący masz dowcip, mości książę.

HAMLET

Odpokutowałabyś, pani, niejednym jękiem stępienie mi kolca.

OFELIA

Coraz to lepiej i zarazem gorzej.

HAMLET

Tak właśnie traktujecie swych mężów. Dalej, morderco;
Zrzuć twą przeklętą larwę i zaczynaj:
Już kruk krakaniem
Do zemsty daje hasło.

LUCJAN

"Myśl czarna, ręka pewna, płyn dzielny, czas sprzyja.
Nie tamuje zamiaru obecność niczyja.
Szary wyskoku, w północ z zabójczych ziół zebrany,
Po trzykroć pod Hekaty klątwą gotowany,
Władzę twą czarodziejską, straszną w swym rozwiciu
Okaż niezwłocznie na tym zdrowym jeszcze życiu."

Wlewa truciznę w ucho śpiącemu.

HAMLET

Truje go w jego własnym ogrodzie dla zagrabienia jego państwa. Nazwisko tamtego jest Gonzago; rzecz autentyczna i we włoskim tekście wybornie opisana. Teraz zobaczymy, jakim sposobem morderca pozyskuje miłość żony Gonzagi.

OFELIA

Król powstaje.

HAMLET

Jak to? Strwożony fałszywym alarmem?

KRÓLOWA

Co ci jest, panie?

POLONIUSZ

Niech skończą widowisko!

KRÓL

Światła! Wychodźmy.

POLONIUSZ

Światła! światła! światła!

Wszyscy wychodzą prócz Hamleta i Horacego.

HAMLET

Niech ryczy z bólu ranny łoś,
Zwierz zdrów przebiega knieje,
Ktoś nie śpi, aby spać mógł ktoś.
To są zwyczajne dzieje.
Powiedz mi, waćpan, czy ta komedia, z dodatkiem lasu piór na głowie i pary prowansalskich róż u dziurawych trzewików, nie powinna by (jeśli resztka mojego szczęścia mnie zawiedzie) zapewnić mi udział w jakiej trupie aktorów? Hę!

HORACY

Połowę udziału.

HAMLET

Ależ cały.
Wiedz bowiem, miły mój Damonie,
Że z raju dziś tu step;
Gdzie wczora Jowisz był na tronie,
Tam dziś panuje - pustka.

HORACY

Mogłeś dorymować, mości książę.

HAMLET

O Horacy! Słowa tego ducha złota warte. Czy widziałeś?

HORACY

Najwyraźniej.

HAMLET

Kiedy była mowa o otruciu?...

HORACY

Uważałem dobrze.

HAMLET

Cha! cha! - Nie ma tam gdzie jakiego grajka? Hej!
Bo skoro król komedii nie lubi, pewnikiem
Król jegomość komedii nie jest lubownikiem
A co, są grajkowie?

Wchodzą Rozenkranc i Gildenstern.

GILDENSTERN

Mości książę, niech nam wolno będzie powiedzieć jedno słowo.

HAMLET

Ile ich jest w słowniku.

GILDENSTERN

Mości książę, król...

HAMLET

Cóż król porabia, mości panie?

GILDENSTERN

Od wyjścia stąd bardzo zaniemógł.

HAMLET

Z przepicia?

GILDENSTERN

Z wzburzenia żółci.

HAMLET

Troskliwość pańska byłaby się była okazała trafniejsza, udając się w takim razie do doktora. Bo gdybym ja mu zapisał na przeczyszczenie, mogłoby mu to jeszcze bardziej żółć wzburzyć.

GILDENSTERN

Racz, łaskawy panie, zamknąć swą mowę w pewne szranki i nie odskakiwać tak dziko od celu, w jakim przychodzim.

HAMLET

Jestem już potulny: mów, waćpan.

GILDENSTERN

Królowa, matka waszej książęcej mości, w najgłębszym rozżaleniu przysyła nas do ciebie, panie.

HAMLET

Miło mi panów powitać.

GILDENSTERN

Nie, mości książę, te grzeczności nie w porę. Jeśli się waszej książęcej mości podoba dać nam zdrową odpowiedź, wypełnimy polecenie jego matki; w przeciwnym razie, przebaczenie waszej książęcej mości i oddalenie się nasze będzie jedynym owocem naszego tu przybycia.

HAMLET

Nie mogę, doprawdy.

GILDENSTERN

Czego, mości książę?

HAMLET

Dać panom zdrowej odpowiedzi, bom chory na głowę; na jaką wszakże będę się mógł zdobyć, taką im służyć będę albo raczej matce mojej. Dlatego przystąpmy wprost do rzeczy, bez korowodów. Mówicie więc, panowie, że moja matka...

ROZENKRANC

Nie tai tego, że postępowanie waszej książęcej mości w podziw ją i zdumienie wprawia.

HAMLET

O dziwny synu, który tak możesz zdumiewać matkę twoją! A czy nie ma tam czasem jakiego postscriptum pod tym macierzyńskim podziwem? Powiedzcie no, panowie.

ROZENKRANC

Życzeniem jej jest, abyś się książę z nią widział w jej gabinecie, nim się udasz na spoczynek.

HAMLET

Będę jej posłuszny, choćby była dziesięć razy moją matką. Czy macie, panowie, co więcej do powiedzenia?

ROZENKRANC

Mości książę, był czas, żeś mię lubił.

HAMLET

Na Bakcha i Merkurego! i teraz jeszcze.

ROZENKRANC

Łaskawy książę, co cię udręcza? Dobrowolnie zamykasz drzwi swobodzie, ukrywając troski swoje przed przyjacielem.

HAMLET

Nie mam widoków, mój panie.

ROZENKRANC

Jak to? kiedy sam król zapewnia waszej książęcej mości następstwo duńskiego tronu!

HAMLET

Tak, tak, ale znasz pan przysłowie: dostał koń owsa... koniec trochę niesmaczny.

Muzykanci wchodzą.

Otóż i gędźba. Pozwól no mi, bracie, swego fletu,

biorąc Gildensterna na stronę

Dlaczego tak tropisz wkoło mnie, jak gdybyś mię chciał w lisią jamę zapędzić?

GILDENSTERN

O panie! jeśli mię żarliwość uczyniła za śmiałym, przywiązanie moje słusznie możesz nazwać nieokrzesanym.

HAMLET

Nie rozumiem tego dobrze. Zagraj no, proszę, na tym flecie.

GILDENSTERN

Nie umiem, mości książę.

HAMLET

Proszę cię.

GILDENSTERN

Nie umiem, doprawdy.

HAMLET

Jak mnie kochasz.

GILDENSTERN

Nie potrafię z niego wydobyć głosu, mości książę.

HAMLET

To tak łatwo przecie jak kłamać. Przebieraj po tych dziurkach palcami, włóż ten koniec w usta i zadmij, a wydobędziesz ton najdźwięczniejszy. Patrz, tu są klapy.

GILDENSTERN

Ale ja ich użyć nie umiem do wydania jakiej bądź melodii, nie znam się na tym.

HAMLET

Patrzże teraz, za jakiego mnie masz bajbardzo. Chciałbyś grać na mnie, wmawiasz w siebie, że znasz mój mechanizm? Chciałbyś wyrwać ze mnie rdzeń mej tajemnicy, wycisnąć ze mnie całą skalę tonów, od najniższej nuty aż do dyszkantu; a w tym tu marnym instrumencie tyle jest głosu, tyle harmonii, jednakże nie możesz go skłonić do przemówienia. Cóż u kata! czy sądzisz, że na mnie łatwiej zagrać niż na flecie? Miej mię, za jaki chcesz, instrument: przędąć, rozstroić mię potrafisz, ale zagrać na mnie - nigdy.

Wchodzi Poloniusz.

Witam waćpana dobrodzieja.

POLONIUSZ

Mości książę, królowa jejmość życzy sobie z waszą Książęcą mością pomówić, i to zaraz.

HAMLET

Czy widzisz tam waćpan tę chmurę z kształtu podobną do wielbłąda?

POLONIUSZ

W rzeczy samej, istny wielbłąd.

HAMLET

Zdaję mi się, że jest podobniejsza do łasicy.

POLONIUSZ

Prawda, z boku podobniejsza do łasicy.

HAMLET

Albo raczej do wieloryba.

POLONIUSZ

Bardzo podobna do wieloryba.

HAMLET

No, to dobrze; zaraz pójdę do matki. Z tymi głupcami trzeba by zgłupieć naprawdę. Zaraz idę.

POLONIUSZ

Śpieszę to powiedzieć.

HAMLET

"Zaraz", łatwo da się powiedzieć. Zostawcie mnie, przyjaciele.

Wychodzą Rozenkranc, Gildenstern i Horacy.

Teraz jest właśnie czarodziejska, straszna
Godzina nocy, w której się podnoszą
Groby i same piekła wyziewają
Na świat zarazę. O, teraz bym gotów
Pić krew i takie rzeczy wykonywać,
Na których widok dzień by zbladł; lecz teraz
Mam iść do matki. O serce, nie zaprzecz
Naturze mojej! Niech nigdy w to łono
Nie znajdzie wstępu neronowa dusza!
Niech będę srogim, ale nie wyrodnym!
Sztylety w ustach mam, ale nie w dłoni!
Niechaj mój język będzie w tym spotkaniu
Obłudny względem serca i jakkolwiek
Słowa me będą miotać się i srożyć,
Pieczęci, duszo, nie daj doń przyłożyć!

Wychodzi.

Scena trzecia

Pokój tamże. Król, Rozenkranc i Gildenstern.

KRÓL

Nie można mu dowierzać, nie byłoby
Nawet roztropnie, gdybyśmy mu dłużej
Wodze szaleństwa puszczać dali. Bądźcie
Więc w pogotowiu, skoro odbierzecie
Zlecenia już się przygotowujące,
Natychmiast jedźcie z nim do Anglii. Dobro
Naszego państwa nie pozwala cierpieć
Takiej bliskości hazardu, na który
Jego wybryki z każdą chwilą bardziej
Nas wystawiają.

GILDENSTERN

Będziem w pogotowiu.
Święta i bogobojna to troskliwość
Waszej królewskiej mości, bo tu idzie
O zachowanie bezpieczeństwa tylu
Tysięcy ludzi, które pod jej berłem
Żyją szczęśliwie.

ROZENKRANC

Każdy pojedynczy,
Prywatny żywot już jest w obowiązku
Wszelkimi siły i z całą dzielnością
Chronić i bronić siebie od uszczerbku:
O ileż więcej taki byt, na którym
Polega życie milionów! Nie kończy
Nigdy majestat sam jeden dni swoich;
Jak spadający potok chłonie z sobą
Wszystko, co było w pobliskości. Jest on
Niby potężnym kołem przytwierdzonym
Do szczytu góry, przy którego dzwonach
Olbrzymich mszą krocie przyczepionych
Drobiazgów; jeśli to koło się stoczy,
Wraz każda z owych podrzędnych jednostek
Chyżo mknie w przepaść. Nigdy bez współdźwięku
Jęków ogólnych król nie wydał jęku.

KRÓL

Spiesznie gotujcie się do tej podróży.
Trzeba nam spętać ten postrach, co teraz
Za bardzo hula.

GILDENSTERN i ROZENKRANC

Będziem się śpieszyli.

Wychodzą. Wchodzi Poloniusz.

POLONIUSZ

Ma przyjść niebawem do pokoju matki;
Ja za obiciem stanę i wysłucham,
Co się tam będzie działo. Pewny jestem,
Że mu królowa jejmość zmyję głowę;
Trzeba atoli, jak to bardzo mądrze
Wasza królewska mość zauważyła,
Aby krom matki, bo matki z natury
Są stronne, jeszcze drugi jaki świadek
Był tam obecny. Idę więc i zanim
Wasza królewska mość pójdzie do łóżka,
Będę z powrotem, by zdać sprawę z tego,
Czego się dowiem.

KRÓL

Dziękujęć, mój drogi.

Wychodzi Poloniusz.

O, kał mej zbrodni cuchnie aż w niebiosa!
Najstarsza klątwa na niej ciąży, stygmat
Bratniego mordu! Nie mogę się modlić,
Chociaż pragnienie dorównywa chęci;
Moc winy mojej kruszy moc mej woli;
I jako człowiek rozdwojeń w działaniu,
Stoję wahając się, co mam wprzód zacząć,
I nic nie czynię. Jak to? choćby nawet
Ta dłoń przeklęta była od krwi bratniej
Dwakroć tak brudna, czyliż miłosierne
Nieba nie mają dżdżu do jej obmycia,
Aby zbielała jak śnieg? Na cóż łaska,
Jeśli nie na to, by przebaczać winnym
Czymże są modły, jeżeli nie ową
Podwójną siłą, zdolną nas podeprzeć,
Gdy mamy upaść, lub podnieść na nowo,
Kiedy upadniem? Wzniosę przeto oczy;
Błąd mój już minął. Lecz, ach! jaki rodzaj
Modlitwy może być dla mnie pomocny?
Przebacz mi moje ohydne morderstwo!
To być nie może; boć jeszcze posiadam
To wszystko, co mię wiodło do morderstwa:
Koronę, władzę, żonę brata. Możeż
Być rozgrzeszonym, kto dzierży plon grzechu?
W praktykach tego zepsutego świata
Zdarza się zbrodni pozłoconą ręką
Usuwać na bok sprawiedliwość; nieraz
Widziano nawet prawo przekupione
Owocem gwałtu; ale tam tak nie jest:
Tam nie popłaca szalbierstwo; tam czyny
Nago się jawią i człowiek, stawiony
Naprzeciw swoich przestępstw oko w oko,
Musi je wyznać. Cóż mi więc zostaje?
Spróbować, czego żal dokaże? Czegóż
On nie dokaże? Lecz czegóż dokaże,
Gdy winowajca nie może żałować?
O straszna dolo! serce jak śmierć czarne!
Spętana duszo, która, usiłując
Być wolna, coraz okropniej się wikłasz!
Przyjdźcie mi w pomoc, o wy aniołowie!
Zegnijcie się, kolana! i ty, stalą
Okute serce, zmięknij jako nerwy
Nowo narodzonego niemowlęcia!
Jeszcze się wszystko da naprawić.

Klęka. Wchodzi Hamlet.

HAMLET

Modli się; teraz mógłbym to uczynić;
Teraz uczynię. Ale tym sposobem
Pójdzie do nieba; i toż będzie zemstą?
Trzeba się nad tym zastanowić. Nędznik
Zabija mego ojca i ja za to,
Ja, syn jedyny zamordowanego,
Posyłam tegoż nędznika do nieba.
To by nagrodą było, a nie zemstą.
On go tyrańsko zgładził, w sennej dobie,
W stanie sytości, w maju, jego grzechów;
Jak tam rachunek. jego stoi, Bogu
Wiadomo; sądząc atoli po ludzku,
Źle z nim być musi. I jaż bym się zemścił,
Gdybym go zabił teraz, kiedy skruchą
Oczyszcza duszę, przygotowanego,
Opatrzonego w podróż z tego świata?
Nie. Czekaj, mieczu, sposobniejszej pory.
Kiedy pijany będzie, we śnie, w gniewie
Albo wśród uciech kazirodnych; kiedy
Grać lub kląć będzie, lub co bądź innego
Czynić, co wcale nie pachnie zbawieniem;
Wtedy go ugodź tak, żeby aż nogi
Zadarł ku niebu, aby jego dusza
Tak wtedy była przeklęta i czarna
Jak piekło, w które pójdzie. Matka czeka,
Ten tylko kordiał śmierć twoją odwleka.

Wychodzi.

KRÓL

powstając

Słowa wzlatują, myśl w prochu się grzebie;
Ach! słów bez myśli nie przyjmują w niebie.

Wychodzi.

Scena czwarta

Inny pokój tamże. Królowa i Poloniusz.

POLONIUSZ

Przyjdzie wnet. Mów z nim, pani, bez ogródki,
Powiedz mu, że się już przebrała miarka
Jego wybryków, że wasza dostojność
Za długo stoisz jako parawan
Pomiędzy nim a ogniem. Tu się skryję;
Tylko z nim ostro.

HAMLET

za sceną

Matko, o Matko!...

KRÓLOWA

Nie turbuj się, waćpan;
Zgromię go należycie. Wyjdź, już idzie.

Poloniusz kryje się. Hamlet wchodzi.

HAMLET

Jestem więc, matko, czego żądasz?

KRÓLOWA

Hamlecie, bardzoś zmartwił twego ojca.

HAMLET

Matko, zmartwiłaś bardzo mego ojca.

KRÓLOWA

Przestań, odpowiedź twoja bezrozumna.

HAMLET

Przestań; pytanie twe bezbożne.

KRÓLOWA

Cóż to
Znaczy, Hamlecie?

HAMLET

Czego żądasz, matko?

KRÓLOWA

Czy mnie już nie znasz?

HAMLET

O, znam, na krucyfiks!
Jesteś królową, żoną twego szwagra,
Obyś nie była nią. Jesteś mą matką.

KRÓLOWA

Muszę więc kogo innego przywoływać,
Co się rozmówi z tobą.

HAMLET

Siadaj, pani;
Nie wyjdziesz stąd, na krok się stąd nie ruszysz,
Póki nie stawię przed tobą zwierciadła,
W którym się przejrzysz z gruntu.

KRÓLOWA

Co chcesz czynić?
Nie chcesz mię zabić przecie. Hej! ratunku!

POLONIUSZ

za obiciem

Ratunku!

HAMLET

dobywając szpady

Cóż to? szczur?
Bij, zabij szczura!
Ten sztych dukata wart.

Zadaje pchnięcie przez obicie.

POLONIUSZ

za obiciem

Zabity jestem!

Pada i umiera.

KRÓLOWA

Nieszczęsny, cóżeś uczynił?

HAMLET

Sam nie wiem.
Czy to król?

Podnosi obicie i wyciąga Poloniusza.

KRÓLOWA

Co za czyn zapamiętały!

HAMLET

Zapamiętały czyn! W istocie, matko;
Tak samo prawie, jak zgładzać ze świata
Króla, a potem iść za jego brata.

KRÓLOWA

Jak zgładzać króla?

HAMLET

Takem wyrzekł, pani.

do Poloniusza

Bądź zdrów, usłużno - wścibski, biedny głupcze!
Wziąłem cię za lepszego; znieś twą dolę;
Widzisz, że czasem źle być zbyt gorliwym. -
Nie łam rąk, pani; siądź i ścierp, że raczej
Ja serce twoje teraz łamać będę;
I skruszę je, na Boga, jeśli nie jest
Z nieprzełomnego metalu i jeśli
Przeklęty nałóg nie zrobił go wałem
Przeciw wszelkiemu wpływowi uczucia.

KRÓLOWA

Cóżem ja popełniła, że się ważysz
Tak obelżywą mową na mnie targać?

HAMLET

Czyn, który kazi wdzięk i kwiat skromności,
Cnotę w obłudę zmienia; zdziera różę
Z hożego czoła niewinnej miłości
I sadza na nim wrzody; który święte
Małżeńskie śluby czyni fałszywymi,
Jako zaklęcia gracza, a religię
Czczą grą wyrazów. Płoni się twarz nieba
I wiecznie trwały ten gmach chorobliwą
Przybiera postać wobec tego czynu
Jak gdyby w wilię dnia sądnego.

KRÓLOWA

Przebóg!
Jakiż to czyn tak grzmiący zarzut ściąga?

HAMLET

Spójrz, pani, na ten portret i na tamten,
Na ten konterfekt dwóch rodzonych braci
Patrz, ile wdzięku mieści to oblicze:
Czoło Jowisza, Hyperiona włosy;
Wzrok Marsa, groźny i rozkazujący;
Postawa godna Merkurego, kiedy
Na niebotyczny szczyt góry zstępuje.
Wszystko tu tak jest pełne, tak skończone,
Jakby dla dania pierwowzoru męża
Każdy bóg swoją pieczęć był przyłożył
Na tym człowieku: to był twój małżonek.
Patrz teraz owdzie, to twój mąż dzisiejszy;
Jak zaśniedziały kłos, zarażający
Zdrowego brata. Maszli, pani, oczy,
Żeś mogła rzucić to górne pastwisko
Dla paszy na tym bagnie? Gdzie masz oczy?
Nie możesz tego tłumaczyć miłością,
Bo w twoim wieku krew nie war, pokornie
Słucha rozwagi, a jakaż rozwaga
Mogłaby kazać przenieść to nad tamto?
Masz, pani, zmysły, to pewna, boć przecie
Nie jesteś martwa; ale i to pewna,
Że zmysły te są zwichnięte; bo tu by
Nawet szalony nie zbłądził w wyborze;
Bo nigdy jeszcze żadne obłąkanie
Do tego stopnia nie stępiło zmysłów,
Aby im jakiś organ nie pozostał
Do namacania tak wielkiej różnicy.
jakiż, u licha, bies przy ciuciubabce
Tak cię zaślepił? Wzrok bez dotykania,
Czucie bez wzroku, słuch bez rąk i oczu,
Węch bez wszystkiego innego, ba, nawet
Najułomniejsza część zdrowego zmysłu
Tak by nie mogła się zmylić. O wstydzie!
Gdzie twój rumieniec? Piekielny rokoszu,
Jeśli ty możesz płomień twój rozniecać
W łonie matrony, to zaiste cnocie
Wrzącej młodości stać się trzeba woskiem
I stopnieć w własnym ogniu. Niech się przeciw
Atakom pokus odtąd srom nie zbroi,
Skoro ląd płonie tak żywo i rozum
Żądz jest faktorem.

KRÓLOWA

O, przestań, Hamlecie!
Ty oczy moje zwracasz w głąb mej duszy;
Widzę w niej czarne, szpetne plamy, których
Zmyć nie potrafię.

HAMLET

Ha! tak żyć w barłogu
Kazirodnego łoża, gnić w sprośności,
Z śmietnika rozkosz chłeptać!...

KRÓLOWA

Przestań, przestań!
Każde twe słowo razi mnie jak sztylet.
Przestań, Hamlecie luby!

HAMLET

Zbój i podlec;
Nikczemnik niewart setnej części setki
Twego pierwszego męża; rzezimieszek,
Który z wystawy ściągnął drogi diadem
I w kieszeń schował...

KRÓLOWA

Przestań.

Duch wchodzi.

HAMLET

Król z postawy,
Z szmat i okrawek...
Osłońcie mię opiekuńczymi skrzydły
Święte zastępy niebios! Czego żądasz,
Szanowna maro?

KRÓLOWA

Niestety! Oszalał.

HAMLET

Co cię sprowadza? Przychodziszli zgromić
Opieszałego syna, że tak gnuśnie
Czas marnotrawi, w odwłokę puszczając
Spełnienie twego strasznego rozkazu?
O, mów!

DUCH

Pamiętaj na twe przyrzeczenie,
Przychodzę po to tylko, żebym wzmocnił
Zwątlone nieco przedsięwzięcie twoje,
Ale patrz, w jakim stanie twoja matka!
O, stań pomiędzy nią a jej sumieniem
Odbywającym walkę; wyobraźnia
Najsilniej działa w słabym ciele. Przemów
Do niej, Hamlecie.

HAMLET

Co ci jest, o pani?

KRÓLOWA

Niestety, raczej ty powiedz, co tobie,
Że tak upornie oczy w próżnię wlepiasz
I z bezcielesnym rozmawiasz powietrzem?
Dziko z twych oczu strzela wnętrzny płomień;
I gładkie włosy twoje, jak żołnierze
Zbudzeni ze snu alarmem, powstają
I wyprężone stoją. O mój synu,
Skrop tę trawiącą cię gorączkę chłodem
Zastanowienia. W co się tak wpatrujesz?

HAMLET

W niego! tam! w niego! Patrz, jaki on blady!
Ach! jego postać, jego sprawa zdolna
Byłaby wzruszyć głazy. Nie patrz na mnie!
Bo od żałosnych tych spojrzeń rozmięknie
Tęgość mej woli i wbrew zamiarowi
Nie krew pocieknie, ale łzy.

KRÓLOWA

Do kogo
Zwracasz te słowa?

HAMLET

Czy nic tam nie widzisz?

KRÓLOWA

Nic zgoła, chociaż wszystko, co jest, widzę.

HAMLET

I nic nie słyszysz?

KRÓLOWA

Nic oprócz nas dwojga.

HAMLET

Patrz! tam! Nie widzisz go? Już się oddala!
Mój ojciec! On to, w tejże samej szacie,
W którą za życia lubił się przybierać.
Patrz, już jest blisko drzwi; już jest za progiem.

Duch wychodzi.

KRÓLOWA

Płód to chorobliwego mózgu twego.
W tworzeniu tego rodzaju widziadeł
Gorączka bardzo jest biegła.

HAMLET

Gorączka!
Puls mój spokojnie bije i do taktu,
Tak jak twój, pani. W tym, co powiedziałem,
Nie było nic od rzeczy. Chcesz dowodu,
To ci powtórzę każde moje słowo,
A tego przecie wariat nie potrafi.
O matko, matko! przez miłość zbawienia,
Nie kładź pochlebnej maści na twą duszę
Tą myślą, że to nie sumienie twoje,
Ale szaleństwo moje przemawiało.
Ona by tylko zaciągnęła błoną
I zabliźniła miejsca owrzodzone,
Ale zepsuta materia dlatego
Nie przestawałaby wewnątrz nurtować.
Wyspowiadaj się niebu, żałuj tego,
Co przeszło, chroń się tego, co przyjść może,
nie pokrywaj chwastu mierzwą , aby
Rósł bujniej. Przebacz mi tę moją cnotę:
Bo w dychawicznym biegu tego świata
Przychodzi cnocie przepraszać występek,
Korzyć się przed nim i niewiele żebrać
O przyzwolenie zrobienia mu dobrze.

KRÓLOWA

Hamlecie, na pół rozdarłeś mi serce.

HAMLET

O, rzuć precz, pani, część jego poślednią
I zacznij z drugą tym czyściejsze życie.
Dobranoc... tylko nie wespół z mym stryjem,
Pożycz choć cnoty, jeżeli jej nie masz.
Nałóg, ten potwór, imający zmysły
W szatańskie pęta, jest jednak aniołem
Przez to, że prawym, szlachetnym popędom
Użycza także szat, które wciągnąwszy
Nietrudno nosić. Wstrzymaj się dziś, pani,
A umartwienie to uczynić łatwym
Jutrzejsze, dalsze jeszcze łatwiejszymi!
Bo przywyknienie zdolne jest nieledwie
Odmienić stempel natury i albo
Wciela szatana, albo go cudowną
Siłą wypędza. Jeszcze raz dobranoc.
A zapragniesz być błogosławiona,
I ja poproszęć o błogosławieństwo. -
Co się dotyczy tego jegomościa,

wskazując na Poloniusza

W istocie, żal mi go; lecz widno nieba
Dla ukarania nas zobopólnego
Chłosty mię swojej zrobiły narzędziem.
Pogrzeb mu sprawię i odpłacę godnie
Śmierć mu zadaną. - Dobranoc tymczasem
Miłość to moją tak zatwardza duszę;
Chcąc być łagodnym, okrutnym być muszej
A! jeszcze parę słów.

KRÓLOWA

Cóż mam uczynić?

HAMLET

Nic, pani, wcale; owszem, nie masz czynić
Tego, coć powiem, abyś uczyniła;
Gdy cię pijany król wezwie do łoża,
Nazwie swą kotką, z pieszczot w twarz uszczypnie,
Wtedy za parę ckliwych pocałunków,
Albo łaskotek niecnych jego palców
Odkryj mu wszystko, coś tu usłyszała;
Powiedz mu, żem ja w gruncie nie szalony,
Tylko szalony przez podstęp. To byłby
Czyn budujący; bo któraż królowa,
Piękna, roztropna, dobrych obyczajów,
Coś podobnego mogłaby zataić
Przed nietoperzem, wygą, koczkodanem?
Pytam się, która? Nie, wbrew rozumowi
I wbrew dyskrecji otwórz kosz na dachu,
Wypuść zeń ptaki, jako małpa w bajce,
A potem sama w kosz wlazłszy, dla próby,
Ruń na złamanie karku.

KRÓLOWA

Bądź przekonany, że jeżeli słowa
Są tchnień, a tchnienia życia wynikłością,
Nie mam dość życia do wydania w słowach
Tego wszystkiego, co mi powiedziałeś.

HAMLET

Muszę do Anglii jechać, czy wiesz, pani?

KRÓLOWA

Niestety! zapomniałam; tak, podobno.

HAMLET

Już są gotowe listy i dwóch moich
Koleżków - którym ufam tak jak żmijom -
Ma je wziąć. Misja ich polega na tym,
Żeby mi wskazać, gdzie raki zimują.
Życzę im szczęścia; idzie tu albowiem
O to, ażeby inżyniera własną
Jego petardą wysadzić w powietrze;
A to sęk będzie właśnie, bo ja głębiej
O parę sążni podkopię ich minę
I puszczę ich aż pod księżyc.
Bodaj to, kiedy się przy jednym dziele
Z dwóch stron przeciwnych zejdą dwa fortele. -
Dobranoc, matko. Trzeba mi stąd sprzątnąć
Tę bryłę mięsa. Coś teraz pan radca
Cichy, poważny, on, co był przed chwilą
Uosobioną, głośną krotofilą.
Pójdź, waszmość, musim skończyć z sobą sprawę.
Dobranoc, matko.

Wychodzi wlokąc ciało Poloniusza.

HAMLET - AKT IV

Scena pierwsza - Scena druga - Scena trzecia - Scena czwarta - Scena piąta - Scena szósta - Scena siódma

Scena pierwsza

Ten sam pokój, co w końcu aktu poprzedniego. Królowa, Rozenkranc i Gildenstern, po chwili wchodzi Król.

KRÓL

Tych głuchych jęków, tych przeciągłych westchnień
Musi być powód; winniśmy go dociec.
Gdzie syn twój, pani?

KRÓLOWA

do Rozenkranca i Gildensterna

Odstąpcie na chwilę.

Tamci odchodzą.

Ach, panie, cóżem widziała tej nocy!

KRÓL

Cóźeś widziała, Gertrudo? Mów: co się
Dzieje z Hamletem?

KRÓLOWA

Szaleje jak morze
I wicher, kiedy w zawody spór wiodą,
Kto z nich silniejszy. Usłyszawszy szelest
Poza obiciem, w niepohamowanym
Zapędzie dobył szpady i wołając:
"Szczur! ", przebił szpadą owdzie ukrytego
Nieszczęśliwego starca.

KRÓL

Co za wściekłość!
Tak samo by się było stało ze mną,
Gdybym był tam się znalazł. Wolność jego
Zagraża wszystkim, mnie i tobie samej.
Niestety! jakież zadośćuczynienie
Wymazać zdoła ten krwawy postępek?
Moja to, moja wina, bo przezorność
Nakazywała mi wcześnie wziąć w kluby,
Poskromić tego młodego szaleńca;
Ale kochałem go, tak go kochałem,
Żem nie chciał wejrzeć w tę smutną konieczność;
I jak ktoś brzydką dotknięty chorobą,
Chcąc ją zataić, pozwoliłem złemu
Pójść aż do rdzenia życia. Gdzież on poszedł?

KRÓLOWA

Złożyć w ustroniu ciało zabitego,
Przy czym szaleństwo jego, jako ruda
Drogiego kruszcu zmieszanego z podłym,
Szlachetną stronę ukazało: płakał
Nad tym, co zrobił.

KRÓL

Wyjdźmy stąd, Gertrudo,
Prędzej niż słońce szczyty gór ozłoci,
Musi on wsiąść na okręt: nam zaś trzeba
Całej powagi i zręczności użyć
Na ubarwienie i uniewinnienie
Tego niecnego czynu. - Gildensternie!

Wchodzą Rozenkranc i Gildenstern.

Idźcie i weźcie z sobą jeszcze kogo.
Hamlet w szaleństwie zabił Poloniusza
I gdzieś go powlókł z tego tu pokoju.
Idźcie, wynajdźcie go, przemówcie grzecznie
I każcie ciało zanieść do kaplicy.
Spieszcie się, proszę was.

Wychodzą Rozenkranc i Gildenstern.

Pójdźmy, Gertrudo,
Zgromadzim naszych najlepszych przyjaciół
I odkryjemy im tak to, co zaszło,
Jak to, co czynić zamierzamy. Może
Takim, sposobem potwarz, której poszept
Z jednego krańca świata do drugiego
Szparko jak działo do tarczy przenosi
Zatruty pocisk, minie nas i tylko
Nieczułe zrani powietrze. Pójdź, luba!
Trapi i trwoży mnie ta ciężka próba.

Scena druga

Inny pokój tamże. Wchodzi Hamlet.

HAMLET

Bezpiecznie schowany.

ROZENKRANC

za sceną

Hamlecie!
Książę Hamlecie!

HAMLET

Ale cicho; cóż to za hałas? ktoś wołał Hamleta; a! to oni.

Wchodzą Rozenkranc i Gildenstern.

ROZENKRANC

Przychodzim cię zapytać, mości książę,
Gdzieś podział trupa?

HAMLET

Złączyłem go z prochem,
Z którym najbliższe miał powinowactwo.

ROZENKRANC

Racz nam powiedzieć, panie, gdzie on leży,
Byśmy go mogli przenieść do kaplicy.

HAMLET

Nie sądźcie tego.

ROZENKRANC

Czego, mości książę?

HAMLET

Ażebym umiał być panem waszej tajemnicy, a swojej własnej nie umiał. Poza tym kiedy pytanie czyni gąbka, jakąż odpowiedź ma dać syn królewski?

ROZENKRANC

Maszli mnie, książę, za gąbkę?

HAMLET

Nie inaczej; za gąbkę, która wciąga w siebie królewskie fawory, nagrody i łaski. Ale takie istoty wyświadczają ostatecznie samemuż królowi przysługę. Trzyma on je w gębie jak małpa i cmoka, aby je połknął potem. Skoro zapotrzebuje tego, co waść zbierzesz, dość mu cię będzie ścisnąć, a wnet nasiąkła gąbka znowu będzie sucha.

ROZENKRANC

Nie rozumiem tego, mości książę.

HAMLET

Tym lepiej. Gdy o łajdactwie mowa, na dobie tępa głowa.

ROZENKRANC

Mości książę, trzeba, żebyś nam powiedział koniecznie, gdzie jest ciało, i poszedł z nami do króla.

HAMLET

Ciało jest w posiadaniu króla, ale król nie jest w posiadaniu ciała; król jest czymś.

GILDENSTERN

Jak to czymś?

HAMLET

Niczym. Prowadźcie mnie do niego. Lis do nory, wszyscy za nim.

Wychodzą.

Scena trzecia

Inny pokój tamże. Król w towarzystwie kilku panów.

KRÓL

Kazałem szukać go i znaleźć ciało.
Jak niebezpieczne jest pozostawienie
Tego młodzieńca na wolności, sami
Widzimy teraz, niestety, zbyt jasno.
Nie nam tu jednak wypada surowe
Stosować środki. On ma zachowanie
U ludu, który nie bierze na rozum,
Ale na oko; gdzie zaś to ma miejsce,
Tam zwykle bywa ważona na szali
Nie wina, ale kara winowajcy.
Trzeba dlatego, ażeby to nagłe
Jego wysłanie wydało się krokiem
Od dawna ułożonym! Złe gwałtowne
Gwałtownym tylko leczy się lekarstwem
Lub żadnym.

Wchodzi Rozenkranc.

I cóż?

ROZENKRANC

Gdzie złożone ciało,
Wydobyć z niego nie mogliśmy, panie.

KRÓL

Gdzież on jest?

ROZENKRANC

Czeka na rozkazy waszej
Królewskiej mości w przyległym pokoju,
Pod strażą.

KRÓL

Niechaj wejdzie.

ROZENKRANC

Gildensternie,
Wprowadź tu księcia.

Wchodzą Hamlet i Gildenstern.

KRÓL

Hamlecie, gdzie Poloniusz?

HAMLET

Na kolacji.

KRÓL

Na kolacji? gdzie?

HAMLET

Nie tam, gdzie on je, ale tam, gdzie jego jedzą. Zebrał się właśnie koło niego kongres politycznych robaków. W gastronomii nie ma, panie, większego potentata jak robak. Tuczymy wszelkie istoty dla karmienia siebie, siebie zaś tuczymy dla robaków. Tłusty król i chudy pachołek są to tylko różne potrawy, dwa dania na jeden stół, i basta.

KRÓL

Niestety!

HAMLET

Rybak może wsadzić na wędę robaka, który jego królewską mość pożywał, i spożyć rybę, która tego robaka zjadła.

KRÓL

Co przez to rozumiesz?

HAMLET

Nic; to tylko pokazuje, jakim sposobem król może odbyć podróż przez wnętrzności charłaka.

KRÓL

Gdzie Poloniusz?

HAMLET

W niebie. Każ go tam szukać; a jeżeli go posłowie twoi tam nie znajdą, poszukaj go sam w innym miejscu. To pewna jednak, że jeżeli go nie znajdziecie w tym miejscu, poczujecie go w następnym na schodach prowadzących do galerii.

KRÓL

do kilku osób z orszaku

Idźcie go tam poszukać.

HAMLET

Będzie czekał, aż przyjdziecie.

Wychodzi kilka osób z orszaku.

KRÓL

Hamlecie, własne twoje bezpieczeństwo,
Którego pragniem, tak jak opłakujem
To, coś uczynił, wymaga, ażebyś
Czyn ten niezwłocznym opłacił wyjazdem.
Gotuj się przeto; okręt już pod żaglem,
Wiatr sprzyja; orszak twój czeka i wszystko
Wskazujeć drogę do Anglii.

HAMLET

Do Anglii?

KRÓL

Tak jest, Hamlecie.

HAMLET

Dobrze.

KRÓL

Będzie dobrze,
Hamlecie; gdybyś widział moje chęci!

HAMLET

Widzę cherubina, który je widzi. Do Anglii zatem! Idźmy, panowie. Bądź zdrowa, kochana matko.

KRÓL

Jam przywiązany twój ojciec, Hamlecie.

HAMLET

Matko!
Ojciec i matka tyle znaczą co mąż i żona, a mąż i żona są jednym ciałem; a więc, matko! Dalej, do Anglii!

Wychodzi.

KRÓL

Idźcie w trop za nim. Zwabcie go czym prędzej
Na okręt; niechaj odpłynie dziś jeszcze,
Przygotowane już i przewidziane
Wszystko, co będzie wam potrzebne. Spieszcie,
Spieszcie, nie tracąc czasu.

Wychodzą Rozenkranc i Gildenstern.

A ty, Anglio,
Jeśli ci przyjaźń moja pożądana
(O czym nie wątpię, boś świeżo uczuła
Moją potęgę, i gojąc dotychczas
Blizny zadane duńskim mieczem, trwożne
Niesiesz nam hołdy), Anglio, nie waż lekce
Wszechwładnej woli mojej, która w listach,
Zaklinających cię o tę przysługę,
Wyraźnie żąda od ciebie niezwłocznej
Śmierci Hamleta. Wypełnij to, Anglio,
Bo on mi trawi krew jak zaród suchot,
Z którego ty mnie masz uleczyć. Póki
To się nie stanie, poty w żadnej doli
Nic mnie nie znęci i nie zadowoli.

Wychodzi.

Scena czwarta

Równina w Danii. Wchodzi Fortynbras z wojskiem.

FORTYNBRAS

Mości rotmistrzu, idź, pozdrów ode mnie
Duńskiego króla; powiedz mu, że wskutek
Przyrzeczeń, jakie od niego otrzymał,
Fortynbras prosi go o glejt do przejścia
Przez duńskie kraje. Wiesz, gdzie się zejść mamy.
Jeżeli jego królewska mość będzie
Miała co do nas, to mu przjdziem oddać
Należną czołobitność. Tak mu powiedz.

ROTMISTRZ

Oznajmię mu to, panie

FORTYNBRAS

Naprzód! z wolna!

Wychodzi z wojskiem. Wchodzą Hamlet, Rozenkranc i Gildenstern.

HAMLET

Czyje to wojska, rotmistrzu?

ROTMISTRZ

Norweskie.

HAMLET

Gdzie one idą?

ROTMISTRZ

Ku granicom Polski.

HAMLET

Kto ma nad nimi dowództwo?

ROTMISTRZ

Synowiec
Starego króla, Fortynbras.

HAMLET

Czy pochód
Ich ma na celu podbój całej Polski
Lub pewnej części tylko?

ROTMISTRZ

Prawdę mówiąc
I bez dodatków, idziemy zagarnąć
Marny kęs ziemi, z którego krom sławy
Żaden nam inny nie przyjdzie pożytek.
Za parę mendli dukatów nie chciałbym
Wziąć go w dzierżawę, i pewnie by więcej
Nie przyniósł ani nam, ani Polakom,
Gdyby był w czynsz puszczony.

HAMLET

W takim razie
Polacy pewnie bronić go nie będą.

ROTMISTRZ

Już tam są ze swym wojskiem.

HAMLET

Wartoż tracić
Parę tysięcy dusz i dziesięć razy
Tyle dukatów za taki psi ogon?
Jest to, zaprawdę, ślepy wrzód pokoju
I pomyślności, który wewnątrz pęka
I ani znaku nie daje na zewnątrz,
Dlaczego człowiek umiera. Dziękujęć,
Mości rotmistrzu.

ROTMISTRZ

Bóg z wami, panowie.

Wychodzi.

ROZENKRANC

Pójdziemyż dalej, mości książę?

HAMLET

Zaraz
Służyć wam będę. Idźcie trochę naprzód.

Wychodzą Rozenkranc i Gildenstern.

Jakże mnie wszystko oskarża i wszystko
Leniwej zemście mej bodźca dodaje!
Czymże jest człowiek, jeżeli najwyższym
Jego zadaniem i dobrem na ziemi
Jest tylko spanie i jadło? Bydlęciem,
Szczerym bydlęciem. Ten, co nas obdarzył
Tak dzielną władzą myślenia, że może
I wstecz, i naprzód poglądać, nie na to
Dał nam tę zdolność, ten udział boskości
Rozumem zwany, aby w nas jałowo
Leżał i butwiał. Jestli to więc skutkiem
Zwierzęcej, bydła godnej niepamięci,
Czy trwożliwego i drobiazgowego
Przewidywania, które ściśle biorąc,
Zawsze ma w sobie trzy części tchórzostwa,
A tylko jedną mądrości. Doprawdy,
Nie mogę tego pojąć, że aż dotąd
Mówię do siebie: trzeba to uczynić,
I kończę na tym, kiedy mi do czynu
Nie brak powodów, woli, sił i środków.
Przykłady, wielkie jak świat, stoją przecie
Przede mną; choćby to wojsko tak liczne
I tak zasobne, pod wodzą takiego
Młodego księcia, który, zapalony
Szlachetną żądzą sławy, lekceważy
Ukrytą szalę wypadków i chętnie,
Co jest doczesne i przemijające,
Na sztych wystawia hazardom zagładzie,
Za co? za marną łupinę orzecha.
Prawdziwie wielkim być to nie wojować
O byle głupstwo bez wielkiej przyczyny,
Lecz wielkomyślnie o źdźbło nawet walczyć,
Gdzie honor każe. I cóż ja wart jestem,
Ja, który ojca zgon, zhańbienie matki
Śpiąco przepuszczam? gdy oto ze wstydem
Widzę przed sobą bliską śmierć dwudziestu
Tysięcy ludzi, którzy dla chimery,
Dla widma sławy, w grób idą jak w łóżko,
Aby wywalczyć nikczemną piędź ziemi
Na której nie ma dość miejsca do walki
Ani dość darni, by skryła mogiły
Tych, co polegną. Bądź odtąd zażartą,
O wolo moja, albo wzgardy wartą!

Wychodzi.

Scena piąta

Elzynor. Pokój w zamku. Wchodzą Królowa i Horacy.

KRÓLOWA

Nie chcę jej widzieć.

HORACY

Natarczywie prosi
O możność wnijścia; stan jej budzi litość.

KRÓLOWA

Cóż jej jest?

HORACY

Ciągle wspomina o ojcu,
Słyszała, mówi, że świat krzywo idzie;
Wzdycha i chwyta się za serce; lada
Fraszka ją drażni; słowa jej bez związku
Nie określają niczego, jednakże
Zastanawiają; podnosi je słuchacz
I zszywa podług kroju własnych myśli;
Każdy zaś wyraz jej, obok wyrazu
Jej twarzy, ruchów i postawy, takie
Czyni wrażenie, że można by myśleć,
Iż jest w nim jakaś myśl, tylko zawiła
I bardzo smutna.

KRÓLOWA

Muszę z nią pomówić;
Mogłaby bowiem złym ludziom dać powód
Do niebezpiecznych przypuszczeń. Niech wnijdzie.

Horacy wychodzi.

Chora ma dusza każdą rzecz powszednią
Złowrogich następstw sądzi przepowiednią,
Jak głupio w trwodze występek przesadza,
Że drżąc przed zdradą sam się prawie zdradza.

Horacy wprowadza Ofelię.

OFELIA

Gdzie jest ozdoba majestatu Danii?

KRÓLOWA

Czego chcesz, luba Ofelio?

OFELIA

śpiewa

Po czym ja cię poznam teraz,
O kochanku mój?
Płaszcz pielgrzymi, kij, sandały,
Twójże to jest strój?

KRÓLOWA

Niestety, kochane dziewczę, co znaczy ten śpiew?

OFELIA

Czy tak? nie, pani; posłuchaj tylko:

śpiewa

On zmarł, znikł z naszego grona;
Zmarł, opuścił nas;
U nóg Jego darń zielona,
W głowach zimny głaz.
Och! Och!

KRÓLOWA

Ależ, Ofelio.

OFELIA

Proszę cię, pani, słuchaj,

śpiewa

Całun jego, jak śnieg biały.

Król wchodzi.

KRÓLOWA

Ach, patrz, mój mężu.

OFELIA

śpiewa

Na całunie kwiat;
Choć go łzy nie opłakały,
Na mogiłę padł.

KRÓL

Jak się masz, śliczna panienko?

OFELIA

Dobrze;
Bóg wam zapłać. Mówią, że sowa była córką piekarza. Ach, panie! Wiemy, czym jesteśmy, ale nie wiemy, co się z nami stanie. Niech wam Bóg pomaga przy wieczerzy!

KRÓL

Marzy jej się o ojcu.

OFELIA

Nie mówmy już o tym, proszę; ale jak się was pytać będą, co to znaczy, to powiedzcie:
Dzień dobry, dziś święty Walenty.
Dopiero co świtać poczyna;
Młodzieniec snem leży ujęty,
A hoża doń puka dziewczyna.
Poskoczył kochanek, wdział szaty,
Drzwi rozwarł przed swoją jedyną
I weszła dziewczyna do chaty,
Lecz z chaty nie wyszła dziewczyną.

KRÓL

Nadobna Ofelio!

OFELIA

Dajmy pokój przysięgom; zaraz skończę:
Bezbożność to wielka; Bóg widzi,
Jak wielka w mężczyznach bezbożność!
Cny młodzian się tego nie wstydzi,
Gdy tylko nastręczy się możność.
Wszak nimeś cel życzeń otrzymał,
Przysiągłeś się ze mną ożenić!
To ona mu tak mówi, a on jej odpowiada:
I byłbym był słowa dotrzymał,
Lecz trzeba ci było się cenić.

KRÓL

Jak dawno ona w tym stanie?

OFELIA

Jeszcze się wszystko naprawi, mam nadzieję. Tylko cierpliwości! Ale nie mogę nie zapłakać, pomyślawszy, że go mają złożyć w zimną ziemię. Mój brat dowie się o tym, a zatem dziękuję państwu za dobrą radę. Niech powóz zajeżdża! Dobranoc, panie; dobranoc, śliczne panie, dobranoc, dobranoc.

Wychodzi.

KRÓL

Idź waćpan za nią, niech jej pilnie strzegą.

Horacy wychodzi.

Jest to trucizna głębokiej boleści,
Której śmierć ojca źródłem. O Gertrudo!
Gertrudo! ziszcza się na nas ta prawda,
Że kiedy kogo nawiedzają smutki,
To nigdy luzem, a zawżdy gromadnie.
Naprzód zabójstwo jej ojca, następnie
Wyjazd twojego syna, nieszczęsnego
Sprawcy własnego swojego wygnania;
Głuche szemranie ludu, uprzedzone
I złem brzemienne żywiącego myśli
Z powodu śmierci cnego Poloniusza,
Którego skore pochowanie było
Niedorzecznością z naszej strony; teraz
To biedne dziewczę, wyzute z szlachetnej
Władzy rozumu, bez której jesteśmy
Lalkami tylko albo zwierzętami;
Nareszcie, i to jedno tyle waży
Co tamto wszystko, brat jej potajemnie
Powraca z Francji, karmi się zdumieniem,
Kryje się w chmurach i nadstawia ucho
Donosicielom, którzy jadowite
O śmierci ojca wdmuchują mu wieści -
Wieści z uszczerbkiem naszym, przeciw którym
Zastanowienie, ubogie w dowody,
Nic nie podoła. O Gertrudo, zbieg ten
Wypadków, na kształt kilkuramiennego
Narzędzia śmierci, z wielu stron od razu
Zabójczą ranę mi zadaje. Zgiełk zewnątrz.

KRÓLOWA

Przebóg!
Cóż to za hałas?

Wchodzi jeden z Dworzan.

KRÓL

Hola! Szwajcarowie!
Gdzie oni? Niechaj drzwi pilnie obsadzą.
Skąd ten zgiełk?

DWORZANIN

Chroń się, miłościwy królu,
Ocean, z łoża swojego wybiegły,
Nie chłonie z większą gwałtownością nizin,
Jako Laertes na czele powstańców
Straż twą powala. Lud go głosi panem;
I jakby świat był dopiero w zawiązku,
Przeszłość zatarta, zapomniany zwyczaj,
Te słów hamulce i wszelkiej swawoli,
Słychać wołanie: "Wybierajmy króla!
Laertes królem!" Czapki, dłonie, usta
Ze wszech stron wtórzą temu okrzykowi:
"Laertes królem! Wiwat król Laertes! "

KRÓLOWA

Jak ujadają za fałszywym wiatrem!
O, pod trop gonisz; podła duńska psiarnio!

KRÓL

Drzwi wyłamano.

Laertes wchodzi uzbrojony, za nim Duńczycy.

LAERTES

Gdzie ten król? - Stańcie owdzie, przyjaciele.

DUŃCZYCY

Pozwól nam także wejść.

LAERTES

Nie wchodźcie, proszę.

DUŃCZYCY

Będziem posłuszni.

Cofają się za drzwi.

LAERTES

Dziękuję wam; stójcie
Przy drzwiach na straży. - Nienawistny królu,
Oddaj mi ojca!

KRÓLOWA

Z wolna, Laertesie,
Zbierz trochę zimnej krwi.

LAERTES

Kropla krwi zimnej
Byłaby we mnie świadectwem bękarctwa,
Urągowiskiem przeciw memu ojcu,
Zakałem, który by piętno bezwstydu
Wyrył na czystym czole matki mojej.

KRÓL

Jakiż cię powód skłania, Laertesie,
Tak buntowniczo przeciw nam powstawać?
Odstąp, Gertrudo, nie lękaj się o nas;
Taka jest bowiem boskość majestatu,
Że zdrada, choćby nie wiedzieć co chciała,
Tępi o niego swój pocisk. -
Powiedz mi, Laertesie, co to znaczy? -
Gertrudo, daj mu pokój. - Mów, młodzieńcze.

LAERTES

Ty sam mów raczej: gdzie mój ojciec?

KRÓL

Umarł.

KRÓLOWA

Ale nie z jego winy.

KRÓL

Daj mu pokój.
Niech się wypyta do sytości.

LAERTES

Jakim
Sposobem umarł? Nie dam się omamić.
Do czarta z uległością! Niechaj w piekło
Pójdą przysięgi! Sumienie, powinność
Niech w najczarniejszej przepadną otchłani!
Urągam potępieniu. Na to przyszło,
Że oba światy niczym są w mych oczach:
Wszystko mi obojętne, bylem tylko
Sowicie pomścił ojca.

KRÓL

Któż ci broni?

LAERTES

Nikt w świecie, jego własna moja wola;
Możność zaś moją któremu tak urządzę,
Że z małą garścią środków wiele wskóra.

KRÓL

Chceszli się czegoś pewnego dowiedzieć
O śmierci ojca twego, Laertesie?
Jestże w twej zemście zapisana zguba
Zarówno jego przyjaciół i wrogów?
Tych, co zyskali, i tych, co stracili?

LAERTES

Niczyja, tylko jego nieprzyjaciół.

KRÓL

Chceszże ich poznać?

LAERTES

Przyjaciołom jego
Szeroko moje otworzę ramiona
I, jak pelikan dzielący się życiem,
Obdzielę ich krwią moją.

KRÓL

Teraz mówisz,
Jak nieodrodny syn i prawy szlachcic.
Żem ja nie winien śmierci twego ojca,
Owszem, najmocniej nią jestem dotknięty,
To się okaże wnet rozwadze twojej
Tak jasne jak dzień oczom.

DUŃCZYCY

za sceną

Puśćcie ją!

LAERTES

Co to jest? Skąd ten hałas?

Ofelia wchodzi, fantastycznie ubrana w kłosy i kwiaty.

O wściekłości!
Spal mi mózg! Soli łez, straw mi zmysł wzroku!
Na Boga! Za to twoje obłąkanie
Ciężką zapłatę ściągnę z jego sprawców,
Tak, że aż szala od jej wagi całkiem
Na dół opadnie. O majowa różo!
Kochane dziewczę, luba siostro, wdzięczna
Moja Ofelio! Boże! czy podobna,
Aby dziewczęcy umysł był tak wątły
Jak życie starca? Miłość uszlachetnia
Naturę ludzką, gdy zaś ta szlachetna,
Wtedy zamyka najlepszą swą cząstkę
W grobie tych, których kochała.

OFELIA

śpiewa

Pochłonęła go zimna mogiła,
Pieszczoty moje, nie ma was już!
I na grób jego ściekło łez siła.
Bądź zdrów, mój gołąbku!

LAERTES

Gdybyś przy zdrowych zmysłach chciała kogo
Zagrzać do zemsty, wymowniej byś tego
Dopiąć nie mogła.

OFELIA

Trzeba wam mówić pacierz po nim, skoro mówicie, że już po nim. Nieprawdaż, jak się to ładnie składa? Fałszywy to sługa, który uwiódł córkę swego pana.

LAERTES

Ten nonsens więcej wart niż sensowność.

OFELIA

do Laertesa

Oto rozmaryn na pamiątkę; proszę cię, luby, pamiętaj; a to bratki, żebyś o mnie myślał.

LAERTES

Przezorny obłędzie! Niezapomnienie łączysz do pamięci.

OFELIA

do Króla

Oto koper dla was i orliki.

do Królowej

Oto ruta; część jej wam daję, a część sobie zachowam; w niedzielę możemy ją nazywać zielem łaski, ale ty swoją rutkę musisz nosić trochę inaczej niż ja. Oto stokrotki. Rada bym wam dać i fiołków, ale mi wszystkie ze śmiercią ojca powiędły. Mówią, że szczęśliwie skończył.

śpiewa

Bo luby mój Jasio to skarb mój jedyny.

LAERTES

Tęsknotę, smutek, boleść, piekło samo
Zamienia ona w wdzięk i lubość.

OFELIA

śpiewa

Czyliż on już nie powróci?
Czyliż on już nie powróci?
Nie, nie on śpi w grobie:
Zaśnij i ty sobie,
Już on nigdy nie powróci.
Śnieżną była jego broda,
Włos na głowie cały mleczny;
Już po nim, już po nim
Na próżno łzy ronim.
Boże, daj mu pokój wieczny!
i wszystkim dobrym chrześcijanom!
Będę się za was modliła. Bóg z wami!

Wychodzi.

LAERTES

Boże! Ty patrzysz na to?

KRÓL

Laertesie,
Muszę podzielić z tobą to cierpienie,
Chyba mi prawa do tego zaprzeczysz,
Ustąp tymczasem. Wybierz, kogo zechcesz,
Spośród przyjaciół swych nąjzaufańszych,
Niech ten rozsądzi nas, jeśli mię uzna
Winnym w tej sprawie bądź wprost, bądź pośrednio,
Natychmiast oddam ci na satysfakcję
Tron, państwo, życie, wszystko, co posiadam;
W przeciwnym razie ty twoją zranioną
Duszę cierpliwie porucz naszej pieczy,
A wtedy razem pomyślimy nad tym,
Jakby ją spełna zaspokoić.

LAERTES

Zgoda, Ta jego nagła śmierć, ten cichy pogrzeb,
Bez żadnych oznak, szpady ani herbów,
Bez ceremonii, bez pompy pogrzebu.
Wszystko to woła na mnie wniebogłosy
O ścisłe śledztwo.

KRÓL

Sprostasz temu snadnie;
Gdzie zaś jest wina, tam niech kara spadnie.
Chodź ze mną.

Wychodzą.

Scena szósta

Inny pokój w zamku. Horacy i jego Sługa.

HORACY

Co to za ludzie, co chcą mówić ze mną?

SŁUGA

Są to majtkowie, panie; mają, mówią,
Listy do pana.

HORACY

Wpuść ich.

Sługa wychodzi.

Nie wiem, kto by
Spomiędzy całej rzeszy tego świata,
Mógł pisać do mnie, jeżeli nie Hamlet.

Majtkowie wchodzą.

PIERWSZY MAJTEK

Bóg wam pomagaj, panie.

HORACY

I wam nawzajem.

PIERWSZY MAJTEK

Pomoże, jeżeli mu się podoba. Oto list do was, jeżeli tylko miano wasze Horacy, jak nas o tym zapewniono. Oddał nam go jakiś poseł wyprawiony do Anglii.

HORACY

czyta

"Horacy,
jak tylko ten list przeczytasz, dopomóż oddawcom jego dostać się do króla, mają oni pismo i do niego. Zaledwieśmy przebyli dwa dni na morzu, gdy silnie uzbrojony statek korsarski wyprawił na nas łowy. Ponieważ miał nad nami w żaglach przewagę, zmuszeni byliśmy stawić mu czoło i przyjąć bitwę, wśród której wrzenia wskoczyłem na ów statek. W tejże chwili piraci oddalili się od naszego okrętu i tym sposobem sam jeden zostałem ich jeńcem. Obeszli się ze mną, jak poczciwym łotrom przystoi; ale wiedzieli, co czynią; muszę się im za to dobrze wywdzięczyć. Postaraj się, aby król odebrał to, co doń piszę, i śpiesz do mnie tak chyżo, jak gdybyś uciekał przed śmiercią. Mam ci coś do powiedzenia na ucho, co cię w oniemienie wprawi, a przecież słowa będą tu tylko cieniem rzeczy samej. Ci dobrzy ludziska doprowadzą cię do miejsca, gdzie się znajduję. Rozenkranc i Gildenstern peregrynują do Anglii; o nich także mam ci wiele do powiedzenia. Bądź zdrów.
Twój, jak go znasz, Hamlet "
Chodźcie, ułatwię drogę tamtym listom,
O ile tylko będę mógł najprędzej,
Byście tym prędzej mnie zaprowadzili
Do tego, co je wam oddał.

Wychodzą.

Scena siódma

Inny pokój tamże. Król i Laertes.

KRÓL

Teraz mię musisz w sądzie swym rozgrzeszyć
I w sercu swoim umieścić przyjaźnie,
Skoroś jawnego nabrał przekonania,
Że ten, co zabił twego ojca, godził
Na własne moje życie.

LAERTES

Rzecz widoczna;
Nie mogę sobie tylko wytłumaczyć,
Dlaczego przeciw tym jego knowaniom,
Tak karygodnym i wyrodnym razem,
Nie przedsięwziąłeś, panie, żadnych środków
Jak ci to własne twoje bezpieczeństwo,
Monarsza godność, mądrość, wszystko zgoła
Powinno było radzić?

KRÓL

O, z dwóch przyczyn,
Które ci może wydadzą się błahe,
Dla mnie są jednak bardzo ważne. Najprzód,
Królowa, matka jego, żyje prawie
Jego widokiem, a ja, niech to będzie
Słabość lub cnota, tak dalece jestem
Ciałem i duszą do niej przywiązany,
Że jako gwiazda w jednej tylko sferze
Krążąca, przez nią się tylko poruszam.
Drugą przyczyną, dla której go jawnie
Skarcić nie mogłem, była miłość ludu,
Która usterki jego topi w sobie.
I, jako owo źródło drzewo w kamień,
Zmienia naganę w chwalbę. Strzały moje
Za tępe przeciw takiemu wiatrowi,
Byłyby w łuk mój powróciły nazad,
Zamiast dosięgnąć, gdzie bym je był posłał.

LAERTES

Tak więc straciłem najlepszego ojca;
Siostrę znajduję pchniętą w głąb rozpaczy.
Siostrę, ach! której szanowne przymioty
(Jeżeli można chwalić, co minione)
Wyzywająco jaśniały na szczycie
Widowni wieku. Ależ przyjdzie chwila
Mej zemsty.

KRÓL

Możesz być o to spokojny,
Nie sądź, ażebym był z tak miękkiej gliny,
Iżbym pozwolił się niebezpieczeństwu
Targać za brodę i miał to za fraszkę.
Wkrótce ci powiem coś więcej. Kochałem
Twojego ojca, kocham też i siebie:
To ci powinno dać do zrozumienia!

Wchodzi Pokojowiec.

Co tam masz?

POKOJOWIEC

Listy od księcia Hamleta:
Ten do was, panie, a ten do królowej.

KRÓL

Od kogo? Od Hamleta? Któż je przyniósł?

POKOJOWIEC

Jacyś majtkowie, panie; tak przynajmniej
Mówił mi Klaudio, który je odebrał
I mnie doręczył. Ja ich nie widziałem.

KRÓL

Zostaw nas; słuchaj listu, Laertesie.

Wychodzi Pokojowiec, Król czyta.

"Pospieszam waszą królewską wielkość uwiadomić, żem nago na jej ziemię wysadzony został. Jutro prosić będę o pozwolenie ujrzenia jego królewskiego oblicza i wtedy, wybłagawszy sobie najprzód waszej wielkości przebaczenie, będę miał honor zdać jej sprawę z wypadku, który spowodował mój nagły i osobliwszy powrót. Hamlet"
Co się to znaczy? Wróciliż i tamci?
Czyli też to jest tylko jakiś podstęp?

LAERTES

Nie poznajeszli, panie, kto to pisał?

KRÓL

Ręka Hamleta. Nago - i w przypisku
Stoi: "Sam jeden". Rozumiesz to waćpan?

LAERTES

Bynajmniej. Ale niech wraca! Raźnieje
Chore me serce na myśl, że niebawem
Będę mu w ucho mógł wtłoczyć te słowa:
"Tyś to jest tego sprawcą".

KRÓL

Skoro tak jest -
A czyżby mogło być inaczej? - chceszże
Posłuchać mojej rady, Laertesie?

LAERTES

I owszem, panie; pod warunkiem jednak,
Aby tej rady celem nie był pokój.

KRÓL

Twój własny tylko. Jeśli on, wstręt czując
Do tej podróży i niełatwo skłonny
Znów ją przedsiębrać, istotnie powrócił,
Mam ja nań inny środek w pogotowiu,
Który nie może chybić; śmierć zaś jego
Nie ściągnie ani cienia podejrzenia,
I sama nawet matka jego nazwie
To dzieło skutkiem trafu.

LAERTES

Radź więc, panie.
Chętnieć posłusznym będę, i tym chętniej,
Jeżeli będę mógł być wykonawcą
Tego pomysłu.

KRÓL

O toć właśnie idzie.
Od czasu twego wyjazdu, szeroko
Wobec Hamleta mówiono o pewnym
Talencie, w którym masz być celujący.
Wszystkie zdolności twoje razem wzięte
Nie obudzały w nim tyle zazdrości
Ile ta jedna, najmniej w moich oczach
Ceny mająca.

LAERTES

Jakaż to jest zdolność?

KRÓL

Błaha jak wstążka, którą sobie młodzież
Zdobi kapelusz, jednakże potrzebna;
Lekki, swobodny strój przystoi bowiem
Rześkiej młodzieży, tak jak ciepłe futro,
I długa suknia późnemu wiekowi,
Bo mu przyczynia zdrowia i powagi.
Był tu przed paru miesiącami pewien
Normandzki rycerz; widziałem Francuzów
Służyłem nawet kiedyś między nimi;
Mistrze to w konnej jeździe; ale ten był
Diabłem wcielonym; przyrasta! do siodła
I tak cudownie zażywał rumaka,
Że koń i jeździec zdawali się w jednej
Formie ulani. Co bądź o tym kunszcie
Pomyśleć mogłem, wszystko niższym było
Od tego, czego ów zuch dokazywał.

LAERTES

Normandczyk, mówisz, panie?

KRÓL

Tak. Normandczyk.

LAERTES

Lamond! jak żyw tu stoję!

KRÓL

Ten sam.

LAERTES

Lamond.
Od razu go poznałem. On jest chlubą,
Istnym klejnotem swojego narodu.

KRÓL

Ten tedy Lamond szeroko i długo
Rozwodził się nad tobą, Laertesie.
I tak wynosił twą biegłość i zręczność
W robieniu bronią, zwłaszcza też rapierem,
Że, wnosząc, z jego opisu, ciekawy
Byłby to widok, gdyby ci kto sprostał.
Spomiędzy jego współziomków najpierwsi,
Mówił, fechmistrze stracili przytomność,
Oko i zwinność w spotkaniu się z tobą.
Opowiadanie to wzbudziło taką
Zawiść w Hamlecie, że niczego odtąd
Nie pragnął, jeno twojego powrotu
I spróbowania się z tobą na ostrze.
Otóż więc...

LAERTES

Cóż więc, panie?

KRÓL

Laertesie,
Kochałżeś ojca? albo jestżeś tylko
Pokrowcem żalu, postacią bez serca?

LAERTES

Dlaczego się mnie, panie, o to pytasz?

KRÓL

Nie przeto, abym w wątpliwość podawał
Twoją ku niemu miłość lecz dlatego,
Iż wiem, że miłość jest dziecięciem czasu;
A doświadczenie uczy mnie codziennie,
Że czas miarkuje jej siłę i zapał.
Płomień miłości zawżdy mieści w sobie
Coś na kształt knota, co moc jego tłumi,
I w jednostajnym nic nie trwa wigorze;
Bo wigor, z zbytku krwi dostając pleury,
Własnym nadmiarem zabity zostaje.
Kto chce, powinien wraz to, co chce, spełnić;
Bo to "chce" zmienne tyle napotyka
Tam i szkopułów, ile jest na świecie
Ramion, języków i przygód, a później
Owo "powinien" staje się niewczesnym
Westchnieniem, które, niosąc ulgę, szkodzi.
Lecz wróćmy w sam rdzeń wrzodu: Hamlet wraca,
Cóż chcesz przedsięwziąć, aby się okazać
Nie w słowach, ale w czynie dobrym synem?

LAERTES

Podciąć mu gardło na środku kościoła.

KRÓL

Zemsta, zaiste, nie może znać granic
I żadne miejsce uświęcać mordercy;
Chceszli się jednak zemścić, Laertesie,
Zamknij się na czas jakiś w swym pokoju.
Hamlet przybywszy dowie się, żeś wrócił.
Głosić będziemy przed nim twoją zręczność
I sławę, którą ci zrobił ów Francuz,
W dubelt powleczem werniksem. Wyjdź wtedy
I przyjm spotkanie się z nim, do którego
Znajdziesz sposobność. Jego lekkomyślność,
Niepodejrzliwość i szlachetność sprawią,
Że nie obejrzy kling, z łatwością zatem,
Chociażby trochę używszy podstępu,
Będziesz mógł wybrać rapier nie stępiony
I umiejętnym pchnięciem odwetować
Śmierć ojca.

LAERTES

Zrobię tak i dla pewności
Nabalsamuję ostrze mego miecza.
Nabyłem od pewnego szarlatana
Taką maść, że gdy nóż w niej umaczany
Najmniej zadraśnie żyjącą istotę,
Nie ma pomiędzy najzbawienniejszymi
Ziołami środka, który by potrafił
Uchronić ją od śmierci. Tym to jadem
Miecz mój omaszczę; niech go drasnę tylko,
Już będzie po nim.

KRÓL

Rozważmy to głębiej
I baczmy, jakie nam okoliczności
I czas w tej mierze mogą dać poparcie;
Bo gdyby to nas miało zawieść, gdyby
Plan nasz chybiony miał wypłynąć na wierzch,
Lepiej by go zaniechać. Trzeba zatem,
Aby ten projekt miał w odwodzie drugi,
Który w potrzebie przyszedłby mu w pomoc.
Czekaj - pomyślmy trochę. Uroczysty
Postawię zakład na kartę twej sztuki;
A potem - potem... Ha! wiem już, co robić.
Gdy was bój znuży, tak że się aż obu
Czuć da pragnienie (ostro żgaj dlatego),
I gdy on zechce czego do ochłody,
Wtedy podadzą mu puchar, z którego
Jeden łyk, w razie gdyby jakim trafem
Uszedł twojego zatrutego ciosu,
Da nam skuteczny sukurs! Skąd ta wrzawa?

Wchodzi Królowa.

Co to jest, droga małżonko?

KRÓLOWA

Nieszczęścia
Nawałem biegną jedne za drugimi
Laertes, siostra twoja utonęła.

LAERTES

Przebóg!
Gdzie?

KRÓLOWA

Owdzie nad potokiem stoi
Pochyła wierzba, której siwe liście
W lustrze się czyste przeglądają wody.
Tam ona wiła fantastyczne wieńce
Z pokrzyw, stokrotek, jaskrów i podłużnych
Karmazynowych kwiatów, którym nasi
Sprośni pasterze szpetną dają nazwę,
A zaś dziewice w skromności je zowią
Palcami zmarłych. Otóż chcąc zawiesić
Jeden z tych wianków na zwisłej gałęzi,
Nie dość ostrożnie wspięła się na drzewo.
Złośliwa gałąź złamała się pod nią.
I z kwiecistymi trofeami swymi
Wpadło w toń biedne dziewczę. Przez czas jakiś
Wzdęta sukienka niosła ją po wierzchu
Jak nimfę wodną i wtedy, nieboga,
Jakby nie znając swego położenia
Lub jakby czuła się w swoim żywiole,
Śpiewała starych piosenek urywki,
Ale niedługo to trwało, bo wkrótce
Nasiąkłe szaty pociągnęły z sobą
Biedną ofiarę ze sfer melodyjnych
W zimny muł śmierci.

LAERTES

A więc utonęła?

KRÓLOWA

Niestety!

LAERTES

Biedna Ofelio, za wiele
Masz już wilgoci, wstrzymam więc łzy moje,
A jednak jest to rzecz ludzka, natura
Żąda praw swoich na przekór wstydowi;
Gdy te strumienie ściekną, zniewieściałość
Wyjdzie wraz z nimi z serca.
Żegnam cię, panie, mam w ustach wyrazy,
Które płomieniem rade by wybuchnąć;
Ale je gasi to dzieciństwo.

Wychodzi.

KRÓL

Idźmy
Za nim, Gertrudo. Ten wypadek może
Na nowo zażec jego wściekłość, którą
Z takim mozołem ledwie uśmierzyłem.
Idźmy więc za nim.

Wychodzą.

HAMLET - AKT V

Scena pierwsza - Scena druga

Scena pierwsza

Cmentarz. Dwóch Grabarzy z rydlami itd. wchodzi na scenę.

PIERWSZY GRABARZ

Godziż się po chrześcijańsku grzebać kogoś, co samowolnie szuka zbawienia?

DRUGI GRABARZ

Co się tam o to pytasz; bierz się lepiej żywo do kopania. Fizyk był przy niej i zakwalifikował ją do chrześcijańskiego pogrzebu.

PIERWSZY GRABARZ

Jak to być może? Nie utopiła się przecie bez przyczynienia się własnego.

DRUGI GRABARZ

Powiadam ci, że tak zeznano.

PIERWSZY GRABARZ

Musiało być przyczynienie się, a to punkt właśnie stanowi. Kiedy się topię, w takim razie popełniam czyn, a czyn się popełnia trojako: działając, wykonywąjąc i uskuteczniając. Tak więc widzisz, że się utopiła z umysłu.

DRUGI GRABARZ

Ależ, pozwól...

PIERWSZY GRABARZ

Gadaj zdrów. Tu płynie woda, dajmy na to, a tu stoi człowiek, dajmy na to: jeżeli człowiek pójdzie do wody i utopi się, rad nierad, to jużci nie zaprzeczy temu, że poszedł; ale jeżeli woda przyjdzie do niego i zatopi go, to co innego; wtedy nie można powiedzieć, że on się utopił. Wierzaj mi, kumie, że kto sam nie jest winien swojej śmierci, ten sam sobie życia nie skraca.

DRUGI GRABARZ

Czy prawo tak mówi?

PIERWSZY GRABARZ

Ma się rozumieć prawo fizyczne.

DRUGI GRABARZ

Chcesz wiedzieć prawdę? Gdyby to nie była dygnitarska córka, nie byłaby po chrześcijańsku chowana.

PIERWSZY GRABARZ

Trafiłeś w sedno. Czy to sprawiedliwie, że panowie dygnitarze większą na tym świecie mają zachętę do topienia się i wieszania niż ich współbracia w Chrystusie? Podaj mi rydel. Nie ma dawniejszych dygnitarzy niż ogrodnicy, górnicy i grabarze, bo oni idą w prostej linii od ojca Adama.

DRUGI GRABARZ

Czy Adam był dygnitarzem?

PIERWSZY GRABARZ

A jakże? on pierwszy przecie krzyż nosił.

DRUGI GRABARZ

Ejże, ejże! nie nosił żadnego.

PIERWSZY GRABARZ

Czyś waść poganin? Tak - że Pismo rozumiesz? Pismo powiada, że Adam ziemię kopał: kopiąc, musiał ci się schylać, a jakżeby się mógł schylić nie mając krzyża? Zadam ci jeszcze jedno pytanie, a jeżeli mi sprytnie nie odpowiesz, to cię nazwę...

DRUGI GRABARZ

No, no.

PIERWSZY GRABARZ

Co to za rzemieślnik, co trwalej buduje niż murarz, cieśla i majster okrętowy?

DRUGI GRABARZ

Szubienicznik, bo jego budowla przetrzyma tysiąc lokatorów.

PIERWSZY GRABARZ

Podoba mi się twój dowcip. W istocie, szubienica wyświadcza przysługi, ale komu? oto tym, co się źle zasługują; a ponieważ ty się źle zasługujesz Bogu, twierdząc, że szubienica jest trwalsza niż kościół, powinna ci więc szubienica wyświadczyć swoją przysługę. Ale wróćmy do rzeczy.

DRUGI GRABARZ

Któż buduje trwalej niż murarz, cieśla i majster okrętowy?

PIERWSZY GRABARZ

O to właśnie idzie.

DRUGI GRABARZ

Zaraz ci powiem.

PIERWSZY GRABARZ

Słucham.

DRUGI GRABARZ

Do licha, nie mogę jakoś.

Hamlet i Horacy ukazują się w pewnej odległości.

PIERWSZY GRABARZ

Nie łam sobie już nad tym mózgownicy; osła batem nie popędzisz; a kiedy cię kto o to jeszcze raz zapyta, to mu powiedz: grabarz. Domy jego roboty przetrwają do dnia sądu. Idź do szynku i przynieś mi półkwaterek gorzałki.

Drugi grabarz wychodzi. Pierwszy grabarz kopie i śpiewa

Za młodu - o, gdyby ten wiek mógł powrócić!
Miłostki mym były żywiołem
Pokochać, odkochać, uścisnąć, porzucić,
To u mnie zwyczajnym szło kołem.

HAMLET

Czy ten człowiek nie zna natury swego rzemiosła? Śpiewa przy kopaniu grobu.

HORACY

Przyzwyczajenie wyrobiło w nim ten rodzaj swobody.

HAMLET

Tak to bywa we wszystkim; im mniej się do czego rękę przykłada, tym delikatniejsze jej czucie.

PIERWSZY GRABARZ

śpiewa

Lecz starość nie radość napadłszy znienacka
Zwaliła mię swoim obuchem;
Znikł kuraż i rezon, i mina junacka:
Ni śladu, żem kiedyś był zuchem.

Wyrzuca czaszkę.

HAMLET

Ta czaszka miała także język i mogła śpiewać. Patrz, jak nią poniewiera ten hultaj; pomiata nią, jak gdyby była szczęką Kaina, pierwszego mordercy. Może to czaszka jakiego dyplomaty, co to chciał podejść Pana Boga, a teraz ją podszedł ten osioł. No nie?

HORACY

Być może.

HAMLET

Albo jakiego dworaka, który mógł mówić: dzień dobry, jaśnie wielmożny panie; jakże zdrowie waszej ekscelencji? Albo jakiego zausznika, który chwalił konia swego mecenasa, aby go od niego wyłudzić? Jak myślisz?

HORACY

Mogłoby to być, mości książę.

HAMLET

Taka to kolej rzeczy. A teraz, gdy stracił szczękę, musi służyć pani Gliście i cierpieć szturchańce zakrystiańskiej łopaty. Co za radykalna przemiana! Szkoda, że jej nie możemy oglądać. Czyliż utrzymanie tych kości na to tylko tyle kosztowało, aby z czasem grano w nie jak w kręgle? Ból czuję w moich na tę myśl.

PIERWSZY GRABARZ

śpiewa

Łoże w ziemi i wór zgrzebny
Na pokrycie kości;
Oto cały sprzęt potrzebny
Dla tutejszych gości.

Wyrzuca czaszkę.

HAMLET

Masz i drugą. Nie jestże to czasem czerep adwokata? Gdzież się podziały jego kruczki i wykręty, jego ewentualności, jego kazualności i matactwa? Jak może znieść, aby ten grubianin bił w ciemię swoją plugawą motyką, i nie wystąpić przeciw niemu z akcją o czynną obelgę? Hm, hm! A może też to był swojego czasu jaki wielki posesjonat, który skupował dobra drogą licytacyj, subhastacyj, komplanacyj, transakcyj i cesyj ? Na toż mu się zdała czysta masa nieruchomości, aby sam, stawszy się nieruchomością, obrócił się w masę błota? Nie zdołaliż ci, co mu pisali ewicje, ewinkować mu większej przestrzeni, tylko taką, jaką wzdłuż i wszerz pokryje para fascykułów ? Kontrakty kupna jego majątków zaledwie by się w takim obrębie zmieściły; a samże ich dziedzic nie ma mieć więcej miejsca? Hę?

HORACY

Ani o włos więcej, mości książę.

HAMLET

Nie jestże pergamin ze skór baranich?

HORACY

Nie inaczej; i z cielęcych także.

HAMLET

Barany i cielęta z tych, co w nim bezpieczeństwa szukają! Muszę pomówić z tym człowiekiem. Czyj to grób, przyjacielu?

PIERWSZY GRABARZ

Mój.

śpiewa

Oto cały sprzęt potrzebny
Dla tutejszych gości.

HAMLET

Twój, nie przeczę, bo w nim siedzisz.

PIERWSZY GRABARZ

Waspan w nim nie siedzisz, toteż on nie waspana; co do mnie, nie siedzę w nim, a jednak moim.

HAMLET

Twoim więc jest, bo w nim stoisz.

PIERWSZY GRABARZ

Nie stoję w nim; stoję pod kościołem.

HAMLET

Cóż to za jegomość ma leżeć w tym grobie?

PIERWSZY GRABARZ

Żaden jegomość.

HAMLET

A więc kobieta.

PIERWSZY GRABARZ

Kobieta też nie.

HAMLET

Więc któż tu będzie pochowany?

PIERWSZY GRABARZ

Ktoś, kto był kobietą, ale wieczne jej odpoczywanie, bo umarła.

HAMLET

Cięty hultaj! Trzeba nam ważyć słowa, inaczej igraszka ich wystrychnie nas na dudków. Zaprawdę, mój Horacy, świat się stał tak dowcipny, od trzech lat to uważam, że chłop swoim wielkim palcem u nogi nagniotków nabawia dworaka następując mu na pięty. Od jak dawna jesteś grabarzem?

PIERWSZY GRABARZ

Dniem, w którym zacząłem tę profesję, był właśnie ten dzień roku spomiędzy wszystkich innych, w którym nieboszczyk nasz król Hamlet pobił Fortynbrasa.

HAMLET

Jakże to dawno?

PIERWSZY GRABARZ

Nie wiesz, waspan? Każdy smyk u nas wie o tym. Było to tego dnia kiedy młody Hamlet przyszedł na świat; ten sam, co to zwariował i został wysłany do Anglii.

HAMLET

Czy tak? A dlaczegóż on został wysłany do Anglii?

PIERWSZY GRABARZ

Dlatego właśnie, że zwariował. Ma on tam rozum odzyskać; ale chociażby go nie odzyskał, nie będzie tam o to kłopotu.

HAMLET

Dlaczego?

PIERWSZY GRABARZ

Bo tam tego nie dostrzegą nawet; tam wszyscy wariaci, tak jak on.

HAMLET

Skutkiem czego on zwariował?

PIERWSZY GRABARZ

Skutkiem pewnej przyczyny.

HAMLET

Jakiej przyczyny?

PIERWSZY GRABARZ

Skutkiem utraty rozumu.

HAMLET

Gdzieżby to być mogło?

PIERWSZY GRABARZ

Gdzie? Tu w Danii, której ziemię kopię od lat trzydziestu.

HAMLET

Jak długo może kto leżeć w ziemi, nim zgnije?

PIERWSZY GRABARZ

Jeżeli nie zgnił przed śmiercią (co się w tych czasach zdarza, mamy bowiem ciała, które pod tym

względem nie czekają, aż się je w ziemię włoży), to może przeleżeć jakie osiem albo dziewięć lat.

Grabarz przeleży lat dziesięć.

HAMLET

Dlaczego ten jeden więcej niż drudzy?

PIERWSZY GRABARZ

Bo mu jego rzemiosło tak wygarbowało skórę, że kawał czasu może wodę wstrzymać; a woda, panie, jest straszliwą naszych grzesznych ciał niszczycielką. Oto czaszka, która od dwudziestu trzech lat leży w ziemi.

HAMLET

Czyjąż ona była?

PIERWSZY GRABARZ

Sławnego wartogłowa. Czyją, na przykład, jak myślicie?

HAMLET

Nie domyślam się wcale.

PIERWSZY GRABARZ

Zaraza na niego! Przypominam sobie, jak mi wylał na głowę całą butlę reńskiego. Ta czaszka, proszę pana, była własnością Yoryka, królewskiego błazna.

HAMLET

podnosząc czaszkę

Jego?

PIERWSZY GRABARZ

Jego samego.

HAMLET

Pozwól, niech się jej przyjrzę. Biedny Yoryku! Znałem go, mój Horacy; był to człowiek niewyczerpany w żartach, niezrównanej fantazji mało tysiąc razy piastował mię na ręku, a teraz - jakże mię jego widok odraża i aż w gardle ściska! Tu wisiały owe wargi, które nie wiem jak często całowałem. Gdzież są teraz twoje drwinki, twoje wyskoki, twoje śpiewki, twoje koncepty, przy których cały stół trząsł się od śmiechu? Nicże z nich nie pozostało na wyszydzenie swych własnych, tak teraz wyszczerzonych zębów? Idźże teraz do gotowalni modnej damy i powiedz jej, że chociażby się na cal grubo malowała, przecież się takiej fizjognomii doczeka. Pobudź ją przez to do śmiechu. Proszę cię, mój Horacy, powiedz mi jedną rzecz.

HORACY

Co, mój książę?

HAMLET

Czy myślisz, że Aleksander Wielki tak samo w ziemi wyglądał?

HORACY

Zupełnie tak.

HAMLET

I tak samo pachniał? Brr!

Odrzuca czaszkę.

HORACY

Zupełnie tak, mości książę.

HAMLET

Jak nikczemna dola może się stać naszym udziałem! Nie mogłażby wyobraźnia, idąc w trop za szlachetnym prochem Aleksandra, znaleźć go na ostatku zatykającego dziurę w beczce?

HORACY

Tak brać rzeczy, byłoby to brać je za ściśle.

HAMLET

Bynajmniej; można by go tam przeprowadzić, rozumując z umiarem i z wszelkim prawdopodobieństwem, na przykład w taki sposób: Aleksander umarł, Aleksander został pogrzebiony, Aleksander w proch się obrócił, proch jest ziemią, z ziemi robimy kit i dlaczegóż byśmy tym kitem, w który on się zamienił, nie mogli zalepić beczki piwa?
Potężny Cezar przedzierzgnął się w glinę,
Którą przed wiatrem chłop zatkał szczelinę.
Zatrząsłszy światem pójść na polep chaty,
Toż kres wielkości, toż los potentaty?!
Lecz cicho - patrz: król tu nadchodzi.

Księża procesjonalnie wchodzą, za nimi niosą zwłoki Ofelii, tuż za zwłokami postępuje

Laertesi żałobnicy, następnie Król, Królowa i orszak.

Królowa, cały dwór. Czyjże to pogrzeb?
I ceremonia skrócona! To znaczy,
Że ten, którego zwłoki tak prowadzą,
Sam sobie musiał rozpaczliwą dłonią
Odebrać życie. Ktoś to z wyższej klasy.
Odstąpmy na bok i patrzmy.

Usuwa się z Horacym na stronę.

LAERTES

Jakiż obrządek pozostaje?

HAMLET

Jest to
Laertes, zacny młodzian. Uważajmy.

LAERTES

Jakiż obrządek jeszcze pozostaje?

KSIĄDZ

Posunęliśmy ten akt tak daleko,
Jak tylko mandat nam pozwala. Śmierć jej
Była wątpliwa i gdyby był wyższy
Nakaz nie przemógł rygoru przepisów,
W nie poświęconej musiałaby ziemi
Przeleżeć do dnia sądu. Miasto modłów
Spadłyby na nią gruzy i kamienie;
Tak zaś zachowa swój dziewiczy wieniec
I towarzyszyć jej będzie do grobu
Kwiat i dźwięk dzwonów.

LAERTES

Więcej nic?

KSIĄDZ

Nic więcej.
Skazilibyśmy obrządek za zmarłych,
Gdybyśmy nad nią requiem śpiewali,
Tak jak to czynim tym, co bogobojnie
Oddali ducha.

LAERTES

Spuśćcie ją do grobu,
Niechaj z tych pięknych, nieskalanych szczątków
Fiołki wykwitną! A ty, twardy księże,
Wiedz, że pomiędzy chórami aniołów
Wznosić się będzie moja siostra wtedy,
Gdy ty się w prochu wić będziesz.

HAMLET

Ofelia!

KRÓLOWA

sypiąc kwiaty

Najmilsza z dziewic,
bądź zdrowa!
Myślałam
Widzieć cię żoną mojego Hamleta;
Prędzej się w kwiaty spodziewałam stroić
Twoje małżeńskie łoże niż mogiłę.

LAERTES

Trzykroć trzydzieści razy ciężkie "biada"
Niech na przeklętą głowę tego spada,
Kto podłym czynem zmącił twoje zmysły!
Nie sypcie jeszcze ziemi, niech się jeszcze
Raz jej kochanym widokiem napieszczę!

wskakuje w grób

Walcie proch teraz na dwojakie zwłoki,
Aż usypiecie kurhan tak wysoki
Jak Pelion albo prujący obłoki
Podniebny Olimp.

HAMLET

ukazując się

Co to jest za człowiek,
Którego boleść brzmi z taką przesadą?
Którego objaw żalu zatrzymuje
Gwiazdy w ich biegu i obraca one
W słuchaczy osłupiałych? To ja jestem
Hamlet, syn Danii.

Wskakuje w grób.

LAERTES

Poleć duszę czartu!

HAMLET

Źle się wasć modlisz. Puść mi gardło, proszę;
Bo choć nie jestem prędki i drażliwy,
Ale mam w sobie coś niebezpiecznego,
Czego ci radzę strzec się. Odejm rękę.

KRÓL

Hola! Rozdzielcie ich.

KRÓLOWA

Hamlecie, synu!

DWORZANIE

Panowie!

HORACY

Hamuj się, łaskawy książę.

Dworzanie rozdzielają ich i obydwaj wychodzą z grobu.

HAMLET

Walczyć z nim będę o lepszą dopóty,
Dopóki powiek na wieki nie zawrę.

KRÓLOWA

O co, mój synu?

HAMLET

Kochałem Ofelię -
Tysiąc by braci z całą swą miłością
Nie mogło memu wyrównać uczuciu. -
Cóż byś ty dla niej uczynił?

KRÓL

do Laertesa

To nowy
Wyskok szaleństwa.

KRÓLOWA

Podobnież

O, miej wzgląd na niego!

HAMLET

Mów, do pioruna! Mów, co byś uczynił?
Jesteśli gotów płakać, bić się, pościć?
Dać się rozedrzeć? rzekę wypić do dna?
Jeść krokodyle? I jam także gotów.
Przyszedłeś tutaj jęczeć, w grób jej skakać
Dla urągania mi? Daj się z nią razem
Żywcem pogrzebać, i ja to uczynię;
A jeśli prawisz o górach, niech na nas
Runą miliony włók ziemi, aż kopiec,
Co z niej powstanie, stercząc w głąb eteru
Ossę w brodawkę zmieni. Jeśli umiesz
Szermować gębą, i ja to potrafię.

KRÓLOWA

Szał to, któremu chwilowo ulega;
Gdy go ominie, wraz jak gołębica,
Po wylężeniu swoich złotych piskląt,
Potulnie zwiesi głowę i zamilknie.

HAMLET

Powiedz mi, waćpan, co się to ma znaczyć,
Że się obchodzisz ze mną tak niegodnie?
Jam ci tak sprzyjał! Ale mniejsza o to;
Choćby Herkules dał się i posiekać,
Zawsze kot miauczeć będzie, a pies szczekać.

Wychodzi.

KRÓL

Horacy, proszę cię, miej go na oku.

Horacy wychodzi. Król do Laertesa

Uzbrój cierpliwość tym, co ułożone
Pomiędzy nami; rzecz się sama składa.
Gertrudo, każ tam komu nad nim czuwać.
Grób ten mieć będzie wkrótce żywy pomnik,
A my spokojność; lecz nim to się stanie,
Cierpliwie nasze prowadźmy zadanie.

Wszyscy wychodzą.

Scena druga

Sala w zamku. Hamlet i Horacy.

HAMLET

Dosyć już o tym; słuchaj teraz dalej.
Pamiętasz całą okoliczność?

HORACY

Pamiętam, mości książę.

HAMLET

W duszy mojej
Wrzał jakiś rodzaj walki, skutkiem której
Ani na chwilę nie zmrużyłem oka.
Zdawało mi się, żem był w położeniu
Gorszym niż więzień przykuty do galer.
Nagle, i niech się święci ona nagłość!
Trzeba ci bowiem wiedzieć, że nie wszystko
Bywa po diable, co czynimy nagle.
Że, owszem, czasem niezastanowienie
Lepiej nam służy niż najumiejętniej
Skombinowane plany; co dowodzi,
Że jakieś dobre bóstwo kształt nadaje
Naszym działaniom z gruba obciosanym.

HORACY

To pewna.

HAMLET

Nagle przywdziałem kapotę
I wyskoczywszy z kajuty, po macku
Szukałem miejsca, gdzie spali; znalazłem
Wreszcie mych śpiochów, wyjąłem im pakiet
I powróciłem z nim do mego kąta.
Strach tak dalece zrobił mię niepomnym
Na delikatność, żem rozpieczętował
Dokument w którym odkryłem, cóż na to
Powiesz, Horacy! królewskie szelmostwo:
Jawne wezwanie, mnóstwem różnych racji
Naszpikowane, w imię dobra Danii;
I Anglii dobra, z którym się istnienie
Takiego jak ja upiora nie zgadza,
Aby za odebraniem niniejszego,
Bez ceremonii i bez zwłoki, nawet
Na wyostrzenie miecza nie czekając,
Głowa mi była zdjęta.

HORACY

Czy podobna?

HAMLET

Oto dokument; przejrz go w wolnej chwili.
A teraz, chceszli wiedzieć, com ja zrobił?

HORACY

Błagam cię, panie, powiedz.

HAMLET

Tak wplątany
W hultajskie sidła, nie zdołałem jeszcze
Do mego mózgu z prologiem wystąpić,
Gdy on już zaczął swoją rolę. Siadłem
I napisałem inny list; jak tylko
Mogłem najpiękniej. Dawniej, naśladując
Przykład uczonych naszych i statystów,
Za ujmę miałem sobie pięknie pisać
I zadawałem sobie wielką pracę
Nad zapomnieniem tego kunsztu; teraz
Wyświadczył mi on kapitalnie ważną
Przysługę. Chceszli usłyszeć, co w sobie
Mój list zawierał?

HORACY

Pragnę, mości książę.

HAMLET

Oto zaklęcia jak najuroczystsze
Ze strony króla: jeśli Anglia szczerze
Chce mu dać dowód hołdowniczej wiary;
Jeśli stosunki między nami mają
Kwitnąć jak palma; jeśli pokój stale
Ma nam zaplatać swą girlandę z kłosów
I stać jak koma między okresami
Naszej przyjaźni (takich szumnych "jeśli"
Było tam więcej), aby w takim razie
Angielski władca wraz po odczytaniu
I rozpoznaniu treści tego pisma,
Nie namyślając się i ćwierć sekundy,
Oddawców jego, bez spowiedzi nawet,
Ze świata sprzątnąć kazał.

HORACY

Jakżeś, panie,
Zapieczętował to pismo?

HAMLET

Tu właśnie
Najwidoczniejszy był wpływ Opatrzności;
Miałem przy sobie sygnet mego ojca,
Rżnięty zupełnie tak jak pieczęć Danii.
Złożywszy tedy list na wzór tamtego
I opatrzywszy stemplem i adresem,
Niepostrzeżenie wsadziłem podrzutka
W miejsce prawego pomiotu. Nazajutrz
Mieliśmy bitwę morską; wiesz już resztę.

HORACY

Tak więc Rozenkranc i Gildenstern poszli
Na śmierć niechybną.

HAMLET

Samić jej szukali;
Sumienie moje spokojne w tej mierze:
Własne to wścibstwo wtrąciło ich w przepaść.
Biada podrzędnym istotom, gdy wchodzą
Pomiędzy ostrza potężnych szermierzy.

HORACY

Cóż to za człowiek z tego króla!

HAMLET

Mamże
Jeszcze się wahać? On mi zabił ojca,
Zhańbił mi matkę i niecnie się wcisnął
Między elekcję a moje nadzieje.
Na życie moje tak podstępnie godził.
Nie będzież to czyn najzupełniej zgodny
Z słusznością dać mu odwet tym ramieniem?
I nie byłożby to krzyczącą rzeczą
Pozwolić, aby się taki rak dłużej
Wpośród nas szerzył?

HORACY

Wkrótce mu zapewne
Doniosą z Anglii o skutku poselstwa.

HAMLET

Zapewne, trzeba mi przeto się śpieszyć.
Życie człowieka zdmuchnąć jest to tyle
Co zliczyć jeden. Przykro mi jednakże,
Żem się zapomniał względem Laertesa;
W obrazie bowiem jego losu widzę
Wierne odbicie mojej własnej doli.
Cenię go bardzo; słysząc wszakże owe
Przechwałki jego boleści, nie mogłem
Być panem siebie.

HORACY

Cicho, ktoś nadchodzi.

Wchodzi Ozryk

OZRYK

Stokroć szczęśliwa chwila, która nam pozwoliła waszą książęcą mość ujrzeć znowu.

HAMLET

Pokornie dziękuję waćpanu.

na stronie do Horacego

Czy znasz tę muchę wodną?

HORACY

Nie, mości książę.

HAMLET

Tym lepiej dla zbawienia duszy twojej, bo znać go jest występkiem. Ma on pod dostatkiem ziemi, i żyznej. Niech bydlę będzie panem między bydlętami, wraz będzie miało swój żłób przy królewskim stole. To istny gawron, ale, jak powiadam, hojnie uposażony błotem.

OZRYK

Łaskawy książę, jeżeli wasza książęca mość masz czas wolny, miałbym szczęście zakomunikować mu coś z polecenia jego królewskiej mości.

HAMLET

Z całym natężeniem ducha gotów jestem to coś odebrać. Zrób pan właściwy użytek ze swojej czapki; czapka stworzona na głowę.

OZRYK

Dziękuję waszej książęcej mości; bardzo dziś gorąco.

HAMLET

Gdzież tam! raczej bardzo zimno; wiatr z północy.

OZRYK

W istocie, mości książę, zimno jakoś.

HAMLET

Podobno jednak masz waćpan słuszność; parno jest i gorąco jak na moje usposobienie.

OZRYK

Nadzwyczajnie, mości książę; tak jest parno, że wypowiedzieć tego nie umiem. Łaskawy książę, król jegomość kazał mi waszej książęcej mości oznajmić, że wielki na waszą książęcą mość zakład stawił. Rzecz się tak ma...

HAMLET

Nie zapominajże, waćpan, bardzo proszę.

Pokazuje mu, aby włożył kapelusz.

OZRYK

Nie, mości książę; doprawdy, dla własnej mojej wygody. Od niejakiego czasu jest tu na dworze Laertes, nieporównany młodzian, pełen najwytworniejszych przymiotów, nadzwyczaj miły w towarzystwie i dystyngowany w obejściu. Na honor, jest to, że użyję poetycznego wyrażenia, istny inwentarz albo kalendarz ukształcenia, bo znajdziesz w nim, mości książę, kwintesencję tego wszystkiego, co prawdziwe ukształcony człowiek znaleźć pragnie.

HAMLET

Mości panie, zalety jego nie cierpią upośledzenia w ustach waćpana; jakkolwiek wyliczenie ich inwentarzowe nabawiłoby arytmetykę pamięciową zawrotu głowy i jeszcze by mogło rzecz oddać tylko in crudo ze względu na wysoki stopień jego ogłady. Co do mnie, sprowadzając pochwały do najprostszych wyrzutów, mam go za młodego człowieka wielkich nadziei; za siewek cnót tak rzadkich i szacownych, że bez przesady mówiąc, podobne do niego jest zwierciadło, w którym się przegląda; kto zaś idzie w jego ślady, jest jego cieniem, niczym więcej.

OZRYK

Opis waszej książęcej mości ze wszech miar trafny.

HAMLET

Do czegóż to zmierza, mój panie? W jakimże celu chuchamy na tę doskonałość naszym ułomnym oddechem?

OZRYK

Jak to, mości książę?

HORACY

Czyż można nie rozumieć ojczystego języka? Ale myślę, że się porozumiecie.

HAMLET

Co znaczy wyjechanie na harc z tym panem?

OZRYK

Wasza książęca mość mówi o Laertesie?

HORACY

Worek jego już próżny; wyszyplił całą gotówkę dowcipu.

HAMLET

Nie inaczej, o Laertesie.

OZRYK

Widzę, że książę pan nie jesteś nieumiejętny.

HAMLET

Cieszę się, że pan to widzisz, lubo zaprawdę, niewiele mogę na tym zyskać. Cóż dalej?

OZRYK

Widzę, że książę pan nie jesteś nieumiejętny w ocenianiu znakomitej wyższości Laertesa.

HAMLET

Nie mogę tego przyznać, nie porównawszy się z nim poprzednio; znać bowiem drugich dokładnie jest to znać samego siebie.

OZRYK

Mówię o jego wyższości w władaniu bronią, powszechna bowiem opinia uważa go za nieporównanego w tym kunszcie.

HAMLET

W jakimże on rodzaju broni tak jest mocny?

OZRYK

Na rapiery i florety.

HAMLET

W dwóch aż rodzajach broni tak odrębnych! Cóż dalej?

OZRYK

Król jegomość stawił w zakład sześć berberyjskich koni; on zaś, ile wiem, sześć francuskich szpad i puginałów, z należącymi do nich przyborami, jak to: pendentami, pasami i tak dalej. Spomiędzy tych rynsztunków trzy są w istocie bardzo ozdobne, pasujące do rękojeści, nader misternie wyrobione i świeżego pomysłu.

HAMLET

Co pan nazywasz rynsztunkami?

HORACY

Wiedziałem, książę, że będą ci potrzebne komentarze, zanim dowiesz się końca.

OZRYK

Rynsztunki, mości książę, to pendenty.

HAMLET

Wyrażenie to byłoby bardziej z rzeczą spokrewnione, gdybyśmy armaty mogli nosić u boku; tymczasem jednak przyjmijmy je za pendenty. Tak więc sześć berberyjskich koni z jednej strony, a z drugiej sześć francuskich rożnów z ich przyborami i trzy świeżego pomysłu rynsztunki. To prawdziwie francuski zakład przeciw duńskiemu. O cóż on stawiony?

OZRYK

Król jegomość założył się, że w spotkaniu z waszą książęcą mością w dwunastu pchnięciach z obojej strony Laertes nie osiągnie przewagi trzech trafień. Szansa więc jego do szansy Laertesa ma się jak dwanaście do dziewięciu; i zaraz by się to rozstrzygnęło, gdybyś książę pan raczył przychylnie odpowiedzieć.

HAMLET

A gdybym odpowiedział: nie?

OZRYK

Chciałem powiedzieć, gdybyś książę pan raczył osobą swoją odpowiedzieć temu zadaniu.

HAMLET

Będę się tu przechadzał w tej sali; jest to czas, w którym używam wytchnienia. Jeśli ten pan ma ochotę i królowi jegomości to dogadza, mogę im służyć zaraz. Niech przyniosą florety. Rozegram ten zakład na rzecz króla; jeżeli zaś mi się nie powiedzie, zyskam tylko na własny mój rachunek trochę konfuzji i kontuzji.

OZRYK

Mamże donieść w tym sposobie?

HAMLET

W tym duchu; z przyozdobieniami, jakie się panu stosowne wydadzą.

OZRYK

Polecam waszej książęcej mości moje usługi.

Wychodzi.

HAMLET

Uniżony, uniżony. Dobrze czyni, że się sam poleca, żaden ludzki język nie uczyniłby tego.

HORACY

Ta czajka lata z skorupą od jaja na głowie.

HAMLET

On komplementy stroił już do cycka, nim go ssać zaczął. Jest to jedna z baniek tego wietrznego świata, wydęta tchnieniem mody i przybrana w konwencyjną szatę; rodzaj szumowiny różnorodnych pierwiastków, łudzącej oczy zarówno najciemniejszej, jak najświatlejszej opinii; ale dmuchnij tylko, natychmiast pryśnie bąbel.

Wchodzi Dworzanin.

DWORZANIN

Mości książę, jego królewska mość przesłał waszej książęcej wysokości pozdrowienie przez Ozryka, który wróciwszy oznajmił mu, że książę czekasz na niego, w tej sali. Przysyła on mnie teraz z zapytaniem, czy wasza książęca mość trwasz w chęci fechtowania się z Laertesem, czyli też żądasz zwłoki.

HAMLET

Stały jestem w mych postanowieniach, a te są zgodne z życzeniami króla. Jeśli on gotów, moja gotowość nie zostanie w tyle, tak teraz, jak kiedykolwiek, pod warunkiem, że zawsze będę do tego równie sposobny jak teraz.

DWORZANIN

Król i królowa, i wszyscy inni nadejdą tu niebawem.

HAMLET

W stosowną porę.

DWORZANIN

Królowa życzy sobie, abyś, książę, przemówił kilka uprzejmych słów do Laertesa, nim się z nim spotkasz.

HAMLET

Dobrze mi radzi.

Dworzanin wychodzi.

HORACY

Przegrasz ten zakład, książę.

HAMLET

Nie sądzę; od czasu jego wyjazdu do Francji nie przestawałem się ćwiczyć; wygram przy korzystnych warunkach. Nie uwierzysz jednak, jak mi coś ciężko na sercu; ale to nic.

HORACY

Drogi książę.

HAMLET

To dzieciństwo; jakiś rodzaj przeczucia, które by mogło zastraszyć kobietę.

HORACY

Jeżeli dusza twoja, panie, czuje wstręt jakowy, bądź jej posłuszny. Pójdę ich wstrzymać od przybycia tu; powiem, że się, książę, nie czujesz usposobiony.

HAMLET

Daj pokój; drwię z wróżb. Lichy nawet wróbel nie padnie bez szczególnego dopuszczenia Opatrzności. Jeżeli się to stanie teraz, nie stanie się później, jeżeli się później nie stanie, stanie się teraz; jeżeli nie teraz, to musi się stać później; wszystko polega na tym, żeby być w pogotowiu, ponieważ nikt nie wie, co ma utracić, cóż szkodzi, że coś wcześniej utraci?

Król, Królowa, Laertes, dworzanie i słudzy z floretami i inne osoby wchodzą na scenę.

KRÓL

Synu Hamlecie, weź tę dłoń z rąk moich.

Łączy rękę Laertesa z ręką Hamleta.

HAMLET

Przebacz mi, waćpan, krzywdęm ci wyrządził;
Lecz przebacz jako honorowy człowiek.
Wszyscy tu wiedzą i pan sam wiesz pewnie,
Jak ciężka trapi mię niemoc umysłu.
Oświadczam przeto, iż to, com uczynił
W grubiański sposób ubliżającego
Twojemu sercu, czci twej lub stopniowi,
Nie było niczym innym jak szaleństwem.
Czyliż to Hamlet skrzywdził Laertesa?
Nie; Hamlet bowiem nie był samym sobą.
Skoro więc Hamlet nie sam był krzywdzącym,
Więc Hamlet temu nic nie winien; Hamlet
Zaprzecza temu. Któż więc temu winien?
Jego szaleństwo. W takim razie Hamlet
Sam raczej także został pokrzywdzony;
Szaleństwo jego było jego wrogiem.
Oby to moje wyparcie się jawne
Wszelkiej złej względem waćpana intencji
Mogło mię w jego szlachetnym uznaniu
Tak uniewinnić, jak gdybym był na wiatr
Wypuścił strzałę, która poza domem
Trafiła brata mojego.

LAERTES

Dość na tym
Mojemu sercu, które by mię było
W tym razie głównie skłaniało do zemsty;
Wszakże stosując się do praw honoru,
Muszę się z dala mieć od pojednania,
Dopóki starsi mężowie, uznanej
W rzeczach honoru powagi,
Nie upoważnią mię do tego kroku
I nie wyrzekną, że sławy mej żadna
Nie kazi plama. Tymczasem atoli
Przyjmuję, panie, ofiarę twych uczuć
Jako prawdziwą i uwłaczać onej
Nie myślę.

HAMLET

Z serca dziękuję waćpanu
Swobodnie mogę teraz ten braterski
Zakład rozegrać. Podajcie mi floret.

LAERTES

Podajcie i mnie także.

HAMLET

Laertesie,
Biegłość twa wobec mojego fuszerstwa
Jak gwiazda błyszczeć będzie wpośród nocy.

LAERTES

Żartujesz ze mnie, książę.

HAMLET

Nie, na honor.

KRÓL

Podaj im, Ozryk, florety. Hamlecie,
Znasz już warunki zakładu?

HAMLET

Znam, panie.
Wasza królewska mość zawarowałeś
For słabszej stronie.

KRÓL

Nie skutkiem obawy:
Widziałem dawniej was obu. Laertes
Postąpił odtąd, dlatego for daję.

LAERTES

Ten jest za ciężki dla mnie, dajcie inny.

HAMLET

Ten mi do ręki. Sąli to florety
Równej długości?

OZRYK

Równej, mości książę.

KRÓL

Postawcie kubki z winem tu na stole.
Gdy Hamlet zada pierwszy cios lub drugi,
Lub gdy zwycięsko odparuje trzeci,
Niech wtedy działa zagrzmią z wszystkich wałów;
Król spełni toast za zdrowie Hamleta
I w puchar jego wrzuci perłę, droższą
Niż te, co czterech z rzędu duńskich królów
Diadem zdobiły. Przynieście puchary.
Niech trąby kotłom, a kotły armatom,
Armaty niebu, a niebiosa ziemi
Oznajmią grzmiącym echem, że król pije
Na cześć Hamleta. Zacznijcie teraz;
A wy, sędziowie, baczcie pilnym okiem.

HAMLET

Dalej więc!

LAERTES

Jestem w pogotowiu, panie.

Składają się.

HAMLET

To raz.

LAERTES

Nie.

HAMLET

Niechaj sędziowie rozstrzygną.

OZRYK

Dotknięcie było jawne.

LAERTES

Dobrze; dalej!

KRÓL

Stójcie! Hej! wina! Ta perła do ciebie
Należy, synu; piję za twe zdrowie.
Oddajcie puchar księciu. Odgłos trąb i huk dział.

HAMLET

Poczekajcie:
Niech się załatwię pierwej z drugim pchnięciem.
Dalej!

Składają się.

To drugi raz; cóż waćpan na to?

LAERTES

Dotknąłeś, mości książę; nie zaprzeczam.

KRÓL

Nasz syn wygrywa.

KRÓLOWA

On tłustej kompleksji
I tchu krótkiego. Hamlecie, masz chustkę,
Obetrzyj sobie czoło; matka pije
Za powodzenie twoje.

HAMLET

Dobra matko.

KRÓL

Gertrudo, nie pij.

KRÓLOWA

Chcę pić. Wybacz, panie.

KRÓL

na stronie

Zatruty był ten kielich;
już za późno.

HAMLET

Nie mogę teraz pić, pani, za chwilę.

KRÓLOWA

Czekaj, obetrę ci twarz.

LAERTES

do Króla

Teraz, panie,
Ja go ugodzę.

KRÓL

Powątpiewam o tym.

LAERTES

na stronie

Lecz jest to niemal wbrew memu sumieniu.

HAMLET

No, Laertesie; żarty ze mnie stroisz.
Proszę cię, natrzyj z całą gwałtownością,
Bo mógłbym myśleć, że mię masz za fryca.

LAERTES

Sam tego żądasz, książę; dobrze zatem.

Składają się.

OZRYK

Chybione z obu stron.

LAERTES

Pilnuj się teraz.

Laertes rani Hamleta; po czym w zapale przemieniają florety i Hamlet rani Laertesa.

KRÓL

Hola, rozdzielcie ich, zbyt się zaparli.

HAMLET

Nie jeszcze, jeszcze.

Królowa pada

OZRYK

Patrzcie, co się dzieje
Z królową.

HORACY

Z obu krew ciecze. O! panie,
Tyś ranny.

OZRYK

Jestżeś ranny,
Laertesie?

LAERTES

Jak bekas w własne złowiłem się sidło;
Słusznie ofiarą padam własnej zdrady.

HAMLET

Cóż to królowej?

KRÓL

Omdlała z przestrachu,
Widząc cię rannym.

KRÓLOWA

Nie, nie, ten to napój.
Ten napój, drogi Hamlecie! ten napój...
Jestem otruta.

Umiera.

HAMLET

O podłości! Hola!
Pozamykajcie drzwi! Szukajcie zdrajcy!

Laertes pada.

LAERTES

Oto tu leży. Zgubionyś, Hamlecie.
Nie uratująć żadne leki świata;
I pół godziny życia nie ma w tobie.
Narzędzie zdrajcy sam trzymasz w swym ręku
Nie przytępione i zatrute. Wpadłem
W ten sam dół, którym wykopał pod tobą.
Już nie powstanę, królowa otruta;
Nie mogę więcej mówić; król, król winien.

HAMLET

Więc i to ostrze zatrute? Trucizno,
Dokończ swojego dzieła.

Przebija Króla.

OZRYK i inni

Zdrada!
Zdrada!

KRÓL

Ratujcie! to nic, nic, draśniętym tylko.

HAMLET

Wszeteczny, zbójczy, przeklęty Duńczyku,
Wysącz ten kielich. A co? jest w nim perła?
Idź w ślad za moją matką.

Król umiera.

LAERTES

Sprawiedliwą
Śmierć poniósł; on to sam jad ten przyrządzał.
Przebaczmy sobie wzajem, cny Hamlecie,
Niech duszy twojej nie cięży śmierć moja
I mego ojca - ani twoja mojej!

Umiera.

HAMLET

Niechaj ci nieba jej nie pamiętają!
Zaraz za tobą pójdę. O Horacy!
Umieram. Żegnam cię, matko nieszczęsna!
Wam, co stoicie tu bladzi i drżący,
Tylko jako niemi widzowie tragedii,
Mógłbym ja, gdybym miał czas, wiele rzeczy
Powiedzieć, ale śmierć, ten srogi kapral,
Stoi nade mną. Umieram, Horacy.
Ty pozostajesz. Wytłumacz mą sprawę
Tym, co jej z bliska nie znają.

HORACY

Nic z tego,
Więcej mam w sobie krwi rzymskiej niż duńskiej.
Jeszcze tam trochę jest wina!

HAMLET

Człowieku,
Jeśli masz serce, oddaj mi ten kielich!
Oddaj, na Boga! Jak upośledzone
Imię by po mnie pozostało, gdyby
Ta tajemnica nie miała wyjść na jaw!
O, mój Horacy! Jeśli kiedykolwiek
W poczciwym sercu, twoim miałem miejsce,
Wyrzecz się jeszcze na chwilę zbawienia
I ponieś trudy oddychania dłużej
W zepsutej atmosferze tego świata
Dla objaśnienia moich dziejów.

Marsz w odległości i wystrzały.

Cóż to
Za zgiełk wojenny?

OZRYK

To młody Fortynbras,
Wracając z polskiej wojny, daje salwy
Angielskim posłom.

HAMLET

Żegnam cię, Horacy;
Potęga jadu mroczy zmysły moje.
Już się angielskich posłów nie doczekam!
Lecz przepowiadam ci, że wybór padnie
Na Fortynbrasa. Za nim, konający,
Głos daję; powiedz mu to i opowiedz,
Co poprzedziło. Reszta jest milczeniem.

Umiera.

HORACY

Pękło cne serce. Dobranoc, mój książę;
Niechaj ci do snu nucą chóry niebian!

Marsz za sceną

Po co ten odgłos aż tu?

Fortynbras i posłowie angielscy z orszakiem swoim wchodzą.

FORTYNBRAS

Niech zobaczę
Na własne oczy!

HORACY

Cóż to chcecie widzieć?
Chcecieli ujrzeć coś nadzwyczajnego
Lub żałosnego nad wszelkie wyrazy,
Przestańcie szukać dalej.

FORTYNBRAS

Czy zniszczenie
Tron tu obrało sobie? Dumna śmierci,
Jakież dziś święto w twym ciemnym królestwie,
Żeś tak morderczo za jednym zamachem,
Tyle książęcych głów ścięła!

PIERWSZY POSEŁ

Ten widok
Zbyt jest okropny. Spóźniony nasz przyjazd.
Głuche są uszy tego, który miał nam
Dać posłuchanie, aby się dowiedzieć,
Że zadość stało się jego żądaniu
I że Rozenkranc wespół z Gildensternem
Straceni; któż nam podziękuje za to?

HORACY

Nie on zapewne, chociażby ku temu
Miał odpowiednie warunki żywota;
Nigdy on bowiem ich śmierci nie pragnął.
Lecz skoro po tych fatalnych wypadkach
Wy z polskiej wojny, a wy z granic Anglii
Tak bezpośrednio przybywacie, każcież,
Aby te zwłoki wysoko na marach
Na widok były wystawione; mnie zaś
Pozwólcie i wszem wobec, i każdemu
Nieświadomemu prawdy opowiedzieć,
Jak się to stało. Przyjdzie wam usłyszeć
O czynach krwawych, wszetecznych, wyrodnych,
O chłostach trafu, przypadkowych mordach,
O śmierciach skutkiem zdrady lub przemocy,
O mężobójczych planach, które spadły
Na wynalazcy głowę. O tym wszystkim
Ja wam dać mogę wieść dokładną.

FORTYNBRAS

Pilno
Nam to usłyszeć. Niechaj się w tym celu
Niezwłocznie zbierze czoło waszych mężów.
Co się mnie tyczy, z boleśnią przyjmuję,
Co mi przyjazny los zdarza; mam bowiem
Do tego kraju z dawien dawna prawa,
Które obecnie muszę poprzeć.

HORACY

O tym
Będę miał także coś do powiedzenia,
Zgodnie z życzeniem tego, co już nigdy
Nie wyda głosu, ale pierwej muszę
Wypełnić tamto, aby obłęd ludzki
Więcej tymczasem klęsk i niefortunnych
Przygód nie zrządził.

FORTYNBRAS

Niech czterech dowódców
Złoży Hamleta, jako bohatera,
Na wywyższeniu, niewątpliwie bowiem
Byłby był wzorem królów się okazał
Dożywszy berła; a gdy orszak ciało
Jego niosący postępować będzie,
Niechaj muzyka i salwy rozgłośnie,
Czym był, zaświadczą. Podnieście te zwłoki,
Bo nie to miejsce, lecz pobojowisko
Godne oglądać takie widowisko.
Każcie dać ognia z dział.

Marsz pogrzebowy. Wychodzą unosząc zwłoki, po czym huk dział słyszeć się daje.

INNY ŚWIAT - STRESZCZENIE, CHARAKTERYSTYKA, OPRACOWANIE


Streszczenie Szczegółowe

Powieść rozpoczyna się cytatem zaczerpniętym z książki Dostojewskiego pt. „Zapiski z martwego domu: „Tu otwierał się inny, odrębny świat, do niczego niepodobny; tu panowały inne, odrębne prawa, inne obyczaje, inne nawyki i odruchy; tu trwał martwy za życia dom, a w nim życie jak nigdzie i ludzie niezwykli. Ten oto zapomniany zakątek zamierzam tutaj opisać”. Herling-Grudziński dedykuje swoje dzieło „Krystynie”.
Gustaw Herling-Grudziński

Inny Świat

INNY ŚWIAT - STRESZCZENIE SZCZEGÓŁOWE - GUSTAW HERLING-GRUDZIŃSKI

Powieść rozpoczyna się cytatem zaczerpniętym z książki Dostojewskiego pt. „Zapiski z martwego domu: „Tu otwierał się inny, odrębny świat, do niczego niepodobny; tu panowały inne, odrębne prawa, inne obyczaje, inne nawyki i odruchy; tu trwał martwy za życia dom, a w nim życie jak nigdzie i ludzie niezwykli. Ten oto zapomniany zakątek zamierzam tutaj opisać”. Herling-Grudziński dedykuje swoje dzieło „Krystynie”.

CZĘŚĆ PIERWSZA

1. Witebsk - Leningrad – Wołogda.
Lato w Witebsku dobiegało końca. Narrator opisuje, w jaki sposób więźniowie spędzali czas, a także to, jak wyglądały ich wspólne posiłki. Otóż, kiedy dyżurny danego dnia uderzał trzy razy butem w drzwi, oznaczało to, iż zbliża się czas kolacji i że należy się na dobre obudzić po drzemce. Podobnie działo się rano, kiedy następowała pobudka – uderzanie w drzwi także było sygnałem tego, iż należy się przygotować na rozpoczęcie nowego dnia. Życie więźniów było wyjątkowo jednostajne – „od posiłku do posiłku”, przerywane rozmowami pomiędzy sobą, jak również drzemką. Jako posiłek podawano chleb oraz wywar z ziela, który nakładano do glinianych misek.
Pewnego dnia ktoś oznajmił, iż Paryż został zajęty przez Niemców, zaś pod koniec października wywołano 50 więźniów, w tym Gustawa (głównego bohatera, jak również narratora powieści), aby odczytać im akty oskarżenia i wyroki w ich sprawie. Sam Gustaw wybrał się tam z dość dużym spokojem, ponieważ wyrok usłyszał już wtedy, kiedy przebywał w więzieniu w Grodnie – tam uznano, iż jest „Polakiem na usługach niemieckiego wywiadu”, a oskarżenie to oparto na rzekomych dwóch kluczowych dowodach – pierwszy człon nazwiska bohatera miał wskazywać na bycie marszałkiem niemieckiego lotnictwa, zaś wysokie buty z cholewami, które otrzymał od swojej siostry – iż jest on „majorem wojsk polskich”. Podsumowując wszystkie te „dowody” rzekomego przestępstwa, napisano, iż bohater „zamierzał przekroczyć granicę sowiecko-litewską, aby prowadzić walkę ze Związkiem Sowieckim” i tym samym skazano go na pięć lat pobytu w obozach rosyjskich.
Po tym skierowano go do celi, w której przebywali Rosjanie, przeważnie ci bardzo młodociani – 14- czy 16-letni. Ci – jak mówi narrator – nie przebywali w obozach pracy, natomiast było ich bardzo wielu w więzieniach. Zanim do nich trafiali, prowadzili hulaszcze życie – kradli i przemieszczali się z miejsca na miejsce, jeżdżąc na gapę. Przestępcy ci (zwani „biezprizorni”) nie byli traktowani przez władze poważnie, w gruncie rzeczy zaś stanowili „najgroźniejszą mafię półlegalną w Rosji”, oni sami swój pobyt w więzieniu uważali jako kolejną z przygód, co więcej – formę odpoczynku od hulaszczego życia, kiedy to nie musieli martwić się już o jedzenie i o podstawowe warunki sanitarne, bo te im zapewniano.
W celi tej Gustaw czuł się wyjątkowo nieswojo, dlatego jedynym człowiekiem, z którym postanowił nawiązać kontakt, był pewien Żyd, który okupował miejsce pod oknem, gdzie oddawał się czynności żucia skórek od chleba. Okazało się, że z zawodu był on szewcem w Witebsku, a skazany został za to, że nie chciał zelować butów przy użyciu skrawków skóry. Z jego opowieści nie wynikało jednak, by zbytnio martwił się tym, co go spotkało – o wiele bardziej trapiło go to, co dzieje się z jego synem, którego zdążył wykształcić na kapitana lotnictwa, zdołał schować jego zdjęcie w swojej marynarce. Była to najcenniejsza rzecz, jaką przy sobie posiadał. Mężczyzna wierzył w to, że dzięki interwencji swego syna on sam zostanie zwolniony z odsiadywania wyroku. Fakt, iż posiadał fotografię, został wykryty przez jednego z młodych chłopców, który przekazał tę wiadomość strażnikowi – ten zlecił zaś rewizję, w wyniku której odebrano Żydowi fotografię, tłumacząc to tym, że „jako szkodnik sowieckiego rzemiosła nie ma prawa przechowywać w celi zdjęcia oficera Armii Czerwonej”.
W listopadzie 1940 roku Gustaw udał się na tzw. etap, czyli na miejsce, gdzie więźniowie zostali podzieleni na różne grupy i wysłani do różnych obozów, do „Pieriesyłki”. Działo się to w Leningradzie, gdzie – jak dowiedział się bohater – przebywało w tym czasie około 40 tysięcy więźniów.
Przypadkowo Gustaw trafił do tej części więzienia, w której przebywali „pełnoprawni obywatele Związku Radzieckiego”, którzy skazani zostali za drobne wykroczenia, tj. kradzieże, spóźnienia do pracy itd., a kara, jaką otrzymali, nie przekraczała osiemnastu miesięcy. Warunki mieszkania w tej części więzienia wyglądały zupełnie inaczej niż w tej przeznaczonej dla więźniów określanych mianem politycznych – można tam było czytać gazety i książki, spać na ładnie pościelonych łóżkach, dobrze zarabiać za wykonywaną pracę, przyjmować kogoś z rodziny dwa razy w ciągu tygodnia oraz dostawać odpowiednie racje żywnościowe. Gustaw był wstrząśnięty widokiem ścian, na których widniały podobizny Stalina. Swoją część „Pieriesyłki” więźniowie nazywali „Pałacem Zimowym”.
W innej części więzienia, tj. dla więźniów „politycznych”, najważniejszą rolę pełnił „urka”, którego pozycja była tym wyższa, im więcej czasu spędził on w odizolowaniu, ile popełnił morderstw, ile ukradł, słowem – im więcej grzechów, tym większy autorytet wśród pozostałych „pospolitych” więźniów. Zaraz po dowódcy warty był najważniejszą osobą w obozie, sam mógł często decydować o tym, kto będzie wykonywał jaką pracę w brygadzie robotniczej.
Gustaw znalazł się w celi nr 37, chociaż jego nazwiska nie było na liście. Tam zapoznał się z pułkownikiem artylerii Szkłowskim, którego przodkowie byli zesłańcami po powstaniu styczniowym w 1863 roku (którego skazano za nienależyte wychowanie żołnierzy, oczywiście pod względem politycznym) oraz z pułkownikiem Iwanowiczem, który był niegdyś pracownikiem wywiadu i zaczął rozmawiać z Gustawem na temat uczestników kampanii wrześniowej, a także pozostałych więźniów umieszczonych w tej samej celi. Otóż, wymieniając „winy” wszystkich towarzyszy, okazało się, że zostali oni uznani za szpiegów już w 1937 roku, zaś przed śmiercią uchronił ich wybuch II wojny światowej.
Po jakimś czasie Gustaw oraz pułkownik Szkłowski zostali wyczytani na etap i zostali umieszczeni w jednym przedziale z trzema „urkami”, którzy umilali sobie czas, grając w karty – niedługo potem okazało się, że przedmiotem gry były zawsze cudze rzeczy (przykład: jedną z takich rzeczy był płaszcz Szkłowskiego, który jeden z „urków” kazał sobie oddać w ramach przegranej, karą za przegranie była bowiem konieczność odebrania jakiejś rzeczy obcej osobie).
Kiedy pociąg zatrzymał się w Wołogdzie, jako jedyny z przedziału opuścił go tylko Gustaw (uprzednio pożegnawszy się ze Szkłowskim), gdzie w więzieniu spędził jedną noc, a następnego dnia pojechał dalej, do Jercewa koło Archangielska.

2. Nocne łowy.
W Jercewie Gustaw poznał historię obozu, otóż wybudowało go ok. 600 więźniów w 1937 roku w temperaturze minus 40 stopni. Wielu z budowniczych zmarło podczas pracy, jednak ci, którzy przeżyli, a byli wśród nich przede wszystkim Finowie, Bałtowie i Rosjanie, otrzymali szczególne względy, tj. większe racje żywnościowe, jako że w 1940 roku „Jercewo było już dużym centrum kargopolskiego ośrodka przemysłu drzewnego z własną bazą żywieniową, z własnym tartakiem, z dwiema bocznicami kolejowymi i z własnym miasteczkiem za zoną dla administracji i straży osobowej”, mieścił już wówczas ok. 30 tysięcy więźniów.
Stąd właśnie wzięła się tradycja „proizwołu”. Pod nazwą „proizwoł” kryły się nocne rządy więźniów aż do świtu, którą sprawowali „urkowie”, którzy mieli tę przewagę, że żaden ze strażników nie był w stanie w niczym im przeszkodzić podczas licznych przestępstw, w tym tzw. nocnych łowów na kobiety, szczególnie te „świeżo” co przybyłe do obozu.
Po przybyciu do tegoż obozu, Gustaw dostał gorączki, więc za namową dyżurnego Dimki wybrał się do „łazarietu”, skąd dostał skierowanie do szpitala na całe dwa tygodnie, gdzie spędził cudowny czas, leżąc w czystym łóżku. W swoim pokoju miał chorych na „pyłagrę”, którzy po wypisaniu ze szpitala zawsze trafiali do baraku dla niepracujących, który powszechnie nazywano Trupiarnią.
Gustaw, ponownie posłuchawszy dyżurnego Dimki, po powrocie do swojego baraku (gdzie otrzymał jeszcze trzy dni zwolnienia), postanowił wkupić się w łaski „urka” stojącego na czele brygady tragarzy, więc sprzedał mu swoje oficerskie buty, które były wysokie i z pewnością przydatne do pracy w tychże trudnych warunkach. I tym oto sposobem Gustaw znalazł się pośród grupy tragarzy, którzy mieli co prawda nieokreślony czas pracy w ciągu dnia (co było znacznym minusem), ale posiadali najlepszą możliwość zdobycia jakiegoś pożywienia (co było plusem tak znacznym, że przyćmiło to jakiekolwiek wady tego systemu pracy).
W brygadzie tej rządziło ośmiu „urków”, spośród których najważniejszy był Ukrainiec Kowal. Pewnej nocy obudził on swoich „przybocznych” i wspólnie wybrali się na tzw. nocne łowy, za swoją ofiarę obierając młodą dziewczynę kręcącą się w okolicy szpitala (gdzie obok znajdował się barak kobiecy). Razem obalili ją na ławkę, gdzie dokonali na niej gwałtu. Później, nakryci przez strażnika, zawlekli ją do latryny, skąd po kolei zaczęli wychodzić dopiero po godzinie, jako ostatni wyszedł Kowal, który odprowadził dziewczynę (Marusię) do jej baraku. Następnego wieczora przyszła ona do nich sama i zaczęła całować Kowala, została na całą noc i odtąd robiła to za każdym razem. Pozostali więźniowie zintegrowali się z dziewczyną, jednak w brygadzie zaczęły się tworzyć grupki niechętne Kowalowi, które przyglądały się temu, jak coraz gorzej wykonuje swoją pracę. Ponadto którejś nocy jeden z „urków” zaczął zaczepiać Marusię, za co został przez nią opluty. Kowal stanął w jej obronie, jednak kiedy on sam zobaczył, że wszyscy są przeciw niemu, nakazał dziewczynie zdjąć ubranie i oddać się jego towarzyszom. Kiedy zrobiła to bez szemrania, po 3 dniach od tego wydarzenia na własną prośbę opuściła obóz, a „urkowie” z brygady Gustawa na nowo zbratali się i zapanował między nimi na nowo pokój.

3. Praca.
Dzień po dniu.
Każdy dzień zaczynał się o wpół do szóstej, kiedy codziennie każdy inny więzień był odpowiedzialny za wymarsz brygady do pracy. Wszystkie dni były jednakowe, i jak wspomina narrator – „rozdmuchiwanie nadziei” miało w sobie straszliwe niebezpieczeństwo zawodu”. Jednym z towarzyszy Gustawa był kolejarz Ponomarenko, który wielokrotnie rozmyślał o zakończeniu jego 10-letniej kary, lecz gdy nadszedł ten moment, otrzymał wiadomość, iż została ona przedłużona. Po tym mężczyzna rychło dostał ataku serca i zmarł.
Szczęście posiadali ci, którzy posiadali zwolnienia lekarskie – oni mogli wstać nieco później. Pozostali musieli zebrać się do pracy, tworząc z rozmaitych strzępków odzieży i opon samochodowych ubiór stosowny do warunków panujących na dworze, jak również adekwatny do jedenastogodzinnej pracy.  Z tego też względu wielu więźniów postanowiło w ogóle nie zdejmować swoich ubrań na noc, byle ich ubranie nie uległo pęknięciu czy ostatecznemu rozpruciu. Z drugiej zaś strony liczono na to, że dzięki odmrożeniom na ciele otrzyma się zwolnienie od lekarza.
Jeśli chodzi o posiłki, to obowiązywały trzy kolejki – stachanowców, którzy wyrabiali dziennie 125% normy, wobec czego zasługiwali na łyżkę gęstej kaszy i drobną porcję ryby. W drugiej ustawiali się ci, których wydajność pracy oscylowała w granicach 100%, ci mogli dostać to samo, tyle że bez ryby. Z ostatniego kotła posiłki otrzymywali ci, którzy nie mogli pracować oraz ci, którzy nie wyrabiali 100% normy. Najwięcej jedzenia dostawali specjaliści i technicy. Tym samym Gustaw prędko poczynił spostrzeżenie, że chociażby niewiele zwiększając racje żywnościowe, np. pod postacią dodatkowej łyżki zupy, bardzo szybko podnoszono wydajność więźniów, którzy w zamian za lepsze jedzenie potrafili zrobić dosłownie wszystko, nawet za cenę pracy ponad swoje siły.
Ten sposób pracy, tj. obliczanie normy danej brygady sprawiał, że nie było mowy o jakiejkolwiek solidarności wśród towarzyszy, a oznaczało to, że każdy nad każdym czuwał i często drastycznymi metodami wymuszał osiągnięcie danego wyniku. Najgorzej pod tym względem mieli ci, którzy pracowali przy wyrąbie lasów, dokąd codziennie musieli iść po 5-7 kilometrów, często w niekompletnym ubraniu i obuwiu, o chłodzie i głodzie, ponadto będąc niewyspanymi po krótkim śnie na bardzo niewygodnych pryczach. Na popołudniowy posiłek mogli liczyć tylko i wyłącznie stachanowcy, co również nie napawało nadzieją na lepszy dzień niż poprzedni. Pozostali dostawali chleb, i to tylko dopiero po powrocie z pracy, a jego racje były oczywiście „proporcjonalnie” dzielone między trzy wspomniane już wyżej kolejki.
Ważną funkcję pełnił „dziesiętnik”, który obliczał normę danej brygady. „Normą przy obliczaniu normy” były liczne przekupstwa i inne oszustwa, ponieważ bez tego niemożliwością byłoby nieraz osiągnięcie nawet i 100%, a co dopiero przekroczenie tego. Najwięcej możliwości oszustwa i wyrobienia najwyższej normy miała grupa tragarzy, jednak ci nierzadko pracowali nawet po dwadzieścia godzin w ciągu doby. Kiedy każda brygada wracała do obozu, wszyscy byli przeszukiwani, a jeśli przy kimkolwiek zostałby znaleziony przedmiot nienależący do niego, odpowiedzialnością była obarczana cała brygada, którą karano staniem nago na śniegu przez kilka godzin.
System pracy nakazywał władzom obozu prowadzić rejestr zarobków danego więźnia, i tak oto Gustaw dowiedział się, że w ciągu pół roku swej pracy zarobił tyle rubli, że ledwie pokryły one koszty jego pobytu w obozie.

4. Ochłap.
W 1941 roku zimą doszło do śmierci jednego z więźniów, Gorcewa, o którym mówiono, że należał on niegdyś do NKWD, a to dlatego, że jednego razu, po kłótni z paroma więźniami z Uzbekistanu, wykrzyczał, że swego czasu takich jak oni zabijał „jak idzie”. Od tego czasu w obozie szykowano lincz na Gorcewa. Sytuacja zaogniła się, kiedy jednego razu jeden z przejezdnych więźniów rozpoznał go i wypowiedział na głos wszystkie jego grzechy – jak to wpychał ludziom igły za paznokcie czy łamał palce, torturował. Na te słowa doszło do bójki, jednak pozostali więźniowie, świadkowie zajścia, zbuntowali się przeciwko Gorcewowi i go mocno pobili tak, że uznano, że „długo już nie pociągnie”. Przydzielono go do brygady pracującej w lesie, przyznano mu jedzenie z trzeciego kotła, nie dopuszczano go do odpoczynku. Mężczyzna skruszał, zaczął płakać, wszyscy przyglądali się temu, jak podupada na zdrowiu i pluje krwią. Razu jednego zemdlał. Załadowano go na sanie, po czym woziwoda miał zawieźć mężczyznę do zony. Po drodze jednak spadł z sań i w tym stanie pozostawiono go na powolną śmierć.

5. Zabójca Stalina.
Któregoś razu Gustaw poznał w obozie człowieka, który „wygrał zakład, ale przegrał życie”, otóż w więzieniu siedział już 7 lat i za to, że niegdyś założył się ze swoim przyjacielem, że jednym strzałem wyceluje w obraz z podobizną Stalina. Po jakimś czasie doszło między nimi do scysji, w wyniku czego ów przyjaciel doniósł na niego, po czym NKWD przyszło na oględziny obrazu, co poskutkowało aresztowaniem. Mężczyzna trafił do brygady tragarzy, lecz długo musiał o to zabiegać. Sprawował się dobrze, lecz wieczorami zaczął robić uniki, aż pewnego razu spadł na zaśnieżone tory. Okazało się, że cierpi na tzw. kurzą ślepotę, co oznaczało, że jego wzrok znacznie pogarszał się, gdy na dworze było ciemno. Choroba ta była na tyle popularna w obozie, że nikt się nią specjalnie nie przejmował. Mężczyzna musiał zmienić brygadę i poszedł do leśnej. W wyniku pracy w tychże trudnych warunkach zaczął podupadać na zdrowiu, aż w końcu zmarł parę miesięcy po tym. Przed śmiercią jednak bohater zobaczył go – przypominał żebraka, szaleńca – sam powiedział mu, iż jest zabójcą Stalina.

6. Drei Kameraden.
Po całym dniu, kiedy bohater był pewien, że nie otrzyma wraz z towarzyszami wezwania na bazę, udawał się do małego baraku o nazwie „pieriesylny”. Udawało mu się tam spotkać więźniów, którzy czekali na przeniesienie do kolejnych obozów. Jecerewo było miejscem, z którego więźniów przerzucano do innych obozów o znacznie gorszych warunkach. W tym małym baraku dowiedzieć można było się dowiedzieć o życiu w innych obozach, wymienić informacje, porozmawiać z drugim człowiekiem. Bardzo często dochodziło tu do handlu. W tej bazie tranzytowej można było ponarzekać na swój los, spotkać nowych ludzi. W roku 1940 do obozów i więzień napływali mieszkańcy wschodniej Europy: Ukraińcy, Białorusini, Żydzi, Polacy. W późniejszych latach dołączyli do nich Finowie i krasnoarmiejcy. Krótko po wybuchu wojny rosyjsko-niemieckiej w baraku tranzytowym można było spotkać licznych Niemców. Odróżniało ich od grupy pozostałych więźniów zachowanie oraz przyzwoity ubiór. W 1941 Gustaw miał przyjemność poznać w „pieriesylnym” trzech Niemców: studenta Stefana oraz dwóch mechaników samochodowych – Hansa i Otta. Wszyscy trzej byli członkami niemieckiej partii komunistycznej.
Po słynnym pożarze Reichstagu partia wydelegowała ich za granicę. Mechanicy poznali się w fabryce maszyn w Charkowie w 1936 roku. Stefan w tym czasie ubiegał się o przyjęcie na studia w Kijowie. Rok przed Wielką Czystką Hans ożenił się z Ukrainką. Wielka Czystka dosięgnęła całą trójkę. Postawiono im zarzut szpiegostwa i wszczęto w tej sprawie śledztwo, które trwało blisko rok. W 1939 wszystkich niemieckich komunistów umieszczono w jednym skrzydle moskiewskiego więzienia. Tu Hans i Otto poznali Stefana i zaopiekowali się nim. W pierwszej połowie września, więźniowie dowiedzieli się o pakcie sowiecko-niemieckim. Zaczęli protest głodowy, żądając rozmowy z ambasadorem. Przed końcem głodówki delegacja niemieckich komunistów spotkała się z schulenburdzkim wysłannikiem. Postawili tylko jedno żądanie – nie będą osądzeni za komunizm i nielegalną ucieczkę z kraju. Negocjacje rosyjsko-niemieckie trwające kilka miesięcy zapewniły więźniom liczne przywileje. Rosjanie ostatecznie wyrazili zgodę na uwolnienie byłych komunistów niemieckich. Zastrzegli jednak, że zatrzymają kilkudziesięciu więźniów w Rosji. W grupie zatrzymanych znaleźli się Otto, Stefan i Hans. Na początku roku 1940 usłyszeli wyrok 10 lat, a w lutym wysłano ich do Jercewa. Gustaw rozpoczął z nimi dyskusję dotyczącą porównania obozów koncentracyjnych i obozów pracy w Rosji. Jedynie student wykazywał chęć rozmowy, jednak został skarcony przez jednego z mechaników. Następnego ranka Niemcy poszli do Niandomy.

7. Ręka w ogniu.
Rosyjski system pracy przymusowej zakładał obok gospodarczego wyeksploatowania całkowite przeobrażenie więzionego człowieka. Dążąc do całkowitej destrukcji osobowości przesłuchiwanego więźnia podczas przesłuchań stosowano liczne tortury. Człowiek budzony był w środku nocy, oślepiany. Aby wydobyć od niego podpis czy zeznanie udawano się także od takich metod jak drażnienie widokiem kawy czy papierosów:
„Człowiek budzonyco nocy - na przestrzeni długich miesięcy, a czasem nawet i lat - pozbawiony w czasie śledztwa prawa załatwiania najelementarniejszych potrzeb fizjologicznych, trzymany godzinami na twardym krześle, oślepiony skierowaną prosto w oczy żarówką, kłuty podstępnymi pytaniami i niesamowitym crescendo urojonych zarzutów, drażniony sadystycznie widokiem papierosów i gorącej kawy na stole - gotów jest podpisać wszystko. Nie o to jednak chodzi. Więźnia można uważać za „spreparowanego” do ostatecznego zabiegu dopiero wtedy, gdy widać już wyraźnie, jak jego osobowość rozpada się na drobne części składowe: pomiędzy skojarzeniami powstają luki, myśli i uczucia obluzowują się w swych pierwotnych łożyskach i klekocą jak w zepsutej maszynie, pasy transmisyjne łączące teraźniejszość z przeszłością obsuwają się z kół napędowych i opadają na dno świadomości, wszystkie dźwignie i przekładnie intelektu i woli zacinają się, strzałki w zegarach pomiarowych skaczą jak oszalałe od zera do maksimum i z powrotem. Maszyna kręci się dalej na zwiększonych obrotach, ale nie pracuje już tak jak dawniej - wszystko, co wydawało się oskarżonemu przed chwilą absurdem, staje się rzeczą prawdopodobną, choć ciągle jeszcze nieprawdziwą, uczucia zmieniają barwę, napięcie woli znika”.
Więźniowie sami podpisywali akty oskarżenia. Zwykle nie byli w stanie wtedy myśleć racjonalnie, ich osobowość była rozbita na tysiące kawałków. Więźniowie zaczynali wtedy nawet wierzyć w to, co wcześniej wydawało się dla nich absurdem. Kiedy więzień był w stanie takiego emocjonalnego rozbicia, sędzia śledczy przedstawiał mu ostateczny dowód potwierdzający oskarżenie. Był to ostateczny, decydujący atak z jego strony. Przesłuchiwany stwierdzał wówczas, że jest winny i do tej pory źle postępował. Bardzo często w okresie między zakończeniem śledztwa a wydaniem wyroku więzień dochodził do siebie i uświadamiał sobie swoją niewinność. Miał wiele czasu do rozmyślań, zamknięty w więzieniu śledczym. Obowiązywał go zakaz rozmów z pozostałymi więźniami. Po wydaniu wyroku następował wyjazd do obozu.
W obozie liczyły się dla niego dwie rzeczy: praca i litość dla współwięźniów, świadcząca o tym, że nadal jest człowiekiem i potrafi odczuwać. Obóz jednak zmieniał ludzi. Na początku dzielili się oni kromką chleba, pomagali chorym i tym cierpiącym w „trupiarni”. Po kilku tygodniach pobytu w obozie człowiek najpierw troszczył się o swoje życie i swój żołądek, a dopiero później o innych. W tej chwili więzień wyzbywał się człowieczeństwa i proces rozpoczęty podczas pierwszych przesłuchań można było uznać za zakończony. Teraz rozpoczynała się eksploatacja taniej siły roboczej.
Michaił Aleksiejewicz Kostylew został przydzielony do grupy Gustawa. Był on nowym, więźniem, który przybył z Mostowicy. Był komunistą, studiował w Akademii Morskiej. Tu zapoznał się z klasykami marksizmu, działał w partii. Pragnął walczyć o wolność Europejczyków z Zachodu, uważał siebie za misjonarza. Na drugim roku studiów przypadkiem wpadły mu w ręce książki zachodnio-europejskich autorów, głównie francuzów. Malowały one przed nim obrazy idealnych miejsc, do których chciał dotrzeć. Zaniedbał przyjaciół, studia i partię. Powieści francuskie ukazały mu znaczenie słowa wolność. Był przekonany, że rodzina, znajomi, partia ukrywali przed nim „całą prawdę”. W 1937 został aresztowany. Nic nie dawały śledczym tortury fizyczne, zatem podjęli się tortur psychicznych. Kostylew wymyślił nazwiska i fakty przyznając się do abstrakcyjnej winy. Dalsze tortury psychiczne zmusiły młodego studenta do podpisania dokumentu świadczącego o tym, że chciał on obalić Związek Sowiecki przy pomocy obcych mocarstw. Kartą przetargową było zeznanie jednego ze studentów, z którym kiedyś podczas kłótni Kostylew  wykrzyknął, że należy wyzwolić Zachód od życia. Oszołomiony podpisał oskarżenie. Na początku 1939 został skazany na dziesięć lat obozu. Ponieważ był inżynierem otrzymywał lekkie prace. Po złożeniu na niego donosu został przeniesiony do brygady leśnej. Znienawidził współwięźniów. Zaczął czytać książkę, która uchroniła go przed całkowitym upadkiem. Czytając ją zrozumiał, że został oszukany. W 1941 został przeniesiony do brygady tragarzy. W tym miejscu poznaje Gustawa, cierpiącego w owym czasie na bezsenność. Gustaw poznał tajemnicę Kostylewa, który codziennie wsuwał rękę do pieca, by być zwolnionym z pracy i móc w spokoju czytać książkę w baraku. Na początku maja miała odwiedzić go matka. Misza nie chodził na bazę. Na początku kwietnia dostał on przydział na wyjazd na Kołymę. Do tego obozu wybierano wyłącznie więźniów w wysokoprocentową utratą zdrowia. Gustaw udał się do naczelnika obozu z propozycją wyjazdu zamiast Miszy, jednak naczelnik nie wyraził na to zgody. Misza z rozpaczą stwierdził że nie spotka się z matką. Oblał się wrzątkiem i konał w męczarniach. Matka nie została poinformowana o śmierci syna i na początku maja stojąc na wartowni odbierała rzeczy syna.

8. Dom Swidanij.
Dom Swidanij był miejscem, w którym możliwe były odwiedziny krewnych. Takie odwiedziny trwały ok. trzech dni i było dozwolone raz w roku. Aby uzyskać zgodę na wizytę rodziny więzień musiał starać się nawet kilka lat, wyrabiać 100% normy i mieć nienaganną przeszłość polityczną. Ponadto musiał podpisać deklarację zobowiązując się do milczenia na temat życia w obozie. Podobną deklarację podpisywała rodzina. Przed spotkaniem z krewnymi więźniowie dostawali nowe ubrania, mógł skorzystać z łaźni oraz fryzjera. Każda wizyta była ważnym wydarzeniem, jednak cudzoziemcy nie potrafili czerpać radości ze szczęścia współwięźniów. Dom Swidanji zbudowany był z sosnowych desek, w oknach wisiały firanki. Na czas widzenia każdy więzień otrzymywał własny pokój z czystym łóżkiem.

9. Zmartwychwstanie
Miejscem szczególnym w obozie był szpital. Każdy więzień marzył, by trafić tam choć na parę dni. Chwila odpoczynku, czyste łóżko przywracały więźniom poczucie normalności i godność. Szpital mieścił się w baraku obok Domu Swidanij. W salach panowała czystość, na korytarzach czekali chorzy więźniowie. Kierownikiem szpitala był lekarz z Jercewa, podlegało mu trzech lekarzy obozowych – Loevenstein, Zabielski i Tatiana Pawłowna. Lekarze obozowi sami byli więźniami, dlatego bardzo przestrzegali przepisów, z obawy przed zarządcami obozu. Pozycja lekarzy wiązała się z licznymi przywilejami. Lekarze mieli dostęp do kuchni oraz apteczki. Często po zakończonym wyroku otrzymywali propozycję podjęcia pracy w obozie. Leczenie polegało na podawaniu leków przeciwgorączkowych i odpoczynku. Każdy pacjent otrzymywał kartkę do łaźni, czystą bieliznę, „trzeci kocioł”, surówkę oraz porcję białego chleba.
Więźniowie starali się na wszelkie sposoby trafić do szpitala. Początkowo uciekali się do samookaleczeń, jednak władze obozu zaczęły traktować to jako sabotaż i dodawały do wyroku kolejne dziesięć lat:
„Ludziom prostym życie w obozie przychodziło nieco łatwiej, uważali je bowiem za ostateczne dno swej niełatwej i przedtem egzystencji i z pewną pokorą w sercach czekali na nagrodę za cierpliwość w cierpieniu. Ludzie inteligentni jednak, obdarzeni żywszą wyobraźnią, bogatsi w doświadczenia, byli na ogół zawsze bardziej niecierpliwi i jeśli nie potrafili się uzbroić w odrobinę bodaj cynizmu, oddawali się na pastwę wspomnień ze związanymi rękami i nogami. Jest rzeczą niezmiernie charakterystyczną, że „kułacy” i recydywiści pospolici raczej niechętnie szli do szpitala, przekładając nadeń parę dni zwolnienia w baraku - jak gdyby powstrzymywała ich przed tym krokiem nieświadoma obawa, że raz ujrzawszy coś, co mogło przypominać wolność, nie potrafią już nigdy więcej wrócić do niewoli. Ale szpital był prawdziwą ucieczką dla wszystkich, którzy wbrew podszeptom instynktu nie chcieli zapomnieć. Witali chorobę z radością, a wracając ze szpitala do baraków, twarze mieli ściągnięte i skurczone bólem; jak ludzie, których oderwano siłą od szczeliny w murze sięgającej w przeszłość, a poprzez przeszłość w zwodniczą nadzieję przyszłości”.
Pewnego dnia Gustaw wyszedł na 35 stopniowy mróz, by trafić do szpitala. Otrzymał dwa tygodnie zwolnienia. Leżał między Niemcem S i Rosjaninem Michaiłem Stiepanowiczem W. Przez pierwsze dni nie utrzymywali kontaktów, delektowali się ciszą i spokojem. Po kilku dniach siły powróciły do Gustawa i nawiązał bliższą znajomość z towarzyszami szpitalnymi.
Lekarz w Jercewie, Jegorow, był człowiekiem nieprzekupnym. Związał się z jedną z sióstr – Jewgieniją Fiodorowną. Z początku pracowała ona w lesie, jednak gdy była u kresu sił Jegorow zabrał ją do pracy w ambulatorium. Odczuwała ona wyrzuty sumienia z powodu związku z wolnym człowiekiem. Gustaw zdawał sobie sprawę, że ich uczucie nie przetrwa. Jak się później okazało Jewgienija związała się z innym więźniem – Jarosławem R. W kobiecie obudziły się żywe, prawdziwe uczucia. Michaił Stiepanowicz określił tę zmianę w jej zachowaniu jako zmartwychwstanie. Lekarz próbował walczyć o swój związek wysyłając Jarosława R do obozów peczorskich. Dzień przed wyjazdem Jewgienija sama zgłosiła się do niego o podobne przeniesienie. Jewgienija zmarła przy porodzie, wydając na świat dziecko Jarosława R.

10. Wychodnoj dień.
Wychodnoj dien był w obozie dniem wolnym od pracy. Z początku przypadał raz na dekadę, jednak gdy władze obozowe zauważyły, że zmniejsza się plan produkcyjny obozu. Zdecydowano więc, że wychodnoj dien będzie ogłaszany wówczas, gdy obóz przekroczy górną granicę produkcji na kwartał. O wolnym dniu więźniowie dowiadywali się dzień wcześniej od brygadierów. W tym dniu w obozie rozbrzmiewały dźwięki muzyki i śpiewy. Było to przygotowanie do dnia, który naznaczono rozrywkami i drobnymi przyjemnościami. Więźniowie okazywali sobie życzliwość, rozmawiali do późnej nocy. Pobudka była późniejsza, a po śniadaniu odbywała się rewizja, po której więźniowie zmuszeni byli uporządkowywać swoje baraki.
Każdy obozowicz spędzał dzień wolny w swój własny sposób. Gustaw spotykał się z innymi więźniami i prowadził ożywione konwersacje. Później odwiedzał baraki, w których zamieszkiwali jego znajomi. Zwykle o tej porze więźniowie zajęci byli pisaniem listów do krewnych. Tego dnia Gustaw odwiedził starego Kozaka – Pamfiłowa. Pod wieczór więźniowie wracali do swoich baraków, w których toczyły się zacięte dyskusje oraz wysłuchiwano opowieści współtowarzyszy. Przez kilka kolejnych dni świątecznych więźniowie z baraku, w którym mieszkał Gustaw słuchali opowieści Fina, Rusto Karinena o jego nieudanej próbie ucieczki z obozu. Dochodzi on do wniosku, że więźniowie są przykuci i związani z obozem, dlatego nie można od niego uciec.

 

CZĘŚĆ DRUGA

11. Głód.
W najgorszej sytuacji w obozie znajdowały się kobiety. W obozie cierpiało się na dwa rodzaje głodu – fizyczny i seksualny. Stare prawo obozu mówiło, że jeśli kobietę złamie się głodem fizycznym to zaspokaja się obie potrzeby jednocześnie. Życie w obozie pokazuje, że nie ma takiej rzeczy, której człowiek nie zrobiłby z głodu i bólu. Kobiety oddawały się za kawałek chleba. Często też zachodziły w ciążę, ponieważ gwarantowała ona wolne od pracy na trzy miesiące przed i pół roku po porodzie.
Pewnego dnia do obozu trafiła młoda Polka, która była dumna i nie dopuszczała do siebie żadnych mężczyzn. Gustaw założył się z inżynierem Polenko, że kobieta nie ugnie się. W kilka tygodni później przegrał zakład. Najdłużej opór stawiała śpiewaczka z moskiewskiej opery Tania, ale i ona z czasem ustąpiła.
To jakie żniwo zbierał głód można było zauważyć tylko w łaźniach, do których więźniowie mieli dostęp tylko raz na trzy tygodnie. W łaźni Gustaw poznał profesora Borysa Lazarowicza N, który później przedstawił mu swoją małżonkę – Olgę. W niedługim czasie Borys trafił do „trupiarni”, a Olga do brygady na bazie żywnościowej. Profesor przymierał głodem, został odesłany do innego obozu. Gustaw wraz z Olgą przemycali do obozu ciasto. Jeden z współwięźniów aby uchronić się przed śmiercią głodową zabił psa.

12. Krzyki nocne.
Baraki były oświetlone całą noc. Po skończonej pracy więźniowie mieli kilka chwil wytchnienia. Spędzali je głównie na pryczach, ale także naśladując życie na wolności. Największą zmorą dla więźniów była myśl o śmierci. W wieczór po przyjeździe do obozu Gustaw zauważył starca siedzącego przy piecu. Jego oczy były pozbawione wyrazu, puste, nieme, martwe. Należące do kogoś, kto nie potrafił zakończyć swojego życia. Jak się później okazało mężczyzna pochodził z Czeczenii. Na wolności zajmował się rolnictwem, jednak kolektywizacja pozbawiła go jego gospodarstwa. Aresztowano go, ponieważ nie chciał oddać worka pszenicy i zabił dwa barany. Po tygodniach morderczych przesłuchań i tortur został skazany na piętnaście lat. Mówił, że co dzień modli się o śmierć. Był jedynym więźniem, który nie krzyczał przez sen.
Więźniowie leżąc na pryczach popadali w obłęd związany z myślami o śmierci. Śmierć w obozie była anonimowa. Nie znano miejsca pochówku zmarłych więźniów, nie wiedziano czy po śmierci władze obozu wypełniają jakieś dokumenty, czy rodzina dowiaduje się o śmierci bliskiej osoby. Przekonanie, że ich śmierć pozostanie anonimowa najbardziej przerażało więźniów. Bardzo często współwięźniowie zobowiązywali się wzajemnie do tego, że ten który przeżyje obóz powiadomi rodziny o dacie śmierci oraz przybliżonym miejscu pochówku:
„W każdym razie w warunkach życia i pracy, jakie dane były więźniom w obozie, najskromniejsza nawet dyscyplina wypoczynku wymagała ogromnych wysiłków woli lub takich pokus, które byłyby silniejsze od śmiertelnego zmęczenia po jedenastogodzinnej pracy o głodzie. Dla większości więźniów powrót do zony i tak bardzo przez cały dzień upragnione spoczęcie na pryczy były złudną i samobójczą formą wzmocnienia organizmu”.
Każdego wieczoru około godziny dwudziestej drugiej rozmowy więźniów ustawały. Obóz powoli pogrążał się we śnie. Koło północy nad obozem rozbrzmiewały jęki śpiących. Czasem ciszę w środku nocy zagłuszał krzyk.

13. Zapiski z martwego domu.
W obozie od czasu do czasu organizowane były pokazy filmowe lub przedstawienia obozowe. Odbywały się one w baraku „chudożestwiennoj samodiejatielnosti”, który mieścił się w pobliżu kuchni. Owym barakiem zajmował się Kawecze, który również czuwał nad biblioteką. Funkcję tę pełnił obecnie Kunin, który zamieszkiwał za zoną. Miał on również pomocnika, którym był dawny więzień Paweł Iljicz.
Kawecze próbował zorganizować dla więźniów kursy dokształcające, jednak jego pomysły nie były przyjmowane z wielkim entuzjazmem:
„Cała działalność „kawecze” sprowadzała się do wypożyczania książek z biblioteki obozowej i do urządzania przedstawień w baraku „chudożestwiennoj samodiejatielnosti”. Kunin nie czytał prawdopodobnie w życiu ani jednej książki, ale znał zasady ich wydawania w obozie. Pierwsze pytanie, jakie otrzymywał więzień w wypożyczalni obozowej, brzmiało: „Jaki paragraf?” Polityczni mogli ubiegać się o dzieła Stalina i literaturę propagandową tylko po uprzedniej rozmowie z Kuninem; przestępcy pospolici natomiast mieli dostęp do wydawnictw politycznych bez ograniczeń. Ta procedura dogadzała więc w rezultacie większości zainteresowanych - pospolici bardzo rzadko odczuwali potrzebę przeczytania czegokolwiek poza obwieszczeniami na „czerwonej tablicy”, a polityczni mieli zrozumiałą awersję do studiowania teorii, którym zawdzięczali swoje uwięzienie”.
Poparcie więźniów zyskiwał organizując przedstawienia. W takim dniu, skazańcy byli dla siebie wyjątkowo uprzejmi i życzliwi. Zjawiali się w baraku z minami odświętnymi. Emisję filmów amerykańskich zawsze poprzedzała kilkuminutowa migawka sowiecka, utrzymana w tonie propagandowym. Film, którego pokaz był teraz organizowany nosił tytuł „Wielki walc”. Więźniowie wzruszyli się widząc życie ludzi wolnych. Zastanawiali się, czy kiedykolwiek wyjdą z obozu i zaznają wolności tak jak bohaterowie filmu. Gustaw siedział w towarzystwie Natalii Lwownej, która pracowała w biurze rachmistrzów. Po zakończeniu seansu więźniowie dziękowali Kuninowi. Natalia płakała. W rozmowie z Gustawem stwierdziła, że nie może się opanować widząc, że za murami obozu nic się nie zmienia. Dała mu książkę Dostojewskiego „Zapiski z martwego domu”. W ciągu następnych dwóch miesięcy Gustaw przeczytał ją. Czuł się tak, jakby przeżył olśnienie. Im bardziej wczytywał się w kartki książki, tym bardziej myślał o samobójstwie. Stanowiłoby ono samowyzwolnie. Natalia odbierając książkę wyznaje, że dzięki niej zrozumiała, że jest panią swojego życia i sama decyduje o rodzaju i czasie swojej śmierci.
Kolejne przedstawienie było ogłoszone wcześniej. Wieczorami trwały próby i przygotowania do tego wydarzenia. Miał być to koncert z udziałem Tani – śpiewaczki operowej. Gustaw poszedł w towarzystwie Olgi i Natalii. Gustaw tak zasłuchał się w koncert skrzypcowy Zelika Lejmana, że nie zauważył kiedy Natalia opuściła barak. Kilka tygodni później w obozie rozeszła się wieść, że Natalia próbowała targnąć się na swoje życie. Jej sąsiadka z pryczy we właściwym czasie zaalarmowała wartowników i przeniesiono kobietę do szpitala. Spędziła w nim dwa miesiące. Dostała inny przydział w pracy i jej znajomość z Gustawem zakończyła się.


14. Na tyłach otieczestwiennoj wojny.
Partia szachów.
Po wybuchu wojny rosyjsko-niemieckiej w życiu Gustawa zaszły pewne zmiany. Pod koniec czerwca wraz z innymi cudzoziemcami i rosyjskimi więźniami politycznymi został przeniesiony do pracy przy porębach leśnych. Władze obozowe drżały na samą myśl o wojnie. Więźniowie między sobą mówili o niej mało, ale wyczekiwali nadejścia wojsk hitlerowskich. Nastąpiły zmiany administracyjne w obozie. Ze stanowisk usunięto wszystkich „politycznych”. Ich miejsca zajęli wolni ludzie. Niemcy zostali przydzieleni do brygad leśnych. Obóz zawiesił zwalnianie więźniów. Podwojono także wyroki skazanym za szpiegostwo na rzecz Niemiec. Po miesiącu od wybuchu wojny nic się nie działo.
Po podpisaniu paktu Sikorski-Majski sytuacja Polaków w obozie drastycznie się zmieniła. Byli uważani za sojuszników i ludzi walczących w imię wolności. Nastąpiła amnestia, po której Rosjanie i cudzoziemcy odsunęli się od nich. Uważano ich za przyszłych prześladowców w więzieniach i obozach sowieckich. W grudniu 1941 podczas przemówienia Stalin powiedział, że ofensywa niemiecka została zatrzymana w okolicach Moskwy i Leningradu. Skazańcy nie byli tym pocieszeni.
Na początku lata 1941 w obozie wydarzył się wypadek. W Jercewie znajdował się barak techniczny. Pracujący tu więźniowie wykonywali zawody, którymi trudnili się także na wolności. Posiadali liczne przywileje, jednakże otrzymali je kosztem donosicielstwa. Gustaw miał w tym baraku wielu znajomych. Pewnej letniej nocy Gustaw, Weltmann, Loevenstein i Mironow rozgrywali partię szachów. Ormianin Machapetianow leżał na swojej pryczy. W środku nocy z głośnika radiowego odbierano wiadomości z frontu. W tym samym czasie w drzwiach baraku stanął pijany technik i uważnie wysłuchał relacji. Po zakończeniu wiadomości wykrzyknął, że ciekawi go, ile rosyjskich samolotów zostało zestrzelonych przez Niemców. Zapanowała cisza, po czym Zyskind wyszedł z baraku. Po piętnastu minutach dwóch oficerów z oddziału trzeciego wyprowadziło pijanego mężczyznę i Machapetina, w celu potwierdzenia słów technika. Po niedługim czasie Zyskind wrócił do pomieszczenia i położył się na swojej pryczy. Słychać było wystrzał. Gustaw spojrzał na twarz donosiciela, który tłumaczył, że odbył się trybunał wojenny. Gustaw poddał partię szachów. Loevenstein stwierdził w rozmowie z Zyskindem, że on jeden ma szansę stanąć w szeregach obrońców ojczyzny.

15. Sianokosy.
Sianokosy są okresem najmilej wspominanym przez Gustawa. Praca odbywała się daleko za obozem. Droga była w prawdzie długa i ciężka, ale praca nie była trudna. Na czele brygady Gustawa stanął stary cieśla – Iganow. Pracował on razem z innymi więźniami i nie korzystał ze swoich przywilejów. Polacy wychodzili na wolność po amnestii. Gustaw nawiązał przyjaźń z Sadowskim, starym bolszewikiem.
Gdy sianokosy dobiegły końca, brygadę wysłano na ścinkę drzew. Ich zadaniem było piłowanie i ładowanie klocków. Gustaw nie miał się w tym czasie najlepiej, był to dla niego najbardziej morderczy okres. Na gwałtowną zmianę pracy organizm zareagował cyngą i kurzą ślepotą. Bardzo często opadał z sił. Jego partner – Sadowski – popadł w obłęd głodowy. Do zmartwień Gustawa dołączyła świadomość tego, że nie został objęty amnestią. Każdego dnia prowadził rozmowy z Polakami idącymi z innych łagpunktów na wolność. Przetrwał ten okres jedynie dzięki Machaperianowi.
W listopadowy wieczór Gustawa zaczepił pewien więzień przed barakiem. Okazało się, że posiada on informacje na temat przyszłości Gustawa. Ponieważ Gustaw rozpowiadał o zwycięstwie Rosjan, donosiciele w rozmowie ze Struminą stwierdzili, że nie powinno się go zwalniać. Należy natomiast przenieść go do Moskwy jako szpiega. Gustaw dowiedział się, że donosicielem był Machapetian.

16. Męka za wiarę.
Pod koniec listopada 1941 Gustaw przestał się łudzić, że amnestia obejmie również jego. Wiedział, że jego ciało jest zbyt słabe by przetrwać do wiosny, dlatego postanowił ogłosić głodówkę protestacyjną. Z dwustu polskich więźniów w obozie Jercewie pozostało zaledwie sześć osób:
„Z blisko dwustu Polaków pozostało nas w samym Jercewie sześć osób. Codziennie przechodziły przez centralę dziesiątki więźniów z Mostowicy, Ostrownoje, Kruglicy, Niandomy i obu Aleksiejewek. Obóz wyludnił się w tragiczny dla nas sposób. Wydawało się, że jeśli nie umrzemy szybko, podzielimy los „starych Polaków” z Ukrainy, których od kraju rodzinnego oderwała rewolucja roku 1917 i którzy do czasu „amnestii” z roku 1941 uważali się za Rosjan. I rozumieliśmy teraz lepiej ich gorycz, gdy się dowiedzieli, że układ polsko-sowiecki uważa ich również za Rosjan”.
Głodówka ta była aktem desperacji. Gustaw był w ostatnim stadium cyngi, jego organizm był mocno osłabiony. Długoletni więźniowie byli pewni, że pozostało mu najwyżej pół roku życia. W obozie taki rodzaj protestu traktowano jak sabotaż. Groziło to śmiercią lub kolejnym wyrokiem. Współwięźniowie odradzali mu tego działania, lecz Gustaw nie słuchał ich, pragnął przypomnieć o sobie. Postanowił do swojego pomysłu nakłonić pozostałych Polaków. Twierdzili oni jednak, że takie działania mogą jedynie pogorszyć sytuację. Ostatniego dnia listopada zrozpaczony Gustaw był pewien, że strajk rozpocznie samotnie. W ten wieczór ostatni raz udał się do baraku Polaków apelując do nich i argumentując swoje postanowienie. Stwierdził, że Machapetian donosił na niego, i równie dobrze mógł donosić na wszystkich innych. Ponadto stwierdził, że komuniści niemieccy ogłosili w więzieniu głodówkę i prawie wszyscy zostali puszczeni wolno. Polacy po tej rozmowie zgodzili się przyłączyć do protestu. Jedynie inżynier M. został wyłączony z akcji, gdyż ze względu na stan zdrowia został wyznaczony do zaniesienia informacji o buncie na wolność. Jego samego wieczoru Polacy solidarnie zanieśli swoje porcje żywnościowe do biura Samsonowa. W tym okresie w postępowaniu Gustawa dało się odczuć zmiany. Z początku odczuwał on wyrzuty sumienia, z powodu tego, że wyjdzie na wolność w imię obrony tego, co stało się przyczyną aresztowań. Zaczął odczuwać nienawiść do współtowarzyszy, stał się podejrzliwy, opryskliwy i milczący.
Każdy Polak, który rozpoczął głodówkę pragnął wyjść na wolność, kosztem innych. Gdy Gustaw wrócił do baraku inni więźniowie przestali rozmawiać i odsunęli się od niego. Wieść o działaniach Polaków rozeszła się lotem błyskawicy i wywołała falę lęków. Tej nocy Gustaw nie mógł zasnąć. Zasnął dopiero nad ranem. Ze snu wyrwało go gwałtowne szarpnięcie Zyskinda, który zabrał go ze sobą. Po drodze Zyskind zbierał pozostałych głodujących Polaków. Zaprowadził ich do biura naczelnika obozu – Samsonowa. Przyjmował ich kolejno na przesłuchanie. Na pytania odpowiadali zgodnie, żądając zwolnienia z obozu na mocy amnestii. Po przesłuchaniu protestujący zostali zaprowadzeni do izolatora. Pierwszy głód Gustaw odczuł dopiero wieczorem. Następnego ranka uczucie głodu zastąpiła pustka i samotność. Wymienił kilka uwag z współwięźniami z sąsiednich cel. Dowiedział się że w celi obok siedzą trzy siostry zakonne. Zyskind przyniósł porcję chleba, robił to codziennie.
Wieczorem do celi Gustawa przyprowadzono drugiego człowieka. Zaczął on łapczywie jeść swój posiłek. Gustaw poczuł osłabienie, jednak nie ugiął się. Więzień spędził w celi pięć dni. Polak nie zamienił z nim nawet jednego słowa. Z każdym dniem głodówki ciało Gustawa było coraz bardziej słabe. Prawie cały czas leżał bez ruchu na pryczy. Czwartego dnia głodówki w drzwiach celi stanął oficer NKWD. Na zadane przez niego pytanie dotyczące przerwania głodówki Gustaw odpowiedział przecząco. Po jakimś czasie usłyszał od T, że pani Z zemdlała. Zabrano ją do szpitala. Wieczorem zjawił się Zyskind. Gustaw otrzymał od niego kartkę z wiadomością od B. Mówiła ona, że pozostała trójka głodujących jest w szpitalu. Radził również żeby zaprzestali protestów. Następnego ranka Gustaw obudził się z uczuciem duszności. Ciało było opuchnięte. Gorbatow przekazał mu informację, że wyprowadzono zakonnice z sąsiedniej celi. W nocy słychać było trzy wystrzały. Kolejnego dnia odwiedził go Loevestein. On również radził przerwać głodówkę, Gustaw jednak był nieugięty. W nocy w reakcji na ból serca ogarnął go strach. Przeraził się i zaczął walić w celę T. Myślał, że towarzysz nie żyje. Wspólnie podjęli decyzję o nie przerywaniu protestu. Ósmego dnia Zyskind wyprowadził Gustawa i T na wartownię. Tam podpisali tekst depeszy od ambasadora Rzeczypospolitej w Kujbyszewie. Zostali odprowadzeni do szpitala. Dzięki zastrzykom z mleka podanym przez dr Zabieleskiego, wbrew zaleceniom, obaj Polacy przeżyli.

17. Trupiarnia.
Była ostatnim etapem życia w obozie. Trafiali tu więźniowie niezdolni do pracy, starzy, chorzy. Teoretycznie istniała szansa przywrócenia więźnia do zdrowia przez regenerację organizmu. Pierwotnym założeniem trupiarni było przywracanie wykończonych fizycznie skazańców do stanu który umożliwiał im powrót do pracy. W praktyce barak ten stanowił miejsce, w którym mieszkali więźniowie czekający już tylko na śmierć. W trupiarni następowała kolejna selekcja. Dzielono więźniów na tych, którzy mają jeszcze szansę powrotu do brygady, oraz tych których czeka już tylko śmierć. Ci ostatni nie otrzymywali dodatku żywnościowego. Gustaw po głodówce przebywał w szpitalu pięć dni. Po tym okresie został skierowany do trupiarni. Cieszył się na myśl, że będzie mógł w spokoju, bezczynnie leżeć na pryczy czekając na zwolnienie z obozu.
W trupiarni powitały go liczne spojrzenia. Po wejściu do baraku zaczął szukać Dimki. Siedział on na pryczy w rogu pomieszczenia. Tuż obok swoją pryczę miał inżynier M. dzięki któremu głodówka Polaków została łagodnie potraktowana przez władze obozu. W środku dnia pojawił się Sadowski. Cierpiał on na obłęd głodowy. Każdego ranka i każdego wieczoru wystawał pod kuchnią i żebrał o jedzenie. Wyjadał resztki zlewek z kotłów.
Sama Trupiarnia była zamieszkiwana przez około sto pięćdziesiąt osób. Utrzymywana była w czystości i porządku. Panowała tam cisza. Skazańcy rozmawiali szeptem. Nie ukrywali oni swojej zazdrości o jedzenie i nienawiści do współwięźniów.
W miarę upływu czasu Gustaw przystosował się do specyficznych praw panujących w trupiarni. Pewnej nocy słyszał jak pewien nauczyciel z Nowosybirska opowiada o kobietach umierającym skazańcom. Innym razem Gustaw pomagał w kuchni. Miał możliwość najedzenia się do syta. W oknie kuchni dostrzegł twarze żebrzących o resztki Dimki i Sadowskiego. Popatrzył na nich z niechęcią i odrazą, choć sam parę dni wcześniej robił dokładnie to samo. Mimo tych specyficznych zasad panujących w Trupiarni, sprzyjała ona tworzeniu się przyjaźni. Dopiero tu Gustaw usłyszał historię życia Dimki.
W czasach rewolucji Dimka sprawował funkcję popa. Kilka lat później zrezygnował z posługi i stał się kancelistą. W 1930 roku wziął ślub i wyjechał na południe Rosji. Został ojcem dwójki dzieci. W roku 1936 cała jego rodzina została aresztowana. Sam Dimka został oskarżony o zbrodnię popostwa. Żona i dwójka dzieci zostali zesłani do Azji Środkowej. Dimka dostał skazany i przeniesiony do obozu. Tu odrąbał sobie nogę, by trafić do szpitala. W tym momencie definitywnie stracił wiarę w Boga.
Zupełnie innym człowiekiem okazał się być M. Współwięźniowie żywili do niego sprzeczne uczucia: nienawidzili go i szanowali jednocześnie. Zawsze kierował się trzema sprawami: Bogiem, Polską i żoną. Postępował z godnością, nie narzekał. Przed aresztowaniem sprawował funkcję urzędnika w ministerstwie rolnictwa. Pierwotnie skazano go na śmierć, jednak później wyrok zmieniono na dziesięć lat więdnienia. Od pierwszej chwili po aresztowaniu próbował skontaktować się z żoną, która została zesłana w głąb Rosji.
Ostatnie nadzieje na wolność zabił przymus podpisania krótkiego oświadczenia, które Polacy otrzymali przed Bożym Narodzeniem. Gustaw uświadomił sobie, że będzie zmuszony zadomowić się w Trupiarni. Nadszedł czas świąt. W obozach przebiegały one w sposób zakonspirowany, w wielkiej tajemnicy i nieoficjalnie. Wieczorem do baraku przybyli pozostali Polacy. Łamali się przechowywanym specjalnie na tę okazję chlebem. Pani Z ofiarowała każdemu z nich chusteczkę. Wigilijna kolacja, do której chwilę później zasiedli, składała się z kawałka chleba i kubka wrzątku. Płakali z tęsknoty za ojczyzną. Oficer B. opowiedział historię swojego aresztowania i śledztwa.

18.  Opowiadanie B.
Gustaw wspomina:
„Ledwie usnąłem, poczułem, że ktoś mnie budzi inaczej niż w czasie codziennego «podjomu». Obok mojej pryczy stał zastępca Samsonowa i kazał mi się szybko ubierać. Nie pozwolił mi się jednak dokładnie ubrać, obiecując, że zaraz wrócę do baraku. Wszyscy jeszcze spali i obóz zalegała cisza. W kancelarii NKWD czekała na mnie Strumina w asyście dwóch uzbrojonych żołnierzy. Byłem ciągle jeszcze zaspany, ale otrzeźwił mnie podsunięty do podpisu akt oskarżenia, z którego wynikało, że jestem aresztowany za powtórną zdradę Związku Sowieckiego. Mimo nacisku nie podpisałem. Strumina kazała mnie dwóm żołnierzom odprowadzić do centralnego izolatora. Nie pozwolono mi zabrać z baraku pozostałych części ubrania, obiecując dostarczyć mi je do więzienia”.
22 czerwca po wybuchu wojny rosyjsko-niemieckiej B. nie mógł zasnąć. Nad ranem został obudzony przez zastępcę Samsonowa. Zabrał go o kancelarii NKWD, gdzie czekała na niego Strumina. Towarzyszyło jej dwóch żołnierzy. Podsunięto mu do podpisania akt oskarżenia. Wynikało z niego, że B. zostaje oskarżony o kolejną zdradę Związku Sowieckiego. Oficer mimo silnych nacisków, nie podpisał dokumentu. Wyprowadzono go do centralnego izolatora. Po krótkim czasie do celi wprowadzono kilku więźniów z Jercewa. Snuli oni przypuszczenia, że zostaną rozstrzelani. Do celi trafiło w sumie dwudziestu dwóch więźniów. Zostali oni przywiezieni z innych łagpunktów. Rozpoczęto śledztwa. Ciągnęły się one wiele dni. Podczas przesłuchań katowano i bito więźniów. Zwykle odbywały się one w nocy. Skazańcy wracali nad ranem pobici, roztrzęsieni. Byli zmuszani do składania fikcyjnych zeznań, oraz podpisywania gotowych protokołów. Przesłuchanie B. również odbyło się w nocy. Został on przewieziony do siedziby NKWD. Oficer przeglądał dokumenty dotyczące poprzedniego śledztwa. Po przeprowadzaniu przesłuchania, B. otrzymał do podpisania gotowy dokument. Został on w nim oskarżony o bycie urzędnikiem w burżuazyjno-kapitalistycznej Polsce. Dokument zawierał także zarzut zdrady Związku Radzieckiego poprzez opowiadanie współwięźniom o życiu na Zachodzie. Odmowa podpisania aktu skończyła się pobiciem. Zaprowadzono go na wartownię pilnując by nie zasnął. Po kilku godzinach doszło do kolejnego przesłuchania. Trwało ono do rana. Po upływie dwóch tygodni B. został ponownie wezwany do podpisania protokołu. Ponownie odmówił złożenia podpisu.
Kilka dni później rozpoczęły się rozprawy sądowe. Osoby posiadające wyrok zostały przeniesione do innej celi. B. został sam. Pewnej nocy więźniowie, którzy byli skazani na śmierć, zostali zabrani z sąsiedniej celi i rozstrzelani. Po upływie kilku tygodni B. został zabrany w nocy do Sali sądowej. Przedstawiono przed nim, że na mocy umowy rządu polskiego z rządem sowieckim nie będzie sądzony. W pierwszych dniach września został przewieziony do Drugiej Aleksiejewki. Skierowano go tu do zony izolacyjnej. Po upływie dwóch tygodni uzyskał przeniesienie do wolnej zony. Wybrał barak który zamieszkiwali tylko Polacy i w nim zamieszkał. Pewnego dnia Polacy zbuntowali się i odmówili wyjścia do pracy. Żądali zwolnienia z obozu na mocy amnestii. Soroka wysłał wszystkich więźniów do Kruglicy. Jedynie B. trafił do Jercewa. Wracał tu jak do domu.
Ciało Gustawa ponownie zaczęło odmawiać mu posłuszeństwa w styczniu. Puchło, było obolałe. Całe dnie spędzał na pryczy wspominając czasy, kiedy był wolnym człowiekiem i żył w Polsce. Często zapadał w sen na jawie i budził się z płaczem wspominając obraz rodziny.
Życie w Trupiarni toczyło się swoim własnym powolnym rytmem. Rytm ten burzony był jedynie przez nieoczekiwane wydarzenia. Pewnego wieczoru stary „kołchoźnik” rzucił się w ogień wykrzykując nadejście Chrystusa. Innym razem Sadowski wykrzykiwał jakieś nazwiska skazując wyimaginowanych ludzi na rozstrzelanie. Były to ostatnie dni pobytu Gustawa w Trupiarni.

19. Ural 1942.
19 stycznia 1942 roku podoficer Trzeciego Oddziału przypomniał sobie o Gustawie. Następnego dnia rano został on wypuszczony z obozu. Pożegnał się z Dimką i panią Olgą. Ruszył po dokumenty do Drugiego Oddziału. Wraz z dokumentami dostał spis miejscowości w których może przebywać. Po wyjściu z obozu udał się na dworzec kolejowy. Tu w oczekiwaniu na pociąg do Wołogdy spędził pierwszą noc na wolności. Gustaw postanowił przyłączyć się do wojsk polskich. Mógł dotrzeć jedynie do Uralu. Po dotarciu na dworzec w Wołogdzie spotkał wielu więźniów objętych amnestią. W tym mieście spędził kilka dni, co rano byli więźniowie wyganiani byli na żebry. Gustaw dostawał jedzenie od staruszki. Pewnego dnia Gustaw trafił do Ludowego Komisariatu Wojny. Kapitan nie chciał udzielić mu informacji dotyczących miejsca tworzenia armii polskiej.
Kolejnym przystankiem na jego drodze okazało się małe miasteczko Buj. Zawiadowca na stacyjce kolejowej zaproponował mu wyładowanie wagonu w zamian za kilogram chleba i talerz zupy. Gustaw zażądał miejsca w pociągu do Swierdłowska. Jeszcze tej samej nocy siedział na korytarzu, zmierzając w wybranym przez siebie kierunku. Po pewnym czasie nieznajoma kobieta zaprosiła go do swojego wagonu. Ukrywała go w przedziale i dzieliła się jedzeniem do końca przejazdu.
30 stycznia Gustaw dojechał do Swierdłowska. Zakupił notes i ołówek. Zapisywał w nim swoje obserwacje. Wraz z kilkoma Polakami zamieszkał na dworcu. Niestety nikt tu nie słyszał o armii polskiej. Później udał się na poszukiwanie rodziny Krugłowów. Byli to krewni jednego ze znajomych więźniów poznanych w łagpunkcie Ostrownoje. Córka generała przyjęła go bardzo ciepło oferując kolację. Gustaw był wzruszony takim traktowaniem. Krugłowa odmówiła mu noclegu tłumacząc się działaniami NKWD skierowanymi w stronę jej rodziny. Młodzieniec wrócił więc na dworzec. Kolejnego dnia pobytu poznał młodą Gruzinkę. Nazajutrz na dworcu swierdłowskim pojawił się oficer polski. Przekazał on informacje dotyczące najbliższej misji wojskowej armii polskiej. Mieściła się ona w Czelabiuńsku. Stacjonowali oni w hotelu „Ural”. Byli wśród nich znajomi Gustawa z obozu. Kapitan obiecał zorganizować dla Polaków dokumentu ułatwiające podróż do Kazachstanu.
W pierwszych dniach lutego pociąg zabrał ich do Czelabińska. 9 marca dotarli do Ługowojów. 12 marca dziesiąty pułk artylerii lekkiej przyjął w swoje szeregi Gustawa. Kapitan K, któremu Gustaw pomagał w więzieniu witebskim, był pierwszą osobą spotkaną w nowym miasteczku. Dywizja, złożona z najpóźniej uwolnionych więźniów została przeniesiona z Rosji do Persji. Dopiero 2 kwietnia Gustaw znalazł się poza Rosją, krajem w którym „można zwątpić w człowieka i sens walki o to, aby mu było lepiej na ziemi.”

20. Epilog. Upadek Paryża.
O upadku stolicy Francji więźniowie dowiedzieli się w Witebsku. Informację tę przyniósł więzień, którego wepchnięto do ich celi w czerwcu 1940 roku. Z powodu nieufności i świadomości istnienia szpiegów w pomieszczeniu zapanowało milczenie. Nieznajomy kilkakrotnie wyszeptał tę wiadomość, po czym rozpłakał się. Więźniowie zrozumieli, że nie ma na co czekać. Gustaw zawarł z nowym więźniem bliższą znajomość.
W czerwcu 1945 spotkali się ponownie. Tym razem w Rzymie. Polak zajmował się wtedy redakcją pisma wojskowego. Dopiero teraz Gustaw poznał dalsze losy więźnia. Z Witebska został on odesłany do obozu nad Peczorą. Ponieważ był Żydem z pochodzenia – ominęła go amnestia. W 1942 został przydzielony do brygady budowlanej. Przedterminowo zwolniono go dwa lata później. Został wtedy wcielony do Armii Czerwonej. W bitwie pod Budapesztem ucierpiał i został odesłany do jednostki polskiej. Z nią dotarł do Warszawy. Z Polski uciekł do Włoch. Ze smutkiem stwierdził, że po powrocie do Polski nie spotkał i nie znalazł nikogo bliskiego i znajomego. Szukał również ludzi, którzy przeżyli sowieckie więzienia, tortury, przesłuchania. Liczył tylko na jedno słowo – rozumiem. Wyznał, że w czasie życia w obozie został zmuszony do złożenia donosu. Dotyczył on czterech Niemców, którzy byli przydzieleni do jego brygady. Zmuszony był wybierać między powrotem do ciężkiej i wyczerpującej pracy w lesie, a życiem niewinnych ludzi. Egoistycznie wybrał własne dobro.
Gustaw wysłuchał go w spokoju i milczeniu. Powróciły do niego wspomnienia związane z życiem w obozie. Nie mógł wymówić oczekiwanego przez rozmówcę słowa. Mężczyzna opuścił pokój hotelowy. Gustaw oglądał, jak znajomy z Witebska niknie w tłumie wolnych ludzi:
„Wstałem z łóżka i nie patrząc mu w oczy, podszedłem do okna. Odwrócony plecami do pokoju, słyszałem, jak wychodzi i przymyka ostrożnie drzwi. Pchnąłem żaluzje. Na Piazza Colonna chłodny powiew popołudnia wyprostował przechodniów jak przyduszony posuchą do ziemi łan żyta. Pijani żołnierze amerykańscy i angielscy szli trotuarami, roztrącając Włochów, zaczepiając dziewczęta, szukając cienia pod parasolami wystaw sklepowych. Pod kolumnadą narożnego domu wrzała czarna giełda. Rzymscy „lazzaroni”, mali oberwańcy wojenni, nurkowali między nogami ogromnych Murzynów w mundurach amerykańskich. Miesiąc temu skończyła się wojna. Rzym był wolny, Bruksela była wolna, Oslo było wolne, Paryż był wolny. PARYŻ, PARYŻ. Wyszedł z drzwi hotelu, jak ptak z przetrąconym skrzydłem przefrunął przez jezdnię i nie oglądając się za siebie, zniknął w kotłującym się tłumie”.

KONRAD WALLENROD - STRESZCZENIE, CHARAKTERYSTYKA, OPRACOWANIE


Ideologia Makiawelizmu

Utwór Konrada Wallenroda poprzedzony jest mottem: "Dovate adungue sapere, come sono due generazoni da combattere... bisogna essere volpe e leone."

Miejsce Akcji

Stolica Zakonu Krzyżackiego, Marienburg (obecnie Malbork)...

Opis Postaci, Charakterystyka

Konrada Wallenroda poznajemy jako silnego, dojrzałego mężczyznę, który właśnie zostaje obrany wielkim mistrzem Zakonu Krzyżackiego.


Streszczenie Szczegółowe

Mickiewicz poprzedza utwór krótką przedmową w której wyjaśnia losy europy środkowo wschodniej okresu średniowiecza – głównie XIV i XV wieku.

Walenrodyzm

Wallenrodyzm jest to postawa, która nawiązuje do zachowania jakie przyjął tytułowy bohater utworu Adama Mickiewicza "Konrad Wallenrod".

 

Adam Mickiewicz


Konrad Wallenrod

KONRAD WALLENROD - CECHY BOHATERA BAJRONICZNEGO

Bohater Bajroniczny - cechują go:

  • wysoki poziom inteligencji i percepcji otaczającego go świata
  • przebiegłość oraz zdolność do adaptacji w różnych sytuacjach jakich się znajduje
  • bystrość, mądrość, wiedza
  • samoobserwacja i krytyczne nastawienie do własnej osoby
  • charyzma, tajemniczość
  • zmaganie z ogólnie przyjętymi zasadami moralnymi
  • postępowanie w brew zasadom moralnym
  • bunt
  • zdolność do uwodzenia i wykorzystywania własnej zmysłowości
  • dominacja społeczna
  • konflikt emocjonalny
  • dystans do instytucji społecznych i norm
  • bycie skazanym na wygnanie, wykluczenie społeczne lub wyjęcie z pod prawa
  • skomplikowana przeszłość
  • cynizm
  • arogancja
  • zachowanie prowadzące do samodestrukcji
  • często stawia się go jako przeciwieństwo bohatera werterycznego

Twórczości Georga Byron i bohatera bajronicznego wywarły silny wpływ na wiele innych dzieł powstających w romantyzmie.

KONRAD WALLENROD - IDEOLOGIA MAKIAWELIZMU

Utwór Konrada Wallenroda poprzedzony jest mottem: "Dovate adungue sapere, come sono due generazoni da combattere... bisogna essere volpe e leone.",
które w tłumaczeniu na język polski oznacza: Macie bowiem wiedzieć, że są dwa sposoby walczenia… trzeba być lisem i lwem. Wyraża ono ideologię Nicollo Machiavellego, którą filozof zawarł w swojej dewizie "Cel uświęca środki". Przedstawione są tutaj dwa sposoby walki jako lis i jako lew. Lis jest symbolem przebiegłości i chytrości - uosabia walkę niejawną prowadzoną podstępem. Lew jest natomiast symbolem odwago i siły - uosabia on walkę jawną, honorową, męską. Jak się okazuje Konrad Wallenrod wybiera ten pierwszy sposób walki. Jak chytry lis postanawia pokonać Zakon Krzyżacki przez podstęp i zdradę. Co prawda nie jest to honorowy sposób walki jednak jedyny skuteczny wobec potęgi zakonu i nie równych szans przeciwników.

Utwór oparty jest na tak zwanej ideologi makiawelizmu. Doktryna ta stanowi synonim wszelkich "dwuznacznych" moralnie działań. Inaczej można by określić tą ideologię sformułowaniem: "po trupach do celu".

KONRAD WALLENROD - MIEJSCE AKCJI

Stolica Zakonu Krzyżackiego, Marienburg (obecnie Malbork) – narożna wieża, zamek krzyżacki. Litwa – Kowno, Kiejdany (miasto położone na północ od Kowna), drewniane miasteczko (z którego pochodzi Konrad), ogród w dolinie (kamień przy którym spotykali się Walter z Aldoną), pola Peruna (gdzie palono jeńców litewskich na stosach ofiarnych, Połoga (nadbałtycka miejscowość na północ od Kłajpedy). W treści utworu wspomniane są również wydarzenia z takich zakątków świata jak: Palestyna, Hiszpania – Grenada i Alpuhara.

KONRAD WALLENROD - OPIS POSTACI, CHARAKTERYSTYKA

Konrad Wallenrod

Konrada Wallenroda poznajemy jako silnego, dojrzałego mężczyznę, który właśnie zostaje obrany wielkim mistrzem Zakonu Krzyżackiego. O jego zwycięstwie zadecydowały rzekome zasługi w walce przeciwko poganom na krucjatach w Ziemi Świętej, w walce przeciwko Maurom w Hiszpanii jak również sukcesy na turniejach rycerskich. Dowiadujemy się, że Wallenrod jest skromny, nie interesują go dobra materialne, sława i pochlebstwa. Stroni on od udziału w ucztach i biesiadach. Na słowa „ojczyzna, powinność, Litwa, kochanka, krucjata” doznaje niezwykłego wzruszenia, popada w zamyślenie z którego jest w stanie wyciągnąć go tylko Halban.
Mimo stosunkowo młodego wieku Konrad posiada już siwe włosy i zmarszczki, które świadczą o trudnych doświadczeniach życiowych. Główną wadą Konrada jest nadużywanie alkoholu w samotności co powoduje, że śpiewa on smutne pieśni w obcym języku. Konrad często prowadzi potajemne, nocne rozmowy z pustelnicą z narożnej wieży. Okazuje się być mistrzem innym niż spodziewali się tego Krzyżacy: wstrzymuje wypowiedzenie wojny przeciwko Litwie, wprowadza jedynie surowe przepisy. (posty, pokutę, wyzbywanie się dóbr materialnych). Od czasu wyboru na wielkiego mistrza w Konradzie mieszają się uczucia: szczęścia i smutku, gniewu i triumfu. Konrad z jednej strony cieszy się z odniesionych sukcesów z drugiej wie, że nie są one jego ostatecznym celem. Jak się dowiadujemy z rozwoju akcji jego nadrzędnym celem jest zemsta na wrogu – pokonanie podstępem Zakonu Krzyżackiego.
Z opowieści wajdeloty dowiadujemy się o przeszłości Konrada. Jest tak naprawdę Litwinem, urodził się w drewnianym litewskim miasteczku, które zostało spalone podczas najazdu Krzyżowców. Jako dziecko został wzięta do niewoli niemieckiej, jego rodzice zaś najprawdopodobniej zostali zamordowani. Od tamtej pory czuje wstręt i nienawiść do Zakonu, chce się zemścić za te wydarzenia. Wychował się na dworze mistrza Winrycha, został przez niego ochrzczony niemieckim imieniem Walter Alf, w duszy zachował jednak przywiązanie do ojczyzny. Patriotyzmu nauczył go Halban – litewski pieśniarz, niewolnik będący tłumaczem wojskowym w służbie Zakonu.
Podczas pierwszej bitwy Zakonu z Litwinami w której uczestniczył wraz z Halbanem przeszedł na stronę litewską. W ten sposób trafił na dwór księcia Kiejstuta gdzie poślubił jego córkę Aldonę. Wkrótce jednak zdaje sobie sprawę z faktu, ze nie jest w stanie dzielić z żoną rodzinnego szczęścia podczas gdy Litwa jest nękana ciągłymi najazdami wroga. Postanawia podjąć potajemną walkę z Zakonem. W dokonaniu zemsty ciągle dopomaga mu Halban.
Konrad ostatecznie odnosi sukces i dokonuje planowanego odwetu. Tak prowadzi krucjatę przeciwko Litwie, że to Krzyżacy odnoszą straszliwą porażkę. Tajny trybunał Zakonu odkrywa jednak prawdę o Konradzie – dowiadują się, że nie jest tym za kogo się wcześniej podawał. W rzeczywistości zabił podczas krucjaty słynnego Wallenroda i podszył się pod niego by zdobyć władzę w Zakonie. Zostaje wydany na niego wyrok. Konrad woli jednak popełnić samobójstwo wypijając truciznę. Konrad Wallenrod to typowy bohater bajroniczny, który dla dobra ojczyzny poświęcił własne szczęście – miłość do swojej żony Aldony.

Aldona

Historii życia Aldony dowiadujemy się głównie z opowieści wajdeloty. Była ona najmłodszą córką księcia litewskiego Kiejstuta! Miła dwie starsze siostry. Była piękna, młoda, wiodła szczęśliwy pozbawiony trosk żywot na zamku nieopodal Kowna. Gdy poznaje Waltera Alfa (Konrada Wallenroda) jest zafascynowana jego opowieściami o niemieckich zamkach, pełnych przepychu miastach i kościołach oraz o wszechmocnym Bogu, którego do tej pory nie znała. Walter uczy ją wiary chrześcijańskiej, modlitw, wręcza jej medalik z NMP. Dziewczyna spotyka się z ukochanym w zasadzonym przez niego w dolinie ogrodzie. Wychodzi za mąż za Waltera. Ich szczęście jednak szybko kończy się wraz z najazdami Krzyżaków na Litwie. Gdy Walter Alf wyjeżdża by pod fałszywym imieniem Konrad Wallenrod dokonać zemsty na Zakonie, Aldona postanawia wieść samotny żywot do końca swych dni. Próbowała wstąpić do klasztoru lecz nie była w stanie złożyć ślubów Bogu gdyż kochała już kogoś innego ponad wszystko (Waltera). Próbowała pracować u sióstr zakonnych jako służka. Ostatecznie jednak nie mogąc znieść cierpienia i żalu po ukochanym nakazała się zamurować w narożnej wieży nieopodal Marienburgu w nadziei, że jeszcze kiedyś spotka albo usłyszy o ukochanym. W rzeczy samej udaje się jej kilka razy porozmawiać z Konradem. Ostatecznie wraz z nim popełnia samobójstwo wydając przeraźliwy jęk.

Halban

Pieśniarz, wajdelota, Litwin, wzięty do niewoli przez Krzyżaków, służy im jako tłumacz wojskowy. Jest główną osobą, która przyczyniła się do sukcesu zemsty Konrada. To on wpoił w Waltera Alfa patriotyzm, nauczył go ojczystej mowy i pisma. Halban jest nieodłącznym towarzyszem Konrada, zastępuje mu niemal ojca. Przebywa z nim w Mareinburgu, na bitwach i na dworze Kiejstuta. Ma niesamowity wpływ na mężczyznę: jednym chłodnym, przenikliwym spojrzeniem jest w stanie uspokoić wzburzonego Konrada. To on pod przebraniem wykonuje pieśń wajdeloty podczas uczty w Zakonie. Jest ona bezpośrednią przyczyną dokonania przez Konrada zemsty. Ostatecznie odmawia Konradowi wypicia trucizny. Zamiast samobójstwa woli on powrócić na Litwę by tam sławić w pieśniach czyny Waltera Alfa.

Książę Kiejstut

Książę litewski, ojciec Aldony, zięć Waltera Alfa.

Książę Witold

Książę litewski, który po przegraniu z Jagiełłą zmagań o polski tron zawiera z Zakonem przymierze przeciwko własnemu narodowi (Litwie). Pod wpływem najprawdopodobniej wyrzutów sumienia jakie pojawiły się po wysłuchaniu przez niego pieśni wajdeloty zdradza Krzyżaków i staje się główną osobą po Konradzie, która przyczyniła się do zwycięstwa Litwy.

Almanzor

Król muzułmański, wódz Maurów, który używa podstępu w walce z Hiszpanami. Mickiewicz wspomina jego historię w Balladzie Alpuhara śpiewanej przez Konrada podczas biesiady.


KONRAD WALLENROD - PLAN WYDARZEŃ

  1. Zniszczenie i spalenie przez Krzyżaków jednego z litewskich miast, uprowadzenie chłopca i zabicie jego rodziców.
  2. Ochrzczenie chłopca imieniem Walter Alf  i jego dorastanie na dworze wielkiego mistrza Winrycha.
  3. Wpojenie miłości do ojczystej Litwy, nauka rodzimego języka przez Halbana.
  4. Przejście Waltera i Halbana na stronę Litwinów podczas jednej z bitew.
  5. Ślub Waltera z córką księcia Kiejstuta – Aldoną.
  6. Zagrożenie krzyżackie na Litwie.
  7. Udział Waltera i Kiejstuta w licznych walkach przeciwko Zakonowi.
  8. Podjęcie decyzji przez Alfa o dokonaniu zemsty na Zakonie Krzyżackim na drodze podstępu.
  9. Pożegnanie z Aldoną u wrót klasztoru.
  10. Podjęcie decyzji przez Aldonę o zamurowaniu w wieży Marienburga.
  11. Udział Waltera w krucjatach, zabójstwo Wallenroda, podszycie się pod jego nazwisko, wsławienie w walkach w Hiszpanii oraz na turniejach rycerskich.
  12. Powrót Waltera jako sławny Konrad Wallenrod do Marienburga.
  13. Przyjęcie ślubów zakonnych.
  14. Wybór Konrada na wielkiego mistrza.
  15. Potajemne nocne spotkania Konrada z pustelnica z narożnej wieży (Aldona).
  16. Wprowadzenie przez Konrada surowych zasad i ociąganie się z podjęciem decyzji o wojnie.
  17. Biesiada na dworze krzyżackim, obecni są mistrz, komturzy i książę Widold, który sprzymierzył się z zakonem przeciwko własnemu narodowi.
  18. Pieśń Wajdeloty i jego opowieść historii Waltera Alfa.
  19. Gniew Konrada i podjęcie decyzji o wojnie.
  20. Zdrada Witolda, który powraca na Litwę.
  21. Wyprawa na Litwę zakończona klęską Krzyżaków – nieudolne prowadzenie wojny przez Konrada i jego tajne układy z Witoldem.
  22. Odkrycie zdrady Wallenroda przez tajny trybunał i wydanie wyroku śmierci, trzykrotne „Biada!”
  23. Ostatnia rozmowa Konrada z Aldoną zamurowaną w wieży.
  24. Samobójstwo Konrada i Aldony.
  25. Rozsławianie chwały Waltera Alfa w pieśniach wajdeloloty Halbana.

KONRAD WALLENROD - STRESZCZENIE SZCZEGÓŁOWE

Przedmowa

Mickiewicz poprzedza utwór krótką przedmową w której wyjaśnia losy europy środkowo wschodniej okresu średniowiecza – głównie XIV i XV wieku.

Naród litewski składający się z pokoleń Litwinów, Prusów i Lettów zamieszkiwał niewielki kraj na niezbyt żyznym terenie, który przez długi czas był nieznany Europejczykom. Dopiero począwszy od XIII wieku Litwa zaczęła być nękana najazdami. Kiedy Prusowie ulegli atakowi Zakonu Krzyżackiego, Litwa rozpoczęła podboje na północy Europy, walczyła również w Polsce, jednocześnie prowadząc morderczą walkę z Zakonem. Najświetniejsza epoka Litwy przypada na czas panowania Olgierda i Witolda, których władza rozciągała się od Morza Bałtyckiego po Morze Czarne. Jednak to ogromne państwo, zbyt nagle wzrastające nie posiadało wewnętrznej wspólnoty. Podbici Słowianie będąc od dawna chrześcijanami stali na wyższym poziomie rozwoju cywilizacyjnego niż pogańscy Litwini, efektem czego było stopniowe przejmowanie wpływów w państwie przez Polaków. Jagiellonowie i możniejsi ich wasale stali się Polakami, natomiast wielu książąt litewskich na Rusi przejęło religię, język i narodowość ruską. W ten sposób wielkie księstwo litewskie właściwie przestało być litewskim. Autor żyjąc już w zupełnie innych czasach i rzeczywistości postanawia przedstawić tamte chwalebne czasy najlepiej jak tylko potrafi, zgodnie z ideą romantyzmu, wzorując się na słowach F. Schillera „Co ma ożyć w pieśni, powinno zginąć w rzeczywistości.” Wie, że fakt iż tamte czasy bezpowrotnie minęły sprzyja twórcy, który dzięki temu jest obiektywny i rzetelny w przekazywaniu wydarzeń.

Wstęp

W tej części utworu Mickiewicz wprowadza czytelnika w rzeczywistość w której będzie rozgrywać się akcja „Konrada Wallenroda”. Utwór rozpoczyna się w sto lat po tym jak Krzyżacy zaczęli dokonywać podbojów na ludach pogańskich północnej Europy. Akcja ma więc miejsce gdzieś pod koniec XIV w., gdyż w latach 1231-1283 Krzyżacy podbili Prusy. Tamtejsza rzeczywistość jest zobrazowana opisem Niemna i przedstawiona na zasadzie kontrastów. Rzeka Niemen wciąż rozdziela pogańskich Litwinów i chrześcijańskie państwo Krzyżackie. Po obu stronach rzeki stacjonują odpowiednio oddziały litewskie i krzyżackie broniące by nikt nie przedostał się na drugi brzeg. Litwini ukazani są jako naród zamieszkujący tereny lesiste, wciąż jeszcze bardzo prymitywny, żołnierze litewscy noszą czapki z rysiej skóry, odzież z futra niedźwiedzia oraz są uzbrojeni w łuki i strzały. Krzyżacy natomiast noszą zbroje, jeżdżą konno, korzystają z broni palnej, a ich symbolem jest krzyż. Przyjazne niegdyś narody pruski i litewski są teraz rozdzielone w wyniku działań wojennych. W sporze nie bierze udziału jedynie przyroda co symbolizuje „gałązka litewskiego chmielu” przeprawiająca się niezauważenie z jednego brzegu rzeki na drugi. Autor zapowiada nadchodzące walki, zwraca się przy tym do Niemna mówiąc, że już wkrótce wojna zniszczy otaczającą go przyrodę. Następnie wspomina o miłości kochanków, którzy rozdzieleni złączą się ponownie w pieśniach wajdeloty.

I OBIÓR

Z Marienburga (obecnie Malbork – dawna stolica Zakonu Krzyżackiego) dobiegają odgłosy dział i bębnów, nastał dzień uroczysty. Do stolicy zjeżdżają komturowie z różnych części Zakonu Krzyżackiego na posiedzenie kapituły. Zgromadzenie ma wybrać nowego mistrza Zakonu Krzyżackiego. Obrady trwają kilka dni ze względu na duża ilość zacnych kandydatów. Najsilniejszym kandydatem wydaje się być Konrad Wallenrod. Wallenrod jest cudzoziemcem, w Prusach mało znanym, zasłynął z podbojów rycerskich w pogańskiej Turcji (w boju z Otomanami), na półwyspie Iberyjskim opanowanym przez arabskie plemiona Maurów. Jest uznawany za męża odważnego, silnego i walecznego z którym nikt nie ośmieli się pojedynkować w turniejach rycerskich. Wymieniane są również jego cnoty chrześcijańskie: ubóstwo, skromność i pogarda do rzeczy materialnych. Konrad nie przypochlebia się wpływowym osobą, nie sprzedawał się dla podłego zysku w służbie niezgodnym baronom. Nie interesował się kobietami i zabieganiem o ich względy. Mimo młodego wieku posiadał siwe włosy, które świadczyły o jego doświadczeniach trudu i cierpienia. Z rzadka uczestniczył w zabawach, a jeśli już to żartował na równi z innymi biesiadnikami. Reagował bardzo gwałtownie na słowa: ojczyzna, powinność, kochanka. Gdy ktoś wspominał o krucjatach albo Litwie popadał w smutek i zamyślenie. Jedynym oddanym jego przyjacielem był stary, pobożny mnich Halban. Był on spowiednikiem jego duszy i powiernikiem serca. Konrad miał również wady. Jedną z nich była skłonność do nadużywania alkoholu w samotności gdy był dręczony nudą lub smutkiem. Pijany grał na lutni i śpiewał grobowe pieśni w obcych językach. Zastany przy tej czynności wybuchał gniewem. Uspokajający wpływ na Konrada miał jedynie Halban, który potrafił go złagodzić jednym głębokim i chłodnym spojrzeniem.

II
W Marienburgu słychać odgłosy dzwonów. Obradujący komturzy, urzędnicy, kapłani, bracia i rycerze udają się na wieczorne nabożeństwo.

*HYMN (do Ducha Świętego)

Wezwanie do Ducha Świętego by wskazał komturą, który z kandydatów najlepiej nadaje się na wielkiego mistrza zakonnego. Zwracają :
„ Synu Zbawicielu!
Skinieniem wszechmocnej ręki
Naznacz, kto z wielu
Najgodniejszy słynąć znakiem Twej męki.”

***

Po modłach. Arcykomtur zaleca przerwę w obradach na spoczynek. Zgromadzeni wychodzą orzeźwić się nocnym chłodem. Zasiadają w krużgankach, ogrodach. Jest późna noc, księżyc powoli kończy wędrówkę po niebie, zbliża się świt. Arcykomtur wraz z Halbanem i bardziej zasłużonymi braćmi omawia sprawę wyboru wielkiego mistrza podczas nocnej przechadzki. Podczas spaceru słyszą dobiegający z pobliskiej wieży głos pustelnicy. Została ona zamknięta w niej przed 10 laty na własne życzenie z nieznanego nikomu powodu. Na jej zamurowanie w wieży długo nie godzili się duchowni jednak w końcu ulegli namową. Od tamtej pory nikt dziewczyny nie widział, ludzie wrzucali jej przez okno pożywienie, a o jej istnieniu świadczył jedynie dochodzący co jakiś czas z wieży śpiew. Komturzy słyszą rozmowę pustelnicy z jakimiś nieznajomym ukrytym pod zasłoną nocy (Konrad). Pustlnica (Aldona – jak się później dowiadujemy) właśnie rozpoznaje w przybyszu Konrada i mówi:
„Tyś Konrad, przebóg! Spełnione wyroki.
Ty masz być mistrzem abyś ich zabijał(...)”.
Konrad wedle jej relacji ma podstępnie zostać wielkim mistrzem i zabijać Krzyżaków. Komturzy nie dosłyszeli dokładnie rozmowy pustelnicy z nieznajomym. Łatwo wieć ulegają radzie Halbana by na jutrzejszym zgromadzeniu obrać Konrada na wielkiego mistrza zgodnie ze słowami rzekomego proroctwa wypowiedzianego przez pustelnicę.

*PIEŚŃ

Komturzy odchodzą. Halban zwraca się w kierunku wieży i śpiewa pieśń do pustelnicy. Treść pieśni mówi o Litwince pochodzącej z kowieńskiej doliny, która to pokochała cudzoziemca. Litwinka wyjechała z ojczyzny za nim, a teraz płacze i żyje pogrążona w smutku , zamknięta w wieży. Litwinka porównywana jest do rzeki Wilii, która wpada do Niemna (w ramiona obcokrajowca), a potem razem przepadają (giną) w morzu.

III

Konrad zostaje wybrany wielkim mistrzem Zakonu Krzyżackiego. Gdy skończył modlitwę i ucałował święte księgi otrzymuje od komtura atrybuty władzy (znamiona potęgi zakonu): miecz i wielki krzyż. Konrad odczuwa mieszane uczucia: dumę, troskę, radość, gniew. W groźnym spojrzeniu komturzy dostrzegają w Wallenrodzie silnego przywódcę, który poprowadzi ich do zwycięskiej bitwy z pogańską Litwą. Jednak wbrew oczekiwaniom Krzyżaków nie podejmuje on żadnej walki. Upływa rok, Litwa rośnie w siłę, a Konrad burzy jedynie stary porządek w Zakonie: wprowadza surowe zasady, nakłania do wyrzekania się dóbr materialnych, narzuca post i pokutę.
Litwini mimo wewnętrznych podziałów oraz najazdów Rusinów, Polaków i Tatarów krymskich prowadzą skuteczne podboje. W Polsce władzę przejmuje Jagiełło, natomiast drugi kandydat do tronu sprzymierza się z zakonem, któremu za pomoc w przechwyceniu władzy obiecuje oddanie Żmudzi.
Bracia zakonni zaczynają się denerwować z powodu braku reakcji ze strony Konrada na dogodną sytuację do ataku na Litwę. Halban nie może znaleźć Konrada. Bracia podejrzewają, że prowadzi on potajemne rozmowy z pustelnicą z narożnej wieży. Śledzą mistrza, nabierają pewności co do swoich przypuszczeń.

PIEŚŃ Z WIEŻY

Pustelnica (dziewczyna z wieży) śpiewa o cierpieniu, wylanych łzach, wspomina Litwę (wieczny ogień na Zamku Swentoroga, wieczne źródło na górze Mendoga). Dowiadujemy się o jej przeszłości na Litwie (zjawisko inwersji): dzieciństwie pozbawionym wszelkich trosk w bogatym zamku, o tym, że miała dwie starsze siostry, że to ją pierwszą proszono o rękę, a mimo to odmówiła. Poszła natomiast za pięknym młodzieńcem, który powiedział jej o wielkim Bogu, o ludach w bogatych modlących się kościołach, o romantycznych rycerzach, o nadziei zbawienia, wiecznego szczęścia w Niebie. Wciąż mimo zamknięcia w wieży zachowuje „nadzieję”, martwi ją jedynie, że „ z krzyża piorun wystrzelił”. (chodzi o atak Zakonu Krzyżackiego na Litwę).
Konrad dziwi się pustelnicy, że ta posiada jeszcze „nadzieję” bowiem on sam dawno już ją stracił. Jest przekonany, że czeka go rychłe piekło, obawia się, że dziewczyna z wieży również go potępi. Na słowa Konrada, pustelnica przerywa śpiew i wdaje się z nim w rozmowę. Przeprasza go za swą smutną pieśń. Dowiadujemy się, że Konrad był owym ukochanym dziewczyny, który opowiedział jej o wielkim Bogu. Dziewczna nie żałuje wyboru, którego dokonała. Nie chciała by wieść bowiem zwykłego, nudnego życia jak inni ludzie. Konrad zapowiada, że za kilka dni dokona planowanej od dawna zemsty na nieprzyjacielu (Zakonie Krzyżackim). Konrad również wyznaje swoją miłość do dziewczyny. Pyta ją: „Po coś tu przyszła, po co moja droga?” Dlaczego nie została w klasztornych murach z daleko od niego i od cierpienia. Dziewczyna w odpowiedzi tłumaczy mu, że nie mogła przyjąć święceń zakonnych i oddać się Bogu bo zbyt bardzo kochała ziemskiego kochanka (Konrada). Próbowała być służką u zakonnic jednak nie była w stanie znieść tęsknoty za ukochanym, pragnęła go kiedyś jeszcze zobaczyć lub o nim usłyszeć.
Wiedząc, że jej ukochany ma po latach powrócić do Marienburga „(..) szukając zemsty na nieprzyjacielu i broniąc spraw biednego narodu”(Litwy) postanowiła zamknąć się w wieży by być blisko Konrada. Miała nadzieję go jeszcze kiedyś spotkać, być jego jedyną bratnią duszą gdy po zdradzie Zakonu wszyscy się od niego odwrócą.
Konrad nie chce ponownie przeżywać smutku, złości się, że gdy jest już tak blisko zemsty dziewczyna znowu wznieciła w nim dawne uczucia. Żali się, że już dłużej nie może zwlekać z podjęciem decyzji o wojnie. Halban mściwy podnieca jego gniew, przypomina mu o dawnych ślubach.
Wojna Krzyżaków przeciwko pogańskiej Litwie jest nieunikniona . Goniec z Rzymu przyniósł informacje o rycerzach przybywających z różnych stron świata by stanąć do boju u boku Zakonu. Wszyscy oczekują od Konrada by poprowadził wojska.
„Młodość! jakże wielkie twe ofiary!
Jam miłość, szczęście, jam niebo za młodu
Umiał poświęcić dla sprawy narodu,
Z żalem, lecz z męstwem!”
Konrad zostaje jeszcze do poranka przy wieży, a kiedy świt nadchodzi żegna się i znika.

IV UCZTA

Dzień patrona (23 kwietnia – św. Jerzego) zakonów rycerskich. Do stolicy zjeżdżają się komturowie i bracia (około 100) z całego Zakonu Krzyżackiego. Konrad z okazji święta wyprawia ucztę. Krzyżakom usługują giermkowie. Konrad (wielki mistrz) zajmuje główne miejsce za stołem, po jego lewicy zasiada książę Witold ze swoimi hetmanami. Dawniej był on wrogiem zakonu teraz zawarł z nimi sojusz przeciwko Litwie. Konrad życzy sobie by ktoś zaśpiewał jakąś pieśń. Śpiewają: Włoch – wychwala męstwo Konrada, Francuz - śpiewa o dziewicach i błędnych rycerzach. Konrad nakazuje komuś zaśpiewać piosenkę: dziką, morderczą, ponurą, ognistą, rozczulającą. Ową piosenkę decyduje się zaśpiewać starzec spośród służby, który ze stroju wygląda na Prusaka albo Litwina. Wajdelota śpiewał niegdyś Prusakom i Litwinom. Jedni legli w ojczyzny obronie drudzy, żyć nie chcą po ojczyzny zgonie. (mowa tu o 4000 Litwinów, którzy spalili się na stosie w twierdzy Pullen oblężonej przez Krzyżaków). Inni sromotnie po lasach się kryją, a zdrajcy jak Witold, między Krzyżakami żyją. Pieśniarz stwierdza, że zdrajców ojczyzny czeka piekło po śmierci. Opowiada o tym jak sam został wzięty do niewoli krzyżackiej.
„Gdy od ołtarza, stary Wajdelota,
Byłem w niemieckich kajdanach wleczony.”
Tęskni za ojczyzną, prosi by Krzyżacy po podboju na Litwie przynieśli mu pamiątki. Po pieśni wszyscy zapadli w milczenie. Gdy pieśniarz śpiewał o zdrajcach, Witold zasiniał, zaczerwienił się, dręczyły do gniew i wyrzuty sumienia. Chwyta za miecz i idzie w stronę śpiewaka, wnet jednak popada w płacz, zasłaniając twarz rękoma wraca i siada ponownie przy stole. Krzyżacy zaczynają się buntować na litewski śpiew. Wallenrod tłumaczy im jednak, że śpiew Litwina, Wajdeloty jest hołdem z poległego kraju wedle starego zwyczaju.

PIEŚŃ WAJDELOTY
*synkretyzm gatunków literackich

Za przyzwoleniem Konrada, Wajdelota rozpoczyna pieśń. Śpiewa o widmie morowej dziewicy (zwiastuje ona epidemię dżumy), która wedle ludowych wierzeń pojawia się na cmentarzach i pustkowiach. Dziewica ubrana jest w biały strój, na głowie ma wianek ognisty, a w ręku trzyma skrwawioną chustę. Wśród wszelkich stworzeń budzi ona przerażenie gdyż na każde skinienie jej krwawej chusty ktoś umiera. Wajdelota daje jednak do zrozumienia, że epidemia dżumy nie jest jednak największym zagrożeniem dla narodu litewskiego – dużo większym jest Zakon Krzyżacki. W dalszej części Wajdelota wyjaśnia ogromną rolę jaką odgrywa poezja ludowa (pieśń ludowa) w życiu narodu. Przechowuje ona tradycje i podtrzymuje tożsamość narodową w czasach trudnych takich jak: okupacje, rozbiory. Jest wartością duchową, a nie materialną stąd nie da się jej ani ukraść ani zniszczyć. Ważne jest tylko by nie zapomniał o niej własny naród. Wajdelota porównuje ją do słowika, który ucieka z płonącego gmachu i śpiewa w lasach. Następnie pieśniarz porównuje pieśń narodową do trąby archanioła w dniu Sądu Ostatecznego. Tak jak trąba podrywa umarłych z grobów tak pieśń ludowa wzywa podbity naród do walki w obronie ojczyzny. Wajdelota zastanawia się czy sam byłby w stanie zaśpiewać taką pieść, która byłaby w stanie pokrzepić serca rodaków do walki. W dalszej części śpiewa o „wielkim, żywym, niedalekim” człowieku.

***

Wajdelota przerywa śpiew, dookoła panuje cisza. Nie widząc sprzeciwu zaczyna teraz opowieść o losach Waltera Alfa (Konrada Wallenroda), która nie jest już pieśnią, a raczej monologiem. Następuje tutaj inwersja czasowa.

POWIEŚĆ WAJDELOTY
*Mickiewicz napisał ją tzw. polskim heksametrem nawiązującym stylem do eposów homeryckich.

Litwini wracają z nocnego wypadu zbrojnego, niosą łupy pochodzące z krzyżackich zamków i kościołów oraz prowadzą niewolników. Docierają do Kowna. Tam na błoniach Peruna (słowiański bóg burzy i piorunów) palą jęców wojennych na stosach ofiarnych. Dwaj rycerze niemieccy zostają jednak ocaleni od śmierci gdyż jeszcze podczas bitwy przeszli na stroną litewską. Jeden z nich jest pięknym młodzieńcem drugi zaś przygarbionym starcem. Straż prowadzi ich do księcia Kiejstut’a.
Młodzieniec opowiada swoją historię. Mówi, że urodził się na Litwie w drewnianym mieście i że jako dziecko został zabrany do niewoli niemieckiej, a jego rodzice – Litwini - najprawdopodobniej zostali wymordowani przez Krzyżaków. Miasto z którego pochodził zostało zaś doszczętnie spalone. Młodzieniec od tamtej pory widział swoją rodzinę jedynie w snach jednak i te stają się z biegiem czasu coraz bardziej zamazane. Dzieciństwo spędził wśród Niemców gdzie ochrzczono go niemieckim imieniem Walter Alf, jednak jak mówi w duszy pozostał Litwinem. W jego sercu pozostał żal po zamordowanej rodzinie i nienawiść do Krzyżaków. Walter wychowywał się u wielkiego mistrza Winrycha, który kochał go jak własnego syna i sam nawet trzymał go do chrztu.
Miłości do ojczystej Litwy nauczył go stary Wajdelota (Halban), który niegdyś wzięty do niewoli służy teraz Krzyżakom jako tłumacz wojskowy. Halban opowiadał chłopcu o Litwie, prowadził go nad brzeg Niemna i pokazywał ojczyste góry, uczył go mowy i pieśni litewskiej. Starzec rozniecał w chłopcu chęć zemsty. Walter gdy wracał z takich wspólnych przechadzek często miał w zwyczaju tłuc zwierciadła i pluć na tarczę Winrycha.
W latach młodzieńczych Walter często wraz z Halbanem wypływał łódką z portu Kłajpeda i odwiedzał ziemię litewską. Starzec w ten sposób rozbudzał w młodzieńcu patriotyzm i zachęcał go do walki. Walter w każdej chwili był gotowy stanąć do walki przeciwko Zakonowi. Halban jednak ostudzał jego zapał tłumacząc:
„ Wolnym rycerzom, wolno wybierać oręże
I na polu otwartym bić się równymi siłami;
Tyś niewolnik, jedyna broń niewolników – podstępy.”
Doradza Walterowi by został w Zakonie i podpatrywał ich sztuki wojennej, starał się zyskać ich zaufanie, a kiedy przyjdzie czas stanął przeciwko nim do walki. Halban zaleca mu w walce użycie podstępu i kłamstwa.
Walter jednak już w pierwszej walce jakiej bierze udział przechodzi na stronę Litwinów i w ten sposób trafia wraz z Halbanem na dwór Kiejstuta.
Jedna z córek Kiejstuta (najmłodsza, Aldona) zakochuje się w Walterze. Aldona jest zachwycona jego opowieściami o wielkich zamkach i miastach po drugiej stronie Niemna, turniejach rycerskich, o wielkim Bogu i Maryi. Walter uczy ją wiary chrześcijańskiej, modlitw, ofiaruje jej medalik z Najświętszą Maryją Panną. Mickiewicz zwraca w tym fragmencie uwagę na najważniejsze wartości w życiu człowieka: przyjaźń, miłość, ojczyzna. Walter zasadza w dolinie ogród w którym spotyka się z Aldoną. Dziewczyna jest tak pochłonięta miłością do niego, że całkowicie zapomina o codziennym życiu. Kiejstut zauważa uczucie między jej córką i młodzieńcem, ale nie sprzeciwi się temu gdyż ceni młodzieńca za jego waleczność, umiejętności czytania i pisania, obeznanie w sztuce wojennej. Widziałby w nim swojego zięcia.
Ostatecznie Walter żeni się z Aldoną. Wajdelota zauważa, że gdyby była to opowieść miłosna typowa dla niemieckich trubadurów najprawdopodobniej zakończyła by się w tym miejscu zwrotem „żyli długo i szczęśliwie”.
„Walter kochał swą żonę, lecz miał duszę ślachetną;
Szczęścia w domu nie znalazł, bo go nie było w ojczyźnie”
Wynikało to z zagrożenia krzyżackiego. Ledwie wiosna nastała rozpoczęły się zmasowane ataki rycerzy zakonnych. Oblegają i burzą oni Kowno, grabią i podpalają wioski, burzą Kiejdany (miasto położone na północ od Kowna). Kiejstut i Walter uczestniczą w bitwach przeciwko nieprzyjacielowi – odznaczają się wielkim męstwem. Walter wychowany wśród Niemców w przeciwieństwie do Kiejstuta zna potęgę Zakonu Krzyżackiego i zdaje sobie sprawę, że Litwa prędzej czy później jest skazana na klęskę. Udział w walkach mocno zmienia Waltera. Jak do tej pory zwykle pochmurny, ale od święta wesoły młodzieniec chodzi pogrążony w całkowitym smutku, jego duszę dręczy silny ból. Uczucie złości wznieca w nim widok zniszczeń dokonywanych przez Krzyżaków oraz widziane przez okno pożary pobliskich wiosek. Walter zrywa się po nocach ze snu, obawia się o przyszłość swojej rodziny, boi się że jego dom zostanie znienacka zaatakowany przez wroga. Walter knuje plan zemsty na Zakonie. Uświadamia Aldonie, że jedynym wyjściem z sytuacji jest przeciwstawienie się Krzyżakom. Jego miłość do Aldony słabnie, a wzmaga się chęć odwetu. Uczucia te potęguje widok strasznej bitwy do jakiej dochodzi na błoniach Rudawy – ginie tam kilkadziesiąt tysięcy Litwinów i wielu prusaków. Sytuacja staje się o tyle beznadziejna, że o ile Krzyżacy mogą liczyć na rychłe posiłki i pomoc o tyle Litwini nie mają możliwości żadnego wsparcia. Walter naradza się z Kiejstutem i Halbanem. Przeprasza Aldonę, że ta musiała tyle wycierpieć z jego powodu. Tego wieczoru postanawia się zachowywać jak dawniej. Aldona cieszy się z nagłej przemiany Waltera, nie wie jednak co kryje się w jego myślach. Wieczorem Walter upija się, a o świcie bez uprzedzenia wyjeżdża zabierając z sobą Wajdelotę. Aldona przeczuwając ucieczkę ukochanego postanawia go uprzedzić i zabiega mu drogę w dolinie. Na widok Aldony, Walter radzi jej by zapomniała o jego istnieniu i żeby znalazła sobie szczęście u boku innego mężczyzny gdyż on nie jest jej w stanie to zapewnić. Mówi: „Jesteś wolna, jesteś wdową po wielkim człowieku / który dla dobra ojczyzny wyrzekł się – nawet i ciebie!”
Aldona jednak nie chce powracać, woli spędzić resztę życia w samotności za murami chrześcijańskiego klasztoru, którego wieżę dostrzega z dala. Walter zauważa w jej oczach te zamiary i nie zamierza się im opierać. Postanawia odprowadzić ją do wrót klasztoru. Tam żegna się z nią, a było to straszne rozstanie. Na zakończenie swojej opowieści wajdelota zwraca się do Konrada słowami:
„Biada, biada, jeżeli dotąd nie spełnił przysięgi;
Jeśli zrzekłszy się szczęścia, szczęście Aldony zatruwasz...
Jeśli tyle poświęcił i dla niczego poświęcił...”

***

Wajdelota nagle kończy swą opowieść. Krzyżacy są tym zdziwieni, domagają się zakończenia. „I cóż ów Walter? jakie jego czyny?” Jedynie Konrad milczy, zamyślony i wzruszony. Wypija kilka pucharów wina”. Nagle jednak i on zaczyna reagować gwałtownie, wzburzony oskarża wajdelotów o to, że śpiewają smutne i przygnębiające pieśni, które jedynie wlewają w duszę truciznę. („głupią chęć sławy i miłość ojczyzny” – która domaga się poświęcenia dla narodu własnego szczęścia). Konrad stwierdza, że rozpoznaje pieśniarza choć nie wypowiada jego imienia. (jest to Halban) Ogłasza długo oczekiwaną wojnę. Na koniec chwyta za lutnię i sam postanawia zaśpiewać pieśń ma to być ballada, której rzekomo nauczył się od Maurów kiedy walczył w górach Kastylii. Nakazuje starcowi by mu akompaniował.

BALLADA ALPUHARA

Konrad w balladzie opowiada historię wojny Hiszpanów z Maurami. Większość osad Maurów została już podbita przez Hiszpanów, bronią się już tylko: Grenada i twierdza Alpuhara. Ta pierwsza jest jednak nękana przez zarazę. W twierdzy broni się natomiast tylko garstka rycerzy pod wodzą wielkiego króla Maurów Almanzora. Zwycięstwo Hiszpanów wydaje się być przesądzone. Z rana po krótkim ataku Hiszpanie przejmują zamek. Almanzor widząc, że nie ma szans w walce, skutecznie zmylił pogonie i uciekł z zamku. Hiszpanie hucznie świętują zdobycie twierdzy. Gdy tak piją i biesiadują do zamku przybywa człowiek z obcej krainy – jest to Almanzor. Oddaje się w ręce Hiszpanów, jak twierdzi chce złożyć hołd królowi i służyć ich Bogu – prosi jedynie by darować mu życie. Hiszpanie doceniają męstwo Almanzora, zapraszają go do środka, czule witają wymieniając uściski, a nawet pocałunki. Nagle Almanzor pada na ziemię, drży, sinieje i umiera. Okazuje się, że pojechał Grenady by przywieść stamtąd zarazę i podstępnie pokonać wroga. Umiera z szyderczym śmiechem na twarzy, a za nim giną wszyscy Hiszpanie.

***

Tak to przed laty mścili się Maurowie. Czy spełni się zemsta Litwina o której śpiewał Wajdelota? Jeżeli tak, jak sam mówi „przyjdzie mieszać zarazę do wina...” – osoba, która dokona takiej zdrady będzie zmuszona popełnić samobójstwo. Konrad zauważa jednak, że są i tacy jak książę Witold, którzy dokonują zdrady na własnym narodzie. Wallenrod pije, zaczyna się odgrażać, w końcu rzucił się na krzesło i zasnął. Komturzy są zdziwieni tym gniewnym zachowaniem Konrada. Wiedzieli, że nadużywa alkoholu, ale w samotności, a nie jak tym razem na wspólnej biesiadzie. Nie wiadomo co stało się ze starym Wajdelotom. Pojawiła się pogłoska, że to Halban przebrany za Litwina śpiewał Konradowi pieśń, która miała pokrzepić chrześcijan do wojny przeciw pogaństwu. Nikt nie zna również przyczyn rozgniewania Witolda.

V WOJNA

Wojna Zakonu Krzyżackiego z Litwą jest już nieunikniona, domaga się jej zarówno lud jak i rada zakonna. Powodem tego są najazdy Litwinów oraz zdrada Witolda. Witold, który początkowo zawarł przymierze z Zakonem, teraz gdy podczas uczty usłyszał plany Krzyżaków zdradził ich i postanowił wrócić na Litwę. Po drodze niszczy i pali zamki Teutonów (Krzyżaków), do który łatwo uzyskuje wstęp, gdyż każdy uznaje go za sprzymierzeńca, który przybywa z rozkazami od wielkiego mistrza. Zostaje wydana bull (specjalny dokument) wzywający rycerstwo zachodnioeuropejskie do udziału w krucjacie przeciw pogańskiej Litwie.W Marienburgu gromadzą się rycerze z całej Europy, składają przysięgę. Noszą stroje ozdobione czerwonymi krzyżami (symbol krucjat). Oddziały krzyżackie wkraczają do Litwy, jednak wbrew oczekiwaniom nie odnoszą sukcesu. Rzekomo oblegli Kowno i Wilno – jednak pogłoski szybko ucichły – mija jesień, zima do Marienburga wraca Konrad z niewielką grupą rycerzy. Oskarżenia o złe prowadzenie wojny padają pod adresem Konrada, który okazał się być podczas wyprawy lękliwy i zbyt wolno wydawał rozkazy. Wykorzystał to przebiegły Witold, którego ataki znacznie osłabiły oddziały Krzyżackie. Konradowi zarzuca się zbyt długie oblężenie Wilna, co spowodowało wyczerpanie się zapasów żywności. Litwini skutecznie odcinając posiłki docierające z Zakonu doprowadzili do klęski głodu w szeregach Krzyżackich.
Należało szturmem zająć Wilno, albo myśleć o rychłym odwrocie, natomiast Wallenrod spędzał czas na łowach i potajemnych rozmowach z Halbanem. Nie chciał ponadto dopuścić do zebrania się rady zakonnej. Ostatecznie Konrad jako pierwszy ucieka z pola bitwy przynosząc do Marienburga wiadomość o zwycięstwie Litwinów. Po przegranej przez Zakon Krzyżacki wojnie Konrad odczuwa mieszane uczucia: smutek, boleść, cierpienie, ale jednocześnie radość z dokonania zemsty.
Konrad zwołuje specjalną radę na której tłumaczy porażkę nieprzychylnym wyrokiem boskim. W Marienburgu w podziemnych lochach zbiera się tajny trybunał złożony z dwunastu sędziów, który ma orzec winę i ukarać zbrodnie popełnione przez władców. Zasiadają oni na 12 krzesłach ustawionych wokół tronu na którym leży tajemna księga (prawo zakonne). Ubrani są w czarne zbroje i maski. Trybunał odkrył zdradę Konrada Wallenroda. Sędziowie posiadają dowody na to, że wielki mistrz nie jest tym za kogo się podaje. Przed 12 laty był giermkiem u boku Wallenroda podczas wyprawy do Palestyny, którego najprawdopodobniej zabił i przybrał jego imię. Uciekł do Hiszpanii gdzie wsławił się z walkach z Maurami, a następnie w turniejach rycerskich po całej Europie. Tak pod imieniem Konrada Wallenroda przyjął śluby zakonne i został wielkim mistrzem. Trybunał odkrywa również potajemne rozmowy Konrada z Witoldem podczas ataku na Litwę. Od szpiegów dowiedział się także o jego nocnych rozmowach z pustelnicą z narożnej wieży. Wallenrod zostaje oskarżony o: fałsz, zabójstwo, herezję i zdradę. Oskarżyciel potwierdza prawdziwość swoich zeznań przysięgając na Boga przy księdze zakonnej i z ręką na krucyfiksie. Trybunał potwierdza wydany przez siebie wyrok śmierci dla Konrada poprzez trzykrotne wypowiedzenie słowa „Biada!” i unosząc 12 mieczy do góry.

VI POŻEGNANIE

Zimowy poranek. Wallenrod przychodzi pod narożną wieżę. Oznajmia Aldonie iż wypełnił śluby – dokonał zemsty na Krzyżakach. Informuje Aldonę o tym, że wielu z nich poległo i że teraz to Litwa atakuje niemieckie wioski. Stwierdza, że Zakon długo nie podniesie się po tej klęsce gdyż na wojnę strwonił większość swojego majątku zgromadzonego w skarbcach, który stanowił o jego potędze. Konrad przypisuje zwycięstwo Litwy swojej zdradzie, mówi: „Straszliwszej zemsty nie wymyśli piekło”. Nie chce już dłużej żyć w tej haniebnej obłudzie: „już dość zemsty – Niemcy też ludzie”. Opisuje Aldonie widok jaki zastał na Litwie. Z Kowieńskiego zamku pozostały już tylko ruiny, zachował się jednak ogród, który przed laty zasadził w dolinie – jest on teraz nawet jakby piękniejszy, suche wierzby, które Konrad niegdyś powbijał w piasek teraz rozwinęły się i zakwitły. W sadzie wciąż znajduje się kamień przy którym spotykali się kochankowie.
Konrad namawia Aldonę by wspólnie wrócili na Litwę i zaczęli tam wieść od nowa pustelnicze życie w pasterskiej zagrodzie. Ta jednak nie chce wracać, tłumaczy, że złożyła Bogu przysięgę iż nie opuści wieży, w której ją zamurowano aż do śmierci. Poza tym stwierdza, że wszystkie te lata spędzone w wieży bardzo odmieniły jej wygląd. Woli aby Konrad zapamiętał ją jako piękną Aldonę a nie nędzną pustelnicę. Ona również woli pamiętać go jako tamtego pięknego młodzieńca. Zaleca Konradowi by porzucił już zdrady i mordy, a w zamian starał się częściej i wcześniej do niej przychodzić. Chce aby zasadził wokół wieży ogród taki jak ten kowieński, a nawet sprowadził z Litwy wierzby i kamień przy którym się spotykali. Konrad wie jednak, że to nierealne. Odchodzi zrozpaczony tym, ze Aldona nie zechciała z nim wyjechać. Nastaje ranek, w okopach miejskich Wallenrod słyszy głosy: „Biada, Biada, Biada!” – wie, że jest to wyrok jaki się nad nim dokonał. Przestraszony chwyta nawet za miecz. Wraca ponownie pod wieżę Aldony. Woła kilka razy „Dzień dobry” – stwierdza, że to pierwszy raz kiedy spotyka się z nią za dnia. Konrad prosi Aldonę by zrzuciła mu nitkę ze swojego ubrania albo kosmyk włosów, chce je zachować na pamiątkę by móc je trzymać przy swojej piersi gdy będzie umierał. Następnie poddaje propozycję by zginęli razem. Wskazuje Aldonie podmiejską strzelnicę w której ma zamiar spędzić ostatnie chwile swego życia. Konrad ma wieszać co rano na drzwiach czarną chustę, a w nocy stawiać w oknie zapaloną lampę. Jeżeli Aldona nie ujrzy kiedyś tych znaków będzie to oznaczało jego śmierć.

***

Zmierzch. Alf przebywa w strzelnicy. Rozmawia z Halbanem ciągle spoglądając w okno pustelnicy. Postanawia iść pod wieżę, prosi Halbana by zrzucił czarną chustę jeżeli nie wróci z rana. Nagle jednak ich rozmowę przerywa trzykrotne „Biada!”. Do strzelnicy zbliża się tajny trybunał by dokonać wyroku na Konradzie. Nie chcąc umierać z rąk Krzyżaków, Walter (Konrad) wypija truciznę, a następnie wręcza ją Halbanowi. Ten jednak nie chce popełnić samobójstwa, postanawia bowiem powrócić na Litwę i tam wychwalać w pieśniach sławę Konrada. Stwierdza: „Z tej pieśni wstanie mściciel naszych kości”. Na widok Krzyżaków, Konrad zrzuca swój płaszcz krzyżacki na podłogę i depcze go nogami z uśmiechem pełnym pogardy. Stwierdza, że jest gotowy umrzeć, jest dumny z zemsty której dokonał, porównuje się do biblijnego Samsona (który zemścił się burząc z nadludzką siłą świątynię w Gazie zabijając pod jej gruzami siebie i nieprzyjaciół). Wallenrod czując, że umiera zrzuca i rozbija lampę z okna (znak świadczący o tym czy jeszcze żyje). Nagle słychać przeraźliwy krzyk z wieży – świadczy on o śmierci Aldony.
„Taka pieśń moja o Aldony losach;
Niechaj ją anioł harmonii w niebiosach,
A czuły słuchacz w duszy swej dośpiewa”.

KONRAD WALLENROD - TREŚĆ UTWORU

Konrad Wallenrod
powieść historyczna z dziejów litewskich i pruskich

Adam Mickiewicz

¤ ¤ ¤ ¤

Dovete adunque sapere, come sono due generazioni da combattere... bisogna essere volpe e leone
(Macie bowiem wiedzieć, że są dwa sposoby walczenia… trzeba być lisem i lwem)

BONAWENTURZE I JOANNIE ZALESKIM
na pamiątkę
lata tysiąc ośmset dwudziestego siódmego
poświęca
autor

SPIS TREŚCI:

KONRAD WALLENROD - PRZEDMOWA

Naród litewski, składający się z pokoleń Litwinów Prusów i Lettów, nieliczny, osiadły w kraju nierozległym, nie dosyć żyznym, długo Europie nieznajomy, około trzynastego wieku najazdami sąsiadów wyzwany był do czynniejszego działania. Kiedy Prusowie ulegali orężowi Teutonów, Litwa, wyszedłszy ze swoich lasów i bagnisk, niszczyła mieczem i ogniem okoliczne państwa i stała się wkrótce straszną na północy. Dzieje nie wyjaśniły jeszcze dostatecznie, jakim sposobem naród, tak słaby i tak długo obcym hołdujący, mógł od razu oprzeć się i zagrozić wszystkim swoim nieprzyjaciołom, z jednej strony prowadząc ciągłą i morderczą z Zakonem krzyżowym wojnę, z drugiej łupiąc Polskę, wybierając opłaty u Nowogroda Wielkiego i zapędzając się aż na brzegi Wołgi i Półwysep Krymski. Najświetniejsza epoka Litwy przypada na czasy Olgierda i Witołda, których władza rozciągała się od Baltyckiego do Czarnego Morza. Ale to ogromne państwo, zbyt nagle wzrastając, nie zdołało wyrobić w sobie wewnętrznej siły, która by różnorodne jego części spajała i ożywiała. Narodowość litewska, rozlana po zbyt obszernych ziemiach, straciła swoję właściwą barwę. Litwini ujarzmili wiele pokoleń ruskich i weszli w stosunki polityczne z Polską. Sławianie, od dawna już chrześcijanie, stali na wyższym stopniu cywilizacji, a lubo pobici lub zagrożeni od Litwy, powolnym wpływem odzyskali moralną przewagę nad silnym, ale barbarzyńskim ciemiężycielem i pochłonęli go, jak Chiny najezdców tatarskich. Jagiellonowie i możniejsi ich wasale stali się Polakami; wielu książąt litewskich na Rusi przyjęło religią, język i narodowość ruską. Tym sposobem Wielkie Księstwo Litewskie przestało być litewskim, a właściwy naród litewski ujrzał się w dawnych swoich granicach; jego mowa przestała być językiem dworu i możnych i zachowała się tylko między pospólstwem. Litwa przedstawia ciekawy widok ludu, który w ogromie swoich zdobyczy zniknął, jak strumyk po zbytecznym wylewie opada i płynie węższym niżeli pierwej korytem.
Kilka już wieków zakrywa wspomnione tu wydarzenia: zeszły ze sceny życia politycznego i Litwa, i najsroższy jej nieprzyjaciel, Zakon krzyżowy; stosunki narodów sąsiednich zmieniły się zupełnie: interes i namiętności, które zapalały ówczesną wojnę, już wygasły; nawet pamiątek nie ocaliły pieśni gminne. Litwa jest już całkiem w przeszłości; jej dzieje przedstawiają z tego względu szczęśliwy dla poezji zawód, że poeta, opiewający ówczesne wypadki, samym tylko przedmiotem historycznym, zgłębieniem rzeczy i kunsztownym wydaniem zajmować się musi, nie przywołując na pomoc interesu, namiętności lub mody czytelników. Takich właśnie przedmiotów kazał poszukiwać Szyller:

Was unsterblich im Gesang soll leben,
Muss im Leben untergehen.

«Co ma ożyć w Pieśni, zaginąć powinno w rzeczywistości».

KONRAD WALLENROD - WSTĘP

Sto lat mijało, jak Zakon krzyżowy
We krwi pogaństwa północnego brodził;
już Prusak szyję uchylił w okowy
Lub ziemię oddał, a z duszą uchodził;
Niemiec za zbiegiem rozpuścił gonitwy,
Więził, mordował, aż do granic Litwy.

Niemen rozdziela Litwinów od wrogów:
Po jednej stronie błyszczą świątyń szczyty
I szumią lasy, pomieszkania bogów;
po drugiej stronie, na pagórku wbity
Krzyż, godło Niemców, czoło kryje w niebie,
Groźne ku Litwie wyciąga ramiona,
Jak gdyby wszystkie ziemie Palemona
Chciał z góry objąć i garnąć pod siebie.

Z tej strony tłumy litewskiej młodzieży,
W kołpakach rysich, w niedźwiedziej odzieży,
Z łukiem na plecach, z dłonią pełną grotów,
Snują się, śledząc niemieckich obrotów.
po drugiej stronie, w szyszaku i zbroi,
Niemiec na koniu nieruchomy stoi;
Oczy utkwiwszy w nieprzyjaciół szaniec,
Nabija strzelbę i liczy różaniec.

I ci, i owi pilnują przeprawy.
Tak Niemen, dawniej sławny z gościnności,
Łączący bratnich narodów dzierżawy,

Już teraz dla nich był progiem wieczności;
I nikt, bez straty życia lub swobody,
Nie mógł przestąpić zakazanej wody.
Tylko gałązka litewskiego chmielu,
Wdziękami pruskiej topoli nęcona,
Pnąc się po wierzbach i po wodnym zielu,
Śmiałe, jak dawniej, wyciąga ramiona
I rzekę kraśnym przeskakując wiankiem,
Na obcym brzegu łączy się z kochankiem.
Tylko słowiki kowieńskiej dąbrowy .
Z bracią swoimi zapuszczańskiej góry
Wiodą, jak dawniej, litewskie rozmowy
Lub, swobodnymi wymknąwszy się pióry,
Latają w gości na spólne ostrowy.

A ludzie? - ludzi rozdzieliły boje !
Dawna Prusaków i Litwy zażyłość
Poszła w niepamięć; tylko czasem miłość
I ludzi zbliża. - Znałem ludzi dwoje.

O Niemnie i wkrótce runą do twych brodów
Śmierć i pożogą niosące szeregi,
I twoje dotąd szanowane brzegi
Topór z zielonych ogołoci wianków,
Huk dział wystraszy słowiki z ogrodów.
Co przyrodzenia związał łańcuch złoty,
Wszystko rozerwie nienawiść narodów;
Wszystko rozerwie; - lecz serca kochanków
Złączą się znowu w pieśniach wajdeloty.

KONRAD WALLENROD - ROZDZIAŁ I - OBIÓR

OBIÓR

Z Maryjenburskiej wieży zadzwoniono,
Działa zagrzmiały, w bębny uderzono;
Dzień uroczysty w krzyżowym Zakonie;
Zewsząd komtury do stolicy śpieszą,
Kędy, zebrani w kapituły gronie,
Wezwawszy Ducha Świętego uradzą,
Na czyich piersiach wielki krzyż zawieszą
I w czyje ręce wielki miecz oddadzą.
Na radach spłynął dzień jeden i drugi,
Bo wielu mężów staje do zawodu,
A wszyscy równie wysokiego rodu
I wszystkich równe w Zakonie zasługi;
Dotąd powszechna między bracią zgoda
Nad wszystkich wyżej stawi Wallenroda.

On cudzoziemiec, w Prusach nieznajomy,
Sławą napełnił zagraniczne domy;
Czy Maurów ścigał na kastylskich górach,
Czy Otomana przez morskie odmęty,
W bitwach na czele, pierwszy był na murach,
Pierwszy zahaczał pohańców okręty;
I na turniejach, skoro wstąpił w szranki,
Jeżeli raczył przyłbicę odsłonić,
Nikt się nie ważył na ostre z nim gonić,
Pierwsze mu zgodnie ustępując wianki.
Nie tylko między krzyżowymi roty
Wsławił orężem młodociane lata,
Zdobią go wielkie chrześcijańskie cnoty:
Ubóstwo, skromność i pogarda świata.

Konrad nie słynął w przydwornym nacisku
Gładkością mowy, składnością ukłonów;
Ani swej broni dla podłego zysku
Nie przedał w służbę niezgodnych baronów.
Klasztornym murom wiek poświęcił młody,
Wzgardził oklaski i górne urzędy;
Nawet zacniejsze i słodsze nagrody:
Minstrelów hymny i piękności względy,
Nie przemawiały do zimnego ducha.
Wallenrod pochwał obojętnie słucha,
Na kraśne lica pogląda z daleka,
Od czarującej rozmowy ucieka.

Czy był nieczułym, dumnym z przyrodzenia,
Czy stał się z wiekiem - bo choć jeszcze młody,
Już włos miał siwy i zwiędłe jagody,
Napiętnowane starością cierpienia -
Trudno odgadnąć: zdarzały się chwile,
W których zabawy młodzieży podzielał,
Nawet niewieścich gwarów słuchał mile,
Na żarty dworzan żartami odstrzelał
I sypał damom grzecznych słówek krocie,
Z zimnym uśmiechem, jak dzieciom łakocie.
Były to rzadkie chwile zapomnienia;
I wkrótce, lada słówko obojętne,
Które dla drugich nie miało znaczenia,
W nim obudzało wzruszenia namiętne;

Słowa: ojczyzna, powinność, kochanka,
O krucyjatach i o Litwie wzmianka,
Nagle wesołość Wallenroda truły;
Słysząc je, znowu odwracał oblicze,
Znowu na wszystko stawał się nieczuły
I pogrążał się w dumy tajemnicze.
Może, wspomniawszy świętość powołania,
Sam sobie ziemskich słodyczy zabrania.
Jedne znał tylko przyjaźni słodycze,
Jednego tylko wybrał przyjaciela,
Świętego cnotą i pobożnym stanem:
Był to mnich siwy, zwano go Halbanem.
On Wallenroda samotność podziela;
On był i duszy jego spowiednikiem,
On był i serca jego powiernikiem.
Szczęśliwa przyjaźń świętym jest na ziemi,
Kto umiał przyjaźń zabrać ze świętemi.

Tak naczelnicy zakonnej obrady
Rozpamiętują Konrada przymioty;
Ale miał wadę - bo któż jest bez wady?
Konrad światowej nie lubił pustoty,
Konrad pijanej nie dzielił biesiady.
Wszakże zamknięty w samotnym pokoju,
Gdy go dręczyły nudy lub zgryzoty,
Szukał pociechy w gorącym napoju;
I wtenczas zdał się wdziewać postać nową,
Wtenczas twarz jego, bladą i surową,
Jakiś rumieniec chorowity krasił;
I wielkie, niegdyś błękitne źrenice,
Które czas nieco skaził i przygasił,
Ciskały dawnych ogniów błyskawice;
Z piersi żałośnie westchnienie ucieka
I łzą perłową nabrzmiewa powieka,
Dłoń lutni szuka, usta pieśni leją,
Pieśni nucone cudzoziemską mową,
Lecz je słuchaczów serca rozumieją.
Dosyć usłyszeć muzykę grobową,
Dosyć uważać na śpiewaka postać:
W licach pamięci widać natężenie,
Brwi podniesione, pochyłe wejrzenie,
Chcące z głębiny ziemnej cóś wydostać;
Jakiż być może pieśni jego wątek?-
Zapewne myślą, w obłędnych pogoniach,
Ściga swą młodość na przeszłości toniach.-
Gdzież dusza jego? - W krainie pamiątek.

Lecz nigdy ręka, w muzycznym zapędzie,
Z lutni weselszych tonów nie dobędzie;
I lica jego niewinnych uśmiechów
Zdają się lękać, jak śmiertelnych grzechów.
Wszystkie uderza struny po kolei,
Prócz jednej struny - prócz struny wesela.
Wszystkie uczucia słuchacz z nim podziela,
Oprócz jednego uczucia - nadziei.

Nieraz go bracia zeszli niespodzianie
I nadzwyczajnej dziwili się zmianie.
Konrad zbudzony zżymał się i gniewał,

Porzucał lutnię i pieśni nie śpiewał;
Wymawiał głośno bezbożne wyrazy,
Cóś Halbanowi szeptał po kryjomu,
Krzyczał na wojska, wydawał rozkazy,
Straszliwie groził, nie wiadomo komu.
Trwożą się bracia - stary Halban siada
I wzrok zatapia w oblicze Konrada,
Wzrok przenikliwy, chłodny i surowy,
Pełen jakowejś tajemnej wymowy.
Czy cóś wspomina, czyli cóś doradza,
Czy trwogę w sercu Wallenroda budzi,

Zaraz mu chmurne czoło wypogadza,
Oczy przygasza i oblicze studzi.
Tak na igrzysku, kiedy lwów dozorca,
Sprosiwszy panny, damy i rycerze,
Rozłamie kratę żelaznego dworca,
Da hasło trąbą; wtem królewskie zwierzę
Grzmi z głębi piersi, strach na widzów pada;
Jeden dozorca kroku nie poruszy,
Spokojnie ręce na piersiach zakłada
I lwa potężnie uderzy - oczyma,
Tym nieśmiertelnej talizmanem duszy
Moc bezrozumną na uwięzi trzyma.

KONRAD WALLENROD - RODZIAŁ II

Z Maryjenburskiej wieży zadzwoniono,
Z obradnej sali idą do kaplicy,
Najpierwszy komtur, wielcy urzędnicy,
Kapłani, bracia i rycerzy grono.
Nieszpornych modłów kapituła słucha
I śpiewa hymny do Świętego Ducha.

HYMN

Duchu, światło boże!
Gołąbko Syjonu!
Dziś chrześcijański świat, ziemne podnoże
Twojego tronu,
Widomą oświeć postacią
I roztocz skrzydła nad syjońską bracią!
Spod Twych skrzydeł niech wystrzeli
Słonecznymi promień blaski,
I kto najświętszej godniejszy łaski
Temu niech złotym wieńcem skronie rozweseli;
A padniem na twarz, syny człowieka,
Temu, nad kim spoczywa Twych skrzydeł opieka.
Synu Zbawicielu!
Skinieniem wszechmocnej ręki
Naznacz, kto z wielu
Najgodniejszy słynąć
Świętym znakiem Twojej męki,
Piotra mieczem hetmanić żołnierstwu Twej wiary
I przed oczyma pogaństwa rozwinąć
Królestwa Twego sztandary;
A syn ziemi niech czoło i serce uniża
Przed tym, na czyich piersiach błyśnie gwiazda krzyża.

* * *

Po modłach wyszli. Arcykomtur zlecił,
Spocząwszy nieco powracać do choru
I znowu błagać, aby Bóg oświecił
Kapłanów, braci i mężów obioru.

Wyszli nocnymi orzeźwić się chłody:
Jedni zasiedli zamkowy krużganek,
Drudzy przechodzą gaje i ogrody.
Noc była cicha, majowej pogody;

Z dala niepewny wyglądał poranek;
Księżyc obiegłszy błonie safirowe
Z odmiennym licem, z różnym blaskiem w oku,
Drzemiąc to w ciemnym, to w srebrnym obłoku,
Zniżał swą cichą i samotną głowę;
Jak dumający w pustyni kochanek,
Obiegłszy myślą całe życia koło,
Wszystkie nadzieje, słodycze, cierpienia,
To łzy wylewa, to spójrzy wesoło,
Wreście ku piersiom zmordowane czoło
Skłania - i wpada w letarg zamyślenia.

Przechadzką inni bawią się rycerze.
Lecz Arcykomtur chwil darmo nie traci,
Zaraz Halbana i celniejszych braci
Wzywa do siebie i na stronę bierze,
Aby z daleka od ciekawej rzeszy
Zasięgnąć rady, udzielić przestrogi.
Wychodzi z zamku, na równiną śpieszy;
Tak rozmawiając, nie pilnując drogi,
Błądzili kilka godzin w okolicy,
Blisko spokojnych jeziora wybrzeży.
Już ranek, pora wracać do stolicy.
Stają - głos jakiś - skąd? - z narożnej wieży:

Słuchają pilnie - to głos pustelnicy.
W tej wieży dawno, przed laty dziesięciu,
Jakaś nieznana, pobożna niewiasta,
Z dala przybywszy do Maryi-miasta-
Czy ją natchnęło niebo w przedsięwzięciu,
Czy skażonego sumienia wyrzuty
Pragnąc ukoić balsamem pokuty,
Pustelniczego szukała ukrycia
I tu znalazła grobowiec za życia.

Długo nie chcieli zezwalać kapłani,
Wreszcie stałością prośby przełamani
Dali jej w wieży samotne schronienie.
I.edwie stanęła za święconym progiem,
Na próg zwalono cegły i kamienie,
Została sama z myślami i Bogiem;
I bramę, co ją od żyjących dzieli,
Chyba w dzień sądny odemkną anieli.

U góry małe okienko i krata,
Kędy pobożny lud słał pożywienie,
A niebo - wietrzyk i dzienne promienie.
Biedna grzesznico, czyż nienawiść świata
Do tyla umysł skołatała młody,
Że się obawiasz słońca i pogody?-
Zaledwie w swoim zamknęła się grobie,
Nikt jej nie widział przy okienku wieży
Przyjmować w usta wiatru oddech świeży,
Oglądać niebo w pogodnej ozdobie
I miłe kwiaty na ziemnym obszarze,
I stokroć milsze swoich bliźnich twarze.

Wiedziano tylko, że jest dotąd w życiu;
Bo nieraz jeszcze świętego pielgrzyma,
Gdy nocą przy jej błąka się ukryciu,
Jakiś dźwięk miły na chwilę zatrzyma;
Dźwięk to zapewne pobożnej piosenki.

I z pruskich wiosek gdy zebrane dzieci
Igrają w wieczór u bliskiej dąbrowy,
Natenczas z okna cóś białego świeci,
Jak gdyby promyk wschodzącej jutrzenki:
Czy to jej włosa pukiel bursztynowy,
Czyli to połysk drobnej, śnieżnej ręki,
Błogosławiącej niewiniątek głowy?
Komtur, tamtędy obróciwszy kroki,
Słyszy, gdy wieżę narożną pomijał:
"Tyś Konrad, przebóg! spełnione wyroki,
Ty masz być mistrzem, abyś ich zabijał!
Czyż nie poznają? - ukrywasz daremnie,
Chociażbyś, jak wąż, inne przybrał ciało,
Jeszcze by w twojej duszy pozostało
Wiele dawnego - wszak zostało we mnie!
Chociażbyś wrócił, po twoim pogrzebie
Jeszcze Krzyżacy poznaliby ciebie".
Słucha rycerstwo - to głos pustelnicy,
Spojrzą na kratę, zda się pochylona,
Zda się ku ziemi wyciągać ramiona,
Do kogoż? - Pusto w całej okolicy.
Z daleka tylko jakiś blask uderza,
Na kształt płomyka stalowej przyłbicy,
I cień na ziemi - czy to płaszcz rycerza?
Już znikło - pewnie złudzenie źrenicy,
Pewnie jutrzenki błysnął wzrok rumiany,
Po ziemi ranne przemknęły tumany.

"Bracia!- rzekł Halban - dziękujmy niebiosom,
Pewnie wyroki niebios nas przywiodły,
Ufajmy wieszczym pustelnicy głosom.
Czy słyszeliście? - Wieszczba o Konradzie,
Konrad dzielnego imię Wallenroda.
Stójmy, brat bratu niechaj rękę poda,
Słowo rycerskie: na jutrzejszej radzie
On mistrzem naszym! " - "Zgoda - krzykną - zgoda!"

I poszli krzycząc; długo po dolinie
Odgłos tryumfu i radości bije:
"Konrad niech żyje, Wielki Mistrz niech żyje!
Niech żyje Zakon! niech pogaństwo zginie!"

Halban pozostał mocno zamyślony,
Na wołających okiem wzgardy rzucił,
Spójrzał ku wieży i cichymi tony
Taką piosenkę odchodząc zanucił:

[PIEŚŃ]

Wilija, naszych strumieni rodzica,
Dno ma złociste i niebieskie lica;
Piękna Litwinka, co jej czerpa wody,
Czystsze ma serce, śliczniejsze jagody.

Wilija w miłej kowieńskiej dolinie
Śród tulipanów i narcyzów płynie;
U nóg Litwinki kwiat naszych młodzianów,
Od róż kraśniejszy i od tulipanów.
Wilija gardzi doliny kwiatami,
Bo szuka Niemna, swego oblubieńca;
Litwince nudno między Litwinami,
Bo ukochała cudzego młodzieńca.

Niemen w gwałtowne pochwyci ramiona,
Niesie na skały i dzikie przestworza,
Tuli kochankę do zimnego łona,
I giną razem w głębokościach morza.

I ciebie równie przychodzień oddali
Z ojczystych dolin, o Litwinko biedna!
I ty utoniesz w zapomnienia fali,
Ale smutniejsza, ale sama jedna.

Serce i potok ostrzegać daremnie,
Dziewica kocha i Wilija bieży;
Wilija znikła w ukochanym Niemnie,
Dziewica płacze w pustelniczej wieży.

KONRAD WALLENROD - ROZDZIAŁ III

Gdy Mistrz praw świętych ucałował księgi,
Skończył modlitwę i wziął od komtura
Miecz i krzyż wielki, znamiona potęgi,
Wzniósł dumnie czoło, chociaż troski chmura
Ciążyła nad nim; wkoło okiem strzelił,
W którym się radość na pół z gniewem żarzy,
I niewidziany gość na jego twarzy,
Uśmiech przeleciał, słaby i znikomy:
Jak blask, co chmurę poranną rozdzielił,
Zwiastując razem wschód słońca i gromy.

Ten zapał Mistrza, to groźne oblicze,
Napełnia serca otuchą, nadzieją;
Widzą przed sobą bitwy i zdobycze
I hojnie w myśli krew pogańską leją.
Takiemu władcy któż dostoi kroku?
Któż się nie zlęknie jego szabli, wzroku?-
Drżyjcie Litwini! już się chwila zbliża,
Gdy z murów Wilna błyśnie znamię krzyża.

Nadzieje próżne. - Cieką dni, tygodnie,
Upłynął cały długi rok w pokoju;
Litwa zagraża, Wallenrod niegodnie
Ani sam walczy, ani śle do boju;
A gdy się zbudzi i cóś działać zacznie,
Stary porządek wywraca opacznie.
Woła, że Zakon z świętych wyszedł karbów,
Że bracia gwałcą przysiężone śluby;
"Módlmy się - woła - wyrzeczmy się skarbów,
Szukajmy m cnotach i pokoju chluby!"
Narzuca posty, pokuty ciężary,
Uciech, wygody niewinnej zaprzecza;
Lada grzech ściga najsroższymi kary
Podziemnych lochów, wygnania i miecza.

Tymczasem Litwin, co przed laty z dala
Omijał bramy zakonnej stolicy,
Teraz dokoła wsi co noc podpala
I lud bezbronny chwyta z okolicy;
Pod samym zamkiem dumnie się przechwala,
Że idzie na mszę do mistrza kaplicy;
Pierwszy raz dzieci z rodziców swych progu
Drżały na straszny dźwięk żmudzkiego rogu.

Kiedyż być może czas lepszy do wojny?-
Litwa szarpana wewnętrzną niezgodą;
Stąd dzielny Rusin, stąd Lach niespokojny,
Stąd krymskie chany lud potężny wiodą.

Witołd, zepchnięty od Jagiełły z tronu,
Przyjechał szukać opieki Zakonu;
W nagrodę skarby i ziemie przyrzeka
I wsparcia dotąd nadaremnie czeka.

Szemrają bracia, gromadzi się rada,
Mistrza nie widać; Halban stary bieży,
W zamku, w kaplicy nie znalazł Konrada:
Gdzież on? - zapewne u narożnej wieży.
Śledzili bracia nocne jego kroki;
Wszystkim wiadomo: każdego wieczora,
Gdy ziemię grubsze osłaniają mroki,
On idzie błądzić po brzegach jeziora;

Albo klęczący, przyparty do muru,
Okryty płaszczem, aż do białej zorzy
Świeci z daleka, jak posąg z marmuru,
I przez noc całą senność go nie zmorzy.
Częsta na cichy odgłos pustelnicy
Wstaje i ciche daje odpowiedzi;
Brzmienia ich z dala ucho nie dośledzi,
Lecz widać z blasku wstrząśnionej przyłbicy,
Rąk niespokojnych, podniesionej głowy,
Że jakieś ważne toczą się rozmowy.

PIEŚŃ Z WIEŻY

Któż me westchnienia, kto me łzy policzy?
Czy już tak długie przepłakałam lata,
Czy tyle w piersiach i oczach goryczy,
Że od mych westchnień pordzawiała krata?-
Gdzie łza upadnie, w zimny głaz przecieka,
Jak gdyby w serce dobrego człowieka.

Jest wieczny ogień w zamku wentoroga,
Ten ogień żywią pobożne kapłany;
Jest wieczne źródło na górze Mendoga,
To źródło żywią śniegi i tumany;
Nikt moich westchnień i łez nie podsyca,
A dotąd boli serce i źrenica.

Pieszczoty ojca, matki uściśnienia,
Zamek bogaty, kraina wesoła,
Dni bez tęsknoty, nocy bez marzenia;
Spokojność na kształt cichego anioła,
We dnie i w nocy, na polu i w domie
Strzegła mig z bliska, chociaż niewidomie.

Trzy piękne córki było nas u matki,
A mnie najpierwej żądano w zamęście;
Szczęśliwa młodość, szczęśliwe dostatki,
Któż mi powiedział, że jest inne szczęście?
Piękny młodzieńcze! na coś mi powiedział
To, o czym w Litwie nikt pierwej nie wiedział?

O Bogu wielkim, o jasnych aniołach,
Kamiennych miastach, kędy wiara święta,
Gdzie lud w bogatych modli się kościołach
I kędy dziewic słuchają książęta,
Waleczni w boju, jak nasi rycerze,
Czuli w miłości, jak nasi pasterze;

Gdzie człowiek, ziemne złożywszy pokrycie,
Z duszą ulata po rozkosznym niebie.

Ach, ja wierzyłam, bo niebieskie życie
Już przeczuwałam, gdym słuchała ciebie!
Ach, odtąd marze, w dobrych i złych losach,
Tylko o tobie, tylko o niebiosach.

Krzyż na twych piersiach oczy me weselił,
W nim oglądałam przyszłe szczęścia hasło,
Niestety! z krzyża gdy piorun wystrzelił,
Wszystko dokoła ucichło, zagasło!
Nic nie żałuję, choć gorzkie łzy leję,
Boś wszystko odjął, zostawił nadzieję.

"Nadzieję!" - cichym powtórzyły echem
Brzegi jeziora, doliny i knieje.
Zbudził się Konrad i z dzikim uśmiechem:
"Gdzież jestem - wołał - tu słychać nadzieje?
Na co te pieśni? - Pomnę twoje szczęście;
Trzy piękne córki było was u matki,
Ciebie najpierwej żądano w zamęście...
Biada, o biada wam, nadobne kwiatki!
Straszliwa żmija wkradła się do sadu,
A kędy piersią prześliźnie się błędną,
Usechną trawy i róże uwiędną,
I będą żółte jako piersi gadu!
Uciekaj myślą i dni przypominaj,
Które byś dotąd pędziła wesoło,
Gdyby... ty milczysz? - śpiewaj i przeklinaj;
Niechaj łza straszna, co głazy przecieka,
Nie ginie darmo; zdejmę szyszak z głowy,
Tu niechaj spadnie, niech mi pali czoło,
Tu niechaj spadnie, jam cierpieć gotowy:
Chcęg znać zawczasu, co mig w piekle czeka!"

Głos z wieży
"Daruj, mój miły, daruj mi, jam winna.
Przyszedłeś późno, tęskno było czekać,
I mimowolnie jakaś pieśń dziecinna...
Precz mi z tą pieśnią! - miałażbym narzekać?-
Z tobą, mój luby, z tobąśmy przeżyli
Znikomą chwilę, lecz tej jednej chwili
Nie będę mieniać z całą ziemian zgrają
Na ciche życie, przepędzone w nudzie.
Ty sam mówiłeś, że zwyczajni ludzie
Są jako konchy, co się w bagnie tają;
Ledwie raz na rok falą niepogody
Wypchnięte z mętnej pokażą się wody,
Otworzą usta, raz westchną ku niebu
I znowu wrócą do swego pogrzebu.
Nie, jam na takie szczęście nie stworzona!
Jeszcze w ojczyźnie, ciche pędząc życie,
Nieraz w pośrodku towarzyszek grona
Za czymś tęskniłam i wzdychałam skrycie,
I czułam serca niespokojne bicie.
Nieraz z poziomej uciekałam łąki
I na najwyższym stanąwszy pagórku,
Myśliłam sobie: gdyby te skowronki
Ze skrzydeł swoich dały mi po piórku,
Poszłabym z nimi i tylko z tej góry
Chciałabym jeden mały kwiat uszczyknąć,
Kwiat niezabudki, a potem za chmury
Lecieć wysoko! wysoko! i - zniknąć.
Tyś mię wysłuchał, ty skrzydły orlemi,
Monarcho ptaków, wzniosłeś mię do siebie!
Teraz, skowronki, o nic was nie proszę,
Bo gdzież ma lecieć, po jakie rozkosze,
Kto poznał Boga wielkiego na niebie
I kochał męża wielkiego na ziemi?"

Konrad
"Wielkość! i znowu wielkość, mój aniele!
Wielkość, dla której jęczymy w niedoli.
Kilka dni jeszcze, niech serce przeboli,
Kilka dni tylko, już ich tak niewiele.
Stało się! próżno po czasie żałować!
Płaczmy - lecz niechaj drżą nieprzyjaciele,
Bo Konrad płakał, ażeby mordować.
Po coś tu przyszła, po co, moja droga!
Z klasztornych murów, z świątyni pokoju?-
Jam cię poświęcił na usługi Boga;
Nie lepiejż było w świętych jego murach,
Z dala ode mnie płakać i umierać,
Niż tu, w krainie kłamstwa i rozboju,
W grobowej wieży, w powolnych torturach,
Konać i oczy samotne otwierać,
I przez niezłomne tej kraty okucia
Pomocy żebrać? - A ja słuchać muszę,
Patrzeć na długą skonania katuszę,
Stojąc z daleka, i kląć moję duszę,
Że w niej są jeszcze ostatki uczucia!"

Głos z wieży
"Jeśli narzekasz, nie przychodź tu więcej;
Chociażbyś przyszedł, błagał najgoręcej,
Już nie usłyszysz! już okno zamykam,
Spuszczę się znowu w moję wieżę ciemną,
Niechaj w milczeniu gorzkie łzy połykam.
Bądź zdrów na wieki, bądź zdrów, mój jedyny!
I niech zaginie pamięć tej godziny,
W której nie miałeś litości nade mną".

Konrad
"Więc ty miej litość, ty jesteś aniołem,
Stój, a jeżeli prośba cię nie wstrzyma,
O ten róg wieży uderzę się czołem,
Będę cię błagał skonaniem Kaima".

Głos z wieży
", miejmy litość nad sobą samemi,
Pomnij, mój luby, że jak ten świat wielki,
Dwoje nas tylko na ogromnej ziemi
Na morzach piasku dwie rosy kropelki;
Że, lada wietrzyk, z ziemnego padołu
Znikniem na zawsze, ach! gińmyż pospołu!
Nie na to przyszłam, ażeby cię dręczyć;
Nie chciałam przyjąć święcenia kapłanek,
Bo niebu serca nie śmiałam zaręczyć,
Póki w nim ziemski panował kochanek;
Pragnęłam zostać w klasztorze i skromnie
Oddać dni moje zakonnic usłudze,
Lecz tam bez ciebie wszystko wokoło mnie

Było tak nowe, tak dzikie, tak cudze.
Wspomniałam sobie, że po latach wielu
Miałeś powrócić do Maryi-grodu,
Szukając zemstę na nieprzyjacielu
I broniąc sprawę biednego narodu.
Kto czeka, lata myślami ukraca;
Mówiłam sobie: on już może wraca,
Może już wrócił; czyż nie wolno żądać,
Gdy mam żyjąca zakopać się w grobie,
Abym cię mogła raz jeszcze oglądać,
Abym przynajmniej umarła przy tobie!
Pójdę więc - rzekłam - w pustelniczym domku,
Około drogi, na skały ułomku,
Zamknę się sama: może rycerz jaki,
Koło mej chatki przechodzący blisko,
Wymówi czasem kochanka nazwisko,
Może pomiędzy obcymi szyszaki
Ujrzę znak jego: niech odmieni zbroje,
Niechaj na tarczę obce godła kładnie,
Niech twarz odmieni, jeszcze serce moje,
Z daleka nawet, kochanka odgadnie.
I gdy go ciężka powinność przymusza
Wszystko dokoła wyniszczać i krwawić,
Wszyscy go przeklną, będzie jedna dusza,
Co mu z daleka śmie pobłogosławić!
Tu mój obrałam domek i grobowiec,
W cichej ustroni, kędy świętokradzki
Mych jęków nie śmie podsłuchać wędrowiec.
Ty, wiem, iż lubisz samotne przechadzki;
Myśliłam sobie: on może z wieczora
Wybieży z dala od swych towarzyszy,
Pomówić z wiatrem i z falą jeziora,
Pomyśli o mnie i głos mój usłyszy.
Niebo spełniło niewinne życzenia;
Przyszedłeś, moje zrozumiałeś pienia.
Dawniej prosiłam, by mig twym obrazem
Pocieszały, choć obraz był niemy;
Dziś ile szczęścia I dziś możemy razem-
Razem zapłakać..."

Konrad
"I cóż wypłaczemy?-
Płakałem, pomnisz, kiedy się wydarłem
Na wieki wieków z twojego objęcia,
Gdy dobrowolnie dla szczęścia umarłem,
Ażeby krwawe spełnić przedsięwzięcia.
Już uwieńczone zbyt długie męczeństwo,
Teraz stanąłem u życzeń mych celu,
Mogę się zemścić na nieprzyjacielu;
A ty mi przyszłaś wydzierać zwycięstwo.
Odtąd jak znowu z okna twej wieżycy
Spójrzałaś na mnie, w całym kręgu świata
Znowu nic nie ma dla mojej źrenicy,
Tylko jezioro i wieża, i krata.
Wkoło mnie wszystko wre wojny rozruchem;
Śród trąb odgłosu, śród oręża szczęku
Ja niecierpliwym, wytężonym uchem
Szukam ust twoich anielskiego dźwięku,
I dzień mój cały jest oczekiwaniem,
A gdy wieczornej doczekam się pory,
Chcę ją przedłużyć rozpamiętywaniem;
Ja życie moje liczę na wieczory.
Tymczasem Zakon spoczynkowi łaje,
O wojnę prosi, własnej żąda zguby,
I mściwy Halban wytchnąć mi nie daje:
Albo dawniejsze przypomina śluby,
Wyrznięte sioła i zniszczone kraje,
Albo gdy nie chcę skargi jego słuchać,
Jednym westchnieniem, skinieniem, oczyma,
Umie przygasłą chęć zemsty rozdmuchać.
Wyrok mój zda się przybliżać do końca,
Nic już Krzyżaków od wojny nie wstrzyma.
Wczoraśmy z Rzymu odebrali gońca,
Z różnych stron świata niezliczone chmury,
Pobożny zapał w pole nagromadził,
Wszyscy wołają, abym ich prowadził
Z mieczem i krzyżem na wileńskie mury.
A przecież - wyznam ze wstydem! w tej chwili,
Kiedy się ważą narodów wyroki,
Myślę o tobie, wynajduję zwłoki,
Żebyśmy jeszcze dzień jeden przeżyli.
Młodości! jakże wielkie twe ofiary!
Jam miłość, szczęście, jam niebo za młodu
Umiał poświęcić dla sprawy narodu,
Z żalem, lecz z męstwem! a dzisiaj ja stary,
Dzisiaj powinność, rozpacz, wola boża
Pędzą mię w pole! a ja siwej głowy
Nie śmiem oderwać od tych ścian podnoża,
Ażeby twojej nie stracić - rozmowy!"

Umilknął; z wieży słychać tylko jęki;
W milczeniu długie przeciekły godziny,
Noc rozrzedniała i promyk jutrzeńki
Już zarumienił lica cichej wody;
Pomiędzy liściem drzemiącej krzewiny
Ze szmerem ranne przewiewały chłody,
Ptaszęta cichym ozwały się pieniem,
Umilkły znowu - i długim milczeniem
Znać dają, że się zbudziły za wcześnie.
Konrad powstaje, wzniosł ku wieży czoło,
Długo na kratę poglądał boleśnie;
Słowik zanucił, Konrad naokoło
Spojrzał: już ranek; - opuścił przyłbicy,
W szerokie zwoje płaszcza twarz obwinął,
Skinieniem ręki żegna pustelnicy
I w krzakach zginął.
Tak duch piekielny od wrót pustelnika
Na odgłos dzwonu porannego znika.

KONRAD WALLENROD - ROZDZIAŁ IV - UCZTA

UCZTA

Był dzień patrona, uroczyste święto,
Komtury z braćmi do stolicy jadą,
Białe chorągwie na wieżach zatknięto.
Konrad rycerzy ma uczcić biesiadą.

Sto białych płaszczów powiewa za stołem,
Na każdym płaszczu czerni się krzyż długi:
To byli bracia, a za nimi kołem
Młodzi giermkowie stoją dla posługi.

Konrad na czele, po lewicy tronu
Wziął miejsce Witold ze swymi hetmany;
Dawniej był wrogiem, dziś gościem Zakonu,
Przeciwko Litwie sojuszem związany.

Już Mistrz powstawszy daje uczty hasło:
"Cieszmy się w Panu!" - wnet puchary błysły.
"Cieszmy się w Panu!" - tysiąc głosów wrzasło,
Srebra zabrzmiały, strugi mina trysły.

Wallenrod usiadł i na łokciu wsparty
Słuchał z pogardą nieprzystojnych gwarów;
Umilkła wrzawa, ledwie ciche żarty
Gdzieniegdzie przerwą lekki dźwięk pucharów.

"Cieszmy się - rzecze - cóż to, bracia moi,
Tak-że rycerzom cieszyć się przystoi?-
Zrazu wrzask pijany, a teraz szmer cichy;
Mamyż ucztować jak zbójce lub mnichy? -

"Inne zwyczaje były za mych czasów,
Kiedy na pełnym trupów bojowisku,
Śród gór kastylskich lub finlandzkich lasów,
Przy obozowym piliśmy ognisku.

"Tam były pieśni! Między waszym gminem
Czyż nie ma barda albo menestrela?-
Serce człowieka wino rozwesela,
Ale piosenka jest dla myśli winem".

Zarazem różni śpiewacy powstali:
Tam Włoch otyły słowiczymi tony
Konrada męstwo i pobożność chwali;
Ówdzie trubadur od brzegów Garony
Opiewa dzieje miłośnych pasterzy,
Zaklętych dziewic i błędnych rycerzy.

Wallenrod drzemał, piosenki ustały;
Nagle zbudzony przerwanym łoskotem,
Cisnął Włochowi trzos ładowny złotem:
"Mnie - rzekł - jednemu śpiewałeś pochwały,
Jeden nie może dać innej nagrody.
Weź i pójdź z oczu! Ów trubadur młody,
Który piękności i miłości służy,
Niechaj daruje, że w rycerskim gronie
Dziewicy nie masz, co by mu na łonie
Wdzięczna przypięła marny kwiatek róży.

"Tu róże zwiędły, innego chcę barda,
Zakonnik-rycerz, innej chcę piosenki,
Niechaj mi będzie tak dzika i twarda
Jak hałas rogów i oręża szczęki,
I tak ponura jak klasztorne ściany,
I tak ognista jak samotnik pjany.

"Dla nas, co święcim i mordujem ludzi,
Mordercza piosnka niech świętość ogłasza,
Niechaj rozczula i gniewa, i nudzi,
I znowu niechaj znudzonych przestrasza.
Takie jest życie - taka piosnka nasza.
Kto ją zaśpiewa? kto? " -" Ja" - odpowiedział
Sędziwy starzec, który u podwojów
Między giermkami i paziami siedział,
Prusak czy Litwin, jak widać ze strojów;
Brodę miał gęstą, wiekiem ubieloną,
Głowę obwiewa ostatek siwizny,
Czoło i oczy zakryte zasłoną,
W twarzy wyryte łat i cierpień blizny.

W prawicy starą lutnię pruską nosił,
A lewą rękę wyciągnął do stoła
I tym skinieniem posłuchania prosił.
Ucichli wszyscy. - "Ja śpiewam - zawoła.-
Dawniej Prusakom i Litwie śpiewałem;
Dziś jedni legli w ojczyzny obronie,
Drudzy, żyć nie chcąc po ojczyzny zgonie,
Dobić się wolą nad jej martwym ciałem,
Jak sługi wierne w dobrym i złym losie
Giną na swego dobroczyńcy stosie;
Inni sromotnie po lasach się kryją,
Inni, jak Witold, między wami żyją.

"Ale po śmierci, Niemcy, wy to wiecie,
Sami spytajcie niecnych zdrajców kraju,
Co oni poczną gdy na tamtym świecie,
Wskazani wiecznym ogniom na pożarcie,
Zechcą swych przodków wywoływać z raju,
Jakim językiem poproszą o wsparcie?
Czy w ich niemieckiej barbarzyńskiej mowie
Głos dzieci swoich uznają przodkowie?

"O dzieci, jaka Litwinom sromota!
Żaden mi, żaden nie przyniosł obrony,
Gdy od ołtarza, stary wajdelota,
Byłem w niemieckich kajdanach wleczony.
Samotny w obcej ziemi zestarzałem,
Śpiewak, niestety! śpiewać nie mam komu;
Na Litwę patrząc oczy wypłakałem
Dzisiaj jeżeli chcę westchnąć do domu,
Nie wiem, gdzie leży mój dóm ulubiony,
Czy tam, czy owdzie, czyli z tamtej strony.

"Tu tylko, w sercu, tu się ochroniło,
Co w mej ojczyźnie najlepszego było,
I te ubogie dawnych skarbów szczątki
Weźcie mi, Niemcy, weźcie mi pamiątki!

"Jak zwyciężony rycerz na igrzysku
Zachowa życie, ale cześć utraca;
I dni wzgardzone wlekąc w pośmiewisku,
Znowu do swego zwycięży powraca;
I raz ostatni wytężając ramię,
Broń swą pod jego stopami rozłamie:

"Tak mię ostatnia natchnęła ochota,
Jeszcze do lutni ośmieliłem rękę,
Niech wam ostatni w Litwie wajdelota
Nuci ostatnią litewską piosenkę".

Skończył i czekał Mistrza odpowiedzi,
Czekają wszyscy w milczeniu głębokiem,
Konrad badawczym i szyderczym okiem
Witolda liców i poruszeń śledzi.

Postrzegli wszyscy, kiedy wajdelota
Mówił o zdrajcach, jak. się Witold mienił,
Zsiniał, pobladnął, znowu się czerwienił,
Dręczy go równie i gniew, i sromota,
Na koniec, szablę ściskając u boku,
Idzie, zdziwioną gromadę roztrąca,
Spójrzał na starca, zahamował kroku,
I chmura gniewu, nad czołem wisząca,
Opadła nagle w bystrym łez potoku;
Powrócił, usiadł, płaszczem twarz zasłania
I w tajemnicze utonął dumania.

A Niemcy z cicha: "Czyliż do biesiady
Przypuszczać mamy żebrające dziady?
Kto słucha pieśni i kto je rozumie?" -
Takie odgłosy w biesiadniczym tłumie
Coraz żywszymi przerywano śmiechy;
Paziowie krzyczą świstając w orzechy:
"Oto jest nuta Litewskiego śpiewu".

Wtem Konrad powstał: "Waleczni rycerze!
Dziś Zakon, wedle starego zwyczaju,
Od miast i książąt podarunki bierze;
Jak winne hołdy z podległego kraju,
Żebrak wam piosnkę przynosi w ofierze;
Złożenia hołdu nie brońmy starcowi,
Weźmijmy piosnkę, będzie to grosz wdowi.

"Pośród nas widzim książęcia Litwinów,
Gośćmi Zakonu są jego wodzowie,
Miło im będzie pamięć dawnych czynów
Słyszeć, w ojczystej odświeżoną mowie.
Kto nie rozumie, niechaj się oddali;
Ja czasem lubię te posępne jęki
Niezrozumiałej litewskiej piosenki,
Jak lubię łoskot rozhukanej fali
Albo szmer cichy wiosennego deszczu;
Przy nich spać miło. - Śpiewaj, stary wieszczu!"

PIEŚŃ WAJDELOTY

Kiedy zaraza Litwę ma uderzyć,
Jej przyjście wieszcza odgadnie źrenica;
Bo jeśli słuszna wajdelotom mierzyć,
Nieraz na pustych smętarzach i błoniach
Staje widomie morowa dziewica,
W bieliźnie, z wiankiem ognistym na skroniach,
Czołem przenosi białowieskie drzewa,
A w ręku chustką skrwawioną powiewa.

Strażnicy zamków oczy pod hełm kryją,
A psy wieśniaków, zarywszy pysk w ziemi,
Kopią, śmierć wietrzą i okropnie wyją.
Dziewica stąpa kroki złowieszczemi
Na sioła, zamki i bogate miasta;
A ile razy krwawą chustką skinie,
Tyle pałaców zmienia się w pustynie,
Gdzie nogą stąpi, świeży grób wyrasta.

Zgubne zjawisko! - Ale więcej zguby
Wróżył Litwinom od niemieckiej strony
Szyszak błyszczący ze strusimi czuby
I płaszcz szeroki, krzyżem naczerniony.

Gdzie przeszły stopy takiego widziadła,
Niczym jest klęska wiosek albo grodów:
Cała kraina, w mogiłę zapadła.
Ach! kto litewską duszę mógł ochronić,
Pójdź do mnie, siądziem na grobie narodów,
Będziemy dumać, śpiewać i łzy ronić.

O wieści gminna! ty arko przymierza
Między dawnymi i młodszymi laty:
W tobie lud składa broń swego rycerza,
Swych myśli przędzę i swych uczuć kwiaty.

Arko! tyś żadnym niezłamana ciosem,
Póki cię własny twój lud nie znieważy;
O pieśni gminna, ty stoisz na straży
Narodowego pamiątek kościoła,
Z archanielskimi skrzydłami i głosem -
Ty czasem dzierżysz i miecz archanioła.

Płomień rozgryzie malowane dzieje,
Skarby mieczowi spustoszą złodzieje,
Pieśń ujdzie cało, tłum ludzi obiega;
A jeśli podłe dusze nie umieją
Karmić ją żalem i poić nadzieją,
Ucieka w góry, do gruzów przylega
I stamtąd dawne opowiada czasy.
Tak słowik z ogniem zajętego gmachu
Wyleci, chwilę przysiądzie na dachu:
Gdy dachy runą, on ucieka w lasy
I brzmiącą piersią nad zgliszcza i groby
Nuci podróżnym piosenkę żałoby

Słuchałem piosnek - nieraz kmieć stoletni,
Trącając kości żelazem oraczem,
Stanął i zagrał na wierzbowej fletni
Pacierz umarłych; lub rymownym płaczem
Was głosił, wielcy ojcowie - bezdzietni.
Echa mu wtórzą, ja słuchałem z dala,
Tym mocniej widok i piosnka rozżala,
Żem był jedynym widzem i słuchaczem.

Jako w dzień sądny z grobowca wywoła
Umarłą przeszłość trąba archanioła,
Tak na dźwięk pieśni kości spod mej stopy
W olbrzymie kształty zbiegły się i zrosły.
Z gruzów powstają kolumny i stropy,
Jeziora puste brzmią licznymi wiosły
I widać zamków otwarte podwoje,
Korony książąt, wojowników zbroje,
Śpiewają wieszcze, tańczy dziewic grono -
Marzyłem cudnie, srodze mig zbudzono!

Zniknęły lasy i ojczyste góry.
Myśl znużonymi ulatując pióry
Spada, w domową tuli się zaciszę;
Lutnia umilkła w otrętwiałym ręku,
Śród żałośnego spółrodaków jęku
Często przeszłości głosu nie dosłyszę!
Lecz dotąd iskry młodego zapału
Tlą w głębi piersi, nieraz ogień wzniecą,
Duszę ożywią i pamięć oświecą.
Pamięć naówczas, jak lampa z kryształu
Ubrana pędzlem w malowne obrazy,
Chociaż ją zaćmi pył i liczne skazy,
Jeżeli świecznik postawisz w jej serce,
Jeszcze świeżością barwy znęci oczy,
Jeszcze na ścianach pałacu roztoczy
Kraśne, acz nieco przyćmione kobierce

Gdybym był zdolny własne ognie przelać
W piersi słuchaczów i wskrzesić postaci
Zmarłej przeszłości; gdybym umiał strzelać
Brzmiącymi słowy do serca spółbraci:
Może by jeszcze w tej jedynej chwili,
Kiedy ich piosnka ojczysta poruszy,
Uczuli w sobie dawne serca bicie,
Uczuli w sobie dawną wielkość duszy
I chwilę jednę tak górnie przeżyli,
Jak ich przodkowie niegdyś całe życie.

Lecz po co zbiegłe wywoływać wieki? -
I swoich czasów śpiewak nie obwini,
Bo jest mąż wielki, żywy, niedaleki,
O nim zaśpiewam, uczcie się, Litwini!

* * *

Umilknął starzec i dokoła słucha,
Czy Niemcy dalej pozwolą mu śpiewać;
W sali dokoła była cichość głucha,
Ta zwykła wieszczów na nowo zagrzewać.
Zaczął więc piosnkę, ale innej treści,
Bo głos na spadki wolniejsze rozmierzał,
Po strunach słabiej i nadziej uderzał
I z hymnu zstąpił do prostej powieści.

POWIEŚĆ WAJDELOTY

Skąd Litwini wracali? - Z nocnej wracali wycieczki,
Wieźli łupy bogate, w zamkach i cerkwiach zdobyte.
Tłumy brańców niemieckich z powiązanymi rękami,
Ze stryczkami na szyjach, biegną przy koniach zwyciężców;
Poglądają ku Prusom i zalewają się łzami,
Poglądają na Kowno - i polecają się Bogu.
W mieście Kownie pośrodku ciągnie się błonie Peruna,
Tam książęta litewscy, gdy po zwycięstwie wracają,
Zwykli rycerzy niemieckich palić na stosie ofiarnym.
Dwaj rycerze pojmani jadą bez trwogi do Kowna,
Jeden młody i piękny, drugi latami schylony.
Oni sami śród bitwy hufce niemieckie rzuciwszy
Między Litwinów uciekli; książę Kiejstut ich przyjął,
Ale strażą otoczył, w zamek za sobą prowadził.
Pyta, z jakiej krainy, w jakich zamiarach przybyli.

"Nie wiem - rzecze młodzieniec - jaki mój ród
i nazwisko,
Bo dziecięciem od Niemców byłem w niewolą schwytany.
Pomnę tylko, że kędyś w Litwie śród miasta wielkiego
Stał dóm moich rodziców; było to miasto drewniane,
Na pagórkach wyniosłych, dóm był z cegły czerwonej.
Wkoło pagórków na błoniach puszcza szumiała jodłowa.
Środkiem lasów daleko białe błyszczało jezioro.
Razu jednego w nocy wrzask nas ze snu przebudził,
Dzień ognisty zaświtał w okna, trzaskały się szyby,
Kłęby dymu buchnęły po gmachu, wybiegliśmy w bramę,
Płomień wiał po ulicach, iskry sypały się gradem,
Krzyk okropny "Do broni f Niemcy są w mieście, do broni !"
Ojciec wypadł z orężem, wypadł i więcej nie wrócił.
Niemcy wpadli do domu, jeden wypuścił się za mną,
Zgonił, pozwał mię na. koń; nie wiem, co stało się dalej,
Tylko krzyk mojej matki długo, długo słyszałem.
Pośród szczęku oręża, domów runących łoskotu,
Krzyk ten ścigał mnie długo, krzyk ten pozostał w mym uchu.
Teraz jeszcze gdy widzę pożar i słyszę wołania,
Krzyk ten budzi się w duszy, jako echo w jaskini
Za odgłosem piorunu; oto jest wszystko, co z Litwy,
Co od rodziców wywiozłem. W sennych niekiedy marzeniach
Widzę postać szanowną matki i ojca, i braci,
Ale coraz to dalej jakaś mgła tajemnicza
Coraz grubsza i coraz ciemniej zasłania ich rysy.
Lata dzieciństwa płynęły, żyłem śród Niemców jak Niemiec,
Miałem imię Waltera, Alfa nazwisko przydano;
Imię było niemieckie, dusza litewska została,
Został żal po rodzinie, ku cudzoziemcom nienawiść,
Winrych, mistrz krzyżacki, chował mig w swoim pałacu,
On sam do chrztu mię trzymał, kochał i pieścił jak syna.
Jam się nudził w pałacach, z kolan Winrycha uciekał
Do wajdeloty starego. Wówczas pomiędzy Niemcami
Był wajdelota litewski, wzięty w niewolą przed laty,
Służył tłumaczem wojsku. Ten, gdy się o mnie dowiedział,
Żem sierota i Litwin, często mię wabił do siebie,
Rozpowiadał o Litwie, duszę stęsknioną otrzeźwiał
Pieszczotami i dźwiękiem mowy ojczystej, i pieśnią.
On mię często ku brzegom Niemna sinego prowadził,
Stamtąd lubiłem na miłe góry ojczyste poglądać.
Gdyśmy do zamku wracali, starzec łzy mi ocierał,
Aby nie wzbudzić podejrzeń; łzy mi ocierał, a zemstę
Przeciw Niemcom podniecał. Pomnę jak w zamek wróciwszy
Nóż ostrzyłem tajemnie; z jaką zemsty rozkoszą
Rznąłem kobierce Winrycha lub kaleczyłem zwierciadła,
Na tarcz jego błyszczącą piasek miotałem i plwałem.
Potem w łatach młodzieńczych częstośmy z portu Kłejpedy
W łódkę ze starcem siadali brzegi litewskie odwiedzać.
Rwałem kwiaty ojczyste, a czarodziejska ich wonia
Tchnęła w duszę jakoweś dawne i ciemne wspomnienia.
Upojony tą wonią, zdało się, że dzieciniałem,
Że w ogrodzie rodziców z braćmi igrałem małymi.
Starzec pomagał pamięci; on piękniejszymi słowami
Niżli zioła i kwiaty przeszłość szczęśliwą malował:
Jak by miło w ojczyźnie, pośród przyjaciół i krewnych,
Pędzić chwile młodości; ileż to dzieci litewskich
Szczęścia takiego nie znają płacząc w kajdanach Zakonu.
To słyszałem na błoniach; lecz na wybrzeżach Połągi,
Gdzie grzmiącymi piersiami białe roztrącą się morze
I z pienistej gardzieli piasku strumienie wylewa:
"Widzisz - mawiał mi starzec - łąki nadbrzeżnej kobierce,
Już je piasek obleciał; widzisz te zioła pachnące,
Czołem silą się jeszcze przebić śmiertelne pokrycie,
Ach! daremnie, bo nowa żwiru nasuwa się hydra,
Białe płetwy roztacza, lądy żyjące podbija
I rozciąga dokoła dzikiej królestwo pustyni.
Synu, plony wiosenne, żywo do grobu wtrącone,
To są ludy podbite, bracia to nasi Litwini;
Synu, piaski z zamorza burzą pędzone - to Zakon".
Serce bolało słuchając; chciałem mordować Krzyżaków
Albo do Litwy uciekać; starzec hamował zapędy.
"Wolnym rycerzom - powiadał - wolno wybierać oręże
I na polu otwartym bić się równymi siłami;
Tyś niewolnik, jedyna broń niewolników - podstępy.
Zostań jeszcze i przejmij sztuki wojenne od Niemców,
Staraj się zyskać ich ufność, dalej obaczym, co począć".
Byłem posłuszny starcowi, szedłem z wojskami Teutonów;
Ale w pierwszej potyczce ledwiem obaczył chorągwie,
Ledwiem narodu mojego pieśni wojenne usłyszał,
Poskoczyłem ku naszym, starca za sobą przywodzę,
Jako sokół wydarty z gniazda i w klatce żywiony,
Choć srogimi mękami łowcy odbiorą mu rozum
I puszczają, ażeby braci sokołów wojował,
Skoro wzniesie się w chmury, skoro pociągnie oczyma
Po niezmiernych obszarach swojej błękitnej ojczyzny,
Wolnym odetchnie powietrzem, szelest swych skrzydeł
usłyszy:
Pójdź, myśliwcze, do domu, z klatką nie czekaj sokoła".

Skończył młodzieniec; a Kiejstut słuchał ciekawie, słuchała
Córa Kiejstuta, Aldona, młoda i piękna jak bóstwo.
Jesień płynie, z jesienią ciągną się długie wieczory;
Kiejstutówna, jak zwykle, w sióstr i rówiennic orszaku
Za krośnami usiada albo się bawi przędziwem;
A gdy igły migocą, toczą się chybkie wrzeciona,
Walter stoi i prawi cuda o krajach niemieckich
I o swojej młodości. Wszystko, co Walter powiadał,
Łowi uchem dziewica, myślą łakomą połyka;
Wszystko umie na pamięć, nieraz i we śnie powtarza.

Walter mówił, jak wielkie zamki i miasta za Niemnem,
Jakie bogate ubiory, jakie wspaniałe zabawy,
Jak na gonitwach waleczni kopije kruszą rycerze,
A dziewice z krużganków patrzą i wieńce przyznają.
Walter mówił o wielkim Bogu, co włada za Niemnem,
I o niepokalanej Syna Bożego Rodzicy,
Której postać anielską w cudnym pokazał obrazku.
Ten obrazek młodzieniec nosił pobożnie na piersiach:
Dziś Litwince darował, gdy ją do wiary nawracał,
Gdy pacierze z nią mówił; chciał wszystkiego nauczyć,
Co sam umiał; niestety, on ją i tego nauczył,
Czego dotąd nie umiał: on nauczył ją kochać.
I sam uczył się wiele; z jakim rozkosznym wzruszeniem
Słyszał z ust jej litewskie już zapomniane wyrazy.
Z każdym wskrzeszonym wyrazem budzi się nowe uczucie
Jako iskra z popiołu; były to słodkie imiona
Pokrewieństwa, przyjaźni, słodkiej przyjaźni, i jeszcze
Słodszy wyraz nad wszystko, wyraz miłości, któremu
Nie masz równego na ziemi, oprócz wyrazu - ojczyzna.

"Skądże - pomyślał Kiejstut - nagła w mej córce
odmiana ?
Gdzie jej dawna wesołość, gdzie jej dziecinne rozrywki? -
W święto wszystkie dziewice idą zabawiać się tańcem,
Ona siedzi samotna, albo z Walterem rozmawia.
W dzień powszedni dziewice trudnią się igłą lub krośną,
Jej z rąk igła wypada, nici plątają się w krośnach,
Sama nie widzi, co robi, wszyscy mi to powiadają.
Wczora postrzegłem, że róży kwiatek wyszyła zielono,
A listeczki czerwonym umalowała jedwabiem.
Jakże mogłaby widzieć, kiedy jej oczy i myśli
Tylko oczu Waltera, rozmów Waltera szukają.
Ile razy zapytam, gdzie ona poszła? - w dolinę;
Skąd powraca? - z doliny; cóż w tej dolinie? - młodzieniec
Ogród dla niej zasadził. Jestże ten ogród piękniejszy
Niżli me sady zamkowe? - (Pyszne Kiejstut miał sady,
Pełne jabłek i gruszek, dziewic kowieńskich ponęta).
Nie ogródek to wabi; zimą widziałem jej okna,
Cała szyba tych okien, co obrócone do Niemna,
Czysta jakby śród maja, lód nie zaciemnił kryształu;
Walter chodzi tamtędy, pewnie siedziała u okna
I gorącym westchnieniem lody na szybach stopiła.
Ja myślałem, że on ją czytać i pisać nauczy,
Słysząc, że wszyscy książęta dzieci swe uczyć zaczęli;
Chłopiec dobry, waleczny, jak ksiądz w pismach ćwiczony,
Mamże go z domu wypędzić? on tak potrzebny dla Litwy:
Hufce najlepiej szykuje, sypie najlepiej okopy,
Broń piorunową urządza, jeden mi staje za wojsko.
Pójdź, Walterze, bądź zięciem moim i bij się za Litwę!"

Walter pojął Aldonę. - Niemcy, wy pewnie myślicie,
Że tu koniec powieści; w waszych miłośnych romansach
Gdy się rycerze pożenią, kończy trubadur piosenkę,
Tylko dodaje, że żyli długo i byli szczęśliwi.
Walter kochał swą żonę, lecz miał duszę ślachetną;
Szczęścia w domu nie znalazł, bo go nie było w ojczyźnie.

Ledwie śniegi ponikły, pierwszy zanucił skowronek,
Innym krajom skowronek miłość i rozkosz obwieszcza,
Biednej Litwie co roku wróży pożary i rzezie;
Ciągną szeregi krzyżowe niezliczonymi tłumami,
Już od gór zaniemeńskich echo do Kowna zanosi
Wojska mnogiego hałasy, chrzęst zbrój, rżenia rumaków.
Jak mgła spuszcza się obóz, błonia szeroko zalega,
Tu i ówdzie migocą straży naczelnych proporce
Jak łyskania przed burzą. Niemcy stanęli na brzegu,
Mosty po Niemnie rzucili, Kowno dokoła oblegli.
Dzień w dzień od taranów walą się mury i baszty,
Noc w noc miny burzące kopią się w ziemi jak krety,
Pod niebiosami ognistym unosi się bomba polotem
I jak sokoł na ptaki z góry na dachy uderza.
Kowno w gruzy runęło - Litwa do Kiejdan uchodzi;
W gruzach runęły Kiejdany - Litwa po górach i lasach
Broni się; Niemcy dalej ciągną plądrując i paląc.

Kiejstut z Walterem pierwsi w bitwach, ostatni w odwrocie.
Kiejstut zawsze spokojny; od dzieciństwa przywyknął
Bić się z nieprzyjacielem, wpadać, zwyciężać, uciekać.
Wiedział, że jego przodkowie zawsze z Niemcami walczyli,
Idąc w ślady swych przodków bił się i nie dbał o przyszłość.
Inne były Waltera myśli; schowany śród Niemców,
Znał potęgę Zakonu; wiedział, że mistrza wezwanie
Z całej Europy wyciąga skarby, oręże i wojska.
Prusy broniły się niegdyś, starły Prusaków Teutony,
Litwa pierwej czy później równej ulegnie kolei;
Widział niedolę Prusaków, drżał nad przyszłością Litwinów.
"Synu - Kiejstut zawoła - zgubnym ty jesteś prorokiem;
Z oczu mi zdarłeś zasłonę, aby otchłanie pokazać.
Kiedy ciebie słuchałem, zda się, że ręce osłabły,
I z nadzieją zwycięstwa z piersi uciekła odwaga.
Cóż poczniemy z Niemcami?" - "Ojcze - Walter powiadał -
Wiem ja sposób jedyny, straszny, skuteczny, niestety!

oże kiedyś objawię". - Tak rozmawiali po bitwie,
Nim ich trąba ku nowym bitwom i klęskom wezwała.

Kiejstut coraz smutniejszy, Walter jak mocno zmienionv!
Dawniej, chociaż nie bywał nigdy zbytecznie wesoły,
W chwilach nawet szczęśliwych lekki mrok zamyślenia
Lice jego przysłaniał, ale w objęciach Aldony,
Dawniej miewał pogodne czoło i lice spokojne,
Zawsze ją witał uśmiechem, czułym pożegnał wejrzeniem.
Teraz, zda się, że jakaś skryta dręczyła go boleść!
Cały ranek przed domem, z założonymi rękami,
Patrzy na dymy płonących z dala miasteczek i wiosek,
Patrzy dzikimi oczyma; w nocy porywa się ze snu
I przez okno krwawą łunę pożarów uważa.

"Mężu drogi, co tobie?" - pyta ze łzami Aldona.-
"Co mnie? będęż spokojnie drzemał, aż Niemcy napadną
I sennego związawszy, w ręce katowskie oddadzą?" -
"Boże uchowaj, mężu! straże pilnują okopów". -
"Prawda, straże pilnują, czuwam i szablę mam w ręku,
Ale kiedy wyginą straże, wyszczerbi się szabla...
Słuchaj, jeśli starości, nędznej starości dożyję..." -
"Bóg nam zdarzy pociechę z dziatek". - "Wtem Niemcy
napadną,
Żonę zabiją, dzieci wydrą, uwiozą daleko
I nauczą wypuszczać strzałę na ojca własnego.
Ja sam może bym ojca, może bym braci mordował,
Gdyby nie wajdelota". - "Drogi Walterze, ujedźmy
Dalej w Litwę, skryjmy się w lasy i góry od Niemców". -
"My odjedziem, a inne matki i dzieci zostawim? -
Tak uciekali Prusacy, Niemiec ich w Litwie dogonił.
Jeśli nas w górach wyśledzi?" - "Znowu dalej ujedziem". -
"Dalej? dalej, nieszczęsna? dalej ujedziem, za Litwę?
W ręce Tatarów lub Rusi?" - Na tą odpowiedź Aldona
Pomieszana milczała; jej zdawało się dotąd,
Że ojczyzna jak świat jest długa, szeroka bez końca;
Pierwszy raz słyszy, że w Litwie całej nie było schronienia.
Załamawszy ręce pyta Waltera, co począć? -
"Jeden sposób, Aldono, jeden pozostał Litwinom
Skruszyć potęgę Zakonu; mnie ten sposób wiadomy.
Lecz nie pytaj, dla Boga! stokroć przeklęta godzina,
W której od wrogów zmuszony chwycę się tego sposobu". -
Więcej nie chciał powiadać, próśb Aldony nie słuchał,
Litwy tylko nieszczęścia słyszał i widział przed sobą,
Aż na koniec płomień zemsty, w milczeniu karmiony
Klęsk i cierpień widokiem, wzdął się i serce ogarnął;
Wszystkie wytrawił uczucia, nawet jedyne uczucie
Dotąd mu żywot słodzące, nawet uczucie miłości.
Tak u białowieskiego dębu jeżeli myśliwi,
Ogień tajemny wznieciwszy, rdzeń głęboko wypalą,
Wkrótce lasów monarcha straci swe liście powiewne,
Z wiatrem polecą gałęzie, nawet jedyna zieloność
Dotąd mu czoło zdobiąca, uschnie korona jemioły.

Długo Litwini po zamkach, górach i lasach błądzili,
Napadając na Niemców lub napadani wzajemnie.
Aż stoczyła się straszna bitwa na błoniach Rudawy,
Gdzie kilkadziesiąt tysięcy młodzi litewskiej poległo,
Obok tyluż tysięcy wodzów i braci krzyżowych.
Niemcom wkrótce posiłki świeże ciągnęły zza morza;
Kiejstut i Walter z garstką mężów przebili się w góry,
Z wyszczerbionymi szablami, z porąbanymi tarczami,
Kurzem, posoką okryci, weszli posępni. do domu.
Walter nie spójrzał na żonę, słowa do niej nic wyrzekł,
Po niemiecku z Kiejstutem i wajdelotą rozmawiał.
Nie rozumiała Aldona, serce tylko wróżyło
Jakieś okropne wypadki; gdy zakończyli obradę,
Wszyscy trzej ku Aldonie smutne zwrócili wejrzenie.
Walter patrzał najdłużej z niemej wyrazem rozpaczy;
Wtem gęstymi kroplami łzy mu rzuciły się z oczu.
Upadł do nóg Aldony, ręce jej cisnął do serca
I przepraszał za wszystko, co ucierpiała dla niego.
"Biada - mówił - niewiastom, jeśli kochają szaleńców,
Których oko wybiegać lubi za wioski granice,
Których myśli jak dymy wiecznie nad dach ulatują;
Których sercu nie może szczęście domowe wystarczyć.
Wielkie serca, Aldono, są jak ule zbyt wielkie,
Miód ich zapełnić nie może, stają się gniazdem jaszczurek.
Daruj, luba Aldono! dzisiaj chcę w domu pozostać,
Dzisiaj o wszystkim zapomnę, dzisiaj będziemy dla siebie,
Czym bywaliśmy dawniej; jutro..." - i nie śmiał dokończyć.
Jaka radość Aldonie! zrazu myśli nieboga,
Że się Walter odmieni, będzie spokojny, wesoły,
Widzi go mniej zamyślonym, w oczach więcej żywości,
W licach dostrzega rumieniec. Walter u nóg Aldony
Cały wieczór przepędził; Litwę, Krzyżaków i wojnę
Rzucił na chwilę w niepamięć, mówił o czasach szczęśliwych
Swego do Litwy przybycia, pierwszej z Aldoną rozmowy,
Pierwszej w dolinę przechadzki, i o wszystkich dziecinnych,
Ale sercu pamiętnych, pierwszej miłości zdarzeniach.
Za cóż tak lube rozmowy słowem "jutro" przerywa? –
I zamyśla się znowu, długo na żonę pogląda,
Łzy mu kręcą się w oczach, chciałby coś wyrzec i nie śmie.
Czyliż dawne uczucia, szczęścia dawnego pamiątki
Na to tylko wywołał, aby się z nimi pożegnać?
Wszystkie rozmowy, wszystkie tego wieczora pieszczoty
Czyliż będą ostatnim blaskiem świecznika miłości?...
Darmo się pytać, Aldona patrzy, czeka niepewna
I wyszedłszy z komnaty jeszcze przez szpary pogląda.
Walter wino nalewał, mnogie wychylał puchary
wajdelotę starego na noc u siebie zatrzymał.

Słońce ledwo wschodziło, tętnią po bruku kopyta,
Dwaj rycerze z tumanem rannym spieszą się w góry.
Wszystkie by straże zmylili, jednej nie mogli omylić.
Czujne są oczy kochanki, zgadła ucieczkę Aldona!
Drogę w dolinie zabiegła; smutne to było spotkanie.
"Wróć się, o luba, do domu; wróć się, ty będziesz szczęśliwa,
Może będziesz szczęśliwa, w lubej rodziny objęciach;
Jesteś młoda i piękna, znajdziesz pociechę, zapomnisz!
Wielu książąt dawniej o twą starało się rękę;
Jesteś wolna, jesteś wdową po wielkim człowieku,
Który dla dobra ojczyzny wyrzekł się - nawet i ciebie!
Bywaj zdrowa, zapomnij; zapłacz niekiedy nade mną:
Walter wszystko utracił, Walter sam jeden pozostał
Jako wiatr na pustyni; błąkać się musi po świecie,
Zdradzać, mordować i potem ginąć śmiercią haniebną.
Ale po latach ubiegłych imię Alfa na nowo
Zabrzmi w Litwie i kiedyś z ust wajdelotów posłyszysz
Czyny jego; natenczas, luba, natenczas pomyślisz,
Że ów rycerz straszliwy, chmurą tajemnic okryty,
Jednej tobie znajomy, twoim był kiedyś małżonkiem,
I niech dumy uczucie będzie pociechą sieroctwa".
Słucha w milczeniu Aldona, chociaż nie słyszy ni słowa.
"Jedziesz, jedziesz !" - krzyknęła i zatrwożyła się sama
Słowem "jedziesz", to jedno słowo brzmiało w jej uchu;
Nic nie myśliła, o niczym pomnieć nie mogła: jej myśli,
Jej pamiątki, jej przyszłość, wszystko splątało się tłumnie.
Ale sercem odgadła, że niepodobna powracać,
Że niepodobna zapomnieć; oczy zbłąkane toczyła,
Kilka razy Waltera dzikie spotkała wejrzenie;
W tym wejrzeniu już dawnej nie znajdowała pociechy
I zdawała się szukać czegoś nowego, i wkoło
Oglądała się znowu, wkoło pustynie i lasy;
W środku lasu samotna błyszczy za Niemnem wieżyca,
Był to klasztor zakonnic, chrześcijan smutna budowa.

Na tej wieżycy spoczęły oczy i myśli Aldony,
Jak gołąbek, porwany wiatrem śród morskiej topieli,
Pada na maszty samotne nieznajomego okrętu.
Walter zrozumiał Aldonę, udał się za nią w milczeniu,
Opowiedział swój zamiar, taić przed światem nakazał
I u bramy - niestety! straszne to było rozstanie...
Alf z wajdelotą pojechał, dotąd nic o nich nie słychać.
Biada, biada, jeżeli dotąd nie spełnił przysięgi;
Jeśli zrzekłszy się szczęścia, szczęście Aldony zatruwszy...
Jeśli tyle poświęcił i dla niczego poświęcił...
Przyszłość resztę pokaże. Niemcy, skończyłem piosenkę.

* * *

"Koniec już, koniec" - wielki szmer na sali -
"I cóż ów Walter? jakie jego czyny?
Gdzie? nad kim zemsta" - słuchacze wołali;
Mistrz tylko jeden śród szurmnej drużyny
Siedział milczący z pochyloną głową,
Mocno wzruszony, porywa co chwila
Puchary z winem i do dna wychyla.
W jego postaci zmianę widać nową,
Różne uczucia w nagłych błyskawicach
Po rozpalonych krzyżują się licach.
Coraz to groźniej czoło mu się chmurzy,
Usta drżą sine, obłąkane oczy
Latają niby jaskółki śród burzy,
Wreszcie płaszcz zrzuca i na środek skoczy:
Gdzie koniec pieśni? - wraz mi koniec śpiewaj.
Albo daj lutnię; czego drżący stoisz? -
Podaj mi lutnię, puchary nalewaj,
Zaśpiewam koniec, jeśli ty się boisz.

"Znam ja was, każda piosnka wajdeloty
Nieszczęście wróży jak nocnych psów wycie;
Mordy, pożogi wy śpiewać lubicie,
Nam zostawiacie chwałę i zgryzoty.
Jeszcze w kolebce wasza pieśń zdradziecka
Na kształt gadziny obwija pierś dziecka
I wlewa w duszę najsroższe trucizny,
Głupią chęć sławy i miłość ojczyzny.

"Ona to idzie za młodzieńcem w ślady,
Jak zabitego cień nieprzyjaciela
Zjawia się nieraz w pośrodku biesiady,
Aby krew mieszać w puchary wesela.
Słuchałem pieśni, zanadto, niestety!...
Stało się, stało; znam cię, zdrajco stary;
Wygrałeś! wojna, tryumf dla poety!
Dajcie mi wina, spełnią się zamiary.

"Wiem koniec pieśni, nie... zaśpiewam inną;
Kiedy walczyłem na górach Kastyli,
Tam mnie Maurowie ballady uczyli.
Starcze, graj nutę, tę nutę dziecinną,
Którą w dolinie... o! był to czas błogi -
Na tę muzykę zwykłem zawsze nucić.
Wracajże, starcze, bo przez wszystkie bogi

Niemieckie, pruskie..." - Starzec musiał wrócić,
Uderzył lutnię i głosem niepewnym
Szedł za dzikimi tonami Konrada,
Jako niewolnik za swym panem gniewnym.

Tymczasem światła gasnęły na stole,
Rycerzy długa uśpiła biesiada;
Lecz Konrad śpiewa, budzą się na nowo,
Stają i w szczupłym ścisnąwszy się kole,
Pilnie zważają każde pieśni słowo.

BALLADA ALPUHARA

Już w gruzach leżą Maurów posady,
Naród ich dźwiga żelaza,
Bronią się jeszcze twierdze Grenady,
Ale w Grenadzie zaraza.

Broni się jeszcze z wież Alpuhary
Almanzor z garstką rycerzy,
Hiszpan pod miastem zatknął sztandary,
Jutro do szturmu uderzy.

O wschodzie słońca ryknęły spiże,
Rutą się okopy, mur wali,
Już z minaretów błysnęły krzyże,
Hiszpanie zamku dostali.

Jeden Almanzor, widząc swe roty
Zbite w upornej obronie,
Przerznął się między szable i groty,
Uciekł i zmylił pogonie.

Hiszpan na świeżej zamku ruinie,
Pomiędzy gruzy i trupy,
Zastawia ucztę, kąpie się w winie,
Rozdziela brańce i łupy.

Wtem straż oddźwierna wodzom donosi,
Że rycerz z obcej krainy
O posłuchanie co rychlej prosi,
Ważne przywożąc nowiny.

Był to Almanzor, król muzułmanów,
Rzucił bezpieczne ukrycie,
Sam się oddaje w ręce Hiszpanów
I tylko błaga o życie.

"Hiszpanie - woła - na waszym progu
Przychodzę czołem uderzyć,
Przychodzę służyć waszemu Bogu,
Waszym prorokom uwierzyć.

"Niechaj rozgłosi sława przed światem,
Że Arab, że król zwalczony,
Swoich zwyciężców chce zostać bratem,
Wasalem obcej korony".

Hiszpanie męstwo cenić umieją;
Gdy Almanzora poznali,
Wódz go uścisnął, inni koleją
Jak towarzysza witali.

Almanzor wszystkich wzajemnie witał,
Wodza najczulej uścisnął,
Objął za szyję, za ręce chwytał,
Na ustach jego zawisnął.

A wtem osłabnął, padł na kolana,
Ale rękami drżącemi
Wiążąc swój zawój do nóg Hiszpana,
Ciągnął się za nim po ziemi.

Spójrzał dokoła, wszystkich zadziwił,
Zbladłe, zsiniałe miał lice,
Śmiechem okropnym usta wykrzywił,
Krwią mu nabiegły źrenice.

"Patrzcie, o giaury! jam siny, blady,
Zgadnijcie, czyim ja posłem? -
Jam was oszukał, wracam z Grenady,
Ja wam zarazę przyniosłem.

"Pocałowaniem wszczepiłem w duszę
Jad, co was będzie pożerać,
Pójdźcie i patrzcie na me katusze:
Wy tak musicie umierać!"

Rzuca się, krzyczy, ściąga ramiona,
Chciałby uściśnieniem wiecznym
Wszystkich Hiszpanów przykuć do łona;
Śmieje się - śmiechem serdecznym.

Śmiał się - już skonał - jeszcze powieki,
Jeszcze się usta nie zwarły,
I śmiech piekielny został na wieki
Do zimnych liców przymarły.

Hiszpanie trwożni z miasta uciekli,
Dżuma za nimi w ślad biegła;
Z gór Alpuhary nim się wywlekli,
Reszta ich wojska poległa.

* * *

"Tak to przed laty mścili się Maurowie,
Wy chcecie wiedzieć o zemście Litwina.?
Cóż? jeśli kiedy uiści się w słowie
I przyjdzie mieszać zarazę do wina?...
Ale nie - o nie! - dziś inne zwyczaje;
Książę Witoldzie, dziś litewskie pany
Przychodzą własne oddawać nam kraje
I zemsty szukać na swój lud znękany!

"Przecież nie wszyscy - o! nie, na Peruna!
Jeszcze są w Litwie - jeszcze wam zaśpiewam...
Precz mi z tą lutnią - zerwała się struna,
Nie będzie pieśni - ale się spodziewam,
Że kiedyś będą... dziś - zbytnie puchary...
Zanadto piłem - cieszcie się - i bawcie.
A ty Almanzor, - precz mi z oczu, stary -
Precz mi z Albanem - samego zostawcie!"

Rzekł i niepewną powracając drogą
Znalazł swe miejsce, na krzesło się rzucił,
Jeszcze cóś groził; uderzywszy nogą
Stół z pucharami i winem wywrócił.
Na koniec osłabł, głowa się schyliła
Na poręcz krzesła; wzrok po chwili gasnął
I drżące usta piana mu okryła,
I zasnął.

Rycerze chwilę w zadumieniu stali,
Wiedzą o smutnym nałogu Konrada,
Że gdy się winem zbytecznie zapali,
W dzikie zapały, w bezprzytomność wpada.
Ale na uczcie! publiczna sromota!
Przy obcych ludziach, w bezprzykładnym gniewie!
Kto go podniecił? Gdzie ów wajdelota? -
Wymknął się z ciżby i nikt o nim nie wie.

Były powieści, że Halban przebrany
Litewską piosnkę Konradowi śpiewał,
Że tym sposobem znowu chrześcijany
Przeciw pogaństwu do wojny zagrzewał.
Ale skąd w Mistrzu tak nagłe odmiany?
Za co się Witold tak srodze rozgniewał?

Co znaczy Mistrza dziwaczna ballada? -
Każdy w domysłach nadaremnie bada.

KONRAD WALLENROD - ROZDZIAŁ V - WOJNA

WOJNA

Wojna - już Konrad hamować nie zdoła
Zapędów ludu i nalegań rady;
Dawno już cały kraj o pomstę woła
Za Litwy napaść i Witolda zdrady.

Witold, co wsparcia u Zakonu żebrał
Dla odzyskania wileńskiej stolicy,
Teraz po uczcie, gdy wieści odebrał,
Że wkrótce ruszą w pole Krzyżownicy,
Zmienił zamiary, nową przyjaźń zdradził
I swych rycerzy tajnie uprowadził.

W zamki Teutonów, leżące po drodze,
Wszedł z wymyślonym od Mistrza rozkazem,
A potem, oręż wydarłszy załodze,
Wszystko wyniszczył ogniem i żelazem.
Zakon i wstydem, i gniewem zagrzany,
Krzyżową wojnę podniosł na pogany.
Wychodzi bulla; morzem, lądem płyną
Nieprzeliczone wojowników roje,
Możni. książęta, z wasalów drużyną,
Czerwonym krzyżem ozdabiają zbroje;
A każdy na to swe życie poślubił,
Aby pogaństwo ochrzcił - lub wygubił.

Poszli ku Litwie; i cóż tam sprawili? -
Jeśliś ciekawy, wynidź na okopy,
Spójrzyj ku Litwie, gdy się dzień nachyli;
Zobaczysz łunę, co niebieskie stropy
Krwawym płomieni ruczajem obleje -
Oto są wojen napaśniczych dzieje;
Łacno je skreśIić: rzeź, grabież, pożoga
I blask, co głupie rozwesela zgraje,
A w którym mędrzec z bojaźnią uznaje
Głos wołający o pomsty do Boga.

Wiatry pożogę coraz dalej niosły,
Rycerze dalej w głąb Litwy zabiegli,
Słychać, że Kowno, że Wilno oblegli;
W końcu ustały i wieści, i posły.
Już w okolicy nie widać płomieni
I niebo coraz dalej się czerwieni.
Darmo Prusacy z podbitej krainy
Brańców i mnogich łupów wyglądają;
Darmo ślą częstych gońców po nowiny,
Śpieszą się gońce i - nie powracają.
Srogą niepewność gdy każdy tłumaczy,
Rad by doczekać chociażby rozpaczy.

Minęła jesień, zimowe zamieci
Huczą po górach, zawalają drogi,
I znowu z dala na niebiosach świeci -
Północne zorze? czy wojny pożogi? -
Coraz widoczniej razi blask płomieni
I niebo coraz bliżej się czerwieni..

Z Maryjenburga lud patrzy ku drodze,
Już widać z dala: - kopie się przez śniegi
Kilku podróżnych; - Konrad? nasi wodze?
Jakże ich witać? zwyciężce? czy zbiegi?

Gdzie reszta pułków? - Konrad wzniosł prawicę,
Pokazał dalej ciżbę rozproszoną;
Ach! sam ich widok zdradził tajemnicę.
Biegą bezładnie, w zaspach śniegu toną,
Walą się, depcą, jak podłe owady
W ciasnym naczyniu ginące pospołu;
Pną się po trupach, nim nowe gromady
Dźwignionych znowu potrącą do dołu.
Ci jeszcze wleką otrętwiałe nogi,
Ci w biegu nagle przystygli do drogi;
Lecz ręce wznoszą i stojące trupy
Wskazują w miasto jak podróżne słupy.

Lud wybiegł z miasta strwożony, ciekawy,
Lękał się zgadnąć i o nic nie pytał,
Bo całe dzieje nieszczęsnej wyprawy
W oczach i twarzach rycerzy wyczytał.
Nad ich oczyma mroźna śmierć wisiała,
Harpija głodu ich lica wyssała.
Tu słychać trąby litewskiej pogoni,
'I'am wicher toczy kłąb śniegu po błoni,
Opodal wyje chuda psów gromada,
A nad głowami krążą kruków stada.

Wszystko zginęło, Konrad wszystkich zgubił;
On, co z oręża takiej nabył chwały,
On, co się dawniej roztropnością chlubił:
W ostatniej wojnie lękliwy, niedbały,
Witolda chytrych sideł nie dostrzegał,
A oszukany, chęcią zemsty ślepy,
Zagnawszy wojsko na litewskie stepy,
Wilno tak długo, tak gnuśnie oblegał.

Kiedy strawiono dobytki i piony,
Gdy głód niemieckie nawiedzał obozy,
A nieprzyjaciel wkoło rozproszony
Niszczył posiłki, przecinał dowozy,
Codziennie z nędzy marły Niemców krocie:
Czas było szturmem położyć kres wojny
Albo o rychłym zamyślać odwrocie;
Wtenczas Wallenrod ufny i spokojny
Jeździł na łowy, albo w swym namiocie
Zamknięty knował tajemne układy
I wodzów nie chciał przypuszczać do rady.

I tak w zapale wojennym ostygnął,
Że ludu swego nie wzruszony łzami,
Miecza na jego obronę nie dźwignął;
Z założonymi na piersiach rękami
Cały dzień dumał lub z Halbanem gadał.
Tymczasem zima nawaliła śniegi
I Witold świeże zebrawszy szeregi
Oblegał wojsko, na obóz napadał;
O hańbo w dziejach mężnego Zakonu!
Wielki Mistrz pierwszy uciekł z pola bitwy.
Zamiast wawrzynów i sutego plonu
Przywiózł wiadomość o zwycięstwach Litwy.
Czyście widzieli, gdy z tego pogromu
Wojsko upiorów prowadził do domu? -
Ponury smutek czoło jego mroczy,
Robak boleści wywijał się z lica;
I Konrad cierpiał - ale spójrzyj w oczy:
Ta wielka, na pół otwarta źrenica
Jasne z ukosa miotała pociski,
Niby kometa grożący wojnami,
Co chwila, zmienna, jak nocne połyski,
Którymi szatan podróżnego mami;
Wściekłość i radość połączając razem,
Błyszczała jakimś szatańskim wyrazem.

Drżał lud i szemrał, Konrad nie dbał o to;
Zwołał na radę niechętnych rycerzy,
Spójrzał, przemówił, skinął - o sromoto!
Słuchają pilnie i każdy mu wierzy;
W błędach człowieka widzą sądy Boga,
Bo kogoż z ludzi nie przekona - trwoga?

Stój, dumny władco! jest sąd i na ciebie.
W Maryjenburgu wiem ja loch podziemny;
Tam, gdy noc miasto w ciemnościach zagrzebie,
Schodzi na radę trybunał tajemny.

Tam jedna lampa na podniebiu sali
I w dzień, i w nocy się pali;
Dwanaście krzeseł koło tronu stoi,
Na tronie ustaw księga tajemnicza;
Dwunastu sędziów, każdy w czarnej zbroi,
Wszystkich maskami zamknięte oblicza,
W lochach od gminnej ukryli się zgrai,
A larwą jeden przed drugim się tai.

Wszyscy przysięgli dobrowolnie, zgodnie,
Karać potężnych swoich władców zbrodnie,
Nazbyt gorszące lub ukryte światu.
Skoro ostatnia uchwała zapadnie,
I rodzonemu nie przepuszczą bratu;
Każdy powinien, gwałtownie lub zdradnie,
Na potępionym dopełnić wyroku:
Sztylety w ręku, rapiery u boku.
Jeden z maskowych zbliżył się do tronu
I stojąc z mieczem przed księgą zakonu,
Rzekł: "Straszliwi sędziowie!
Już nasze podejrzenie stwierdzone dowodem:
Człowiek, co się Konradem Wallenrodem zowie,
Nie jest Wallenrodem.
Kto on jest? - nie wiadomo; przed dwunastu laty
Nie wiedzieć skąd przyjechał w nadreńskie krainy.
Kiedy hrabia Wallenrod szedł do Palestyny,
Był w orszaku hrabiego, nosił giermka szaty.
Wkrótce rycerz Wallenrod gdzieś bez wieści zginął;
Ów giermek, podejrzany o jego zabicie,
Z Palestyny uszedł skrycie
I ku hiszpańskim brzegom zawinął.
Tam w potyczkach z Maurami dał męstwa dowody
I na turniejach mnogie pozyskał nagrody,
A wszędzie pod imieniem Wallenroda słynął.
Przyjął na koniec zakonnika śluby
I został mistrzem dla Zakonu zguby.
Jak rządził, wszyscy wiecie; tej ostatniej zimy,
Kiedy z mrozem i głodem, i z Litwą walczymy,
Konrad jeździł samotny w lasy i dąbrowy
I tam miewał z Witoldem tajemne rozmowy.
Szpiegowie moi dawno śledzą jego czynów;
Wieczorem pod narożną skryli się wieżycą,
Nie pojęli, co Konrad mówił z pustelnicą;
Lecz, sędziowie! on mówił językiem Litwinów.
Zważywszy, co nam tajnych sądów posły
Niedawno o tym człowieku doniosły
I o czym świeżo mój szpieg donosi,
I wieść już ledwie nie publiczna głosi:
Sędziowie! ja na. Mistrza zaskarżenie kładę
O fałsz, zabójstwo, herezyją, zdradę". -
Tu oskarżyciel przed zakonu księgą
Ukląkł i wsparłszy na krucyfiks rękę,
Prawdę doniesień zatwierdził przysięgą
Na Boga i na Zbawiciela mękę.

Umilkł, Sędziowie sprawę roztrząsają;
Lecz nie ma głosów ni cichej rozmowy,
Ledwie rzut oka lub skinienie głowy
Jakąś głęboką, groźną myśl wydają.
Każdy z kolei zbliżał się do tronu,
Ostrzem sztyletu na księdze zakonu
Karty przerzucał, prawa cicho czytał,
O zdanie tylko sumienia zapytał,
Osądził, rękę do serca przykłada,
I wszyscy zgodnie zawołali : - "Biada!"
I trzykroć echem powtórzyły mury:
"Biada!" - W tym jednym, jednym tylko słowie
Jest cały wyrok; - pojęli sędziowie,
Dwanaście mieczów podnieśli do góry,
Wszystkie zmierzone - w jednę pierś Konrada.
Wyszli w milczeniu - a jeszcze raz mury
Echem za nimi powtórzyły : - "Biada!"

KONRAD WALLENROD - ROZDZIAŁ VI - POŻEGNANIE

POŻEGNANIE

Zimowy ranek - wichrzy się i śnieży;
Wallenrod leci śród wichrów i śniegów,
Zaledwie stanął u jeziora brzegów,
Woła i mieczem bije w ściany wieży.
"Aldono - woła - żyjemy, Aldono!
Twój miły wraca, wypełnione śluby,
Oni zginęli, wszystko wypełniono".

Pustelnica
"Alf? to głos jego? - Mój Alfie, mój luby,
Jakże? już pokój? ty powracasz zdrowo?
Już nie pojedziesz?" -

Konrad
"O! na miłość Boga,
O nic nie pytaj; słuchaj, moja droga,
Słuchaj i pilnie zważaj każde słowo.
Oni zginęli - widzisz te pożary?
Widzisz? - to Litwa w kraju Niemców broi;
Przez lat sto Zakon ran swych nie wygoi.
Trafiłem w serce stugłowej poczwary;
Strawione skarby, źródła ich potęgi,
Zgorzały miasta, morze krwi wyciekło;
Jam to uczynił, dopełnił przysięgi,
Straszniejszej zemsty nie wymyśli piekło.

Ja więcej nie chcę, wszak jestem człowiekiem!
Spędziłem młodość w bezecnej obłudzie,
W krwawych rozbojach - dziś schylony wiekiem,
Zdrady mig nudzą, niezdolny do bitwy,
Już dosyć zemsty - i Niemcy są ludzie.
Bóg mig oświecił, ja powracam z Litwy,
Ja owe miejsca, twój zamek widziałem,
Kowieński zamek - już tylko ruiny;
Odwracam oczy, przelatuję czwałem,
Biegę do owej, do naszej doliny.
Wszystko jak dawniej! też laski, te kwiaty;
Wszystko, jak było owego wieczora,
Gdyśmy dolinę żegnali przed laty.
Ach! mnie się zdało, że to było wczora!
Kamień, pamiętasz ów kamień wyniosły,
Co niegdyś naszych przechadzek był celem? -
Stoi dotychczas, tylko mchem zarosły,
Ledwiem go dostrzegł, osłoniony zielem.
Wyrwałem zielska, obmyłem go łzami;
Siedzenie z darni, gdzie po letnim znoju
Lubiłaś spocząć między jaworami;
?ródło, gdziem szukał dla ciebie napoju;
Jam wszystko znalazł, obejrzał, obchodził.
Nawet twój mały chłodnik zostawiono,
Com go suchymi wierzbami ogrodził.
Te suche wierzby, jaki cud, Aldono!
Dawniej mą ręką wbite w piasek suchy,
Dziś ich nie poznasz, dzisiaj piękne drzewa
I liście na nich wiosenne powiewa,
I młodych kwiatków unoszą się puchy.
Ach! na ten widok pociecha nieznana,
Przeczucie szczęścia serce ożywiło;
Całując wierzby padłem na kolana,
Boże mój - rzekłem - oby się spełniło!
Obyśmy, w strony ojczyste wróceni,
Kiedy litewską zamieszkamy rolę,
Odżyli znowu! niech i naszą dolę
Znowu nadziei listek zazieleni!

"Tak, wróćmy, pozwol! mam w Zakonie władzę,
Każę otworzyć - lecz po co rozkazy? -
Gdyby ta brama była tysiąc razy
Twardszą od stali, wybiję, wysadzę;
Tam cię, o luba! ku naszej dolinie,
Tam poprowadzę, poniosę na ręku
Lub dalej pójdziem; są w Litwie pustynie,
Są głuche cienie białowieskich lasów,
Kędy nie słychać obcej broni szczęku
Ani dumnego zwyciężcy hałasów,
Ni zwyciężonych braci naszych jęku.
Tam w środku cichej, pasterskiej zagrody,
Na twoim ręku, u twojego łona
Zapomnę, że są na świecie narody,
Że jest świat jakiś - będziem żyć dla siebie.
Wróć, powiedz, pozwól!" - Milczała Aldona,
Konrad umilknął, czekał odpowiedzi.
Wtem krwawa jutrznia błysnęła na niebie:

"Aldono, przebóg! ranek nas uprzedzi,
Zbudzą się ludzie i straż nas zatrzyma;
Aldono!" - wołał, drżał z niecierpliwości,
Głosu nie stało, błagał ją oczyma
I załamane ręce wzniosł do góry,
Padł na kolana i żebrząc litości,
Objął, całował zimnej wieży mury.

"Nie, już po czasie - rzekła smutnym głosem,
Ale spokojnym - Bóg mi doda siły,
On mig zasłoni przed ostatnim ciosem.
Kiedym tu weszła, przysięgłam na progu
Nie zstąpić z wieży, chyba do mogiły.
Walczyłam z sobą; dziś i ty, mój miły,
I ty mi dajesz pomoc przeciw Bogu.
Chcesz wrócić na świat, kogo? - nędzną marę
Pomyśl, ach, pomyśl! jeżeli szalona
Dam się namówić, rzucę tę pieczarę
I z uniesieniem padnę w twe ramiona,
A ty nie poznasz, ty mię nie powitasz,
Odwrócisz oczy i z trwogą zapytasz:
"Ten straszny upior jestże to Aldona?"
I będziesz szukał w zagasłej źrenicy
I w twarzy, która... ach! myśl sama razi...
Nie, niechaj nigdy nędza pustelnicy
Pięknej Aldonie oblicza nie kazi.

"Ja sama - wyznam - daruj, mój kochany,
Ilekroć księżyc żywszym światłem błyska,
Gdy słyszę głos twój, kryję się za ściany,
Ja cię, mój drogi, nie chcę widzieć z bliska.
Ty może dzisiaj już nie jesteś taki,
Jakim bywałeś, pamiętasz, przed laty,
Gdyś wjechał w zamek z naszymi orszaki;
Lecz dotąd w moim zachowałeś łonie
Też same oczy, twarz, postawę, szaty.
Tak motyl piękny, gdy w bursztyn utonie,
Na wieki całą zachowuje postać.
Alfie, nam lepiej takimi pozostać,
Jakiemi dawniej byliśmy, jakiemi
Złączym się znowu - ale nie na ziemi.

"Doliny piękne zostawmy szczęśliwym;
Ja lubię moję kamienną zaciszę,
Mnie dosyć szczęścia, gdy cię widzę żywym,
Gdy miły głos twój co wieczora słyszę.
I w tej zaciszy można, Alfie drogi,
Można by wszystkie cierpienia osłodzić;
Porzuć już zdrady, mordy i pożogi,
Staraj się częściej i raniej przychodzić.

"Gdybyś - posłuchaj - wokoło równiny
Chłodnik podobny owemu zasadził
I twoje wierzby kochane sprowadził,
I kwiaty, nawet ów kamień z doliny;
Niech czasem dziatki z pobliskiego sioła
Bawią się między ojczystymi drzewy,
Ojczyste w wianek uplatają zioła;
Niechaj litewskie powtarzają śpiewy.

Piosnka ojczysta pomaga dumaniu
I sny sprowadza o Litwie i tobie;
A potem, potem, po moim skonaniu,
Niech, przyśpiewują i na Alfa grobie".

Alf już nie słyszał, on po dzikim brzegu
Błądził bez celu, bez myśli, bez chęci.
Tam góra lodu, tam puszcza go nęci
W dzikich widokach i w naglonym biegu
Znajdował jakąś ulgę - utrudzenie.
Ciężko mu, duszno śród zimowej słoty;
Zerwał płaszcz, pancerz, roztargał odzienie
I z piersi zrzucił wszystko - prócz zgryzoty.

Już rankiem trafił na miejskie okopy,
Ujrzał cień jakiś, zatrzymał się, bada...
Cień krąży dalej i cichymi stopy
Wionął po śniegu, w okopach przepada,
Głos tylko słychać: - "Biada, biada, biada!"

Alf na ten odgłos zbudził się i zdumiał,
Pomyślił chwilę - i wszystko zrozumiał.
Dobywa miecza i na różne strony
Zwraca się, śledzi niespokojnym okiem;
Pusto dokoła, tylko przez zagony
Śnieg leciał kłębem, wiatr północny szumiał;
Spójrzy ku brzegom, staje rozrzewniony,
Na koniec wolnym, chwiejącym się krokiem
Wraca się znowu pod wieżę Aldony.

Dostrzegł ją z dala, jeszcze w oknie była.
"Dzień dobry! - krzyknął - przez tyle lat z sobą
Tylkośmy nocną widzieli się dobą;
Teraz dzień dobry - jaka wróżba miła!
Pierwszy dzień dobry - po latach tak wielu.
Zgadnij, dlaczego przychodzę tak rano?"

Aldona
"Nie chcę zgadywać, bądź zdrów, przyjacielu,
Już nazbyt światło, gdyby cię poznano...
Przestań namawiać - bądź zdrów, do wieczora,
Wyniść nie mogę, nie chcę".

Alf
"Już nie pora!
Wiesz, o co proszę? - zruć jaką gałązkę -
Nie, kwiatów nie masz, więc nitkę z odzieży
Albo z twojego warkocza zawiązkę,
Albo kamyczek ze ścian twojej wieży.
Chcę dzisiaj - jutra nie każdemu dożyć -
Chcę na pamiątkę mieć jaki dar świeży,
Który dziś jeszcze był na twoim łonie,
Na którym jeszcze świeża łezka płonie.
Chcę go przed śmiercią na mym sercu złożyć,
Chcę go ostatnim pożegnać wyrazem;
Mam zginąć wkrótce, nagle; zgińmy razem.
Widzisz tę bliską, przedmiejską strzelnicę,
Tam będę mieszkał; dla znaku, co ranek
Wywieszę czarną chustkę na krużganek,
Co wieczor lampę u kraty zaświecę;
Tam wiecznie patrzaj : jeśli chustkę zrucę,
Jeżeli lampa przed wieczorem skona,
Zamknij twe okno - może już nie wrócę.

"Bądź zdrowa!" - Odszedł i zniknął. Aldona
Jeszcze pogląda, zwieszona u kraty;
Ranek przeminął, słońce zachodziło,
A długo jeszcze w oknie widać było
Jej białe, z wiatrem igrające szaty
I wyciągnięte ku ziemi ramiona.

* * *
"Zaszło na koniec" - rzekł Alf do Halbana,
Wskazując słońce z okna swej strzelnicy,
W której zamknięty od samego rana
Siedział patrzając w okno pustelnicy. -
"Daj mi płaszcz, szablę, bądź zdrów, wierny sługo,
Pójdę ku wieży - bywaj zdrów na długo,
Może na wieki! Posłuchaj, Halbanie,
Jeżeli jutro, gdy dzień zacznie świecić,
Ja nie powrócę, opuść to mieszkanie. -
Chcę, chciałbym jeszcze cóś tobie polecić -
Jakżem samotny! pod niebem i w niebie
Nie mam nikomu, nigdzie, nic powiedzieć
W godzinę skonu - prócz jej i prócz ciebie.
Bądź zdrów, Halbanie, ona będzie wiedzieć
Ty zrucisz chustkę, jeśli jutro rano...
Lecz cóż to? słyszysz? - w bramę kołatano".

"Kto idzie?" - trzykroć odźwierny zawołał.
"Biada!" - krzyknęło kilka dzikich głosów;
Widać, że strażnik oprzeć się nie zdołał
I brama tęgich nie wstrzymała ciosów.
Już orszak dolne krużganki przebiega,
Już przez żelazne pokręcone wschody,
Do Wallenroda wiodące gospody,
Łoskot stop zbrojnych raz wraz się rozlega;
Alf, zawaliwszy wrzeciądzem podwoje,
Dobywa szablę, wziął czarę ze stoła,
Podszedł ku oknu: - "Stało się!" - zawoła,
Nalał i wypił: - "Starcze! w ręce twoje!"

Halban pobladnął, chciał skinieniem ręki
Wytrącić napój, wstrzymuje się, myśli;
Słychać za drzwiami coraz bliższe dźwięki,
Opuszcza rękę: - to oni, - już przyśli.

"Starcze! rozumiesz, co ten łoskot znaczy?
I czegoż myślisz? - masz nalaną czaszę,
Moja wypita; starcze! w ręce wasze".
Halban poglądał w milczeniu rozpaczy.

"Nie, ja przeżyję... i ciebie, mój synu!-
Chcę jeszcze zostać, zamknąć twe powieki,
I żyć - ażebym sławę twego czynu
Zachował światu, rozgłosił na wieki.
Obiegę Litwy wsi, zamki i miasta,
Gdzie nie dobiegę, pieśń moja doleci,
Bard dla rycerzy w bitwach, a niewiasta
Będzie ją w domu śpiewać dla swych dzieci;
Będzie ją śpiewać, i kiedyś w przyszłości
Z tej pieśni wstanie mściciel naszych kości!"

Na poręcz okna Alf ze łzami pada
I długo, długo ku wieży poglądał,
Jak gdyby jeszcze napatrzyć się żądał
Miłym widokom, które wnet postrada.
Objął Halbana, westchnienia zmieszali
W ostatnim, długim, długim uściśnieniu.
Już u wrzeciądzów słychać łoskot stali,
Wchodzą, wołają Alfa po imieniu:

"Zdrajco! twa głowa dzisiaj pod miecz padnie,
Żałuj za grzechy, gotuj się do zgonu,
Oto jest starzec, kapelan Zakonu,
Oczyść twą duszę i umrzyj przykładnie".

Z dobytym mieczem Alf czekał spotkania,
Lecz coraz blednie, pochyla się, słania;
Wsparł się na oknie i tocząc wzrok hardy,
Zrywa płaszcz, mistrza znak na ziemię miota,
Depce nogami z uśmiechem pogardy:
"Oto są grzechy mojego żywota!"

"Gotow-em umrzeć, czegoż chcecie więcej?
Z urzędu mego chcecie słuchać sprawy? -
Patrzcie na tyle zgubionych tysięcy,
Na miasta w gruzach, w płomieniach dzierżawy.
Słyszycie wicher? - pędzi chmury śniegów,
Tam marzną waszych ostatki szeregów.
Słyszycie? - wyją głodnych psów gromady,
One się gryzą o szczątki biesiady.

"Ja to sprawiłem; jakem wielki, dumny,
Tyle głów hydry jednym ściąć zamachem!
Jak Samson jednym wstrząśnieniem kolumny
Zburzyć gmach cały, i runąć pod gmachem!"

Rzekł, spójrzał w okno i bez czucia pada,
Ale nim upadł, lampę z okna ciska;
Ta trzykroć, kołem obiegając, błyska,
Na koniec legła przed czołem Konrada;
W rozlanym płynie tleje rdzeń ogniska,
Lecz coraz głębiej topi się i mroczy,
Wreszcie, jak gdyby dając skonu hasło,
Ostatni, wielki krąg światła roztoczy,
I przy tym blasku widać Alfa oczy,
Już pobielały - i światło zagasło.

I w tejże chwili przebił wieży ściany
Krzyk nagły, mocny, przeciągły, urwany -
Z czyjej to piersi? - wy się domyślicie;
A kto by słyszał, odgadnąłby snadnie,
Że piersi, z których taki jęk wypadnie,
Już nigdy więcej nie wydadzą głosu:
W tym głosie całe ozwalo się życie.

Tak struny lutni od tęgiego ciosu
Zabrzmią i pękną: zmieszanymi dźwięki
Zdają się głosić początek piosenki,
Ale jej końca nikt się nie spodziewa.

Taka pieśń moja o Aldony losach;
Niechaj ją anioł harmonii w niebiosach,
A czuły słuchacz w duszy swej dośpiewa.

KONRAD WALLENROD - WALLENRODYZM

Wallenrodyzm jest to postawa, która nawiązuje do zachowania jakie przyjął tytułowy bohater utworu Adama Mickiewicza "Konrad Wallenrod". Wallenrodyzm w pewnym stopniu nawiązuje do bohatera bajronicznego. Wallenrodyzm określa sposób postępowania, który polega na poświęceniu całego swojego życia, szczęścia osobistego, honoru w walce dla jakiejś idei - głównie w obronie ojczyzny. Metody działania są w tym przypadku często niemoralne i ocierają się o podstęp, zdradę, prowadzą do jednoczesnego sukcesu, a zarazem hańby bohatera. Sukces polega na osiągnięciu celu poprzez przewrotne działania, hańba wynika ze sposobu w jaki ten cel się osiągnęło. Często jednak widać, że bohater nie ma innego wyjścia jak działać w sposób niehonorowy. Motto Konrada Wallenroda stanowi zdanie z utworu "Książe", Niccolò Machiavellego:

Trzeba walczyć dwojako: trzeba być lisem i lwem... dobra walka nie opiera się tylko na sile, mocy, trzeba być na tyle sprytnym, żeby móc swojego przeciwnika przechytrzyć.

Należy zauważyć, że Konrad tak naprawdę nie jest do końca bohaterem reprezentującym ideologie makiawelizmu gdyż nie traktuje "dwulicowego" działania jako moralnie neutralnego, cierpi i ma wyrzuty sumienia z powodu metod jakimi musi walczyć przeciwko Zakonowi Krzyżackiemu - wolałby walczyć w sposób honorowy, zgodnie z wartościami rycerskimi jednak nie jest to możliwe w obliczu potęgi Krzyżaków.

KORDIAN - STRESZCZENIE, CHARAKTERYSTYKA, OPRACOWANIE


Streszczenie Szczegółowe

Fragment tzw. „Pieśni Greka”, tj. pierwszej pieśni powieści poetyckiej Słowackiego pt. „Lambro”. W motcie tym „przytoczone wiersze wypowiada narodowy bard, grecki patriota do zebranych w gospodzie rodaków, pragnąc zachęcić ich do walki z Turkami” (cytat za: M. Inglot, BN).



Juliusz Słowacki

Kordian


KORDIAN - JULIUSZ SŁOWACKI - STRESZCZENIE SZCZEGÓŁOWE

MOTTO

Fragment tzw. „Pieśni Greka”, tj. pierwszej pieśni powieści poetyckiej Słowackiego pt. „Lambro”. W motcie tym „przytoczone wiersze wypowiada narodowy bard, grecki patriota do zebranych w gospodzie rodaków, pragnąc zachęcić ich do walki z Turkami” (cytat za: M. Inglot, BN). Treść motta jest następująca:

„Więc będę śpiewał i dążył do kresu; Ożywię ogień, jeśli jest w iskierce. Tak Egipcjanin w liście z aloesu, Obwija zwiędłe umarłego serce; Na liściu pisze zmartwychwstania słowa; Chociaż w tym liściu serce nie ożyje, Lecz od zepsucia wiecznie się zachowa, W proch nie rozsypie... Godzina wybije, Kiedy myśl słowa tajemną odgadnie, Wtenczas odpowiedź będzie w sercu - na dnie”.

PRZYGOTOWANIE

Miejscem akcji jest chata czarnoksiężnika Twardowskiego – w Karpatach. Wszystko odbywa się ostatniego dnia 1799 roku i jest to rzekome przygotowanie do nowego wieku – w przekonaniu szatana, diabłów i czarownicy, którzy tutaj występują. Według M. Inglota „przesunięcie o rok daty narodzin nowej epoki nie było pomyłką, lecz celowym zabiegiem poety, zmierzającego do podkreślenia, iż Szatan nie panuje nad historią w sposób absolutny”, a więc jest nad nim siła wyższa – Bóg. Diabły wspólnie wrzucają do kotła rozmaite składniki, z których wytwarzają się nowe mieszanki, a z nich wychodzą widma postaci, które w ich intencji odegrać mają kluczową rolę w nadchodzącym nowym wieku dla Polaków – niestety, rolę negatywną. Dzięki symbolicznym cechom tych widm – pomimo tego, iż w żadnym miejscu nie pada ani jedno konkretne nazwisko, bez trudu można odgadnąć, jaka autentyczna sylwetka, znana z kart historii, kryje się pod daną „mieszanką” diabłów. Po kolei z kotła wychodzą zatem następujące postaci:

- gen. Józef Chłopicki („Stary – jakby ojciec dzieci, Nie do boju, nie do trudu; Dajmy mu na pośmiewisko, Sprzeczne z naturą nazwisko”) – dyktator powstania listopadowego, krytyka jego ugodowej postawy wobec Rosjan, braku odwagi i zapału;

- książę Adam Jerzy Czartoryski („Dajmy mu na pośmiewisko, Sprzeczne z naturą nazwisko; Ochrzcijmy imieniem Czarta”) – prezes oraz minister spraw zagranicznych rządu powstańczego, krytyka nadmiernej ostrożności („okulary rozsądku”), braku wiary w bitność Polaków oraz naiwnego przekonania, iż wszystko można rozwiązać za pomocą rozmów dyplomatycznych;

- generał Jan Skrzynecki („Wódz chodem raka przewini, Jak ślimak rogiem uderzy, Sprobuje – i do skorupy Schowa rogi, i do skrzyni”) – jeden z następców Chłopickiego, krytyka jego defensywnej postawy (niczym cofający się rak: „Teraz z konstelacji raka Odłamać oczy i nogi”) oraz niewykorzystania różnych dobrych dla Polaków momentów, aby odnieść militarny sukces;

- Julian Ursyn Niemcewicz („Rzucić w kocioł Lachów dzieje, Słownik rymowanych końcówek; Milijon drukarskich czcionek, Sennego maku trzy główek […] Starzec, jak skowronek, Zastygły pod wspomnień bryłą, Na pół zastygłą, przegniłą, Poeta – rycerz – starzec – nic […] Eunuch…”) – znany poeta, krytyka jego przesadnej ostrożności i hamowania młodzieńczego zapału innych spiskowców;

- Joachim Lelewel („Paszczę myśli otwiera wciąż głodną, Wiecznie dławi księgarnie i mole; I na krzywych dwóch nogach się chwieje”) – członek Rządu Narodowego, krytyka nieustannej zmiany jego poglądów oraz podobnie jak u Niemcewicza – hamowania młodzieńczego zapału i wreszcie: niezdecydowania podczas dyskusji w sejmie w sprawie pozbawienia polskiej korony Mikołaja I;

- generał Jan Krukowiecki („On z krwi na wierzch wypłynie – to zdrajca! A gdy zabrzmi nad miastem dział huk, On rycerzy ginących porzuci; Z arki kraju wyleci jak kruk, Strząśnie skrzydła, do arki nie wróci… Kraj przedany on wyda pod miecz”) – ostatni dyktator powstania listopadowego, krytyka dojścia do porozumienia z oficerstwem rosyjskim, uwieńczonego podpisaniem aktu kapitulacji Warszawy w 1831 roku (stąd zarzut dotyczący zdrady narodu).

Diabły natychmiast znikają po tym, jak słyszą Głos w Powietrzu mówiący: „W imię Boga! precz stąd! precz!”. Wyłania się Archanioł, który przemawia do Boga słowami: „Lud skonał… Czas, byś go podniósł, Boże, lub gromem dokonał. A jeśli Twoja dłoń ich nie ocali, Spraw, by krwi więcej niźli łez wylali…”. Oznacza to tyle, iż Archanioł roztacza tutaj podwójną wizję przyszłości Polaków – albo będą oni wolnym narodem, albo zatracą się na wieki i nigdy więcej nie podniosą. Prosi jednak Boga, ażeby – zanim się ów drugi wariant wypełni – lud poderwał się choć na chwilę i wzniecił bunt, oddał swą krew (symbol aktywnego działania), nie łzy (bierność wobec sytuacji).

PROLOG

1. Pierwsza Osoba Prologu: można odczytywać tę kwestię jako aluzja do sympatyków „usypiającej naród” koncepcji Mickiewicza, w myśl której rolą poety jest ukojenie zbolałych, cierpiących rodaków; jest on niczym prorok, „strażnik masowego snu”; w koncepcji tej mieści się bierność ludzi i nieustanne wylewanie łez.

2. Druga Osoba Prologu: występuje przeciw walce nieudolnych, bo uśpionych rodaków, również krytyka koncepcji narodowych wieszczy, poetów-proroków.

3. Trzecia Osoba Prologu: wielu utożsamia jej kwestię z autentycznymi poglądami samego Słowackiego, w jej myśl poeta przeciwstawia się bierności narodu, rolą poety nie jest ocieranie ludziom łez i budowanie fałszywych obrazów, a jedynie pobudzanie do aktywnych działań poprzez wskrzeszanie pamięci o prawdziwych dawnych bohaterach

AKT I
Scena I

Scena rozgrywa się na dziedzińcu domu wiejskiego (domek znajduje się po jednej stronie sceny), niedaleko ogrodu (ten zaś po drugiej stronie). Kordian jest 15-letnim chłopcem, siedzi pod drzewem lipowym, a jego służący, Grzegorz, stoi w pobliżu i czyści myśliwską broń. Młodzieniec rozpoczyna swe egzystencjalne rozmyślania słowami: „Zabił się – młody…”, mając na myśli prawdopodobnie jakiegoś dawnego swego przyjaciela. Kordian podkreśla, że wcześniej wraz z innymi potępiał ten czyn, ale teraz gardzi „głupią ostrożnością gminu, (…), zapala się i płonie” – porównując tym samym własne przeżycia do stanu, w jakim znajduje się przyroda jesienią („cicho, odludnie i zimno”). Jednocześnie prosi Boga o zesłanie na niego jakiegoś większego celu życia i wyzwolenie z jarzma egzystencjalnej nudy. Widzi to stary sługa, który postanawia czymś swego pana zająć, więc raczy go trzema różnymi opowieściami:

- „bajka o Janku” – o chłopcu, który nie miał zapędów do nauki, a zmuszany do niej przez matkę, postanowił któregoś razu uciec, aż dotarł na okręcie na „jakąś wyspę ludną” i natrafił tam na orszak królewski – królowi tak się spodobał młodzieniec, że zaangażował go do szycia butów nadwornym chartom; z tego „stanowiska” Janek już po trzech dniach awansował na szambelana, po sześciu – na rządcę prowincji, a po dwunastu „został panem”, po czym sprowadził na dwór swoją matkę oraz przyczynił się do mianowania na biskupa przez króla plebana, który parę lat wcześniej nakazał wysłać Janka na nauki do szewca; przypowieść ta służyć ma przede wszystkim zmuszeniu Kordiana do przyjęcia postawy aktywnego działania, dzięki której można w życiu naprawdę wiele osiągnąć;

- opowieść o wyprawie Napoleona na walki o Egipt (1798 r.), w której udział brał także sam Grzegorz – próba wszczepienia Kordianowi przekonania, iż wszelkie walki o wolność i niepodległość są naznaczone Bożym błogosławieństwem;

- „opowieść o Kazimierzu”, który wraz z innymi Polakami (po klęsce kampanii napoleońskiej na Moskwę w 1812 r.) dostał się do rosyjskiej niewoli i aby przywrócić godność swemu narodowi, rzucił się na tatarskiego pułkownika (wrzucając go do wody, po czym dwie kry na rzece zeszły się i odcięły Tatarowi głowę), po czym Kazimierz zginął sam, jednak z honorem.

Chociaż Grzegorzowi przez chwilę udaje się zaciekawić tymi historiami Kordiana, to na dłuższą metę młodzieniec na nowo sprawia wrażenie znudzonego życiem, niemającego żadnego celu, mówi przeto: „Trzeba mi nowych skrzydeł, nowych dróg potrzeba”. Po chwili słyszy wołanie Laury, pani jego serca, którą to wychwala tymi słowy: „Ten głos rozwiewa złote zapału świtanie (…)”.

Scena II

Kordian spaceruje z nieco starszą od siebie Laurą po swoim ogrodzie. Podczas gdy on pała do niej miłością sentymentalną, wygłaszając wzruszające wyznania, Laura traktuje go ostrożnie, nie chce go ani do siebie przekonać, ani tym bardziej zrazić, postrzega go bardziej jako swego młodszego brata aniżeli jako potencjalnego kochanka. Przyznaje mu się, iż przeczytała jego wiersz, który zostawił w jej pamiętniku, z którego wywnioskowała, iż pragnie on popełnić samobójstwo, stąd jej słowa: „Kordian zapomniał, że ma matkę, matkę wdowę”, chcąc go prawdopodobnie od tego pomysłu odwieźć. Kordian poczytuje to jednak nie jako „matczyną” opiekę z jej strony, a zwyczajnie jako chłód i bawienie się jego uczuciami, przyrównując słowa Laury do szronu, który pokrywa drzewa jesienią. Młodzieniec poświęca mnóstwo uwagi swemu osamotnieniu, na co kobieta odpowiada, że istnieją również inne cele w życiu, a ich osiągnięciu służyć mają rozmaite talenty otrzymane od Boga. Kordian zaczyna się buntować: „Talenta, są to w ręku szalonych latarnie, Ze światłem idą prosto topić się do rzeki. Lepiej światło zgasić, i zamknąć powieki, Albo kupić rozsądku, zimnych wyobrażeń, Zapłacić za ten towar całych skarbem marzeń…”. Laura zaczyna się niepokoić o stan psychiczny chłopaka, mówi więc mu, że musi iść, ale zawczasu pragnie się upewnić, czy ten się uspokoi. Kiedy Kordian „z obłąkaniem” odpowiada, że tak (choć niepewnie), ukochana rzecze mu: „Przyszłość daleka, Póki jesteśmy młodzi, wszystko jest przed nami”.

Kordian w obecności niewiasty i wygłasza monolog dotyczący teorii „dusz bliźniaczych” (teoria ta oparta na filozofii Emanuela Swedenborga), iż ziemscy kochankowie po śmierci łączą się razem w postać anioła:

„Dusza się roztrysnęła na uczuć kolory, Z których pięć wzięło zmysły cielesne za sługi, Inne zagasły w nicość… ale jest świat drugi! Tam z uczuć razem zlanych wstanie anioł biały, mniejszy może niż człowiek (…), ale jasny cały, I plam ludzkich nie będzie na sercu anioła..”

Na te słowa Laura dopytuje, co mu jest, na co on sam odpowiada, że „oszalał”. Kiedy ukochana odchodzi przerażona, Kordian zostaje sam na sam z własnymi myślami, po czym przykład do czoła swego broń i mówi: „Nie… nie w tym ogrodzie. Znajdę wśród lasów łąkę kwietną i odludną”.

Scena III

Jest noc, Laura siedzi sama w swoim pokoju i rozmyśla nad tym, w jaki sposób obeszła się tego dnia z Kordianem. Zastanawia się, czy go przypadkiem nie uraziła, kpiąc z jego rzekomych, tak – jak na jego wiek – gorących uczuć. Ponadto denerwuje się, że wybiła godzina jedenasta, a chłopca wciąż nie ma we dworze. Później przystępuje do lektury wiersza Kordiana, który ten zostawił na jednej z kart jej pamiętnika (pośród wierszy od innych adoratorów). Laura zostaje nazwana w nim „jego aniołem”. W pewnej chwili słyszy tętent konia, cieszy się z powrotu chłopaka, tymczasem okazuje się, że przybył sam jego koń, bez jeźdźca. Ponadto Panna (pokojówka) informuje, że Grzegorz nie zasiadł do wieczerzy, tylko poszedł szukać panicza. Za chwilę jednak powraca i w swym zdenerwowaniu ledwie jest w stanie wypowiedzieć: „Nieszczęście! Oh nieszczęście! Panicz się zastrzelił!”.

AKT II („ROK 1828. WĘDROWIEC”)

„Scena” 1 (ujęte w cudzysłów, ponieważ formalnie akt nie jest podzielony na sceny, zmiany miejsca akcji zapowiadane są jedynie przez didaskalia)

Kordian przenosi się do James Parku w Londynie. Obawia się, że ślad, który został na jego czole od chybionego strzału, rzuci się wszystkim ludziom w oczy i poświadczy im, że Kordian jest niedoszłym samobójcą (tu przyrównanie do Kaina – wedle zasady, że „człowiek winien miłować siebie jak własnego brata, stąd samobójstwo jest zbrodnią równą zabójstwu” – wg M. Inglota, BN). Cieszy się, że mógł porzucić zgiełk wielkiego miasta na rzecz spokojnej okolicy, w otoczeniu przyrody, którą też się zachwyca. Po chwili przychodzi do Kordiana Dozorca, który pobiera opłatę za krzesło. Kiedy mężczyzna spostrzega, że Polak płaci mu więcej niż trzeba i wcale nie domaga się reszty, Dozorca komentuje to w sposób następujący: „Pan mój jak lord płaci, A jak lord siąść nie umie! (…) Na trzech krzesłach zarazem siadają magnaci: Na jednym lord się kładzie, a na drugim nogi, A na trzecim kapelusz, to trzech pensów suma”. Kordian spostrzega po drugiej stronie sadzawki pewnego zadumanego człowieka i dopytuje się o niego Dozorcę. Ten odpowiada mu, że to bankrut, który za długi „potępion wyrokiem”. Kordian pyta, dlaczego człowiek ten „nie w więzieniu duma, w ogrodzie”, na co Dozorca odpowiada, że wielu jest w Anglii ludzi niewypłacalnych, którzy popadli w długi, naśladując życie arystokracji – przyznaje, że i za takiego brał Kordiana, kiedy ten zapłacił mu za krzesło więcej niż trzeba. Ponadto Dozorca opowiada, że za pieniądze można kupić wszystko, np. „krzesła w parlamencie”, „herbowe pieczęcie” czy „groby w Westminsterze”.

„Scena” 2

Kordian „siedzi na białej kredowej skale nad morzem, czyta Szekspira” w Dover (nadmorskie angielskie miasto). Pochłonięty jest lekturą tragedii pt. „Król Lear”, a konkretnie fragmentem, w którym Edgar opisuje niewidomemu Gloucesterowi widok ze szczytu góry. Kordian zachwycony jest tym opisem i pełen jest podziwu dla geniuszu samego Szekspira, który doskonale potrafi pobudzić jego własną wyobraźnię. W pewnym momencie jednak młodzieniec przestaje czytać i zauważa, że poezja jest tylko chwilowym uniesieniem, natomiast prawdziwa rzeczywistość jest inna, o wiele bardziej brutalna: „Prawdziwie jam podobny do tego człowieka, Co zbiera chwast po skałach życia. – Ciężka praca!”.

„Scena” 3

Tym razem miejscem rozgrywania się akcji jest „pokój cały zwierciadłami wybity” we włoskiej willi. Kordian rozmawia z Wiolettą – kobietą, z którą się związał. Postanawia ją jednak wystawić na małą próbę, aby sprawdzić, na ile prawdziwe są uczucia, które do niego rzekomo żywi. Dopóki więc zapewnia Wiolettę o swoim bogactwie, którego i ona jest udziałem (np. „Bo zamek ojców moich stopiłem na złoto, A z tego złota nosisz przepaskę na skroni”), ta przekonuje go o swej wielkiej miłości. Kiedy jednak młodzieniec mówi jej, że przegrał wszystko podczas gry w karty poprzedniego wieczoru – pragnie go zrazu porzucić. Za chwilę jednak Kordian przyznaje się do kłamstwa i odkrywa prawdę, że w rzeczywistości podczas owej gry w karty udało mu się posiąść jeszcze więcej – dziewczyna na powrót wyznaje mu miłość. Kordian jednak nie chce już tak interesownej kobiety, więc każe jej zsiąść z konia, kiedy oboje „przelatują czwałem” na publicznej drodze. Patrząc chwilę za jej odejściem, Kordian mówi ze wzgardą: „Prawdziwie ta kobieta kocha mię szalenie, Poszła, szukając śladów kochanka po drodze…”.

„Scena” 4

Kordian znajduje się w pałacu papieskim w Watykanie i udaje się na prywatne spotkanie z Papieżem, który wita go słowami: „Witam potomka Sobieskich”. Mówi ponadto, że Polaków spotkało ogromne szczęście, ponieważ rosyjski car „jako anioł z gałązką oliwy, Dla katolickiej wiary chęci chowa szczere: Powinniśmy hosanna śpiewać”. Kordian przynosi mu garść polskiej ziemi, aby przekonać głowę Kościoła o cierpieniu Polaków (aluzja do rzezi Pragi w 1794 r., ale równie dobrze też do mającego nastąpić później powstania listopadowego), w zamian prosi on o „jedną łzę”, wsparcie dla narodu polskiego. Papież zbywa go jednak pytaniami o to, czy przybysz zdążył zwiedzić już Bazylikę św. Piotra, Koloseum bądź Panteon. Na jego sugestię: „Niech się Polaki modlą, czczą cara i wierzą…”, Kordian upomina się o swoje: „Lecz garści krwawej ziemi nikt nie błogosławi. Cóż powiem?”. Papież odpowiada mu drwiąco: „(…) No, mój synu, idź z Bogiem, a niechaj wasz naród, Wygubi w sobie ogniów jakobińskich zaród, Niech się weźmie psałterza i radeł i sochy” (ostatni wers odnosić się ma do popularnej maksymy: „módl się i pracuj”). Kordian nie wytrzymuje, rzuca garść ziemi i krzyczy: „Rzucam na cztery wiatry męczennika prochy! Ze skalanymi usty do kraju powrócę…”. Papież zapowiada, że w razie jakiegokolwiek buntu przeciw carowi, obłoży on Polaków klątwą. Słowa te „przypieczętowuje” znajdująca się obok Papuga, która skrzeczy: „Alleluja!” (radosny okrzyk wielkanocny).

„Scena” 5

Scena na szczycie góry Mont Blanc (scena kulminacyjna dramatu, w której zachodzi wyraźna wewnętrzna przemiana bohatera). Kordian stoi na najwyższym punkcie Europy i czuje, że w miejscu tym zarówno przynależy do świata doczesnego, ale również ociera się o sferę niebiańską, że przez niego przechodzą w tym momencie wszelkie modlitwy zanoszone do Boga, a on sam pierwszy zginie, „jeśli niebo się zawali”. Mówi o sobie: „Jam jest posąg człowieka, na posągu świata”. Chciałby wspiąć się „na umysłów górę” i „być najwyższą myślą wcieloną”. Czuje w sobie ogromną wewnętrzną siłę – tak mocną, by porwać za sobą rzesze ludzi: „Mogę – więc pójdę! ludy zawołam! obudzę!”. Po chwili jednak dopada go zwątpienie i rozważa możliwość rzucenia się w przepaść, ale znów zbiera się na odwagę i zaczyna rozpamiętywać swe dotychczasowe życie. Przypomina sobie, że niepotrzebnie jego młodzieńcze lata wypełnione były rozmyślaniem o kobietach, zaś uświadamia sobie, iż największy szok przeżył podczas audiencji u Papieża, kiedy został brutalnie zbyty. Podsumowując dawniejsze dokonania, a raczej ich brak, Kordian czuje, że powołany został do celu najwyższego, tj. do objęcia przywództwa nad polskim narodem, który kocha bardzo mocno, a jednocześnie pragnie działać w pojedynkę. Na sam koniec wykrzykuje najważniejszą kwestię w całym dramacie: „Polska Winkelriedem narodów! Poświęci się, choć padnie jak dawniej! jak nieraz!”. Świadczy to o alternatywnej koncepcji samego Słowackiego dotyczącej sprawy narodowej, a więc tego, jak Polacy winni się ustosunkować do upadku powstania listopadowego – i to w opozycji do koncepcji mickiewiczowskiego mesjanizmu. Winkelriedyzm zakłada niebagatelną rolę narodu polskiego na tle innych uciśnionych narodów, które dzięki jego poświęceniu i powstaniu do walki, same mogą zdobyć niepodległość. Wysiłek Polaków nie idzie zatem na marne, ponieważ ich heroiczne czyny pozwalają osiągnąć zwycięstwo innym. Po słowach tych Kordian wraca na swą ojczystą ziemię, przeniesiony do niej przez chmurę.

AKT III („SPISEK KORONACYJNY”)

Scena I

Scena rozgrywa się na placu przed Zamkiem Królewskim, gdzie zbiera się pokaźna widownia koronacyjnej ceremonii cara. Odtąd ma się on stać także królem państwa polskiego. Gapie podzieleni są na grupki, z których każda na inny sposób komentuje zachodzące wydarzenia. W scenie tej żarliwie dyskutują ze sobą: Pierwszy z Ludu, Drugi z Ludu, Pierwszy Młodzieniec, Drugi Młodzieniec, Szewc, Szlachcic oraz Garbaty Elegant. Niektórzy ludzie krzyczą w stronę cara: „Niech żyje! Niech żyje!” i z chęcią biorą udział w hucznych uroczystościach. Wszędzie słychać hymn państwowy Rosji, który zaczerpnął inspirację w angielskim hymnie, w którym padają słowa: „God save the King” (a więc „Boże, chroń króla”). Tymczasem jeden z widowni, Żołnierz, śpiewa inaczej niż wszyscy: „Boże, pochowaj nam króla”. Zwraca mu uwagę Szewc, ale Żołnierz odpowiada: „Ha! nie moja wina, Pod Maciejowicami ogłuchłem od kuli (…)”. Car udaje się do katedry, gdzie ma dokonać się akt koronacji, a tymczasem zgromadzony na placu tłum rozchodzi się na ulice Warszawy, aby wspólnie uczestniczyć w wesołych zabawach i oddać się pijaństwu z tej okazji.

Scena II

Najkrótsza scena całego dramatu. Akcja przenosi się do wnętrza warszawskiej katedry, gdzie ma miejsce uroczysta msza. Prymas (w rzeczywistości był nim Jan Paweł Woronicz) podaje Cesarzowi (a więc carowi) księgę konstytucyjną, na którą to car kładzie rękę i wypowiada tylko jedno słowo: „Przysięgam!”.

Scena III

Scena ta ponownie rozgrywa się na placu przed Zamkiem Królewskim w Warszawie, już po ceremonii koronacji. Zebrani na placu ludzie rozmawiają ze sobą na temat tych wydarzeń. Pierwszy z Ludu wraz z Drugim z Ludu zastanawiają się, jaką ucztę wyprawi sobie teraz car („Choć królem, to jeść musi jak i każde źwierze” lub „Toć zapewne nie będzie ogryzał tam kości, Toż królowi na pokarm dostateczny stawa”). Szlachcic komentuje zaś bardziej drwiąco: „Będzie zjadał bażanty, a na wety [czyli deser – przypis M. Inglota, BN] prawa”, co stanowić ma aluzję do łamania przez cara postanowień polskiej konstytucji. Wszyscy zebrani zastanawiają się, skąd pochodzi pewien głośny krzyk. Okazuje się, iż jest to krzyk pewnej kobiety, której książę (Konstanty, brat cara) zabił dziecko podczas brutalnego rozpędzania tłumu. Orszak króla wraca do Zamku, muzyka wciąż gra, robi się ciemno, wówczas na estradę wchodzą zebrani widzowie i rozrywają pokrywające ją sukno, każdy stara się zabrać jak najwięcej dla siebie (być może jest to paralelna wizja do biblijnego rzucania kości o szaty Chrystusowe, przed Jego męczeńską śmiercią na krzyżu). Po tym wydarzeniu duża część „publiczności” rozchodzi się do domów, pozostali zostają, aby napić się wina. Pośród nich przechadza się Nieznajomy, ubrany w czarny płaszcz, który śpiewa: „(…) Pijcie wino! idźcie śnić! Lecz się będzie świt promienić, Trzeba wino w krew przemienić, Przemienione wino pić!”. Jest to zapowiedź dalszego rozwoju akcji, która skupić się ma na tytułowym spisku koronacyjnym. Wedle Nieznajomego bowiem Chrystus za życia wpierw zamienił wodę w wino (cud w Kanie Galilejskiej), zaś w trakcie wieczerzy oraz po zmartwychwstaniu wino przemienił w krew. Nieznajomy fakt ten interpretuje na swój własny sposób, jako swoiste „przyzwolenie” na zabicie cara (być może uważa, iż zabójcy otrzymają za ten czyn rozgrzeszenie, a przynajmniej że rozgrzeszy ich historia). Ludzie wokoło nie pojmują tych słów, więc wyczuwając tę przedziwną atmosferę, rozchodzą się po kolei do domów.

Scena IV

W podziemnym lochu w kościele św. Jana, gdzie tegoż samego dnia odbywała się koronacja cara na króla Polaków, w nocy odbywa się tajne spotkanie spiskowców. Przewodniczy im Prezes, który siedzi w czarnej masce i „z siwymi jak śnieg włosami” (starość oraz „siwe włosy” wyraźnie na tle całego dramatu mają negatywną konotację, są synonimem przesadnej ostrożności i hamowania młodzieńczego zapału mniej doświadczonych, a zatem porywczych spiskowców). W postaci Prezesa wielu badaczy dopatruje się sylwetki Juliana Ursyna Niemcewicza („Prezes reprezentuje często wspominanych w dramacie starców, paraliżujących zamiary młodzieży” – M. Inglot, BN). Prezes siedzi obok trumien prawowitych polskich królów, a zatem czuje się w obowiązku być na straży polskich obyczajów, aby nie splamić kart historii swego narodu; dopóki jest sam, zadaje sztandarowe pytanie: „Jaż bym tron nieskalany Polaków zakrwawił? (…) Zapalonej młodzieży sztyletami władam (…)”. Każdy, kto chce wejść do środka, przy wejściu, już na schodach, musi podać Szyldwachowi (będącemu na warcie) hasło „Winkelried”. Zbiera się pokaźna liczba spiskowców, wszyscy są ubrani w maski. Kiedy pojawia się Ksiądz (reprezentujący konserwatywne stronnictwo), Prezes przemawia do niego: „Nie dziw się, że mię w grobach pierwszego spostrzegłeś, Starość mię prowadziła”. Ksiądz – podobnie jak starzec – pragnie powstrzymać szaleńcze zapały młodych. Jako następny wchodzi Podchorąży. Jeden ze spiskowców przyznaje, że Prezes wybrał bardzo dobre miejsce na naradę, ponieważ „kościół otwarty Na czterdziestogodzinne pacierze za cara, A przy bramie kościelnej stoją szpiegów warty, I spisują pochwały, dla człeka, co wchodzi Pomodlić się za cara. (…) Będzie nas i kraj kochać, i szpieg cara chwalić”. Kiedy jakiś inny zamaskowany pyta, co to znaczy Winkelried, Podchorąży odpowiada, że „był to niegdyś dowodca u wolnych Szwajcarów, Śród walki, w obie dłonie zgarnął wrogów dzidy, I wbił we własne serce i drogę rozgrodził”. Prezes zarządza początek obrad i jako pierwszy przemawia do zebranych:

„Ludzie, stoję przed wami z osiwiałą głową I powiadam: czekajcie! Moje oczy stare Widziały wielkich mężów, i mówię wam święcie, Żeście wy niepodobni do nich! Jeśli wiarę Boga chowacie w sercu? na Boga zaklęcie Zamieńcie na święcone w kościołach pałasze, A kiedyś uderzymy w zmartwychwstania dzwony, Tak że odgłosem królów zachwieją się trony Jak drzewa porąbane”.

Przeciwny temu stanowisku jest Podchorąży, który wzywa zebranych do okrutnej zemsty na wrogu, tj. zabicia go, ponieważ dopiero wtedy: „Carowi nie dopita z rąk wypadnie czara! (…) A potem kraj nasz wolny! potem jasność dniowa! Polska się granicami ku morzom rozstrzela, I po burzliwej nocy oddycha i żyje (…)”. Prezes sprzeciwia się, twierdząc, że Polska nie może budować swej wolności na niezmywalnym, śmiertelnym grzechu, tym bardziej, że car ma po swojej stronie większość władców europejskich, a także – jak się przecież okazało – samego papieża. Spiskowcy dochodzą do wniosku, że nie wystarczy zabić samego cara – aby plan wyzwolenia polskiego narodu się udał, należałoby zabić po kolei: cara, jego żonę, syna oraz dwóch braci. Inny Starzec (co dziwne, ponieważ – jak już wcześniej podano – starość i „białe włosy” stanowią w dramacie niejako symbol zdrady narodu) nakazuje zabijać królewską rodzinę i obiecuje wziąć tę winę na siebie, a jeśli to nie wystarczy, to i na swoich potomków. Prezes dziwi się tym słowom, mówi, że Starzec nosi przecie „biały włos”. Przez długi okres czasu toczy się zażarta dyskusja, której uwieńczeniem ma być tajne głosowanie – wszyscy „za” zabójstwem cara mają rzucić na stół kulę, a przeciwni takiemu rozwiązaniu – położyć grosz, który „znajdzie się zawsze w ubogich szkatule...” (słowa Księdza). Prezes liczy wszystkie głosy i, ku rozpaczy Podchorążego, okazuje się, że padło jedynie pięć kul, zaś „stu pięćdziesięciu przeciw zbrodni głosowało”. Podchorąży, pełen goryczy i żalu do spiskowców-tchórzów, przemawia, że wcale ich nie potrzebuje, aby walczyć o wolność, iż poradzi sobie doskonale sam i osobiście zabije cara, po czym zrywa maskę z twarzy. Dopiero wtedy zebrani dostrzegają, że to Podchorąży to nikt inny jak Kordian we własnej osobie. Po tym wszyscy również zdejmują swe maski. Kordian pisze na kartce: „Narodowi Zapisuję, co mogę… Krew moją i życie I tron do rozrządzenia próżny”, kartkę tę rzuca konspiratorom. Choć Prezes próbuje go powstrzymać przed tym szaleństwem, bohater odchodzi z zamiarem zgładzenia polskiego króla-uzurpatora.

Scena V

Kordian znajduje się w Zamku Królewskim, rozpoczyna swą wędrówkę od tzw. Sali Koncertowej, po czym wchodzi w długi korytarz i idzie z karabinem z bagnetem. Przed swymi oczami widzi rozmaite widma, więc każe im natychmiast odejść od niego: „Puszczajcie mię! puszczajcie! jam carów morderca; Idę zabijać… ktoś mię za włos trzyma”. Imaginacja twierdzi, że mówi oczyma, zaś Strach – że mówi biciem serca. W jednej z sal, tj. w gabinecie konferencyjnym, na trójnogu „sztucznie ze złota urobionym” leży „carska korona” (wg M. Inglota, BN: „Eksponując obraz obcej, krwawej korony, chciał poeta podkreślić złudność konserwatywnych poglądów, których zwolennicy uważali cara za kontynuatora dziedzictwa królów polskich”). Kordian uporczywie walczy z głosami Imaginacji i Strachu, które odradzają mu ten haniebny czyn. W pewnym momencie Kordian dostrzega postać wychodzącą z sypialni cara, jest nią Diabeł, który mówi: „Zdławiłem cara – i byłbym go dobił, Lecz tak we śnie do ojca mego podobny”. Kiedy słychać dzwony na jutrznię (liturgia odprawiana o wschodzie słońca), Kordian – po wewnętrznej walce – pada zemdlony tuż przed drzwiami do pokoju swej niedoszłej ofiary, wcześniej jedynie krzyczy: „Ktoś mi przez ucho Do mózgu sztylet wbija… Jezus Maryja!”. Car wychodzi z pokoju, a kiedy dostrzega młodzieńca, pyta mu się, czy to sprawka jego brata (nie jest bowiem tajemnicą, iż Mikołaj I z Konstantym żyli w ciągłym konflikcie). Car nakazuje swojej straży pojmać swego niedoszłego zabójcę i następnie go rozstrzelać.

Scena VI

Scena ta rozgrywa się w szpitalu wariatów, gdzie w stanie gorączki przebywa Kordian. Obok niego ludzie powiązani łańcuchami w klatkach, niektórzy też spacerują. Do Dozorcy przybywa obcy Doktor (w zamyśle Słowackiego uosobienie szatana). Oboje wdają się w dyskusję dotyczącą stanu psychicznego Kordiana – Dozorca jest zdania, że ten rozum ma bardziej trzeźwy, aniżeli ktokolwiek inny. Doktor przekupuje stróża i wchodzi odwiedzić Kordiana. Na pytanie bohatera, kim on jest, odpowiada: „Jestem zapaleńcem”, co Kordian komentuje w sposób następujący: „Musiałeś się więc chyba urodzić dziś rano? Wszyscy dotąd mówili, żem jeden na świecie”. Doktor przyznaje się, że to on o północy wychodził z komnaty cara, zaś później wyraża pogląd, iż naród ginie po to, „aby wieszcz narodu Miał treść do poematu, wieszcz rym odlewał, Aby nieliczną iskrę ognia, pośród lodu, Z pieśni wygrzebał anioł i w niebie zaspiewał. Widzisz, jak cenię wieszczów gromowładne plemię”. Doktor kpi następnie z chrześcijańskiej wizji stworzenia świata przez Boga – według niego szóstego dnia Stwórca zlepił Napoleona, zaś siódmego „Bóg rękę na rękę założył, Odpoczywa po pracy, nikogo nie stworzył”. Następnie przedstawia Kordianowi dwóch wariatów, z których jednemu wydaje się, że jest krzyżem, do którego został przybity Jezus (wykpienie idei ofiary), zaś drugiemu – że podtrzymuje sklepienie niebieskie (wyszydzenie oświeceniowej koncepcji prymatu rozumu nad uczuciem – wg M. Inglota, BN). Do Kordiana przychodzi Wielki Książę (Konstanty), który nakazuje swym żołnierzom zabrać niedoszłego zabójcę, zapowiada także jego ogromne męki.

Scena VII

Scena rozgrywa się na placu Saskim, gdzie zostaje wprowadzony Kordian. Konstanty wpierw zapowiada mu, że jego ciało zostanie przywiązane do czterech koni i po drodze rozszarpane, jednak po chwili zmienia zdanie – chcąc zabłysnąć przed zebranymi na placu ludźmi, a przede wszystkim przed carem, jak również wzmocnić swój autorytet przed żołnierzami – obiecuje Kordianowi darować mu życie, jeżeli uda mu się na koniu przeskoczyć ponad górą ułożoną z karabinów z bagnetami. Kiedy Kordianowi udaje się to zrobić, Konstanty oraz zebrany tłum nie kryje swej radości. Książę nakazuje odprowadzić młodzieńca do pokoju, ale car na boku mówi do generałów, że i tak nakazuje go rozstrzelać, ponieważ godził na jego życie.

Scena VIII

W dawnej celi klasztornej (a obecnie w celi więziennej) przebywa Kordian, który spowiada się Księdzu – m.in. z tego, iż nie miał żadnych przyjaciół oraz że nie ma dla niego miejsca pośród żywych Polaków, gdyż kiedy na nich liczył najbardziej, wówczas wszyscy stchórzyli. Jego miejsce jest zaś przy prawdziwych bohaterach, którzy zginęli w imię swej ojczyzny, mówi zatem: „O zmarli Polacy! Ja idę do was!”. Do Kordiana przychodzi także jego stary sługa Grzegorz, który modli się gorliwie za swego pana, a jednocześnie wypomina dawne dzieje, np. próbę samobójczą: „Szatańską pieczątką Pan naznaczyłeś czoło, giniesz z owej winy”. Kordian pyta się Grzegorza, czy ma dziecko, na co sługa odpowiada, że ma syna. Bohater prosi, aby dziecku owego syna nadano jego imię, tj. Kordian. Po chwili wchodzi oficer z „Księdzem zapłakanym”, który obwieszcza mu, iż czeka go śmierć przez rozstrzelanie. Kordian czule żegna się z Grzegorzem i odchodzi.

Scena IX

Scena rozgrywa się w pokoju w Zamku Królewskim. Car wygłasza monolog, w którym roztacza swoją wizję, jakoby wszyscy władcy europejscy byli w jego rękach tak, że będzie mógł nimi dowolnie sterować, wedle uznania. Ponadto cieszy się, mówiąc: „Polska już ostygła, Umarła i na wieki”. Po chwili wbiega do niego Wielki Książę, próbując przekonać do zmiany decyzji w sprawie Kordiana. Car ani śmie tknąć palcem w tej kwestii. Oboje zaczynają sobie wypominać dawne dzieje – car Konstantemu haniebny epizod z młodziutką Angielką w roli głównej, którą to książę zgwałcił, a potem zabił. Konstanty nie pozostaje dłużny bratu – wypomina mu, że zrzekł się na jego rzecz korony, a nie musiał tego robić, ponieważ jest starszy. Ponadto zapowiada mu, iż w każdej chwili może wzniecić w mieście bunt, gdyż ma pod sobą całe wojsko. Car w obliczu tego argumentu postanawia zmienić swoją decyzję i podpisuje ułaskawienie dla Kordiana, po czym wypowiada znamienne słowa: „Mój brat… już Polakiem”.

Scena Ostatnia

Na Placu Marsowym zbiera się tłum ludzi, którzy przybyli obejrzeć egzekucję Kordiana. Cała „procedura” zaczyna się od aktu pozbawienia bohatera szlachectwa. Następnie Kordian odmawia założenia mu na oczy opaski. Ktoś z tłumu pada z jękiem (Grzegorz?). Oficer rosyjski wydaje rozkaz rozstrzelania. Tłum zauważa carskiego gońca, jednak Pierwszy z Ludu mówi, iż „oficer go nie widzi… rękę podniósł w górę”. Kompozycja dramatu jest otwarta, tj. dalsze losy Kordiana są nieznane – niewiadomo zatem, czy carski adiutant dotarł na czas, czy też główny bohater został autentycznie zabity. Można się jedynie domyślać, iż Kordian miał przeżyć – w koncepcji Słowackiego, ponieważ sugeruje to sam podtytuł dzieła: „Część pierwsza trylogii”.

BIBLIOGRAFIA:
1. Juliusz Słowacki, „Kordian”, oprac. Mieczysław Inglot, wyd. VII, BN I 2
2. Juliusz Słowacki, „Kordian”, oprac. Wojciech Rzehak, Kraków 2005.

Autor Streszczenia: Marta Akuszewska
Właściciel praw autorskich:

KRÓL EDYP - SOFOKLES - OPRACOWANIE, STRESZCZENIE


Sofokles

Czas i Miejsce Akcji

Jak w każdym dramacie klasycznym również i w przypadku "Króla Edypa" występuje jedność miejsca, czasu i akcji tzw. zasada trzech jedności.

Opis Postaci, Charakterystyka

Syn króla Teb, Lajosa i Jokasty. Gdy był niemowlęciem rodzice nakazali porzucić go w górach ze skrępowanymi nóżkami w obawie przed wypełnieniem się proroctwa iż będzie on ojcobójcą.

Streszczenie Szczegółowe

Przed świątynią gromadzą się ludzie, aby modlić się o ratunek dla miasta. Osadę trapi głód i choroby. Edyp chcąc się dowiedzieć jaka jest przyczyna zgromadzenia pyta kapłana. Ten opowiada mu o problemach mieszkańców oraz ich prośbach o pomoc w tym ciężkim momencie.
 

Król Edyp


Sofokles

KRÓL EDYP - SOFOKLES - CZAS I MIEJSCE AKCJI

Jak w każdym dramacie klasycznym również i w przypadku "Króla Edypa" występuje jedność miejsca, czasu i akcji tzw. zasada trzech jedności. Oznacza to że wszystkie wydarzenia skupione są wokół jednego wątku, mają miejsce w ciągu jednego dnia oraz rozgrywają się w jednym miejscu. W tym przypadku wydarzenia mają miejsce na dworze króla Edypa w Tebach.
Jednak bohaterowie dramatu wspominają również o innych miejscach, które budują tło dramatu. Wszystko dzieje się w Grecji, a najważniejszymi miejscami są: Teby, Korynt, Delfa (wyrocznia delficka), "troiste rozdroże" w krainie Focyda u zbiegu dróg z Delf i Daulidy(gdzie Edyp zamordował Lajosa) oraz góry w których miał zostać porzucony Edyp jako niemowlę.

KRÓL EDYP - SOFOKLES - OPIS POSTACI, CHARAKTERYSTYKI

Król Edyp

Syn króla Teb, Lajosa i Jokasty. Gdy był niemowlęciem rodzice nakazali porzucić go w górach ze skrępowanymi nóżkami w obawie przed wypełnieniem się proroctwa iż będzie on ojcobójcą. Jednak w wyniku litości ze strony pastuch, służącego Lajosa trafia do Koryntu na dwór króla Polybosa – który sam był bezdzietny i bezpłodny. Tam zostaje mu nadane imię Edyp co ma wywodzić się od opuchniętych nóżek chłopca – efekt skrępowania ich więzami. Edyp wychowuje się w błogiej nieświadomości o własnym pochodzeniu. Jego przybranymi rodzicami są Polybos z Koryntu i Merope z Dorydy. Gdy dorasta dowiaduje się, że jest podrzutkiem. Szukając pomocy w odnalezieniu swoich korzeniu u wyroczni delfickiej otrzymuje straszliwą przepowiednie iż będzie ojcobójcą i zawrze kazirodczy związek z własną matką. W obawie przed wypełnieniem się wróżby wyjeżdża z Koryntu i trafia do Teb. Między czasie zabija starca, który później okazuje się być jego biologicznym ojcem – wypełnia w ten sposób nieświadomie pierwszą część przepowiedni. Następnie w Tebach żeni się z wdową po Lajosie, Jokastą – jest to tak naprawdę jego biologiczna matka, wypełnia więc drugą część przepowiedni. Od tego momentu bohater przeżywa tragizm swojej postaci, okazuje się być bezsilny wobec wyroków boskich. Ostatecznie w akcie rozpaczy okalecza się wybijając sobie oczy. Na własną prośbę zostaje skazany na banicję. Przed odejściem żegna się ze swoimi dziećmi – ma ich czworo dwóch synów i dwie córki (Antygona i Ismena).

Lajos

Jest ojcem Edypa, mężem Jokasty, zgodnie z wyrocznią zostaje zamordowany przez własnego syna przy „troistym rozdrożu”. Próbując uchronić się przed wypełnieniem przepowiedni zaplanował porzucenie syna w górach tak by poniosło pewną śmierć – nieszczęśliwie dal niego plany te zostały pokrzyżowane.

Jokasta

Jedna z barwniejszych postaci w dramacie Sofoklesa. Jest żoną Lajosa z pierwszego małżeństwa i matką Edypa. Gdy Lajos zostaje zamordowany jako wdowa wychodzi nieświadomie za własnego rodzonego syna Edypa. Gdy dowiaduje się o swoim kazirodczym związku przerażenie prowadzi ją do popełnienia samobójstwa. Wiesza się w jednej z komnat na własnej chuście.

Posłaniec z Koryntu

Przyniósł wiadomość o śmierci Polybasa i przekazaniu władzy w Koryncie Edypowi. Pośrednio przyczynił się do ocalenia Edypa – odebrał go jako niemowlę od pastucha i dostarczył do Koryntu.

Kreon

Brat Jokasty, szwagier i wuj Edypa, obejmuje władzę nad Tebami oraz opiekę nad potomstwem Edypa gdy ten po okaleczeniu udaje się na wygnanie.

Córki Edypa: Antygona i Ismena, Edyp miał również dwóch synów.

Polybos – król Koryntu, mąż Merope, wychował Edypa jako własnego syna.

Merope – żona Polybosa, pochodziła z Dorydy, wspólnie z mężem wychowała Edypa.

KRÓL EDYP - SOFOKLES - PLAN WYDARZEŃ

1. Otrzymanie przez Lajosa, króla Teb wyroczni wedle której ma zginąć z rąk własnego syna.
2. Rozkaz porzucenia niemowlęcia, syna Lajosa i Jokasty ze skrępowanymi nóżkami w górach.
3. Litość pastucha i przekazanie chłopca królowi Koryntu, Polybasowi, który sam nie może mieć dzieci.
4. Wychowanie Edypa na dworze Koryntu w błogiej nieświadomości o własnym pochodzeniu.
5. Zarzucenie Edypowi, że jest podrzutkiem podczas jednej z uczt.
6. Poszukiwanie przez Edypa prawdy o swoim pochodzeniu u wyroczni delfickiej – w odpowiedzi otrzymanie straszliwego proroctwa, że będzie ojcobójcą i zawrze kazirodczy związek z matkę.
7. Oddalenie się od Koryntu oraz zamordowanie przez Edypa starca, który okazuje się być później jego biologinczym ojcem. (Wypełnienie pierwszej części wróżby).
8. Dotarcie Edypa do Teb, poślubienie Jokasty (Wypełnienie drugiej części przepowiedni).
9. Choroby i zarazy nawiedzające lud Teb.
10. Wyrocznia mówiąca, że choroby ustąpią gdy zostanie pomszczona śmierć zabójcy Lajosa.
11. Zobowiązanie się Edypa do odnalezienia zbrodniarza (nie wie, że tak naprawde to on sam nim jest).
12. Porada u wróżbity Tyrezjasza, obarczenie winą za zabójstwo Lajosa króla Edypa.
13. Oskarżenie Kreona o spisek z wróżbitą i chęć przejęcia władzy przez Edypa.
14. Dochodzenie prawdy przez Edypa, relacja Jokasty o przeszłości Lajosa.
15. Przybycie do Teb posłańca z Koryntu, który oznajmia o śmierci Polybasa i przekazaniu władzy Edypowi.
16. Poznanie przez Edypa swojej przeszłości i prawdy o wypełnieniu się straszliwej przepowiedni – tego, że jest ojcobójcą i żyje w kazirodczym związku z własną matką.
17. Relacja pastuch, sługi Lajosa potwierdzająca pochodzenie Edypa i jego winę.
18. Samobójcza śmierć Jokasty przez powiedzenie się na własnej chuście.
19. Wykucie sobie oczy przez Edypa i prośba o skazanie go na banicję.
20. Pożegnanie z córkami i wygnanie Edypa.

KRÓL EDYP - SOFOKLES - STRESZCZENIE SZCZEGÓŁOWE

Prolog

Przed świątynią gromadzą się ludzie, aby modlić się o ratunek dla miasta. Osadę trapi głód i choroby. Edyp chcąc się dowiedzieć jaka jest przyczyna zgromadzenia pyta kapłana. Ten opowiada mu o problemach mieszkańców oraz ich prośbach o pomoc w tym ciężkim momencie. Król oczywiście obiecuje zająć się niezwłocznie tą sprawą. Mówi , że już chwilę temu wysłał Kreona do wyroczni, aby dowiedział się w jaki sposób można zażegnać kryzys.
W tej samej chwili do miasta przyjechał Kreon z odpowiedzią na dręczące mieszkańców pytania. Na pierwszy rzut oka wygląda na to, iż Kreon przynosi dobre wieści, gdyż głowę ma przystrojoną wawrzynem. Wyrocznia powiedziała, iż źródłem wszystkich plag jest dawna zbrodnia dokonana na poprzednim królu Lajosie. Został on zabity przez grupę osób w tajemniczych okolicznościach. Wyrocznia nakazała, aby szukać winnego wśród mieszkańców Teb i pomścić króla. Edyp obawia się, że skoro wcześniej nikt nie wyjaśnił okoliczności śmierci to teraz też będzie to bardzo trudne. Kreon opowiada, że sprawcą tego, że wszyscy zapomnieli o sprawie jest Sfinks. Nawet jeśli ktoś kiedyś wiedział o tej sprawie, teraz po prostu zapomniał. Edyp chcąc jak najlepiej dla swego ludu zobowiązał się odnaleźć mordercę i przywrócić szczęście wśród mieszkańców.

Parodos

Chór śpiewa pieśń do trzech wielkich bóstw, Ateny, Apolla oraz Artemidy. Całe Teby szukają u nich pomocy, aby ukrócić panującą zarazę. Chór ukazuje makabryczny obraz przedstawiający stosy trupów, śmierć oraz ludzi rozpaczających za zmarłymi członkami swych rodzin. Chce w ten sposób zwrócić uwagę bóstw.

Epeisodion I

Edyp ogłasza zebranym, iż osobę która pomoże doprowadzić do schwytania zabójcy hojnie wynagrodzi. Wszyscy Ci natomiast co zatają ważne informacje spotkają się ze srogą karą. Edyp rzuca na nich klątwę. Dowiadujemy się, iż Edyp poślubił żonę Lajosa wstępując na tron po swym poprzedniku.
Chór proponuje Edypowi, aby poprosił o pomoc wróżbitę Tyrezjasza. Po chwili wchodzi sam jasnowidz. Edyp przepytuje ślepego wróżbitę, ten jednak nie jest skory do współpracy. Boi się ujawnić prawdy i zapiera się, że nic więcej nie powie. Edyp używa podstępu obwiniając go o to, iż to on brał udział w spisku przeciwko królowi. Postawiony pod ścianą Tyrezjasz musi wyjawić część prawdy. To Edyp zabił poprzedniego władcę mimo, że sam o tym nie wiedział. Zdenerwowany król nie mogąc przyjąć prawdy do wiadomości oskarża wróżbitę o spisek z Kreonem w celu zdobycia władzy. Jasnowidz zaprzecza, mówiąc, iż jest sługa Apollina, a nie Kreona i nie obchodzą go wysokie stanowiska. W rozmowie wspomina o rodzicach Edypa, ten jednak nie potrafi zrozumieć o co chodzi Tyrezjaszowi. Wróżbita na koniec wyjawia Edypowi, że osoba której szuka pochodzi z Teb, zabiła swego własnego ojca oraz żyje w kazirodczym związku.

Stasimon I

Chór śpiewa o tym, iż zagadka śmierci króla nadal nie została rozwikłana. Nie wiadomo, czy kiedykolwiek ktoś wyjaśni kulisy tej zbrodni. Słowa Tyrezjasza nie były na tyle jasne, aby coś z nich zrozumieć. Edyp zostaje także wychwalony za swe godziwe rządy.

Epeisodion II

Kreon dopytuje się ludu co było przyczyną oskarżenia go przez Edypa. Dowiaduje się, iż władca zrobił to w gniewie, co uspokaja jego sumienie. Kreon bowiem jest człowiekiem bardzo oddanym swej ojczyźnie i królowi. Prędzej wolałby zginąć, niż splamić swe imię zbrodnią. Dochodzi do rozmowy Edypa z Kreonem, znów w stronę Kreona kierowane są oskarżenia. Król nie słucha tłumaczeń, ani zapewnień o niewinności. Chce skazać go na śmierć, gdyż jest prawie pewny jego winy. Podejrzewa Kreona o zmowę z wróżbitą Tyrezjaszem. Edyp w porywie złości domaga się śmierci Kreona, nie słucha nawet chóru, który zalecał opanowanie i roztropność w podejmowaniu decyzji. Kreon prosi o wstrzymanie się z wyrokiem usilnie prosi o możliwość wytłumaczenia się, przysięga, że nie brał udziału w żadnym spisku. Interweniuje Jokasta, która próbując uspokoić rozgniewanego Edypa wyjawia mu szczegóły dotyczące śmierci Lajosa. Mówi, że jej były mąż otrzymał niegdyś przepowiednie iż zginie z rąk swego rodzonego syna. Lajos przestraszony tą wyrocznią przybił kosteczki niemowlęcia i nakazał by porzucono je gdzieś w górach. Jokasta uspokaja Edypa tłumacząc, że wbrew przepowiedni Lajos nie zginął z rąk syna, a został zamordowany przez zbójców na „troistym rozdrożu” w krainie Focyda u zbiegu dróg z Delf i Daulidy. Te słowa jednak paraliżują Edypa, zaczyna do niego docierać, że to on jest zabójcą. Dopytuje on Jokastę o wygląd jej poprzedniego męża. Dalsze relacje jednak potwierdzają jedynie jego winę. Zdenerwowany i zagubiony wyjawia jej swoje pochodzenie. Mówi, że był synem Polybosa z Koryntu i Merope z Dorydy. Prowadził szczęśliwe życie aż do momentu gdy podczas jednej z uczt ktoś zarzucił mu, że jest podrzutkiem. Wtedy postanowił się upewnić o swoje pochodzenie, jednak rodzice nie chcieli mu wyjawić prawdy. Postanowił więc wybrać się do wyroczni w Delfie. Tam jednak również nie uzyskał właściwej odpowiedzi, powiedziano mu natomiast:
"Że matkę w łożu ja skalam, że spłodzę
Ród, który ludzi obmierznie wzrokowi,
I że własnego rodzica zabiję."

Chcąc uniknąć spełnienia się tej okropnej wróżby postanowił oddalić się od Koryntu, po pewnym czasie zawędrował na wspomniane wcześniej miejsce gdzie zbiegały się trzy drogi. Tam został przepędzony z drogi przez woźnicę, a następnie zaatakowany przez jakiegoś starucha, wzburzony Edyp wdał się w bójkę i zabił starca. Jokasta próbuje pocieszyć Edypa tłumacząc mu, że niemowlę nie miało szans na przeżycie oraz iż zbójców według relacji świadka było więcej. Ostatecznie całą sprawę ma wyjaśnić jedyny ocalały świadek tego zdarzenia po którego wysłano posłańca.

Stasimon II
Chór reaguje ostrymi słowami na bluźnierczą wypowiedź Jokasty, która w ostatniej rozmowie z Edypem podważyła prawdziwość wróżb i wyroków boskich twierdząc, że wbrew nim Lajos nie został zabity przez własnego syna. Chór tym samym obstaje po stronie świętości przepowiedni i boskiego prawa.

Epeisodion III

Do Jokasty powoli zaczyna docierać co się wydarzyło. Modli się o pomoc do Apolla. Nagle na dwór przybywa posłaniec z Koryntu, który wypytuje o Edypa. Przynosi on wieści o śmierci Polybosa, władcy Koryntu (to on wychował Edypa) oraz mówi, że Edyp ma zostać następcą tronu. Informacja ta początkowo uspokaja Edypa, który czuje ulgę, że nie okazał się on ojcobójcą. Jokasta stwierdza, że wiadomość ta ostatecznie potwierdza nieprawdziwość wyroczni. Zmartwieniem pozostaje jedynie druga część przepowiedni o kazirodczym związku Edypa z matką. Posłaniec słysząc rozmowę Edypa i Jokasty o wróżbie wyjaśnia, że Polybos tak naprawdę nie był jego biologicznym ojcem. Mówi, że został on odnaleziony w górach przez pastucha (służącego Lajosa), a następnie ofiarowany mu trafił na dwór Koryntu i został wychowany przez Polybosa gdyż ten sam nie mógł mieć dzieci. Chłopiec został nazwany imieniem Edyp na pamiątkę jego napuchniętych od więzów stóp. Przerażona Jokasta wiedząc, że poślubiła własnego syna prosi Edypa by dla swojego dobra porzucił dalsze poszukiwanie rodziców. Ten jednak koniecznie chce widzieć się z pasterzem, który go odnalazł. Jokasta przepełniona rozpaczą wybiega z pałacu.

Stasimon III

Chór śpiewa radosną pieśń, w której zastanawia się nad tym kto jest w końcu ojcem Edypa skoro nie jest nim Polybos. Wyrażają nadzieję na boskie pochodzenie Edypa.

Epeisodion IV

W tej części utworu następuje punkt kulminacyjny. Na dwór, przed oblicze Edypa przybywa wezwany pastuch. Początkowy udziela wymijających odpowiedzi i wzbrania się od powiedzenia prawdy. W końcu zastraszony przez Edypa składa relację, która ostatecznie go pogrąża. Mówi, że był sługą Lajosa oraz że otrzymał on od Jokasty niemowlę ze skrępowanymi nogami by porzucić je w górach. Będąc jednak zbyt wrażliwym człowiekiem i nie mogąc tego uczynić oddał dziecko przyjacielowi, który zabrał go do Koryntu. W tym momencie potwierdza się, że Edyp jest ojcobójcą, który żyje w kazirodczym związku z własną matką (Jokastą).

Stasimon IV
Chór śpiewa o marności ludzkiego życia i bezsilności człowieka wobec wyroków boskich. Uznaje, że śmiertelnicy nie są w stanie zaznać szczęścia.

Exodos

Z pałacu wybiega posłaniec, przynosi on wieść o samobójczej śmierci Jokasty. Kobieta będąc przerażona tym, że poślubiła własnego syna, który na dodatek był ojcobójcą powiesiła się na własnej chuście. Równie przerażony Edyp wyważa drzwi do komnaty w której zamknęła się Jokasta - na widok tego co sobie zrobiła, ściągną ciało zmarłej żony, a następnie wykuwa sobie oczy złotą broszką należącą do kobiety. Edyp nie chce już więcej widzieć nieszczęścia, wyraża ubolewanie nad własnym życiem – żałuje, że został odratowany przez pasterza, wie że gdyby nie miało to miejsca nie dokonałby tak haniebnego czynu. Winą obarcza Appolina. Następnie błaga Kreona o to by zesłano go na wygnanie. Prosi również by ten zajął się jego dziećmi, a zwłaszcza dwoma córkami: Antygoną i Ismeną.

autor: Michał Ziobr i Dariusz Trala

KRÓL EDYP - SOFOKLES - TREŚĆ DRAMATU

Król Edyp

Sofokles

¤ ¤ ¤ ¤

Przełożył Kazimierz Morawski

Osoby dramatu:

Edyp
Kapłan
Chór Teban
Tyrezjasz
Jokasta
Kreon
Posłaniec z Koryntu
Sługa Laiosa
Posłaniec domowy

SPIS TREŚCI:

PROLOG - KRÓL EDYP - SOFOKLES

Edyp
O dzieci, Kadma starego potomstwo,
Czegoście na tych rozsiedli się progach,
Trzymając w ręku te wiązki błagalne?
Czemuż nad miastem dym wonnych kadzideł
Wznosi się razem z modlitwą i jękiem?
Ja, Edyp, sławą cieszący się ludzi. –
Rzeknij więc, starcze, boś ty powołany
Za innych mówić, co was tu zebrało,
Strach czy cierpienie? Wyjaw to mężowi,
Co chce wam ulżyć; bo byłby bez serca,
Gdyby ten widok mu serca nie wzruszył.

Kapłan
O Panie, który ziemicą tą władasz,
Widzisz, jak garnie się wsze pokolenie
Do twych ołtarzy; jedni to pisklęta
Długiego lotu nie zdolne, a drugich
Wiek już pogarbił; ja służę Zeusowi,
A tamci innym bogom; równe tłumy
Siadły gdzie indziej, gdzie chramy Pallady,
I tam, gdzie ołtarz Ismena popielny,
Bo miasto – sam widzisz – odmęty
Złego zalały i lud bodaj głowę
Wznosi wśród klęski i krwawej pożogi,
Mrąc w ziemi kłosach i ziemi owocach,
Mrąc w stadach bydła i niewiast porodach,
Płonnych od kiedy bóg ogniem zionący
Zaciężył srogą nad miastem zarazą,
By grody Kadma pustoszyć, a jękiem
Czarne Hadesu wzbogacić ostępy.
Choć więc my ciebie nie równamy bogom
Ani te dzieci, siedliśmy w tych progach,
Bo ciebie pierwszym mienimy wśród ludzi,
Wśród ciosów życia i wśród nieba gromów.
Tyś bo przybywszy, gród stary Kadmosa
Od strasznych ofiar dla Sfinksa wyzwolił,
Nic od nas wprzódy się nie wywiedziawszy
Nie pouczony; nie! z ramienia bogów
Dałeś nam życia ochłodę i ulgę.
A więc ku tobie, któryś nam najdroższym,
Ślemy, Edypie, tę prośbę błagalną,
Byś nas ratował, czy z bogów porady
Znajdując leki, czy z ludzi natchnienia.
Bo przecież widzę, jako doświadczonych
Rady najlepszym poprawy zadatkiem.
Nuże więc, mężom ty przoduj, skrzep miasto,
Nuże, rozważnie działaj, bo ta ziemia
Zbawcą cię mienia za dawną gotowość.
Niechbyśmy rządów twych tak nie pomnieli,
Iż po naprawie upadek nas zgrążył;
Ale stanowczo wznieś gród ten ku szczęściu;
Z ptakiem tu dobrej nastałeś ty wróżby
I dziś dorównaj tej szczęsnej przeszłości.
Bo jeśli nadal zachowasz ster rządów,
Piękniej ci mężom przewodzić niż próżni.
Ni gród, ni okręt nic przecie nie waży,
Jeśli nie stanie męża dla ich straży.

Edyp
O biedna dziatwo! Nazbyt ja świadomy
Próśb waszych celu; wiem, że wszystkie domy
Gnębi choroba, lecz wśród zła powodzi
Najgorsza nędza w mą osobę godzi.
Bo was jedynie własne brzemię dręczy,
Gdy moja dusza za mnie, za was jęczy,
Za miasto całe; ze snu się nie budzę
Na wasze głosy; wiedzcie, że łzy ronię
I częstym troski błąkaniem się trudzę,
By co obmyśleć ku ludu obronie.
I uczyniłem, co dobrem się zdało,
Syna Menojka, a żony mej brata
Do Apollina pityjskich wyroczni
Posłałem, aby Kreon się wywiedział,
Co czyniąc, mówiąc, zbawiłbym to miasto.
A obmierzając dzień jego odejścia,
Już spokój tracę, bo nad miarę czasu
Zwykłą nie widać go w domu z powrotem.
Lecz skoro wróci – to byłbym przewrotnym,
Gdybym za głosem nie postąpił boga.

Kapłan
Mówisz nam z duszy, a właśnie zwiastują
Okrzyki ludzi Kreona przybycie...

Edyp
O Apollinie! Niechby on ze słowem
Tak zbawczym przyszedł, jak wygląd ma jasny.

Kapłan
Dobrą nowinę ja wróżę, bo czyżby
Inaczej wieńczył swą głowę wawrzynem?

Edyp
Wnet się dowiemy, już słyszeć nas może. –
O książę, krewny mi synu Menojka,
Jakież przynosisz nam wieści od bóstwa!

Kreon
Dobre, bo mniemam, że i ciężkie sprawy
Z dobrym obrotem szczęsnymi się stają.

Edyp
Jakież jest słowo? Bo z tej oto mowy
Strachu bym nie mógł wysnuć ni otuchy.

Kreon
Czy chcesz, bym mówił od razu przed ludźmi
Lub wszedł do domu; na wszystko ja gotów.

Edyp
Mów tu, wszem wobec; bo tamtych katusze
Bardziej mnie dręczą niż strach o mą duszę.

Kreon
Niech więc wypowiem, co Bóg mi obwieścił. –
Febus rozkazał stanowczo, abyśmy
Ziemi zakałę, co w kraju się gnieździ,
Wyżęli i nie znosili jej dłużej.

Edyp
Jakim obrzędem? Gdzież skryta ta zmora?

Kreon
Wypędzić trzeba lub mord innym mordem
Okupić, krew ta ściąga na nas burze.

Edyp
Jakiegoż męża klęskę Bóg oznacza?

Kreon
Rządził, o królu, niegdyś nad tą ziemią
Laios, zanim tyś ujął ster rządu.

Edyp
Wiem to z posłuchu, bom męża nie zaznał.

Kreon
Tych więc, co jego zabili, rozkazał
Bóg nam ukrajać i pomścić stanowczo.

Edyp
Ale gdzież oni? Gdzież znajdą się ślady
Dawnej i wiekiem omszałej już zbrodni?

Kreon
W tej, mówił, ziemi; śledźmy, a schwytamy.
Ujdzie bezkarnie to, co człek zaniecha.

Edyp
Czy w wnętrzu domu, czy też gdzie na polu,
Czy na obczyźnie Laiosa zabito?

Kreon
Wyszedł on z kraju pielgrzymem i potem
Już nie powrócił do swojej stolicy.

Edyp
A świadka albo towarzysza drogi
Czyż nie ma, by się go można wypytać?

Kreon
Zginęli; jeden, który zbiegł z przestrachem,
Krom jednej rzeczy nic nie wie stanowczo.

Edyp
Cóż to? rzecz jedna wiele odkryć może,
Byleby czegoś mógł domysł się czepić.

Kreon
Mówił, że Laios nie z jednej jadł ręki,
Lecz że liczniejsi napadli go zbóje.

Edyp
Czyżby zbójowi, gdyby on pieniędzy
Stąd nie był dostał, starczyło odwagi?

Kreon
Wieść to głosiła, lecz po zgonie króla
Nikt nie wystąpił, by pomścić tę zbrodnię.

Edyp
I cóż sprawiło, że po klęsce króla
Prawdy wyświecić tutaj nie zdołano?

Kreon
Sfinks ciemnowróży ku troskom chwilowym
Od spraw tajemnych odciągnął uwagę.

Edyp
Więc od początku ja rzeczy ujawnię.
Bo słusznie Febus i ty równie słusznie
Ku umarłemu zwróciliście troskę;
Z wami ja wspólnie siły złączonemi
Spłacę dług bogu i dług naszej ziemi,
A tym nie dalszym z pomocą ja idę,
Lecz sam ze siebie tę zrzucę ohydę.
Bo ów morderca mógłby równie łacno
Zbrodniczą na mnie podnieść rękę.
Zmarłemu służąc, usłużę więc sobie.
Nuże więc, dzieci, powstańcie z tych stopni
Co prędzej wiązki podniósłszy błagalne.
I niech kto inny lud na wiec tak zbierze,
Iżby gotowym mnie wiedział; a z woli
Bogów los szczęścia spłynie lub niedoli.

Kapłan
Powstańmy, dziatwo; przecież nas tu wiodły
Te właśnie cele, które on obwieszcza.
A niechby Febus, co przestał te rady,
Jak zbawca z ciężkiej nas wywiódł zagłady.

PARODOS - KRÓL EDYP - SOFOKLES

Chór
Zeusa wieści ty słodka, jakież w dostojne Teb progi
Z Delf grodu, co się złotem lśni,
Wici niesiesz mi?
Dach się wytęża, a kłębią się myśli od grozy i trwogi.
Delicki władco, o Peanie,
Drżę ja, czy nowy trud nastanie,
Czy dawne trudy w czasów odnowisz kolei?
Głosie niebiański, ty przemów, ty, dziecię złotej nadziei!
Naprzód niechaj mnie Zeusa córa, odwieczna Pallada
I Artemida wspomoże,
Która strzeże tej ziemi i tron okrężny zasiada
Na Teb agorze.
Przyjdź i Febie w dal godzący,
Stańcie troje jak obrońcy.
Jeśli już dawniej wy grozę ciążącą na mieście
Precz stąd wyżęli, przybądźcie i teraz i pomoc mi nieście.
Zło mnie bezbrzeżne dotknęło. O biada!
Naród wśród moru upada
I myśli zbrakło już mieczy
Ku obronie i odsieczy,
Pola kłosem się nie skłonią,
Matki w połogach mrą lub płody ronią.
Jak lotne ptaki, wartkie błyskawice,
Mkną ludzie cwałem w Hadesu ciemnice.
Nad miastem zawisła głusza
I stosy trupów po ulicach leżą,
A śmierć i dżumę szerzą;
Nikt ich nie płacze, nie rusza.
Żony i matki z posrebrzonym włosem
Żałobnym zawodzą głosem.
Skarga wszechludu zabłysła wśród nocy,
O Zeusa złota córo, udziel nam pomocy!
Przybądź chyżo – oto wróg,
Choć mu nie lśni mieczem dłoń,
Z krzykiem wtargnął w miasta próg.
Wyprzyj go na morską toń
Lub pędź w niegościnną dal,
W głębie trackich fal.
Choć oszczędzi ciemna noc,
To dzień wtóry zgnębi dom,
Ty, co grzmotów dzierżysz moc,
Zeusie, ciśnij grom!
Z twego łuku złotych strun,
Puść, Apollo, krocie strzał,
Artemis, spuść żary łun,
Z którymi mkniesz wśród Lykii skał.
Ciebie wzywam, złotosploty,
Boś tej ziemi syn,
Niechaj zaznam twej ochoty,
Tyś, coś panem win!
O Bakchusie, pośród gór
Pląsasz w Menad gronie,
W boga klęsk, co niesie mór,
Żagwią mieć, co płonie!

EPEISODION I - KRÓL EDYP - SOFOKLES

Edyp
Prosisz, a prosząc mógłbyś znaleźć ulgę,
Siłę i z kaźni srogich wyzwolenie,
Jeśli słów moich posłuchasz powolnie,
Które ja, obcy zupełnie tej wieści
I obcy sprawie, wypowiem. Toć sam bym
Niewiele zbadał bez wszelkiej wskazówki.
Teraz, żem świeżym tej gminy jest członkiem,
Do was się zwracam z następną przemową:
Kto z was by wiedział, z czystej zginął ręki
Śmiercią ugodzony Laios Labdakida,
Niech ten mi wszystko wypowie otwarcie.
Gdyby zaś bał się sam siebie oskarżać,
Niech wie, że żadnej srogości nie dozna
Nad to, że cało tę ziemię opuści.
A jeśli w obcej by ziemi kto wiedział
Sprawcę, niech mówi, otrzyma nagrodę
I nadto sobie na wdzięczność zasłuży.
Lecz jeśli milczeć będziecie, kryć prawdę,
To o przyjaciół się trwożąc, to siebie,
Tedy usłyszycie, co wtedy zarządzę.
Niechajby taki człowiek w naszej ziemi,
Nad którą władzę ja dzierżę i trony,
Ani nie postał, ni mówił z innymi,
Ni do czci bogów nie był dopuszczony,
Ni do żadnego wspólnictwa w ofierze.
Zawrzyjcie przed nim podwoi ościeże,
W żadnym on domu niech nigdy nie spocznie,
Bo tego chciały pityjskie wyrocznie.
Ja więc i bogu, i zbrodni ofierze
Ślubuję taką służbę i przymierze.
I tak złoczyńcy klnę, aby on w życiu,
Czy ma wspólników, czyli sam w ukryciu,
Nędzy, pogardy doświadczył i sromu.
I zaklnę dalej, że gdyby osiadły
Z moją się wiedzą w mym odnalazł domu,
Aby te klątwy na mą głowę spadły.
A was zaklinam, abyście to wszystko
Czynili dla mnie, boga i tej ziemi
Od zbóż i bogów tak osieroconej.
Bo choćby boga głos nie nakazywał,
Nie trzeba było popuścić bezkarnie
Śmierci przedniego człowieka i króla,
Lecz rzecz wyśledzić. Że ja teraz dzierżę
Rządy te, które on niegdyś sprawował,
Łoże i wspólną z nim dzielę niewiastę;
Że moje dzieci byłyby rodzeństwem
Jego potomstwa, gdyby on ojcostwem
Mógł się był cieszyć; że grom weń ugodził,
Przeto ja jakby za własnym rodzicem
Wystąpię za nim, wszystkiego dokonam,
Aby przychwytać tego, co uśmiercił
Syna Labdaka, wnuka Polydora,
Któremu Kadmus i Agenor przodkiem,
A tym, co działać omieszkają, bogi
Niech ani z ziemi nie dopuszczą płodów,
Ni dziatek z niewiast; niech oni marnieją
Wśród tej zarazy lub gorszym dopustem.
Was za to, którzy powolni mym słowom,
Wspólnictwo Diki niech skrzepi łaskawie
I bogi niech w każdej poprą was sprawie.

Chór
Jak mnie zakląłeś, tak powiem ci, książę.
Ni ja zabiłem, ni wytknąć bym umiał
Tego mordercy; ten, co drogi wskazał,
Febus, sam jeden odkryłby złoczyńcę.

Edyp
Słusznie to rzekłeś. Ale wymóc z bogów,
Czego nie chcą, nie zdoła śmiertelny.

Chór
Lecz drugie wyjście śmiałbym ci polecić.

Edyp
Mów i o trzecim, jeśli ci świta.

Chór
Mistrzowi wiedzy najbliżej dorówna
Tyrezjasz, jego więc rady sięgając,
Najwięcej, książę, zyskałbyś dziś światła.

Edyp
Przecież już anim tego nie zaniechał;
Bo za namową Kreona dwukrotnie
Słałem umyślnych, a zwłoka mnie dziwi.

Chór
Inne bo rzeczy są głuche i marne.

Edyp
Co mniemasz? Każdy tu szczegół ma wagę.

Chór
Mówią, że zginął z rąk ludzi podróżnych.

Edyp
I ja słyszałem. Lecz świadka nie widać.

Chór
Toć, jeśli w sercu drobinę ma trwogi,
On się przed twymi ulęknie przekleństwy.

Edyp
Nie strwożą słowa, kogo czyn nie straszył.

Chór
Lecz otóż człowiek, co sprawy wyjaśni.
Bo już prowadzą boskiego wróżbitę,
W którego duszy prawda ma ostoję.

Wchodzi Tyrezjasz.

Edyp
O Tyrezjaszu, co sprawy przenikasz
Jasne i tajne, na ziemi i niebie!
Chociaż ty ślepym, nie uszło twej wiedzy,
Jako choruje gród ten, przeto w tobie
Upatrzyliśmy zbawcę i lekarza.
Bo Febus, jak ci już może donieśli,
Po wieściach naszych tę wróżbę obwieścił,
Że wyzwolenie li wtedy nastąpi,
Skoro odkrywszy morderców Laiosa
Na śmierć ich albo wygnanie skażemy.
Ty przeto, lotu ptaków nie niechając
Ni innych środków twej wróżbiarskiej sztuki,
Siebie i miasto, ratuj mą osobę,
I zbaw nas z wszelkiej zakały tej zbrodni.
W tobie nadzieja; kto, czym tylko może,
Wesprze bliźniego, spełni dzieło boże.

Tyrezjasz
Biada, o biada tej wiedzy, co szkodę
Niesie wierzącym; znam ja to zbyt dobrze
I pomny na to nie byłbym tu stanął.

Edyp
W czym powód, żeś tu przybył po niewoli?

Tyrezjasz
Puść mnie do domu; bo łacniej co twoje
I ja co moje zniosę, gdy usłuchasz.

Edyp
Miastu, któregoś dzieckiem, służyć radą
Jest obowiązkiem miłości i prawa.

Tyrezjasz
Widzę, że słowa niekoniecznie w porę
Tyś rzekł; obym ja równie nie zbłądził.

Chór
Na bogów, wiedząc nie ukrywaj światła,
Przecież my wszyscy na klęczkach błagamy.

Tyrezjasz
Wy wszyscy w błędzie. Ja nigdy złych rzeczy
Moich, by nie rzec... twoich, nie wyjawię.

Edyp
Więc wiedząc, zmilkniesz? Czyż myślisz, człowieku,
Miasto to zdradzić i zniszczyć ze szczętem?

Tyrezjasz
Ani ja ciebie, ni siebie nie zmartwię.
Próżno mnie kusisz, nie rzeknę już słowa.

Edyp
Ze złych najgorszy – bo nawet byś skałę
Obruszył – wiecznie więc milczeć zamierzasz
I niewzruszony tak wytrwać do końca?

Tyrezjasz
Upór mój ganisz, a w sobie nie widząc
Obłędów gniewu, nade mną się znęcasz.

Edyp
Któż by na takie nie uniósł się słowa,
Którymi nasze znieważasz ty miasto?

Tyrezjasz
Zejdzie to samo, choć milcząc się zaprę.

Edyp
Przeto co zejdzie, winieneś nam jawić.

Tyrezjasz
Nic już nie rzeknę. Ty zaś, jeśli wola,
Choćby najdzikszą wybuchnij wściekłością.

Edyp
A więc wypowiem, co mi w błyskach gniewu
Już świta; wiedz ty, iż w moim mniemaniu
Tyś ową zbrodnię podżegł i zgotował
Aż po sam zamach; a nie byłbyś ślepym,
To i za czyny bym ciebie winował.

Tyrezjasz
Doprawdy? a więc powiem ci, byś odtąd
Twego wyroku pilnując, unikał
Wszelkiej i ze mną, i z tymi rozmowy,
Jako ten, który pokalał tą ziemię.

Edyp
Jakie bezczelne wyrzucasz ty słowa?
I gdzież zamyślasz przed srogą ujść karą?

Tyrezjasz
Uszedłem, prawda jest siłą w mej duszy.

Edyp
Gdzieś ty ją nabył? Chyba nie z twej sztuki.

Tyrezjasz
Od ciebie. Tyś mnie zmusił do mówienia.

Edyp
Czego? Mów jeszcze, abym się pouczył.

Tyrezjasz
Czyś nie rozumiał, czy tylko mnie kusisz?

Edyp
Nie wszystko jasnym; więc powtórz raz jeszcze.

Tyrezjasz
Którego szukasz, ty jesteś mordercą.

Edyp
Nie ujdziesz kary za wtórą obelgę.

Tyrezjasz
Mam mówić więcej, by gniew twój zaostrzyć?

Edyp
Mów, co chcesz, słowa twe na wiatr ulecą.

Tyrezjasz
Rzeknę, iż z tymi, co tobie najbliżsi,
W sromie obcując, nie widzisz twej hańby.

Edyp
Czy myślisz nadal tak bredzić bezkarnie?

Tyrezjasz
Jeżeli w prawdzie jest moc i potęga.

Edyp
O jest, lecz w tobie jej nie ma, boś ślepym
Na uchu, oczach, i ślepym na duchu.

Tyrezjasz
Bo nie pisano, abym ja cię zwalił;
Mocen Apollo, aby to wykonać.

Edyp
Czy to są twoje sztuki, czy Kreona?

Tyrezjasz
Nie Kreon, lecz ty sam sobie zatratą.

Edyp
Skarby, królestwo i sztuko, co sztukę
Przewyższasz w życia namiętnych zapasach,
Jakże was zawiść natrętnie się czepia,
Jeżeli z tronu, którym mnie to miasto
W dani, bez prośby mojej zaszczyciło,
Kreon, ów wierny, ów stary przyjaciel
Zdradą, podstępem zamierza mnie zwalić
I tak podstawia tego czarodzieja,
Kuglarza, który zysk bystro wypatrzy,
A w swojej sztuce dotknięty ślepotą.
Bo, nuże, rzeknij, kiedyś jasno wróżył?
Dlaczego, kiedy zwierz ów śpiewotwórczy
Srożył się, zbrakło ci słów wyzwolenia?
Przecież zagadkę tę nie pierwszy lepszy
Mógł był rozwiązać – bez jasnowidzenia.
A tobie wtedy ni ptaki, ni bogi
Nic nie jawiły; lecz ja tu przyszedłszy
Nic nie wiedząc zgnębiłem potwora
Ducha przewagą, nie ptaków natchnienia.
Mnie więc ty zwalić zamierzasz, w nadziei,
Że bliskim będziesz przy Kreona tronie.
Lecz ciężko i ty, jak ów, co podżega,
Odpokutujesz, a gdyby nie starość,
Wraz byś otrzymał kaźń za twe zamysły.

Chór
Nam mowa starca wydała się gniewną
I twoja także, Edypie, a przecież
To nie na czasie; lecz patrzeć należy,
Byśmy głos boga spełnili najlepiej.

Tyrezjasz
Chociaż ty władcą, jednak ci wyrównam
W odprawie. Słowem i ja także władam.
Nie twoim jestem sługą, lecz Apolla;
I nie zawezwę następstwa Kreona,
Lecz sam ci powiem, tobie, który szydzisz
Z mojej ślepoty, patrzysz, a nie widzisz
Nędzy twej, nie wiesz, z kim życie ci schodzi,
Gdzie zamieszkałeś i kto ciebie rodzi.
Między żywymi i zmarłymi braćmi
Wzgardę masz, klątwy dwusieczne cię z kraju
Ojca i matki w obczyznę wygnają,
A wzrok, co światło ogląda, się zaćmi.
Jakiż Kiteron i jakie przystanie
Echem nie jękną na twoje wołanie.
Gdy przejrzysz związki, kiedy poznasz nagle,
W jaką to przystań nieprzystojną żagle
Pełne cię wniosły; nieszczęścia ty głębi
Nie znasz, co z dziećmi cię zrówna i zgnębi. –
Bo nie ma człeka między śmiertelnymi,
Którego złe by straszniej zmiażdżyć miało.

Edyp
Czy znośnym takie wysłuchać obelgi?
Precz stąd co prędzej sprzed mego oblicza,
Co żywo z tych się wynosić się progów!

Tyrezjasz
Nie byłbym stanął, gdybyś nie był wzywał.

Edyp
Gdybym był wiedział, że brednie pleść będziesz,
Nie byłbym ciebie zawezwał przed siebie.

Tyrezjasz
Bredzącym możeli tobie się wydam –
Tym co cię na świat wydali, rozsądnym.

Edyp
Jakim? Zaczekaj! Któż moim rodzicem?

Tyrezjasz
Ten dzień cię zrodzi i ten cię zabije.

Edyp
Jakież niejasne ty stawiasz zagadki?

Tyrezjasz
Czyś nie ty mistrzem w ich rozwiązywaniu?

Edyp
Urągaj temu, w czym uznasz mnie wielkim.

Tyrezjasz
Więc już uchodzę. – Prowadź mnie, pacholę.

Edyp
Niech cię prowadzi. Obecność twa przykra, twoje odejście usunie tę plagę.

Tyrezjasz
Rzekłszy, co miałem – idę, nie z obawy
Przed twym obliczem, bo próżne twe groźby.
A powiem jeszcze: człek, którego szukasz,
Z dawna pogróżki i wici o mordzie
Laiosa głosząc, jest tutaj na miejscu.
Obcym go mienią, ale się okaże,
Iż on zrodzony w Tebach; nie ucieszy
Tym się odkryciem; z widzącego ciemny,
Z bogacza żebrak – na obczyznę pójdzie,
Kosturem drogi szukając po ziemi.
I wyjdzie na jaw, że z dziećmi obcował
Własnymi, jak brat i ojciec, że matki
Synem i mężem był, wreszcie rodzica
Współsiewcą w łóżku i razem mordercą.
Zważ to, a jeśli to prawdę obraża,
Za niemądrego ogłoś mnie wróżbiarza.

STASIMON I - KRÓL EDYP - SOFOKLES

Chór
Na kogóż wskazał delfickich głos skał?
Kto strasznej zbrodni krwią ręce swoje zlał?
Niechby szybkim pędem koni,
Co cwałują w chmur tabunie,
Uszedł on pogoni!
Bo Apollo wnet nań runie
Z błyskiem, gromem, burzą,
I niechybne wnet Erynie grozie tej przywtórzą.
Więc z Parnasu śnieżnych wichrów głos błyszczący padł,
By przestępcy ukrytego badać wszędzie ślad,
On jak buchaj w dzikim lesie
Raz postoi w ciemnych grotach,
To znów w skale jary rwie się
W omylnych obrotach.
Od wyroczni w środku ziemi w dalsze pomknie sioła,
Ale słowo wciąż jej żyje i krąży dokoła.
Straszną, o straszną wróżbiarz budzi trwogę,
Słowom przywtórzyć ni przeczyć nie mogę.
Błądzę wśród obaw; i błądząc, już nie wiem,
Między Labdakidów rodem
A synem Polybosa cóż gniewu zarzewiem,
Co mogło być walki powodem.
Wieść o tym milczy. Po cóż bym więc ujął Edypa ja sławy
Jako mściciel ciemnej sprawy?
Zeus i Apollo przenikną człowieczych dusz ciemnie,
A fałszywy sąd tego, który by nade mnie
Stawiał wróżbiarza. Bywa, iż posiędze
Mąż jeden więcej mądrości.
Lecz nie przywtórzę mu nigdy, aż prawda na jaw nie dobędzie.
Bo gdy potwór skrzydlaty w grodzie naszym gości,
Stanął mąż i wyzwolił, i zagoił rany;
Nie dozna on mojej przygany.

EPEISODION II - KRÓL EDYP - SOFOKLES

Kreon
Drodzy ziomkowie, doszło moich uszu,
Że Edyp władca ciężko mnie winuje.
Więc tu przybywam zrażony; bo jeśli
Mniema, iż ja się czy słowem, czy rzeczą
Do troski, co go gnębi, przyczyniłem, to już nie pragnę dłuższego żywota
Pod tym zarzutem. Toć takie mniemanie
Nie drobną tylko wyrządza mi krzywdę,
Ale największą, skoro ja rodakom,
Wam i mym bliskim przewrotnym się wydam.

Chór
Zarzut ten jednak w gniewliwym zapale
Raczej się począł, a nie w głębi duszy.

Kreon
Skąd te posłuchy, iż z mego podmuchu
Wróżbiarz kłamliwe wygłasza twierdzenia?

Chór
Słowo to padło; skąd poszło, ja nie wiem.

Kreon
I z prostym wzrokiem i z wzniesionym czołem
Takie tu na mnie miotano zarzuty?

Chór
Nie wiem. Co władcy czynią, ja nie śledzę.
Lecz otóż książę sam kroczy z pałacu.

Edyp
Tyś tutaj? A więc śmiesz tak być bezczelnym,
Aby do moich przybliżać się progów,
Ty, coś zamierzył popełnić morderstwo
I z władzy króla mnie gwałtem ograbić?
Rzeknij, na bogów, czy słabość czy głupstwo
We mnie spostrzegłeś, by snuć te zamiary?
Czyś mniemał, że twych ukrytych podstępów
Nie dojrzę, że się obronić, nie zdołam?
Czyż nie przewrotnym twoje przedsięwzięcie,
Bez sił, wspólników, tak rwać się na trony,
Które się ludźmi zdobywa i złotem?

Kreon
Radzę ci naprzód wysłuchać mej mowy,
A potem, rzeczy poznawszy, osądzić.

Edyp
W słowach ty dzielny, lecz złym ci ja będę
Uczniem, bo mam cię za zdrajcę i wroga.

Kreon
Posłuchaj oto, co powiem w tej sprawie.

Edyp
Nie praw ty oto, że jesteś bez winy.

Kreon
Jeśli mniemasz, że upór jest skarbem,
Choć bezrozumny, to mniemasz przewrotnie.

Edyp
Jeśli sądzisz, iż krzywdząc krewnego
Nie zaznasz kary, to sądzisz fałszywie.

Kreon
Uznam twe zdanie, lecz poucz mnie przecież,
Cóż ci się teraz wydarzyło złego?

Edyp
Czyś mnie namawiał, czyli nie namawiał,
Bym tu sprowadził znanego wróżbitę?

Kreon
I dziś obstaję przy tej samej radzie.

Edyp
Jakże to dawno od czasu, gdy Laios...

Kreon
Cóż począł? Słów twych nie całkiem pojmuję.

Edyp
Zniknął śmiertelnym ugodzony ciosem?

Kreon
Będzie już dawno od tego zdarzenia.

Edyp
Czyż wtedy wróżbiarz sprawował swą sztukę?

Kreon
Równie był mądrym i w równej już cenie.

Edyp
Czyż on naówczas mnie wspomniał choć słówkiem?

Kreon
Nigdy, przynajmniej jam tego nie słyszał.

Edyp
A czyście wtedy zarządzili śledztwo?

Kreon
Tak, oczywiście, lecz było daremnym.

Edyp
I czemuż wtedy nie gadał ten znachor?

Kreon
Nie wiem; a kiedy czego nie wiem, milczę,

Edyp
Lecz tyle z wiedzą mógłbyś rzec i znawstwem...

Kreon
Co znów? Nie zaprę się rzeczy mi znanych.

Edyp
Gdyby nie schadzki z tobą, nie nazwałby
Śmierci Laiosa on moich rąk dziełem.

Kreon
Jeśli tak mówi, wiesz to sam; ja ciebie
Chciałbym wypytać, jak ty mnie badałeś.

Edyp
Badaj, bo mordu mi nikt nie dowiedzie

Kreon
Mów więc – maszli ty mą siostrę za żonę?

Edyp
Tego pytania zaprzeczyć nie mogę.

Kreon
Czy nie dopuszczasz onej do współrządów?

Edyp
Cokolwiek zechce, przyznaję jej chętnie.

Kreon
Czyż więc ja trzeci nie równam się z wami?

Edyp
W tym właśnie widzę twą złość i przewrotność.

Kreon
Nie gdybyś słuchał, jak ja cię słuchałem. –
Rozważ to naprzód, czy kto by przekładał
Rząd wśród trwogi nad spokój pogodny,
Który by równą zapewniał mu siłę.
Jam tedy nigdy nie marzył, by królem
Być raczej niźli królewskie mieć życie,
I nikt rozumny tego nie zapragnie.
Teraz mam wszystko od ciebie bez znoju,
Gdy królów wolę częstokroć mus pęta.
Jakże przeniósłbym więc godność i trony
Nad stanowisko, co dzierżę wśród wczasów?
Nie jestem przecież głupim, by pożądać
Czegoś innego nad zaszczyt z korzyścią.
Czczą mnie tu wszyscy, wszystko mi się kłania,
Ci, co do ciebie dążą, mi schlebiają,
Bo od mej łaski tak wiele zależy.
Więc czemuż bym ja to wszystko porzucił?
Nie wykolei się człowiek rozważny,
Anibym powziął ja takich zamiarów,
Ani też innych nie poparł w tym dziele.
Więc dla dowodu zapytaj się w Delfach,
Czy w całej prawdzie oddałem głos boga;
A gdybyś poznał, że spiski knowałem
Wespół z wróżbitą, to chwyć mnie i zabij
Dwoistym, moim i twoim wyrokiem!
Ale nie rzucaj niepewnych podejrzeń,
Bo się nie godzi złych mienić prawymi,
Ni prawych złymi bez wszelkiej przyczyny.
Dobrego człeka odepchnąć, to tyle,
Jakby kto drogiej wyzbył się chudoby.
Poznasz to z czasem stanowczo, albowiem
Cnocie czas jeden świadectwo wystawi.

Chór
Pięknie on mówił i zlecił przezorność,
Bo człek porywczy zbyt łatwo się potknie.

Edyp
Nagle i chyłkiem gdy ku mnie podstąpią,
Trzeba mnie także w rozmyśle być nagłym,
Gdybym w spokoju trwał, to on by dzieła
Dokonał, ja zaś doznałbym wnet szwanku.

Kreon
Cóż więc zamierzasz? Czy z kraju mnie wygnać?

Edyp
Nic mniej; chcę śmierci twojej, nie wygnania.

Kreon
Dowiedź mi naprzód, w czym moja jest wina.

Edyp
Więc ani folgi mi nie dasz, ni wiary?

Kreon
Bo ci rozwagi brak.

Edyp
Mam ją dla siebie.

Kreon
Trza jej i dla mnie.

Edyp
Ty złym jesteś człekiem.

Kreon
A gdybyś błądził?

Edyp
Jednak słuchać trzeba.

Kreon
I złego pana?

Edyp
O miasto, ty miasto!

Kreon
I ja też miasta cząstką, nie ty jeden.

Chór
Dość tego, kniaziu; w sam raz jak postrzegam,
Wychodzi z domu Jokasta; z nią razem
Trzeba zażegnać drażniące te swary.

Jokasta
Czemuż, nieszczęśni, jątrzycie się słowy?
Nie wstyd wam ludzi, gdy ogół chorzeje,
Własne poruszać spory i zatargi?
Idź więc do domu ty i pójdź, Kreonie,
By błahych żalów nie spiętrzać nad miarę.

Kreon
O siostro! Mąż twój straszne miota na mnie
Groźby, podwójne wydziela mi kaźnie:
Albo wygnanie, lub życia utratę.

Edyp
Tak jest, bom schwycił na złych go zamysłach
Podstępnie przeciw mej knutych osobie.

Kreon
Niechbym nie uszedł, lecz zginął pod klątwą,
Jeśli prawdziwe twoje oskarżenia.

Jokasta
Zawierz, na bogów, Edypie, tej mowie,
Bacząc nasamprzód na święte zaklęcia,
A potem na mnie i tych, co obecni.

Chór
Usłuchaj chętnie i mądrze, o to cię błagam, mój władco!

Edyp
W czym mam ustąpić?

Chór
Zważ, iż nie był przewrotnym, uszanuj jego zaklęcia!

Edyp
Wiesz, czego żądasz?

Chór
Wiem.

Edyp
A więc wypowiedz!

Chór
Że pozwał bogów, nie mieć bez przyczyny
Hańbiącej w twarz jego winy!

Edyp
Wiedz ty, iż tego żądając ode mnie,
Żądasz mej śmierci i mego wygnania.

Chór
Klnę się na słońce, co niebios wiedzie rej,
Niechbym zginął marnym zgonem,
Jeśli kiedy w duszy mej
Myśl ta powstała; w sercu ja zgnębionem
Drżę, iż do nieszczęść, co trapią tę ziemię,
Nowych klęsk przydacie brzemię.

Edyp
Niech więc on idzie, choćbym i ze szczętem
Miał zginąć albo z hańbą być wygnanym.
Litość mą budzą twe słowa, nie jego.
Moja nienawiść wszędzie go doścignie.

Kreon
Zżymasz się jeszcze, kiedy ustępujesz,
Zgnębionym jesteś, gdy gniew twój przycichnie,
Takie natury są sobie katuszą.

Edyp
Precz stąd nareszcie!

Kreon
Uchodzę w tej chwili.
Niechby wbrew tobie tamci mnie uczcili.

Chór
Księżno, czemu ty zwlekasz, by go wprowadzić do domu?

Jokasta
Niechbym poznała, co zaszło.

Chór
Ciemnych głos padł podejrzeń, które wgryzają się w serce.

Jokasta
Czy z ust ich obu?

Chór
Obu.

Jokasta
Cóż więc rzekli?

Chór
O, dość już cierpień! o, nie każ mi mową
Rany tej jątrzyć na nowo!

Edyp
Widzisz, gdzieś zaszedł ty z twoją mądrością,
Zdradzasz mą sprawę i tępisz mi serce.

Chór
Rzekłem już nieraz, o książę,
Że brakowałoby mi rozumu i sądu,
Gdybym się zaparł miłości, co z tobą mnie wiąże,
Z tobą, coś nawę tej ziemi do lądu
Skierował pośród burz i mąk.
O, nie puszczaj steru z rąk!

Jokasta
Na bogów, powiedz i mnie wreszcie, królu,
Czemu tak wielkim zapłonąłeś gniewem.

Edyp
Rzeknę – bo więcej cię nad tamtych cenię –
Jakie to Kreon knuł na mnie zamysły.

Jokasta
Mów, jeśli pewne masz winy poszlaki.

Edyp
On mnie nazywa Laiosa mordercą.

Jokasta
Czy z własnej wiedzy, czyli też z posłuchu?

Edyp
Nasłał wróżbitę przewrotnego, który
Słów mu oszczędził i głowę osłonił.

Jokasta
Ty więc nie bacząc wiele na te rzeczy,
Mnie raczej słuchaj i wiedz, iż śmiertelnych
Sztuka wróżenia nie ima się wcale.
Złożę ci na to stanowcze dowody.
Wiedz więc, że Laios otrzymał był wróżby,
Nie od Apolla, lecz od jego służby,
Iż kiedyś śmierć go z rąk syna pokona,
Co zeń zrodzony – i z mojego łona.
A wszakże jego, jak wieść niesie, obce
Zabiły zbiry w troistym rozdrożu.
A to niemowlę, gdy trzeci dzień świtał,
Przybiwszy u nóg kosteczki, wysadził
On ręką obcą gdzieś w górskich ostępach.
I tak Apollo nie dopełnił tego,
By syn ten ojca powalił, ni groźby,
Że Laios legnie pod syna zamachem.
A tak głosiły przecie przepowiednie.
Nie troszcz się o nie. Gdy tajemnej toni
Bóg chce co wydrzeć, on sam to odsłoni.

Edyp
Po twoich słowach, jakiż mą owładnął,
Żono, niepokój i ducha wzruszenie!

Jokasta
Nowa więc troska znów ciebie się czepia?

Edyp
Słyszałem, tak mi się zdaje, że Laios
Legł, gdzie potrójne rozchodzą się drogi?

Jokasta
Tak wieść głosiła i dotąd się krzewi.

Edyp
A gdzie spełniono nieszczęsną tę zbrodnię?

Jokasta
Focydą zwie się kraj ów, a dwie drogi
Z Delf i Daulidy zbiegają się w jedną.

Edyp
A jak to dawno od tego zdarzenia?

Jokasta
Na krótko, nim ty władcą tej krainy
Zostałeś, wieść ta doszła do stolicy.

Edyp
O Zeusie, cóż ty kazałeś mi spełnić?

Jokasta
Cóż ci tak serce, Edypie, porusza?

Edyp
Nie pytaj więcej, lecz powiedz mi, jaki
Laios miał wygląd i w jakim był wieku?

Jokasta
Smagły był, włosów bielała już wełna,
Od twej postawy niewiele się różnił.

Edyp
Biada mi, straszną rzuciłem ja klątwę,
Jak się wydaje, nieświadom na siebie.

Jokasta
Cóż mówisz, książę! Z trwogą na cię patrzę.

Edyp
Drżę ja, iż wróżbiarz nie całkiem był ślepym;
Rzecz mi wyjaśnisz, gdy jedno odpowiesz.

Jokasta
Waham się, ale odrzeknę, gdy spytasz.

Edyp
Czy jechał skromnie, czy też jako książę
Liczną drużynę miał na swe rozkazy?

Jokasta
Pięciu ich było, a wśród nich obwiestnik;
Wóz tylko jeden Laiosowi służył.

Edyp
Biada – już świta zupełnie; któż tedy
Takich szczegółów udzielił wam, żono?

Jokasta
Jeden ze służby, co uszedł ze życiem.

Edyp
Czyż on się teraz znajduje w tym domu?

Jokasta
O nie! bo kiedy wróciwszy zobaczył,
Że ty u steru, że Laios zabity,
Zwrócił się do mnie z pokornym błaganiem,
Bym go posłała na wieś między trzody,
Tak iżby najmniej oglądał to miasto.
Ja go puściłam, bo chociaż niewolnik,
Tej lub większej był godzien nagrody.

Edyp
Niechby on tu się pojawił co żywo!

Jokasta
Łatwym to; ale cóż go tak pożądasz?

Edyp
Boję się, żono, żem orzekł zbyt wiele,
Więc z tej przyczyny oglądać go pragnę.

Jokasta
Stawi się tutaj; ale i ja godna,
Byś mi powiedział, co gnębi twą duszę.

Edyp
Nie skryję ci tego, skorom tak daleko
Zapadł już w trwogę; a komuż bym raczej
Wśród takiej burzy otworzył me wnętrze?
Ojcem był moim Polybos z Koryntu,
Matką Merope z Dorydy. Zażyłem
Tam ja czci wielkiej, aż się przytrafiło
Coś, co urazy zapewne jest godnym,
Godnym nie było takiego porywu.
Bo wśród biesiady podniecony winem
Mąż w twarz mi rzucił, że jestem podrzutkiem.
A ja, choć gniewny, umiałem na razie
Się pohamować; nazajutrz badałem
Ojca i matkę, a oni do sprawcy
Takiej obelgi żal wielki uczuli.
To mnie cieszyło; lecz słowa te jednak
Ciągle mnie truły i snuły się w myśli.
A więc bez wiedzy rodziców poszedłem
Do świętych Delfów, a tu mi Apollo
Tego, com badał, nie odkrył; lecz straszne
Za to mi inne wypowiedział wróżby,
Że matkę w łożu ja skalam, że spłodzę
Ród, który ludzi obmierznie wzrokowi,
I że własnego rodzica zabiję.
To usłyszawszy, z dala od Koryntu
Błądziłem, kroki gwiazdami kierując,
Aby przenigdy nie zaznać nieszczęścia,
Hańby, która by spełniła tę wróżbę.
I krocząc naprzód, przyszedłem na miejsce,
Gdzie według ciebie ten król był zabitym.
Zeznam ci wszystko po prawdzie; gdym idąc
Do troistego zbliżył się rozdroża,
Wtedy obwiestnik i mąż jakiś wozem
W konie sprzężonym jadący, jak rzekłaś,
Mnie najechali i z drogi mnie gwałtem
Woźnica spędził wraz z owym staruchą.
Ja więc wzburzony uderzam woźnicę,
Co mnie potrącił; a gdy to zobaczył
Starzec, upatrzył, gdym podle był wozu,
I w głowę oścień mi wraża kolczasty; –
Oddałem z lichwą; ugodzony kosturem
Runął on na wznak ze środka siedzenia. –
Tnę potem drugich; a jeśli obcego
Łączyło jakieś z Laiosem krewieństwo,
To któż nędzniejszym byłby od zabójcy,
Któż w większej bogów pogardzie i nieba?
Przecież go obcym ni ziomkom nie wolno
Przyjąć pod dachem ni uczcić przemową,
Lecz precz należy odtrącić. Nikt inny,
Lecz ja tę klątwę sam na się rzuciłem.
A ręką kalam ofiary dziś łoże,
Co w krwi broczyła. – czyż ja nie zhańbiony?
Nie zbeszczeszczony doszczętnie? Jeżeli
Tułać się przyjdzie, w tułaczce już moich
Ani ojczyzny oglądać nie będę.
Inaczej matkę bo pojąć i zgładzić
Ojca bym musiał, tego, co dał życie.
Kto by w tym widział srogiego demona
Dopust, czyż domysł ten byłby fałszywym?
Niechbym nie zajrzał, o boże wy mocy,
Tego ja słońca i zginął bez wieści
Spośród śmiertelnych, nim takie nieszczęście
Ostrzem by w moją ugodziło głowę.

Chór
Strasznym to, panie, lecz póki ów świadek
Prawdy nie wyzna, trwaj jeszcze w nadziei.

Edyp
Żyje też we mnie li tyle nadziei,
By się owego doczekać pasterza.

Jokasta
Jakież wyrzekłam ja słowa znaczące?

Edyp
Rzekłaś, że kilku podawał on zbójców
Za sprawców zbrodni; jeśliby tę liczbę
Znowu potwierdził, to nie ja zabójcą.
Jeden i wielu, to przecież nie równym.
Lecz gdyby wspomniał o jednym podróżnym,
Natenczas zbrodnia się na mnie przewali.

Jokasta
Wiedz więc stanowczo, że tak brzmiały słowa,
A niepodobnym, by wraz je odwołał.
Gdyż wszyscy, nie ja słyszałam to sama.
A gdyby nawet od słów swych odstąpił,
To i tak przecie zgon ten Laiosa
Wróżby nie spełni; bo temu Apollo
Groził, że zginie od syna prawicy,
A syn nieszczęsny nie zabił go wszakże,
Lecz sam dokonał już przedtem żywota.
Ja więc na słowa wróżbiarzy ni tyle
Się nie oglądam, a tyle je ważę...

Edyp
Trafnie to mówisz, poślij jednak kogo,
Aby przystawił pasterza, nie zwlekaj.

Jokasta
Wnet poślę, wstąpmy tymczasem do domu,
Bo, co ci miłym nie zniecham niczego.

STASIMON II - KRÓL EDYP - SOFOKLES

Chór
Niechbym ja słowom i sprawom co święte
Cześć wierną dał i pokłony.
Strzegą ich prawa w eterze poczęte,
Nadziemskie strzegą zakony.
Olimp im ojcem, z ziemskiego bo łona
Takie nie poczną się płody,
Ani ich fala zapomnień pokona.
Trwa w nich bóg wielki, mocny, wiecznie młody
Pycha rodzi tytanów; gdy pychy tej szały
Prawa i miarę przekroczą,
Runie na głowę ze stromej gdzieś skały,
Gdzie głębie zgubą się mroczą.
Nic jej stamtąd nie wyzwoli.
Do boga wzniosę ja prośbę gorącą,
By zbawił tego, co nas rotował w niedoli.
Bóg mi ostoją i wiernym obrońcą!
A gdy ludzi czyn lub głos
Prawa obrazi i święte bóstw trony,
Niech ich straszny dogna los,
Skarci dumy wzlot szalonej,
Gdy za brudnym zyskiem gonią,
Gdy od ludzi złych nie stronią,
Świętość grzeszną skażą dłonią.
Któż by jeszcze się chełpił, iż kary on groty
I bogów odeprze gniewy?
Jeśliby takie część miały roboty,
Na cóż me tańce i śpiewy?
Już do Olimpii nie pójdę, nie pójdę Delfów ja szlakiem,
Nie ujrzy mnie Abejski chram,
Aż niebo swym wszechwidnym znakiem
Mowom ludzi zada kłam.
O Zeusie, jeśli ty panem niebiosów,
O wszechwładco ziemi losów,
Bacz na krnąbrność ludzkich głosów.
Co bóg o Laiosie wieści,
Mają już za sen i mary
I Apollo już bez cześci!
Wniwecz idą wiary.

EPEISODION III - KRÓL EDYP - SOFOKLES

Jokasta
O głowy miasta, dobrem mi się zdało
Do domów bożych pójść, przybrawszy ręce
W wieńce i wonne dla bogów kadzidła.
Bo troski różne zawładły nadmierne
Duchem Edypa; i nie jak rozumny
Nowe on wieści według dawnych waży,
Lecz tym, co grozę wróżą, się poddaje.
Więc gdy mu żadnej nie wlałam otuchy,
Do ciebie, żeś tu bliski, Apollinie,
Z prośbą się teraz zwracam i błaganiem,
Żebyś nam ulgi przysporzył ty zbożnej.
Bo teraz my trwogi sternika tej nawy.

Przybywa P o s ł a n i e c z Koryntu.

Posłaniec z Koryntu
Czy mógłbym od was dowiedzieć się, kumy,
Gdzie tu mieszkanie jest króla Edypa.
Lub raczej mówcie, gdzie teraz przebywa.

Chór
Otóż dom jego, a on sam jest w domu
I otóż żona, matka jego dzieci.

Posłaniec
Niechajby szczęsna ze szczęsnymi żyła,
Ona, co prawą jest jego małżonką.

Jokasta
Niechaj i tobie bóg szczęści, boś pięknie
Nas tu pozdrowił; lecz wyjaw przyczynę
Twego przybycia, jaką wieść przynosisz.

Posłaniec
Dobrą wieść niosę dla domu i męża.

Jokasta
Jaką nowinę? Skądże to przybywasz?

Posłaniec
Z Koryntu – słowa, które wnet wypowiem,
Sprawią ci radość – a może i troskę.

Jokasta
Cóż to, co siłę podwójną mieć może?

Posłaniec
Jego chcą ludzie z istmijskiej krainy
Posadzić na tron; tak o tym mówiono.

Jokasta
Cóż? Czyż już stary Polybos nie rządzi?

Posłaniec
Przestał, bo śmierć go zabrała do grobu.

Jokasta
Cóż znowu? Umarł więc, starcze, Polybos?

Posłaniec
Niech zginę, jeśli prawdy nie wyrzekłem.

Jokasta
Donieś więc o tym, służebno, co prędzej
Mojemu panu. O bogów wyrocznie!
Cóż się stało? Z trwogi przed tym mężem
Uciekał Edyp, by snadź go nie zabił.
A teraz los weń – nie Edyp ugodził.

Edyp
O najmilejsza ma żono, Jokasto,
Po coś mnie tutaj wywołała z domu?

Jokasta
Wysłuchaj tego człowieka i rozważ,
Jako się pustym okazał głos bogów.

Edyp
Co on za jeden i cóż nam zwiastuje?

Jokasta
Idzie z Koryntu z nowiną o ojcu,
Że już nie żyje Polybos, że – skonał.

Edyp
Cóż to, przybyszu! Sam mów, co przynosisz.

Posłaniec
Jeśli to wprzódy mam tobie obwieszczać,
Wiedz, że ów człowiek już poszedł na mary.

Edyp
Podstęp go czyli zwaliła choroba?

Posłaniec
Drobna niekiedy rzecz starca powali.

Edyp
A więc z słabości skończył, jak się zdaje.

Posłaniec
I z miary wieku, która nań przypadła.

Edyp
Przebóg! Po cóż by, o żono, kto zważał
Na Pitii trony, niebieskie świergoty
Ptaków, za których to głosów przewodem
Ja ojcobójcą być miałem; toć teraz
Ten już pod ziemią, a ja zaś oszczepu
Ani się tknąłem; więc chyba tęsknota
Za mną go zmogła; – tak byłbym zabójcą.
Zabrawszy tedy grożące wyrocznie,
Legł on w Hadesie i starł je na nice.

Jokasta
Czy nie mówiłam ci tego już dawno?

Edyp
Mówiłaś, ale mną władnęła trwoga.

Jokasta
Nadal więc nie bierz tych rzeczy do serca.

Edyp
Lecz matki łoże, czy nie ma mnie trwożyć?

Jokasta
Czemuż by troskał się człowiek, co w ręku
Losu, przyszłości przewidzieć niezdolny?
Jeszcze najlepiej żyć tak – od dnia do dnia.
A tych miłostek z matką się nie strachaj,
Bo wielu ludzi już we śnie z matkami
Się miłowało; swobodnie ten żyje,
Kto snu mamidła lekko sobie waży.

Edyp
Pięknym byłoby to wszystko, coś rzekła,
Gdyby nie matka – przy życiu; że żyje,
Choć pięknie mówisz, ja muszę się trwożyć.

Jokasta
I z grobu ojca nie zabłysł ci promień?

Edyp
Zabłysł, nie przeczę, lecz matki się boję.

Posłaniec
Jakaż niewiasta tak wielce was trwoży?

Edyp
Meropa, starcze, żona Polybosa.

Posłaniec
Cóż więc takiego, co grozę wam sprawia?

Edyp
Straszliwa wróżba zesłana od bogów.

Posłaniec
Poznać ją można czy milczeć musicie?

Edyp
Owszem, znać możesz. Loksjas mi zwiastował
Niegdyś, że matkę obejmę na łożu
I że własnego ojca krew przeleję.
Przeto ja długo, by złego się ustrzec,
Mijałem Korynt, na szczęście; lecz przecież
Patrzeć w rodziców oblicze rozkoszą.

Posłaniec
Czyż dla tej trwogi uszedłeś ty z kraju?

Edyp
Tak, starcze, nie chcąc być ojca mordercą.

Posłaniec
Czemuż więc dotąd, o władco, z tej trwogi
Cię nie wywiodłem, gdym przybył tu chętny?

Edyp
A przecież wdzięczność zyskałbyś tym wielką.

Posłaniec
Po tom tu przybył, by skoro do domu
Wrócisz, i mnie się też co okroiło.

Edyp
O! Z rodzicami nie stanę pospołu!

Posłaniec
Synu, toć jasnym, iż nie wiesz, co czynisz.

Edyp
Jak to, mój stary, poucz mnie, na bogi!

Posłaniec
Czyż dla tych ludzi unikasz ty domu?

Edyp
W trwodze, by Febus się jasno nie ziścił.

Posłaniec
Byś od rodziców nie przejął zakały?

Edyp
To właśnie ciągle, o starcze, mnie trwoży.

Posłaniec
Więc nie wiesz, że się strachasz bez powodu.

Edyp
Jakoż? Gdy jestem tych dzieckiem rodziców.

Posłaniec
Polybos tobie żadnym nie był krewnym.

Edyp
Cóż to, Polybos nie był mi ojcem?

Posłaniec
Nie więcej ojcem ode mnie, lecz równym.

Edyp
Skąd by się ojciec z tym równał, co nie jest?

Posłaniec
Wszakże ni ja cię spłodziłem, ni tamten.

Edyp
Więc skądże wtedy on mienił mnie synem?

Posłaniec
Powiedz, iż z rąk moich otrzymał cię w darze.

Edyp
I z obcej ręki przyjąwszy, tak kochał?

Posłaniec
Bezczelność takie mu dała uczucie.

Edyp
A tyś mnie kupił czy znalazł przypadkiem?

Posłaniec
Znalazłem w krętych Kiteronu jarach.

Edyp
Jakże dostałeś się do tych ostępów?

Posłaniec
Górskiemu bydłu za pastucha byłem.

Edyp
Pastuchem byłeś wędrownym i płatnym?

Posłaniec
I twym wybawcą natenczas, o synu.

Edyp
A w jakiej ty mnie zaszedłeś potrzebie?

Posłaniec
Stopy nóg twoich mogą dać świadectwo.

Edyp
Biada mi, dawne wspominasz niedole.

Posłaniec
Ja zdjąłem pęta z twoich stóp przebitych.

Edyp
Z pieluch więc straszną wyniosłem ohydę?

Posłaniec
Od nóg nabrzmiałych nadano ci imię.

Edyp
Przebóg, mów, ojciec je nadał czy matka?

Posłaniec
Nie wiem, wie lepiej ten, co mi cię zwierzył.

Edyp
Nie sam mnie zszedłeś, lecz z innejś mnie wziął ręki?

Posłaniec
Nie sam, lecz inny cię wydał mi pastuch.

Edyp
Któż on? Czy zdołasz go jeszcze oznaczyć?

Posłaniec
Mówiono, że był u Laiosa w służbie.

Edyp
W służbie u króla dawnego tej ziemi?

Posłaniec
A jużci; pasał on Laiosa trzody.

Edyp
Czy on przy życiu, czy mógłbym go widzieć?

Posłaniec
Miejscowi ludzie to widzieć by mogli.

Edyp
Czyż więc wśród ludzi, którzy tu obecni,
Zna kto człowieka, którego on wskazał,
Czy go nie widział czy w polach, czy w domu?
Mówcie, bo światła nadarza się pora.

Chór
Nie znam innego krom sługi, którego
Wezwać już z pola kazałeś. Jokasta
Chyba najlepszej udzieli wskazówki.

Edyp
Żono, czy znasz ty człowieka, za którym
Posłałem w pole, o którym ten prawi?

Jokasta
Cóż? Kto mu w myśli? Nie zważaj ty na to,
Słów tu mówionych nie pomnij na próżno.

Edyp
Rzecz niepodobna, bym takie poszlaki
Dzierżąc, nie badał mojego pochodzenia.

Jokasta
Jeśli, na bogów, życie tobie miłe,
Nie badaj tego; mej starczy katuszy.

Edyp
Odwagi! Nic ci nie ujmie, chociażbym
Z dziadów i ojców pochodził niewoli.

Jokasta
Jednak mnie posłuchaj, błagam, nie czyń tego.

Edyp
Zbytnia uległość nie zawrze mi prawdy.

Jokasta
Z serca najlepszą ci służę poradą.

Edyp
Czyż mi nie stawią wnet tego pastucha?
Ta – niech się cieszy świetnością swych przodków.

Jokasta
Bieda, nieszczęsny, to jedno już słowo
Rzeknę, a głos ten już będzie ostatnim.

Chór
Dlaczegóż żona w tak dzikiej rozpaczy
Precz stąd wybiegła? Edypie? Strach zbiera,
Że jaka klęska w milczeniu się zerwie.

Edyp
Niechaj się zrywa; ja jednak mojego
Dojdę początku, chociażby był marnym.
Tej pono, że jest wyniosłą niewiastą,
Mojej nędzoty powstydzić się przyjdzie.
Ja zaś, co synem losu się być mienię
Dobrotliwego, nie doznam zhańbienia,
On to mi matką, a druhy miesiące
Dały mi szmaty i dały szkarłaty.
Wobec tej matki zmiany się nie boję,
Gdy poznam w pełni pochodzenie moje.

STASIMON III - KRÓL EDYP - SOFOKLES

Chór
Jeśli to nie sen, nie złuda,
Jutro, gdy skała twa, o Kiteronie,
W pełni miesiąca zapłonie,
Wysławię cześć twą i cuda.
Zaśpiewam chwały pieśń wielką,
Zwąc cię Edypa matką, żywicielką.
Pląsem cię uczczę, iż byłeś ostoją mym panom,
A ty Febie, zawtóruj i pieśni, i tanom.
Jakaż bo ciebie zrodziła dziewica?
Czyś ty był ojcem, o Panie,
Czy też Apolla znęciły ją lica
Na szczytów cichej polanie?
Czy bóg, co włada w kyllenejskim jarze,
Lub Bakchus lśniący na wirchów gdzieś tronie
Od krasnych dziewic otrzymał cię w darze,
Nimf w Helikonie?

EPEISODION IV - KRÓL EDYP - SOFOKLES

Edyp
Jeśli ja także, choć w przód go nie znałem,
Zgadywać mogę, mniemałbym, o starcy,
Że ten, którego czekamy od dawna,
Pastuch się zjawił, bo wiek za tym mówi.
A zresztą w ludziach, którzy go prowadzą,
Widzę me sługi; osądzisz to łacniej,
Boś znał człowieka przed dawnymi laty.

Chór
On to, mój panie, wśród domu Laiosa
Wiernym był sługą, jak mało kto inny.

Edyp
Naprzód cię pytam, przychodniu z Koryntu,
Czyś tego mienił?

Posłaniec
Tego, co tu stanął.

Edyp
Starcze, patrz na mnie i wręcz odpowiadaj,
Gdy spytam; byłeś ty sługą Laiosa?

Sługa
Tak, byłem sługą domowym, nie kupnym.

Edyp
Jakie tu miałeś zajęcia i służbę?

Sługa
Najwięcej, panie, chodziłem za bydłem.

Edyp
A w jakich miejscach miałeś twe szałasy?

Sługa
Na Kiteronie i bliskich polanach.

Edyp
Czyś widział kiedy tego tu człowieka?

Sługa
Przy jakiej sprawie? Kogóż masz na myśli?

Edyp
Tego tu, czyś ty z nim zadał się kiedy?

Sługa
Na razie ciężko to sobie przypomnieć.

Posłaniec
Nie dziw, o panie! Ja wraz mu przypomnę
To, co zobaczył. Bo wiem to ja przecie,
Że on wie także, jakośmy trzy lata
W ciepłych miesiącach wyganiali trzody
Tu na Kiteron; gdy zima nastała,
Ja przepędzałem bydło do mych stajen,
On do Laiosa obory; no! Mówże,
Czy tak się działo, czy zmyślam te rzeczy?

Sługa
Będzie to prawda – choć temu już dawno.

Posłaniec
Więc powiedz dalej, czy pomnisz, żeś dziecko
Oddał mi jakieś na pielęgnowanie?

Sługa
Cóż to, po cóż mi pytanie to stawiasz?

Posłaniec
Oto ten, kumie, co wtedy był dzieckiem.

Sługa
Cóż ty, do licha, nie zamkniesz raz gęby?

Edyp
Nie łaj go, stary, bo raczej twe słowa
Zgromić należy, nie jego przemowy.

Sługa
W czymże ja, dobry panie, zawiniłem?

Edyp
Że przeczysz dziecku, za którym on śledzi.

Sługa
Plecie bo na wiatr, nie wiedząc dlaczego.

Edyp
Nie zeznasz z chęcią, to zeznasz pod batem.

Sługa
Przebóg, nie smagaj, o panie, staruszka.

Edyp
Niechaj mu ręce spętają na grzbiecie.

Sługa
Za co? O biada! Jakiej chcesz nowiny?

Edyp
Czyś dał mu dziecię, o które się pyta?

Sługa
Dałem; bodajbym dnia tego był zginął.

Edyp
Przyjdzie do tego, gdy prawdy nie zeznasz.

Sługa
Doszczętniej zginę, skoro ją wypowiem.

Edyp
Człowiek ten szuka, jak widać, wykrętów.

Sługa
O nie, toć rzekłem, iż dałem je dawno.

Edyp
Skąd wziąłeś? Z domu? Czy dał ci je inny?

Sługa
Moim nie było, z innej wziąłem ręki.

Edyp
Któż był tym mężem, z jakiego on domu?

Sługa
Na boga, panie, nie pytaj mnie więcej!

Edyp
Zginąłeś, jeśli raz pytać nie dosyć.

Sługa
A więc – z Laiosa to było pomiotu.

Edyp
Czy z niewolnicy, czy też z krwi szlachetnej?

Sługa
Biada, ma mowa tuż u grozy kresu.

Edyp
I słuch mój również, lecz słuchać mi trzeba.

Sługa
Zwano go synem jego; lecz twa żona
Najlepiej powie, jak rzeczy się miały.

Edyp
Czy tedy ona oddała?

Sługa
Tak, panie.

Edyp
W jakimże celu?

Sługa
Bym zabił to dziecię.

Edyp
Wyrodna matka!

Sługa
Trwożyły ją wróżby.

Edyp
Jakie?

Sługa
Że dziecko to ojca zabije.

Edyp
Po cóż je tedy oddałeś tamtemu?

Sługa
Z litości, panie; myślałem, że weźmie
Dziecię do kraju, skąd przybył; i otóż
On je zratował na zgubę, bo jeśli
Tyś owym dzieckiem, to jesteś nędzarzem.

Edyp
Biada, już jawnym to, czegom pożądał,
O słońce, niechbym już cię nie oglądał!
Życie mam, skąd nie przystoi, i żyłem,
Z kim nie przystało – a swoich zabiłem.

STASIMON IV- KRÓL EDYP - SOFOKLES

Chór
O śmiertelnych pokolenie!
Życie wasze, to cień cienia.
Bo któryż człowiek więcej tu szczęścia zażyje
Nad to, co w sennych rojeniach uwije,
Aby potem z biegiem zdarzeń
Po snu chwili runąć z marzeń.
Los ten, co ciebie, Edypie, spotyka,
Jest mi jakby głosem żywym,
Bym żadnego śmiertelnika
Nie zwał już szczęśliwym.
Twe cięciwy miotły strzały
Gdzieś daleko za granice
Zwykłych szczęść i chwały.
Wróżą zmogłeś ty dziewicę,
Ostrzem zbrojną szponów.
Żeś nam stanął jako wieża
Obronna od zgonów,
Uczcił w tobie lud rycerza
I wywyższył cię ku niebom,
Byś królem był Tebom.
A dziś kogo większa moc
Klęsk i złego gnębi?
Któż w czarniejszą runął noc
Do nieszczęścia gnębi?
Edypa głowo wysławiona,
Jednej starczyło przystanie
Na syna, ojca kochanie
I jednego łona.
Jakoż cię mogły znosić do tej pory
W milczeniu ojca ugory?
Czas wszechwidny, ten odsłoni
Winy twojej brud,
Ślub nieślubny zemsta zgoni
Płodzących i płód.
O, niechajbyś się Laiosa dziecię
Nigdy nie był zjawił,
Nie byłbym teraz rozpaczą, co miecie
Jęki, serc krwawiłale lipa.
Tyżeś to kiedyś roztworzył me pośladki
I dziś ty grążysz mnie w mroczy.

EXODOS - KRÓL EDYP - SOFOKLES

Posłaniec domowy
O wy, którzyście starszyzną tej ziemi,
Jakież będziecie wnet słyszeć i widzieć
Klęski i jakiej doznacie boleści,
Jeżeli trwacie w miłości tych domów.
Myślę, iż Istru ni Fasisu wody
Kałów nie zmyją, co kryją się w wnętrzu
Tego domostwa i wyjrzą na światło. –
Woli to dzieła. A najgorszą męką
Ta, którą człowiek własną ściągnie ręką.

Chór
To już co wiemy, dość daje żałoby
I dość jęków. Cóż nadto przynosisz?

Posłaniec
By jednym słowem wyrzec i pouczyć,
Wiedzcie, że boska Jokasta nie żyje.

Chór
O, ta nieszczęsna! Jak ona zginęła?

Posłaniec
Z własnej swej ręki. Co grozą w tym czynie,
To was oszczędzi, boście nie patrzeli.
Jednak, o ile rzeczy w mojej pamięci,
Straszne niewiasty opowiem katusze.
Gdy bowiem w szale rozpaczy wkroczyła
W przedsionek, wbiegła prosto do łożnicy,
Włosy targając obiema rękami,
A drzwi za sobą gwałtownie zawarłszy,
Cieniów zmarłego woła Laiosa,
Starych pamiętna miłości, od których
On zginął, matkę zostawiając na to,
Aby płodziła dalej z własnym płodem.
Jękła nad łożem, co dało nieszczęsnej
Męża po mężu i po dzieciach dzieci,
I jak wśród tego skończyła, już nie wiem.
Bo wyjąc Edyp wbiegł i od tej chwili
Już nie widziałem, co ona poczyna,
Lecz jego tylko śledziłem już ruchy.
Biegał on, od nas żądając oszczepu,
Wołał, gdzie żona – nie żona, gdzie rola
Dwoista, której był siewcą i siewem.
I szalonemu duch chyba to wskazał,
Nie żaden z ludzi, którzy tam obecni.
Więc z krzykiem strasznym, jakby za przewodem,
Runął ku drzwiom i wnet ze zawiasów
Wysadził bramę i wpadł do komnaty. –
A tam zoczym niewiastę, jak wisi
Chustą zdławiona. Edyp na ten widok
Z wyciem okropnym, nieszczęsny, rozplątał
Węzeł ofiary, a kiedy jej ciało
Zwisło na ziemię, zdwoiła się groza.
Bo sprzączki z szaty wyrwawszy złociste,
Którymi ona spinała swe suknie,
Wzniósł je i wraził w swych oczu źrenice,
Jęcząc: że odtąd wyście nie widziały,
Co ja cierpiałem i com ja popełnił,
Przeto na przyszłość w ciemności dojrzycie –
Wśród takich zaklęć, raz w raz on wymierza
Ciosy w powieki; wydarte źrenice
Zbarwiły lica, bo krew nie ściekała
Zrazu kroplami, lecz pełnym strumieniem
I z ran sączyła w dół czarna posoka.
To się z obojgu zerwało nieszczęście,
Nieszczęście wspólne mężowi i żonie. –
Była tu świetność zaprawdę świetnością
Za dni minionych, w dniu jednak dzisiejszym
Nastała groza, śmierć, hańba i jęki,
Nie brak niczego co złem się nazywa.

Chór
Cóż więc poczyna teraz ów nieszczęsny?

Posłaniec
Krzyczy, by bramy rozwarto i Tebom
Wskazano tego, co ojca zmordował,
Co matkę – wstręt mi przytoczyć te słowa; –
Woła, że z kraju uchodząc, pod klątwą
Tu nie zostanie, jak sam się zaklinał.
Lecz brak mu siły i brak przewodnika,
Bo złe zbyt ciężkie na niego runęło.
Wnet to ujrzycie, bo bram tych zawory
Się roztwierają, a stanie przed wzrokiem
Taki wam widok, że wróg by zapłakał.

Chór
O straszny los dla ludzkich ócz,
Straszniejszy cios od wszelkich klęsk,
Które widziałem na ziemi.
Jakiż wśród nędzy nagarnął cię szał
I jakiż duch
Z nawałem burz
Do takiej zgrążył cię głębi?
Biada ci, biada, wymija cię wzrok
A chciałbym wiele się pytać,
Wiele się zwiedzieć i wiele rozważyć,
Lecz strach mną trzęsie i groza.

Edyp
O biada mi, biada!
Nieszczęsny ja, do jakich ziem
Podążę? gdzież uleci głos?
O losie, w coś ty mnie powalił?

Chór
W strasznego coś, co słyszeć, widzieć grozą.

Edyp
O ciemnie,
Chmury, i straszne, i czarne,
Tylu klęskami ciężarne,
Biada mi!
Biada mi! – jakże porówno w niewoli
Rany i pamięć mych czynów mnie boli.

Chór
Nie dziw, że pośród tak ogromnej męki
Podwójnie cierpisz, zdwojone ślesz jęki.

Edyp
O przyjacielu!
Tyś jeden nie ustał w ochocie,
By nieść ulgę mej ślepocie.
Nie uszło mi to! Bo chociaż mi ciemno,
Głos twój ja słyszę nade mną.

Chór
O straszny czynie! O straszny demonie,
Któryś mu w oczy pchnął dłonie!

Edyp
Apollo, on to sprawił, przyjaciele.
On był przyczyną mej męce.
Na oczy własne targnęły się ręce.
Bo cóż wzrok jeszcze użyczy
Temu, co widząc, nie dojrzy słodyczy?

Chór
Tak, jako mówisz, się stało.

Edyp
Któż by mnie witał, kto kochał w tym mieście,
Cóż by słuchowi ochłodę dawało?
O przyjaciele! Co prędzej unieście
Precz mnie, bom ziemi zakałą,
I ściągnąłem do mych progów
Gniew i klątwę bogów.

Chór
Klęska cię gnębi, świadomość cię mroczy,
Czemuż cię, czemu poznały me oczy?

Edyp
O, niechajby się ten nie był narodził
Który mnie znalazł dzieckiem opuszczonem,
Życie ratował i z pęt oswobodził.
Czemużem wtedy mym zgonem
Sobie i miłym nie ujął niedoli?

Chór
Po mojej także byłoby to woli.

Edyp
Nie byłbym krwawych spełnił win
Ni matki skalał sromu;
Dziś nędzny ja, wyrodny syn,
Zakałą jestem domu.
I wszelkie klęski i katusze
W głowę godzą, dręczą duszę.

Chór
Żeś dobrze począł – nie śmiałbym ja wierzyć,
Żyć w takiej ciemni! O lepiej ci nie żyć.

Edyp
Że nie najlepiej ja sobie począłem,
Nie praw mi tego i szczędź mi nauki. –
Bo jakim wzrokiem patrzyłbym na ojca,
Wstąpiwszy z ziemi do Hadu ogrojca,
Jakim na matkę? Spełniłem ja czyny,
Że żaden stryczek nie zmógłby tej winy.
A czyżby dziadki przy ojcowskim boku –
Skądkolwiek one – coś dały ochłody?
Nie dla mnie rozkosz takiego widoku!
Ni miasto, bogów świątynie i grody!
Bom ja najwyższą w Tebach dzierżąc chwałę,
Sam ich się zbawił, gdym miótł złorzeczenia,
By wygnać zbrodnię i bogów zakałę,
Choćby z Laiosa była pokolenia.
Czyżbym ja zdołał takie hańby znamię
Dźwigając, podnieść ku dzieciom me czoło?
O nie! lecz raczej podniósł bym me ramię
Na słuch i ten bym zmiażdżył, by w około
Szczelnie odgrodzić nieszczęsne me ciało,
Aby i ucho odtąd nie słyszało;
I tak pozbawion i wzroku, i słuchu,
Może bym wytchnął w nieświadomym duchu.
Czemuś mnie przyjął, szczycie Kiterona,
Czemuś nie zabił, by wśród twych pasterzy
Wieść gdzieś zamarła, z jakiego ja łona!
Polybie! Moja rzekoma macierzy,
Koryncie! Czemuż dla złego osłony
Mnie w pozłociste przybrano tam strzępy?
Dziś ja nieszczęsny, z nieszczęsnych zrodzony!
Troiste drogi i leśne ostępy,
Bory, rozbieżne wśród gęstwin wąwozy,
Co ojcobójczą posoką sączycie,
Czy wam świadomym, czy dotąd pomnicie,
Co ja spełniłem i w jakiej ja grozy
Zabrnąłem dalej? O śluby, o sromy!
Nas zrodziłyście, a potem posiewy
Brałyście od nas i jedne tu domy
Objęły matki: i żony, i dziewy,
Z krwi jednej – ojców i braci, i syny,
I hańby bezdeń wśród ludzkiej rodziny.
Lecz że te wstydy aż w słowa jąć trudno,
Przebóg, ukryjcie mnie kędyś w oddali,
Zabijcie albo w toń morza odludną
Strąćcie, bym nigdy nie wyjrzał już z fali.
Bieżcie mnie! Niech się z was żaden nie wzdrygnie,
Dalej, bez trwogi, bo takiej ohydy
Żaden śmiertelnik już po mnie nie dźwignie.

Wchodzi K r e o n

Chór
Kiedy tak błagasz, właśnie w samą porę
Nadszedł tu Kreon, by działać i radzić,
Bo on po tobie tej ziemi jest stróżem.

Edyp
Biada mi! Cóż ja do niego wyrzeknę?
Czyż on zawierzy? W ostatnich bo czasach
Srodze ja wobec niego zawiniłem.

Kreon
Nie by urągać przyszedłem, Edypie.
Lecz jeśli nie wstyd wam zwykłych śmiertelnych,
Baczcie przynajmniej na to wszechwidzące
Światło Heliosa, aby nie wystawiać
Na widok takiej ohydy; nie ścierpi
Jej ani ziemia, dżdże święte, ni słońce.
A więc zawrzyjcie go w domu co prędzej,
Bo tylko krewni mogą bez pochyby
Krwi swojej grozy i widzieć, i słyszeć.

Edyp
Na bogów, skoroś mą trwogę rozprószył
I dobrotliwie do złego się zwrócił,
Usłuchaj prośby, którą ci wypowiem,
Raczej na ciebie bacząc niż na siebie.

Kreon
O co więc błagasz mnie z takim naciskiem?

Edyp
Wyrzuć co żywo mnie z tej tu krainy
Tam, gdzie bym żadnych nie spotykał ludzi.

Kreon
Byłbym to spełnił, wiesz dobrze, lecz wprzódy
Bóstwa chcę spytać, co czynić należy.

Edyp
Lecz przecież tego wola już zjawiona:
Chce bezbożnego śmierci ojcobójcy.

Kreon
Taki był wyrok, lecz w dzisiejszej doli
Lepiej wybadać, co począć nam trzeba.

Edyp
O mnie nędznego ty badać chcesz bogów?

Kreon
Bo i ty pono dasz teraz im wiarę.

Edyp
I ja mą wolę ci zwierzę i zlecę,
Abyś pogrzebał tę w domu, jak zechcesz.
Bo tym, co twoi, nie ujmiesz posługi. –
Lecz mnie nie uznaj snadź czasem ty godnym,
Bym żywy miasto ojczyste zamieszkał,
Lecz puść mnie w góry, kędy mój Kiteron
Wystrzela w nieba, gdzie moi rodzice
Żywemu niegdyś znaczyli mogiłę,
Bym przez tych zginął, co zgubić mnie chcieli.
Tyle wiem jednak, że ani choroba, ni
Co innego mnie zmoże ni zwali.
Śmierć ja przeżyłem, by w grozie paść wielkiej,
Niech więc się moje spełnia przeznaczenie!
A z dzieci moich – o chłopców Kreonie,
Nie troszcz się zbytnie: są oni mężami
I nie zabraknie im życia zasobów.
Lecz o biedaczki, sieroce dziewczęta,
Które siadały tu ze mną po społu,
Z którymi, skoro wyciągły rączęta,
Każdą się strawą dzieliłem ze stołu,
O te się troskaj; pozwól je rękami
Objąć, rzewnymi opłakać je łzami.
Uczyń to, książę szlachetny!
Zrób to! Bo gdy je przytulę, ukoję,
Choć ich nie dojrzę, czuć będę, że moje.

Wprowadzają małą A n t y g o n ę i I s m e n ę.

Cóż to?
Czyż mnie słuch zwodzi, na bogi, czy słyszę
Głos moich pieszczot, jak kwilą, czyż Kreon
Litośnie wezwał najdroższe me dzieci?
Czyż to nie złuda?

Kreon
O nie! zrobiłem po twojej ja woli,
Wiedząc, co serce twe zwykło radować.

Edyp
Niech ci się szczęści i z łaski niebiosów
Niechbyś tu lepszych, niż ja, zaznał losów.
O dziatki! Gdzież wy? Nie strońcie ode mnie,
Niech was obejmę w miłosnym uścisku
W rękach, co oczy niegdyś pełne błysku
Ojca w tak czarne pogrążyły ciemnie.
Jam to bezwidny, bezwiedny z tej samej
Spłodził was roli, która mnie wydała.
Choć was nie widzę, zapłaczę nad wami,
Bo mi się roi wasza przyszłość cała,
Którą na świecie wam pędzić wypadnie:
Rzadki ten człowiek, co wsparcia użyczy,
Rzadką zabawa, w której by się na dnie
Łez co nie kryło i nieco goryczy.
A gdy kochanie zabłysną wam lata,
Któż się tu stawi z miłosną ochotą,
Podejmie hańbę, co groźną sromotą
Rodziców miażdży i dzieci przygniata?
Któż bo w straszniejszej ohydzie tu brodzi?
Ojca morderca, on w łożu swej matki,
Z której ma życie i sam się narodził,
Waszym był ojcem, o nieszczęsne dziatki!
To wam w twarz rzucą. Więc któż wam swe serce
Odda? Któż pojmie? Któż w domu ugości?
Nikt! O nieszczęsne! W ciężkiej poniewierce
Żyć wam tu przyjdzie bez czci i miłości.
Synu Menojka! Żeś ojcem ty jednym
Dla tych sierotek, nie żałuj zachodu,
Gdy nas im zbrakło, nie pozwól tym biednym
Tułać się samym wśród nędzy i głodu.
Nie zrównaj nigdy niedoli ich z moją,
Niech twe litości je przed tym osłonią,
Boś dla tych ofiar jedyną ostoją;
Przyrzeknij, poręcz to, książę, mi dłonią.
Gdyby nie wiek wasz, o dzieci, ni głosu,
Ni rad bym szczędził; dziś prośbą zakończycie,
Bym żył, gdzie dadzą, a wam z ręki losu
Lepsze niż ojcu przypadło tu życie.

Kreon
Łez już dosyć, dość już żalu, wstępuj więc do wnętrza już.

Edyp
Słucham, choć mi to bolesnym.

Kreon
Wszystko ma swój kres i czas.

Edyp
Wiesz ty, jaką mam nadzieję?

Kreon
Mów, bym poznał twoją myśl!

Edyp
Że mnie wyślesz stąd daleko.

Kreon
Co nastąpi, wskaże bóg.

Edyp
Lecz ja w bogów nienawiści.

Kreon
Toż osiągniesz, czego chcesz.

Edyp
A więc zgoda?

Kreon
Co nie w myśli, tego w fałsz nie stroję słów.

Edyp
A więc stąd mnie już uprowadź.

Kreon
Idź, lecz wprzódy dzieci puść.

Edyp
Nie odrywaj ich ode mnie.

Kreon
Nie chciej woli przeprzeć znów,
Bo coś przedtem ty osiągnął, zniszczył dalszy życia bieg.

Chór
O ojczystych Teb mieszkańcy, patrzcie teraz na Edypa,
Który słynne zgłębił tajnie i był z ludzi najprzedniejszym,
Z wyżyn swoich na nikogo ze zawiścią nie spoglądał,
W jakiej nędzy go odmętach srogie losy pogrążyły.
A więc bacząc na ostatni bytu ludzi kres i dolę,
Śmiertelnika tu żadnego zwać szczęśliwym nie należy,
Aż bez cierpień i bez klęski krańców życia nie przebieży.

KRZYŻACY - STRESZCZENIE, CHARAKTERYSTYKA, OPRACOWANIE


Cytaty

Bóg pobłogosławi wszelkim uczynkom mającym na celu dobro Zakonu.

Plan Wydarzeń

Plan wydarzeń powieści "Krzyżacy" Henryka Sienkiewicza.

Streszczenie - Wersja Mini

Do gospody „Pod Lutym Turem” w Tyńcu przybywają Maćko z Bogdańca i jego bratanek Zbyszko. Wkrótce przybywa tam również księżna Anna Danuta.

Streszczenie Szczegółowe - TOM I

W Tyńcu w gospodzie "Pod Lutym Turem" zatrzymali się Maćko z Bogdańca i jego bratanek Zbyszko.

Streszczenie Szczegółowe - TOM II

Jurand zostaje wprowadzony do pomieszczenia w zamku, w którym znajdują się min. Zygfryd De Lowe z Insbrucka, bracia Gotfryd i Rotgier Danveld oraz wielu innych rycerzy sprowadzonych jako widownia.

 
krzyżacy
Henryk Sienkiewicz
Krzyżacy

KRZYŻACY - CYTATY - STRESZCZAJ SIĘ Z NAUKĄ

  • Bóg pobłogosławi wszelkim uczynkom mającym na celu dobro Zakonu.
    Źródło: rozdział 23. Postać: Zygfryd de Lowe, usprawiedliwiając zbrodnie krzyżackie.
  • Kto przeciw Krzyżakowi rękę podnosi, synem ciemności jest.
    Źródło: rozdział 20. Hugo Danveld, nawiązując do występków Juranda przeciw Zakonowi.
  • Mieczów ci u nas dostatek, ale i te przyjmuję jako wróżbę zwycięstwa, którą mi sam Bóg przez wasze ręce zsyła.
    Źródło: rozdział 51 Król Jagiełło do posłańców krzyżackich przesyłających mu dwa nagie miecze.
  • Mój ci jest!
    Źródło: rozdział 6. Danusia, ratując Zbyszka przed karą śmierci.
  • Nie daj Bóg, abych ja hańbę od śmierci wolał. Jam to uczynił: Zbyszko z Bogdańca!
    Źródło: rozdział 5, spektakularne wejście bohatera w czasie procesu sądowego z Lichtensteinem.
  • Oto jest ten, który jeszcze dziś rano mniemał się być wyższym nad wszystkie mocarze świata.
    Źródło: tom II, rozdział 51, Władysław Jagiełło o Ulryku von Jungingen.
  • Toś mi i ty dziecko!...
    Źródło: rozdział 31. Postać: Jurand ze Spychowa, wyznając swoją wdzięczność dla Zbyszka.
  • Więc tobie, wielka, święta przeszłości, i tobie, krwi ofiarna, niech będzie chwała i cześć po wszystkie czasy!
    Źródło: tom II, rozdz. 51.
  • Zali cały Zakon tu leży?
    Źródło: tom II, rozdział 51, Władysław Jagiełło po bitwie pod Grunwaldem.

KRZYŻACY - PLAN WYDARZEŃ - STRESZCZAJ SIĘ Z NAUKĄ

TOM I
1.Opowieści Macka i Zbyszka z Bogdańca w gospodzie „Pod Lutym Turem” w Tyńcu.
2.Spotkanie z księżna Anną Danutą.
3.Zauroczenie Zbyszka Danusią – dwórką księżnej.
4.Ślubowanie przez młodzieńca dziewczynie wierności, oraz pawich czubów.
5. Wyprawa na połóg królowej oraz chrzciny potomka.
6.Atak Zbyszka Ana posła Kunona Lichtensteina.
7.Śmierć przedwcześnie narodzonej córki królowej.
8.Powrót rannego Maćka z nieudanej wyprawy.
9.Śmierć królowej.
10.Uratowanie przez Danusię, Zbyszka przed egzekucją.
12. Powrót do rodzinnego Bogdańca, spotkanie Zycha oraz Jagienki.
13. Pomoc dziewczyny w opiece nad rannym Maćkiem
14.Próba uchronienia dziewczyny prze natarczywymi adoratorami – Cztanem oraz Wilkiem.
15. Zbyszko wyrusza na Mazury do ukochanej.
16.Sługa Hlawa - prezent od Jagienki dla Zbyszka.
17. Pasowanie Zbyszka na rycerza.
18.porwanie córki Juranda przez Zygfryda i Rotgiera.
19.Rządania oprawców:
-osobiste stawienie się Juranda w Szczytnie,
-uwolnienie więźniów krzyżackich.
20.Uznanie przez Juranda Zbyszka jako męża swej córki.
21.Potajemny wyjazd ojca Danusi do Szczytna.
22.Upokorzenie wielkiego wojownika.

TOM II
23.Oszukanie Juranda – podstawienie obcej dziewczyny.
24.Rozwścieczony wojownik zabija w szale wszystkich ludzi, przeżywają tylko Rotgier i Gotfryd.
25. Udanie się Rotgiera do księcia w celu przedstawienia mu własnej wersje wydarzeń.
26.Zbyszko zabija Rotgiera w pojedynku.
27.Zemsta Zygfryda za stratę syna – okaleczenie Juranda.
28.Śmierć Zycha ze Zgorzelic – ojca Jagienki.
29.Zbyszko i Maćko wyruszają na poszukiwanie Danusi.
30. Spotkanie po drodze starca, którym okazuje się być wygnany na pewną śmierć Jurand.
31. Odwiezienie rycerza do Spychowa.
32.Hlawa znajduje Macka i Zbyszka w obozie Skirwoiłły.
33. Oczekiwanie na przybycie wojsk księcia Witolda.
34.Spotkanie De Lorche podczas jednej z potyczek.
35. Odnalezienie chorej Danusi.
36. Hlawa odwozi Zygfryda Jurandowi, a ten niespodziewanie daruje mu życie.
37.Napad Krzyżaków – Maćko trafia do niewoli.
38. Śmierć Danusi.
39. Tomina wyjeżdża z okupem.
40. Spotkanie w Malborku króla Jagiełły z mistrzem krzyżackim.
41.Uwolnienie Maćka.
42.Spokojne życie Maćka w Bogdańcu i Jagienki w Zgorzelicach.
43.Zbyszko wchodzi w szeregi wojsk księcia Witolda.
44.Zbyszko wraca z wojny, spełnił śluby dane Danusi.
45.Zbyszko i Jagienka pobierają się.
46.Smierć Konrada von Jungingena.
47. Nowym mistrzem zostaje Ulrich von Jungingen.
48. Bitwa pod Grunwaldem 15 Lipiec 1410 r. Armia krzyżacka przestaje istnieć.
49. Chrześcijański pogrzeb poległego mistrza krzyżackiego.
50.Powrót Maćka i Zbyszka z wojny.
51.Szczęsliwe życie w Bogdańcu.

 

KRZYŻACY - TOM I - STRESZCZENIE SZCZEGÓŁOWE - STRESZCZAJ SIĘ Z NAUKĄ

TOM I

Rozdział I

W Tyńcu w gospodzie "Pod Lutym Turem"  zatrzymali się Maćko z Bogdańca i jego bratanek Zbyszko. Opowiadają zgromadzonym mieszczanom i ziemianom o różnych przygodach, jakich doświadczyli na wojnie i  wczasie podróży (o utracie rodzinnego Bogdańca, który został spalony za czasów wojnyGrzymalitczyków z Nałęczami, obronie Wilna). Wszyscy słuchają z zainteresowaniem i włączają się w dyskusję. Późnym wieczorem do gospody przybywa na odpoczynek księżna Anna Danuta Kiejstutówna, zona Janusza Mazowieckiego.

Rozdział II

Księżna otrzymuje wiadomość od Maćka z Bogdańca o prawdopodobnym przybyciu brata Witolda na połóg królowej i chrzciny oraz o podarku jakim była srebrna kolebka. Księżna miłuje świeckie pieśni dlatego też zachęca Danusię aby zaśpiewała i zagrała na lutni. Jej osobą jak i urodą zachwycili sie wszyscy, lecz największe wrażenie wywarła na Zbyszku, który podczas jej występu dopytywał się na jej temat stojącego obok Mazura. Dowiaduje się, że jej ojcem jest Jurand ze Spychowa, i mści się na Krzyzakach za śmierć matki Danusi. Nagle Danusia zachwiała się, z czego szybko skorzystał Zbyszko ratując ją przed upadkiem. Oświadcza, że pragnei zostać jej rycerzem i ślubować wierność,  aż do śmierci, na co Danusia przystaje z wielką radością. Wszyscy zasiadają do uczy. Nad ranem wybierają się do jutrzni.

Rozdział III

Księżna wraz z dworem udaje się do klasztoru, pragnąc uczestniczyć we mszy. Otrzymuje ona tam podarek od opata, puszkę z relikwiami św. Ptolemeusza.

Rozdział IV

Kolejnego dnia księżna wraz z dworem oraz Maćkiem i Zbyszkiem udają się do Krakowa, na połóg Królowej oraz chrzciny następcy. Po drodze napotykają osobę, którą wzieli za wielkoluda Walgierza. Zapanował strach. Zbyszko chcąc zaimponować Danusi i księżnej wyrusza na przód. Okazuje się, że był to rycerz krzyżacki a za nim kilkunastu konnych żołnierzy. Zbyszko nie może się powstrzymać i atakuje nieznajomego, gdyż ma  okazję zdobyć pawie czuby które ślubował Danuśce. Powstrzymuje go rycerz polski Pował z Taczewa, jeden z najsławniejszych rycerzy w królestwie. Ów krzyżak Kuna von Lichtenstein, który okazał się byc posłem krzyżackim informuje iż nie zawiadomi króla o tejze zniewadze, jeśli zbyszko poniży się przed nim. Ten jednak odmawia.

Rozdział V

Księżna, Zbyszko oraz Maćko uczestniczą we mszy w Krakowie, po czym udają się na ucztę królewską. W tracie przyjęcia w wyniku kłótni Lichtenstein opowiada o zajściu ze Zbyszkiem. Młodzieniec zostaje pojmany oraz skazany na karę śmierci. Prośby Danusi i Księżnej nie przyniosły skutku. Również wstawiennictwo Powała nie pomaga. Karą za zniewagę Posła Krzyżackiego na polskiej ziemi ma być ścięcie głowy mieczem. W więzieniu Zbyszka odwiedza Danusia wraz z księżna. Młodzi rozpaczają, że dopiero się połączyli a juz będą musieli się rozejść.

Rozdział VI

W międzyczasie osłabła królowa Jadwiga. Urodziła następczynię-córkę, lecz przedwcześnie, jej życie było zagrożone. Cały dwór zebrał sie i nadsłuchiwał wiesci o królowej oraz jej dziecku. Niedługo później królestwo obiegła straszliwa wieść królowa i jej potomek nie żyja. Wszyscy pogrążyli się w żałobie. Ogromną rozpacz przeżywał król Jagiełło, nie chciał dalej królować bez królowej. Przygotowano wielki pogrzeb. Niedługo później Zbyszka odwiedza Maćko, który został ranny w wyniku potycznki z Krzyzakami. Życie ratuje mu Jurand. Namawia siostrzeńca aby ten przebrał się w jego strój i uciekł z więzienia. Młodzieniec odmawia. Nadchodzi dzień egzekucji. Gdy wyprowadzono Zbyszka, z tłumu wyłania się Pował który podaje nieszczęśnikowi Danuśkę. Panienka zarzuca na jego głowę białą chustę ( co oznacza wg tradycji , że chce wyjść za niego za mąż, wybawiając go tym samym od śmierci). Zbyszek zostaje uwolniony, w tłumie panuje wielka radość.

Rozdział VII

Po całym zajściu Maćko chciał powrócić do Bogdańca. Zbyszko ma inne plany, pragnie porachować się z Lichtensteinem, a następnie zdobyć pawie czuby. Ostatecznie przystaje na propozycję stryja. Otrzymuje w darze od pana Zawiszy 2 niewolników.

Rozdział VIII

Zbyszko dowiedziawszy się o pobycie Juranda u księżnej w Krakowie, udaje sie na spotkanie. Ojciec Danusi nie przyjmuje go zbyt życzliwie. NIe zgadza się dać mu córki za żonę, gdyż stwierdza ze smutkiem, że nie jemu jest pisana.

Rozdział IX

Po pewnym czasie Zbyszko zauważa, iż Jurand spogląda na niego życzliwiej i jakby z żalem, że musiał mu dać taką odpowiedź. Stan Maćka pogarsza się więc Zbyszko postanawia zawieść go do najbliższej parafii. Rankiem stryj czyje się juz lepiej.

Rozdział X

Podczas drogi powrotnej do Bogdańca Maćko z bratankiem spotykają sąsiada Zycha za Zgorzelic, który proponuje gościnę u siebie. Maćko nie przystaje na propozycję gdyż pragnie dotrzeć do Bogdańca przed śmiercią. Zbyszko zabija żubra, który niespodziewanie wtargnął im na drogę. Jagienka- córka Zycha jest pod wrażeniem siły i umiejętności Zbyszka.

Rozdział XI

Maćko z bratankiem docierają do Bogdańca. Stan stryjka jest coraz gorszy. Przybywa Jagna zpomocą. Oferuje dary o dojca. Następnego dnia Zbyszko jedzie do Zycha z podziękowaniami. Nie udaje mu sie zdobyć niedźwiedziego sadła jako leku dla Maćka, więc postanawia udać się na polowanie.

Rozdział XII

Maćko czuje się coraz gorzej, wraca mu gorączka i ból w zranionym boku. Zbyszko pod osłoną nocy udaje się do lasu. Oczekując na niedźwiedzia rozmyśla o Danusi. Ogarnia go smutek i żal, że są tak daleko od siebie. Czuje, że musi jechac na Mazowsze do ukochanej. Wkońcu Zbyszko toczy niebezpieczną walkę ze zwierzęciem, gdy nagle z pomocą pojawia się Jagna.

Rozdział XIII

Jagna przygotowywuje sadło niedźwiedzia. Maćko z wielkim bólem wyciąga drzazgę tkwiącą w jego boku. Po kilku dniach czuje się znacznie lepiej. Teraz rozmyśla jak połączyć Jagnę ze Zbyszkiem.

Rozdział XIV

Jagna ze Zbyszkiem wyruszają na polowanie. Dziewczyna zabija bobra, który potrzebny jest do wyleczenia Maćka. Zbyszko opowiada dziewczynie o swojej ukochanej Danusi, co smuci Jadienkę.

Rozdział XV

Zbyszko z Maćkiem udają się do zgorzelic aby przywitać opata i podziękować ze gospodarstwo w Bogdańcu.

Rozdział XVI

Wszyscy udają sie na mszę do Krześni. Zbyszko próbuje wywołać zazdrość u adoratorów Jagny, zaleca się więc do dziewczyny na wszelkie sposoby. Po mszy udaje się do gospody by spotkać Wilka z Brzozowej i Cztana z Rogowa. Oznajmia publicznie, że najcudowniejszą kobietą jest panna Danuta Jurandówna za Spychowa i wyzywa na pojedynaktych mężczyzn, którzy sprzeciwili się temu.

Rozdział XVII

Opat przyjeżdża do Bogdańca. Próbuje namówić Zbyszka by wziął za żonę Jagienkę. Młodzieniec jednak kategorycznie odmawia, czym złości opata, który powiadamia, że nigdy więcej nie pojawi się w tej okolicy. Zbyszko postanawia udać się na Mazury do Danuśki.

Rozdział XVIII

Jagienka wysyła w prezencie Zbyszkowi sługę Hlawę - by mu służył wiernie.

Rozdział XIX

Podczas podróży, Zbyszko wraz z Hlawą spotykają dziwnego nieznajomego - Sanderuda, który który przedstawia się jako zakonnik, sprzedający relikwie. Zbyszko nie miał do niego zaufania. Podejrzewa, że to oszust. Dowiaduje się od niego o zamążpójściach dwórek księżnej, co go bardzo zaniepokoiło. Dręczą go pytania czy Danuśka trwa jeszcze w panieńskim stanie. Jadąc spotykają Krzyżaków w tym rycerza - Jędrka z Kropiwnicy, który wiezie księciu gości. Zbyszko dowiaduje się o niezamążpójściu swej oblubienicy. W podróży uczestniczył również Fulko de Lorche, z którym Zbyszko mało się nie pobił. Po przybyciu do Ciechanowa Zbyszko dowiaduje się, że książę udał się na łowy. Postanawia wyruszyć za nim.

Rozdział XX

Zbyszko z towarzyszami docierają do dworu książęcego leżącego za Przasnyszem. Na łowy przybywa dwóch gości krzyżackich, Hugo de Danveld oraz Zygfryd de Lowe. Zbyszko jest zachwycony swoją ukochaną, oraz jej przemianą. Wszyscy udają się na polowanie.

Rozdział XXI

Zbyszko próbuje ratować księżna i Danusię przed pędzącym na nie zwierzem. Zostaje ranny.

Rozdział XXII

Do Ciechanowa przybywają goście - bracia Gotfryd i Rotgier oraz pan De Fourcy. Wyzywają Juranda ze Spychowa, gdyż słyszeli iż jest on słynnym wojownikiem. Jurand zgadza się na walkę, lecz żąda odprawy towarzyszących im żołnierzy. Zakonnicy nie zgadzają się na to dlatego Jurand napada na nich. Jednego zabija drugiego więzi jako niewolnika. Bracia składają skargi księciu, żądają sprawiedliwości i kary. Książę wzburza się i przypomina im własne przewinienia. Zakonnicy panują więc zemstę na Jurandzie. Zamierzają sprowadzić podstępem Danuśkę, by ją porwać. Udają się do Szczytna.

Rozdział XXIII

De Fourcy nie zgadza się na podstęp, zdradę i hańbę planowaną przez towarzyszy. Dlatego zostaje przez nich zamordowany. Nadjeżdża sługa Zbyszka - Hlawa, wyczuwa niebezpieczeństwo, ucieka, pragnąc poinformować księcia. Za winnego morderstwa zakonnicy chcą oskarżyć Hlawę.

Rozdział XXIV

Hlawa donosi księciu o zaistniałym wydarzeniu. Zbyszko otrzymuje od księcia ryserski pas i złote ostrogi. Zostaje pasowany rycerzem.

Rozdział XXV

Do Przasnysza przybywają nieznani ludzie listem od Juranda, w którym napisane jest o jego nieszczęściu i o tym że wzywa do siebie córkę, chcąc ujrzeć ją jeszcze przed śmiercią. Zbyszko jest załamany gdyż wie, że nie zobaczy więcej swojej ukochanej. Księżna zezwala na ślub Zbyszka i Danuśki. Rankiem Danusia wyjeżdża.

Rozdział XXVI

Zbyszko zdrowieje i wyrusza do Ciechanowa, by ujrzeć Danusię i przejednać Juranda. Wszyscy oczekują ojca panienki, który podczas zamieci zostaje przysypany śniegiem, wraz z towarzyszami.

Rozdział XXVII

Zbyszko natychmiast wyrusza na pomoc, gdyż ma nadzieję, że Danusia jest ze swym ojcem. Jurand jako jedyny zostaje uratowany.

Rozdział XXVIII

Gdy Jurand przytomnieje, oświadcza że nie wysyłał nikogo po córkę, gdyż miał nadzieję, że zobaczy ja w Ciechanowie, do którego zamierzał dotrzeć. Wkońcu zaczyna rozumieć, że Danusia została porwana przez Krzyżaków.

Rozdział XXIX

Zbyszko z Jurandem poparci i wspomożeni przez księcia Janusza wyruszają na ratunek Danusi. Udają się do Spychowa, mając nadzieję, iż tam spotkają oprawców, żądających okupu. Wkońcu po długich oporach Jurand z radością i dumą uznaje Zbyszka za męża swojego jedynego dziecka.

Rozdział XXX

Zgodnie z podejrzeniami, napotykają na krzywdzicieli po drodze. Żądają oni uwolnienia wszystkich więźniów krzyżackich oraz nieujawnienia nikomu, iż to krzyżacy są za to odpowiedzialni, a także stawienie sie osobiście Juranda w Szczytnie.

Rozdział XXXI

Zrozpaczony Jurand zgadza się na wszystkie żądania oprawców, do których udaje sie w tajemnicy przed Zbyszkiem.

Rozdział XXXII

Jurand zajeżdża do Szczytna, jednak nie zostaje wpuszczony. Ma stać przez całą noc przed bramą, w celu upokorzenia go. Krzyżacy zmuszają go do przywdziania wora, oraz przywiązania u szyi na powrozie pochwę od miecza. Po długim czasie oczekiwania zostaje wezwany na zamek.

Paweł Szczęch

KRZYŻACY - TOM II - STRESZCZENIE SZCZEGÓŁOWE - STRESZCZAJ SIĘ Z NAUKĄ

TOM II

Rozdział I

Jurand zostaje wprowadzony do pomieszczenia w zamku, w którym znajdują się min. Zygfryd De Lowe z Insbrucka, bracia Gotfryd i Rotgier Danveld oraz wielu innych rycerzy sprowadzonych jako widownia. Wszyscy się z niego wyśmiewają i poniżają go. Kiedy przyprowadzają mu obcą dziewczynę, która nie jest jego córka tłumacząc, iż została przemieniona przez czarownika, Jurand nie wytrzymuje. Wpada w szał i rzuca się na wszystkich. Wojownik o nadludzkich siłach morduje większość zgromadzonych. Z życiem uchodzą jedynie stary Zygfryd i Rotgier.

Rozdział II

Zygfryd i Rotgier rozprawiają o tym co mają czynić, by nie rzucić na siebie cienia podejrzenia. Postanawiają, iż wyślą Rotgiera do księcia by opowiedział wersję dla nich korzystną, mianowicie że znaleźli dziewczynę, dlatego dali Jurandowi znać by ją zobaczył i stwierdził czy to Danusia. On natomiast oszalał i zabił wielu braci zakonnych.

Rozdział III

Wieści rozeszły się chwilę przed przybyciem Rotgiera. Gdy opowiedział osobiście o całym zajściu, książę uwierzył mu. Rotgier potwierdzając swoją wersję wydarzeń, wyzywa na pojedynek każdego kto zaprzeczy. Nagle pojawia się Zbyszko, który podejmuje wyzwanie.

Rozdział IV

Młodzieniec tłumaczy księciu swój sposób postępowania wynikający z niepewności i zdezorientowania.

Rozdział V

Książę zgadza się na pojedynek. Walczą ze sobą Van Krist z Hlawą oraz Zbyszko z Rotgierem. Hlawa zabija swojego przeciwnika. Po długiej walce również Zbyszko wychodzi zwycięsko z potyczki. Młodzieniec postanawia jechać do Malborka.

Rozdział VI

Zbyszko, de Lorche i Hlawa wyruszają w drogę. Zbyszko nakazuje jednak Hlawie pozostać w Spychowie, gdyż grozi mu niebezpieczeństwo, dlatego iż oskarżono go o zabójstwo Fourcy'ego. Wkońcu wysyła go z listem do Bogdańca.

Rozdział VII

Zygfryd bardzo rozpacza po śmierci brata Rotgiera, którego traktował jak syna (prawdopodobnie nim był). Postanowił zemścić się na Jurandzie, który przetrzymywany jest w podziemiach. Pozbawia go jedynego oka, odcina mu język, by nie mógł oskarżać zakonu gdy zostanie wypuszczony, oraz obcina mu prawą dłoń, którą obiecał włożyć do trumny brata Rotgiera. Obiecuje również synowi dłoń jego zabójcy.

Rozdział VIII

Czech Hlawa zajeżdża do Bogdańca. Dowiaduje się o śmierci (morderstwie) Zycha - ojca Jagienki. Odwozi swoją panią do Zgorzelic.

Rozdział IX

Maćko postanawia wyruszyć do Malborka za Zbyszkiem. Powierza w opiece Wilkowi Bogdaniec i Zgorzelice. Jagienka przebiera się za pachołka, by móc jechać z Maćkiem.

Rozdział X

Zajeżdżają do Sieradza, gdzie dowiadują się o niewyjaśnionym zniknięciu opata. Hlawa zaczyna zwracać uwagę na Sieciechównę, z wzajemnością, która wybrała się wraz z nimi w podróż.

Rozdział XI

Z powodu powodzi zmuszeni są pozostać w Łęczycy. Dojeżdżają do Płocka, gdzie dowiadują się o śmierci opata, u którego Maćko miał zostawić Jagnę i Sieciechównę pod opiekę. Opat zostawia całe mienie Jagience "w spadku". W dalszej drodze napotykają strasznie okaleczonego starca. Hlawa rozpoznaje w nim Juranda., którego wypuszczono by zmarł "pod płotem". Postanawiają odwieźć go do Spychowa. Na miejscu dowiadują się, że Zbyszko był w Spychowie dwa dni temu i pojechał ku granicy żmudzkiej, gdzie rozpoczęła się wojna. Maćko natychmiast wyrusza za Zbyszkiem, pozostawiając Jagienkę w Spychowie.            

Rozdział XII

Jurand nie pozwala na zemstę swych ludzi ,pozostawia tę sprawę Bogu. Bardzo polubił Jagienkę, którą zawsze chciał mieć przy sobie, ona bowiem rozweselała jego duszę. Do Spychowa powraca Hlawa z wieścią, że Maćko udał się do kniazia Witolda.

Rozdział XIII

Jagienka dowiaduje się od Hlawy, że Danusia żyje, była w Szczytnie, lecz ją przewieźli do zamku niedaleko granicy litewskiej czyli też żmudzkiej.

Rozdział XIV

Hlawa mimo zakazu postanawia wyruszyć za Maćkiem i Zbyszkiem. Jest coraz bardziej zauroczony Sieciechówną, od której dostaje na drogę pątliczek, który nosiła na głowie.

Rozdział XV

Cała Żmudź zbuntowała się przeciwko Niemcom. Kniaź Witold nie tylko nie pomagał Zakonowi, lecz zasilał Żmudź pieniędzmi, ludźmi, końmi i zbożem. Hlawę cieszy myśl, iż im więcej ludzi z Polski dołączy do księcia Witolda - brata księżnej, tym mają większe szanse przeciw Krzyżakom.

Rozdział XVI

Hlawa odnajduje Zbyszka i Maćka przybyłych dwa dni przed nim, w obozie Skirwoiłły - wodza Żmudzinów. Planują oni napaść na Ragnete albo Nowe Kowno - zamki niemieckie.

Rozdział XVII

Wszyscy oczekują przybycia Kniazia Witolda, gdyż wówczas ich szanse walki zwiększają się. W między czasie Skirwoiłło wydaje rozkaz by wyruszyć w pochód, zaskoczyć i napaść na posiłki idące do Nowego Kowna. Zbyszko wraz z przydzielonymi towarzyszącymi mu rycerzami ma za zadanie zniszczyć tych, którzy wyjdą idącym posiłkom na spotkanie.

Rozdział XVIII

Zbyszko nakazuje swoim ludziom, by nie zabijano rycerzy lub ludzi w białych płaszczach, lecz by brano w niewole, gdyż można od nich wyciągnąć wiele cennych informacji.

Rozdział XIX

Zbyszko ze swoim oddziałem zwycięża walkę. Odkrywa, że wśród wrogów walczył de Lorche.

Rozdział XX

Wracają na dawne bezpieczne obozowisko, gdzie spotykają Skirwoiłłe, który również odniósł zwycięstwo. W rozmowie z de Lorche, który zarzuca Zbyszkowi pogaństwo, młodzieniec pokazuje mu list Żmudzinów do królowi książąt, z którego wynika, iż chcą oni dobrowolnie przyjąć chrześcijaństwo. Wówczas de Lorche zaczyna dostrzegać niewłaściwe postępowanie Krzyżaków. Pragnie pomóc w odnalezieniu Danusi. Okazuje się, iż wśród jeńców znajduje się Sanderus - znajomy Zbyszka, który wie gdzie jest Danusia.

Rozdział XXI

Dowiedziano się od niego, że Danusia żyje i jest przetrzymywana w klinowej kolebce przez Zygfryda i Arnolda. Wyruszają więc w drogę. Przewodzi im Sanderus. De Lorche obiecuje stawić się w każdej chwili, gdyż Zakon wymieni za niego każdego jeńca.

Rozdział XXII

Zbyszko z resztą napadają na Francuzów. Maćko zajmuje się Zygfrydem, natomiast młodzieniec walczy z Arnoldem. Z pomącą przybywa mu stryj, który unieruchamia "wielkoluda". Zbyszko z radością bierze w ramiona Danusię, która w wyniku osłabienia i gorączki wyrywa mu się z rąk, powtarzając, że się boi.

Rozdział XXIII

Zbyszko w gniewie i złości rzuca się na Zygfryda chcąc go zabić, powstrzymuje go jednak Maćko, tłumacząc, iż nie przystoi rycerzowi zabijać jeńca. Sądzi, iż należy oddać go Jurandowi, który poczyni z nim co zechce. Zbyszko wysyła Hlawę z Zygfrydem do Juranda. W nocy ucieka zakonna służka - jeden z jeńców.

Rozdział XXIV

Danusia jest ciężko chora, majaczy wymawiając imię Zbyszka, który jest tym zdruzgotany. Przybywają Krzyżacy sprowadzeni przez uciekinierkę. Biorą Zbyszka i resztę za jeńców i żądają okupu. Puszczają chorą Danusię ze Zbyszkiem, który ma powrócić z okupem.

Rozdział XXV

Hlawa dojeżdża do Spychowa. Wprowadza Zygfryda do Juranda, który ku zdziwieniu wszystkich przecina mu więzy, i pokazuje gestami, że puszcza go wolno. Jurand wybacza więc winy swojemu największemu wrogowi. Temu, który tak okrutnie go okaleczył i porwał jego córkę.

Rozdział XXVI

Talima odprowadza Zygfryda do granicy spychowskiej i puszcza go wolno. Krzyżaka dręczą różne myśli, zrozumiał ile złego wyrządził, zbrodnie popełnione przez zemstę, niepewność losu, a przede wszystkim nadludzki niemal czyn miłosierdzie i łaski okazany przez Juranda. To wszystko doprowadziło, iż nie potrafił sobie z tym poradzić. W geście rozpaczy wiesza się na gałęzi pobliskiego drzewa. Przejeżdżający Hlawa z Jagienką chowają ciało i stawiają krzyż.  

Rozdział XXVII

Zbyszko zbliża się z Danusią do Spychowa, lecz widząc jej tragiczny stan, traci nadzieję na dowiezienie jej żywej przed oblicze ojca. W pewnej chwili jej stan się poprawia, rozpoznaje Zbyszka. Wypowiada pierwsze niegorączkowe słowa. Na serce Zbyszka padł jaśniejszy promyk nadziei. Radość nie trwała jednak długo, gdyż zaraz potem Danusia zmarła.

Rozdział XXVIII

Na spotkanie wychodzi im Jurand, który nie może znieść bólu spowodowanego utratą ukochanego dziecka. Niedługo później traci on władzę w nogach. Jest nieczuły i głuchy na wszystko, uśmiecha się tylko, jak gdyby rozmawiał ze swoją córką. Stan ten utrzymuje się przez następne tygodnie.

 

Rozdział XXIX

Zbyszko przeżywa szok, najgorsze dni swego życia, dlatego też ksiądz wysyła Tolimę z okupem. Ma nadzieję, że podróż Zbyszka nie będzie konieczna, i że uwolnią Macka. Przybywa de Lorche z wiadomością o uwięzieniu Tolimy i zaprzepaszczeniu okupu. Wiadomość ta wyrywa Zbyszka z odrętwienia. Postanawia wyruszyć po stryja. Wraz z de Lorche udaje się do Płocka gdzie ma przebywać król polski.

Rozdział XXX

W Płocku spotykają Talimę, któremu udało się uciec, oraz Powała z Taczewa. Hlawa przekazuje Jagienkę pod opiekę księżnej.

Rozdział XXXI

Rozpoczyna się uczta, na której Zbyszko spotyka Jagienkę. Jest nią wielce zachwycony, jej urodą i powagą, których wcześniej nie dostrzegał. Powała z Taczewa informuje Zbyszka, iż król wyjeżdża do Raciąża na spotkanie z Wielkim Mistrzem. Młodzieniec jako rycerz królewski wyrusza razem z nimi.

Rozdział XXXII

Król Jagiełło spotyka się z mistrzem krzyżackim. Nie mogą jednak dojść do porozumienia. Przystają na wymianę jeńców. Zbyszko jest już pewny, że wkońcu odzyska stryja. Wyruszają w dalszą drogę.

Rozdział XXXIII

Dojeżdżają do Malborka, twierdzy, której żadna inna na świecie nie mogła się równać. Wysłannicy króla – polscy rycerze, którzy przybywają z misją wymiany jeńców, zostają gościnnie przyjęci. Krzyżacy oprowadzają ich po wysokim zamku, średnim i przedzamczu. Wychwalają się przybyłym swoją potęgą i wspaniałością.

Rozdział XXXIV

Maćko zostaje uwolniony wraz z innymi jeńcami. Postanawia wrócić ze Zbyszkiem do Spychowa.

Rozdział XXXV

Maćko wraz ze Zbyszkiem przed wyjazdem zostają zaproszeni na obiad. Chociaż Zakon ślubował ubóstwo, jedzono na złocie i srebrze. Mistrz chciał olśnić posłów polskich.

Rozdział XXXVI

Zbyszko ze stryjem dojeżdżają do Spychowa. Zastają tam Jagienkę, której młodzieniec jest wdzięczny za opiekę nad trumną Danusi.

Rozdział XXXVII

Zbyszko postanawia wyruszyć na wojnę, pragnie spełnić śluby złożone Danuśce.

Rozdział XXXVIII

Młody rycerz ma na celu zaciągnięcie się do wojsk księcia Witolda. Spychów zostaje podarowany Hlawie wraz z Sieciechówną, by nim dobrze gospodarowali.

Rozdział XXXIX

Zbyszko wyrusza na wojnę, natomiast Maćko z Jagienką powracają do Bogdańca i Zgorzelic.

Rozdział XL

Na miejscu dowiadują się od Jaśka – brata Jagienki o śmierci Wilka i ślubie Cztana. Ku radości Maćka gospodarstwo zastają d dobrym stanie (pomnożył się nawet dobytek w stadach). Sam dom jednak chylił się ku upadkowi. Maćko z Jaśkiem jadą do Krakowa na grób św. królowej Jadwigi. Chcąc pouczyć młodzieńca korzysta ze zdań wypowiedzianych niegdyś przez Zyndrama z Maszkowic (sławnego rycerza królewskiego). Słowa te wywierają na Jaśku wielkie wrażenie.

 

Rozdział XLI

Po powrocie Maćko osiada w Bogdańcu, natomiast Jagienka w Zgorzelicach. Życie płynie im spokojnie. Zapełnione jest pracą gospodarczą i codziennymi robótkami. Co jakiś czas odwiedzają się, oczekując na powrót Zbyszka.

Rozdział XLII

Wkoncu, po wielu miesiącach Zbyszko powraca, lecz „jakiś dziwny”. Jest wychudły, wynędzniały, obojętny i małomówny. Dopełnia ślubów złożonych Danusi, obkładając jej trumnę pawimi czubami. Nie uspokaja go to jednak, ciągle nosi w sercu żal. Jagna zauważa, iż dręczy go choroba duszy.

Rozdział XLIII

Gdy Zbyszko choruje, Jagienka i Maćko pilnują go i dogadzają we wszystkim. Dziewczyna przyjeżdża do niego  własnej woli, gdyż pokochała go ze wszystkich sił duszy i serca. Zbyszko nieustannie jednak wmawia sobie do niej siostrzaną miłość. Odtąd bywa im ze sobą dobrze lecz zarazem niezręcznie.

Rozdział XLIV

Podczas każdego przyjazdu Jagienki dusza mu promieniała. Wkońcu zrozumieli, że są ku sobie oraz, że się kochają. Postanawiają się pobrać.

Rozdział XLV

Zbyszko z Jagienka zamieszkują w Moczydołach, a stary Maćko pragnie wznieść dla nich kasztel w Bogdańcu. Jagienka powiła bliźnięta, którym nadano imiona: Maćko i Jasko. Stary Maćko wkońcu ma pewność, że ród Gradów herbu Tępa podkowa, do niedawna podupadły nie zginie. Odtąd są szczęśliwą rodziną, wzbudzającą szacunek i podziw.

Rozdział XLVI

Zbyszko co roku wyprawia wielką ucztę dla sąsiedztwa.

Rozdział XLVII

Jagienka urodziła czwartego synka, którego nazwano Jurandem. Maćko spełnia swoje śluby dotyczące Lichtensteina.

Rozdział XLVIII

Wszyscy trwają w oczekiwaniu na wojnę. Spory były zawsze, ale kończyły się głównie na zjazdach, układach. Pokojowi sprzyjał mistrz krzyżacki Konrad von Jungingen. Wkrótce jednak umiera. Nowym mistrzem zostaje Ulryk von Jungingen brat poprzedniego panującego. Nie obawia się on Królestwa Polskiego. Jest zdecydowany na wojnę. Wkrótce nadchodzą wieści o rozpoczęciu działań wojennych. Zbyszko wraz z Maćkiem i innymi rycerzami wyruszają do walki.

Rozdział XLIX

W pierwszych chwilach sytuacja przechyla się na korzyść zakonu. Sytuacja poprawia się gdy nadciągają siły Witolda. Przewodzi on Litwinom, Żmudzi, Besarabom, Wołochom, Tatarom.

Rozdział L

Króla Jagiełłę dręczy ogromny niepokój, widząc zgliszcza, krew i łzy. Ogarnia go bojaźń przed gniewem Boga, zwłaszcza, że jest to dopiero początek wojny. Trudno jest mu pogodzić się z walka z nieprzyjacielem, który na płaszczach nosi krzyże i bronią go święte relikwie.

Rozdział LI

15 lipca 1410 roku na polach grunwaldzkich, armia krzyżacka zastępuje drogę wojskom królewskim.

Ustawiają się na równinie. Wśród Krzyżaków obecni są również nieznani goście zagraniczni, przybyli z Rakuz, Bawarii, Szwabii, Szwajcarii, Burgundii, Flandrii, Francji, Anglii i Hiszpanii. Krzyżacy postanawiają wysłać dwóch heroldów do króla. Oznajmiają oni władcy polskiemu, że mistrz przysyła 2 nagie miecze – co oznacza, że wyzywa ich na śmiertelny bój. Jeżeli zaś mało Polakom pola do bitwy, wycofają się nieco by nie siedzieli w zaroślach. Wkrótce rozpoczyna się bitwa. Jako pierwsze do boju ruszają wojska litewskie.

Polskie chorągwie poczynają śpiewać pieśń św. Wojciecha „Bogurodzicę”. Pod wodzą Lichtensteina, na wojska litewskie naciera 20 chorągwi nieprzyjaciela. Na nic zdała się walka Tatarstwa, Bezaraby, Wołochów, Litwinów. Lekkie oddziały polskich sprzymierzeńców uginają się pod straszliwą nawałą Niemców. Na pomocą uderzają w krzyżaków oddziały polskie. Szala zwycięstwa przechyla się na korzyść Jagiełły. Po upadku krakowskiej chorągwi, Polacy z jeszcze większą wściekłością nacierają na Krzyżaków. Sam mistrz, nie dając za wygraną rzuca się w wir bitwy. Zostaje zabity. Wkrótce potyczka zamienia się w niesłychaną rzeź i klęskę Zakonu. Padają kolejne niemieckie chorągwie. Walka nie kończy się, gdyż wielu krzyżackich rycerzy nadal uczestniczy w bitwie. Zawisza Czarny zabija Arnolda von Badena. Zbyszko bierze w niewolę Henryka – komtura człuchowskiego. Stary Maćko wciąż poszukuje Kunona Lichtensteina. Gdy wkońcu odnajduje go wśród jeńców, stają do walki. Zwycięża polski rycerz.

Bitwa dobiega końca, natomiast armia krzyżacka przestaje istnieć. Poległego w bitwie Ulricha von Jungingena król nakazuje uczcić godnym, chrześcijańskim pogrzebem.

Rozdział LII

Maćko i Zbyszko wracają do Bogdańca. Dożywają chwili, gdy polscy przedstawiciele w imieniu króla i Królestwa przyjeżdżają do Malborka, by objąć w posiadanie miasto. Wszyscy żyją długo i szczęśliwie.

Paweł Szczęch

KRZYŻACY - WERSJA MINI - STRESZCZENIE

TOM I

Do gospody „Pod Lutym Turem” w Tyńcu przybywają Maćko z Bogdańca i jego bratanek Zbyszko. Wkrótce przybywa tam również księżna Anna Danuta. Jedna z jej dwórek-Danusia daje występ na lutni, w trakcie którego chwieje się, lecz w ostatniej chwili łapie ją Zbyszko. Jest on zauroczony dziewczyna. Ślubuje jej wierność oraz pawie czuby. Pragnie zostać jej rycerzem. Wszyscy udają się do Krakowa na połóg królowej, oraz chrzciny następcy. Po drodze spotykają Powała z Taczewa oraz Kunona Lichtensteina, którego atakuje Zbyszko. Okazuje się, że to poseł krzyżacki. Podczas uczty królewskiej, Kunon opowiada o całym zajściu królowi. Zbyszko zostaje skazany na karę śmierci, poprzez ścięcie głowy mieczem. W międzyczasie osłabła królowa Jadwiga, która urodziła córkę. Niestety dziecko zmarło, ten sam los kilka dni później podzieliła sama Jadwiga. Z nieudanej wyprawy wraca ranny Maćko. Nadchodzi dzień egzekucji. Nagle z tłumu wyłania się Pował z Taczewa z Danusią na rękach. Podaje ją Zbyszkowi, a ta zarzuca mu na głowę białą chustę. Oznacza to, iż chce go za męża oraz ratuje mu tym samym życie. Zbyszko poznaje ojca Danuśki – Juranda, który nie jest mu przychylny. Maćko z bratankiem postanawiają wrócić do rodzinnego Bogdańca. Jadąc spotykają sąsiada Zycha ze Zgorzelic. Zbyszko zabija napotkanego po drodze żubra, wzbudza tym samym zachwyt Jagienki – córki Zycha. W Bogdańcu dziewczyna pomaga rannemu Maćkowi. Zbyszko udaje się na polowanie w celu zdobycia niedźwiedziego sadła dla Maćka. Lekarstwo pomogło, stan stryjka zdecydowanie się polepszył. Maćko postanawia połączyć dwojga młodych. Zbyszko próbuje uwolnić dziewczyną od nieznośnych adoratorów: Wilka z Brzozowej oraz Cztana z Rogowej. Jednocześnie oświadcza im, iż najpiękniejszą jest Danusia Jurandówna, na co ci się nie zgadzają dlatego wyzywają go na pojedynek. Zbyszko wyrusza na Mazury, do ukochanej, ale wcześniej dostaje od Jagienki podarunek- sługę Hlawę. Podczas podróży dostaje informacje o zamążpójściach dwórek księżnej, co go niepokoi. Uspokaja go jednak informacja, że wśród nich nie ma Danusi. W końcu dojeżdżają na miejsce. Zbyszko razem z dworem udaje się na łowy, podczas których zostaje ranny ratując życie księżnej i Danusi przed dzikim zwierzęciem. W Ciechanowie Jurand zostaje sprowokowany przez Gotfryda i Rotgiera dlatego napada na nich oraz ich towarzyszy. Skargi do księcia nie przyniosły rezultatu dlatego planują zemstę na Jurandzie. Postanawiają porwać jego córkę. Zabijają pana De Fourcy, który nie zgadza się na taką hańbę dla zakonu. Za morderstwo postanawiają oskarżyć Hlawę, który właśnie przybył, ten jednak udaje się do księcia i o wszystkim go informuje. Zbyszko zostaje pasowany na rycerza. Wkrótce przybywają do dworu nieznani ludzie z listem od Juranda, gdyż chce zobaczyć córkę przed śmiercią. W wyniku wyjazdu Danusi oraz ciężkiego stanu Zbyszka, księżna zezwala na ich ślub. Zbyszko oczekuje w Ciechanowie na Juranda oraz Danuśkę. Wyrusza z pomocą, gdy dowiaduje się o przysypaniu ich zaspą. Wśród ludzi Juranda nie ma jednak jego ukochanej. Po rozmowie z Jurandem, który nie wysyłał listu dochodzą do przerażającego wniosku: Danusia została porwana. Spotykają oprawców, którzy żądają uwolnienia jeńców krzyżackich oraz stawienie się osobiście Juranda po córkę. Ojciec porwanej zgadza się w tajemnicy przed Zbyszkiem. W Szczytnie Jurand zostaje upokorzony przed brama zamku.



TOM II

Na Sali zamkowej, gdy pokazano mu obca dziewczynę, wpadł w szal i pozabijał wszystkich oprócz Zygfryda i brata Rotgiera. Ci postanawiają, że Rotgier uda się do księcia i przekaże mu korzystną dla nich wersją. Zbyszko staje z Rotgierem do walki, gdyż wyzwał on każdego kto nie wierzy w jego słowa. Rotgier ginie. Zygfryd planuje zemstę za swojego syna. Okalecza Juranda. Obcina mu język, prawą rękę, oraz wydłubuje oko. Zbyszko wyrusza na poszukiwanie Danusi. W międzyczasie umiera Zych ze Zgorzelic. Maćko postanawia oddać Jagienkę oraz Sieciechówną w opiekę opatowi, który ku ich zdziwieniu zmarł. Ruszają za Zbyszkiem. Spotykają po drodze starca, którym był Jurand, wypuszczony na pewną śmierć. Odwożą go do Spychowa gdzie zostaje z nim Jagienka. Żmudź buntuje się przeciw Niemcom. Hlawa odnajduje Maćka z bratankiem w obozie Skirwoiłły – wodza Żmudzinów. Nadzieje na większe szanse w walce wszyscy wiążą z przybyciem księcia Witolda. Zbyszkowi zostaje powierzona misja, by napaść na tych, którzy wyjdą idącym posiłkom na spotkanie do Nowego Kowna. Zwyciężają potyczkę. Wśród wrogów spotykają De Lorche. Zbyszko dowiaduje się od niego gdzie przebywa Danusia. Odnajdują ją, lecz dziewczyna nie  poznaje ukochanego, gdyż jest ciężko chora. Maćko powstrzymuje bratanka od zabicia Zygfryda, którego chce podarować Jurandowi. Napadają na nich Krzyżacy. Wypuszczają Zbyszka z chorą, lecz Maćka biorą jako zakładnika. Jurand daruje życie swojemu oprawcy, jednak Zygfryd nie mogąc żyć z tak wielkim poczuciem winy wiesza się na drzewie. Danusia na chwile przed śmiercią odzyskuje rozum, chwilę potem umiera. Zbyszko jest załamany dlatego z okupem za Maćka wysyłają Toilmę.  Młodzieniec jednak po wizycie De Lorche staje na nogi i postanawia ruszyć na pomoc uwięzionemu stryjowi. W Płocku spotyka Jagienkę, którą jest zachwycony. Wraz z królem oraz innymi rycerzami wyrusza do Malborka na spotkanie z Wielkim Mistrzem. Krzyżacy wychwalają się swoją potęga. Maćko zostaje uwolniony. Wracają do Spychowa gdzie Zbyszko jest wdzięczny Jagience za opiekę nad trumną Danusi. Postanawia wyruszyć na wojnę, zaciągnąć się do wojsk księcia Witolda, a tym samym spełnić śluby złożone ukochanej. Spychów otrzymuje Hlawa z Sieciechówną by nim gospodarowali, ponieważ Jurand nie jest już w stanie tego robić. Jagienka osiada w Zgorzelicach a Maćko w Bogdańcu. Życie płynie im spokojnie, zapełnione jest pracą gospodarczą. W końcu powraca Zbyszko, lecz jakiś dziwny, opiekują się nim Maćko i Jagienka. Dziewczyna zakochała się w nim. Zbyszko spełnił śluby wobec Danusi, lecz ciągle dręczy go żal. Po jakimś czasie przebywania razem zauważają, iż są ku sobie i postanawiają się pobrać. Mają wiele dzieci, wzbudzają podziw i szacunek. W międzyczasie umiera Konrad von Jungingen, mistrz krzyżacki, który był zagorzałym przeciwnikiem wojny z Polską. Doceniał on  jej potęgę. Nowym przywódcą krzyżaków zostaje jego brat Ulrich von Jungingen, który pewny swej siły rozpoczyna wojnę. 15 Lipca na polach grunwaldzkich dochodzi do decydującego starcia. Mistrz krzyżacki wysyła do Jagiełły 2 nagie miecze, co oznacza iż wyzywa go na śmiertelny bój. Rozpoczyna się walka. Po kilku godzinach, armia krzyżacka przestaje istnieć. Maćko zabija w pojedynku Lichtensteina. Poległego w bitwie Ulricha von Jungingena król nakazuje uczcić chrześcijańskim pogrzebem. Maćko i Zbyszko wracają do Bogdańca. Wszyscy żyją długo i szczęśliwie.

Paweł Szczęch

LALKA - BOLESŁAW PRUS - STRESZCZENIE, CHARAKTERYSTYKA, OPRACOWANIE

Wybierz artykuł:

LALKA - BOLESŁAW PRUS - STRESZCZENIE SZCZEGÓŁOWE

TOM I

Rozdział I

Jak wygląda firma J. Mincel i S. Wokulski przez szkło butelek

Z pierwszego rozdziału dowiadujemy się o czasie, miejscu akcji i głównym bohaterze. Recz dzieje się w Warszawie na początku 1878 roku. W „renomowanej jadłodajni” na Krakowskim przedmieściu ludzie rozmawiają o przyszłości sklepu pod firmą J. Mincel i S. Wokulski. Większość obecnych przepowiada upadek interesu. Przy jednym ze stolików dyskutują mężczyźni. Pan Deklewski, fabrykant powozów, radca Węgrowicz i ajent handlowy pan Szprot, (który się dosiadł). Z rozmowy dowiadujemy się o przeszłości Stanisława Wokulskiego, który zostawił sklep „na opatrzności boskiej”, a sam z całą gotówką odziedziczoną po żonie pojechał na turecką wojnę robić majątek.

W 1860 roku dwudziestokilkuletni Wokulski był subiektem u Hopfera, ukończył Szkołę Przygotowawczą i „nawet zdał egzamin do Szkoły Głównej”, którą po roku rzucił. „Gotował wraz z innymi piwo, które do dziś dnia pijemy, i sam w rezultacie oparł się, aż gdzieś koło Irkucka.”(Mowa ezopowa, aluzja do Powstania Styczniowego.)

Z dalszej rozmowy dowiadujemy się, że w 1870 roku wrócił do Warszawy z niewielkim majątkiem. Zatrudnił się w sklepie wdowy Minclowiej, dużo starszej od niego. Po roku ożenił się z nią. Cztery lata później kobieta zmarła, zostawiając Wokulskiemu sklep i majątek.

Sklep Wokulskiego nie tylko nie upadł, ale prosperował bardzo dobrze, głównie dzięki zastępcy i przyjacielowi Stanisława – Ignacemu Rzeckiemu.

Rozdział II

Rządy starego subiekta

Ignacy Rzecki od 25 lat mieszkał w skromnym pokoju przy sklepie. Przez lata pokoik w ogóle się nie zmieniał. „Było w nim to samo smutne okno (…), ćwierć wiekowa firanka, niegdyś zielona, obecnie wypłowiała.” Tak samo jak pokój, nie zmieniały się zwyczaje Rzeckiego. Pan Ignacy codziennie budził się o godzinie szóstej rano, mył się, ubierał, wypuszczał swojego starego pudla Ira, pił herbatę. O szóstej trzydzieści był gotowy do pracy, którą zaczynał od przeczytania ze swojego notatnika rozkładu zajęć na dany dzień.

Gdy Ignacy robił obchód, do pracy przyszedł Paweł Klejn, jeden trzech zatrudnionych subiektów (pracował w dziele porcelany) i otworzył sklep. Między zwolennikiem Napoleona Rzeckim a socjalistą Klejnem wywiązała się dyskusja na tematy polityczne, którą przerwało przybycie kolejnego pracownika, pana Lisieckiego. Około godziny dziewiątej zjawił się - jak zwykle spóźniony - pan Marczewski.

Dalej dzień przebiegł jak zawsze. Około godziny trzynastej Rzecki szedł na obiad, a o godzinie ósmej zamykał sklep, w którym zostawał sam. „Robił dzienny rachunek, sprawdzał kasę, układał plan czynności na jutro.” Jeżeli danego dnia wszystko poszło zgodnie z planem Rzecki czytał książki o Napoleonie. Jeżeli coś się nie udało, Ignacy miał zły humor i nie przesypiał nocy.

Ze wszystkich dni tygodnia, Ignacy Rzecki najbardziej lubił niedzielę. Tego dnia robił plany wystaw na cały tydzień. Ogromną radość sprawiało mu nakręcanie wszystkich zabawek. „Hi! hi! hi! dokąd wy jedziecie, podróżni?... Dlaczego narażasz kark, akrobato?... Co wam po uściskach, tancerze?... Wykręcą się sprężyny i pójdziecie na powrót do szafy. Głupstwo, wszystko głupstwo!...a wam, gdybyście myśleli, mogłoby się zdawać, że to jest coś wielkiego!...”

Pan Rzecki był osobą niezwykle samotną. Z powodu swojej wrodzonej wstydliwości stronił od ludzi, rzadko gdzieś wychodził. Swoje myśli zamykał w pisanym w sekrecie pamiętniku.

Rozdział III

Pamiętnik starego subiekta

Część rozdziałów Lalki napisana jest w formie pamiętnika. Autorem jest Ignacy Rzecki, który opisuje historie ze swojego życia.

W rozdziale trzecim Rzecki wspomina swoje dzieciństwo. Dowiadujemy się, że Ignacy mieszkał na Starym Mieście razem z ojcem i ciotką. Ojciec był bonapartystą i wychowywał syna w uwielbieniu dla Napoleona. Mały Ignaś od dziecka był musztrowany. Tata budził go wcześnie rano, a nawet w nocy i mówił: ” Ignaś! Zawsze bądź gotów, wisusie, bo nie wiemy dnia ani godziny”.

Po śmierci ojca Ignacy trafił do sklepu (kolonialno –galanteryjno -mydlarskiego) Pana Mincla. Pracował tam razem z synowcami właściciela, Franzem i Janem oraz z Augustem Katzem, który pracował przy mydle. Mincel dla pracowników był surowy i wymagający. Za brak dyscypliny przewidziana była kara cielesna, której Ignacy doświadczył już trzeciego dnia praktyki. W dalszej części pamiętnika Rzecki opisuje lata pracy w sklepie („każdy dzień, wyglądał tak samo”).

Rok 1846 przyniósł awans Rzeckiego na subiekta i śmierć starego Micnla. Przez kilka lat synowcy Mincla prowadzili sklep wspólnie, ale w 1850 roku podzielili interes. Franz został na miejscu z towarami kolonialnymi, a Jan (wraz z Rzeckim) z galanterią i mydłem przeniósł się na Krakowskie Przedmieście do lokalu, w którym sklep jest do dziś. Jan ożenił się z Małgorzata Pfifer, która po śmierci męża ponownie wyszła za mąż, za Stanisława Wokulskiego.

Rozdział kończy się narzekaniem Rzeckiego na dzisiejszych subiektów i tęsknotą za starym sposobem wychowywania pracowników.

Rozdział IV

Powrót

W deszczową marcową niedzielę Ignacy Rzecki siedzi w swoim pokoiku. Jest zadowolony, ponieważ sklep bardzo dobrze prosperuje. Wie, że wkrótce wróci Wokulski więc planuje zasłużony urlop. Gdy gra na gitarze i śpiewa romantyczną pieśń, ktoś wchodzi do sieni. Po chwili Ignacy rozpoznaje swojego przyjaciela, Wokulskiego i witają się gorąco (Stacha nie było osiem miesięcy). Rzecki zaprasza przybysza do stołu i zaczynają rozmawiać o interesach, polityce, o tym jak Wokulski powiększył majątek z 30 tyś. do 250 tyś. rubli i o tym jak bardzo tęsknił za krajem. Podkreślał, że wszystkie pieniądze zarobił uczciwą pracą. Stanisław wypytuje się Ignacego o sytuację Łęckich, stan cywilny Izabeli Łęckiej i o to czy wciąż zaopatrują się w jego sklepie. Rzecki domyśla się, że Wokulski nie przywiózł majątku na własną potrzebę. Mówi: „Bo i na co trzysta tysięcy rubli tobie, któremu wystarczało tysiąc na rok?...” Wokulski jednak zaprzecza domysłom przyjaciela. Gdy przechadzają się po sklepie, Stanisława nie interesuje nic poza długiem Łęckich i rodzajem portmonetki, którą kupiła panna Izabela.

Rozdział V

Demokratyzacja pana i marzenia panny z towarzystwa

W tym rozdziale poznajemy rodzinę Łęckich. Dowiadujemy się, że Pan Tomasz Łęcki mieszka razem z córką Izabelą i kuzynka Florentyną w wynajmowanym, ośmiopokojowym lokalu.

Tomasz Łęcki, to „sześćdziesięciokilkuletni człowiek , niewysoki, pełnej tuszy, krwisty. Nosił nieduże wąsy białe i do góry podczesane włosy, tej samej barwy.” Jego ojciec miał „miliony”, ale pan Tomasz z powodu wydarzeń politycznych i podróży po Europie stracił dużą część majątku, a jego córka została panną bez posagu. Większość znajomych i rodziny ograniczyło kontakty z panem Łęckim, a i on przestał udzielać się towarzysko. Jedynie panna Izabela uczęszczała na różnego rodzaju spotkania. Jej wizyty u hrabiny Karolowej sprawiły, że kawalerowie nie byli pewni czy posiada posag czy nie, więc „składali hołdy” Łęckiej, nie angażując się za bardzo.

Panna Izabela była niepospolicie piękną kobietą. Wszystko w niej było oryginalne i doskonałe. Wzrost więcej niż średni, bardzo kształtna figura, bujne włosy blond z odcieniem popielatym, nosek prosty, usta trochę odchylone, zęby perłowe, ręce i stopy modelowe. Szczególne wrażenie robiły jej oczy, niekiedy ciemne i rozmarzone, niekiedy pełne iskier wesołości, czasem jasnoniebieskie i zimne jak lód”. Panna Izabela wychowywana była w magicznym świecie. Jadała ze sreber i porcelany, spała kiedy miała na to ochotę, a świat natury był jej podporządkowany. Pewnego razu była świadkiem potężnej burzy i myślała, że jest to widowisko zorganizowane specjalnie dla niej. Uwielbiała obserwować z okien ten inny świat, w którym rolnicy z radością pracują, tworząc ruchome obrazki rodzajowe, a szwaczki są uśmiechnięte i szczęśliwe ponieważ mogą uszyć jej suknię.

Osiemnastoletnia Izabela miała także ciekawy pogląd na kwestię małżeństwa. Uważała, że związek małżeński to połączenie majątku i dobrego urodzenia. „Bóg widząc dwie dusze z dobrymi nazwiskami połączone węzłem sakramentu, pomnaża ich dochody i zsyła im na wychowanie aniołka, który w dalszym ciągu podtrzymuje sławę rodów swoimi cnotami, dobrym ułożeniem i pięknością.” Panna Izabela zauważyła, że tak było dawniej. Dziś zaraz po ślubie mężczyźni zaczynają chodzić w szlafroku, ziewać przy żonie i całować ją ustami pełnymi dymu, dlatego Łęcka odrzucała wszelkie zaloty i nigdy się nie zakochała. Za ideał mężczyzny uważała swój posąg Apolla, który obsypywała pocałunkami. Chłód z jakim traktowała swoich adoratorów sprawił, że zostało ich tylko dwóch.

Pod koniec rozdziału z rozmowy z baronową Karolową Izabela dowiaduje się o kłopotach finansowych ojca, i tajemniczej osobie która wykupiła weksle Łęckich.

Rozdział VI

W jaki sposób nowi ludzie ukazują się nad starymi horyzontami

Jest początek kwietnia. Panna Izabela stara się czytać powieści Zoli, jednak zupełnie nie może skupić się na treści. Martwi się zaproszeniem na coroczną kwestę wielkotygodniową, które jeszcze nie dotarło. („Już taki krótki czas, a jej nie proszą.”) Rozmyślania przerywa Florentyna, która przynosi Izabeli list od hrabiny Karolowej. Hrabina zdecydowana jest pomóc Łęckim, płacąc 3000 rubli za zastaw ich serwisu, który sprzedają za 5000 rubli. Panna Izabela nie może pogodzić się z tą sytuacją.

Chwilę później Izabelę odwiedza ojciec i rozmawiają o utracie majątku. Łęcki stara się uspokoić córkę, zapewniając ją, że ma sposób na zarobienie pieniędzy. Snuje plany związane z osobą Wokulskiego. Panna Izabela nie jest z tego zadowolona , uważa że Stanisław jest „aferzysta, awanturnikiem i gburem”.

W czasie obiadu panna Łęcka otrzymuje drugi list od Hrabiny Karolowej, w którym prosi Izabelę by zapomniała o tym co napisała wcześniej i zaprasza ją do wspólnej kwesty. Pisze także o Wokulskim, który ofiarował dużą kwotę (mówi o nim „mój poczciwy Wokulski”) i o nowym kostiumie dla Izabeli.

List od Hrabiny spełnił wszelkie oczekiwania Izabeli. Jej humor psuje się gdy dowiaduje się o tym, że Łęcki ciągle wygrywa w pikietę z Wokulskim. Tłumacząc się migreną opuszcza jadalnie. W samotności rozmyśla o Wokulskim, zastanawiając się kim jest ten człowiek. Gdy Florentyna informuje ją o tym, że Stanisław właśnie kupił ich serwis, Izabela nie ma już wątpliwości.” nabywa nasze weksle, nasz serwis, opętuje mojego ojca i ciotkę, czyli – ze wszystkich stron otacza mnie sieciami jak myśliwiec zwierzynę. To już nie smutny wielbiciel, to nie konkurent, którego można odrzucić, to… zdobywca.”

Rozdział VII

Gołąb wychodzi na spotkanie węża

W Wielką Środę Hrabina Karolowa pożyczyła pannie Izabeli swój powóz. „Przejedź się aniołku, po mieście i pozałatwiaj dobre sprawunki.” Łęcka od razu kazała się wieść do sklepu Wokulskiego. Pchał ją tam niewytłumaczalny instynkt. Na miejscu obsługiwał ją pan Marczewski, o którego sama zapytała. Z uśmiechem odpowiadała na jego zaloty, nie zwracając uwagi na siedzącego za kantorkiem Wokulskiego. Gdy wybrała towary wskazując parasolką na Stanisława zwróciła się do Florentyny mówiąc „ Floro, bądź łaskawa zapłacić temu panu.” Przed wyjściem wypytała jeszcze Wokulskiego o serwis, chcąc przekonać się czy wyjaśni dlaczego go kupił (odpowiedział, że chodzi o zysk).

Po wyjściu panny Izabeli, Wokulski poważnie zastanawiał się nad swoimi uczuciami. Był bardzo zniesmaczony zachowaniem Łęckiej. Nie mógł znieść tego że kokietowała zwykłego subiekta. Jednak nawet przed samym sobą nie chciał przyznać, że drażni go myśl o potencjalnym związku Izabeli i Marczewskiego.

Rozdział VIII

Medytacje

Wokulski stojąc na ulicy, rozgląda się i na widok swojego nowo wykończonego sklepu odwraca ze wstrętem się i idzie w drugą stronę. Krocząc ulicami Warszawy rozmyśla o interesie, o Marczewskim, o swoich pragnieniach, o nędzy jaką widzi. Zastanawia się nad egzystencją człowieka: " Oto miniatura kraju - myślał - w którym wszystko dąży do spodlenia i wytępienia rasy. Jedni giną z niedostatku, drudzy z rozpusty. Praca odejmuje sobie od ust, ażeby karmić niedołęgów; miłosierdzie hoduje bezczelnych próżniaków, a ubóstwo nie mogące zdobyć się na sprzęty otacza się wiecznie głodnymi dziećmi, których największą zaletą jest wczesna śmierć. Tu nie poradzi jednostka z inicjatywą, bo wszystko sprzysięgło się, ażeby ją spętać i zużyć w pustej walce - o nic."

Przypomina sobie swoje dzieciństwo i młodość. Ciężką pracę, brak akceptacji, trud zdobywania wiedzy, Syberię, małżeństwo z Minclową. I tak, w myślach dociera do momentu, w którym pierwszy raz ujrzał Izabelę ubraną w białą suknię, siedzącą w teatralnej loży. Dowiadujemy się, że to z pragnienia zbliżenia się do niej dorobił się wielkiego majątku. Pomógł mu w tym Suzin, przyjaciel z Syberii. Wokulski miał wziąć udział w dostawach dla wojska na wojnę w Bułgarii. Ciężko mu było opuścić miasto, w którym mógł widywać Izabelę, ale gdy tylko udała się do ciotki, postanowił wyjechać. Przed podróżą odwiedził jeszcze zaprzyjaźnionego doktora Szumana, szukając recepty na miłość.

Ze wspomnień wyrywa Wokulskiego spotkanie z dawnym pracownikiem. Wysocki opowiada o tragediach jakie go spotkały. Głoduje i żyje jak nędznik. Stanisław ofiarowuje mu pieniądze i zapewnia pracę. Dziwi się jak łatwo jest uszczęśliwić biednych ludzi. „Jakże oni szczęśliwi, ci wszyscy, w których głód wywołuje apatię, a jedynym cierpieniem jest zimno. I jak łatwo ich uszczęśliwić!...”. Rozmyślając dociera do brzegu Wisły gdzie „wznosił się pagórek najobrzydliwszych śmieci, cuchnących, nieomal ruszających się pod słońcem, a o kilkadziesiąt kroków dalej leżały zbiorniki wody, którą piła Warszawa”. Obserwując nędzarzy (drzemiący na słońcu pijacy i złodzieje, „dwie śmieciarki i jedna kochająca się para , stożona z trędowatej kobiety i suchotniczego mężczyzny, który nie miał nosa”) wraca myślami do panny Izabeli. Wyobraża sobie ich potomstwo, które byłaby tak różne od tego co widzi. Usprawiedliwia także jej zachowanie w sklepie. Uznał, że jest ona jak cień, nie może się jej wyrzec, myśli o niej towarzyszą mu zawsze i wszędzie.

Wokulski rusza w drogę powrotną, i myśli o rozmowie z Wysockim. Mija nędzników, zagląda przez okna do mieszkań i wydaje mu się, że jest jedyną osobą na świecie, która dostrzega potrzeby biednych. „Zdawało mu się, że każda taka rzecz jest chora albo zraniona, że skarży się: „Patrz jak cierpię…”, i że tylko on słyszy i rozumie jej skargi. A ta szczególna zdolność odczuwania ludzkiego bólu urodziła się w nim dopiero dziś, przed godziną.”

W sklepie Wokulski zastaje baronową Krzeszowską. Po chwili wchodzi jej mąż. Para żyjąc w separacji wykorzystuje każdą okazję do robienia sobie wzajemnych złośliwości. Baronowa pyta Wokulskiego o długi męża, a gdy ten nie odpowiada, wychodzi. Zaraz potem wraca Krzeszowski wypytując co mówiła na jego temat żona. Wokulski odpowiedział, że nic ważnego, ale Marczewski mrugnął do barona znacząco. Stanisław decyduje się na zwolnienie subiekta. Na nic zdało się wstawiennictwo Rzeckiego i Krzeszowskich. Następnego dnia Marczewskiego zastępuje pan Zięba.

Rozdział IX

Kładki, na których spotykają się ludzie różnych światów

Przyszedł Wielki Piątek i dzień kwesty. Wokulski zastanawiał się czy pójść czy nie pójść do kościoła. Ostatecznie udaje się tam dopiero w Wielką Sobotę. Obserwując zachowania ludzi, zauważa, że tylko ci biedni modlą się. Bogacze przychodzą tu tylko po to by pokazać się w towarzystwie.

Stanisław podchodzi do Izabeli i Hrabiny i ofiarowuje rulon imperiałów (pieniędzy). Pani Karolowa prosi Wokulskiego by usiadł przy nich i rozmawia z nim bardzo uprzejmie, zapraszając go do siebie. Izabela komentuje sytuację po angielsku, wiedząc, że gość nie zna tego języka. Podczas rozmowy poruszona zostaje kwestia zwolnienia Marczewskiego. Izabela wstawia się za nim, ale Wokulski mówi, że nie przyjmie go sportem, ale wyśle go do pracy w sklepie w Moskwie za dość wysoką pensje.

Stanisław postanawia, że musi koniecznie kupić powóz i nauczyć się języka angielskiego. Pożegnawszy się z kobietami nie opuszcza kościoła, ale siada w pustym konfesjonale, z którego niezauważony może obserwować pannę Izabelę. Jego uwagę przykuwają dwie kobiety. Jedna mocno „uróżowana”, druga stojąca tuz przy konfesjonale z małą córeczką. O tej drugiej, prawdopodobnie wdowie, Wokulski pomyślał bardzo ciepło i stwierdził, że razem z córką mogłyby zostać jego rodziną, gdyby nie kochał panny Łęckiej. Ta ostatnia właśnie opuszczała kościół w towarzystwie hrabiny i jakiegoś młodzieńca. Stanisław spostrzega, że matki z dzieckiem już jej nie ma i postanawia pomóc „uróżowanej” grzesznicy.

Zabiera ją do pokoiku Rzeckiego i pyta dlaczego płakała w kościele. Dziewczyna opowiada o swojej nędznej egzystencji i sporze z gospodynią, której życzyła śmierci. Stanisław jest bardzo zawiedziony zachowaniem dziewczyny, ale mimo tego postanawia ułatwić jej rozpoczęcie nowego życia, wysyłając do magdalenek. Decyzja należy do niej.

W Wielką Niedzielę Wokulski odwiedza Hrabinę, u której zebrała się cała arystokracja. Czuje na sobie wzrok wszystkich obecnych i zauważa, że rozmowy milkną gdy pojawia się w kolejnych salach. Gdy rozmawia z księciem zauważa Izabelę w towarzystwie młodzieńca z kościoła. Hrabina przedstawia Stanisława prezesowej Zasławskiej, która po krótkiej rozmowie o jego stryju wybucha płaczem.

Speszony Wokulski ma zamiar opuścić przyjęcie, ale zatrzymuje go książę. Po krótkiej rozmowie dotyczącej interesów, Stanisław znów znajduje się w towarzystwie Zasławskiej. Wyjaśnia mu ona powód swych łez. Bohater dowiaduje się o uczuciu jakie łączyło ją z jego stryjem i przeszkodach stojących na drodze do ich szczęścia. Na koniec prezesowa prosi Stacha by postawił wujowi nagrobek wykonany z kamienia na którym przesiadywali.

Po opuszczeniu domu hrabiny, Wokulski odsyła powóz i wraca pieszo. Zauważa człowieka, który wygrał zabawę uliczną. Tłum ludzi wielbi bohatera, a chwilę później o nim zapomina. Stanisław widzi w tym człowieku siebie.

Rozdział X

Pamiętnik starego subiekta

Ignacy Rzecki zaczyna swoje przemyślenia od informacji o nowym sklepie. „Mamy tedy nowy sklep: pięć okien frontu, dwa magazyny, siedmiu subiektów i szwajcara w drzwiach. Mamy jeszcze powóz błyszczący jak świeżo wyglancowane buty, parę kasztanowych koni, furmana i lokaja – w liberii”. Dalej przypomina sobie czasy Wiosny Ludów, kiedy razem z panem Katzem byli w armii węgierskiej. Opowiada o walkach i przyjaźni z innymi wojskowymi. Dowiadujemy się, że Katz popełnił samobójstwo. Następnie pisze o swojej tułaczce po europejskich krajach i długim powrocie do Polski. W ojczyźnie trafił do rosyjskiego więzienia w Zamościu, czego musimy domyślać się z treści. W 1853 roku wrócił do Warszawy dzięki pomocy Jana Mincla (wysłał mu pieniądze i zaoferował pracę w sklepie). Synowie starego Mincla kłócili się bez przerwy. Jan był zwolennikiem Napoleona, Franz zaś jego przeciwnikiem i udowadniał, że ma korzenie niemieckie. Nawet kiedy Franz umierał, bracia wydziedziczali się nawzajem. „Mimo to Franz cały majątek zapisał Janowi, a Jan przez kilka tygodni chorował z żalu po bracie.”

W dalszej części rozdziału Ignacy wrócił do wiadomości o sklepie Wokulskiego. Opowiada o przeprowadzce do nowego mieszkania i wzruszeniu gdy okazało się, że Stanisław kazał przenieść tam wszystkie jego rzeczy. Dzięki temu w nowym miejscu miał dokładnie taki sam pokoik.

Rzecki coraz bardziej martwi się o przyjaciela, którego nic nie interesuje i nie ma żadnego celu. Jakby tego było mało, do Wokulskiego przychodzą tajemnicze wiadomości i podejrzani ludzie (Pan Collins, pani Meliton). Nie podobają mu się także stosunki panujące w sklepie i traktowanie jednego z pracowników Żyda Henryka Szlangbauma. Ignacy opisuje także uroczysty dzień święcenia sklepu i z niezadowoleniem stwierdza, że tradycja ta zupełnie straciła swój charakter. Na bogatym obiedzie dowiaduje się do Marczewskiego, Izabela Łęcka jest jedynym powodem zachowania Wokulskiego. Wszystko co robi, robi dla niej. Rozmowa z doktorem Szumanem potwierdziła te informacje.

Rozdział XI

Stare marzenia i nowe znajomości

Rozdział rozpoczyna się od przedstawienia sylwetki pani Meliton. Kiedyś była łagodną nauczycielką, kochającą swój zawód. Wyszła za podstarzałego guwernera, który upijał się, a małżonkę „czasami okładał kijem”. Krótko po jego śmierci kobieta zachorowała i zrezygnowała z nauczania. Zajęła się rekomendowaniem nauczycieli i swataniem. Wokulskiego informowała o wszystkim co związane z panną Łęcką. Co jakiś czas przychodziła do sklepu i zostawiała informację o której godzinie Izabela będzie spacerować w Łazienkach, wybierając sobie za usługę jakiś towar. Gdy któregoś dnia Stanisław wybierał się do parku by „przypadkowo” spotkać ukochaną, odwiedził go książę i zabrał na zebranie. Wokulski przedstawił plany założenia spółki. Po krótkiej dyskusji jego pomysł został zaakceptowany.

Po udanej sesji Stanisław poznaje młodzieńca, którego widział w kościele i na śniadaniu u Hrabiny. Nazywa się Julian Ochocki i jest naukowcem. Rozmawiając udają się do Łazienek. Gdy okazuje się, że mężczyzna nie myśli o małżeństwie, Wokulski słucha go uważniej. Ochocki opowiada mu o maszynie latającej którą chciałby zbudować. Dyskutują jeszcze chwile, po czym młodzieniec zostawia towarzysza. Stanisław do późnych godzin błąka się po parku. Jego myśli krążą wobec samobójstwa. Nagle pojawia się grupa opryszków, a Wokulski zamiast uciekać zaczyna ich prowokować. Jego zachowanie zaskakuje bandytów, którzy uciekają. Wokulski wraca do domu, gdzie lokaj przekazuje mu list od pani Meliton.

Rozdział XII

Wędrówki za cudzymi interesami

W liście, pani Meliton informowała Wokulskiego o licytacji kamienicy Łęckich i o wyścigach, w których startować będzie klacz należąca do baronowej Krzeszowskiej. Stanisław postanawia kupić konia, by zrobić na złość Krzeszowskim, wrogom Łęckich. Płaci 800 rubli pośrednikowi Maruszewiczowi, o 200 rubli więcej niż chciała baronowa, jednak żadna ze stron transakcji tego nie wie.

Po wyjściu Maruszewicza Wokulski wybiera się do adwokata by kupić kamienicę, jednak uświadamia sobie, że nawet jej nie widział, co mogłoby wzbudzić podejrzenia. Dom, jak wiele innych budynków w Warszawie był barwy żółtej, jednak „kamienica wydawała się żółciejszą od innych”. Wokulski nie jest nim zachwycony. Minięty przez wychodzącą z budynku kobietę z córeczką, którą widział w kościele, postanawia przyjrzeć się liście lokatorów. Mieszkają tu studenci, baronowa Krzeszowska, Maruszewicz, emerytka Jadwiga Misiewicz i Helena Stawska (kobieta z kościoła).

Po obejrzeniu kamienicy, Wokulski udaje się do adwokata, któremu oświadcza, że chce zapłacić 90 tysięcy rubli, mimo że jedyna zainteresowana osoba (baronowa) będzie licytować do 60 tysięcy. Po dłuższych tłumaczeniach adwokat zgadza się licytować w jego imieniu pod warunkiem, że znajdzie osoba trzecia, która będzie podbijać cenę. Stanisław odwiedza znajomego Żyda, ojca Henryka Szlangbauma i prosi go o znalezienie kogoś, kto zgodziłby się licytować. Szlangbaum obiecuje zachować sprawę w tajemnicy.

Po załatwieniu wszystkich spraw związanych z licytacją Wokulski i Maruszewicz udają się obejrzeć klacz. Stanisław pokrywa zaległości barona za wynajęcie stajni i nie szczędzi pieniędzy na opiekę nad zwierzęciem. Wmawia sobie, że wygrana konia w wyścigu będzie oznaczać miłość panny Izabeli do niego. Często odwiedza klacz i uznaje jej zachowanie za miarę uczuć Łęckiej. Nie przyjmuje także oferty barona, który chce odzyskać konia.

Rozdział XIII

Wielkopańskie zabawy

W dzień wyścigu Wokulski zerwał się z lóżka o godzinie piątej i od razu pojechał odwiedzić klacz. Godziny mijały bardzo powoli. Gdy nadszedł czas Stach wsiadł do powozu i udał się na wyścigi. Na miejscu było już pełno dorożek. Zaraz po opuszczeniu pojazdu poszedł do swojego konia i obiecał dżokejowi Yungowi dodatkowe 50 rubli za wygraną. Pogłaskał klacz i poszedł w stronę trybun, wypatrując Izabeli.

Panna Łęcka przyjechała na wyścigi w towarzystwie ojca, hrabiny Karolowej i prezesowej Zasławskiej. Gdy towarzystwo spotkało się z Wokulskim Izabela była dla niego niezwykle miła. Cieszyła ją myśl, że baron nie zyska na zwycięstwie klaczy więc jeszcze upewniła się czy na pewno wygra. Stanisław zapewnił, że tak po czym zagwarantował Yungowi 100 rubli więcej. Klacz zwyciężyła, a cały tłum zaczął krzyczeć nazwisko właściciela. Przybiegł sportsmen i przekazał Wokulskiemu pieniądze za wygraną i za kupno konia. Całą kwotę Stach złożył na ręce panny Izabeli na cele charytatywne. Radosny nastrój przerwało pojawienie się barona Krzeszowskiego, który potrącił zwycięzcę i obraził Łęcką mówiąc, że jej wielbiciele triumfują na jego koszt. Stanisław poprosił barona na stronę, po czym wyzwał go na pojedynek (za powód podając potrącenie).

Prosto z wyścigów Wokulski pojechał do doktora Szumana, którego prosił o sekundowanie podczas pojedynku. Szuman wraz z Rzeckim udali się do hrabiego by ustalić z jego sekundantami szczegóły. Baron gotowy był przeprosić „nawet listownie”, jednak oferta została odrzucona więc ustalono termin, na godzinę dziewiątą dnia następnego.

Panowie spotkali się o umówionej porze. Pojedynek miał trwać do pierwszej krwi. Wygrał Wokulski. Uniknął kuli barona, sam trafiając go celnie w pistolet (zasłaniał nim twarz). Uderzenie było tak silne, że wybiło Krzeszowskiemu zęba i raniło policzek. Ostatecznie przeciwnicy pogodzili się, a Stanisław wyjawił prawdziwy powód pojedynku. „Obraziłeś pan kobietę…” powiedział.

Trzy dni po pojedynku pan Colins udzielał Wokulskiemu lekcji angielskiego. Naukę przerwała niespodziewana wizyta Maruszewicza, który oznajmił, że nie może spełnić prośby Szlangbauma o licytowanie kamienicy Łęckich. Stanisław, początkowo zaskoczony wiedzą Maruszewicza, szybko domyślił się, że to jego miał na myśli stary Żyd, gdy mówił o „porządnym katoliku, którego wynajmuje do licytacji za piętnaście rubelków”. Wywnioskował też, że to on jest odpowiedzialny za rozgłoszenie wiadomości, o tym kto stał się właścicielem klaczy. Stacha zaniepokoiła myśl, że tyle wie o jego interesach dlatego gdy jakiś czas później pojawił się prosząc o pożyczkę dla barona, dał mu 400 rubli (chciał 1000), mimo iż zauważył, że podpis Krzeszowskiego jest sfałszowany.

Chwilę po Maruszewiczu do Wokulskiego przyszedł adwokat. Powiedział, że jego nieracjonalne zachowanie powoduje, że spółka może nie powstać bo przyszli wspólnicy przestaną mu ufać. Ostrzegł, że jeszcze jeden błąd może wszystko zaprzepaścić. Zaproponował Stachowi, by nie kupował kamienicy Łęckich na swoje nazwisko, a on pożyczy mu firmy i zabezpieczy własność. Stanisław zgodził się, ale podkreślił, że ten budynek ma dla niego większą wartość niż jakakolwiek spółka.

Wieczorem przyszedł jeszcze Mikołaj, służący Łęckiego z listem. Pan Tomasz zapraszał Wokulskiego na obiad, ponieważ jego „córka koniecznie życzy sobie bliżej poznać Pana.” Stanisław opadł na fotel i przeczytał list jeszcze kilka razy po czym odpisał. Jeszcze tego wieczoru w rozmowie z Rzeckim zdradził swoje uczucia: „Za takie szczęście oddam życie…”

Rozdział XIV

Dziewicze marzenia

Cały rozdział poświęcony jest rozmyślaniom Izabeli o Wokulskim. Nie może ona pogodzić obrazu kupca i człowieka jakim okazuje się Stanisław. Gardzi jego zawodem, urodzeniem i jednocześnie jest zachwycona jego odwagą, manierami. Z każdym spotkaniem dostrzegała w nim coś nowego, intrygującego i magnetycznego. Zaskakiwał ją stosunek arystokracji do jego osoby. Jej ojciec, hrabina, Książę i prezesowa byli nim zachwyceni. Jednak to, że jest „dorobkiewiczem” przekreślało jego szanse na bliższe relacje z Łęcką.

W dalszej części opisany jest dzień wyścigu i pojedynku z perspektywy panny Izabeli. Przykrość, jaką sprawił jej baron, reakcja na sytuację jednej tylko osoby – Wokulskiego. Zdenerwowanie podczas pojedynku, i ulga po jego zakończeniu. Zdarzenia te przyniosły efekt. Łęcka otrzymała list od barona, w którym przeprosił za wszystko i przesłał jej wybity ząb w kosztownym puzderku. Jej stosunek do Stanisława uległ nagłemu ociepleniu, do tego stopnia że zaproponowała ojcu zaproszenie go na obiad.

Rozdział XV

W jaki sposób duszę ludzką szarpie namiętność, a w jaki rozsądek

Wokulski po otrzymaniu listu zastanawiał się co może znaczyć to zaproszenie. „Dlaczego oni mnie zaprosili? – pytał czując lekki dreszcz wewnętrzny. – Panna Izabela chce się ze mną poznać… Ależ oczywiście dają mi do zrozumienia, że mogę się żenić!... Byliby chyba ślepi albo idioci, żeby nie spostrzegli co się ze mną dzieje wobec niej.” Za chwilę jednak myślał, że od obiadu do małżeństwa daleka droga. Stanisława dręczyły także myśli o swojej tożsamości. Nie poznawał siebie. „We ,mnie jest dwu ludzi – mówił – jeden zupełnie rozsądny, drugi wariat. Który zaś zwycięży?”

W dzień obiadu Wokulski męczył inny problem. Co ubrać, czy frak czy surdut? Ostatecznie wybrał frak, zadbał o toaletę, zamówił nawet fryzjera. Śmiał się, że jego uniwersyteccy i syberyjscy przyjaciele nie byliby w stanie wyobrazić go sobie podobnej sytuacji. Wpół do szóstej wsiadł do powozu i blady pojechał by zmierzyć się z niebezpieczeństwem.

Rozdział XVI

Ona” – „On” – i ci inni

W dzień wizyty Wokulskiego panna Izabela była u hrabiny. Miała nadzieje na spotkanie z włoskim aktorem Rossim, którego poznała w Paryżu. Niestety tragik nie zjawił się więc Łęcka miała nienajlepszy humor. Gdy wróciła do domu z rozmarzeniem przeglądała podarowany jej przez Rossiego egzemplarz Romea i Juli. Wspominała pobyt w Paryżu i zaloty aktora. Przypomniawszy sobie o wizycie Wokulskiego, pomyślała że mógłby on być powiernikiem jej sekretów i uczuć.

Stanisława przyjmuje Łęcki, witając go serdecznie. Krótką chwilę rozmawiają o kamienicy, za którą pan Tomasz spodziewa się dostać ponad 100000 rubli. Obiecuje też, że gdy ją sprzeda pieniądze odda na procent Wokulskiemu. Przechodzą do jadalni, gdzie po przywitaniu się z panną Łęcką i Florentyną zasiadają do stołu. Podczas obiadu Stanisław celowo łamie zasady etykiety. Kładzie sztućce w złym miejscu, je rybę nożem i widelcem. Zachowanie nie przeszło obojętnie i zostaje skomentowane przez Izabelę, dzięki czemu Wokulski ma okazję do opowiedzenia o posiłkach spożywanych wśród angielskich lordów (czym imponuje Łęckiej). Po obiedzie pan Tomasz otrzymuje list od hrabiny i pod pretekstem odpisania opuszcza towarzystwo. (Naprawdę udaje się na drzemkę, a list napisał sam.)

Stanisław pierwszy raz ma okazję dłużej porozmawiać z Izabelą. Gdy został z nią sam „krew uderzyła mu do głowy”. Po dłuższym milczeniu Łęcka zapytała gościa jak może odwdzięczyć się za sprawę z baronem Krzeszowskim. Wokulski odpowiada, że prosi jedynie o jedno: „ażebym mógł służyć pani, o ile mi siły starczą. Zawsze i we wszystkim. Konwersację przerywa wyspany Łęcki. Jeszcze przez chwilę rozmawiają, między innymi o wyjeździe do Paryża. Przed wyjściem Stanisław obiecuje, częstsze wizyty i wspólną podróż do stolicy Francji.

Rozdział VII

Kiełkowanie rozmaitych zasiewów i złudzeń

Wracając do domu Wokulski przypominał sobie wszystkie szczegóły wizyty u Łęckich. Pamiętał każdy uśmiech i gest jaki wykonała panna Izabela. Czuł jak budzi się w nim wielka dobroć dla wszystkich ludzi znanych mu i nie znanych. Gdy przyszedł do sklepu dowiedział się, że Oberman zgubił ponad 400 rubli i zdecydował się darować mu dług. Tego dnia los uśmiechnął się także do Marii, dziewczyny z kościoła, której Stanisław kiedyś pomógł. Nauczyła się już szycia więc Wokulski zapewnił jej pokój u Wysockiego i potrzebny sprzęt by mogła uczciwie zarabiać.

Fala życzliwości objęła także Krzeszowskiego, do którego Stanisław wybiera się by porozmawiać o spłacie długów barona. Drzwi otwiera służący i nie wpuszcza Wokulskiego, tłumacząc zachowanie chorobą gospodarza. Krzeszowski unika wszystkich, ponieważ boi się komorników, ale gdy dowiaduje się kto go odwiedził, złości się na służącego, że nie zaprosił gościa.

Nazajutrz Wokulski otrzymuje dwa listy. W jednym pani Meliton informuje go, że Izabela o godzinie 14 będzie na spacerze w Łazienkach. Drugi list jest od adwokata, który koniecznie chce się spotkać, Stanisław więc udaje się do niego. Na miejscu razem ze starym Szlangbaumem ustalają szczegóły licytacji kamienicy Łęckich.

Po południu Stach „przypadkowo” spotyka Łęckich i hrabinę na spacerze w Parku Łazienkowskim. Ma okazję porozmawiać z ukochaną w cztery oczy. Łęcka zachwyca się włoskim aktorem Rossim i ubolewa nad tym, że tak wielki tragik jest tak niedoceniany w stolicy. Gdy Wokulski wraca do domu natychmiast organizuje odpowiednią oprawę następnego przedstawienia. Między innymi wysyła Obermana po wiązanki kwiatów.

Rozdział XVIII

Zdumienia, przywidzenia i obserwacje starego subiekta.

Rzecki poproszony prze Wokulskiego udaje się do teatru, by po III akcie wręczyć Rossiemu album. Ignacy źle czuje się wśród tłumu, wydaje mu się, że wszyscy go obserwują naśmiewając się z jego stroju. Gdy tylko nadarza się okazja zamienia się miejscami ze spotkanym znajomym i prosi go o ofiarowanie aktorowi albumu. Usiadłszy w dalszym rzędzie, Rzecki dostrzega Stacha, a potem pannę Izabelę siedzącą w loży. Domyśla się, że cały ten cyrk urządzony jest wyłącznie dla niej.

W drodze powrotnej Ignacy wstępuje do restauracji i wypija „siedem kufli”. Wraca do domu całkowicie pijany. Nazajutrz pierwszy raz w życiu spóźnia się do pracy, gdzie Klejn przekazuje mu anonimowy list. Treść wskazuje na to, że Wokulski chce kupić kamienicę Łęckich. Szczegółów Rzecki dowiaduje się od pracowników. Nie chcąc wierzyć w całą historię, postanawia udać się na licytacje i sam się przekonać jaka jest prawda. Obawy o przyjaciela zwiększyła decyzja Stanisława o odrzuceniu propozycji Suzina dotyczącej wyjazdu do Paryża i zbicia jeszcze większego majątku. Postępowanie Wokulskiego wydaje się Rzeckiemu tym bardziej niedorzeczne, że i tak miał zamiar wyjechać do Paryża na wystawę.

W dzień licytacji Ignacy dociera na miejsce godzinę przed czasem, więc udaje się do kaplicy, gdzie dostrzega baronową Krzeszowską. W okolicy sądu i w samym budynku kręci się tłum Żydów (starozakonnych). Gdy rozpoczyna się licytacja, baronowa i Łęcki wysyłają swoich pośredników by odpowiednio nastawili tłum (jedna strona mówiła, że kamienica jest ruderą, druga że budynek jest wart 120 tysięcy rubli). Ostatecznie nieruchomość nabywa stary Szlangbaum za dziewięćdziesiąt tysięcy. Obie strony są niezadowolone. Baronowa, ponieważ licytowała do siedemdziesięciu tysięcy i Łęcki, który spodziewał się dostać najmniej 120 tysięcy, chociaż kamienica była warta pięćdziesiąt tysięcy mniej.

Mimo, że słowa Klejna potwierdziły się, Ignacy nie dopuszcza do siebie myśli, że kamienica mogłaby być kupiona w imieniu Stacha. „A więc dom kupił Szlangbaum, i to za dziewięćdziesiąt tysięcy, jak przepowiadał Klejn. No, ależ Szlangbaum to przecie nie Wokulski… Stach nie zrobiłby takiego głupstwa… Nie!... I z tą panną Izabelą farsa, plotki…”

Rozdział XIX

Pierwsze ostrzeżenie

Po licytacji Rzecki wracając do sklepu i ze zdumieniem zauważa, że od dwóch tygodni nie zmienił wystawy. Na miejscu zastaje czekającego na niego Marczewskiego. Ignacy dowiaduje się, że Stanisław nie jadąc do Paryża z Suzinem traci pięćdziesiąt tysięcy rubli (a nie dziesięć tysięcy, jak do tej pory myślał). Decyduje, że natychmiast musi porozmawiać z Wokulskim, i w chwili gdy się do niego wybiera, pan Klejn przynosi list od Izabeli, i prosi o przekazanie go adresatowi.
Stach, zobaczywszy adres nadawcy, gorączkowo rozrywa kopertę i czyta. Ignacy w tym czasie próbuje dowiedzieć się jakie są powody odrzucenia propozycji Suzina, aż dostaje do przeczytania liścik. Izabela dziękuje w nim za owacje dla Rossiego i zaprasza Wokulskiego na obiad w celu omówienia wspólnego wyjazdu do Paryża. Kończy zdaniem „Naturalnie jedziemy razem, gdyż bez miłego Pańskiego towarzystwa podróż straciłaby dla mnie połowę wartości." Rzecki nie ma już żadnych wątpliwości – jego przyjaciel został całkowicie omotany przez Łęcką, dla której poświęca wszystko. Nawet opowieścią o swojej nieszczęśliwej miłości i złych doświadczeniach z kobietą, nie udaje mu się sprowadzić Stanisława na ziemię.
Dyskusję przerywa nagła wizyta bardzo zdenerwowanego Łęckiego. Rzecki zostawia mężczyzn samych, a Wokulski zajmuje się gościem (Łęcki stwierdza, że jego córka nie umiałaby się nim tak zaopiekować). Pan Tomasz zaczyna żalić się Stanisławowi na cenę, za jaką sprzedana została jego kamienica. Stach pociesza go, obiecując że da mu aż dziesięć procent od powierzonej kwoty. Rozlega się pukanie do drzwi i wchodzi Henryk Szlangbaum i przedstawił się Łęckiemu jako „syn tego „podłego” lichwiarza, na którego tyle pan wymyślał.” Oświadcza mu także, że „Ojciec natychmiast odstąpi ten dom za dziewięćdziesiąt tysięcy… nabywca odda go panu za siedemdziesiąt…” Wokulski przerywa Henrykowi, a ten żegna się i wychodzi.

Po powrocie do domu pan Tomasz rozmawia z córką o swoim niezadowoleniu z ceny za jaką została sprzedana kamienica i o Romowie z Wokulskim. Izabela dziwi się dlaczego ojciec otrzymał tak wysoki procent za powierzony Stanisławowi kapitał. Gdy Łęcki poszedł się położyć, ich dom odwiedzają wierzyciele, którzy liczą na zwrot długów, skoro kamienica została sprzedana. Panna Izabela obiecuje że zwróci pieniądze, nawet jeśli miałaby nie pojechać do Paryża. Od ojca dowiaduje się o ogromnym zadłużeniu.

Jeszcze tego dnia Łęckich przybywa hrabina Karolowa z wiadomością o powrocie Kazimierza Starskiego, dawnego konkurenta Izabeli. Hrabina namawia Łęcką, by zrezygnowała z wyjazdu ze Stanisławem, a zamiast tego spędziła lato u niej na wsi, gdzie będzie mogła odnowić znajomość ze Starskim. Radzi jej także zastanowienie się nad małżeństwem z nim.

Następnego dnia w czasie kiedy Izabela wyczekuje Starskiego ponownie przychodzą wierzyciele. Tego dnia ma pojawić się także Wokulski by uregulować długi Łęckich. Izabela otrzymuje list od baronowej Krzeszowskiej, która żali się , że Stanisław kupił kamienice znacznie za nią przepłacając, a ona obawia się wypowiedzenia jej mieszkania lub podwyższenia czynszu. Ojciec, dowiedziawszy się o tym przyznaje, że jest to możliwe.

Podczas rozmowy z Wokulskim pan Tomasz informuje go, że wyjazd do Paryża jest niemożliwy ze względów finansowych. Stanisław jednak zobowiązuje się pokryć wszelkie koszty i udziela Łęckiemu kredytu na bardzo dobrych warunkach.

Do pana Tomasza przychodzą lekarze, więc Wokulski opuszcza jego pokój. W salonie czekała na niego panna Izabela, która od razu zaczęła robić mu wyrzuty z powodu kupna kamienicy, a potem serwisu. Oskarżyła go o prześladowanie jej rodziny. Rozmowę przerywa przybycie Starskiego. Łęcka bardzo od niechcenia przedstawia mu Stanisława, po czym zaczyna kokietować nowego gościa w języku angielskim, myśląc że ten pierwszy nic nie zrozumie. Młodzi snują plany związane z latem na wsi, lekceważąco wyrażając się o bohaterze.

Gdy lekarze wyszli Wokulski wraca do pana Tomasza. Ze względu zdrowotnych staruszek dostał on nakaz wyjazdu na wieś. Mężczyźni dokończyli rozmowę o pożyczce, a Łęcki zapytał Stacha o kupno kamienicy. Ten nie skłamał i zapewnił, że w każdej chwili odsprzeda mu ją za taką samą kwotę.

Jeszcze tego samego dnia Wokulski ponownie odwiedza Łęckich. Prosi Izabelę o przekazanie Rossiemu wieńca, ponieważ on nie będzie mógł tego zrobić. Po bardzo chłodnym pożegnaniu informuje, że jeszcze tej nocy wyjeżdża do Paryża.

Rozdział XX

Pamiętnik starego subiekta

Rozdział rozpoczyna się słowami Rzeckiego „I wyjechał!... Pan Stanisław Wokulski (…) Jednego dnia mówił, że nie wie kiedy pojedzie, a na drugi dzień – szast… prast… i już go nie ma.”

Przed wyjazdem Stach mówi Ignacemu, że nie jest już tajemnicą kupno przez niego kamienicy i prosi go by zadbał o ściąganie czynszów („Pani Krzeszowskiej możesz podnieść jakieś kilkanaście rubli, niech się trochę zirytuje.)

Następnie wspomina dzień wyjazdu przyjaciela. Odwiózł go wtedy na dworzec, gdzie spotkali doktora Szumana, który powiedział, że tym samym pociągiem będzie jechał Starski, „próżniak, bankrut i eks-konkurent”. Gdy Stach odjechał Rzecki razem z doktorem rozmawiając wracali do domu. Wszystkie nadzieje związane z zachowaniem Wokulskiego zostały rozwiane. Ignacy podejrzewał, że bohater skupia się na polityce, tymczasem jego interesowała tylko miłość.

Dalej Rzecki opowiada o wizycie dawnego przyjaciela Machalskiego (kiper o Hopfera). To spotkanie przypomina mu dawne czasy, kiedy poznał Wokulskiego w piwnicy u Hopfera. Staś rozmawiał wtedy z ojcem, który zarzucał mu wydawanie pieniędzy na książki, a nie na proces o majątek dziadka szlachcica. Wspomina czasy gdy Wokulski mieszkał u niego i razem spotykali się na wieczornej herbacie u Minclowej (potem przychodził tylko Staś). Następnie opowiada o tajemniczym spotkaniu, na którym Stanisław zgłosił się jako „gotowy do czynu” (mowa o przygotowaniach do powstania styczniowego). Po tych wydarzeniach Wokulski znika w głębokiej Rosji. Dopiero po dwóch latach z otrzymanego listu Ignacy dowiaduje się, że przyjaciel jest w Irkucku. Po kilku latach powraca wykształcony . Nie mogąc znaleźć pracy („Kupcy nie dali mu roboty, gdyż był uczonym, a uczeni nie dali mu także, ponieważ był eks-subiektem”) , ożenił się z wdową po Minclu i przejął jego interes. Małgosia świata poza nim nie widziała, a on zmarniał pod jej pantoflem. Gdy umarła (nasmarowała się mazidłem na młodość), Stach całkowicie wycofał się z życia społecznego, aż namówiony przez Rzeckiego wybrał się do teatru. „Poszedł do teatru i… na drugi dzień nie mogłem go poznać, w starcu ocknął się mój Stach Wokulski. Wyprostował się, oko nabrało blasku, glos siły… Od tej pory chodził na wszelkie przedstawienia, koncerty i odczyty.”

Rozdział XX

Pamiętnik starego subiekta

Rzecki zaczyna pamiętnik od rozważań nad zmienną sytuacją polityczną w Europie. Przypomina sobie, że i w jego życiu zaszła zmiana. Od tygodnia nie zajmował się sklepem tylko kupioną przez Wokulskiego kamienicą.

Gdy Ignacy zobaczył budynek nie był zachwycony. Na podwórku piętrzyły się śmieci a wokół płynęły ścieki i mydliny z pralni paryskiej. Dowiedziawszy się, że stróż siedzi w kozie udał się do mieszkania rządcy Wirskiego. Gdy okazało się, że ten walczył razem z Napoleonem i był świadkiem jego triumfów szybko odnalazł w nim przyjaciela.

Razem udali się do mieszkań lokatorów. Od studenta dowiedział się, że ani on ani jego współlokatorzy nie zamierzają płacić czynszu. Baronowa Krzeszowska także nie zamierzała płacić, do czasu kiedy z kamienicy nie zostaną usunięci niemoralnie zachowujący się mieszkańcy. Szczególnie przeszkadzała jej Stawska, która jak twierdziła uwodzi wszystkich mężczyzn. W ostatnim odwiedzonym mieszkaniu mieszkała właśnie Stawska razem z matką i córeczką. Była to bardzo skromna i nieszczęśliwa kobieta (nie miała wieści od męża od dwóch lat), ciężko pracująca na utrzymanie. Rzecki obniżył jej czynsz i obiecał że Wokulski pomoże w odszukaniu zaginionego.

Opuściwszy kamienicę pomyślał: „miałem uregulować finanse kamienicy i otóż uregulowałem je tak, że na pewno dochód zmniejszył się o trzysta rubli rocznie”.

TOM II


Rozdział I

Szare dnie i krwawe godziny

Wokulski jedzie pociągiem do Paryża. W czasie podróży obojętnieje na wszystko. Na miejscu wita go Suzin i zawozi do pięciopiętrowej kamienicy, w której obojgu wynajął mieszkania. Po krótkiej rozmowie o interesach zostawia Stacha samego by mógł odpocząć.

Wokulski jednak nie może zasnąć więc idzie na spacer. Zachwyca się paryską architekturą i uliczkami. Porównuje wysokie, pięciopiętrowe kamienice do warszawskich, które mają zaledwie trzy piętra. Gdy wraca zastaje czekających na niego interesantów. W rozmowach miał towarzyszyć mu znający cztery języki, pomocnik Suzina – pan Jumart. Wokulski kolejno przyjmuje pułkownika, który chce być przewodnikiem po Paryżu, pana Escabeau handlującego karabinami i pewną baronową która chce mu sprzedać tajemnice. Od Jumarta dowiaduje się że ma on podwójny doktorat z filozofii, a pracuje jako służący. Zadziwiają go tutejsze zwyczaje. Po spotkaniach wybiera się na kolejny spacer, by odpędzić od siebie myśli o pannie Izabeli, jednak bez powodzenia. Wydaje mu się nawet, że widzi ją w tłumie paryżan. Zwiedza coraz dalsze zakątki miasta i myśli o możliwości zamieszkania w Paryżu. Przypuszcza że tym miejscu wszystko ułożyłoby się inaczej, a i on kochałby z wzajemnością.

Rozdział II

Widziadło

Pewnego dnia Wokulski jak zwykle przyjmuje interesantów. Jednym z nich jest profesor Geist. Opowiada Stachowi o badaniach nad metalem lżejszym od powietrza i pokazuje mu swoje wynalazki. Mówi też o tym jak doświadczenia pochłonęły kilka fortun, i proponuje Wokulskiemu sfinansowanie kolejnych eksperymentów. Otrzymuje od niego trzysta franków.

Po wyjściu Geista Wokulski rozmawia o nim z Jmartem. Dowiaduje się, że wszyscy mają chemika za starego wariata, a podobne sztuczki z metalami umie Palmieri, profesor magnetyzmu. Mężczyźni udają się na jego pokaz, podczas którego okazuje się, że nie można zahipnotyzować Wokulskiego ( Stach podejrzewał, że został zmagnetyzowany przez Geista i Łęcką).

Po wyjeździe Suzina bohater zajmuje się pracą. Zarabia tyle, że zwracają mu się wszystkie wydane w Warszawie pieniądze. Któregoś dnia otrzymuje list od Rzeckiego. Ignacy pisze o poznanej pani Helenie i prosi go o odnalezienie jej zaginionego męża. Sądząc, że poznana wcześniej baronowa może pomóc w tej kwestii, płaci jej cztery tysiące franków za rozwiązanie sprawy Ludwika Starskiego.

Samotne dni w Paryżu Wokulski spędza na zwiedzaniu miasta. Któregoś dnia odwiedza profesora Geista. Okazuje się, że Chemikowi udało się sprzedać materiał wybuchowy anglo-amierykańskiej kompanii, więc ma pieniądze na badania. Stanisław dostaje od niego kawałek metalu, który ma mu służyć jako amulet. Żegnając się zapewnia chemika, że wkrótce znów przyjdzie, ale ten odpowiada mu: „Jeszcze nie ukończyłeś swoich rachunków ze światem; (…) Przyjdziesz tu, kiedy ci już nic nie zostanie z dawnych złudzeń.”

Stanisław pisze list do Rzeckiego, jednak odrzuca pióro po słowach „do Warszawy już nie wrócę”. Jest przerażony tą myślą. Wkrótce otrzymuje list od prezesowej Zasławskiej, w którym prosi go by szybko wracał i pogodził się z Izabelą. Stachowi „oczy zaiskrzyły się”. Natychmiast reguluje rachunek i udaje się w drogę powrotną do Ojczyzny.

Rozdział III

Człowiek szczęśliwy w miłości

Po powrocie do Warszawy Wokulski otrzymuje kolejny list od Zasławskiej z zaproszeniem do Zasławka. Po przejrzeniu ksiąg sklepowych, Rzecki daje mu następny list, tym razem od Suzina, który proponuje kolejny interes w zimie. Opisuje, że w październiku przyjedzie do Moskwy.

W pociągu do Zasławska przysiada się do Stanisława baron Dalski, który opowiada o swoich zaręczynach z Eweliną Janocką. Jest od niej dużo starszy i bardzo ją kocha. Obdarowuje ukochaną drogą biżuterią, zmienił nowe obicia mebli, bo nie podobały się jej, zapisał jej w testamencie cały majątek. Od barona Stach dowiaduje się o licznym towarzystwie goszczącym w majątku prezesowej. Jest tam Ewelina Janocka, Julian Ochocki, Kazimierz Starski, który zaleca się do wdowy po Wąsowskim. Najważniejsza jednak jest informacja o częstych wizytach Łęckich.

Rozdział IV

Wiejskie rozrywki

W drodze powozem do majątku prezesowej Wokulski i baron spotkają jadących brekiem gości: narzeczoną barona, wdowę Wąsowską, Felicję Janowską, Ochockiego i Starskiego. Mężczyźni przesiadają się i wszyscy brekiem udają się na miejsce. Po obfitym śniadaniu, towarzystwo rozchodzi się do pokojów. Prezesowa zatrzymuje Wokulskiego i kolejno wypytuje o pierwsze wrażenia o poznanych osobach, po czym doradza mu spacer po parku.

Podczas zwiedzania majątku Stanisław zauważa, że mieszkający tu ludzie, służący i pracownicy są szczęśliwi i chwalą gospodynię. Po obiedzie wszyscy zbierają się w altanie. Dochodzi tam do konfliktu poglądów między Starskim, który twierdzi, że małżeństwa powinny być zawierane ze względu na majątek i pozycję, a Wokulskim sądzącym odwrotnie. Przyznaje, że sam ożenił się „by nie umrzeć z głodu” , zna to prawo i dlatego żałuje „tych, którzy muszą mu ulegać”. Swoimi argumentami zdobywa sobie jeszcze większą sympatię Zasławskiej i wdowy Wąsowskiej.

Z obserwacji relacji łączących gości Stach domyśla się, że Ewelina udaje uczucia do barona, a tak naprawdę coś łączy ją ze Starskim.

Kolejnego dnia, po śniadaniu Wąsowska zabiera Stanisława na konną przejażdżkę, podczas której nachalnie go uwodzi. Wokulskiego jednak nie skusiły jej wdzięki, czym bardzo rozgniewał wdowę. Wyjawia mu, że kokieterią zapełnia sobie pustkę w życiu. „Z dziesięciu tych, którzy mi się oświadczają wybieram jednego, który wydaje się najciekawszym, bawię się nim, marzę o nim.” I tak „choćby co miesiąc”. Mimo ostrych słów, które padły podczas dalszej dyskusji, rozstają się w przyjaźni. Wokulski jest wdzięczny Wąsowskiej że otworzyła mu oczy na zachowania kobiet.

Rozdział V

Pod jednym dachem

Podczas przejażdżki Wokulskiego i Wąsowskiej majątek odwiedza Łęcka. Przyjechała niezbyt chętnie, ponieważ domyślała się, że zastanie tu Stanisława. Mówiła do siebie „choćbym nawet musiała kiedyś wyjść za niego to jeszcze nie mam racji śpieszyć się na powitanie”. Jej wszystkie plany musiały ulec zmianie. Wiedziała, że Starski nie ma żadnego majątku, poza tym nigdy nie ożeniłby się z „gołą panną”, a i baron przestał o nią konkurować. W Zasławiu wszyscy goście zachwycali się osobą Wokulskiego. Izabela była pewna, że on pierwszy wybiegnie jej na powitanie, tymczasem Stach spędzał czas z Wąsowską. Łęcka poczuła się niezwykle dotknięta tym faktem.

Pani Zasławska liczyła na związek Izabeli i Wokulskiego, ale nawet historia jej miłości do stryja Stacha nie przekonywały Łęckiej. Dopiero fakt, że majętna wdowa Wąsowska go kokietuje, a baron zachwyca się jego kontaktami i bogactwem sprawił, że Izabela spogląda na niego inaczej. „Nie był to już jakiś tam kupiec galanteryjny, ale człowiek, który wracał z Paryża, miał ogromny majątek i stosunki, którym zachwycał się baron, którego kokietowała Wąsowska.”

Wokulski tymczasem utwierdza się w przekonaniu o okrutnych zagraniach kobiet. Jego przypuszczenia o nieszczerych uczuciach Eweliny potwierdziła ona sama, przyznając, że nie kocha barona, a wychodzi za niego z litości i słabości swojego charakteru.

Po południu Wokulski spotyka Izabelę i długo z nią rozmawia. Dyskutują o wyższości „ras”, próżnej arystokracji i pracujących klasach. Mimo, że Stanisław nie zgadza się z poglądami Izabeli jest pod wrażeniem jej argumentów. Na koniec panna Łęcka dziękuje mu za kupno kamienicy, dzięki czemu Stach jest w doskonałym humorze.

Przez kilka kolejnych dni pada deszcz więc towarzystwo zmuszone jest spędzać czas w domu. Gdy tylko się wypogadza panna Felicja proponuje wyprawę na rydze.

Rozdział VI

Lasy, ruiny i czary

Podczas drogi do lasu Wokulski opowiada o locie balonem, co całkowicie psuje humor Ochockiemu. Na miejscu wszyscy łączą się w pary. Młody naukowiec rezygnuje ze zbierania grzybów, dzięki czemu Stanisław spaceruje sam z Izabelą. Już na początku zazdrosny o Ochockiego Stach dowiaduje się, że jego ukochana nie ma żadnych planów wobec młodego naukowca. („Jednego dnia siedząc przy jakiejś panience wziął ją za rękę i… czy pan uwierzy?... zaczął czyścić swoja fajkę jej małym palcem!...”)

Gdy Izabela przypomniała sobie, że rok temu była w tym samym miejscu, Wokulski wyznał jej, że on w tym czasie był w Bułgarii i myślał o niej. A gdy zapytał czy wolno mu o niej myśleć, odpowiedziała zmieszana , że „każdy człowiek ma prawo myśleć”, dając tym samym Stanisławowi nadzieję, że może o nią konkurować na równi ze Starskim i innymi mu podobnymi. Kolejne dni upływały im na częstych rozmowach i milczących spacerach.

Któregoś dnia całe towarzystwo wybrało się na ruiny zamku w Zasławiu. Wokulski miał zatroszczyć się obiecany prezesowej nagrobek stryja. Robotą zajął się polecony przez proboszcza rzemieślnik – Węgiełek. Stanisław, gdy dowiedział się o jego tragicznej sytuacji (spaliło mu się całe gospodarstwo i razem z matką mieszkał w ogrodowej chałupie) obiecał, że za dobrze wykonany nagrobek da mu pracę w Warszawie. Węgiełek opowiedział Wokulskiemu i Izabeli wzruszającą historię o śpiącej królewnie. Gdy skończył, Stanisław napisał mu tekst, który miał zostać wyryty w kamieniu, a gdy rzemieślnik zobaczył go pobiegł po sznurek, by wymierzyć kamień. Gdy zostali sami Łęcka półgłosem zaczęła czytać : „Na każdym miejscu i o każdej dobie, gdziem z tobą płakał, gdziem z tobą się bawił, zawsze i wszędzie będę ja przy tobie, bom wszędzie cząstkę mej duszy zostawił…”. Oczy zaszły jej łzami i niechcący upuściła kartkę. Wokulski klęknął by ją podnieść i nie wiedząc co robi chwycił Izabelę za rękę pytając „Obudzisz się, ty moja królewno?”, na co ona opowiedziała „Nie wiem… może…”

Nazajutrz panna Izabela opuszczała Zasławek. Okazało się, że już w środę dostała list od ciotki z prośbą o powrót, ale prezesowa go przetrzymała. Pożegnała się ze Stanisławem, godząc się by ją odwiedził w Warszawie. Wkrótce i Wokulski opuścił majątek Zasławskiej, odwiedzając po drodze grób stryjka i zabierając Węgiełka.

VII

Pamiętnik starego subiekta

Jest rok 1879. Rzecki tradycyjnie zaczyna od przedstawienia sytuacji politycznej, po czym przechodzi do spraw bieżących. Martwi się, tym że coraz więcej ludzi posądza Stacha o podejrzane interesy. Wokulski uspokaja go mówiąc żeby się nie przejmował bo „ci sami ludzie, którzy mnie ostrzegają, że Suzin jest hultaj, przed miesiącem pisali do Suzina, że ja jestem bankrut, szachraj , eks-powstaniec”.

W dalszej części pamiętnika skupia się na sytuacji pani Stawskiej. Stara się opowiedzieć o procesie pani Heleny i baronowej, ale nieustannie rozwija inne wątki. Stawska jest dla niego ideałem kobiety (jest w niej zakochany) i koniecznie chce wyswatać ją z Wokulskim. Gdy przychodzi wiadomość o zaginionym Ludwiku, namawia Stacha by osobiście poinformował o tym Helenę. Stanisław jest bardzo miły dla kobiety, ale nie jest zainteresowany jej wdziękami. Rozczula i zaskakuje go jednak zachowanie jej córeczki, która w podziękowaniu za wieści o ojcu zarzuca mu rączki na szyję i całuje w usta.

Dalej Rzecki opisuje swoje częste w wizyty w mieszkaniu pani Starskiej (czasem przychodzi tam dwa razy dziennie), tłumacząc się, że z jej okien dobrze widać mieszkanie Maruszewicza.

Z rozdziału dowiadujemy się też o staraniach baronowej Krzeszowskiej o kupno kamienicy. Wokulski otrzymał anonimowy list, w którym oczerniona zostaje pani Stawska, oskarżona o przyjmowanie Rzeckiego w nocnych godzinach i złe prowadzenie się. Poza tym, autor zapowiada rychłą klęskę Stacha i jako dobry przyjaciel radzi mu sprzedanie kamienicy. Chwilę po tym jak mężczyźni przeczytali list, do sklepu wszedł adwokat baronowej z propozycją kupna budynku. Po krótkiej rozmowie Stach wyrzucił go ze sklepu mówiąc, że owszem może sprzedać kamienicę, ale za sto tysięcy rubli.

Rzecki wybrał się na piwo, gdzie dołączyli do niego znajomi: Węgrowicz i Szprot. Szprot informuje go, że Wokulski zamierza sprzedać sklep, na co Ignacy nazywa go kłamcą i wyzywa na pojedynek. Na szczęście Węgrowiczowi udaje się załagodzić sytuację.

Stanisław zapytany o losy sklepu i małżeństwo z Łęcką odpowiada: „Gdyby tak… Więc i cóż?...”

Rozdział VIII

Pamiętnik starego subiekta

Rzecki wybrał się do pani Heleny by ostrzec ją i jej matkę przed wysiadywaniem w oknach i nie zasłanianiem ich. Od czasu okropnego anonimu, domyślał się że baronowa Krzeszowska bez przerwy je obserwuje. Zapytawszy starszą kobietę dlaczego tak często wygląda na zewnątrz dowiedział się, że bawi się w ten sposób z wnuczką. Mała Helenka wyszukuje na budynkach liter i kształtów utworzonych z świateł w oknach.

Któregoś dnia Pani Stawska dostała propozycję od baronowej płatnej pomocy przy odświeżeniu garderoby. Zgodziła się ponieważ potrzebowała pieniędzy. Praca miała trwać do trzech godzin, a ona spędzała u Krzeszowskiej nawet sześć. Z powodu tak długiej rozłąki z córką baronowa zgodziła się by zabierała ją ze sobą. Mała Helenka była niezwykle szczęśliwa mogąc godzinami wpatrywać się w piękne lalki (nie wolno jej był ich dotykać) zmarłej córki Krzeszowskiej. Najbardziej podobała jej się lalka, która po naciśnięciu na brzuszek ruszała powiekami i mówiła mama.

Gdy Rzecki dowiedział się jak bardzo Stawska chciałaby kupić dziecku taką zabawkę, mówi że mają takie w sklepie. Gdy Helena przychodzi po lalkę, kupuje ją za trzy ruble zapewniana, że jest to towar wyprzedawany, dlatego cena jest tak niska. Obsługiwana przez Rzeckiego i Wokulskiego wyjawia im, że baronowa wypowiedziała im komorne. (Wokulski sprzedał jej kamienicę za sto tysięcy rubli.)

Kilka dni później do sklepu wpada Wirski informując o tragedii. Baronowa Krzeszowska oskarżyła Stawską o kradzież jej laki, gdy zobaczyła przez okno jak mała Helenka się nią bawi. Przyjechała policja i zabrała zabawkę. W związku ze skandalem pani Helena straciła uczennice. Rzecki natychmiast poinformował o tym Wokulskiego, który zorganizował adwokata i zapewnił nową posadę Stawskiej w sklepie u Milerowej.

Nadszedł dzień procesu. Tego samego dnia przed sądem toczył się spór baronowej ze studentami, którym wypowiedziała mieszkanie. Krzeszowska wygrała sprawę. Sędzia w czasie przerwy poprosił Wokulskiego na śniadanie.

Podczas procesu sędzia przepytywał wszystkie osoby mogące, coś wiedzieć o tej sytuacji. Zauważył, że służąca dziwnie się zachowuje. Wokulski zapytał baronowej gdzie kupiła lalkę, a gdy ona odpowiedziała, że u Lessera, sędzia rozpruł przedmiot sporu i kazał Maruszewiczowi na głos przeczytać napis na główce: „Jan Mincel i Stanisław Wokulski”. Po wszystkim wyszło na jaw, że to służąca niechcący stłukła główkę lalce Krzeszowskiej, po czym ukryła ją na strychu.

Rozdział IX

Pamiętnik starego subiekta

Wygrany przez panią Starską proces przywrócił Rzeckiemu wiarę „że dobrym ludziom prędzej czy później stanie się sprawiedliwość”. Nie przestaje także myśleć o małżeństwie Wokulskiego i pani Heleny. Zauważa też częste wizyty Stacha w mieszkaniu kobiety i w sklepie Milerowej.

Gdy zniknęły zmartwienia związane z problemami pani Heleny i z zachowaniem Stacha pojawiły się nowe. Rzecki zauważył nietypowe zachowanie subiektów, a szczególnie ich nagła sympatia do Szlangbauma. Wszystko staje się jasne wieczorem na piwie. Od Szprota i Węgrowicza dowiaduje się, że Wokulski ma zamiar sprzedać sklep Szlangbamowi. Wracając, spotkał Szumana. Doktor opowiedział mu o beznadziejnej miłości Stacha do kobiety, która jest „jak setki i tysiące innych! Piękna, rozpieszczona, ale bez duszy.” Rzecki zwierza mu się z planów połączenia Stacha ze Stawską.

Następnego dnia, po rozmowie ze Stachem doktor informuje Rzeckiego o złym humorze bohatera, spowodowanym brakiem zaproszenia na bal u księcia, na którym ma być Izabela. Po zamknięciu sklepu Stach został u Ignacego na herbacie. Przyznał, że myśli o sprzedaży sklepu Szlangbamom. Około dziewiątej lokaj przyniósł list z zaproszeniem na bal, który Wokulski ku zdziwieniu Rzeckiego po przeczytaniu podarł i wrzucił do kominka, oznajmiając, że na bal się nie wybiera. Ignacy skorzystał z okazji i zaproponował mu wspólną wizytę u Starskiej.

Wieczór u pani Heleny upływał w przyjemnej atmosferze. Po kolacji Rzecki zabawiał rozmową matkę pani Starskiej, zostawiając tym samym Wokulskiego z Heleną. Mała Helenka zajmowała się zabawkami, które otrzymała w prezencie. Po wizycie Stach odwiózł Ignacego do domu, ale czekał aż ten wejdzie do domu, co nie uknuło uwadze subiekta. Zaniepokojony Ignacy postanowił go śledzić. Zastał go stojącego pod drzewem, zasypanego śniegiem i wpatrującego się w okna pałacu księcia.

Rzecki postanowił działać szybko. W swoje plany zeswatania Wokulskiego ze Starską wtajemniczył doktora Szumana i jej matkę, która przyjęła pomysł entuzjastycznie. Jakiś czas później odwiedził go Wirski, który wiedział już, „że Wokulski kocha się w pani Stawskiej”. Opowiedział mu też o nowej aferze ze studentami. Zamknęli się w mieszkaniu od środka i udając, że zgubili klucze zaczęli spuszczać siebie i meble na linie z okien, wyprowadzając tym samym baronową z równowagi. Miał dla Ignacego jeszcze jedną, ciekawszą historię. Okazało się, że Krzeszowska odwiedziła panią Helenę i prawie na klęczkach prosiła ją i jej matkę o wybaczenie sprawy z lalką.

Rozdział X

Damy i kobiety

Fortuna znowu łaskawym okiem spojrzała na dom pana Łęckiego.” Salony jego domu znów wypełniły się gośćmi a panna Izabela błyszczała w towarzystwie. Na jednym z balów Łęcka została nazwana panną „w tym wieku” i zaczęła tłumaczyć sobie, że przecież ma tylko dwadzieścia pięć lat, a to zdecydowanie za wcześnie by mówić o niej w ten sposób (stara panna). Zastanawiające były także opinie o Wokulskim dam z towarzystwa. Mówiły one, jak wspaniale byłoby być „żoną takiego człowieka!”. Izabela jednak najbardziej liczyła się z opinią księcia, który po zasięgnięciu informacji o Stanisławie od różnych ludzi, uścisnął ją i zagadkowo powiedział: „Szanowna kuzynko, trzymasz w ręku niezwykłego ptaka… Trzymajże go i pięść tak, ażeby wyrósł na pożytek nieszczęśliwemu krajowi…”

Któregoś dnia Łęcką odwiedza pani Wąsowska pytając o prawdziwość plotek o oświadczynach Wokulskiego. Izabela odpowiada wymijająco, że Stanisław oświadcza jej się ile razy ją widzi. Przyznaje też że bierze pod uwagę małżeństwo z tym człowiekiem pod warunkiem, że sprzeda sklep i pozwoli jej na kontakty z adorującym ją mężczyznami. Od wdowy dowiaduje się o chorobie prezesowej i o jej zdaniu na temat Wokulskiego. Zasławska uważa, że Izabela za bardzo igra ze Stachem i że jest on dla niej za dobry.

Wokulski był częstym gościem w domu Łęckich, ale zazwyczaj czas spędzał z panem Tomaszem, gdyż Izabeli nie było. A gdy była często przyjmowała adoratorów, których lubiła kokietować. Stanisława ogarniały wtedy wątpliwości i gdy żadne zajęcia nie pomagały udawał się do pani Starskiej, gdzie odzyskiwał spokój. Pani Helena powoli nabierała przekonania o tym, że Stach jest „najbardziej nadzwyczajnym człowiekiem, jaki istniał na ziemi”. Znając jego uczucia z czasem nabrała ogromnej niechęci do Łęckiej i współczucia dla Wokulskiego.

Częste wizyty u pani Heleny stały się przyczyną wielu plotek, szczególnie o tym, że jest kochanką Wokulskiego. Na te wszystkie gorzkie słowa odpowiedziała matce jednym zdaniem mówiącym wszystko „nie jestem ( jego kochanką), bo on tego jeszcze nie zażądał.”

Rozdział XI

W jaki sposób zaczynają się otwierać oczy

Rzecki odwiedza Szumana i zastaje go nad rachunkami. Dziwi się, że doktor do tej pory nie dbający o zarobek zastanawia się nad powierzeniem kapitału Szlangbamowi. Wyjaśnia on Ignacemu, że „pieniądz jest spiżarnią najszlachetniejszej siły w naturze, bo ludzkiej pracy. On jest sezamem, przed którym otwierają się wszystkie drzwi.” Stacha nazywa nieuleczonym marzycielem i przepowiada mu ruinę. Krytykuje także nieróbstwo i próżność arystokracji oraz udawany patriotyzm. Żałuje także Ochockiego, który mógłby odnieść wielkie sukcesy w nauce, gdyby nie zepsucie klasy, z której się wywodził.

Pod koniec marca do Warszawy przyjeżdża skrzypek Molinari. Izabela jest wniebowzięta i z radością oznajmia ten fakt Wokulskiemu, który mówi, że widział jego występ i uważa go za miernego muzyka. Łęcka nie wierzy mu, a swoje zdanie opiera na zachwytach Szastalskiego, Rydzewskiego i Pieczarkowskiego (dwaj ostatni widzieli jego album z recenzjami).

Do Wokulskiego przychodzi Węgiełek i informuje go, że zamierza wrócić do Zasławka. Ma tez plany małżeńskie związane z panną Marianną, której kiedyś pomógł Stanisław. Węgiełek zna przeszłość dziewczyny i wybaczył wszystkie grzechy jej. Wokulski prosi go by przyszedł przed ślubem. Obiecuje mu pięćset rubli posagu i „co potrzeba na bieliznę i gospodarstwo”

W ostatnich dniach marca Wokulski został zaproszony do państwa Rzeżuchowskich na koncert Molinariego, podczas którego panna Izabela siedziała „bardziej odurzona i roznamiętniona od innych”. Gdy skrzypek skończył grać został przedstawiony Łęckiej i podając jej rękę zaprowadził do sali jadalnej. Wokulski pierwszy raz zauważa, że Izabela ma wady , nie jest ideałem. Od tego dnia coraz rzadziej bywa u Łęckich i zamyka się w sobie. Zwiększa się za to częstotliwość jego wizyt u Stawskiej. Rzeckiego prosi by namówił ją do założenia własnego sklepu, a on dostarczy fundusze.

Pewnego dnia Wokulski idąc ulicą i spotkał jadącą karetą Wąsowską, która zaprosiła go do swojego pojazdu. Była wielce zaniepokojona jego zachowaniem i tym że już od dziesięciu dni nie odwiedza Izabeli. Wdowa uważa, że Stach jest zazdrosny, ale on stanowczo się tego wypiera. Gdy uświadomiła go że i jego wizyty u Stawskiej martwią Łęcką, rozpromienił się i natychmiast udał się do niej. Zastał ją samą. Gdy przebaczyła mu jego zachowanie, oświadczył się jej i podarował talizman z metalem profesora Geista, a ona go przyjęła.

Rozpromieniony wpadł do sklepu oznajmiając Rzeckiemu, że jest narzeczonym Izabeli. Ignacy zbladł i podał mu list od Marczewskiego z informacją o Ludwiku Stawskim, który prawdopodobnie mieszka w Algierze pod przybranym nazwiskiem Ernesta Waltera.

Wokulski pojechał pożegnać się z panią Starską, która zmierzała opuścić Warszawę, a Izabelę odwiedza Wąsowska. Łęcka oznajmia jej że przyjęła oświadczyny Stanisława. Mówi o nim, że „jest to idealny mąż: bogaty, nietuzinkowy, a nade wszystko człowiek gołębiego serca. Nie tylko nie jest zazdrosny, ale nawet przeprasza za podejrzenia.”

Wąsowska jest sceptycznie nastawiona do ich związku. Wysłuchawszy Izabeli milczy, a na pytanie Łęckiej o czym myśli, odpowiada: „Że jeżeli on tak ciebie zna jak ty jego, to oboje bardzo się nie znacie”.

Rozdział XII

Pogodzeni małżonkowie

Od połowy kwietnia zachowanie pani baronowej radykalnie się zmieniło. Była zdecydowanie bardziej przyjazna. Podejrzewała , że jej zadłużony mąż lada dzień wróci do domu. Poczyniła kroki w celu odświeżenia mieszkania. I nie myliła się. Kilka dni później zjawił się baron i małżonkowie po krótkich wyjaśnieniach przebaczyli sobie wszystkie przykrości. Dzięki baronowi rozszerzyły się ich stosunki społeczne, Krzeszowska wróciła na salony. W zamian baronowa po cichu spłacała długi męża.

Na jaw wychodzą też wszystkie oszustwa Maruszewicza, wzięcie większej kwoty za klacz, i zatrzymanie różnicy oraz sfałszowanie podpisu barona. Nikczemnik zagroził Wokulskiemu popełnieniem samobójstwa, jeżeli ten zdecyduje się ujawnić prawdę. Stanisław, ciągle radosny z powodu zaręczyn okazał Maruszewiczowi łaskę i podarł dowody kłamstw, zrywając z nim wszelkie kontakty.

Rozdział XIII

Tempus fugit, aeternitas manet

(Czas ucieka, wieczność trwa)

Od czasu zaręczyn z panną Izabelą, Wokulski czuł niepokonaną ochotę pomagania wszystkim ludziom. Nie wydał Maruszewicza. „Oprócz zapisu dla Rzeckiego, przeznaczył Lisieckiemu i Klejnowi, swoim byłym subiektom, po cztery tysiące rubli, tytułem wynagrodzenia szkód, jakie wyrządził im sprzedając sklep Szlangbaumowi. Przeznaczył również około dwunastu tysięcy rubli na gratyfikacje dla inkasentów, woźnych, parobków i furmanów.” Zabezpieczył także przyszłość Starskiej i użył wszelkich środków, by jak najwięcej dowiedzieć się o jej mężu.

Pannę Izabelę widywał często w towarzystwie różnych ludzi, ale nie denerwowała go już jej kokieteria. Tłumaczył sobie, że taką ma naturę i „nie umie ani śmiać się, ani patrzeć inaczej.” Gdy dostał telegram z zawiadomieniem o pogrzebie Zasławskiej, zmartwił się bardzo, ale nie pojechał na uroczystość bojąc się kilkudniowego rozstania z Łęcką.

W maju Łęccy otrzymali wiadomość o chorobie ciotki Hortensji mieszkającej w Krakowie, gdzie udali się następnego dnia z Wokulskim i Starskim (niespodziewanie dostał w spadku mniejszy majątek i chciał wyjechać za granicę). Stanisław zamówił dla nich cały wagon salonowy.

Gdy pociąg ruszył panna Izabela zaczęła rozmawiać ze Starskim, wpierw pół po angielsku, pół po polsku, następnie już tyko po angielsku. Wokulskich właśnie miał zamiar ostrzec ich, że wszystko rozumie, ale gdy zobaczył odbicie zarumienionej pary w szybie usiadł i postanowił posłuchać. Dowiaduje się o namiętnym romansie tych dwojga i o tym jak podczas pieszczot zgubili podarowany Izabeli medalion. Jest mu słabo a trzęsienie pociągu staje się nie do zniesienia. Na szczęście kolej zatrzymuje się w Skierniewicach i Wokulski wybiega do bufetu. Prosi konduktora by udał, że jest do niego telegram wzywający go do Warszawy. Stawskiego bierze na stronę i komentuje jego przechwałki. Pannie Izabeli macha z peronu, żegnając się z nią po angielsku.

Po odjeździe pociągu dla Stanisława wszystko jest jasne. Nagle opadła kotara niewinności którą sam zasłonił Izabelę i ukazała się ona taką jaką jest naprawdę. Za swoje zaślepienie wini romantyczną naturę. „Trzeba było poznawać kobiety nie przez okulary Mickiewiczów, Krasińskich albo Słowackich, ale ze statystyki, która uczy, że każdy biały anioł jest w dziesiątej części prostytutką.”

Postanawia popełnić samobójstwo. Kładzie się na torach, ale w ostatniej chwili ratuje go jakiś mężczyzna. Okazuje się, że jest to Wysocki, brat furmana. Wokulski siada opierając się o gruszę i zaczyna szlochać. Wysocki cały czas przy nim czuwa, przywołuje słowa psalmu i mówi, że „wszystko człowieka zawodzi, tylko jeden Bóg nie zawiedzie”. Stanisław zasypia, a gdy się budzi wynagradza pieniędzmi dróżnika i prosi by ostatnie wydarzenia zostały ich tajemnicą. Mówi mu też, że gdy następnym razem zobaczy człowieka w takiej sytuacji, niech go nie ratuje. „Kiedy kto chce dobrowolnie stanąć za swoją krzywdą przed boskim sądem, nie zatrzymuj go…”

Rozdział XIV

Pamiętnik starego subiekta

Początek jest przedstawieniem sytuacji politycznej i zastanawianiem się czy i kiedy wybuchnie wojna. Następnie Rzecki trochę ubolewa nad swoim zdrowiem, ale najbardziej nad perspektywą braku pracy. Mimo, że Stach zapewnił mu przyszłość, nie może znieść myśli, że nic już nie będzie znaczył w sklepie, do niczego nie będzie miał prawa. Do tego Żyd Szlangbaum, nowy właściciel zadzierał nosa. W mieście coraz więcej mówi się złych rzeczy o Żydach , a doktor Szuman (sam jest Żydem) przewiduje w przyszłości jakąś wielką awanturę z udziałem starozakonnych.

Rzecki opowiada także o niepodziewanie szybkim powrocie Wokulskiego. Bohater wspomniał, że chodzi o interes z Suzinem. Stach zachowywał się dziwnie, leżał całymi dniami, był rozdrażniony więc Ignacy wezwał Szumana. Doktor podejrzewa, że Stanisław rozstał się z Łęcką.

U Ignacego zamieszkał Marczewski, od którego dowiedział się o losach pani Starskiej. Okazało się, że pomógł jej urządzić sklep w Częstochowie. Rzecki przypuszcza, że Starska wciąż kocha Stacha i nie porzuca nadziei na ich zeswatanie.

Rzecki postanowił zrealizować swoje dawne plany o wyjeździe i odpoczynku. Jednak mimo tego, że spakowany z kupionym biletem siedział w pociągu do Krakowa, gdy usłyszał trzeci dzwonek wyskoczył na peron. Tłumaczył się przed sobą: „Nie mogę ani na chwilę rozstać się z Warszawą i ze sklepem… Żyć bym bez nich nie potrafił.”

Rozdział XV

Dusza w letargu

Wokulski przypominał sobie powrót ze Skierniewic do Warszawy. Większość podróży przespał, a gdy o ósmej dotarł do domu, długo musiał czekać aż służący mu otworzy. Gdy okazało się, że spał w jego łóżku, nawet tego nie skomentował. Gdy pościel została zmieniona położył się w ubraniu i zasnął. Przez kolejne tygodnie budził się i zmieniał miejsce drzemania. Nie rozróżniał czy jest noc czy dzień, nie wiedział która jest godzina. Rzecki razem z Szumanem starali się przywrócić go do normalności.

Wokulski gdy nie spał, zajmował się czytaniem książek, głównie Don Kichota i książek z dzieciństwa, oglądaniem albumów z obrazami. Przypominał sobie także słowa Geista, coraz częściej myśląc o wyjeździe do niego. Któregoś dnia dostał gruby list z Paryża, jednak zamiast go otworzyć, rzucił na biurko. Dopiero po kilku dniach zajrzał do niego. Były to dokumenty potwierdzające śmierć Ludwika Starskiego.

Stanisław podejmuje decyzję o wycofaniu się ze spółki. Szuman namawia go by tego nie robił, ale Wokulski nie ma już sił na prowadzenie interesu. Między mężczyznami wywiązuje się dyskusja o rosnących nastrojach antysemickich. Książę także występuje ze spółki, ponieważ nikomu poza Stachem nie chce powierzać swojego majątku. Kierownictwo obejmuje Szlangbaum i Szuman. „W całym kraju nie było nikogo, kto by mógł dalej rozwijać jego pomysły; nikogo prócz Żydów, którzy występowali z całą kastową arogancją, przebiegłością, bezwzględnością i jeszcze kazali mu wierzyć, że jego upadek, a ich triumf – będzie korzystny dla kraju…”

Któregoś dnia, przy okazji zakupów w Warszawie Wokulskiego odwiedza Węgiełek. Opowiada mu, że interes idzie mu dobrze ale w małżeństwie układa się nie najlepiej. Wiedział kogo bierze za żonę, ale gdy spotkał jednego z jej byłych kochanków, coś w nim pękło. Okazało się, że był to Starski, a Marianna wyznała, że to od niego zaczęło się jej grzeszne życie.

Jeszcze tego dnia Stacha odwiedza Ochocki. Od niego bohater dowiaduje się, że baron nakrywszy swoją młodziutką żonę na romansowaniu ze Starskim, rozwiódł się z nią. Ochocki cieszył się z takiego rozwoju wydarzeń, ponieważ baron skupił się na finansowaniu pracowni technologicznej. Wokulski zaproponował młodemu naukowcowi wspólną wizytę u profesora Geista.

Nazajutrz, po wizycie Ochockiego, Wokulski pierwszy raz budzi się rześki i swobodny. Po kąpieli udaje się nawet na spacer do Łazienek. Niestety jego myśli wracają do panny Izabeli. Sara się wytłumaczyć jej zachowanie, myśli nawet że mógł się pomylić i źle zrozumiał całą sytuację.

Kolejnego dnia przyjeżdża po Wokulskiego pani Wąsowska i zabiera go do siebie. Rozmawiają o kobietach, uczuciu, małżeństwie. Wdowa usprawiedliwia Izabelę, twierdząc, że w świecie w którym kobiety wychodzą za mąż nie z miłości a dla pieniędzy mają prawo romansować z kim chcą. Daje też Stachowi list od Łęckiej. Podczas kolejnego spotkania Wąsowska prosi Wokulskiego by przebaczył Izabeli, ale ten nie widzi w tym sensu i nie wierzy w niewinność jej zachowania. Mówi: „rozumiem kobietę, która oddaje się z miłości albo sprzedaje się z nędzy. Ale nie zrozumiem tej duchowej prostytucji, którą prowadzi się bez potrzeby, na zimno, przy zachowaniu pozorów cnoty, na to już brakuje mi zmysłu.” Wychodzi od Wąsowskiej odkochany.

W rozmowie z Rzeckim, Stanisław mówi mu że wyjeżdża bo potrzebuje zmiany klimatu. Najpierw do Moskwy, a potem „gdzie Bóg przeznaczy…”. W ciągu kilku dni rozeszła się wiadomość, że wszystkie dobra Wokulskiego nabył Szlangbaum, a sam Stach „gdzieś wyjechał nagle i może na zawsze”.

Rozdział XVI

Pamiętnik starego subiekta

Rozdział jest bardzo krótki i składają się na niego urywane informacje o bohaterach. Jak zwykle we wstępie pojawia się wątek polityczny. Zmarł Ludwik Napoleon, choć Rzecki w to nie wierzy.

Dowiadujemy się o tym, że Rzecki podupada na zdrowiu i bez laski nie wychodzi na ulicę. O rosnącej niechęci do Żydów. Pojawiają się nawet pogłoski o mordowanych przez nich dzieciach chrześcijańskich. Poznajemy także dalsze losy Marczewskiego, który oświadczył się i został przyjęty przez panią Starską. Ignacy wierzy, że Stach pojechał robić kolejne interesy z Suzinem i wkrótce wróci z nową niespodzianką.

Rozdział XVII

?...

Rzecki czuł się coraz gorzej w związku z czym miał mniej zajęć. W sklepie jego praca ograniczała się do zmieniania wystawy (robił to za darmo). Bez przerwy myślał o Wokulskim. Doktor Szuman stwierdził i Ignacego chorobę serca i kazał mu oszczędzać zdrowie.

W związku z tym, że Rzecki praktycznie nigdzie nie wychodzi, któregoś wieczoru odwiedzają go Szprot i Węgrowicz. Powtarzają plotki o wariactwie Wokulskiego, o czym mówi całe miasto. Stanisław wyjechał bez żadnych decyzji co do ogromnej sumy pieniędzy jaką zostawił w Warszawie, a tak nie postępuje zdrowy lub niewinny człowiek. Ignacy nie ma czasu mocno się zdenerwować, ponieważ przychodzi Szuman i wyprasza gości. Badając chorego mówi mu co myśli o Stanisławie, uważając go za jednego z ostatnich przedstawicieli epoki romantyzmu. „Całe miasto mówi to samo, chociaż myli się tytułując Wokulskiego bankrutem, bo on jest tylko półgłówkiem z tego typu, który ja nazywam polskimi romantykami. (…) Czystej krwi polski romantyk, co to wiecznie szuka czegoś poza rzeczywistością.”

Szuman często odwiedzał swojego pacjenta. Przy okazji jednej z wizyt przyniósł nowe wiadomości o Stachu. Dowiedział się, że wyjechał on do Odessy , stamtąd ma zamiar udać się do Indii, Chin i Japonii, a potem do Ameryki.

Dwa dni później Rzecki zebrał wystarczająco dużo sił by pójść do sklepu. Tam spotkał Ochockiego, który powiedział mu o śmierci Tomasza Łęckiego. Dowiedział się także o tym, że Izabela straciła ostatnich konkurentów. Za bardzo igrała z marszałkiem. Codziennie udawała się na ruiny zamku z pewnym inżynierem. Podobno chodziła tam by tęsknić za Wokulskim. Żegnając się Ochocki poinformował Rzeckiego, że wyjeżdża do Petersburga i spróbuje się czegoś dowiedzieć o Stachu.

Od Szumana Ignacy dowiedział się, że Wokulski był widziany w okolicach Zasławka i w Dąbrowie jak kupował dynamit. Doktor nie wierzy w te informacje i uważa że Stach nie żyje.

Pierwszego października jeden z rejentów wezwał do siebie Rzeckiego. Okazało się że Wokulski zostawił formalny testament, z zastrzeżeniem by nie otwierać go przed czasem. Pozostałe w Warszawie pieniądze Stach zapisał Ochockiemu (140000 rubli), Rzeckiemu (25000 rubli) i Helence Stawską (20000 rubli). Pozostałą kwotę podzielił między swoją dawną służbę i biedaków, którzy mieli z nim stosunki. Wśród tych ludzi znalazł się dróżnik Wysocki, co zdziwiło Szumana więc postanowił to sprawdzić. Dowiedział się o wydarzeniach w Skierniewicach. Doktor był już pewny, że Stach nie żyje. „Z czego widzę, że kochany Stasieczek, obok romantyzmu, miał jeszcze manię samobójstwa… Założyłbym się o cały swój majątek, że on już nie żyje!...”

Pod koniec października Rzecki odebrał list od Węgiełka do Wokulskiego. Mężczyzna pisał, że jego matka spotkała Stacha zmierzającego w okolice ruin zamku. Chwilę po tym „w zamku dwa razy tak strasznie huknęło, jak pioruny, a w miasteczku szyby się zatrzęsły”. Matka Węgiełka od razu kazała mu biec zobaczyć czy nic się Wokulskiemu nie stało. Z czterech ścian zamku została tylko jedna, a kamień na którym wyryto wiersz rozbity był w proch. Węgiełek przekopał gruzy, ale Stacha nie znalazł. Umieścił na miejscu krzyż z napisem „Non omnis moriar…” (nie wszystek umrę). List bardzo ucieszył Ignacego. Był pewien że Stach żyje, a zamek zniszczył, bo dręczyły go wspomnienia z nim związane.

W sobotę Rzecki wziął od Szlangbauma klucz, bo jak zwykle chciał zmienić wystawę. Okazało się, że nie jest w sklepie sam. Żyd w tajemnicy kazał zostać swojemu pracownikowi (Izydorowi Gutmorgenowi) i sprawdzić czy Ignacy lub jego służący niczego nie kradną. Gdy Rzecki odkrył obecność szpiega, zdenerwował się okropnie i wybiegł do swojego mieszkania.

Przystąpił do planowania otwarcia konkurencyjnego sklepu razem z panią Starską. Zaczął pisać do niej list, ale wypadło mu pióro, a gdy się po nie schylił, uczuł dziwny ból w piersiach więc położył się na szezlongu.

Około godziny drugiej nieruszającego się Ignacego znalazł Kazimierz, jego służący. Pobiegł po Szlangbauma, który zobaczywszy co się stało kazał wezwać doktora. U Szumana był akurat Ochocki. Wrócił z Petersburga z nowymi informacjami, między innymi o tym że panna Izabela wstąpiła do zakonu. Gdy naukowiec miał przekazać doktorowi wiadomości o Wokulskim, wpadł Kazimierz krzycząc, że coś się stało panu. Wszyscy mężczyźni natychmiast udali się do Ignacego.

W mieszkaniu było pełno osób. Gdy w pokoju z ciałem Rzeckiego został tylko Szuman z Ochockim doktor powiedział „przypatrz mu się pan… Ostatni to romantyk!...”

Ochocki ujął zimną już rękę Rzeckiego i pochylił się, jakby chcąc mu coś szepnąć do ucha. Nagle w bocznej kieszeni zmarłego spostrzegł wysunięty do połowy list Węgiełka i machinalnie przeczytał nakreślone wielkimi literami wyrazy: „Non omnis moriar”

Tekst jest chroniony prawami autorskimi. Zakaz wykorzystywania i rozpowszechniania.

LUDZIE BEZDOMNI - STRESZCZENIE, CHARAKTERYSTYKA, OPRACOWANIE


Streszczenie

Tomasz Judym jest na praktykach lekarskich w paryskich klinikach od 15 miesięcy. Przechadza się ulicami miasta, wraca z Lasku Bulońskiego. Jest upalny, słoneczny dzień wiosenny, na ulicach duży ruch. Ze względu na swój ubiór: marynarka i kapelusz z chęcią siada w cieniu na ławce.

Stefan Żeromski


Ludzie Bezdomni

Ludzie Bezdomni - Streszczenie Szczegółowe Lektury - Streszczaj Się Z Nauką

TOM I

Wenus z Milo

Tomasz Judym jest na praktykach lekarskich w paryskich klinikach od 15 miesięcy. Przechadza się ulicami miasta, wraca z Lasku Bulońskiego. Jest wiosenny, upalny, słoneczny dzień, na ulicach duży ruch. Ze względu na swój ubiór: marynarka i kapelusz z chęcią siada w cieniu na ławce. Przez pewien czas przygląda się z uwagą tłumom ulicznym. Gdy słońce dociera i tutaj postanawia skierować się w stronę Luwru. W muzeum mało uwagi przywiązuje do arcydzieł, raczej skupia się na znalezieniu ławki. Usiada na przeciwko rzeźby Wenus z Milo. Nie mając nic innego do roboty zaczyna się przyglądać posągowi greckiej bogini. Z zadumania wyrywa go dźwięk polskiego języka. Zauważa trzy młode damy z starszą panią opiekującą się nimi. Gdy nieznajome zamierzają odnaleźć rzeźbę Amora i Psyche doktor oferuje, że wskaże im drogę. Przedstawia się damom, rozpoczynają rozmowę. Okazuje się, że kobiety pochodzą z Polski, przyjechały do Paryża by zwiedzić tamtejsze muzea. Starsza pani Niewadzka przedstawia swoje podopieczne są to wnuczki Natalia i Wanda Orszeńskie oraz guwernantka Joanna Podborska. Judym wyczuwa pewien dystans do pań. Jest to spowodowane jego pochodzeniem, przedstawia się bowiem jako syn szewca, pijaka i awanturnika. Natomiast damy wydają się pochodzić z zamożnych rodzin, a ponadto interesują się i znają na sztuce o której on tak naprawdę nie ma zbyt wielkiego pojęcia. Każda z panien ma inny stosunek do oglądanych arcydzieł: Wanda jest znudzona, Joasia delektuje się pięknem rzeźb, natomiast Niewadzka ogląda je z musu. Pojawia się pomysł zwiedzenia Wersalu. Judym poleca dojechać tam tramwajem pneumatycznym, poproszony przez Wandę udaje się z paniami. Rozmowa w tramwaju ujawnia niewiedzę Judyma na temat sztuki. Podczas zwiedzania Wersalu doktor skupił się bardziej na osobie panny Joasi zauważając ją w oknie, przez które niegdyś wyglądała Maria Antonina. Dotychczasowe zainteresowanie panną Natalią zastępuje właśnie guwernantka. Rozstając się z damami Judym dowiaduje się, że wyjeżdżają one do Anglii.

W pocie czoła

Minął rok, jest koniec czerwca. Doktor wraca z Paryża do Warszawy. Odpoczywa po długiej i nużącej podróży. Spaceruje ulicami, postanawia odwiedzić krewnych. Kieruje się do rodzinnego domu w którym mieszka jego brat z żoną, dziećmi i ciotka Pelagią. Na ulicach warszawy dostrzega brud i biedotę (żydówkę sprzedającą gotowany bób, fasolę, groch, ziarna dyni czy roznosicieli wody sodowej). Dociera do hałaśliwego dziedzińca, a następnie wchodzi na poddasze obskurnej i zawilgoconej kamienicy. Nie zastaje w domu krewnych. Na odgłos pukania w drzwi wychodzi trzynastoletnia dziewczynka z sąsiedztwa, która informuje doktora, że ciotka Pelagia jest z dziećmi na dziedzińcu. Tomasz rozmawia z nią ponadto o wrzeszczącej babce dziewczynki, która jest chora psychicznie. Następnie schodzi na podwórze. Rozmowa Judyma z ciotką nie klei się bowiem Pelagia jest zgryźliwą kobietą, która nie lubi doktora, gdyż skończył studia i zaczęło się mu lepiej powodzić. Judym wśród bawiących się na podwórzu dzieci dostrzega Franka i Karolinę. Ciotka informuje Tomasza, że Wiktor jest w pracy w fabryce żelaza, a bratowa w fabryce cygar. Ten postanawia pójść do fabryki cygar by przywitać się z krewną. Tam Judym przygląda się morderczej pracy kobiet. W przerwie obiadowej o dwunastej wraca wraz z bratową do domu na obiad. Ze względu na zaduch panujący w mieszkaniu Judym postanowił wyjść i udać się do Ogrodu Saskiego obiecując wrócić wieczorem. Tam spędza dzień na rozmyślaniach o swojej młodości i ideałach niesienia pomocy najuboższym. Następnie udaje się do wykwintnej restauracji. Dopiero nazajutrz z samego rana idzie ponownie do brata, a następnie odprowadza go do fabryki. Wiktor tłumaczy mu, że musiał zmienić pracę gdyż pokłócił się z majstrem Raczkiem, efektem tego stała się gorsza sytuacja materialna i konieczność podjęcia pracy przez jego żonę. Zaczynają rozpamiętywać okres młodości. Wiktor uważa, że nie miał tak lekko jak Tomasz, któremu ciotka zapewniła wykształcenie i dzięki temu mógł wybić się z nędzy. Uważa on ponadto, że jego brat został wzięty gdyż był przystojniejszym dzieckiem. Ten jednak próbuje się usprawiedliwić przed bratem, iż on też nie miał łatwo.

Tomasz jako mały chłopiec został wzięty na wychowanie przez zamożną wówczas ciotkę. Ciotka utrzymywała się głównie z rozwiązłości. W momencie gdy podjęła się wychowania dziecka była już starsza i musiała porzucić ten tryb życia. Organizowała jednak w domu liczne przyjęcia na które przychodziło wielu znajomych by grać w karty i upijać się. Młody Judym był u ciotki służącym i sprzątaczem, był bity i poniewierany. Noce spędzał na korytarzu śpiąc na materacu. Jak sam mówi jego:
„dzieciństwo, cała pierwsza młodość upłynęły w nieopisanym przestrachu, w głuchej nędzy”. Jedyną w zasadzie pozytywną rzeczą było to, że ciotka dała mu możliwość chodzenia do szkoły.

Mrzonki

Z wczasów wraca do Warszawy doktor Antoni Czernisz. Jest on bardzo ceniony zarówno w Polsce jak i zagranicą. W jego domu odbywały się cotygodniowe spotkania inteligencji, co drugą środę były to spotkania koła medycznego. Na jedno z takich spotkań początkiem września zaproszono Tomasza Judyma, miał on na nim odczytać swój referat sporządzony na podstawie doświadczeń zdobytych w Paryżu. Judym długo się wahał zanim zdecydował się wygłosić przemowę, obawiał się zapewne reakcji środowiska lekarskiego na treść referatu. W wystąpieniu nawoływał on bowiem zebranych lekarzy do udzielenia wsparcia i pomocy warszawskiej biedocie. Pierwsza część referatu w której doktor przedstawił informacje o nowych środkach dezynfekcji stosowanych w paryskich szpitalach i mieszkaniach prywatnych wywołała zainteresowanie zebranych, lecz nawołując do pomocy biedocie, podjęcia próby zmiany tragicznego stanu higieny w zakładach pracy i właśnie wśród najuboższych wywołała oburzenie i stanowczy sprzeciw środowiska lekarskiego. Judyma uznano za niepoprawnego idealistę, a treść referatu za zbiór nierealnych do spełnienia marzeń. Następnie wszyscy udali się do jadalni na kolację. Judym późno w nocy wraca do domu świadomy odniesionej porażki w towarzystwie doktora Chmielnickiego, który współczuje Tomaszowi krytykę z jaką spotkała się jego prezentacja. Sam jest żydem i uważa, że również cierpi wiele drwin ze strony innych.

Smutek

Piąty października, piękny, słoneczny, jesienny dzień; Tomasz Judym spaceruje Alejami Ujazdowskimi następnie kieruje się w stronę parku. Popada w zamyślenie. Czuje, że powoli traci swoje dotychczasowe ideały, wywołuje to u niego uczucie smutku. Kierując się ku pałacowi przepuszcza jadące powozy w jednym z nich dostrzega Joannę i panny Orszańskie. One również go zauważają i pozdrawiają uśmiechem.

Praktyka

Od września Judym rankami pracuje jako asystent na oddziale chirurgicznym w warszawskim szpitalu, stołuje się jak za czasów studenckich na mieście, a po godzinach od 17 do 19 prowadzi prywatną praktykę lekarską. W tym celu wynajmuje lokal i otwiera gabinet. Przez pół roku, kolejne sześć miesięcy od września do lutego w gabinecie nie pojawia się żaden pacjent mimo to nie de motywuje to doktora do skrupulatnej punktualności. Obowiązki recepcjonistki, służącej i gospodyni spełniała mieszkająca w suterenie odstraszająca pani Walentowa, w rezultacie była ona jedyną wyciągającą pieniądze pacjentką. Stare, grube babsko wraz z piętnastoletnią córką aż nad to zagospodarował się w mieszkaniu doktora, który nie miał serca by się ich pozbyć. Pod ich obecność ginęły w domu rozmaite zakupione przez Tomasza przedmioty, one jednak zarzekały się iż o ich znikaniu nic nie wiedzą. W październiku próbował nawet z nimi walczyć jednak już miesiąc później dał za wygraną. Początkowo Judym oczekiwał swoich pacjentów z niecierpliwością i uwagą, siedząc wyprostowany przy stoliku. Z biegiem czasu jednak zaczął czytać najpierw gazety a potem grube tomy książek by wypełnić nużący mu się na oczekiwaniu czas. Również Pani Walentowa jako recepcjonistka nie marnowała czasu śpiąc i chrapiąc w sieni. Pewnego razu przyszedł do doktora stary introligator z sąsiedniej kamienicy jednak za wizytę rzecz jasna nie zapłacił. Dopiero na początku marca pojawiła się pierwsza osoba która zdała się wyglądać na pacjentkę, Judym już marzył o pierwszych zarobionych przez siebie rublach gdy nagle okazało się, że przybyła pani jest kwestarką zbierającą pieniądze na niepoprawnie prowadzące się dziewczęta. Doktor wiedział, że wszystkie te jego niepowodzenia wynikały z prezentacji, którą wygłosił u Czernisza. Końcem marca Tomasz dowiaduje się o ciężkim wypadku jego brata Wiktora. W tym samym dniu spotyka dr. Chmielnickiego którego poznał wracając od Czernisza. Ten oferuje mu posadę w uzdrowisku w Cisach, u przyjaciela dr. Węglichowskiego. Początkowo jest oburzony propozycją wyjazdu na prowincję jednak po zastanowieniu i rozmowie z Węglichowskim przebywającym akurat w Warszawie decyduje się zostać jego asystentem w sanatorium w Cisach. Jak się później okazuje w Cisach mieszka także pani Niewadzka.

Swawolny Dyzio

Judym uregulowuje swoje długi, opłaca honoraria za zaliczkę 100 rubli otrzymaną od dr Węglichowskiego, a następnie opuszcza Warszawę i wyjeżdża pociągiem do Cis. Tomasz zajmuje miejsce w przedziale, w którym znajdują się dwie panie i oficer. Po drodze do przedziału dosiada się wychudła kobieta z chłopcem o imieniu Dyzio. Dyzio był małym bardzo rozwydrzonym dzieckiem, nie reagował na prośby i upomnienia swojej matki. Podczas gdy wychylał się niebezpiecznie za okno został wciągnięty na siłę przez oficera do przedziału, to jednak doprowadziło dzieciaka do furii zaczął kopać mężczyznę i krzyczeć. W końcu siadł i zwrócił swoją uwagę na osobę Judyma, to właśnie doktor stał się jego nową ofiarą. Dopiero gdy zasnął wszyscy odetchnęli z ulgą, doktor natomiast by nie być uczestnikiem tych ekscesów wyszedł z przedziału, powrócił dopiero w Iwangrodzie by przesiąść się do innego wagonu. Jak się okazało do tego wagonu przesiadła się również kobieta z rozwydrzonym chłopcem. Na domiar złego ostatnie kilometry podróży, które Judym miał odbyć powozem spędził również w towarzystwie Dyzia. Doktor rozmawiał z matką chłopca, który o dziwno w tym czasie siedział spokojnie. Jednak po przejechaniu kilku mil Dyzio znudzony widokiem pól zaczął majstrować koło łydki Tomasza, a następnie wrzucał kulki ulepione z błota do jego kamaszów. W tym momencie puściły Judymowi nerwy wysiadł z powozu i nie reagując na lament matki dał chłopcu porządne lanie. Wsadził chłopca z powrotem do powozu natomiast sam zdecydował się dojść do Cisów pieszo. Z trudem dotarł do najbliższej wsi, wynajął tam nowego furmana. Ten wymusił na doktorze zakupienie flaszeczki wódki, a następnie popijając mknął z niewiarygodną prędkością, popędzając nieustannie konie. W pewnym momencie podróż ta zakończyła się wywrotką, doktor wpadł głęboko w miękką glinę. Ostatni odcinek drogi postanowił ponownie przejść piechotą tym bardziej, że zepsuta furmanka nie nadawała się już do jazdy. W końcu na horyzoncie zobaczył wieże kościelne i jeszcze za dnia dociera do Cisów. Po drodze mijają go konno panny Orszańskie.

Cisy

Judym przebywa w zakładzie kuracyjnym w Cisach, zwiedza okolicę , zapoznaje się z historią i działaniem ośrodka. Jego założycielem był pan Niewadzki wspólnie z Leszczykowskim. Ich wspólnym celem było utworzenie kurortu o znaczeniu europejskim jednak pomysł ten zakończył się niepowodzeniem, gdyż poprzez przepych urządzenia ośrodka do Cisów zjeżdżały rodziny arystokratyczne dla zabawy, a nie chorzy. Efektem tego były straty i konieczność dopłacania do interesu. Po Leszczyńskim władzę nad ośrodkiem przejął Węglichowski i to właśnie on nadał mu nowy bieg w historii. Na nowego administratora mianowano Krzywosąda Chobrzańskiego. W ośrodku zamontowano wiele nowych urządzeń i stworzono z niego prawdziwe uzdrowisko. Tuż po przyjeździe Judym otrzymał obszerny list z Konstantynopola od Leszczyńskiego, który wspierał finansowo zakład. Tomasz dowiedział się ponadto, iż kasjer pan Listwa jest mężem matki Dyzia.

Kwiat Tuberozy

Tomasz postanawia odwiedzić szpitalik, w którym będzie pracował. Do tej pory nie uczynił tego gdyż był zbytnio zaabsorbowany zwiedzaniem ośrodka. Szpitalik ten znajdował się w pobliżu pałacu i kościoła. Ogląda budynek z zewnątrz, następnie zauważając, że kościół jest otwarty i o odbywa się w nim nabożeństwo postanawia przyjrzeć się bliżej tej gotyckiej budowli i wchodzi do jego wnętrza. Kościół był jeszcze niedokończony brakowało malowideł, posadzki, etc. Podchodząc do prezbiterium zauważa trzy swoje znajome panny: Natalię, Joannę i Wandę. Judym wychodzi po nabożeństwie wraz z resztą mieszczan, a następnie w nadziei na spotkanie panien chodzi wokół kościoła udając zainteresowanie jego architekturą. W pewnej chwili w drzwiach zakrystii pojawiają się młode damy u boku księdza, ten zaprasza doktora na wspólne śniadanie. Oczekując na śniadanie Judym rozmawia z księdzem, przychodzi pan Karbowski. Ksiądz opowiada mu o nim: pochodzi z bardzo dobrego rodu, odziedziczył po ojcu majątek, który rozpuścił w ciągu dwóch lat. Żyje z hazardu, pożyczania i wyłudzania pieniędzy od innych. Siedząc przy stole Judym zauważył dziwne zainteresowanie panny Natali osobą Karbowskiego. Judym poczuł się zazdrosny o młodą damę.

Przyjdź

Judym siedzi przy otwartym oknie, właśnie przeszła burza. Pogrąża się w marzeniach, jest radosny i pogodny. Patrzy ku końcowi alei oczekując czyjegoś przyjścia.

Zwierzenia

Rozdział ten jest fragmentem „dziennika intymnego” Joasi Podborskiej. Guwernantka przedstawia w nim swoje wspomnienia, refleksje i pragnienia, porusza ponadto tematykę związaną z emancypacją kobiet. Jest 17 października, jest to szósta rocznica opuszczenia przez dziewczynę rodzinnych Kielc i przyjazdu do Warszawy. Joasia postanawia na nowo zacząć pisanie swojego pamiętnika, wspomina przy tym o swojej znajomej Staszce Bozowskiej, która nauczyła jej tej sztuki. Z pamiętnika dowiadujemy się, że Joasia wywodzi się ze zubożałej szlachty. Po śmierci rodziców zamieszkała wraz z braćmi: Henrykiem i Wacławem u ciotki Ludwiki. Wyjazd do Warszawy staje się koniecznością w obliczu trudnej sytuacji finansowej. Joanna czuje, że spoczywa na niej obowiązek wychowania i utrzymania swoich braci. Początkowo udziela lekcji panience Wandzie Predygier. W tym okresie Podborska mając dostęp do obszernej biblioteki Predygierów czyta dużo książek. Guwernantka bywa w teatrach, na odczytach, spotyka wielu literatów i nabiera przekonania, że: „talent to w większości wypadków – torba, czasem cennych klejnotów pełna, którą na plecach nosi z przypadku byle facet, a nieraz byle rzezimieszek.” Henryk wyrzucony z 6 klasy, studiuje filozofię w Zurychu, a Wacław który skończył gimnazjum z wyróżnieniem zostaje aresztowany i zesłany. Z czasem by zarobić jak najwięcej podejmuje kolejne prace. Staje się zabiegana i przemęczona, chodzi spać późno i wstaje wcześnie. Dodatkowym zmartwieniem staje się informacja o Henryku, który nie przykłada się do studiów, zadłuża się, nadużywa alkoholu, uczestniczy w licznych bójkach, brakuje mu minimalnej ilości semestrów do zaliczenia. Joanna mimo to postanawia pracować jeszcze więcej by tylko jej brat mógł ukończyć studia. 7 stycznia dowiaduje się o śmierci Wacława przebywającego na zesłaniu. Jest to dla Podborskiej ogromny cios, pogrąża się w smutku i zniechęceniu. W końcu postanawia powrócić do rodzinnych Kilec, odwiedza wujostwo. Czuje jednak, że nie ma już w tym mieście bliskich jej osób, okazuje się, że „szybko wygasa domowe ognisko”. Odwiedza grób rodziców na cmentarzu w Karczyskach, a następnie rodzinny dworek w Głogach zamieszkiwany obecnie przez Żydów.

TOM II

Poczciwe prowincjonalne idee

Doktor Judym ma dużo pracy podczas letniego sezonu w ośrodku w Cisach. Ponadto uczestniczy w wielu balach i spotkaniach towarzyskich podczas, których cieszy się zainteresowaniem wielu młodych kuracjuszek. W balach uczestniczy również „pałac”, a co za tym idzie panna Natalia, z którą Tomasz próbuje flirtować. Doktor angażuje się w przywrócenie działania zaniedbanego szpitaliku. Dr Węglichowski i Krzywosąd podchodzą do poczynań Tomasza z dużą rezerwą jedynie Leszczykowski potajemnie udziela wsparcia finansowego. Judym zatrudnia Wejsmanową na dozorczynię, odzyskuje sprzęt i łożka szpitalne oraz pozyskuje żywność od prominenta. We wrześniu w czworakach wybucha epidemia malarii. Jej przyczyną są stawy rybne będące własnością administratora folwarku. Mimo nalegań Judyma nie ma możliwości przeniesienia dzieci w suchsze miejsce. Dopiero po interwencji Joasi z pomocą chorym przychodzi pani Niewadzka oferując pomieszczenie byłej piekarni na rzecz szpitala.

Starcy

Dr Węglichowski wraz z żoną Laurą zamieszkiwał dworek na wzgórzu, który dzierżawił od starego Leszczyńskiego i zgodnie z jego wolą przekazywał comiesięczny czynsz na edukacje biednych dzieci z Cis. „U państwa Węglichowskich prawie co dzień gromadził się światek cisowski” – kierownictwo uzdrowiska oraz kuracjusze. W spotkaniach uczestniczy także Judym, który jednak jako młody idealista ma trudności w odnalezieniu się w tym starym układzie. Tomasz bezsilnie próbuje przekonać Dr Węglichowskiego i Krzywosąda do osuszenia stawów. Sprzymierzeńcem Judyma we wprowadzaniu zmian na przekór zarządowi ośrodka staje się stary Leszczyński, finansuje on niektóre projekty młodego doktora. W lutym do Cisów przyjeżdża komisja rewizyjna. Podczas spotkania Judym przedstawia kontrolerom problem osuszenia stawów, które są powodem malarycznego powietrza w cisach. Jego projekty są jednak ośmieszane i krytykowane przez czterech antagonistów: dr Węglichowskiego, Krzywosąda, Listwę i plenipotenta. Rzeczywistym powodem sprzeciwu wobec Judyma jest młodość doktora, która dotyka dotkliwie ambicji starców.

Ta łza, co z oczu twoich spływa...”

Wiktor i jego rodzina znajdują się w trudnej sytuacji finansowej. Za otrzymane od Tomasz kilkaset rubli Wiktor postanawia wyemigrować za pracą. W chłodny lutowy poranek mężczyzna udaje się wraz z żoną i dziećmi wynajętą dorożką na dworzec kolejowy. Skąd ma odjechać pociągiem w stronę Sosnowca. Tam żegna się z rodziną. Zapewnia żonę, że ją nie opuści. Obiecuje napisać gdy tylko dotrze na miejsce i znajdzie pierwszą pracę.

O świcie

Kwietniowy poranek, doktor Judym wybiera się „na rewizję sowich zdechlaków we wsiach okolicznych”. Idzie brzegiem lasy, przysiada na jakimś pniu. Nagle zauważa bryczkę jadącą od strony Woli Zameckiej, a w niej pannę Joasię Podborską. Rozpoczyna z nią rozmowę. Dziewczyna nie chce się przyznać skąd wraca o tak wczesnej porze, zastawia się spowiedzią. Dopiero furman Felek wygaduje się, mówiąc że byli szukać panienki Natali. Joanna zsiada z bryczki, udaje się na rozmowę w cztery oczy z Tomaszem. Opowiada o Natali, która potajemnie wzięła ślub z Karbowskim w Woli Zameckiej i wraz z nim wyjechała zagranicę. Guwernantka czuje się winna za to co się wydarzyło, żali się doktorowi. Gdy Joanna odjeżdża, Judym uświadamia sobie, że jest zakochany w Podborskiej, mówi: „Ależ tak! Rozumie się! Przecie to jest moja żona”.

W podróży

Początkiem czerwca Judymowa dostaje list od męża ze Szwajcarii z żądaniem przyjazdu. Kobieta bojąc się stracić męża zabiera dzieci i udaje się w podróż. Najpierw jedzie pociągiem do Wiednia, gdzie odbiera ją ze stacji znajomy Wiktora. Opiekun zabiera kobietę i dzieci do swojego domu w ubogiej wiedeńskiej dzielnicy. Tam czeka na nich jego żona, nie znająca polskiego. Wiedenka nakarmia gości. Po kilku godzinach odpoczynku, pod wieczór opiekun odprowadza kobietę z dziećmi na dworzec, wskazuje im właściwy pociąg, zaopatrza w bilet, uczy dwóch słów: Amsetten (stacja na której kobieta ma przesiąść się do innego pociągu) oraz umsteigen (co znaczy przesiadka). Judymowa zmęczona podróżą przesypia jednak stację Amsetten i wysiada w zupełnie innej miejscowości. Zagubiona i bezradna tuła się po ulicach nieznanego miasta. W końcu natrafia na dorożkę, w której jedzie młode polskie małżeństwo, biegnie za nimi i prosi o pomoc. Okazuje się, że jest to Natalia z mężem, która z rozmowy dowiaduje się o pokrewieństwie kobiety i Tomasza Judyma. Para udziela im pomocy, załatwia bilety i zapewnia opiekę konduktora. Judymowa ostatecznie dociera do Wintertur w Szwajcarii, gdzie czeka na nią Wiktor. Kobieta, która ma nadzieję na wspólny powrót do Warszawy dowiaduje się, że jej mąż planuje wyjechać do Ameryki, tłumacząc „Gdzie mi lepiej płacą, tam idę”.

O zmierzchu

W życiu doktora Judyma zaczął się okres szczególny”, na pozór zajmuje się on tym co zwykle, jego dusze wypełnia jednak niecodzienne uczucie, miłość do panny Joasi. Myśli o ukochanej „dodaje mu skrzydeł” w wypełnianiu codziennych obowiązków. Tomasz kilkakrotnie towarzyszy Joannie i jej podopiecznej Wandzie w wieczornych spacerach po parku. Pewnego czerwcowego dnia, idąc do chorych na wieś Judym spotyka pannę Podborską. Była ona sama, jej podopieczna Wanda jeździła konno z plenipotentem. Joasia wyznaje Tomaszowi, że przed trzema laty widziała go kilkakrotnie w Warszawie. Zapytana dlaczego zwróciła na niego uwagę, milczy. Podborksa postanawia poczekać na Judyma aż będzie wracał ze wsi od chorych. Wizyty przedłużają się, doktor jest zdenerwowany obiecał wrócić nie dalej niż za pół godzinny. Mimo sporego spóźnienia guwernantka czeka jednak na niego. W drodze powrotnej Tomasz ponownie pyta o powód zwracania na niego uwagi w warszawskim tramwaju, tym razem odpowiada sobie sam: „- Pani musiała wówczas po prostu przeczuć..: - Co przeczuć? - Wszystko, co ma nastąpić. -Cóż takiego? - Że to ja właśnie będę mężem twoim”. Widząc, że nie jest obojętny pannie Podborskiej, wyznaje jej miłość. Ona odwzajemnia to uczucie.

Szewska Pasja

Krzywosąd jak co roku szlamuje staw. Problem pojawia się gdy już w czerwcu do Cisów przyjeżdżają kuracjusze, a „przy obcych nie ma sposobu wywozić za park furami zgniłego szlamu”. Wpada on więc na pomysł by przekopać groblę, utworzyć coś w rodzaju kaskady i puszczać szlam do rzeki. Wkrótce do Krzywosąda przychodzą z protestami chłopi. Narzekają, że przez jego praktyki pada im bydło pojone w rzece. Ten ich wyklina i przegania. Judym w tym czasie zajęty sprawami miłosnymi całkowicie zapomina o problemie stawów. Dopiero gdy pewnego razu wraca ze wsi na obiad zauważa robotników i dowiaduje się od nich o całym precedensie. Widząc stojących przy śluzie Krzywosąda i dyrektora podchodzi do nich i wdaje się w rozmowę. Ostatecznie dochodzi do kłótni. Judym wpada w szewską pasję nazywa Krzywosąda „starym osłem”, a następnie popycha go do stawu. Z błota wyciągają go robotnicy, Judym zaś odchodzi.

Gdzie oczy poniosą

Wobec zaistniałego zdarzenia z Korzywosądem, Judym dostaje wieczorem list z wypowiedzeniem o pracę („Wobec tego, co zaszło, spieszę oświadczyć Sz. Panu, że umowę naszą, zawartą przed rokiem w Warszawie, uważam za rozwiązaną”). Nie może spać, zastanawia się nad tym co teraz pocznie, jest zły na swoje zachowanie, zasypia dopiero nad ranem. Największy ból sprawia doktorowi konieczność rozstania się z ukochaną Joasią. Następnego dnia otumaniony udaje się na stację i wyjeżdża. Po drodze na jednej ze stacji (gdzie ma przesiąść się na pociąg do Warszawy) w tłumie podróżnych zauważa inżyniera Korzeckiego. Mężczyźni poznali się w Paryżu, a następnie podczas wspólnej podróży do Szwajcarii pokłócili się i od tamtej pory więcej ze sobą nie rozmawiali. Mimo wysiłków Tomaszowi nie udaje się uniknąć spotkania z Korzeckim. Dawny znajomy nakłania Judyma by wraz z nim pojechał do Zagłębia Dąbrowskiego. Kupuje mu nawet bilet na pierwszą klasę. W Sosnowcu jadą dorożką do kopalni „Sykstus” – miejsca pracy inżyniera, następnie Korzecki umieszcza Judyma w swoim mieszkaniu i proponuje mu objęcie wolnego etatu lekarza przy kopalni. Inżynier zwierza się Tomaszowi ze swojego chorobliwego strachu przed śmiercią, chciałby „znać życie i śmierć tak z bliska, aby mógł obojętnie spoglądać na jedno i drugie”.

Glikauf ! (z niemieckiego „Szczęść Boże”)

Następnego dnia Judym wraz z inżynierem Korzeckim zwiedza dokładnie kopalnię. Widzi ciężką i niebezpieczną pracę górników oraz koni. Jest przerażony przyzwoleniem na tak nieludzkie warunki pracy.

Pielgrzym

Judym w towarzystwie Korzeckiego udają się do Kalinowicza – jednej z potęg Zagłębia. Wprowadzeni przez lokaja podziwiają wystrój „pałacu” dyrektora, a następnie witają się z gospodarzem. Rozmawiają o zegarze – nowym nabytku Kalinowicza przywiezionym z Monachium, a następnie o niedokończonym obrazie przywiezionym z Mediolanu. Oprowadzani po mieszkaniu trafiają do pracowni gdzie witają się z dziewiętnastoletnią córką dyrektora, Heleną. Powracając do salonu spotykają dwudziestoletniego syna Kalinowicza. Dowiadujemy się, że syn Kalinowicza jest absolwentem niemieckiej politechniki w Charlottenburgu i teraz robi doktorat. Dochodzi do filozoficznej dyskusji pomiędzy zebranymi. Głos zabierają głownie Korzecki i syn Kalinowicza. Rozmawiający mówią o tym, że chorych umysłowo nie powinno zamykać się w szpitalach, o edukacji dzieci, o pracy jako czymś wzniosłym i świętym, a także o krzywdzie bliźniego, która jest „złem wątpliwym”. Panna Helena zaprasza wszystkich do sąsiedniego pokoju na herbatę. Tam dyskusja schodzi na tematy związane z warunkami pracy w hutach i kopalniach. Młody Kalinowicz nie ukrywa swojej wzgardy i niechęci do Zagłębia. Krytykuje pracujących tam robotników mówi, że nie oszczędzają pieniędzy, są rozrzutni. Międzyczasie do Korzeckiego przychodzi posłaniec z tajemniczą przesyłką. Tomasz łudzi się, że to list od Joasi Podborskiej. Okazuje się jednak, że to paczka od przemytnika z materiałem na ubranie. W drodze powrotnej Korzecki zawozi materiał do krawca.

Asperges me...

Korzecki w sąsiedztwie miał jeden znajomy dom zamieszkały przez zubożałą szlachecką rodzinę Daszkowskich. Chodził tam czasem w odwiedziny w okresie Wielkanocy. Pewnego razu do Korzeckiego przychodzi młody, nieśmiały gimnazjalista Oleś Daszkowski. Chłopiec prosi doktora Judyma by pojechał z nim do matki, chorej od dawna na płuca, nie wstającej już z łóżka. Tomasz zgadza się przebadać panią Daszkowską. Zjada obiad, a następnie wraz z Olesiem udaje się do folwarku donacyjnego w którym mieszka chłopiec z rodziną. Folwark znajduje się w Zabrzeziu oddalonym o dwie mile. Judym zastaje chorą leżącą na łożu pod lipami. Bo zbadaniu kobiety stwierdza, że cierpi ona na suchoty. Choroba jest w zaawansowanym stadium, doktor czuje się bezradny, nie może udzielić jej żadnej pomocy. Pani Daszkowska bardzo chce żyć, Tomasz próbuje ją w jakiś sposób pocieszyć, kłamie mówiąc „Proszę pani... nie będę ukrywał, że to jest stan dość ciężki, ale z tym ludzie żyją, osobliwie na wsi. Znam wiele wypadków tego rodzaju. Ja pani przepiszę szczegółową kurację”.

Dajmonion

Doktor Judym otrzymuje posadę lekarza fabrycznego, wynajmuje własne mieszkanie w pobliżu kopalni. Wieczorami spotyka się z Korzeckim i dużo razem rozmawiają. Pewnego sierpniowego popołudnia doktor otrzymuje od inżyniera list z zawartym w nim cytatem „Apologii Sokratesa” autorstwa Platona: „umrzeć i uwolnić się od trosk życia za lepsze dla mnie sądzono”. Judym nie jest zbytnio zaskoczony treścią listu, gdyż zna dziwaczny charakter kolegi. Mimo wszystko postanawia pojechać do Korzeckiego i upewnić się czy wszystko u niego w porządku. Gdy wchodzi do mieszkania spotyka przerażający widok: inżyniera leżącego na swoim łóżku z roztrzaskaną głową oraz atlas anatomiczny z zapisanym planem samobójstwa. Nad zwłokami pojawia się również tajemniczy dostarczyciel przesyłki.

Rozdarta sosna

Początkiem września Judym otrzymuje kartkę od Joasi z zawiadomieniem o jej przyjeździe. Podborska wraz z Wandą i babką jadą do Drezna gdzie maja spotkać się z Karbowskimi. Po drodze babka planuje spędzić dwa dni w Częstochowie, a Janna odwiedzić kuzynkę na Zagłębiu. Następnego dnia przed ósmą rano Tomasz udaje się na dworzec kolejowy odebrać ukochaną. „Gdy szła ze schodków wagonu cudna jak uśmiech szczęśliwy, jakoś dziwnie urocza, rozpiękniona, Judym doświadczał śmiertelnych dreszczów. Zdawało mu się, że u jej stóp u jej nóg najdroższych umrze z boleści...”. Na prośbę Joanny, Judym oprowadza ją po fabrykach i kopalniach. Przyglądają się ciężkiej pracy ludzi. Następnie pokazuje jej podmiejskie budy, gdzie w skrajnych warunkach mieszkają robotnicy. W drodze powrotnej snują marzenia o wspólnym domu, o założeniu szpitala jak w Cisach. W pewnej chwili Judym zmienia temat i mówi, że musi zająć się ludźmi z motłochu, biednymi dziećmi, rozwalić śmierdzące nory w których mieszkają. Czuje się odpowiedzialny za nich i za warunki w jakich żyją. Sam pochodzi z motłochu, rozumie dobrze sytuację biedoty i uważa, że pozycja jaką uzyskał w społeczeństwie zobowiązuje go do udzielenia im pomocy. Mówi: „Otrzymałem wszystko, co potrzeba... Musze to oddać, com wziął. Ten dług przeklęty... Nie mogę mieć ani ojca, ani matki, ani żony, ani jednej rzeczy, którą bym przycisnął do serca z miłością, dopóki z oblicza ziemi nie znikną te podłe zmory. Muszę wyrzec się szczęścia. Muszę być sam jeden. Żeby obok mnie nikt nie był, nikt mię nie trzymał!”. Zasmucona Joasia odchodzi, obiecuje mu nie przeszkadzać w wypełnieniu jego powołania, a Judym błądzi po hałdach i pada pod rozdartą sosną. „Tuż nad jego głową stała sosna rozdarta. Widział z głębi swojego dołu jej pień rozszarpany, który ociekał krwawymi kroplami żywicy. Patrzał w to rozdarcie długo, bez przerwy. Widział każde włókno, każde ścięgno kory rozerwane i cierpiące. Słyszał dokoła siebie płacz samotny, jedyny, płacz przed obliczem Boga. Nie wiedział tylko, kto płacze... Czy Joasia? - Czy grobowe lochy kopalni płaczą? Czy sosna rozdarta?”.

Michał Ziobro


MAKBET - STRESZCZENIE, CHARAKTERYSTYKA, OPRACOWANIE

Streszczenie

Pioruny i błyskawice. Miejsce odludne. Trzy wiedźmy mówią o swoim kolejnym spotkaniu. Ustalają, że na wrzosowisku, tuż po bitwie, nim zapadnie zmrok: „Makbet z naszych ust dowie się o swych losach”.

William Shakespeare


Makbet

MAKBET - STRESZCZENIE SZCZEGÓŁOWE - STRESZCZAJ SIĘ Z NAUKĄ


AKT I

Scena I

Pioruny i błyskawice. Miejsce odludne. Trzy wiedźmy mówią o swoim kolejnym spotkaniu. Ustalają, że na wrzosowisku, tuż po bitwie, nim zapadnie zmrok: „Makbet z naszych ust dowie się o swych losach”.

Scena II

Obóz wojskowy pod Forres, król Szkocji Duncan  wraz z synami Malcolmem i Donelbainem oraz dostojnikiem Lennoxem spotykają na drodze rannego, spływającego krwią oficera przybocznego wojsk szkockich. Oficer zdaje królowi relację z przebiegu ostatniej bitwy. Mówi, że zdradziecki Mackdonwald ponownie zaatakował tym razem wspierany przez buntowników z Zachodnich Wysp. Mimo trudnej sytuacji waleczny Makbet przeprowadził wspaniały szturm, zabił Makdonwalda i dał Szkocji zwycięstwo. Jednak radość z wygranej nie trwała długo, gdyż nagle od wschodu zaatakowali Norwegowie. Makbet i Banko natarli na nowego wroga ze zdwojoną siłą. Oficer, ze względu na odniesione obrażenia nie zna jednak dalszych losów bitwy. Duncan nakazuje opatrzyć rany dzielnego żołnierza. Nadchodzi posłaniec Ross, który przynosi nowe informacje z pola walki. Mówi o natarciu wojsk norweskich wspartych przez tana Cawdoru. Wysławia Makbeta, który zabijając wodza przechylił szale zwycięstwa na stronę Szkocji.  Informuje, że król norweski Sweno prosi o zawarcie pokoju. Ma również zapłacić 10 000 dukatów do skarbca Saint Colme, by móc zabrać zabitych z pola bitwy. Duncan dumny z poczynań Makbeta nakazuje ogłosić go tanem Cawdoru.

Scena III

W ponurej, burzowej scenerii na wrzosowisku koło Forres dochodzi do ponownego spotkania trzech wiedźm zgodnie z wcześniejszymi zapowiedziami. Oczekując nadejścia Makbeta rozmawiają o swoich ostatnich dokonaniach. Jedna z nich pragnie zemścić się na mężu kobiety, która nie chciała jej dać kasztana. Planuje bogu ducha winnemu mężczyźnie, który obecnie płynie statkiem do Aleppo uniemożliwić dotarcie do portu. Pozostałe wiedźmy obiecują pomóc jej w zemście. Przy odgłosach bębnów i trąb, nadchodzi Makbet oraz Banko.  Wiedźmy witają Makbeta, jednocześnie przepowiadając mu objęcie panowania w zamku Glamis, hrabstwie Cawdoru i w końcu przejęcie korony królewskiej. Następnie mówią do Banka, że „Nie będąc królem, płodzić będziesz królów”. Makbet jest zdziwiony tym proroctwem, nie potrafi sobie wyobrazić w jaki sposób mogłoby się ono spełnić. Gdy próbuje dowiedzieć się czegoś więcej wiedźmy nagle znikają. Wtem przychodzą Angus i Ross, którzy zostali wysłani przez króla by złożyć podziękowania i hołd Makbetowi. Mówią że Duncan był zachwycony jego walecznością i bohaterstwem. Król wzywa Makbeta do siebie, gdyż pragnie mu ofiarować tytuł tana Cawdoru. W ten sposób wypełnia się pierwsza część wróżby. Banko podejrzewa, że przepowiednia była diabelskim planem by wzbudzić u Makbeta żądzę korony królewskiej.  Ten jednak po krótkich rozważaniach stwierdza, że proroctwo nie może być ani złem ani dobrem i skoro los chciał by został królem Szkocji niech tak się stanie.

Scena IV

Zamek w Forres. Malcolm zdaje ojcu (król Duncan) relację z egzekucji tana Cawdoru. Mówi, że skazany przyznał się przed śmiercią do zdrady i błagał o przebaczenie. Duncan wspomina o bezgranicznym zaufaniu jakim darzył tana Cawdoru. Wtem do zamku przybywają Makbet, Banko, Ross i Angus. Król wita ich serdecznie, wysławia czyny jakich dokonał Makbet. Ten tłumaczy, że w swoich działaniach zawsze kierował się miłością do ojczyzny. Dziękuje również Bankowi za jego waleczność. Duncan korzystając z podniosłej okazji ogłasza, że następcą tronu będzie jego najstarszy syn Malcolm.  Duncan postanawia również odwiedzić zamek Inverness należący do Makbeta. W drodze do Inverness Makbet uświadamia sobie, że na jego drodze do uzyskania korony królewskiej stanął Malcolm, zaczyna rozważać jak pozbyć się królewskiego syna.

Scena V

Komnata w zamku Makbeta w Inverness. Lady Makbet czyta list od męża. Z listu kobieta dowiaduje się o wiedźmach, które Makbet spotkał na wrzosowisku oraz o ich przepowiedni. Mężczyzna informuje swoją żonę również o wypełnieniu się pierwszej części proroctwa i tym, że został tanem Cawdoru. Lady Makbet w swoich rozważaniach po przeczytaniu listu stwierdza, że co prawda jej mąż jest ambitny jego nadmierna uczciwości może mu przeszkodzić w osiągnięciu celu. Kobieta wydaje się znać trudności jakie mogą stanąć na drodze Makbeta i postanawia mu pomóc w zdobyciu korony królewskiej. Nagle wchodzi posłaniec, który informuje Lady Makbet o przybyciu tego wieczoru króla Duncana do Inverness. Kobieta uznaje tą informację za dobrą nowinę. Następnie wzywa złe moce by odebrały jej ludzkie uczucia takie jak współczucie czy wyrzuty sumienia oraz zmieniły jej kobiecą delikatność w okrucieństwo. Gdy przychodzi Makbet, kobieta nakazuje mu zachowywać się uprzejmie i życzliwie w stosunku do Duncana. Sama zaś planuje zbrodnię. Mówi mu, że król nie ujrzy już nigdy słońca.

Scena VI

Król Duncan wraz z synami i orszakiem przybywa do zamku Inverness. Zachwyca się pięknem okolicy. Na powitanie gości wychodzi Lady Makbet, która jest niezwykle życzliwa i uprzejma. Zgodnie z prośbą prowadzi króla do swojego męża.

Scena VII

W Inveress wyprawiono ucztę na cześć króla. Makbet na chwilę opuszcza przyjęcie i idzie do pustej komnaty. W samotności rozważa plan zamordowania Duncana. Chciałby mieć już to za sobą. Obawia się tego co mogło by stać się gdyby ktoś dowiedział się o zabójstwie. Mówi: „Kto mieczem wojuje, ginie od miecza”.  Wie, że zamiast myśleć o śmierci króla powinien zabiegać o jego bezpieczeństwo. Jest przecież jego poddanym i krewnym, a teraz nawet gospodarzem. Tłumaczy jednak, że godność tana Cawdoru nie zaspokaja jego ambicji. Nagle wchodzi Lady Makbet. Mąż przedstawia jej swoje wątpliwości. Kobieta widząc, że Makbet może się wycofać z ich planu wyśmiewa jego tchórzostwo oraz brak konsekwencji. Dodaje mu odwagi, a następnie przedstawia swój plan. Lady Makbet proponuje upić służbę Duncana i następnie gdy król zaśnie ze zmęczenia zabić go skradzionymi od nich sztyletami. Chce w ten sposób zrzucić wszelkie podejrzenia na służących Duncana.

AKT II

Scena I

Na dziedzińcu przed zamkiem rozmawiają Banko i jego syn Fleace. Jest późna noc. Wkrótce dołączają do nich Makbet oraz pachołek niosący pochodnię. Banko mówi, że król był bardzo zadowolony z gościnności Lady Makbet. Mówi również, że w wyraz uznania ma przkeazać gospodyni prezent od Duncana – diament. Makbet i Banko uznają ponadto iż powinni porozmawiać kiedyś o proroctwie wiedźm. Gdy wszyscy wychodzą Makbeta nawiedzają rozmaite przerażajace wizje. Widzi, np. zakrwawiony sztylet, czy też wiedźmy składające ofiarę białej Hekate. Nagle słychać dzwon – umówiony z Lady Makbet znak do rozpoczęcia działania, Makbet pośpiesznie wychodzi.

Scena II

Lady Makbet czeka na dziedzińcu na swojego męża, który poszedł dokonać zbrodni. Mówi, że dzięki podanemu przez nią trunkowi cała służba już śpi, jest z tego bardzo dumna. Nagle słyszy krzyki: „Kto tam?” Kobieta obawia się, że ktoś mógł się zbudzić i pokrzyżować ich plany. Jednocześnie nie dowierza by coś mogło pójść nie tak, gdyż wszystko idealnie przygotowała. Zaczyna żałować, że sama nie poszła zabić króla.  W końcu przychodzi zdenerwowany Makbet mówiąc „Stało się”. Gdy mężczyzna patrzy na swoje zakrwawione ręce uznaje, że jest to żałosny widok. Odczuwa ponadto wyrzuty sumienia, ma różne halucynacje i wizje. Lady Makbet wyśmiewa jego tchórzostwo, karze mu odnieść sztylety i zmyć z siebie krew.  Makbet nie jest jednak w stanie tego uczynić. Lady Makbet postanawia więc wziąć sprawy w swoje ręce, podrzuca sztylety służbie, a następnie wysmarowuje ich krwią Duncana. Chce by wina służących była oczywista. Gdy powraca na dziedziniec ponownie wyśmiewa bojaźń męża. Następnie oboje słysząc stukanie do bramy postanawiają się rozejść do swych komnat.

Scena III

Odźwierny zbudzony stukaniem do bramy  idzie sprawdzić kto przyszedł. Okazuje się, że to Macduff i Lennox. Dozorca informuje przybyszy, że najprawdopodobniej wszyscy jeszcze śpią zmęczeni po wczorajszej uczcie suto zakrapianej alkoholem. Po chwili przychodzi Makbet zbudzony łomotem. Macduff mówi, że zgodnie z życzeniem króla przyszedł go obudzić. Makbet wskazuje mu komnatę, sam zaś pozostaje z Lennoxem na dziedzińcu. Ten mówi o niespokojnej nocy i dziwnych znakach jakie widzieli chłopi w wiosce. Nagle wybiega przerażony Macduff, który z trudem wypowiada informację o śmierci króla. Ogłaszają alarm, a następnie udają się do komnaty króla. Przychodzą również: Lady Makbet, Banko  oraz synowie Duncana. Makbet oznajmia iż w uniesieniu furii zabił śpiących służących, przy których znalazł zbroczone krwią sztylety. Lady Makbet udaje omdlenie, jeden ze sług wynosi ją z komnaty. Banko stwierdza, że należy jak najszybciej rozwiązać tajemnicę morderstwa. Makbet proponuje przebrać się, a następnie zebrać się na naradę w głównym hallu. Wszyscy wychodzą, pozostają jedynie dwaj synowie Duncana. Wspólnie ustalają, że ich życie może być również zagrożone. Postanawiają jak najszybciej wyjechać: Malcolm do Anglii, a Donelbain do Irlandii.

Scena IV

Przed zamkiem Inverness rozmawiają Starzec i Ross. Mówią o tajemniczych i przerażających znakach jakie poprzedziły śmierć Duncana. Starzec mówi o sokole, który zataczając na niebie krąg został zaatakowani przez sowę i zabity. Ross wspomina o koniach Duncana, które zawsze spokojne ostatniej nocy nagle zdziczały, rozwaliły stajnie, wybiegły na pole i pożarły się między sobą. Rozmowę przerywa nadejście Macduffa. Ten mówi, że winnymi śmierci króla uznano dwoje strażników, których zabił Makbet. Tłumaczy również, że zostali oni najprawdopodobniej przekupieni przez synów Duncana, którzy uciekli z samego rana. Macduff informuje również, że nowym królem ma zostać Makbet, a jego koronacja ma odbyć się w Scone. Mówi również, że ciało Duncana zostało złożone do podziemi w Colme-kill, gdzie spoczywają królewscy przodkowie. Macduff wraca do swojego hrabstwa Fife, Ross zaś udaje się na koronacje do Scone.

AKT III

Scena I

Pokój w pałacu Forres, Banko rozważa proroctwo wiedźm. Zdaje sobie sprawę iż zgodnie z ich przepowiednią Makbet został właśnie królem. Banko przeczuwa jednak, że Makbet dopomógł szczęściu i objął tron nie w pełni uczciwie. Zastanawia się nad sensem wróżby, która dotyczyła bezpośrednio jego i jego potomków. Wchodzą król i królowa, Lennox, Ross, lordowie oraz służba. Makbet zaprasza dostojników na uroczystą wieczerzę oraz towarzyszącą jej naradę. Szczególnie serdecznie prosi o przybycie Banka. Ten choć wyjeżdża po południu wraz z synem w interesach, obiecuje wrócić przed wieczorem i przyjść na ucztę. Makbet informuje również, że podczas wieczornej narady poruszony będzie temat zbiegłych synów Duncana – zdrajców narodu, którzy nie przyznają się do winy i rozpowiadają kłamstwa dotyczące śmierci ojca.  Makbet jeszcze raz zaprasza wszystkich serdecznie na ucztę, a potem prosi by pozostawić go samego. Rozkazuje słudze wprowadzić dwóch nieznajomych gości. Między czasie w samotności wyznaje, że obawia się Banka oraz przepowiedni w której wiedźmy powiedziały mu, że będzie ojcem królów. Sługa wprowadza gości, a następnie wychodzi. Okazuje się, że są to dwaj zbójcy, którzy posiadają głęboki żal i chęć zemsty do Banka. Makbet nastawia ich przeciwko swojemu staremu przyjacielowi, a następnie radzi zabić go wraz z jego synem Fleancem. Nakazuje dokonać morderstwa po cichu i zdała od zamku, tak by odsunąć od siebie wszelkie podejrzenia.

Scena II

Inna komnata w zamku Forres. Lady Makbet posyła służącą po męża. Kobieta jest dręczona wyrzutami sumienia, żałuje zabójstwa Duncana. Obawia się, że morderstwo sprowadzi na nich nieszczęście. Mówi, że wolałaby umrzeć niż żyć z poczuciem winy. Ostatecznie stwierdza jednak, że co się stało już się nie odstanie i należy się cieszyć z uzyskanej władzy. Makbet również wydaje się być ponury, po nocach dręczą go koszmary, najbardziej obawia się Banka i jego syna Fleaca. Małżonkowie próbują się nawzajem  pocieszać. Ponadto Makbet radzi żonie by była miła i uprzejma dla Banka, gdyż ma wobec niego pewien plan. Sugeruje żonie, nie mówiąc tego wprost, że chce zabić Banka i Fleance, którzy mogliby  odebrać im władze. Chce by kobieta będąc niczego nieświadomą zachowywała się spokojnie, nie ściągając na siebie żadnych podejrzeń.

Scena III

Las w pobliżu zamku Forres. Trzej zbójcy (jeden został dodatkowo wysłany przez Makbeta) zaczajają się na Banko i Fleace. Nagle pojawiają się mężczyźni, towarzyszy im pachołek który oświetla drogę. Podczas ataku zabijają Banko, Fleancowi i pachołkowi udaje się natomiast uciec. Umierając ojciec prosi syna by pomścił jego śmierć. Mordercy postanawiają powiadomić o całym zdarzeniu Makbeta.

Scena IV

Trwa uczta na zamku Forres. Makbet wita serdecznie wszystkich zebranych. Nagle przychodzi do niego jeden z najętych przez niego zbójów, ma twarz ubroczoną krwią. Mężczyzna donosi królowi o zabiciu Banka. Mówi, że własnoręcznie podciął mu gardło. Jednocześnie informuje Makbeta o ucieczce Fleanca.  Król rozmawia z nim pośpiesznie, karze przyjść nazajutrz. Makbet powraca do ucztowania i zabawiania dostojników. Lennox zaprasza króla by usiadł przy biesiadnym stole. Na jedynym wolnym miejscu Makbetowi ukazuje się duch zamordowanego Banka. Nikt prócz króla go nie widzi, dlatego też wszyscy są zdziwieni gdy ten do niego przemawia. Lady Makbet by zapanować nad niezręczną sytuacją  tłumaczy, że to taka nie groźna choroba małżonka jeszcze z wczesnej młodości. Jednocześnie na stronie gani Makbeta za jego nierozważne zachowanie. Gdy duch znika Makbet przeprasza zebranych, siada na krześle i wraca do ucztowania. Nagle jednak duch znowu się pojawia. Tym razem Makbet go przeklina, a następnie wyzywa na pojedynek. Gdy duch znika jest zdziwiony, że wszyscy siedzą spokojnie skoro przed chwilą była tutaj zjawa. Lady Makbet zabrania zebranym zadawać pytań, gdyż mogło by to pogorszyć stan jej męża. Następnie prosi by zakończyć ucztę i rozejść się, gdyż Makbet musi odpocząć.  Biesiadnicy wychodzą. Makbet tłumaczy swojej żonie, że być może widzi ducha gdyż ktoś jest żądny jego krwi. Obawia się spisku ze strony Macduffa, który ostatnimi czasy unika jego towarzystwa. Król postanawia następnego dnia ponownie udać się na wrzosowisko by wyciągnąć od czarownic nowe informacje dotyczące jego losów.

Scena V

Odludne wrzosowiska, burzowy krajobraz. Na spotkanie wiedźm przychodzi Hekate. (W mitologii greckiej Hekate to bogini czarów i magii, a także ciemności i świata widm. Córka tytana Persesa i tytanidy Asterii) Bogini jest zdenerwowana na wiedźmy, gdyż przepowiedziawszy Makbetowi przyszłość pchnęły go do zbrodni, nic jej wcześniej o tym nie mówiąc. Złość potęguje u niej fakt, że poprzez swoje grzeszne uczynki Makbet osiągnął zbyt duże korzyści, przypisując większość zasług sobie samemu. Jednocześnie Hekate informuje wiedźmy o rychłym przybyciu do nich Makbeta, który jest żądny wiedzy o swojej przyszłości. Hekate postanawia, że sama zajmie się dalszym losem mężczyzny. Nakazuje im użyć przygotować ogromy kocioł, w którym przyrządzi specjalny magiczny napój dla Makbeta. Hekate chce by Makbet był spokojny o swoją przyszłość i nie spodziewając się niczego strasznego wpadł w podstępną pułapkę.

Scena VI

Lennox rozmawia z Lordem w jednej z komnat zamku Forres. Lennox ubolewa nad losem Duncana i Banka, szuka między tymi dwoma zabójstwami powiązań. Zauważa, że w obu przypadkach synowie zabili ojca.  Następnie rozmówcy mówią o Macduffie, który rzekomo pojechał do króla Anglii – Edwarda. Na jego dworze ma również przebywać Malcolm. Macduff chce by król zgodził się na wystąpienie hrabstw Northumberland i Siward  przeciwko tyrani Makbeta. Rozmówcy również maja nadzieję na przywrócenie dawnego ładu i porządku.

AKT IV

Scena I

Krajobraz burzowy, ciemna jaskinia. Trzy wiedźmy przygotowują magiczny wywar, wrzucają do kotła różne składniki (np. zgniłe kiszki, skisłą krew, język psa, żabie oko, żądło żmii) mieszając na przemian. Międzyczasie przychodzi Hekate, pochwala prace wiedźm i szybko wychodzi. W końcu zjawia się Makbet, który prosi wiedźmy by odsłoniły przed nim przyszłość. Te wzywają swoich mocodawców. Najpierw ukazuje się głowa w hełmie, która przestrzega króla przed Macduffem, tanem Fife. Następnie pojawia się dziecko całe we krwi. Nakazuje ono Makbetowi być bezwzględnym, pysznym i pewnym siebie, gdyż nikt „kogo zrodziła kobieta” mu nie zagraża. Pojawia się trzecia zjawa, dziecko w koronie, z gałęzią w ręku. Zjawa karze królowi być silnym, dumnym, egoistycznym. Mówi, że nic mu się nie stanie póki do stóp Dunsinanu nie przyjdzie Briamski Las. Ta wróżba bardzo podoba się Makbetowi, dodaje mu pewności i spokoju. Bohater tłumaczy sobie, że nie istnieje na ziemi taka siła, która przemieściła las tak daleko. Makbet chce się jeszcze dowiedzieć od wiedźm czy potomkowie Banka zasiądą kiedykolwiek na tronie. Początkowo czarownice nie chcą odpowiedzieć na to pytanie, w końcu jednak ulegają. Pojawia się ośmiu królów, postępujących szeregiem, ostatni trzyma w rękach zwierciadło, na końcu kroczy Banko. Lustro sprawia, że Makbet widzi nieskończony ciąg królewskich potomków Banka. Ta wróżba bardzo go przeraża. Wiedźmy jednak poprzez swoje diabelskie sztuczki pocieszają strapionego króla, dodają mu ponownie pewności. Tańcząc znikają. Wtem do jaskini wchodzi Lennox. Makbet pyta go czy widział wiedźmy. Ten zaprzecza. Lennox przynosi informację o ucieczce Macduffa do Anglii. Makbet postanawia wykorzystać tę sytuację, oskarżyć Macduffa o zdradę, a następnie zaatakować hrabstwo Fife i zabić jego rodzinę.

Scena II

Komnata w zamku Macduffa w hrabstwie Fife. Lady Makbet żali się do Rossa. Nie może zrozumieć dlaczego jej mąż uciekł zostawiając dom i rodzinę. Ross radzi jej zachować cierpliwość i zdać się na mądrość jej męża. Lord mówi, że również musi wyjechać, gdyż jego pobyt w hrabstwie Fife mógłby być zgubny dla niego i pozostałych domowników. Gdy Ross wychodzi, Lady  Macduff dzieli się swoimi smutkami z synem. Mówi mu, że nie ma on już taty. Okazał się zdrajcą i opuścił rodzinę. Kobieta nie może sobie wyobrazić jak będzie dalej żyć bez małżonka, kto będzie ich utrzymywał, karmił, itp. Synek sprytnie przekomarza się matką, nie wierzy w jej słowa. Nagle wbiega przerażony posłaniec, uprzedza on kobietę o nadchodzącym niebezpieczeństwie, radzi jej czym prędzej uciekać, po czym wybiega. Lady Makbet zastanawia się cóż mogłoby jej grozić, nie wie gdzie mogłaby się ukryć. Wtem do komnaty wpadają mordercy pytają o Macduffa. Ta zmieszana udziela wymijającej odpowiedzi. Gdy jeden z mężczyzn nazywa Macduffa zdrajcą, dziecko zarzuca im kłamstwo. Zdenerwowany morderca zabija dziecko, kobieta wybiega z krzykiem „Mordują!”. Zbóje gonią za nią. (Jak dowiadujemy się później zabijają również Lady Makbet.)

Scena III

Akcja przenosi się do Anglii na dwór króla Edwarda. Macduff namawia Malcolma by stanął na czele wojsk angielskich, a następnie rozprawił się z tyranią Makbeta i odzyskał należną mu koronę Szkocji. Syn Duncana podchodzi z rezerwą do próśb towarzysza, nie jest przekonany o jego uczciwości. Podejrzewa, że jako dawny przyjaciel Makbeta jest z nim w spisku i czyha na jego śmierć. Malcolm postanawia wystawić intencje Macduffa na próbę. Pyta go najpierw o powody tak nagłego opuszczenia ojczyzny i rodziny. Ten tłumaczy iż uczynił to z troski o Szkocję, która znalazła się w rękach tyrana. Malcolm twierdzi, że wcale nie będzie lepszym władcą od Makbeta. Macduff mimo wszystko uważa, że podlejszej duszy niż Makbet nie ma nawet w legionach szatana i każdy inny władca będzie od niego lepszy. Malcolm zaczyna wymieniać swoje podłości takie jak: pożądliwość, rozpusta, chciwość oraz mówi, że nie można mu przypisać żadnej pozytywnej cechy typu: lojalność, uczciwość, hojność, cierpliwość, pokora.
Na te słowa Macduff stwierdza, że nie ma nadziei dla Szkocji. Łudził się, że zdoła przywrócić ład i harmonię taką jaka panował za czasów Duncana. Malcolm widząc u Macduffa szczerą chęć poprawy sytuacji w Szkocji, a nie własny interes wyjawia mu, że wszystko co do tej pory powiedział o sobie było sprawdzianem jego uczciwości. Malcolm wyrzekając się wszelkich przywar, które sobie wcześniej przypisywał mówi, że jest gotów stanąć na czele wojsk. Wspomina również, że Siward jest gotów udzielić wsparcia w wysokości 10 tysięcy wojska. Międzyczasie wchodzi doktor, z jego rozmowy z Malcolmem dowiadujemy się o nadprzyrodzonych zdolnościach króla Edwarda. Potrafi on uzdrawiać lud z chorób nad którymi lekarze załamują ręce. Posiada również dar prorokowania. Następnie przychodzi Ross. Przynosi on informacje ze Szkocji. Mówi o kłopotach z jakimi zmaga się kraj pod rządami Makbeta. Stwierdza, że Szkocja „Nie jest już matką, lecz grobem!”. Dostojnicy wszczynają już w całym kraju bunt przeciwko Makbetowi. Ross przynosi również smutne wieści, informuje Macduffa o zamordowaniu jego rodziny: żony, syna, matki i zajęciu jego zamku z rozkazu Makbeta. Wspólnie Macduff, Malcolm i Ross uznają, że należy jak najszybciej rozprawić się z tyranem i uwolnić Szkocję spod jego rządów.

AKT V

Scena I

Komnata w dunsinańskim zamku, nocna rozmowa damy dworu z doktorem. Kobieta mówi o dziwnej przypadłości Lady Makbet, która od kiedy wyjechał jej mąż co noc lunatykuje. Dama widziała jak królowa wstaje w nocy, ubiera szlafrok, otwiera szufladę, pisze jakiś list, następnie czyta go na głos, pieczętuje i wraca ponownie do łóżka. Lady Makbet mówiła przy tym o rzeczach tak przerażających, że dama boi się je powtórzyć. By zbadać tą dziwną chorobę doktor czuwa w nocy razem z damą. Nagle wychodzi Lady Makbet niessąca świecę, ma oczy otwarte, choć nic nie widzi. Następnie zmywa z rąk niewidzialne plamy. Wypowiada słowa pełne lęku i obawy, które  sugerują, że Duncana, Banka i rodzinę Macduffa zamordował Makbet, a ona udzielała mu pomocy. Po tych przerażających słowach wraca z powrotem do łóżka. Doktor uznaje, że kobietę dręczą wyrzuty sumienia. Mówi, że jest jej potrzebny raczej ksiądz, a nie lekarz. Przeczuwa, że Makbet doszedł do władzy w nieuczciwy sposób, jednak podobnie jak dama boi się o tym mówić.

Scena II

Pola w pobliżu Dunsinanu. Menteith, Caithness, Angus, Lennox rozmawiają ze sobą. Menteith informuje kolegów o nadciągających wojskach angielskich na których czele stoją: Malcolm, Siward i Macduff. Mówi, że wszyscy oni chcą zemsty na Makbecie i uwolnienia Szkocji spod jego tyranii. Wspomina również, że wśród oddziałów nie ma drugiego syna Duncana – Donelbaina. Angus proponuje by dołączyć do wojsk Malcolma pod Lasem Birnam. Caithness wspomina, że Makbet umacnia fortyfikację Dunsinonu. Angus uznaje, że Makbet całkowicie już oszalał. Za powód obłędu uznaje zbrodnie których dopuścił się tyran oraz wszechobecny bunt i brak poparcia u ludzi. Ostatecznie zebrani wspólnie postanawiają wyruszyć pod Birnam i przyłączyć się do wojsk Malcolma by pomóc w uzdrowieniu chorej Szkocji.

Scena III

Komnata w zamku Dunsinane. Makbet w samotności wyznaje, że niczego się nie boi, nie obchodzi go zdrada tanów przyłączających się do Anglików. Pewności i pogardy dla zbliżającego się wroga dodają mu przepowiednie wiedź. Twierdzi, że puki Las Birnam nie przyjdzie do stup Dunsinanu nic mu nie grozi. Nie czuje się również zagrożony ze strony Malcolma, którego zrodziła kobieta. Monolog Makbeta przerywa sługa, który informuje o zbliżającej się dziesięciotysięcznej armii angielskiej. Król wyśmiewa bojaźń i tchórzostwo sługi, a następnie karze mu się wynosić. Makbet wzywa Seytona, który ma mu zdać relację z aktualnych wydarzeń. Ten potwierdza doniesienia o zbliżającym się niebezpieczeństwie. Makbet karze przynieść mu zbroje i buławę królewską. Międzyczasie wchodzi również doktor, który informuje króla iż nie jest w stanie pomóc lunatykującej Lady Makbet.

Scena IV

Malcolm nakazuje żołnierzom zamaskować się gałęziami drzew z lasu Birnam. Chce w ten sposób ukryć prawdziwą siłę swoich wojsk by zmylić przeciwnika. Siward donosi, że Makbet planuje przetrzymać oblężenie w zamku Dunsinane. Malcolm zdaje sobie sprawę z tego, że tyran nie ma żadnego wsparcia i kto tylko może buntuje się przeciwko niemu, dlatego też liczy na jego szybkie pokonanie.

Scena V

Makbet wciąż drwi z wroga i bagatelizuje zbliżający się atak. Pewności dodaje mu wiara w przepowiednie. Żałuje jednak, że wszyscy go opuścili i nie może pokonać Malcolma w otwartej bitwie. Nagle słyszy krzyk kobiet dobiegający z sąsiedniej komnaty. Po chwili Seyton przynosi informację o śmierci Lady Makbet. Śmierć żony nie wywiera na znieczulonym królu większego wrażenia, wydaje się mu ona nieco dziwna. Makbet zastanawia się nad przemijalnością ludzkiego życia, mówi:

Życie jest cieniem
błądzącym;
lichym aktorem,
który przez godzinę miota się dumnie
po scenie
schodzi –
i nikt go już nie usłyszy;
jest opowieścią idioty,
pełną furii
i krzyku, który nie znaczy
nic...”

Nagle wbiega posłaniec, który przynosi niesłychaną wiadomość jakoby birnamski Las zaczął się poruszać w stronę zamku. Makbet jest przerażony, wie co zwiastują te słowa, wie iż nie ma gdzie uciec, postanawia umrzeć z godnością walcząc do końca. Nakazuje wszystkim przygotować się do obrony.

Scena VI

Malcolm nakazuje żołnierzom zrzucić maskujące ich gałęzie. Chce pokazać się w całej potędze Makbetowi. Rozkazuje Siwardowi ruszyć do „wstępnej bitwy”. Następnie wydaje rozkaz do rozpoczęcia walki.

Scena VII

Wrzawa, wojska nacierają na zamek. Makbet widząc, że nie jest w stanie już nic zrobić zastanawia się „kimże jest ten  człowiek, którego nie zrodziła kobieta” i kogo powinien się obawiać. Wchodzi Młody Siward. Po krótkiej walce Makbet go zabija. Macduff usilnie poszukuje na polu walki Makbeta, chce się bezpośrednio zemścić na nim za zamordowanie mu rodziny. Stary Siward informuje,że obrona zamku się poddała. Woła by wejść do wnętrza zamku.

Scena VIII

Makbet poprzysięga sobie walczyć do końca, mimo beznadziejnej sytuacji w jakiej się znalazł postanawia nie popełnić samobójstwa. Nagle pojawia się Macduff. Makbet pewny siebie radzi przeciwnikowi by powstrzymał się z atakiem, gdyż nikt kogo zrodziła kobieta nie jest w stanie go zabić. Ten mówi, że został wypruty z brzucha matki przedwcześnie. Słowa te paraliżują Makbeta, mimo wszystko postanawia walczyć umierając z honorem.

Scena IX

Wchodzą Stary Siward, Malcolm, Ross i inni tanowie. Cieszą się z łatwego zwycięstwa, ubolewają nad śmiercią syna Siwarda. Siward jest dumny, że jego syn walczył z honorem i nie zbiegał z pola bitwy w obliczu niebezpieczeństwa – świadczy o tym rana z przodu.  Wchodzi Macduff z głową Makbeta. Malcolm zostaje obwołany królem. Nadaje zebranym tytuły hrabiowskie i zaprasza ich na swoją koronację do Scone.

Michał Ziobro


MEDALIONY - ZOFIA NAŁKOWSKA - STRESZCZENIE, CHARAKTERYSTYKA, OPRACOWANIE

Streszczenie

( Dowiadujemy się z róznych źródeł, że Zofia Nałkowska brała udział w pracach Międzynarodowej Komisji do Badania Zbrodni Hitlerowskiej w Polsce. Na podstawie własnych obserwacji napisała Medaliony )

 

Zofia Nałkowska


Medaliony

MEDALIONY - ZOFIA NAŁKOWSKA - STRESZCZENIE SZCZEGÓŁOWE

PROFESOR SPANNER

1.
( Dowiadujemy się z róznych źródeł, że Zofia Nałkowska brała udział w pracach Międzynarodowej Komisji do Badania Zbrodni Hitlerowskiej w Polsce. Na podstawie własnych obserwacji napisała Medaliony )

W pogodny majowy dzień, do skromnego domku z cegly - Instytutu Anatomicznego, przybywa Komisja ( Międzynarodowa Komisjia do Badania Zbrodni Hitlerowskiej w Polsce ) wraz z dwoma uczonymi lekarzami, znajomymi doktora, który pracował w Instytucie. W budynku, w betonowych basenach leża ułożone w stosy ciała ludzkie ( bez głów ) - jedno na drugim, z rękoma na piersiach. Ilość trupów szacuje się na 350 sztuk. Dalej, znajdują sie kadzie pełne głów, pozbawionych włosów ( każdy materiał jest potrzebny ). Następnie kadzie z ludźmi przeciętymi na pół, pokrajanymi na części i obdartymi ze skóry. W innym pomieszczeniu widać puste baseny, czekające na nowy " towar ". W czerwonym domku, nieopodal instytutu składowane są czaszki i piszczele. W skrzyniach znajdują się oczyszczone warstwy tłuszczu i spreparowane cienko płaty skóry ludzkiej. Na stole leży parę kawałkow białawego mydła i foremki do jego wyrobu.

2.
Przed komisją zeznaje młody człowiek, więzień. Mówi, że pracował w Instytucie jako preparator trupów. Pracowało jeszcze paru studentów. Polecenia wydawał im profesor Spanner, który pisał swoją książkę o anatomii, i robił dużo doświadczeń. Studenci preparując ciała, wyrzucali żyły i mięso, oczyszczali i odkładali skórę i tłuszcz ( który pożniej przerabiano na mydło ). Profesor Spanner wraz ze starszym preparatorem von Bergiem, zbierali skórę ludzką, wyprawiali ją i niewiadomo co robili z nią później. Z zeznań więźnia wynika, że prof. Spanner wyjechał z Instytutu w styczniu 1945 i słuch o nim zaginął. Napisał raz list, w którym kazał studentom dalej oczyszczać tłuszcz, zabronił natomiast ruszania receptu na mydło ( które wyrabiano podczas nieobecnośći studentów ) . Więźień opowiada, że produkcja mydła odbywała sie w Palarni. Tam przywożono trupy z domu wariackiego, ale tych było za mało, dlatego dostarczano trupy z obozów koncentracyjnych : Stutthoffu, Królewca, Elbląga i całego pomorza ( Instytut znajdował sie niedaleko Gdańska ). Później ciała dostarczano z gdańskiego więzienia, gdzie odbyła sie uroczytość poświęcenia na ten cel, gilotyny do obcinania głów. Podczas zeznania, chłopak przypomina sobie, że był na uroczystości poświęcenia owej gilotyny, czego dokonał niemiecki ksiądz. Komisja pyta go, dlaczego produkcję mydła trzymano przed studentami w sekrecie i czy informowano ich, że jest to przestępstwo.  Chłopak stwierdza, że nie zastanawiał sie nad tym, wyznaje że profesor kazał mu pomagać robotnikom przy wyrobie mydła. Myśli, że Spanner sam wymyślil ten sposób produkcji, nie dostał jednak na to pozwolenia, dlatego ukrywał cały proceder. Podsumowując swe zeznania, chłopak mówi :
" W Niemczech, można powiedzieć, ludzie umieją coś zrobić - z niczego..."

3.
Po południu, na przesłuchanie stawiło sie dwóch starych profesorów, kolegów Spannera. Obaj, przesłuchiwani z osobna, oświadczyli, że nie wiedzieli o istnieniu fabryki mydła, tym bardziej o jego produkcji. Zeznali również, iż znają dorobek naukowy profesora Spannera, który byłby zdolny do wyprodukowania mydła z tłuszczu człowieka. Jeden z profesorów powiedział, że produkcja mogła się odbywać ze wzgledu na aktualny brak tłuszczów i stan ekonomiczny w Trzeciej Rzeszy.

 

DNO

Siwa, zmęczona kobieta, matka, która straciła dwoje dzieci rozmawia z autorką. Opowiada historię swojego cierpienia, swojej niedoli. Jej syn przebywa w niewoli, prawdopodobnie umarł, o mężu nic nie wie ( przebywał w obozie w Pruszkowie ). Ona sama była w obozie koncetracyjnym - Ravensbruck, gdzie poddawano ją eksperymentom, robiono zastrzyki. Po trzech tygodniach zabrano ją do fabryki amunicji gdzie spotkała córkę ( wracjąc zgubiła się w drodze ). Wcześniej, przed obozem, przebywała w wiezieniu na Pawiaku, gdzie strasznie ją torturowano ( " zastrzyki, ściąganie krwi dla żołnierzy - i dopiero wieszali " ) Autorka zauważa, że kobieta nie mówi o wszystkim, woli przemilczeć niektóre rzeczy, być może są tak straszne, iż wymazała je z pamięci. Poszkodowana pokazuje wybite palce, ręce z guzami. Wspomina przełuchanie na Pawiaku, podczas którego nie zdradziła syna ( uczył potajemnie polskich konspirantów, posługiwania się bronią ). Nagle zaczyna opowiadac o pracy w fabryce amunicji, gdzie produkowano pociski do dział : wstawla o 3 w nocy, piła ciemną kawę i zjadała naprędce chleb by zdążyć na 2 godzinny apel, który odbywał sie na dworze bez względu na deszcz czy śnieg. Następnie była praca, przerwana obiadem ( zupa z liści ). Cały dzień pracowały głodne, zmęczone i zastraszane przez "esmanki". Kto nie wyrobił swojej normy dziennej, albo źle posłał lóżko, był katowany: stanie na mrozie czy deszczu, albo siedzenie w bunkrze, gdzie składowano trupy. Kobieta wyznaje, że z głodu, jedzono mięso z trupów. Zbacza z tematu i opowiada jak transportowano ludzi z Pawiaka do Ravensbruck. Każdy dostał bochenek chleba i zostawał "ładowany" do wagonu bydlęcego ( w każdym po 100 osób ). Ludzie byli traktowani w sposób okrutny, ciasno stłoczeni w wagonie, z braku wody, snu, powietrza - umieralli. Gdy wagon odstawiono na boczny tor, tysiące osób zaczęło wyć jak zwierzęta póki nie zjawili się zdźiwieni oficerowie niemieccy, którzy kazali chwilowo wypuścic ludzi na tory i dać im wody. W dalszej, długiej drodze do obozu, wielu oszalało i udusiło się. Kobieta żałuje, że nie pamięta juz nazwisk ludzi, których spotkała, bo jak podsumowuje : "Bo tam były wartościowe, zasłużone kobiety "

 

KOBIETA CMENTARNA

Autorka opisuje drogę na cmentarz, która prowadzi przez miasto, pod tamtym murem (mowa o murze odzielającym miasto od getta).  Wszystkie mieszkania, niegdyś pełne uwięzionych i stłoczonych Żydów, dziś są bezludne. Codziennie ktoś ginie: "ludzie giną na wszelkie sposoby, wedle wszelkich kluczów, pod każdym pretekstem". W podziemiach kaplic pełno czarnych trumień oczekujących na pogrzeb. Wśród tej ciszy i pustki oblegającej miasto, wydaje się, że wszyscy już nie żyją - rzeczą wstydliwą jest żyć.  Na cmentarzu, narratorka spotyka starsza kobietę, jak ją nazywa - kobietę cmentarną, która w rekach trzyma miotłę i polewaczkę.  Kobieta opowiada o cmentarzu, wydaje się że zna dużo historii o każdej śmierci. Mówi o jednej młodej kobiecie, którą wykopali z grobu, bo mąż chciał zrobić ponowną sekcję zwłok. Po urodzeniu dziecka wyskoczyła przez okno i teraz jej mąż oskarża lekarzy w szpitalu, że jej nie dopilnowali. Po jakimś czasie znów rozkopano ten grób, by obok kobiety pochować jej męża, który się powiesił. Wspomina bombardowanie cmentarza, gdy posągi i medaliony potłuczone leżały wśród alei a groby z otwartymi wnętrzami ukazały w pękniętych trumnach swych umarłych. Kobieta zauważa, że zmarłym nic nie zrobią bomby: nie umrą przecież drugi raz.
Nałkowska zauważa na twarzy kobiety oznaki choroby. Ta stwierdza, że to przez ciągłe życie w strachu, ciągle widzi kogos wyskakującego z okna, kogoś zabitego. Mówi, że nikt nie może spać, jeść ani tego wytrzymać. Uważa, że Niemcy powinni zabić wszystkich Żydów, którzy nienawidzą Polaków: "..Że niechby tylko Niemcy wojnę przegrały, to Żydzi wezmą i nas wszystkich wymordują." Kobieta wierzy propagandzie niemieckiej:  "Wiedziała lepiej, do czegoś jej była potrzebna ta wiara."  Widziała jak Żydzi sami się zabijają, skacząc z okien i podpalając się w mieszkaniach. Oni wiedzieli, że nie ma dla nich już żadnego ratunku.
"Rzeczywistość jest do zniesienia, gdyż jest niecała wiadoma. Dociera do nas w ułamkach zdarzeń, w strzępach relacji. Wiemy o spokojnych pochodach ludzi idących bez sprzeciwu na śmierć. O skokach w płomienie, o skokach w przepaść. Ale jesteśmy po tej stronie muru. Kobieta cmentarna widziała to samo i słyszała. I dla niej jednak rzecz tak przeplotła się z komentarzem, że zatraciła swą rzeczywistość."

PRZY TORZE KOLEJOWYM

Niektórzy więźniowie transportowani do obozów w bydlęcych wagonach, myślą o wolności. Nielicznym udaje się uciec. Aby tego dokonać należy wyłamać deski z podłogi wagonu. Z pozoru wydaje się to prostą czynnością, w praktyce jednak jest to bardzo trudne. W ciasnocie stłoczonych ludzi, wśród których trudno było sie poruszyć, należało znaleźć odpowiednią deskę i oderwać ją. Wymagało to współpracy wielu, zagłodzonych ludzi. Ci słabsi, by pomoc silniejszym w ucieczce, przywierali do siebie, by zrobić innym miejsce do pracy. Gdy już udało się "wyrwanie" drogi ku wolności,podczas skoku, śmiałkowie często wpadali pod koła pociagu, zabijała ich wystająca belka, kant zasuwy, wpadali na przydrożny kamień i łamali ręce i nogi.
Ci, którym się poszczęściło i przeżyli skok z pociągu, zostają skazani tylko na siebie.
Historię  kobiety, która przeżyła taką ucieczkę, opowiada pewnien mężczyzna:
Uciekała razem z dwoma innymi osobami. Towarzysze zostali zastrzeleni przez strażników, ją "tylko" zraniono. Ranna w kolano, leżała w rowie koło torów.  Wokół niej gromadził się tłum ciekawskich gapiów.  Uciekinierka prosiła młodego chłopaka o kupienie weronalu (środek nasenny), oferowała pieniądze - odmówił.
 Wszyscy jej współczuli, jednak nikt nie okazał jej pomocy (za pomoc zbiegowi, groziła kara śmierci).  Ktoś odważniejszy kupił dla niej wódki i papierosy o które prosiła. Pewna stara kobieta przyniosła jej kubek mleka i chleb. Autorka opisuje:
"Leżała pośród ludzi, ale nie liczyła na pomoc. Leżała jak zwierzę ranne na polowaniu, którego zapomniano dobić " .
Gdy podeszło do niej dwóch policjantów, ranna poprosiła by ją zastrzelili. Nie zgodzili się .. Nikt nie zdecydował by ją przewieziono do szpitala, nikt nie wezwał do niej doktora. Czekano aż sama umrze, a ona cierpiała i ciągle żyła. Zlitował się nad nią młody chlopak, który najwięcej z nią przebywał i którego prosiła by ją zabił - by zmniejszył jej cierpienie. Przyszedł wraz z policjantami, wziął rewolwer do ręki i pociągnał za spust. Później mówiono o nim: "Właśnie o nim można było myśleć, że mu jej żal .."

 

DWOJRA ZIELONA

Autorka spotyka w sklepie kobietę z czarną opaską na oku, która kupuje okulary i szklane oko.
Gdy Nałkowska dowiaduje się, że owa kobieta była w obozie koncentracyjnym proponuje jej rozmowę. Spotykają się w mieszkaniu kobiety, a zarazem jej miejscem pracy, gdzie sprząta (żydowskie ambulatorium).  Kobieta rozpoczyna słowami: " Jestem sama" . Dowiadujemy się, że jest żydówką. Nazywa się Dwojra Zielona, ma 35 lat, chodź wygląda dużo starzej (nie ma zębów i oka) Jej męża zabito w 1943 roku w lagrze. Przed wojną mieszkała w Warszawie. Pracowała w fabryce węłnianych rękawiczek, mąż był szewcem. Gdy wybuchła wojna, bomby rozwaliły ich dom i przenieśli się do Janowa Podlaskiego skąd zostali wysiedleni do Międzyrzecza, gdzie "gromadzono" wszystkich żydów z woj. lubelskiego. Co dwa tygodnie wywożono ludzi do Treblinki, a reszte zamykano go getta. Ona przeżyła bo ukrywała się przez cztery tygodnie na strychu jakieś domu. Jadła tylko manną kasze i cebule. Oko straciła, gdy w Sylwestra, Niemcy zrobili sobie zabawe - zabili 65 osoób. Miała szczęście i dostała "tylko" strzał w oko. Mówi, że mimo wszystkich nieszczęść - strata rodziny, domu, oka - chciała żyć. Myślała, że na świecie nie bedzie ani jednego Żyda - tylko ona ocaleje. Nie chciała umierać w samotności, dlatego poszła wraz z innymi do obozu w Majdanku. Dostawała tam chleb w zamian za zwierzęce traktowanie, była bita przez "esmanki". Gdy trafiła się okazja, wyjechała pracować do fabryki amunicji. Mimo złego stanu zdrowia - na oku powstał wrzód, pracowała po dwanaście godzin dziennie. Zęby wyrywała i sprzedawała gdy brakowało jej na chleb. Po trzynastu miesiącach pracy, fabrykę przeniesiono do Częstochowy. Wkotce po tym, przyszli " z odsieczą" sowieci. Z piętnastu tysięcy Żydów w Częstochowie zostało pięć tysięcy, resztę zabrano do Niemiec. Gdy Rosjanie zbliżali się do obozu, majstrzy - Niemcy, pouciekali. Na pytanie czy kobieta cieszyła się z uwolnienia, gorzko odpowiada: "Tak, cieszyliśmy się bardzo. Bośmy już nie byli za drutami, bośmy byli wolni.
Witaliśmy ich, aleśmy ani nie krzyczeli, ani nic. Nie mieliśmy siły ... "

 

WIZA

Kolejną rozmówczynią Nałkowskiej jest tęga kobieta, ubrana ciągle ten sam obozowy strój w szare i granatowe pasy. Rozmowę zaczyna od słów: "Nie mam niechęci do Żydów. Tak samo jak nie mam niechęci do mrówki ani myszki "  Opowiada, że w obozowej kuchni, wraz z koleżanką, obierały katofle, w których znalazły gniazdko myszy. Koleżanka chciała je dać kotowi, lecz ona nie pozwoliła, chodź kusiło ją by zobaczyć jak kot będzie jadł te myszy. Jak tłumaczyła, byla to taka: "gestapowska ciekawość".  Ocaliła myszy, schowawszy je w słomie, myśląc że może matka je znajdzie i jakoś się uratują. Mówi, że przeszła na katolicyzm w początkach wojny. W mękach Jezusa widziała podobieństwo do wlasnego ciepienia, co dodawało jej siły do życia. W obozie przebywała jako Polka, nie Zydówka. Opowiada o wizie. Była to łąka pod lasem, gdzie podczas sprzątania baraków przebywały kobiety. I obojętne było, czy padał deszcz, śnieg, czy był mróż. Wszystkie musiały tam stać nawet kilka dni.  Gdy było zimno, stawały blisko siebie w jedenej gromadzie, każda przytulona do siebie by poczuć troche ciepła od drugiego ciała:
"Stały wszystkie ciasno, jedna obok drugiej, chociaż miejsca było dość. Brudne, owrzodzone, ostrupiałe. Były między nimi chore i nawet umierające. Ich już wcale nie leczyli ... "
Autorka zauważa, że kobieta opowiada tak, jakby sama w tym nie uczestniczyła (możliwe, że patrzyła z zewnątrz). Kobieta powtarza, że się nie bała: "Wiedziałam, że umrę, więc się nie bałam". Gdy ją bito, zawsze się modliła by nie czuć nienawiści. Niechętnie opowiada o swoim kalectwie. Jej złamana noga źle się zrosła i musi ponownie iść na operacje. Zwleka z tym. Przed operacją chce jechać do Gdańska, by zobaczyć morze, i do Poznania, aby odwiedzić koleżankę z obozu. Wraca wspomnieniami do obozu. Przypomina sobie jak Greczynki w ostatnich chwilach życia śpiewały, podniosłym głosem, żydowski hymn narodowy. Jak mówi kobieta, na ten ostani wysiłek siły dodała im tęsknota i pragnienie wolności. Na następny dzień była selekcja - wiza była pusta ...

 

CZŁOWIEK JEST MOCNY

Michał P. opowiada historię wysadzonego w powietrze pałacu, który kiedyś był używany jako: wspaniała brama architektoniczna wiodąca z życia do śmierci. Zwożono tu nieświadomych niczego ludzi. W niewiedzy utrzymywał ich napis nad wejściem do pałacu: Zakład Kąpielowy. Ludzi zamykano do szczelnie hermetycznych ciężarówek i tam podczas jazdy truto spalinami.
Michał P., (młody, wielki Żyd atletycznej budowy) przyznaje, że zaporowadził do tej ciężarówki całą swoją rodzinę. Wszyscy myśleli, że jadą do pracy - jechali na śmierć. Jego nie chciano wziąśc do obozu. Był silny i Niemcy mówili, że przyda im się do pracy, tu na miejscu. Opowiada jak wzięto go do pracy w tym pałacyku, w Chełmnie. Razem z czterdziestoma innymi Żydami przenosili różne rzeczy osobiste osób zamordowanych w ciężarówkach. Obserwował cały proceder zabijania nieświadomych ludzi: Żydzi przed pójściem do ciężarówki, rozbierali się w jedym pomieszczeniu i zostając w samej bieliźnie, wpędzano ich do ciężarówek. Reszta już wiadoma - duszono ich spalinami. Przerażony, chciał uciec z tego okropnego miejsca. Zgłosił się na ochotnika do pracy w lesie, przy grzebaniu uduszonych ludzi. O ósmej rano przyjeżdżały cieżarówki, z których Żydzi wynosili ciała swoich rodaków. Ukraińcy przeszukiwali zmarłych i wszystkie znalezione kosztowności oddawali Niemcom. Po obszukaniu trupów, kładziono je do wcześniej wykopanych rowów: na przemian, jednego głową przy nogach drugiego - by zmieściło się dużo ciał "Im wyżej, tym rów był szerszy, pod wierzch mieściło się tak około siebie ze trzydzieści trupów. W trzech, czterech metrach rowu mieściło się tysiąc." Dziennie do lasu przywożono ok 1170 ciał. W lesie przepracował 10 dni. Pewnego dnia przywieziono zwłoki jego żony i dzieci. Puściły mu nerwy, położył się ich ciałach i prosił by go zastrzelono. Niemiec powiedział, że nie zabije czlowieka, który może dobrze pracować, więc bił go drągiem, dopóki nie wstał. Tego samego dnia chiał się powiesić w celi, jednak jeden człowiek odmówił mu w tym pomocy. Postanowił uciec. Gdy jechali w ciężarówce do lasu, poprosił konwojenta o papierosa, wtedy inni też zaczęli go prosić i powstał zamęt. Korzystając z okazji rozciął płachtę przy szoferze i wyskoczył z samochodu. Mimo iż strzelali za nim, zdołał uciec. Schował się w stodole i zakopany głeboko w sianie, przeleżał dwa dni. Przypadkowo trafił do dobrego chłopa, który ogolił go, dał mu ubranie i  jedzenie.
Autorka odwiedziła miejsce o którym opowiadał Michał P. i w którym zabito jego rodzinę. Teraz nie ma już pałacu. W pobliskim lasku znaleziono wystającą z ziemi stopę i małe kosteczki ludzkie.

 

DOROŚLI I DZIECI W OŚWIĘCIMIU       

Autorka dokonuje podsumowania okrutnych wydarzeń drugiej wojny światowej.
"Uduszono i spalono te nieprzebrane masy ludzkie w trybie najstaranniej przemyślanej, zracjonalizowanej, sprawnej i udoskonalonej organizacji. Nie wyrzekano się przy tym sposobów bardziej dowolnych, amatorskich, odpowiadających upodobaniom indywidualnym. Nie dziesiątki tysięcy i nie setki tysięcy, ale miliony istnień człowieczych uległy przeróbce na surowiec i towar w polskich obozach śmierci."  (polskie obozy śmierci - obozy powstałe na terenie Polski, gdzie zginęło miliony Polaków z rąk Hitlerowców).

MENDEL GDAŃSKI - STRESZCZENIE, CHARAKTERYSTYKA, OPRACOWANIE

Streszczenie i Charakterystyka utworu

MENDEL GDAŃSKI - MARIA KONOPNICKA - CHARAKTERYSTYKA BOHATERÓW

Mendel Gdański – warszawski Żyd, ma sześciesiąt siedem lat. Urodził się na warszawskim Starym Mieście niedaleko apteki. Był piętnastym dzieckiem w rodzinie (stąd jego imię). Liczna rodzina była biedna, ale kochająca się i pobożna. Mendel ciepło wspomina ojca. Stary Żyd od dwudziestu siedmiu lat prowadzi zakład introligatoski na jednej i tej samej ulicy. Jest wdowcem – przez trzydzieści lat był żonaty z Resią i miał z nią szóstkę dzieci. Synowie rozjechali się po świecie za chlebem, a córka Lija zmarła wydając na świat swoje jedyne dziecko, czyli Kubusia. Chłopiec jest wychowywany przez dziadka, będąc jednocześnie oczkiem w jego zatroskanej głowie.

Mendel ma siwe, bystre oczy, wygladające spod gęstych, posiwiałych i nawisłych brwi oraz  zwiędłą w trudach twarz, mocno siwe włosy i zupełnie siwą brodę. O posunięciu w latach świadczy jego zgarbiony grzbiet, wklęsła pierś oraz żylaste, wyschnięte i spracowane ręce, którymi zapamietale wymachuje w chwilach uniesienia. Introligator nosi pikowany kaftan, skórzany roboczy fartuch, jarmułkę na głowie oraz pantofle. W dzień szabasu zakłada na siebie nieco podniszczony, ale jeszcze piękny żupan, szeroki pas i nowe buty ze skrzypiącymi cholewami.

Stary Żyd mówi bardzo specyficznie, używa bowiem dialektu. Jest człowiekim rześkim, spokojnym i pełny powagi. Całe życie ciężko i uczciwie pracował oprawiając książki. Bardzo kocha swojego osieroconego wnuka. Malec jest jego największą pociechą. Zawsze czeka na niego z obiadem. Jednak martwi go mizerna postura i deliaktne zdrowie chłopca. Próbuje unikać wszystkiego, co mogłoby wątłego Kubusia przerazić. Obecność chłopca wzbudza w straruszku ochotę do żartów. Lubi mu okazywać swoją miłość głaszcząc go po głowie lub podszczypując w liczko. Kupił Kubusiowi książki i szkolne ubranie, gdyż chce, żeby mógł się on uczyć i w przyszłości dobrze przysłużyć się swojemu miastu. Nie chce, żeby chłopiec wstydził się żydowskiego pochodzenia. Pragnie, żeby malec wyrósł na dobrego i rozumnego człowieka, który nie będzie się czuł tutaj intruzem. Nawet imię, jakie nadano chłopcu – Jakub, zostało wybrane tak, by zachowywało żydowską tradycję, a jednocześnie nie było postrzegane jako obce.

Kiedy podczas pracy ogarnia Mendla niemoc, odpoczywa paląc fajeczkę i wyglądając przez okno izby. Wówczas to rozmyśla o swoich bliskich. Od ponad ćwierć wieku mieszka na na tej samej ulicy, którą zna jak własną kieszeń. Jest przez sąsiadów lubiany i traktowany jako pobratymiec. Ma opinię człowieka życzliwego i usłużnego. Nigdy nikogo nie okradł ani nie skrzywdził. Jest silnie związany z Warszawą, z miastem, w którym się urodził, mieszka i w którym ma zamiar zostać pochowany. Nie czuje się obcy, a serdeczność mieszkańców ulicy potwierdza, że jest przez otoczenie akceptowany. Mendel jest przekonany, że zapracował sobie na spokojne życie i nie godzi się z antysemickimi zarzutami. Dzieli ludzie jedynie na dobrych i złych, głupich i mądrych. Jest człowiekiem znającym swoją wartość, upartym, bezkompromisowym i nie poddającym się tchórzostwu. Nie pozwala, by urągano jego godności. Przepełnia go odwaga i duma zarówno, dlatego że jest Żydem, jak i dlatego że jest uczciwym człowiekiem. Honor przezwycięza u niego strach przed napastnikami. Ale ciężko znosi agresję i odrzucenie, jakie zgotował mu warszawski motłoch.

Kubuś – wnuk Mendla Gdańskiegom, ma około dziesięciu lat, jest uczeniem gimnazjum. Osierocony przez matkę od urodzenia mieszka z dziadkiem. Nie wiemy nic na temat jego ojca. Malec oddziedziczył po rodzicielce piwne oczy o złocistym blasku, długie ciemne rzęsy i drobne usta, a po dziadku orli nos i wąskie wysokie czoło. Jego policzki są blade i przejrzyste. Ma krótko przycięte, miękkie i czarne włosy przypominające krecie futerko. Jest niewyrośnięty, mały, chudy i wątłego zdrowia.

Kubuś  chodzi w za długim, na wyrost sporządzonym szynelu (czyli wełnianym płaszczu). Nosi dużą i zsuniętą na tył głowy czapkę, tornister i szkolna bluzę.

Chłopiec ma nie tylko filigranowe i wiotkie ciało, ale i delikatny charakter. Jest wrażliwy i łatwo go zranić, przestraszyć czy doprowadzić do łez.

Kubuś  od dziadka nauczył się pracowitości. Spędza dużo czasu na nad książkami. Uczy się bardzo dobrze, ale jest zwykle bardzo zmęczony nauką. Dźwiga w tornistrze ciężkie książki, które Mendel kupił mu do szkoły. Lekcje odrabia przy sosnowym stole. Prawie nigdy nie ma siły, by pobawić się z rówieśnikami, mimo że strapiony jego zdrowiem dziadek, zachęca go wychodzenia na podwórko. Malec uczy się w ciszy, by nie przeszkadzać Mendlowi w pracy. Dziadek przekonuje go, że powienien być dumny z bycia Żydem. Chłopiec okazuje mu swój szacunek całując go w rękę. Jest dziadkowi posłuszny.

Student – mieszka w facjatce, czyli w izbie na poddaszu kamienicy. Nie należy do ludzi atrakcyjnych. Jest chudy, ma długą i cienką szyję oraz nogi jak „cyrklowe nożyce”. Jego twarz jest podłużna, brzydka i pokryta bliznami po ospie, a oczy małe i bure. Pod wpływem silnych emocji świecą w nich iskry. Chłopak żyje w biedzie, niedojada. Zdarza się, że nie ma nawet świecy, przy której mógłby pisać po zmroku. Wtedy pożycza „na chwilkę” łojówkę od starego Mendla. To on nakazuje staremu Żydowi ucieczkę przed napaścią rozwścieczonej hordy. Ma dobre intencje; chciałby uchronić leciwego sąsiada i jego małego wnuka przed gwałtem. Upór starca jest dla niego niezrozumiały i irytujący. Opuszcza izbę zrezygnowany i zły, ale jest pierwszym który własnym ciałem zasłania okno Mendla i odstrasza tłum. Mężność i odwaga, na które się zdobywa, dodają jego brzydkiej twarzy boskiego piękna. Student czuwa także przy łóżku rannego Kubusia i trzyma go cały czas za rękę. Próbuje też wyrwać z marazmu ponurego Mendla, którego rozpaczy nie rozumie.

Dependent – stały klient Mendla, który przynosi do niego akta pana mecenasa do zszycia. Jest małym człowiekiem. Używa pomady do włosów, pachnie piżmem. To on jako pierwszy przynosi wiadomość o planowanych antyżydowskich rozruchach. Nie potrafi się jednak do nich jednoznacznie ustosunkować. Nie umie ani wesprzeć Medndla,  ani nie ma odwagi, by się przeciwko niemu wypowiedzieć. Powtarza bezmyślnie załyszane wieści, nie zważając na to, że może nimi przestraszyć Kubusia. Zachowuje się niemądrze i niedojrzale, demonstrując podczas rozmowy z introligatorem durne uśmieszki i miny. Z całej sprawy robi głupi żart i nie zauważa, że sprawia Mendlowi wielką przykrość.

Zegarmistrz – jeden z najzamożniejszych mieszkańców ulicy. Mieszka na przeciwko zakładu introligatorskiego. Latem codziennie krzyczy do Mendla z okna „dzień dobry” i wypytuje o Bismarcka. Jest stary, łysy i tłusty, nosi hawelok (typ płaszcza), kapelusz, trzewiki ze stalową sprzączką oraz zegarek z dewizką. Jego aparycja świadczy o dobrobycie. Lubi pozować na człowieka obytego ze światem. W rzeczywistości wyróżnia go ciasnota poglądów, głupota, nieczułość, brak taktu i próżność. Z nonszalancją mówi o tym, że „Żydów mają bić”, nie zastanwiając się nad tym, jak poważne i krzywdzące są takie nowiny. Bezmyślnie powtarza popularne zarzuty wobec Żydów, bazuje na powszechnie znanych streotypach. Nie zastanawia się nad tym, czy są one sprawiedliwe i racjonalne. Jest przepełniony pychą, traktuje Mendla z wyższością i nie daje przekonać jego argumentacji. Podczas rozmowy ze starym introligatorem zachowuje się lekceważaco, butnie i drwiąco, a niekiedy impertynencko. Cały czas beztrosko macha trzewikiem i bawi się dewizką. Sądzi, że Żyd nie powinien tak zuchwale z nim dyskutować i uważa go za śmiesznego. Ostatecznie Mendel taktownym, ale wymownym gestem wyprasza zegarmistrza ze swojej izby.

Powróźniczka, stróżka i straganiarka – sąsiadki Mendla Gdańskiego, które wpadają do mieszkania introligatora tuż przed napaścią motłochu. Jedna z nich jest żoną powroźnika, który często zaczepia swoje konopne sznurki o klamkę starego Żyda. Mężem drugiej jest stróż Paweł. Zaś trzecia często przynosi Mendlowi czarną rzodkiew w zamian za kolorowe skrawki papieru dla swoich synów, którzy sporządzają z nich słynne na całą ulicę latawce. Wszystkie trzy są niezamożnymi, prostymi kobietami, ale w porównianiu z dependentem i zegarmistrzem mają znacznie większe poczucie sprawiedliwości. Połączyły je z Mendlem skromne warunki życia i codzienne troski. Wiedzą, że stary Żyd jest poczciwym i dobrym człowiekiem i chcą uchronić go przed krzywdą, na którą nie zasłużył. Próbują ukryć Kubusia w alkowie i osłaniać jego dziadka, a w oknie izby chcą wystawić święty obraz i krzyż, by odstraszyć agresorów. Dla tych kobiet liczy się nie tyle pochodzenie człowieka, ale jego postępowanie. Uczciwy i roztropny Mendel zaskarbił sobie ich sympatię. Traktują go jak swojaka. To za nimi do izby wpadają także inni mieszkańcy kamienicy obawiający się o bezpieczeństwo Mendla. Gdy nie udaje im się przekonać starego sąsiada do ukrycia się, kobiety głośno lamentują i przeczuwają nieszczęście. Jako pierwsze rzucają się na pomoc rannemu Kubusiowi odciągając go od otwartego okna.

MENDEL GDAŃSKI - MARIA KONOPNICKA - STRESZCZENIE SZCZEGÓŁOWE

Stary Mendel paląc fajkę rozglądał się przez okno swojej izby, skąd rozpościerał się widok na ulicę. Od dwudziestu siedmiu lat prowadził tutaj zakład introligatorski. Znał doskonale każdy najmniejszy fragment warszawskiej uliczki. Staruszek bezbłędnie rozpoznawał wszystkie widziane z okna szczegóły i każdy dochodzący z zewnątrz dźwięk. Wszyscy mieszkańcy ulicy znali się świetnie, tworzyli wspólnie atmosferę poufności i wzajemnej życzliwości. Życie toczyło się tutaj własnym, niezakłóconym rytmem, a stary introligator czuł się dobrze w tym miejscu, bo traktowany był przez sąsiadów jak swój. Większość mieszkańców była niezamożna, wszyscy jednak lubili sobie pomagać. Sąsiedzi okazywali Mendlowi serdeczność. On sam znał i dzieci, które codziennie biegały pod jego oknem do szkoły, i robotnice z fabryki cygar, i kobiety robiące zakupy na straganie, i wyrobników idących na budowę. Wiedział, ile wróbli gnieździło się w gzymsie starego browaru. Znał każdy liść i pączek na starej, schorowanej topoli. Bez problemu rozpoznawał, kiedy stróż Paweł używa starej, a kiedy nowej miotły do zamiatania. Znał zapach pomady dependeta. Wiedział, kiedy nasila się kaszel starego archwisty i kiedy wyglądający jak cyrkiel, wychudzony i ospowaty student z facjatki nie je obiadu. Na ulicy rzadko pojawiali się nieznajomi. Życie tutaj było przewidywalne, zrutynizowane. Dlatego Mendla zastanawiało panujące dziś na uliczce niecodzienne poruszenie i obecność obcych. Dostrzegł grupę nieznajomych wyrostków. Część z nich rozmawiała z robotnikami, inni zaglądali do szynku. Ich wygląd i zachowanie wydały się staremu Mendlowi podejrzane. Nie wiedział, czemu obcy zaczepiają tutejszych robotników i rozglądają się po sieniach domu. Był pewny, że nie stać ich na wizytę w szynku, do którego weszli gromadnie. Rozmyślał, swoim zwyczajem ćmiąc fajeczkę. Nie używał wybornego tytoniu, ale i tak bardzo on mu smakował. Introligator kurząc sobie wspominał przeszłość. Widział w wydychanym dymnie postacie swoich najbliższych – nieżyjącą żonę oraz synów. Myśłał też o swoich wnukach. Wspominał także swoją jedyną ukochaną córkę. Lija umarła w kwiecie wieku podczas porodu, pozostawiając po sobie małego synka. Malec od tamtej pory pozostawał pod opieką Mendla, a obecnie chodził już do szkoły. Chwile poświęcone na kurzenie fajki i rozpominanie przeszłości, budziły się w starym Żydzie smutek i tęsknotę.

Rozmyślania introligatora przerwała sąsiadką, która codziennie przynosiła mu obiad. Posiłek był raczej skromny – składał się na niego rosół z kawałkami rozmiękłej bułki oraz mięso z jarzynami. Mendel nie zasiadł od razu do jedzenia, ale odstawił obiad na piecu i czekał na powrót wnuka ze szkoły. Chłopiec wrócił z gimnazjum o drugiej, robiąc przy tym wiele hałasu. Jak zwykle dziadek martwił się o zdrowie malca, gdyż ten był chudy, anemiczny i cherlawy. Podczas obiadu Mendel wybierał dla wnuka najlepsze kawałki mięsa, zachęcał go do jedzenia, a potem do spędzania czasu na świeżym powietrzu. Chłopiec był jednak zbyt zmęczony lekcjami, dźwiganiem tornistra i przebytą drogą. Zawsze miał też sporo zadań do zrobienia na następny dzień i prawie nigdy nie dawał się namówić na podwórkowe zabawy z rówieśnikami. Po posiłku gimnazjalista zasiadał przy sosnowym stole do odrabiania lekcji, a Mendel zabierał się do swojej roboty. Wnuk sprawował się bardzo cicho i nie przeszkadzał staruszkowi w pracy. Od czasu do czasu Mendel pochodził do uczącego się malca, by go pogłaskać po głowie lub żartobliwie uszczypnąć w policzek.

Jedynie piątki w domu Mendla wyglądały zupełnie inaczej. Był to dzień żydowskiego święta, czyli szabasu. Wówczas to panowała w izbie uroczysta atmosfera. Na obiad sąsiadka przynosiła rybę, makaron i tłustą, pachnącą kaczkę. Izbę oświetlana była przez cynowy, o dziwnie powykrzywianych ramionach świecznik. Stary Żyd przyodziewał na siebie już nieco wytarty, ale nadal piękny żupan i obwiązywał się szerokim pasem, za który wkładał z lubością spracowane ręce. Na siwą głowę zakładał jarmułkę, a na nogi – nowe buty. Skrzyp jego cholew wypełniał dom radosnym szmerem. Tego dnia także chłopiec wyglądał odświętnie. Mył się, czesał, zapinał świeży kołnierzyk i czyste mankiety. Miał poważną minę. Przed posiłkiem dziadek sięgał po żydowski szal modlitewny, czyli tałes oraz po modlitewnik. Śpiew Mendla był silnie modulowany, żarliwy, płomienny i przejmujący. Przypominał gorliwą lamentację. Wywoływał w malcu dreszcze, urzeczenie i łzy. Modlitwa okazywała się na tyle niedługa, by nie zdążyła prawdziwie znudzić chłopca. Po jej skończeniu następowało błogosławieństwo i rozpoczęcie szabasowej uczty. Pewnego razu podczas szabasu zdarzyła się scena niezwykła. Chłopaki od ślusarza Kołodziejskiego i szewca Pocieszki zebrali się pod oknem introligatora, podsłuchiwali jego modlitwę i drwili z niej grubiańsko. W tym samym momencie przechodził tamtędy proboszcz, który słysząc modlącego się Żyda, z szacunku dla jego gorliwości uchylił kapelusza. Gest ten zastydził szydzących nicponiów.

Od tamtego momentu nie działo się nic, co zakłóciłoby spokój Mendla, aż do pewnego feralnego dnia, kiedy to wnuk Mendla wpadł do izby zdyszany i bez czapki. Nie od razu chciał opowiedzić o przykrej przygodzie, która go spotkała. Wreszcie po długich namowach dziadka przyznał się, że jakiś obdartus krzyczał za nim: „Żyd!... Żyd!...”. Malec przeląkł się bardzo i rzucił do ucieczki, w trakcie której zgubił czapkę. Aby po nią wrócić nie miał już odwagi. Opowieść ta bardzo wzburzyła Mendla, który milczący i gniewny przechadzał się po izbie. Nie potrafił zabrać się z powrotem do pracy, a swoją tłumioną wściekłością przerażał wnuka. W końcu stary Żyd wybuchnął; był zły, że chłopiec jest taki niemądry, mimo tego, że dziadek wkłada całe serce w jego wychowanie, kupuje książki i posyła do szkoły. Mendel już łagodniejszym głosem wytłumaczył chłopcu, że bycie Żydem nie jest niczym wstydliwym. Malec urodził się w tym mieście, a więc nie jest tutaj obcym i może jeszcze zrobić wiele dla niego dobrego, o ile będzie dobrym, uczciwym i mądrym człowiekiem. Dziadek żałował, że chłopiec przez swoją głupotę stracił tak piękną czapkę, ale obiecuje kupić mu drugą. Pocieszony wnuczek pocałował go w ręce i powrócił do książek. Stary Mendel był jednak dużo bardziej poruszony tym wydarzeniem, niż chciał to dziecku pokazać. Rozgoryczenie nie pozwalało mu wrócić do pracy, niespokojnie chodził po izbie i spluwał po kątach. Nazajutrz wstał jeszcze bardziej zgarbiony, wyniszczony i zniedołężniały niż zazwyczaj. Z obawą patrzył przez okno na wnuka idącego do szkoły. Niepokój nie opuszczał go także w ciągu dnia. Częściej niż zwykle zapalał fajkę i patrzył przez szybę na swoją uliczkę. Jej dotychczas przyjazne i dobrze znane życie zdawało się Mendlowi dziwne, odmienne niż zazwyczaj, niepokojące. Obawy Mendla zniknęły, kiedy malec wreszcie wrócił ze szkoły. Był wesoły, gdyż dostał piątkę, a dziadek ofiarował mu nową, trochę za dużą czapkę, która zsuwała mu się na oczy. Stary Żyd odzyskał dobry humor, wrócił do pracy, w trakcie której pogwizdywał radośnie.

Jednak niedługo po obiedzie przyszedł do Mendla po akta depedent z wiadomością, że „podobno Żydów mają bić”. Introligator nie dał po sobie poznać, że nowina bardzo go zmartwiła, udawał, że nie daje jej wiary i zignorował głupową minę gościa. Nie chciał znowu straszyć obecnego przy rozmowie chłopca. Mężczyźni obrócili sprawę w żart, ale starzec przymuszał się do śmiechu. Był niezadowolony, że rozmowa z dependetem miała miejsce przy wnuku. Aby uspokoić dziecko znów zaczął gwizadać przy pracy, ale jego gwizdanie było już inne, nienaturalne i zdradzało zmartwienie.

Pracę introligatorowi przerwała wizyta zegarmistrza. Był to człowiek zamożny i beztroski, lubiący okazywać swoją wyższość. Powtórzył sąsiadowi nowinę dependenta o planowanych antyżydowskich rozruchach. Mendel zadeklarował, że jeśli będą bici źli Żydzi, rozbójnicy i złodzieje, to sam chętnie się do tej nagonki przyłączy. Zegarmistrz nonszalancko stwierdził jednak, że bici będą wszyscy bez wyjątku, ot tak - „za to, że Żydy”. Introligator dostrzegł bezsensowność takiego rozumowania. Dziwił się, dlaczego w takim razie nie bije się w lesie „brzeziny za to, że brzezina, albo jedliny za to, że jedlina”. Zegamistrz niefrasobliwie odpowiedział, ze brzezina i jedlina, są „nasze”, wyrośnięte „na naszym gruncie”, tym samym dał Mendlowi do zrozumienia, że traktuje Żydów jak intruzów. Staruszek słysząc te słowa stłumił wściekłość. Przekonywał jednocześnie, że także wyrósł na tutejszym gruncie, nie jest nikim obcym, nikogo nie okrada, ale uczciwie i ciężko pracuje, by móc płacić za swoje utrzymanie. Na dowód tego wyciągnął swoje spracowane i żylaste ręce. Pokazał zegarmistrzowi zgarbione plecy i zmęczone nogi. Całe życie oprawiał książki dla ludzi, którzy płacą za jego pracę. Wszyscy żyją obok siebie i są sobie wzajemnie potrzebni. Zegarmistrz wydawał się być obojętnym na te argumenty. Bawiąc się dewizką stwierdził, że Żyd zawsze będzie Żydem, a to znaczy, że pozostanie kimś obcym. Stary Mendel w rozgorączkowany sposób ciągnął swój wywód – podkreślał, że Żyda, tak samo jak pozostałych, dotykają codzienne doświadczenia, troski, mijający czas. Nie różni się on wcale od innych ludzi, bo dzieli z nimi ten sam ciężki los. Zaznaczył, że wspólne zmartwienia i smutek jednoczą i bratają ludzi, a zegarmistrz, który prowadzi dostatni i beztroski żywot, może nie mieć o tym pojęcia. W dalszej rozmowie oponent Mendla zarzucił Żydom chciwość i chytrość. Starzec odpowiedział, że te cechy nie są typowe tylko wśród wyznawców judaizmu. Stwierdził też, iż dążenie do dobrobytu jest czymś normalnym, ale ludzka zawiść wykrzywia obraz ludzi, którzy uczciwie zdobyli majątek. Zapomniano już o równości wszystkich ludzkich istot, których stworzył ten sam Bóg. To stało się źródłem wzajemnej wrogości i zazdrości. Zegarmistrz zdawał się być bliski przekonania się do racji Mendla, ale po krótkim namyśle wytknął mu następną kwestię, jaką jest wielodzietność wśród Żydów. Uważał, że „lęgną się jak szarańcza”. Introligatora złościło takie zaglądanie do cudzych domów i liczenie kołysek, gdyż tak naprawdę tam, gdzie jest dużo dzieci, jest też mnóstwo pracy, głodu i śmierci. Zaczął wspominać swoje dzieciństwo. Urodził się jako pietnaste dziecko, stąd otrzymał na imię Mendel. Ciepło mówił o ojcu, który wychowywał całą gromadę potomostwa, nikogo nie porzucił ani nie pozbawił życia. Mimo biedy dom był przepełniony miłością. Jednak Mendel uświadomił sobie, jak ciężko jest wykarmić tak liczną rodzinę, sam zdecydował się na posiadanie mniejszej liczby dzieci. A jego zmarła córka miała już tylko jednego synka. Chłopczyk dostał na imię Jakub, gdyż nie jest to ani całkowiecie żydowskie, ani całkowiecie chrześcijańskie imię. Mendel poskreślił też pochodzenie swojego nazwiska. Nie jest obcym, gdyż jest nazywa się Gdański. Urodził się w Warszawie, tutaj są groby jego rodziców, żony i córki, tutaj mieszka i pracuje, tu zostanie pochowany. Przytulając wnuka Mendel mówił, że wysłał go do szkoły, by malec wyrósł ma światłego człowieka, który swoim rozumem będzie mógł służyć temu, a nie jakiemuś obcemu miejscu. Następnie poprosił malca, by ten położył się spać. Dzięki temu został z zegarmistrzem na osobności. Zapytał go o inicjatorów antyżydowskich rozruchów. Rozmówca bąkął jedynie, że „ludzie powiadają”, ale nie umiał wskazać nikogo konkretnego. Mendel zapewnił, że przyczyną zapowiadanej bitki jest wódka, szynk, złość i głupota. Zabrał świecznik ze stołu, jakby chciał oświetlić gościowi drogę do wyjścia, sugerując tym samym, że chce, aby zegarmistrz opuścił jego dom. Mężczyzna rzeczywiście wyszedł, a introligator skierował się w stronę alkowy, gdzie słyszał, jak nierówno i ciężko oddychał Kubuś. Chłopiec miał rozgorączkowaną twarz. Stary Żyd zmartwiony zdrowiem wnuka i tym, co usłyszał w ciągu dnia, położył się do łóżka. Spał jednak niespokojnie.

Wstał niewypoczęty i nadal zatroskany. Sąsiadka przyniosła mu słabą kawę, po wypiciu której zrobiło mu się raźniej. Zapalczywie zabrał się do pracy. Potem poszedł obudzić Kubusia, gdyż malec rzucał się w nocy niepokojnie, a teraz zaspał. Mendel z lubością przyglądał się chłopcu. Uśmiechnął się cicho, ale szczęśliwie. Wciągnął niewielki kłąb dymu z fajeczki, pochylił się i wydmuchał go prosto pod nos chłopca. Kubuś zakrztusił się i zerwał z łóżka. Był zafrasowany, bo przed snem nie zdążył skończyć jednego zadania, a jego książki leżały w nieładzie na stole. Pakował pośpiesznie podręczniki, nie chciał zjeść śniadania, przekonany, że się spóźni. Zdążył zaledwie załóżyć na siebie płaszcz i otworzyć drzwi, kiedy to chudy student z facjatki wepchnął do z powrotem do izby, krzycząc, by uciekać, bo Żydów biją. Chudy młodzieniec wyglądał na rozjuszonego. Nie spodziewał się jednak reakcji Mendla. Starzec doskakując do niego zawołał, że nigdzie nie będzie uciekał, gdyż nikomu nic nie ukradł. Przecież jest w swoim domu! Nie miał zamiaru go opuszczać, bo niemiłe są mu obce strony. Jedyne, czego w tej chwili pragnie, to spokoju, by mógł bez lęku pracować i żyć, by móc wychować osieroconego wnuka. Kubuś jest przecież tylko niewinnym dzieckiem i także nie ma powodu, żeby uciekać z domu. Mendel uważał to miasto za swoje własne; tu się urodził, otworzył warsztat i założył rodzinę. Żył uczciwie i nigdy nikogo nie skrzywdził. Jego słowa przerwane zostały przez nadciągającą z ulicy wrzawę. Student słysząc ją, przeklął siarczyście przez zaciśnięte zęby.

Hałas zbliżał się szybko i nasilał; słychać było wrzaski, nawoływania, śmiech i gwizdy przerywane lamenetem i płaczem. Jedni uciakali przed wrzawą, inni do niej dołączali. Kubuś, czując zbliżające się niebezpieczeństwo, rozpłakał się, a student uciekł z mieszkania Mendla. Stary Żyd wydawał sie jednak być na to wszystko obojętny. Nasłuchiwał jedynie odgłosów z zewnątrz, patrząc gdzieś błędnym wzrokiem. Kolana trzęsły się pod nim sprawiając wrażenie, że stare i wyniszczone ciało zaraz runie. Twarz Mendla stała sie czerwona, następnie brunatna, żółta, wreszczcie kredowobiała. Motłoch zbliżał się coraz bliżej. Słychać było pijackie głosy, szatański pisk niedorostków, krzyki, klątwy i złorzeczenia. Dzika zgraja zdawała się niszczyć wszystko na swojej drodze. Łamano okiennice, rozbijano szkło, toczono kradzione beczki, rzucano kamieniami. Uliczka wypełniła się pierzem z rozrywanych poduszek. Kubuś przestał płakać i dygocząc przytulił się do dziadka. Bliskość chłopca pokrzepiła Mendla. Położył mu rękę na głowie, wziął głęboki oddech i chociaż był nadał kredowobiały na twarzy, szeptał do chłopca kojąco. Płacz chłopca, zduszony wielkim strachem, umilkł zupełnie.

Do izby wpadła gromadka zdenerwowanych kobiet: powróźniczka z dzieckiem na ręku, stróżka, straganiarka. Stróżka krzyczała od progu do Mendla, by zszedł hordzie z oczu, a ona postawi w oknie święty obrazek albo krzyż, co zniechęci napastników. Zaczęły ciągać za sobą chłopca, by ukryć go w alkowie. Próbowały też jakoś osłonić starego Żyda. Znały go od dawna, wiedziały, że jest dobrym i usłużnym cżłowiekiem, dlatego chciały go uchronić przed niesprawiedliwą krzywdą. Do izby wpadli też inny mieszkańcy kamienicy, którzy bali się o los starego introligatora. Ten jednak opierając się na ramieniu Kubusia, odparł zatroskane kobiety i twardym, dziarskim głosem oznajmił, że jest wdzięczny za chęć ratunku, ale nie wstydzi się tego, że jest Żydem. Nie będzie wystawiał krzyża w oknie. Uważa motłoch za pozbawiony miłosierdzia, a więc niechrześcijański, który ani krzyża ani obrazka nie potraktuje jako świętości. Ale jeśli faktycznie chuligani są chrześcijanami, to nie skrzywdzą słabego i bezbronnego starca czy też niewinnego dziecka. Po tej deklaracji Mendel przyciągnął do siebie wnuka i wbrew głośnym protestom mieszkańców kamienicy, stanął butnie w otwartym oknie. Miał na sobie rozpięty kaftan i skórzany roboczy fartuch. Jego siwa broda trzęsła się, ale mimo to staruszek trzymał głowę wysoko i dumnie. Przytulony do niego Kubuś, odziany w szkolną bluzę, stał przerażony z otwartymi szeroko oczami, wlepionymi w nadciągającą hordę. Kobiety w izbie zaczęły szlochać. Nadciągający motłoch spostrzegł starego Żyda w oknie. Omijając kramy znajdujące się po drodze, dzika horda rzuciła się w stronę Mendla. Jego milcząca duma, wyniosłość i odwaga zostały odczytane jako urągające tłumowi. Nikomu z motłochu nie zależało juz na grabieży. Wszyscy pałali już tylko okrutną żądzą krwi. Chcieli jedynie pastwić się nad starym introligatorem, dać upust bestialskiemu instynktowi. Jakiś rzucony z tłumu kamień trafił w głowę Kubusia. Chłopiec krzyknął, a kobiety z izby rzuciły się, by mu pomóc. Otępiały Mendel, puścił ramię chłopca, nie oglądając się nawet na niego. Wzniósł ręce wysoko ponad tłum i szeptał: „Adonai! Adonai!...”, co znaczy: „Panie!Panie!”. Po pooranych bruzdami policzkach spłynęły Mendlowi wielkie łzy. Był wówcza niczym prawdziwy Gaon, czyli wysoki, wzniosły. Kiedy tłum dotarł pod samo okno, na przeszkodzie stanął im chudy student z facjatki. Miał rozpięty mundur i rozwichrzoną czuprynę. Stał w rozkrzyżowanymi rękami i rozstawionymi nogami, zaciskał mocno pięści. Był tak wysoki, że zasłaniał prawie całe okno. Pełen gniewu, wściekłości i determinacji odpędzał motłoch od Mendla. Krzyczał i odgrażał się w jego obronie. Trząsł się cały, a bohaterskość dodawała ospowatej i chudej twarzy uroku Apolla. Na widok rozsierdzonego chudzielca kilku trzeźwiejszych z tłumu zaczęło się wycofywać. Z nienacka pojawił się też drugi student, który wskoczył do izby, odepchnął starego Żyda i sam stanął w oknie. Wywołał tym samym następną falę wrzasków, szyderstw i złorzeczeń, ale gest poskutkował – tłum już nie napierał. Wrzawa zaczęła się oddalać, z wolna cichł dziki hałas. Motłoch zniknął gdzieś między miejską zabudową pozostawiając na uliczce prawdziwie pobojowisko. Wszędzie pełno było połamanych desek, szkła i pierza.

Tego dnia nikt nie uczył się przy sosnowym stole, nikt też nie pracował w warsztacie introligatorskim. W izbie Mendla panował zupełny spokój. Gdyby nie rozbite okno i porzucone na podłodze płaszcz i tornister, nie byłoby śladu po zawierusze, która miała tutaj miejsce. Jedynie z alkowy wydobywał się co jakiś czas cichy, dziecięcy jęk rannego chłopca. Kubusiowi obandażowano głowę, a za rękę trzymał go siedzący na brzegu łóżka chudy student. Miał jak zwykle dziobatą i brzydką twarz, ale jego oczy płonęły wielkim żarem. Milczący i gniewny spoglądał co jakiś czas w kąt alkowy, gdzie siedział stary introligator. Starzec był skulony, nie ruszał się, także nic nie mówił. Twarz ukrył w dłoniach. Siedział tak od południa, od momentu, w którym dowiedział się, że wnukowi nic nie grozi i za tydzień będzie mógł wrócić do szkoły. Ta starcza apatia drażniła studenta, który zaczął go namawiać do wyjścia z kąta. Uważał, że Żyd niepotrzebnie zachowuje się tak jakby coś mu umarło, a przecież Kubusiowi nie grozi już niebezpieczeństwo. Starzec odpowiadał jednak ponurym głosem, nie ukrywał rozgryczenia, żalu, boleści. Po krótkiej chwili milczenia, przerwanej kolejnym jękiem Kubusia, Mendel wyznał gorzko, co jest powodem jego smutku. Posępnym głosem zdradził, że umarło w nim serce do miasta, w którym się urodził i w którym żył przez sześćdziesiąt lat.

NAD NIEMNEM - STRESZCZENIE, CHARAKTERYSTYKA, OPRACOWANIE

Poniżej znajdują się lista dostępnych opracowań

NAD NIEMNEM - ELIZA ORZESZKOWA - STRESZCZENIE SZCZEGÓŁOWE

Tom I

Rozdział 1

W jeden z dni świątecznych ludzie wracają z kościoła do swoich domów. Jako ostatnie idą dwie kobiety: Marta Korczyńska i Justyna Orzelska. Pierwsza z nich, niosąca chustkę, jest starsza, liczy sobie bowiem lat czterdzieści siedem. Jest na pierwszy rzut oka brzydka, chociaż po dalszym przyjrzeniu się staje się bardziej interesująca. Widać po niej, że bardzo wiele w życiu przepracowała, nie oszczędzając się. Druga kobieta, trzymająca w rękach kwiaty, jest młoda, a jej wygląda może stanowić zagadkę. Justyna jest bowiem połączeniem bogactwa i biedoty. Chociaż ubrana skromnie, jest piękna, a zachowanie wskazuje na wrodzoną dumę.

Na drodze rozmawiające kobiety mija powóz. Jadący w nim mężczyźni to Teofil Różyc oraz Bolesław Kiryło. Żona Kiryły jest krewną Różyca. Różyc to mężczyzna bogaty, arystokrata. Posiada ziemie na Wołoszczyźnie, stąd jego środki na liczne zachcianki. Jest to mężczyzna wątłej raczej postury, nie robiący piorunującego wrażenia. Zawsze jednak elegancki, jest po prostu próżniakiem, można nawet powiedzieć, że erotomanem. Nie jest to jednak postać zupełnie negatywna, Różyc potrafi bowiem troszczyć się o bliskich i pomagać im zupełnie bezinteresownie.

Jadąc drogą i mijając Orzelską oraz Martę panowie pozwalają sobie na swobodne komentarze w stosunku do Orzelskiej i Korczyńskiej. Te kolei rozmawiają o sytuacji młodszej z kobiet – mieszka ona w dworze Korczyńskich. Marta twierdzi, że Justyna powinna bardziej starać się o znalezienie sobie odpowiedniego męża. Przez swoje nazbyt dumne i melancholijne usposobienie nie jest dobrą kandydatką na żonę. Zarzuca się jej bycie księżniczką. Korczyńska twierdzi, że dwudziestokilkuletnia dziewczyna powinna bardziej mizdrzyć się do kawalerów, a także dbać o swój wygląd. Justyna jednak odrzuca takie rozwiązanie. Woli żyć po swojemu, a nie powielać ogólnie przyjęte wzorce, narzucane kobietom. Rozmowa schodzi na Zygmunta Korczyńskiego. Po historii z nim Justyna miała się rzekomo zmienić, tak przynajmniej twierdzi Marta. Tymczasem młoda kobieta twierdzi, że nic już do niego nie czuje.

Powracające do domu mija drugi wóz, tym razem drabiniasty. Powozi nim trzydziestoletni, przystojny mężczyzna – Janek Bohatyrowicz. Odwozi on do domów kilkanaście wiejskich kobiet także powracających z kościoła. Marta reaguje na pojazd bardzo serdecznie. Pozdrawia mijających. Jednocześnie przypomina sobie czasy, kiedy to pomiędzy Korczyńskimi a Bohatyrowiczami panowała przyjaźń. Wówczas to dwór i zaścianek bardzo ściśle współpracowały. W tych to czasach ojciec Janka – Jerzy, a także jego stryj Anzelm bardzo często bywali na dworze zasiadając nawet do stołu z Korczyńskimi. W swoich wspomnieniach Marta szczególnie wyróżnia Anzelma, z którym śpiewała w duecie. Nagle Janek intonuje pieśń, rozpoczynając ją od słów: „Ty pójdziesz górą, a ja doliną”. Odpowiada mu Justyna, a całą pieśń kończy Korczyńska.

Rozdział 2

Początek rozdziału to opis korczyńskiego dworu. Budynek postawiony był z drewna, nie miał pobielonych ścian. Otoczony był mniejszymi zabudowaniami o przeznaczeniu gospodarskim oraz starym, pięknym ogrodem. Nie była to posiadłość wielkopańska. Widać było jednak, że należy do tych starych dworów szlacheckich, które niegdyś mieściły w sobie dostatki, a życie weń było ludne i wesołe.

W chwili zawiązania akcji w elegancko urządzonym pokoju przebywają cztery osoby: Emilia Korczyńska, Teresa Pilińska oraz dwa mężczyźni jadący powozem – Kiryło i Różyc. Pani Korczyńska jest żoną gospodarza domu, Benedykta. Pilińska to jej przyjaciółka. Panowie opowiadają o spotkaniu na drodze Marty i Justyny. Szczególnie młodsza zwróciła ich uwagę, głównie ze względu na swoją urodę. Prym w rozmowie wiedzie Kiryło, flirtujący sobie swobodnie z zażenowaną Teresą. Gospodyni dworu, Emilia, oddaje się swojemu zwykłemu zajęciu, czyli narzekaniu na samopoczucie i oczekiwaniu na migrenę.

Rozmowę na chwilę przerywa Benedykt, który wkracza do pokoju. Jest zaniepokojony, ponieważ ich dzieci nie przyjechały jeszcze na wakacyjną przerwę w nauce. Mężczyzna zwraca uwagę, że w pomieszczeniu jest zbyt duszno i należałoby otworzyć okno. Jednak żona sprzeciwia mu się twierdząc, że świeże powietrze jej szkodzi. Benedykt zaczyna dyskutować z Różycem, który posiada dość spory majątek. Tematem jest sposób prowadzenia gospodarstwa. Tymczasem Kiryło wyraża ubolewanie nad złym samopoczuciem Emilii i obiecuje, że postara się jakoś poprawić jej stan emocjonalny. Swobodny nastrój na chwilę przerywa muzyka. To Orzelski, ojciec Justyny, gra w swoim pokoju na skrzypcach. Kiryło sprowadza go do pokoju, gdzie wcześniej toczyła się rozmowa. Starzec ubrany jest w szlafrok, co wzbudza śmiech. Mężczyzna staje się przedmiotem żartów. Sytuację przerywa Justyna, która w końcu odprowadza ojca na górę. Kobieta wzbudza podziw swoim zachowaniem. Szczególnie Różyc jest zachwycony jej dumą i sprytnym poradzeniem sobie w trudnej sytuacji.

Teofil rozmawia z Emilią na temat jej ciągłych napadów bólu. Twierdzi, że jedynym skutecznym sposobem może tu być morfina. Nagle do pokoju wkracza Marta. Przynosi ona szczęśliwą dla Korczyńskich wiadomość o przyjeździe ich dzieci do domu. Zebrani witają czternastoletnią Leonię oraz dwudziestoletniego Witolda.

W dalszej części rozdziały Różyc i Kiryło rozmawiają o Justynie. Z ich punktu widzenia nie jest ona dobrą partią, ponieważ jest biedna i nie posiada wielkiego posagu. Co więcej posiada temperament, jest „dumna jak księżniczka i zła jak szerszeń”. Powodem do plotek jest wspominany przez mężczyzn romans Orzelskiej z jej kuzynem, Zygmuntem Korczyńskim.

Tymczasem Justyna w zupełnie innej części domu stara się przekonać starego ojca, aby nie dał się poniżać. Ale człowiek ten nie jest na tyle silny, aby odeprzeć ataki. Jego córka patrzy w trakcie rozmowy w okno i widzi Janka Bohatyrowicza. Śpiewa on kolejną piękną pieśń.

Rozdział 3

Ten fragment książki służy autorowi do nakreślenia historii rodzin Bohatyrewiczów oraz Korczyńskich. Prezentację dziejów rozpoczyna sylwetka Stanisława Korczyńskiego. Miał on czwórkę dzieci: Andrzeja, Dominika, Benedykta oraz Jadwigę. Był człowiekiem bogatym, mimo to postanowił wykształcić dzieci. Synów wysłał do akademii w Wilnie. Wedle woli ojca jego majątek odziedziczył właśnie Benedykt. Andrzej otrzymał folwark. Obydwaj mieli pomagać w utrzymaniu się trzeciemu z braci – Dominikowi – który studiował prawo. Natomiast Jadwiga wyszła za mąż za hrabiego Darzeckiego. Po zakończeniu studiów także Dominik powrócił na ziemie swojego ojca. Benedykt postanowił sprowadzić na dwór ubogą krewną, Martę, którą opiekowali się jego rodzice. Kobieta była wtedy młoda i piękna, a ponieważ odznaczała się także niesamowitą żywiołowością i pracowitością, wszyscy doceniali jej obecność. Rodzina żyła więc ze sobą w zgodzie. To w tych czasach zawiązała się przyjaźń pomiędzy Korczyńskimi a Bohatyrowiczami. Andrzej i Jerzy, obaj posiadający rodziny, poczuli do siebie dużą sympatię. Ich synowie, Zygmunt i Janek, byli rówieśnikami. Wkrótce więc, nie pomni na uprzedzenia, Korczyński zaczęli gościć sąsiadów z zaścianka w swoim dworze.

Przypieczętowaniem ścisłej przyjaźni było powstanie ze stycznia 1863 roku. Niestety – ruch niepodległościowy miał swoje ofiary. Zginął bowiem w powstaniu Andrzej Korczyński, a także jego serdeczny przyjaciel, Jerzy Bohatyrowicz – ojciec Janka. Narrator jednak nie podaje tu wprost, o jakie wydarzenie historyczne chodzi. Pada tylko ważna dla książki nazwa – Mogiła.

W dalszym toku narracji czytelnik dowiaduje się jakimi ścieżkami Benedykt dochodził do wiedzy i doświadczenia w prowadzeniu gospodarstwa. W zasadzie jego życie skupiało się na tym. Zupełnie nie rozumiała tego żona mężczyzny, Emilia. Nie podzielała ona zainteresowań męża, rozmowy na temat sposobu upraw oraz innych szczegółów życia nudziły ją. W jej kręgu zainteresowań znajdowały się romantyczne uniesienia. Próbowała namówić Benedykta do sentymentalnych gestów. Twierdziła, że wychodziła za mąż za kogoś innego, niż ma obecnie u swojego boku. W końcu w czasie jednej z kłótni umówili się, że Benedykt skupi się na gospodarstwie, a Emilii będzie wypłacał część posagu, który wniosła w małżeństwo. Pieniądze były jej przede wszystkim potrzebne na odpowiednie urządzenie swojego najbliższego otoczenia, oraz zaspokajanie codziennych zachcianek. Pomimo emocjonalnego i psychicznego oddalenia od żony Benedykt nie chciał opuszczać dworu. Odmówił nawet Andrzejowi, którego losy po tragicznych wydarzeniach historycznych zniosły do Rosji. Korczyński był zbyt przywiązany do ziemi swojego ojca, aby się z niej wynieść.

Rozdział 4

W korczyńskim dworze spodziewanych jest wielu gości. Powodem są imieniny Emilii przypadające w ostatni dzień czerwca. Zaproszeni, jak co roku, to: wdowa po Andrzeju Korczyńskim, jej syn Zygmunt z żoną, Jadwiga Darzecka z mężem i dziećmi, Kiryło, Justyna z ojcem i Różyc. Zygmunt Korczyński odnalazł bratnią duszę w Różycu – obydwaj tak samo znudzeni są życiem na wsi. Tęsknią za miastem, które nie jest tak odludne i w którym zawsze coś się dzieje. Zupełnym ich przeciwieństwem jest Witold, syn Benedykta. Jest on bardzo entuzjastycznie nastawiony do prowadzenia gospodarstwa. Chętnie dowiedziałby się czegoś nowego na ten temat, dlatego też wypytuje Teofila o różne szczegóły. Ten jednak zbywa młodzieńca.

Benedykt opowiada zebranym swój koszmarny sen. Przywołuje w nim wojska, które najechały na Korczyn. Wspomina także wyimaginowany proces o ziemię z sąsiadami Bohatyrowiczami. Niedługo po opowieści pojawia się niespodziewany gość – żona Kiryły wraz z dziećmi. Jest ona nieczęstym gościem z powodu zajęcia domem i potomstwem. Jej córka staje się obiektem zainteresowania młodego entuzjasty – Witolda. Chłopak rozmawia z Marynią niezwykle przyjaźnie.

Tymczasem Różyc widzi potencjalne efekty ze spotkania z Kiryłową. Namawia ją bowiem, aby kiedyś przez „przypadek” zaprosiła do siebie jednocześnie jego i Justynę. Jak się wkrótce okazuje nie jest on jedynym, który interesuje się dziewczyną. Przysiada się do niej Zygmunt. Chce odnowić znajomość, proponując dziewczynie przyjaźń, co ta stanowczo odrzuca. Incydent nie uchodzi uwadze młodej Francuzce, Klotyldzie, którą poślubił niedawno Zygmunt. Jest ona szaleńczo zakochana, a więc także zazdrosna o męża i Justynę. Do trójkąta dołącza jeszcze Różyc, który zaczyna w jawny sposób adorować Orzelską. Jego niezbyt subtelne propozycje zniesmaczają Justynę, która opuszcza towarzystwo. Chce poskarżyć się Marcie. Ta jednak jest zdenerwowana na służącą i tylko dodatkowo fuka na dziewczynę.

Rozdział 5

Justyną targały negatywne uczucia – złość, smutek, rozżalenie. Opuściła dom. Swoje kroki skierowała na pola. Najwyraźniej pociągał ją panujący tam spokój oraz brak wielu par oczu, które mogłyby ją obserwować. Spacerowała zupełnie bez celu, nie obchodziło ją dokąd prowadzi dróżka, którą podąża. Pomimo pozornego zachowania zimnej krwi na imieninach pani Emilii kobieta była rozdygotana wewnętrznie. Dopiero teraz, na osobności, mogła sobie pozwolić na uzewnętrznienie swojego stanu. Czuła się upokorzona całym zajściem. Szczególnie zaczęła rozpamiętywać sytuację, w której się obecnie znajdywała. Następnie jej myśli zeszły na sfery przeszłości.

Kilkunastoletnia Justyna miała okazję zaznać tego, jak okrutne jest życie. Jej matka była ciężko chora, gdy ojciec zdradzał ją z francuską guwernantką. W końcu kobieta zmarła, a mężczyzna zabrał córkę do Korczyna. Tam została otoczona troskliwą opieką Benedykta i żony Andrzeja. Spokojną i bezpieczną sytuację zburzyło uczucie do Zygmunta. Chłopak zakochał się w Justynie, oczywiście z wzajemnością. Spędzili ze sobą wiele pięknych, romantycznych chwil. Sielankę przerwała matka Zygmunta. Chłopak miał bowiem – przynajmniej pozornie – bardzo uczciwe zamiary wobec Justyny i oświadczył swojej rodzicielce i opiekunce, że chce pojąć ukochaną za żonę. Matka jednak nie zgodziła się. Powodem była niższa pozycja społeczna Justyny oraz jej braki edukacyjne. Jak się okazało także Zygmunt nie jest do końca pewien, czy chce poślubić dziewczynę. Postanowił więc wyjechać do Monachium, aby nabrać dystansu do całej sprawy. Wrócił do domu po dwóch latach. Ale nie sam. Przywiózł ze sobą żonę – Klotyldę. Szok Justyny był ogromny. Poczuła się oszukana i odrzucona. Cios odczuła jako szczególny policzek ze strony byłego kochanka. Ale po czarnej rozpaczy nadeszło poczucie dumy. Kobieta postanowiła nie dać po sobie więcej poznać, co tak naprawdę czuje. Odtąd na jej obliczu zawsze odznaczała się przede wszystkim duma. Obiecała sobie, że nigdy więcej nie da sobą nikomu poniewierać. Powoli doszła do siebie, chociaż wspomnienie złamanego serca, odrzuconej pierwszej młodzieńczej miłości nie minęło. Powrócił jednak spokój. Pomimo to rozmowa w salonie zmąciła ten stan. Dawne wspomnienia o przyjemnie spędzonych chwilach z Zygmuntem wróciły. Idąc przed siebie dziewczyna myślała o swojej pierwszej wielkiej miłości.

Nagle na jej drodze ktoś się pojawił. Był to mężczyzna napotkany w drodze z kościoła – Janek Bohatyrowicz. Pracował on na polu przy pługu. Śpiewał swoim pięknym, mocnym głosem. Młodzi zaczęli ze sobą rozmawiać. Bardzo szybko okazało się, że nie brak im wspólnych tematów. Wspominali bowiem Martę, Anzelma, stryja chłopaka. Justyna poczuła się przy Janku na tyle swobodnie, że postanowiła mu zwierzyć się ze swoich zmartwień. Wspomniała więc o tym, że bardzo niekomfortowo czuła się na imieninach pani Emilii. Była rozgoryczona i smutna. Jak wyznał jej Janek dla niego zawsze wygląda ona na nieszczęśliwą. Chłopak bowiem przyznaje się do tego, że zna Justynę z widzenia.

W tym momencie rozmowę ktoś przerywa. Jest to Jadwiga Domuntówna. Dziewczyna podchodzi do rozmawiających i z wielkim zainteresowaniem przygląda się Jankowi. Wyraźnie zależy jej na jego uwadze. Gdy w końcu odchodzi chłopak wyjaśnia, że Jadwiga mieszka ze swoim dziadkiem – Jakubem. Sami pracują na gospodarstwie. Starszy mężczyzna jest uważany za szalonego. Jego zdrowie psychiczne poważnie zachwiał fakt odejścia od niego żony.

Janek i Justyna dotarli do zagrody Bohatyrowiczów. Tam dziewczynie przedstawiono Anzelma oraz Fabiana. Ten ostatni to wielki przeciwnik Benedykta. Mężczyźni wiodą spór o ziemię. Kłótnia trwa już wiele lat i żadna ze stron nie chce ustąpić. Rozmowa schodzi na Martę. Justyna rozmawia o niej z Anzelmem. Wyznaje, że kobieta bardzo dużo pracuje w Korczynie. Na to starszy z Bohatyrewiczów wspomina, ze niegdyś, jeszcze jako bardzo młoda osoba, dziewczyna bała się ciężkiej pracy.

Rozmowa w domostwie w końcu dobiega końca. Justyna nie chce jednak wracać do domu. Nie cieszy się na myśl o tym, że będzie musiała nie tylko zmierzyć z natrętnymi komentarzami, ale także na pewno spotka jeszcze Zygmunta. Dlatego gdy słyszy, że Janek i Anzelm wybierają się na mogiłę Jana i Cecylii postanawia iść razem z nimi.

Rozdział 6

Justyna, Janek i Anzelm opuszczają zagrodę Bohatyrowiczów. Gdy wchodzą do wsi jedną z pierwszych chat, jakie mijają jest domostwo Domuntów. To tutaj mieszka Jadwiga, którą Janek i Justyna spotkali na polu. Gdzie trójka bohaterów mija budynek dziadek dziewczyny dostaje kolejnego ataku, w czasie którego odrywa się od rzeczywistości. Uznaje przybyszów za Pacenkę, który ma uprowadzić jego żonę. Jadwiga stara się wytłumaczyć starcowi, że to nie Pacenko. Jednak mężczyzna nie daje wiary jej słowom. Jakuba przekonuje dopiero Anzelm, który zapewnia kim jest i mówi także, że nie ma złych zamiarów. Jadwiga po raz kolejny mówi dziadkowi, że babcia oraz mężczyzna, z którym odeszła, już dawno nie żyją. Dopiero jednak po zapewnieniu o tym przez Anzelma stary Domunt uspokaja się.

Po opuszczeni wsi Justyna, Janek i Anzelm idą w stronę mogiły. Spoczywają tam postaci bardzo ważne dla osadnictwa nadniemeńskiego – Jan i Cecylia. Ich pojawienie się zapoczątkowało bowiem ród Bohatyrowiczów.

Para według legendy miała pojawić się na terenie zamieszkałym przez rody Korczyńskich i Bohatyrowiczów na około sto lat po tym, jak Litwa przyjęła chrześcijaństwo. Jan i Cecylia szukali schronienia w puszczy, która wówczas porastała okolice. Nie znany jest jednak powód dla którego para musiała uciekać. Zamieszkali jednak na dzikim terenie, który musieli całkowicie przystosować do tego, aby można było na nim żyć. Jan i Cecylia wykarczowali sobie odpowiednio wielki teren na dom oraz pole. Posiali zboże, zbudowali odpowiednie budynki. Zaczęli ich odwiedzać mieszkańcy okolicznych wiosek. Ludzie lgnęli do Jana i Cecylii, ponieważ mogli się od nich wiele nauczyć. Uprawa ziemi, rzemiosło – oto dziedziny, w których para przybyszy była o wiele lepsza, niż okoliczni mieszkańcy. W końcu ci, którzy przychodzili po porady i nauki zostawali jako sąsiedzi. Karczowane były więc kolejne paletka ziemi, na których powstawały nowe zagrody i pola. W ten oto sposób powstała świetnie prosperująca wioska. Jej mieszkańcy realizowali ideał gromady ludzkiej. Żyli w szczęściu, nie kłócili się między sobą. Wszyscy byli bardzo przyjaźnie nastawieni, pracują pospołu nad wspólnym dobrobytem. Ziemia była dobrze uprawiana, ale nie nazbyt eksploatowana, dlatego też „odpłacała” się mieszkańcom osady. Człowiek żył nie tylko w harmonii ze sobą, ale także z otaczającym światem. Natomiast Jan i Cecylia doczekali się licznego potomstwa – sześciu synów i sześć córek. Pewnego razu koło wsi przejeżdżał król Zygmunt August. Był zachwycony doskonałym zorganizowaniem osady w tak niedostępnych warunkach geograficznych. W ramach nagrody nadał Janowi i Cecylii tytuł szlachecki. Od ich bohaterskiej pracy nazwał ród Bohatyrowiczami.

Historia pary jest oczywiście znana Justynie, Janowi i Anzelmowi. Funkcjonuje bowiem jako lokalna legenda. Mogiła pary założycieli znajduje się na dość stromym pagórku. Trójka bohaterów wdrapuje się na niego. Widzą krzyż, na którym widnieje następujący napis: Jan i Cecylia rok 1549. Jest tam także hasło: Memento Mori, czyli łacińskie "pamiętaj o śmierci”. Stojąc przed grobem Anzelm zaczyna opowiadać historię Jana i Cecylii, która została przytoczona powyżej.

Tom II

Rozdział 1

Olszynka – majątek Kirłów. Pani domu, Kirłowa, to bardzo zapracowana kobieta. Zajmuje się nie tylko gospodarstwem, ale także szóstką swoich dzieci. Tym młodszym musi poświęcać nieustannie swoją uwagę. Codzienne obowiązki pewnego dnia przerywa kuzyn, czyli Różyc. Kiryłowa bardzo go lubi, uważa że jest sympatycznym, towarzyskim człowiekiem. Jej ocena jest ogólnie pozytywna, poza jednym tylko wyjątkiem. Kobieta uważa, że postępowanie Różyca po kilkoma względami nie jest właściwe. Chodzi szczególnie o nadmierne zainteresowanie zagranicznymi nowinkami, nadużywanie morfiny, a także podejście do Justyny. Kiryłowa jest bowiem zdania, że bałamucenie Orzelskiej nie jest właściwe. O wiele lepszym wyjściem byłoby po prostu małżeństwo.

Różyc składa kuzynce bardzo intratną propozycję. Mężczyzna posiada majątek na Wołoszczyźnie, którym nikt się nie zajmuje. Różyc bardzo rzadko się tam pojawia, dlatego też boi się, że jego włości są zaniedbane. Dlatego przydałby mu się tam dobry zarządca. Proponuje stanowisko Kiryle. Żona kandydata oczywiście bardzo chętnie przystałaby na taki układ, ponieważ wiązałoby się to ze zwiększeniem dochodów rodziny. Kiryłowa marzy bowiem o tym, aby wykształcić swoich dwóch starszych synów. Z drugiej jednak strony przyznaje, że mąż zupełnie nie nadaje się na bycie zarządcą. Nie ocenia go źle, ponieważ przyznaje, że jest to człowiek uczciwy i z natury dobry, ale zupełnie nie nadaje się do kierowania gospodarstwem. Nawet w ich mniejszym domu wszystkim musi zajmować się kobieta. Zagroda jest więc na głowie pani domu, ponieważ Kiryło o wiele częściej przebywa poza domem, niż w nim. Przekazując Różycowi te informacje Kiryłowa jest z nim zupełnie szczera. Mówi zarówno o potrzebach finansowych, jak i tez obawach o prowadzenie jego majątku. Różyc przyjmuje odmowę bez urazy. Docenia szczerość kobiety oraz fakt, że nie chce za wszelką cenę zarobić jednocześnie pogrążając jego włości. Dlatego proponuje Kiryłowej sfinansowanie edukacji jej synów. Kobieta jest zachwycona i przejęta propozycją. W ramach wdzięczności proponuje Różycowi, że kiedyś odwiedzi go na Wołoszczyźnie i postara się porozmawiać z nim po raz kolejny o ślubie z Justyną.

Rozdział 2

Korczyn. Pani Emilia rozchorowała się – dostała ataku nerwów, jak mówiono na jej przypadłość. Do domu przybył lekarz. Jego zaleceniami było dużo odpoczynku na świeżym powietrzu, czyli to, przed czym broniła się chora. Medyk zostawił także kilka recept na lekarstwa, które miały pomóc. Zupełnie przypadkowo słyszy on kaszlącą Martę. Lekarz stwierdza, że to tej kobiecie bardziej przydałoby się leczenie, niż pani Emilii. Kobieta jednak nie chciała słyszeć o żadnym leczeniu, wzdrygając się na samą myśl o interwencji lekarskiej. Tymczasem do Korczyna zajechał Darzecki wraz z córkami. Jest to szwagier Benedykta. Przywozi ze sobą córki. Cel jego wizyty jest jasny – domaga się wypłaty posagu żony. Korczyński starał się jakoś załagodzić konflikt. Tłumaczył mężczyźnie, że w tej konkretnej chwili wypłacenie tak wielkiej sumy może zrujnować jego majątek. Jego prośbą było to, aby Darzecki zgodził się przyjąć póki co tylko połowę sumy. Jednak szwagier był nieugięty. Wymawiał się kosztami, na jakie narażają go jego własne córki, a jakie miały być dla nich niezbędne. Szczególnie chodziło o koszty wyprawki jednej z dziewcząt. Zakupione miały być odpowiednie sprzęty oraz stroje, a to wszystko bardzo dużo kosztowało.

W czasie trudnych rozmów majątkowych podopieczne Darzeckiego spędzały czas z córką Benedykta, Leonią. Panny postanowiły wydrwić wystrój saloniku w domu Korczyńskich. Ich negatywne opinie były dla panny tak sugestywne, że zaczęła namawiać ojca na zmianę umeblowania. Oczywiście taki remont to duży wydatek. Ojciec wykazuje pewną uległość w stosunku do córki.

Po wyjściu gości syn Benedykta, Witold, kłóci się z ojcem. Zarzuca mu zły stosunek zarówno do szwagra, jak i córki. Jeśli chodzi o Darzeckiego to Benedykt miał się zachować w stosunku do niego zbyt ulegle. Powinien być bardziej wyniosły i honorowy, a o wiele mniej nadskakujący i pokorny. Z kolei Leonię ojciec wychowuje – według słów syna – na rozkapryszoną salonową lalkę, nie zaś prawdziwą kobietę, rozsądną w poglądach i zachciankach. Witold to pozytywistyczny idealista, któremu nieobce są osądy dotyczące bezmyślnego kształtowania młodych kobiet. Ówczesne warunki, czyli brak wartościowej edukacji, a także nadmierne rozpuszczanie bogatych panienek skazywało je na bezużyteczność. Mężczyźni pokłócili się o dwa punkty sporne, które w swej realizacji zupełnie ich różniły. Ojciec nie mógł znieść krnąbrności syna, a także tego, że młody człowiek ma czelność sprzeciwiać się jego postępowaniu. Tymczasem Witold jako reformator nie mógł pogodzić się z tym, czego nie tylko nie podzielał, ale wręcz potępiał.

Do dworu Korczyńskich zajechał Kiryło. Wdał się w rozmowę z panią Emilią oraz Teresą. Druga z kobiet jest towarzyszką korczyńskiej. Teresa Pilińska to dawna guwernantka. Teraz nie odstępuje swojej pani na krok. Podaje jej lekarstwa, pomaga w poruszaniu się, gdy chora tego wymaga. Za wszelką cenę stara się upodobnić do pani Emilii. W zestawieniu z nią jednak od razu rzuca się w oczy, ze Teresa jest brzydsza, gorzej ubrana, bardziej zaniedbana. Chociaż jest to postać nieco przerysowana w swojej strukturze, to jednak sprawia wrażenie pozytywne. Żal wzbudza więc nieustanne naigrywanie się z tej postaci. W tej scenie szydercami są pani Emilia oraz Kiryło. Mężczyzna próbuje wmówić kobietom, że Różyc interesuje się Teresą jako swoją potencjalną kandydatką na żonę. Dla kobiety szczególnie ważny jest fakt, że pominięte zostaną różnice majątkowe oraz pochodzeniowe. Teresa daje się nabrać Kiryle. Zaczyna stroić się, coraz bardziej podniecona wizją przyszłego małżeństwa. Tymczasem Kiryło mówi pani Emilii, że tak naprawdę przedmiotem atencji Różyca jest Justyna.

Orzelska słysząc te wieści zamyka się w pokoju. Zaczyna rozmyślać o tym, co dotarło do jej uszu. Nie cieszy się zupełnie z możliwości adoracji oraz zamążpójścia. Jest skłonna uwierzyć w to, że Kiryło miał rację i że Różyc jest faktycznie nią zainteresowany. Dowodem ku temu były wcześniejsze dowody atencji z jego strony. Pomimo jednak swojej sytuacji Justyna w ogóle nie jest zainteresowana ślubem. Jej myśli wracają do jedynej jak do tej pory wielkiej miłości. Wyjmuje list od Zygmunta. Czyta o tym, jak bardzo dawny kochanek pragnie się z nią spotkać i odnowić ich przyjaźń. Prośba o spotkanie sam na sam wytrąca ją nieco z równowagi, ale nie na tyle, aby poczuła się zaniepokojona.

Do listu Zygmunt dołączył tom wierszy Musseta. Kilka lat wcześniej, jeszcze w czasie swojego płomiennego romansu zakochani czytali utwory z sercami przepełnionymi namiętnością. Teraz jednak czytając kolejne wersy Justyna nie miała wypieków na twarzy, nie odczuwała łomotania serca, ani żadnych innych oznak szczególnego podniecenia. Wiersze po prostu jej nie wzruszały. Poznała, czym jest wzgardzona miłość. Wiedziała, jak ważne są inne czynniki, przed którymi największe nawet uczucie musi ustąpić. Zrozumiała, że widocznie nie była to prawdziwa miłość. Przyrównała historię swoją i Zygmunta do opowieści o Janie i Cecylii. To tamta bohaterska para była wzorem miłości i przywiązania. Justyna zrozumiała, że prawdziwa miłość to nie tylko westchnienia nad poezją, lecz przede wszystkim więź oparta na zaufaniu i przywiązaniu. Rozmyślają tak orzelska podarła list byłego kochanka na drobne kawałeczki.

Rozdział 3

Rozpoczęła się już pora żniw. Także w wiosce Bohatyrowiczów praca wre na dobre. Wszyscy mieszkańcy starają się jak najlepiej potrafią, aby sprostać obowiązkom. Praca na roli nie jest prosta, wymaga bardzo wiele trudu i wkładu fizycznego. Jednak ludzie zdają sobie sprawę z tego, że taki jest właśnie bieg ich życia – muszą pracować, aby mieć co jeść. Chociaż każdy mieszkaniec wioski ma własny kawałek pola to ludzie pracują razem. Odczuwają w ten sposób to, jak ważna jest dla każdego człowieka wspólnota, w której żyje. Żniwa to czas, w którym najlepiej to widać. Praca pospołu z sąsiadem jednoczyła. Drugim bardzo istotnym powodem wyjątkowości tego akurat okresu było to, że każdy chciał pokazać się od jak najlepszej strony. I nie chodziło tu tylko o wygląd zewnętrzny, chociaż także był on bardzo ważny. Mężczyźni na przykład nosili świeżo wyprane, śnieżnobiałe koszule, kobiety zaś jaskrawe kaftany. Ale chodziło także o zaprezentowanie przed innymi swojej pracowitości. Każdy bowiem chciał uchodzić za najlepszego gospodarza, który potrafi najszybciej poradzić sobie z obowiązkami wynikającymi z pracy na roli.

W pracach na polu brała oczywiście udział także Justyna Orzelska. Pracuje ona na polu Bohatyrowiczów wraz z Jankiem oraz jego matką, Starzyńską. Czytelnik ma możliwość poznać losy kobiety. Gdy zmarł ojciec Janka, Jerzy, wdowa wyszła za mąż po raz drugi. Owocem tego związku była córka Antolka. Niestety, dziesięć lat później także drugi mąż pożegnał się ze światem żywych. Wówczas matka Janka znalazła sobie trzeciego męża – Starzyna. Był to wdowiec któremu pod opieką została szóstka dzieci. Z powodu właśnie liczby nowych podopiecznych Janek, już wówczas dorosły chłopak, dostał pod opiekę siostrę. W czasie pracy na polu Starzyńska zaczęła snuć opowieści dotyczące przeszłości. W końcu dotarła także do Janka i jego zamiarów wobec Jadwigi Domuntówny. Mężczyzna nie jest tym zachwycony. Jego niezadowolenie wzrasta, gdy matka wspomina na głos o początkach uczucia, które zaczęło kiedyś rodzić się między młodymi.

Justyna tymczasem pracowała tak, jak inni. Bardzo istotny jest tu fakt, że nie była do tej pracy przygotowana pod kątem swojego stroju. Kobieta miała na sobie bowiem gorset, co znacznie utrudniało jej ruchy. Zdawała się jednak tym zupełnie nie przejmować.

W trakcie prac doszło do kłótni pomiędzy Fabianem a Ładyszem. Przedmiotem sporu była oczywiście ziemia. Mężczyźni nie mogli zgodzić się, do kogo należy fragment pola. Kłócili się tak zażarcie, że skończyli rękoczynami. Justynie nie podobał się taki sposób rozwiązywania konfliktu. Zamierzała więc opuścić pole. Nagle uświadomiła sobie bardzo prosty mechanizm, jaki panuje w ludzkich zbiorowościach. Chodzi mianowicie o to, że wszędzie dzieją się rzeczy pozytywne i negatywne – jest to cecha nieodłączna naturze ludzkiej. Nie ważne więc, gdzie się przebywa, czy wśród prostych ludzi czy też na przykład w Korczynie. Przecież tam także wielokrotnie dochodziło do kłótni i konfliktów. Jedyną różnicą, jaką można zauważyć, jest forma prowadzenia sporu. Najwyraźniej takiego samego zdania był Jan, który stwierdził, że różnego rodzaju charaktery bywają na świecie i w różny sposób się to objawia. Jedyną wartością, jaka jest istotna jest więc to, co człowiek kryje w środku.

Nagle na polu pojawia się syn Benedykta, Witold. Jest on uradowany faktem, że Justyna bierze udział w pracach. Okazuje się, że chłopak od czasu swojego powrotu do domu bardzo często zachodzi do mieszkańców wsi i dużo z nimi rozmawia. Doradza w jaki sposób mogą poprawić swój los, próbuje ulepszać kolejne aspekty życia. Jedyną chatą, do której jak do tej pory nie zaszedł, jest dom Anzelma. Witold boi się, że nie będzie mile widziany ze względu na swojego ojca. Janek zaprzecza takiemu tokowi myślenia i zaprasza chłopca do siebie. Witold zgadza się. Anzelm jest bardzo zdziwiony tym, że syn Benedykta przyszedł do niego. Jednak nie wyprasza go. Jest raczej zaskoczony faktem, że chłopak interesuje się losami ubogiej szlachty. Starzec zauważa wielkie podobieństwo Witolda do jego zmarłego stryja, Andrzeja. Wspomina przy okazji z sentymentem także przyjaźń jaka łączyła zmarłego z ojcem Janka, Jerzym. Anzelm pokazuje Korczyńskiemu klasykę literatury, która została zachowana w ich chacie. Okazuje się, że są to książki, które Andrzej podarował niegdyś Jerzemu.

Rozdział 4

Justyna wybrała się wraz z Janem na wycieczkę do mogiły powstańców. W trakcie przeprawy łódką przez Niemno młodzi dużo rozmawiają. Najpierw on opowiada o tym, jak rozpoczęła się walka, w której zginął jego ojciec. Janek pamięta, jak powstańcy ruszali do walki. Wtedy to po raz ostatni widział Jerzego. W gronie powstańców byli także Anzelm oraz Andrzej i Dominik Korczyńscy. Przez kilka dni mieszkańcy wsi nasłuchiwali odgłosów bitwy. W końcu wraz ze złymi wieściami przybył ranny Anzelm, który powiedział, że Jerzy i Andrzej nie żyją. Janek – wówczas zaledwie ośmioletnie dziecko – poszedł zawiadomić Benedykta o tragedii. Justynę bardzo wzruszyła opowieść. Dotarło do niej, że jak do tej pory nic nie zrobiło na niej takiego wrażenia. Ani wszystkie przeszeptane chwile a Zygmuntem, ani jego gorące wyznania, ani nawet poezja czytana z wypiekami na twarzy. Nic nie było lepsze od tej prostej, ale prawdziwej historii. Ta refleksja pociągnęła za sobą dalsze. Dziewczyna zdała sobie sprawę z tego, jak bardzo nie lubi swojego dotychczasowego życia. Przeszkadza jej bycie na czyimś utrzymaniu, bez pracy, na łasce innych ludzi. Zwierza się ze swych zmartwień Jankowi. Mężczyzna bardzo dobrze rozumie jej rozterki. Wyznaje, że od dawna uważa, iż Justyna jest nieszczęśliwa. Widząc ją w kościele wielokrotnie myślał o jej wielkim smutku. Jako dobry i uczynny człowiek chciał temu jakoś zaradzić. Jego odpowiedzią na zwierzenia Orzelskiej była opowieść o własnych zgryzotach. Janek martwi się głównie niezgodą pomiędzy mieszkańcami wsi. Zamiast zgadzać się ze sobą, pomagać sobie i żyć jak bracia ludzie kłócą się o każdy skrawek ziemi. Taka sytuacja doprowadza do częstego braku zgody, co psuje stosunki pomiędzy poszczególnymi rodzinami.

Opowieści przerywa zbliżająca się ulewa. W czasie drogi powrotnej Janek i Justyna mokną. Gdy w końcu dobijają do brzegu są całkowicie mokrzy. Janka nachodzi refleksja na temat pięknych mokrych włosów Justyny. Oboje udają się do chaty Anzelma.

Rozdział 5

Justyna odwiedza Anzelma wraz z Jankiem. Gospodarz dziwi się, że dziewczyna pracuje tak, jak wszyscy mieszkańcy wsi. Kolejnym powodem do zdziwienia jest fakt, że dziś była wraz z jego bratankiem na mogile powstańców. Justyna spędza bardzo miło czas wśród bliskich Janka. Zgadza się zostać druhną na ślubie Elżusi, córki Fabiana. Anzelm opowiada jej o swoich troskach. Wspomina przede wszystkim uczucie łączące jego i Martę. Kobieta kochała go, jednak nie wyobrażała sobie ich ślubu. Jej postawa zdecydowała o niezaznaniu szczęścia przez oboje.

Przyjazny nastrój zakończył się wraz z nadejściem Jadwigi Domuntówny. Patrzyła ona zazdrosnym wzrokiem na wesoło rozmawiających Janka i Justynę. Dziewczyna kilkakrotnie niemiło odezwała się do Orzelskiej. W końcu obrażona wyszła z chaty Anzelma.

Po powrocie do Korczyna Justyna postanowiła porozmawiać z Martą. Ta jednak przede wszystkim postanowiła skrytykować Orzelską za jej chęć bratania się z ludem. Starsza z kobiet oświadczyła bowiem, że jeżeli Justyna nadal tyle uwagi poświęcać będzie Jankowi to może jej przejść koło nosa bardzo dobra partia, jaką jest bogaty Różyc. Marta zdradziła Orzelskiej, że tego dnia Korczyn odwiedziła Kirłowa. Kobiety rozmawiały na temat ślubu Justyny i Różyca. Po tej rozmowie Marta jeszcze bardziej ochoczo starała się przekonać młodszą przyjaciółkę do związku. Starała się nawet wmówić jej, że tak naprawdę na pewno chce wyjść za niego za mąż, tylko boi się, lub też wstydzi, do tego przyznać. Jedyną odpowiedzią na ten monolog było pytanie Justyny dlaczego Marta nie chciała wyjść za Anzelma. Ciotka odpowiedziała, że bała się reakcji innych ludzi oraz ciężkiej pracy, jaka niewątpliwie by ją czekała w tym związku. Orzelska powiedziała starzej krewnej o tym, że Anzelm często wspomina ją z sentymentem. Marta przyjęła tę wiadomość ze wzruszeniem.

Tom III

Rozdział 1

Ten fragment powieści rozpoczyna się od opisania kolejnej postaci – Andrzejowej Korczyńskiej. Celowo nie ma tu imienia kobiety. Jest ona nadal tak bardzo zakochana w mężu, że nie używa własnego imienia (pomimo, że ukochany odszedł z tego świata wiele lat temu). Kobieta ta owdowiała jako dość jeszcze młoda osoba, pomimo to jednak nigdy nie myślała nawet o powtórnym zamążpójściu. Nadal zachowuje żałobę. Jest to kobieta piękna i dumna. Jej życie codzienne naznaczone jest ascezą. Pomimo tego, że nie jest to postać negatywna to także nie do końca kryształowa. Zarzutem wobec Andrzejowej Korczyńskiej – na tle całości utworu – może być jej niemożność przełamania się wobec chłopów. Nie oznacza to, że jest to wielka pani, która pomiata niższymi od siebie rangą społeczną. Kobieta szanuje chłopów, lecz nie może przełamać swojej niechęci do ich sposobu zachowania. Był to za życia Andrzeja jedyny punkt, w którym małżonkowie nie mogli się dogadać. Oboje jako osoby z wyższych sfer, bardzo dystyngowani, nie mieli na co dzień żadnych problemów i nieporozumień. Jednak zupełnie żona nie mogła zrozumieć, dlaczego Andrzej tak bardzo brata się z ludem chłopskim. Korczyńska jest także wielką patriotką.

Po śmierci ukochanego mężczyzny wszystkie swoje uczucia przelała na swojego syna – Zygmunta. Chłopiec wychowywany był pod kloszem, bardzo rozpieszczany. Miał swoich prywatnych nauczycieli. Na wyjazd dla dalszej edukacji za granicę matka także łożyła pieniądze, aby tylko potomkowi niczego nie brakowało. Matka bardzo stara się, aby Zygmunt wyrósł na porządnego człowieka. Jednak po pewnym czasie odkrywa z wielką zgrozą, że chłopak nie podziela jej przywiązania do narodowych tradycji i pamiątek. Co ważniejsze – Zygmunt całkowicie nie rozumiał ofiary ojca złożonej w powstaniu, nie podzielał entuzjazmu matki w ciągłym rozpamiętywaniu czynu oraz hołubienia go.

Kolejnym powodem rozczarowania był brak wielkich czynów na gruncie malarstwa. Andrzejowa wierzyła bowiem, że jej syn ma ogromny talent. Jak do tej pory jednak nie wykazał się on nim. Także potencjalni krytycy i nabywcy jego twórczości nie kwapili się do tego, aby wyrażać peany zachwytu.

Obecnie Zygmunt wraz z żoną Klotyldą mieszka z matką w Osowcach. Taki stan trwa od dwóch lat. Andrzejowa wyraźnie zauważa, jak nieszczęśliwym jest małżeństwo jej syna. Mężczyzna co chwilę odtrąca żonę, pokazując, że jej nie kocha. Zygmunt jest Klotyldą okropnie zmęczony i znudzony. Jest wobec żony chłodny. Jego postawa może dziwić, lub nawet szokować, jeżeli weźmie się pod uwagę samo wielbienie męża przez Francuzkę. Kobieta kocha Zygmunta, dając mu co chwilę dowody swego uczucia. Jej sposób bycia, charakteryzujący się głównie dziecięcą szczebiotliwością, denerwuje Korczyńskiego. Być może właśnie ten nadmiar okazywanej miłości także jest powodem ochłodzenia z jego strony.

Wracając do toku fabuły: mieszkańcy Osowiec jedzą wspólnie śniadanie. Po posiłku Zygmunt postanawia poczytać. Zauważa nagle na stoliku tomik poezji Musseta – ten, który podarował wraz z listem Justynie. Gorączkowo przegląda książkę, licząc na jakiś znak lub liścik w ramach odpowiedzi. Niczego jednak nie znalazł. Rozgorączkowany nie może usiedzieć w miejscu. Postanawia pojechać do Korczyna. Oznajmia o tym Klotyldzie, ukrywając jednak prawdziwy cel swojego wyjazdu. Żonie mówi, że musi porozmawiać z Benedyktem na temat interesów. Ta jednak szybko orientuje się, że nie taki jest właściwy cel podróży męża. Klotylda podejrzewa, że jest nim Justyna Orzelska.

Rozdział 2

Tymczasem Justyna spędza czas z Witoldem. Wracają razem z Bohatyrowic do Korczyna. Rozmawiają o zmianach w życiu oraz światopoglądzie Justyny. Nagle natykają się na Benedykta, który jest bardzo zdenerwowany. Okazuje się, że jeden z chłopów zepsuł żniwiarkę, ponieważ nie potrafił się nią posługiwać. Witold stara się załagodzić sytuację. Mówi chłopu, jak należy się z maszyną prawidłowo obchodzić. Na pocieszenie dodał też, że jutro pomoże naprawić zepsutą maszynę. Benedykt podziękował synowi za załatwienie sprawy, a także za pomoc w rozwiązaniu problemu. Nie może jednak zrozumieć sposobu myślenia syna i jego poglądów. Stary Korczyński uważa, że młodociane ideały są zupełnie nieprzystosowane do życia. Mężczyźni ponownie kłócą się. Rozstają się w gniewie.

W samym zaś Korczynie przebywa znowu Kiryło. Zdaje się on prowadzić kampanię na rzecz Różyca. Wychwala bowiem jego charakter, serce, koligacje arystokratyczne, a zwłaszcza bogactwa i talent do ich gromadzenia. Młody idealista, jakim jest Witold, nie wierzy jednak w to, że Różyc jest takim nadzwyczaj dobrym człowiekiem. Wierzy on bowiem w ideały pracy i samodoskonalenia, tymczasem wychwalany arystokrata zupełnie ich nie realizuje. Dlatego młody Korczyński nazywa go „dziurawym sitem”. Pyta Justynę, czy bierze na poważnie plany matrymonialne Różyca. Dziewczyna nie daje jednoznacznej odpowiedzi, stara się raczej zbyć pytanie Witolda.

Tymczasem do dworu przybywa Elżusia. Chce zaprosić w imieniu ojca Justynę oraz Witolda na swoje wesele. Rodzeństwo stryjeczne zostaje zaproszone do domu Fabiana. Przyjęci byli bardzo serdecznie – gospodarz wykazał się wielką gościnnością. Poza już wymienionymi obecny był także narzeczony Elżusu, Franciszek Jaśmont. Temu z kolei towarzyszył mąż matki Janka Bohatyrowicza – Starzyński. W czasie wizyty przybywa także Michał, czyli adorator Antolki. Przynosi on wieści o Janku. Bohatyrowicz niestety nie może przyjechać, ponieważ przedłużały mu się prace w polu. Justyna wydaje się być smutniejsza na wieść o tym.

Po swoim powrocie do Korczyna Witold rozmawia z ojcem. Benedykt prosi go o załatwienie pewnej sprawy. Chodzi o dług u Darzeckich. Witold miałby na prośbę ojca porozmawiać z Darzeckimi na temat jego umorzenia. Młody Korczyński jednak nie chce się na to zgodzić. Musiałby bowiem ukorzyć się przed ludźmi, których zupełnie nie szanuje. Byłoby to więc całkowicie wbrew jego ideałom. Taka odpowiedź oczywiście po raz kolejny doprowadza do kłótni na linii ojciec–syn. Są oni bezradni wobec różnić światopoglądowych, które ich dzielą, nie potrafią się porozumieć.

Do Justyny zaś przychodzi Zygmunt. Od razu, gdy tylko wkroczył do Korczyna skierował się do jej pokoju. Mężczyzna pyta, czy ma ona rzeczywiście zamiar wyjść za Różyca. Ta jednak nie chce udzielić jednoznacznej odpowiedzi. Zygmunt pada na kolana i wyznaje Orzelskiej miłość. Chce całować jej ręce. Proponuje, aby zamieszkała z nim w Osowcach, ponieważ tylko ona może być jego muzą. Justynę odrzuca ta propozycja. Czuje wstręt i oburzenie. Mówi, że to, co Zygmunt nazywa miłością wcale nią nie jest, jest to bowiem tylko chęć romansowania. Orzelska nie chce unieszczęśliwiać żony byłego kochanka, wiedząc, jak ta bardzo go kocha. Także jej własna pozycja w Osowcach byłaby przecież bardzo niekomfortowa. Na koniec rozmowy dodaje, że już nie darzy Zygmunta żadnym uczuciem, natomiast jest ktoś inny, kto przyciąga jej uwagę. Na jego pytanie, czy tym kimś jest Różyc Justyna enigmatycznie odpowiada: „Być może”. Zygmunt jest rozgoryczony i zagniewany odpowiedzią kobiety.

Wraca do domu. Jego natura burzy się przeciwko takiej sytuacji – sytuacji odrzucenia przez dawną kochankę. Zaraz po przekroczeniu progu Osowiec idzie do pokoju matki, aby z nią porozmawiać. Spotkanie trwa bardzo długo i ma dość dramatyczny przebieg. Na początku Zygmunt oświadcza swojej rodzicielce, że nie chce już dłużej pozostawać w rodzinnym majątku. Próbuje namówić Andrzejową, aby sprzedała Osowce i wyjechała wraz z nim i Klotyldą za granicę. Korczyńska doznała szoku. Całe jej wieloletnie nadzieje legły w gruzach. W końcu dojrzała, że jej synowi daleko jest do ideału. Zygmunt niczego i nikogo nie kochał, ani Klotyldy, ani nawet Justyny. Chciał tylko podążać za swoimi zachciankami oraz nowymi porywami serca. Nie szanował zasad. Kobiecie nie mieściło się w głowie porzucenie tej ziemi, którą rodzina posiadała od wielu lat i do której była tak bardzo przywiązana. Czary goryczy dopełniają dalsze słowa Zygmunta. Mężczyzna jasno mówi, że tradycje i związanie z ojczyzną nie są dla niego ważne. Żałoba narodowa i ciągłe rozpamiętywanie przeszłości jest dla niego głupstwem, któremu nie należy poświęcać wiele uwagi. Stawia on na przyszłość. Zygmunt zafascynowany jest cywilizacją i to do niej zamierza dążyć, porzucając rodowe tradycje. W końcu otwarcie przyznaje, że zupełnie nie rozumie i podziela opinii matki na temat śmierci ojca. Według niego Andrzej był szalony, że chciał poświęcić swoje życie w takiej akurat sprawie, nie myśląc o rodzinie i swoim dalszym życiu. Po tych słowach matka kazała mu natychmiast opuścić pokój. Potem kobieta długo płakała. Zdała sobie bowiem sprawę z tego, jak wielką porażkę poniosła w sprawie wychowania własnego dziecka. Zawsze starała się dawać mu to, co najlepsze. Okazało się to jednak złą metodą. Zygmunt wyrósł na człowieka płochego, któremu ważniejsze wartości są zupełnie obce. Nie tylko nie podziela on poglądów matki, ale także kompletnie ich nie szanuje. Nie widzi niczego wielkiego w losie własnego ojca, który przecież powinien być dla syna wzorem do naśladowania jeśli chodzi o drabinę wartości moralnych.

Rozdział 3

Nadchodzi dzień ślubu Elżusi. W domu Fabiana wre, wszyscy chodzą ogromnie ożywieni i radośni przy okazji tak wesołego święta. Przygotowania weselne jeszcze pobudzają ten nastrój. Zebrało się mnóstwo osób. Przybyła Justyna jako pierwsza druhna, a także Witold z Marynią Kirlanką. Niespodzianką było namówienie Marty do uczestnictwa w uroczystościach. Chociaż początkowo niechętnie, w końcu jednak dała się ona przekonać do odwiedzić na ślubie Elżusi. Wesele przebiegało radośnie. Marta pierwszy raz od wielu lat rozmawiała z Anzelmem oraz innymi Bohatyrowiczami. Ze wzruszeniem wspominali przeszłość, kiedy jeszcze jako młoda dziewczyna często odwiedzała to miejsce.

W pewnej chwili na wesele wpada spóźniona Jadwiga Domuntównaz ojcem. Dziewczyna jest bardzo wystrojona – specjalnie dla Janka. Ten jednak nie poświęca jej zbyt wiele uwagi, skupiając się głównie na Justynie. Orzelska i Janek są sobą najwyraźniej zachwyceni. Widząc to Jadwiga nie wytrzymuje i rzuca w nich kamieniem. Całe towarzystwo oburzyło się takim zachowaniem. Jednak Janek stara się załagodzić sytuację. Tłumaczy, że dziewczyna rzuciła w niego kamieniem dla zabawy. Później chłopak tłumaczy Justynie dzieje swojego „związku” z Domuntówną. Mówi, że między nimi nigdy tak naprawdę nic nie było, że większa część tego, co o nich mówią oparta jest na jej zauroczeniu i wzajemnych platonizmach. Dziewczyna bardzo dręczy go swoim uczuciem. Być może nawet by się z nią kiedyś ożenił, gdyby nie spotkał kogoś, kto naprawdę jest dla niego ważny. Teraz więc sytuacja wygląda zupełnie inaczej.

Tymczasem w innym kącie izby trwała rozmowa na zupełnie inny temat. Fabian starał się bowiem o przychylność Witolda. Prosił go o wielką przysługę. Okazało się, że adwokat reprezentujący Bohatyrowiczów nie złożył na czas papierów do sądu wynikiem czego ci przegrali proces o ziemię z Benedyktem. Fabian przyznaje się także do błędu. Mówi, że jakiś czas temu odkrył mapę, z której jasno wynika, że ziemia jest jednak Korczyńskich. Był jednak zbyt hardy i dumny, aby otwarcie przyznać się do błędu. Przyznaje także, że zgoda pomiędzy dworem a zaściankiem byłaby na rękę dwóm stronom. Korczyn nie musiałby się martwić o ręce do pracy, zaś Bohatyrowicze by na tym zarobili. Witold postawiony jest w trudnej sytuacji. Po ostatnich kłótniach z ojcem nie bardzo ma ochotę na rozmowę z nim. Jednak idealistyczna strona jego natury podpowiada, że układ proponowany przez Fabiana jest korzystny nie tylko od strony finansowej, ale także dlatego, że może ponownie spoić ze sobą dwie zwaśnione rodziny. Dlatego w końcu obiecuje porozmawiać z Benedyktem i przekonać go do planu, który przedstawił Fabian.

Rozdział 4

Późnym wieczorem Benedykt Korczyński przebywa nadal w swoim gabinecie. Nie śpi jednak, lecz rozmyśla nad sprawami, które spadły na jego rodzinę. Szczególnym powodem jest list, który otrzymał właśnie od Dominika. Jego rozmyślania przerywa syn. Witold przyszedł, aby porozumieć się z ojcem w sprawie, o którą prosił go Fabian. Przekonywał ojca, że rodzina Bohatyrowiczów wcale nie jest taka zła i że pragną oni zgody z Korczynem. Swoją przemowę poparł także własnymi przekonaniami, w których pełno było haseł o konieczności zapanowania zgody między ludźmi, braterskiej pomocy i solidarności. Benedykt nie zareagował na początku pozytywnie – nazwał syna wariatem. Za chwilę jednak przypomniał sobie, że on w jego wieku był takim samym wariatem. Nagle uprzytomnił sobie, że wszystko to, w co wierzy obecnie Witold także jego głowę kiedyś napełniało górnolotnymi hasłami. Witold jest jak powracająca fala – fala podobna do tej, która kiedyś pchnęła młodych mężczyzn do udziału w powstaniu. Teraz, w innych warunkach historycznych, pcha młodego do odbudowy kraju z innej strony. Benedykt postanowił darować dług Bohatyrowiczom, mając na uwadze to, że faktycznie nie są oni w stanie spłacić aż tak wielkiej kwoty. Tym samym ojciec i syn pogodzili się ze sobą. Padli sobie w ramiona i postanowili, że na drugi dzień wybiorą się razem na mogiłę powstańców.

Witold wrócił na ucztę weselną. Oznajmij wszystkim gościom, nie tylko Fabianowi, jaką słuszną decyzję podjął w sprawie długu jego ojciec. Oczywiście nie trudno sobie wyobrazić, jak wielką radność wywołało oświadczenie. Pod koniec zabawy Janek i Jadwiga pogodzili się. Wyjaśnili sobie wszystkie nieporozumienia, nawzajem życząc sobie szczęścia. Janek zabrał potem Justynę nad brzeg Niemna. Tam podziwiali piękne widoki i przysięgli sobie na zawsze być razem.

Rozdział 5

Następnego dnia do Korczyna zajechali Kiryłowie. Występowali oni w zasadzie w roli swatów, przywieźli bowiem wiadomość o oświadczynach Różyca względem Orzelskiej. Oczywiście pani Emilia, Teresa i sami Kiryłowie byli zachwyceni tą propozycją. Nie mogli powstrzymać się od wyliczenia wszystkich zalet przyszłego związku oraz szans jakie niósł ze sobą taki awans społeczny. Justyna zdziwiła ich mówiąc, że poprzedniego wieczora obiecała zostać żoną Janka Bohatyrowicza. Powiedziała, że go kocha i wierzy, że także on podziela jej uczucie. Spora grupa świadków była niezwykle oburzona sytuacją, nie mieściło się w głowach, że można przedłożyć miłość biednego mężczyzny nad bogactwem drugiego. Janek to przecież szlachcic zaściankowy, pozbawiony tytułów arystokratycznych, majątku, specjalnych bonifikat wynikających z dobrego urodzenia. Jego życie oparte jest przede wszystkim na ciężkiej pracy na polu i w zagrodzie. Dlatego też wydaje się szaleństwem, że ktoś może wybrać codzienne mozolne wykonywanie obowiązków nad podróżami i korzystaniem z uroków bogactwa. Różyc to, jak mogłoby się wydawać, dla Justyny książę z bajki. Pomijając jej urodzenie oraz brak posagu i tak zdecydował się wziąć ją za żonę. Ta argumentacja jednak ma zasadniczą lukę – nie bierze pod uwagę prawdziwych pobudek mężczyzny. Różyc przecież nie jest prawdziwie zakochany w Justynie, na pewno nie w taki sposób, jakiego by ona sobie życzyła. Nie rozmawiał z nią nigdy sam na sam na tyle długo, aby mogli się chociaż poznać. Nie ma wiec mowy o jakimkolwiek porozumieniu w sprawie ślubu. Także Benedykt poparł decyzję Justyny, a w końcu nawet sama Kirłowa pochwaliła wybór.

Pod koniec powieści Marta czuje, że nadszedł czas na zmiany w jej życiu. Zaczyna się zastanawiać nad dalszym swoim losem w domu Korczyńskich. Czuje, że jej miejsce nie jest już wśród ludzi, z którymi przeżyła ostatnie dwadzieścia parę lat. Idzie więc do Benedykta porozmawiać o swojej przyszłości. Pyta go, jakie on ma zdanie na ten temat. Kobieta prosi, aby korczyński pozwolił jej zamieszkać wraz z Justyną w jej nowym domu – u Bohatyrowiczów. Marta jako argumentu używa swojego wieku. Mówi, że jako osoba stara i coraz bardziej niedołężna nie może już wykonywać tylu obowiązków co kiedyś, w wyniku czego staje się zupełnie niepotrzebna. Benedykt jest zszokowany tym, co usłyszał. Zupełnie nie podziela poglądów Marty na jej rolę w Korczynie. Uważa wręcz, że jej rola jest bezcenna. Pan domu zżył się ze swoją krewną na tyle, że nie zamierza jej nigdzie puszczać. Aby wyprowadzić kobietę z błędu mówi jej, że bez niej nie poradziłby sobie nigdy w gospodarstwie. Na pomoc żony, jak już wiadomo, nie może w tej kwestii liczyć. Dlatego też Marta jest w jego domostwie potrzebna. Podkreślona zostaje także więź łącząca dzieci Benedykta z krewną. Mężczyzna mówi, że bardzo ją kochają i są do niej mocno przywiązane. Dlatego też, biorąc pod uwagę wszystkie te powody, prosi aby Marta pozostała w Korczynie. Kobieta cieszy się niezmiernie z tego, że nie musi martwić się o swój dalszy los. Czuje się doceniona przez Benedykta. Jego słowa przekonały ją, że nawet jako starsza kobieta, która nie potrafi zrobić tyle, co kiedyś, może być dla kogoś ważna tylko ze względu na swoją obecność. Dlatego postanawia pozostać w Korczynie.

Natomiast Benedykt wraz z synem Witoldem oraz Justyną udają się do chaty starego Anzelma. Na powitanie narzeczony Orzelskiej, Jan, rzuca się do ręki Korczyńskiego, aby ją pocałować w ramach podziękowania. Dziękuje nie tylko za umorzenie długu, ale także za to, że to dzięki Benedyktowi, dzięki jego staraniom o jej los, Justyna wyrosła na taką kobietę, którą pokochał. Korczyński wzruszony gestem dziękczynnym pyta, czy Jan jest synem Jerzego. W ramach odpowiedzi z głębi chaty dobiega głos Anzelma: “Tego samego, który z bratem pańskim w jednej mogile spoczywa!”

prawa autorskie: Crib.pl, Michał Ziobro

NIE BOSKA KOMEDIA - STRESZCZENIE, CHARAKTERYSTYKA, OPRACOWANIE

Streszczenie Szczegółowe
Poeta zwraca się bezpośrednio do Poezji, ironizując na jej temat i mówiąc z niemałym przekąsem o wszystkich jej „dobrodziejstwach”. Do Poezji należy bowiem wszystko na świecie, każde zjawisko może stać się również Jej udziałem, jeżeli tylko Ta obierze je sobie za swój punkt zainteresowania.

Charakterystyka Henryka
Henryk – główna postać tragedii Krasińskiego – przez samego autora różnie jest nazywany: Panem Młodym (na początku), dalej Mężem (przez akt I i II) oraz Hrabią (cały akt III i IV). Henryk jest poetą. Szybko jednak wychodzi na jaw, że jego bycie artystą, mianowanie się nim odbywa się w sposób sztuczny i wymuszony.

Geneza Utworu
Najbardziej prawdopodobna wersja głosi, iż „Nie-boską komedię” udało się Krasińskiemu napisać pomiędzy kwietniem a listopadem 1833 roku. Ukazała się jednak dopiero w 1835 roku. Podobnie jak „Dziady” (część III) Mickiewicza oraz „Kordian” Słowackiego dzieło Krasińskiego zaliczane jest do tzw. dramatów polistopadowych.

Znaczenie Tytułu
Wiadomo, iż pierwotnie dramat Krasińskiego miał nosić dość wieloznacznie brzmiący tytuł „Mąż”. Ostatecznie poeta zdecydował się na nazwanie go „Nie-boską komedią”, co w istotny sposób zbliżało go do innego dzieła wielkiego włoskiego artysty, Dantego Alighieri, pt. „Boska komedia”.

Czas i Miejsce Akcji
Czas w „Nie-boskiej komedii” jest tym elementem akcji utworu, którego nie da się w sposób jednoznaczny sprecyzować i określić. Jest to sprawą dość problematyczną, bo o ile da się mniej więcej wyznaczyć ramy czasowe przypadające na część I oraz część II, to w części III i IV brak już jakichkolwiek przesłanek sugerujących długość okresów rozgrywających się zdarzeń.

Kompozycja Utworu
„Nie-boska komedia” składa się z czterech części, z czego dwie pierwsze tworzą budowę klamrową, czyli tzw. dramat rodzinny, zaś dwie kolejne – tzw. dramat światowy (lub też społeczny – walka ludzkości na wzór wielkiej, a przede wszystkim niezwykle krwawej rewolucji francuskiej).

Problematyka dramatu
„Nie-boską komedię” uznać można za poetycki „sąd nad światem” dokonany przez samego Krasińskiego – sąd widziany jego oczyma, jakoby jego własna wizja ostatecznej zagłady. Na szczególne potępienie zasługuje zatem niszcząca siła złej i nieprawdziwej poezji, która doprowadza do wielu nieszczęść.

CHARAKTERYSTYKA HENRYKA - NIE BOSKA KOMEDIA - ZYGMUNT KRASIŃSKI

Henryk – główna postać tragedii Krasińskiego – przez samego autora różnie jest nazywany: Panem Młodym (na początku), dalej Mężem (przez akt I i II) oraz Hrabią (cały akt III i IV). Henryk jest poetą. Szybko jednak wychodzi na jaw, że jego bycie artystą, mianowanie się nim odbywa się w sposób sztuczny i wymuszony. Nie jest to bowiem poezja czysta i prawdziwa. Widać w niej mnóstwo prywatnych urojeń i wmówień, które nieszczęśliwie przenoszą się także na członków jego najbliższej rodziny – żonę Marię czy syna Orcia, którzy – podobnie jak Henryk – chcą być poetami, a kiedy im się to nie udaje, popadają w obłęd.
Henryk radykalnie różni się od bohaterów innych znanych nam dramatów romantycznych. Po pierwsze: tak naprawdę, poza sobą samym, nie kocha nikogo. Poezja zniewoliła go bowiem na tyle, że zupełnie oślepiła i odciągnęła od wszystkich obowiązków – jako mąż, jako ojciec, jako pan swoich poddanych, jako chrześcijanin, ogólnie jako człowiek. Po drugie: wydawać się może, że nie istnieją żadne ideały, dla których mógłby poświęcić samego siebie, cały swój czas i włożyć w to cały swój wysiłek. Bo w gruncie rzeczy nawet wtedy, gdy walczy, to niewiadomo, w imię czego walczy: czy widząc swojego obłąkanego (a raczej sprawiającego wrażenie obłąkanego, bo właściwie to bardzo mądre dziecko) syna, chce po prostu walczyć o lepsze jutro dla takich młodych jak on, którzy po swoich ojcach-arystokratach będą musieli dalej ciągnąć świetność możnych rodów, płodzić dzieci i dbać o narodowe tradycje; a może robi to w dalszym ciągu dla poezji, która wymaga od niego poświęceń; a być może walczy tylko i wyłącznie dla siebie; trudno bowiem sądzić, by czynił to w ramach obrony swej klasy czy wiary chrześcijańskiej.
Spróbujmy się temu przyjrzeć nieco bliżej. Gdyby Henryk walczył w imię swojej klasy, to wówczas nie mógłby być wobec niej aż tak krytyczny. Jest w nim bowiem wiele niezrozumienia dla arystokracji, do której przecież także przynależy. Zdaje sobie sprawę z wielu popełnianych przez nią błędów i nie chce się pod nimi podpisywać. Ma swoje zdanie, umie wyłapać rzeczy złe, nawet w samym sobie (!). Pewna wrodzona jednak obojętność i ignorancja nie pozwala mu tym bardziej zbratać się z ludem, ze swoimi poddanymi. Nie chce tego, bo w gruncie rzeczy boi się siły, która drzemie w ich wspólnocie. Wie bowiem, że kiedy pospólstwo zbierze się razem i postanowi otwarcie walczyć przeciw swoim panom, wówczas niewątpliwie wygra (przewagą liczebną, determinacją – wszystkim, nie pomoże zatem nawet najlepsze uzbrojenie panów). Mimo tego nie chce przejść na stronę wroga, chociaż proponuje mu taką możliwość sam wódz drugiego obozu – Pankracy.
Tego, czego nie można mu odmówić, to ambicji. Doskonale czuje się w roli przywódcy arystokratów, reprezentuje jakby ich wspólne interesy, a jednocześnie szczerze nimi pogardza. W swoich rządach jest bezwzględny – rozkazuje walkę na śmierć i życie, do ostatniej kropli krwi; zawczasu zapowiada, iż każdego, kto zechce się wycofać z pola bitwy, skapitulować i pertraktować z wrogiem – nakaże zabić lub sam to uczyni, własnym mieczem. Jego ambicja posuwa go także do przyrzeczenia, iż prędzej zginie niż dojdzie do porozumienia z przeciwnym obozem lub mimowolnie odda się w ręce wroga. I faktycznie jako jedyny ową obietnicę spełnia, kiedy na końcu – po przegranej swojego obozu rzuca się w przepaść.
W tłumie arystokratów Henryk jest zupełnie osamotniony. Jako przywódca jawi się jako prężny, wojowniczy mąż, przez swoich towarzyszy obrany na wodza. Wspólnie z nimi zmuszony jest walczyć w obronie chrześcijaństwa, ale także starego porządku, tj. feudalizmu. Choć pogardza otaczającym go tłumem ludzi wywodzących się przecież z tej samej klasy społecznej, dochowuje mu wierności (pomimo tego, że spotyka się potajemnie z Pankracym, który pragnie go mieć po swojej stronie, chce go więc przekonać do swoich poglądów). Generalnie Henryk cieszy się sporym autorytetem - pomimo beznadziejności położenia arystokracji umie on porwać resztę towarzyszy do walki. Trwa przy swoich oddziałach, chociaż jemu i jego zwolennikom grozi nieuchronna klęska.
Jakie mogą być przyczyny osamotnienia Henryka? Bardzo różne. Przede wszystkim mógł się on odróżniać od pozostałych arystokratów motywacją, jaka przyświecała mu podczas stanięcia w obronie swojej klasy. Być może walka z rewolucjonistami miała być sposobem na odkupienie jego grzechów (Henryk odpowiedzialny jest bowiem za tragedię rodzinną, jaka rozegrała się paręnaście lat wcześniej, jednakże ciągle nie daje mu spokoju). Henryka można by uznać również za „dziwaka”, ponieważ jako wódz potrafi jednocześnie wykazywać zdolność do przyznania części racji swoim wrogom (tj. rewolucjonistom). Ponadto bohater obwinia poezję za klęskę swojego życia, przed popełnieniem samobójstwa wykrzykuje przecież głośno: „Poezjo bądź mi przeklęta, jako ja sam będę na wieki”. Oprócz tego nie można zapomnieć także o tym, że Henryk jako jedyny spełnia słowa swej własnej przysięgi – postępuje honorowo w obliczu zagłady obozu arystokratów (tj. zabija się, woli to, niż się oddać w ręce pospólstwa). Jest także możliwe, że poprzez walkę Henryk pragnie odnaleźć w sobie samym resztki człowieczeństwa, odczuwania ludzkich emocji, być może też do walki tej pchnęły go marzenia o zyskaniu wiecznej sławy.
O ile część III i IV „Nie-boskiej komedii” daje wyraz wewnętrznemu przełomowi w życiu głównego bohatera (typowemu dla bohatera romantycznego), który odtąd staje się człowiekiem czynu, a tzw. dramat rodzinny zamienia się w tym momencie w tzw. dramat społeczny; musi on wpierw zostać poprzedzony rozmaitymi wydarzeniami, które stają się udziałem samego Henryka. Niestety ten odgrywa w nich rolę w pełni negatywną, nie umie się bowiem odnaleźć ani jako ojciec, ani tym bardziej jako mąż. Należałoby w tym miejscu zauważyć, że Krasiński wyposażył swojego bohatera w pewną niepowtarzalną cechę, która bynajmniej nie była obecna w innych znanych nam współcześnie dramatach romantycznych. Tą „cechą” jest zawarcie małżeństwa. Bohaterowie romantyczni zazwyczaj cierpią z powodu nieodwzajemnionej miłości, nie mogą się jednak połączyć ze swoją ukochaną kobietą, gdyż spowodowałoby to zbyt duży mezalians – społeczne uwarunkowania uniemożliwiają im zatem ślub i szczęśliwe życie. Liczne przemyślenia i nawarstwienie sprzeczności oraz emocji targających umysłem zmuszają ich do przeniesienia wszelkich swoich cierpień oraz wysiłków w kierunku uciśnionego narodu, aby walczyć za niego, żeby stanąć na czele – jako jednostka wybitna.
Henryk jest jednak pod tym względem zupełnie inny. Po pierwsze: owszem, bierze ślub z cudowną kobietą, lecz szybko przekonuje się, że popełnił błąd. Że takie uporządkowane życie nie jest dla niego gwarantem szczęścia i spełnienia. Przemawia do niej: „Czuję, że powinienem cię kochać” – i to w chwili, kiedy Maria odchodzi od zmysłów, zastanawiając się, czy coś robi nie tak, że to małżeństwo nie jest udane. Próbuje sama w sobie znaleźć wady i błędy, lecz na próżno, gdyż nie potrafi ich wskazać. Henryk wie doskonale o tym, że wina tkwi w nim samym, że nie umie docenić tego, co ma. Nieustannie czegoś szuka – jakiegoś wyimaginowanego szczęścia, sztucznej rzeczywistości, której tak naprawdę nie jest w stanie posiąść. Dlatego zdradza Marię – woli odejść do kochanki, która według niego uosabia to wszystko, czego brakuje jego żonie, czyli poezję.
Po drugie: walka Henryka nie toczy się o naród. On nie kocha nikogo poza sobą samym, co uzmysławiają mu głosy wydobywające się z różnych stron pomieszczenia, w którym przebywa oślepiony już zupełnie Orcio (syn). Zaiste nie jest jego celem przewodzenie uciśnionym Polakom, budowanie w nich przekonania o wyższości, o tym, że są narodem wybranym przez samego Boga, który wpierw – by zmartwychwstać i zwyciężyć – wpierw musi ponieść nieuchronną klęskę i odczuć na własnej „skórze” mnóstwo bólu i cierpienia. Przywództwo Henryka wynika więc prawdopodobnie: albo z chęci odkupienia dawnych win, albo z chęci zdobycia sławy.

Opracowanie: Marta Akuszewska
Bibliografia: Zygmunt Krasiński "Nie Boska Komedia", oprc. J. Kleiner, wyd. 7, Wrocław 1962)

CZAS I MIEJSCE AKCJI - NIE BOSKA KOMEDIA - ZYGMUNT KRASIŃSKI - OPRACOWANIE

Czas akcji dramatu

Czas w „Nie-boskiej komedii” jest tym elementem akcji utworu, którego nie da się w sposób jednoznaczny sprecyzować i określić. Jest to sprawą dość problematyczną, bo o ile da się mniej więcej wyznaczyć ramy czasowe przypadające na część I oraz część II, to w części III i IV brak już jakichkolwiek przesłanek sugerujących długość okresów rozgrywających się zdarzeń.
Przede wszystkim wypadałoby na wstępie uświadomić sobie pewną ważną rzecz: w dramacie Krasińskiego występują dwie płaszczyzny czasowe – „dosłowna” oraz uniwersalna, „wystająca” ponad warstwę treściową. Czas uniwersalny oznacza, iż wszystkie zaistniałe w „Nie-boskiej komedii” sytuacje mogłyby pojawić się również we współczesności, a nawet w przyszłości – nie jest to bowiem konkretnie określone; to też pewnego rodzaju wizja. Wizja katastroficzna – być może końca świata?
Jeśli chodzi o czas „świata przedstawionego”, to z pewnością nie jest on osadzony w konkretnym przedziale, tzn. oznaczony datami początku i zakończenia się akcji. Ale wiadomo, że np. w części I od momentu ślubu Męża oraz Marii aż do narodzin Orcia, a następnie śmierci żony tuż po chrzcinach – upływa mniej więcej rok. II część rozpoczyna się od apostrofy do 10-letniego dziecięcia, które nie potrafi bawić się razem z rówieśnikami, modląc się na grobie matki samodzielnie wymyśla słowa modlitwy, za co przecież niejednokrotnie gani go sam Henryk, iż powinien wygłaszać wyuczone formułki, a nie kombinować. Później, w momencie wykrycia u Orcia nieuleczalnej choroby oczu, pojawia się informacja, że ma już 14 lat. Nic więcej nie możemy się dowiedzieć z części III oraz IV. Podsumowując: akcja dramatu rozgrywa się na przestrzeni kilkunastu lat. Lecz kiedy konkretnie? Czy to się już wydarzyło? A może dzieje się teraz? Czy wydarzy się później, kiedy my już zdążymy umrzeć? A może to wszystko razem? Było, jest i będzie? Te pytania pozostaną dla nas kwestią nierozwiązaną, albowiem nie sposób udzielić na nie jednoznacznej odpowiedzi.

Miejsce akcji utworu

W dramacie Krasińskiego (jako dramacie romantycznym) dochodzi do poluźnienia kompozycji oraz zerwania z klasyczną zasadą trój jedności, która obowiązywała dotychczas bez wyjątku we wszystkich komediach oraz tragediach – miały one rozgrywać się w ciągu maksymalnie 24 godzin (jedność czasu), w tym samym pomieszczeniu (jedność miejsca) oraz oscylować wokół jednego głównego wątku (jedność akcji). Jedności te miały być pomocne dla wystawiania danej sztuki na scenie – do tego bowiem dramaty były przecież przeznaczone. Stąd „Nie-boska komedia” jest bardzo trudna do odegrania w teatrze (nawet „Dziady” czy „Kordian” o wiele bardziej się do tego nadają). Głównie przez wprowadzenie w niej płaszczyzny tzw. czasu uniwersalnego, ale również poprzez mnogość miejsc, w których rozgrywa się akcja.
I tak – w części I bohaterowie występują kolejno: we wnętrzu wiejskiego kościoła (ślub Henryka z Marią), komnacie sypialnianej, w ogrodzie, w górach (nad przepaścią) oraz w domu dla ludzi obłąkanych (w którym przebywa Maria, aż w końcu tam umiera).
W części II miejscem akcji jest: cmentarz, wąwóz w górach oraz dom, w którym mieszka Mąż. W części III natomiast – namiot Pankracego, obóz przechrztów i rewolucjonistów. Część IV rozgrywa się zaś kolejno w: okopach Świętej Trójcy oraz we wnętrzu i podziemiach zamku.

Opracowanie: Marta Akuszewska
Bibliografia: Zygmunt Krasiński "Nie Boska Komedia", oprc. J. Kleiner, wyd. 7, Wrocław 1962)

GENEZA UTWORU - NIE BOSKA KOMEDIA - ZYGMUNT KRASIŃSKI - OPRACOWANIE

Najbardziej prawdopodobna wersja głosi, iż „Nie-boską komedię” udało się Krasińskiemu napisać pomiędzy kwietniem a listopadem 1833 roku. Ukazała się jednak dopiero w 1835 roku. Podobnie jak „Dziady” (część III) Mickiewicza oraz „Kordian” Słowackiego dzieło Krasińskiego zaliczane jest do tzw. dramatów polistopadowych. Twórczość tego okresu charakteryzowało przede wszystkim krytyczne podejście i chęć rozliczenia się z klęską wielkiego narodowego zrywu, w którym pokładano wielkie nadzieje (ale wiązano z nim także mnóstwo obaw). Słowacki i Mickiewicz starali się z całej siły wysunąć na prowadzenie w kwestii sprawowania „duchowej opieki” nad narodem, bycia jego wieszczem. Robili to jednak na różne sposoby – Mickiewicz wolał usypiać Polaków i karmić ich przekonaniem o tym, że niczym Mesjasz zmartwychwstaną i podniosą się z upadku, wcześniej jednak będą musieli oni dużo wycierpieć. Słowacki był natomiast przeciwnikiem jakiejkolwiek bierności, stawiał na walkę aktywną, opartą jednak na fundamentach dobrej, narodowej poezji (której twórcą i piewcą miał być on sam).
Krasiński natomiast nie potrafił być aż tak optymistycznie nastawiony do przyszłości. Przede wszystkim dlatego, że sam był arystokratą i po tym, kiedy nie wziął udziału w powstaniu listopadowym, odczuwał ogromne wyrzuty sumienia. Udziału tego zabronił mu ojciec, generał Wincenty Krasiński, który był przeciwnikiem jakiejkolwiek rewolty, uważał bowiem, że każdy pretekst (nawet narodowowyzwoleńczy) może być dobry, aby wytępić klasę rządzących, czyli najwyższych panów. Oprócz tego generał ten przez Polaków uważany był za zdrajcę, jako że sympatyzował z carem rosyjskim. Młody Zygmunt wielokrotnie „obrywał” za swojego ojca – głównie na uczelni, gdzie też inni studenci wielokrotnie dawali mu odczuć, że nie jest tam mile widziany. Dlatego nie ukończył studiów na wydziale prawa, wyjechał do Szwajcarii (notabene - wysłany tam przez ojca)
„Nie-boska komedia” miała być zatem swego rodzaju rozliczeniem z przeszłością, z dawnych błędów, głównie z tego, dlaczego Krasiński nie wziął udziału w powstaniu w 1830 roku. Całkiem prawdopodobne, że jego głównym celem było ukazanie rewolucji jako czegoś najgorszego, najbardziej okrutnego i najbardziej godnego potępienia. Z tego też właśnie powodu Krasiński z wielkim niepokojem przyglądał się działalności partii saint-simonistów w Paryżu, ponieważ to oni postulowali obalenie klasy „posiadającej”, zaś zwycięstwo klasy pracującej.
Krasiński, pisząc „Nie-boską…”, z pewnością nie chciał uczynić z niej moralizatorskiej powiastki, a raczej ostrzeżenie. Wierzył bowiem, że przyszłość może być świetlana i dobra, lecz nie obędzie się bez ofiar i wcześniejszej katastrofy, która musi poprzedzić ostateczny tryumf sprawiedliwości i cnoty na świecie. Owa katastrofa miała wystąpić pod postacią krwawego, bezwzględnego wytępienia arystokratów przez lud. Z jednej strony nie umiał się opowiedzieć po stronie rozszalałego, okrutnego ludu, ale także nie mógł w pełni poprzeć przedstawicieli wchodzących w skład swojej własnej klasy, gdyż dostrzegał w niej także mnóstwo wad. Wierzył zatem w siłę nie tej arystokracji, w której tkwił, ale w tę, którą powinna być – czyli wykształconą, sprawiedliwą i potrafiącą dobrze, mądrze zarządzać państwem. Istnieje więc bardzo duże prawdopodobieństwo, że w roli Henryka obsadził samego siebie – jako samotnego przywódcę obozu arystokracji, który tak naprawdę nigdzie nie potrafił znaleźć dla siebie zrozumienia i poparcia.
Kim więc byłby tutaj Pankracy? Wielu badaczy dostrzega w tej postaci sylwetkę wielkiego prywatnego wroga Krasińskiego, Leona Łubieńskiego, który pewnego razu spoliczkował (najprawdopodobniej!) Zygmunta za to, że przybył na uczelnię, kiedy akurat tego dnia odbywał się pogrzeb prezesa Sądu Sejmowego, Piotra Bielińskiego i niemal wszyscy studenci wydziału prawa Uniwersytetu Warszawskiego na tę oto uroczystość się wybrali (Zygmuntowi ojciec zabronił). Odtąd oboje żyli w konflikcie. Być może więc Henryk i Pankracy – bohaterowie ustawieni po obu stronach „barykady” symbolizują więc te postaci.

Opracowanie: Marta Akuszewska
Bibliografia: Zygmunt Krasiński "Nie Boska Komedia", oprc. J. Kleiner, wyd. 7, Wrocław 1962)

KOMPOZYCJA UTWORU - NIE BOSKA KOMEDIA - ZYGMUNT KRASIŃSKI

„Nie-boska komedia” składa się z czterech części, z czego dwie pierwsze tworzą budowę klamrową, czyli tzw. dramat rodzinny, zaś dwie kolejne – tzw. dramat światowy (lub też społeczny – walka ludzkości na wzór wielkiej, a przede wszystkim niezwykle krwawej rewolucji francuskiej). Każda z czterech części rozpoczyna się od pewnego epickiego wstępu (pisanego prozą), którego celem jest w pewnym stopniu wprowadzić czytelnika w omawiany w dalszej kolejności problem. Dramat rodzinny jest jednocześnie poprzednikiem dramatu społecznego, ponieważ wyjaśnia, w jaki sposób człowiek, który przyczynił się do cierpienia najbliższych mu w życiu osób, musi zostać zmotywowany, aby swoją „wyjątkowość” i ponadprzeciętność przelać na jakiś cel wyższego rzędu, a także po to, by chociaż częściowo odkupić swoje winy. Kompozycja „Nie-boskiej komedii” jest kompozycją otwartą (typowy zabieg dla dramatów romantycznych), ponieważ fakt, iż ginie Henryk, ginie także Pankracy, nie przesądza o wiadomym losie reszty bohaterów utworu – pojawiający się bowiem na końcu Chrystus musi się przecież „rozprawić” także z innymi ludźmi, a w jaki sposób się to odbywa – to już w dziele Krasińskiego zostaje niedopowiedziane.

Opracowanie: Marta Akuszewska
Bibliografia: Zygmunt Krasiński "Nie Boska Komedia", oprc. J. Kleiner, wyd. 7, Wrocław 1962)

NIE BOSKA KOMEDIA - STRESZCZENIE SZCZEGÓŁOWE - ZYGMUNT KRASIŃSKI

Motto:

1. Bezimienny „Do błędów, nagromadzonych przez przodków, dodali to, czego nie znali ich przodkowie – wahanie się i bojaźń; i stało się zatem, że zniknęli z powierzchni ziemi i wielkie milczenie jest po nich”

2. Hamlet (szekspirowski bohater) „To be or not to be that is the question” (tł. “Być albo nie być, oto jest pytanie”)

Dedykacja: „Poświęcone Marii”

(Zapewne chodzi o Joannę Bobrową, nazywaną przez Krasińskiego Marią, którą poznał w Rzymie w 1834 roku).

Część pierwsza:

a) część epicka – rozbudowana apostrofa do Poety lub Poezji:

Poeta zwraca się bezpośrednio do Poezji, ironizując na jej temat i mówiąc z niemałym przekąsem o wszystkich jej „dobrodziejstwach”. Do Poezji należy bowiem wszystko na świecie, każde zjawisko może stać się również Jej udziałem, jeżeli tylko Ta obierze je sobie za swój punkt zainteresowania. Przemawia do Niej: „Chwale twojej niby nic nie zrówna”. Jednocześnie zwraca uwagę na pewien znaczny dysonans pomiędzy tym, o czym każdy artysta pisze w danej chwili (a więc mogą to być myśli zupełnie ulotne, w konkretnym momencie nawet mało znaczące) a tym, co czuje i myśli przez cały czas, wewnątrz siebie. Poeta zarzuca Poezji, że niesie piękno, lecz sama ową pięknością nie jest; głosi o istnieniu światła, a sama jego nigdy nie widziała. Porównuje Ją do niewiasty, która na zawsze naznaczona jest swoją ziemskością, lecz chwilami przybiera postać anioła – jest to jednak postać fałszywa, bo aniołem tak naprawdę nigdy nie będzie. Na końcu poeta wyraża pochwałę stanu, w którym Poezja autentycznie napełnia serce człowieka i prowadzi go ku dobremu, mieszka w nim jak Bóg (nikt Go nie widział ani nie słyszał, lecz ci, którzy wierzą w Jego istnienie, oddają Mu cześć i hołd). Potępia natomiast fakt, iż wielu twórców pisze tylko po to, by dostarczać sobie i innym ludziom przyjemności z tego tytułu, a nie podejmuje się wszczepienia w swą poezję żadnej szlachetnej idei prowadzącej do „podniesienia życia”.

b) część dramatyczna – akcja właściwa, dialogi:

Nad światem przelatuje Anioł Stróż, który błogosławi wszystkim tym, którym pozostało jeszcze serce, bo tylko tacy zostaną zbawieni (wg J. Kleinera Krasiński „umyślnie może w początkowej wypowiedzi dramatu nacisk położył na wyraz ‘serce’, bo ‘Nie-Boska komedia’ będzie poematem o braku serca”). Nad pewnym domem wypowiada rozkazanie, jakoby obok mężczyzny w nim mieszkającego miała pojawić się „dobra i skromna” żona oraz dziecko.

Pojawia się Chór Złych Duchów, którzy nakazuje widmom nawiedzić ten sam dom – przewodniczyć ma im cień nałożnicy ubranej w kwiaty i przypominającą dziewicę – natchnienie każdego poety oraz starego orła zdjętego z palu – pod postacią sławy. Złe Duchy mają zamiar zesłać na poetę wszystkie najgorsze pokusy.

Wewnątrz kościoła odbywa się ślub, a ponad nim „kołysze się” Anioł Stróż, który przepowiada, iż w przypadku, gdy Mąż dochowa przysięgi małżeńskiej, wówczas zostanie zbawiony, on sam po ceremonii zaślub mówi do żony: „przeklęstwo mojej głowie, jeśli ją kiedy kochać przestanę” (wg Kleinera romantycy motyw ciążącej nad człowiekiem klątwy czerpali z idei fatum w starożytności). Potem akcja przenosi do komnaty pełnej osób, w której to odbywa się przyjęcie – małżonkowie zapewniają siebie nawzajem o wielkim uczuciu.

W nocy Zły Duch pod postacią dziewicy (której to „czarty każą świętą udawać”) przechadza się po ogrodzie, po cmentarzu i zachodzi do sypialni nowożeńców, przenika przez umysł śpiącego Męża i pojawia się w jego śnie. Ten, zbudzony, spogląda na swą żonę i szybko przekonuje się, że popełnił błąd, biorąc z nią ślub; że jest tylko dobra, zaś „tamta” była wszystkim, co kochał i o czym marzył. Kiedy spostrzega, że to nie był tylko sen i ową niewiastę widzi również na jawie, wyrzuca sobie, że wyrzekł się „kochanki lat młodych”, „duszy swej duszy” (Poezji), a pojął za żonę inną kobietę, której nie miłuje wcale. Żona jego budzi się i pyta, co się wydarzyło, na co mężczyzna odpowiada jej, iż musi zaczerpnąć świeżego powietrza, ale sam, bez niej.

Mąż przechadza się po ogrodzie i cieszy się tym, że znów ma przy sobie swoją lubą. Prosi, by ta zabrała go ze sobą, gdziekolwiek przebywa. Dziewica pyta mu się, czy na pewno pójdzie za nią wszędzie i o każdej porze. Otrzymuje potwierdzenie. Po chwili słychać nawoływanie Żony, aby jej ślubny powrócił do domu, albowiem na dworze jest zimno.

Mija jakiś czas. Małżonkowie rozmawiają. Żona wyrzuca Mężowi, że od miesiąca się do niej nie odzywa; mówi, iż poszła do spowiedzi, lecz nie była sobie w stanie przypomnieć żadnych rażących grzechów, na co Mąż odpowiada jej dwuznacznie: „Czuję, że powinienem cię kochać”. Ona nie rozumie tych słów, woli, żeby powiedział jej, że nie kocha jej wcale i ją zostawił, aniżeli okazywał obojętność. Prosi jedynie o miłość dla ich dziecka, aby jej ją obiecał. Mąż obiecuje miłość i dziecku, i jej samej. W tym czasie pojawia się znów duch Dziewicy, która wzywa Męża. Żona od razu wyczuwa od niej „siarkę i zaduch grobowy”, ale Mąż nie dość, że tego nie słucha, to na dodatek odchodzi za swoją kochanką. Postanawia opuścić swój dom i rodzinę całą. Żona woła za nim: „Henryku! Henryku!”, po czym upada na ziemię z dzieckiem, mdlejąc.

Odbywa się chrzest dziecka. Goście zastanawiają się, gdzie jest jego ojciec. Żona podchodzi do małego Orcia i błogosławi mu, aby stał się poetą, gdyż tylko dzięki temu ojciec go w przyszłości nie porzuci i nie wyrzeknie się go; wówczas również wybaczy jej samej to, że ona sama nie była i nie będzie nigdy przesiąknięta poezją.

Mąż podąża za Głosem Dziewicy, mija „góry i przepaście ponad morzem”. Po drugiej stronie przepaści stoi owa Dziewica, która nakazuje mu uwiązać się jej dłoni i wzlecieć. W tym też momencie czar pryska i przed Mężem pojawia się obskurna postać nałożnicy – taka, jaką ją widziała Żona (kwiaty odpadły na ziemię i zaczęły czołgać się jak żmije; wiatr zdarł piękną suknię; „deszcz kapie z włosów”, „kości nagie wyzierają z łona”, „błyskawica źrenice wyżarła”). Chór Duchów Złych pozwala wrócić niewieście do piekła po tym, jak uwiodła „serce wielkie i dumne”. Wtedy dopiero Mąż zwraca się do Boga; pyta się Go, czy zostanie potępiony za swą naiwność i srogie czyny, jakich się dopuścił. Złe Duchy urządzają sobie igraszkę z jego losu, wobec czego Mąż chce się rzucić w przepaść. Pojawia się jednak Anioł Stróż, który nakazuje mu wracać do domu i więcej nie grzeszyć.

Kiedy Mąż wraca do domu, nie zastaje swej żony Marii. Od służącego dowiaduje się, iż trafiła ona do domu wariatów. Postanawia ją w nim odwiedzić. Tam dowiaduje się od Żony Doktora, że stan chorej jest bardzo poważny. Podczas rozmowy z Marią Henryk przekonuje się, że postradała ona wszystkie zmysły, albowiem ta wmawia mu, iż wielokrotnie prosiła Boga o to, by zamienił ją w poetkę, aż w końcu wysłuchał jej próśb, więc odtąd Mąż nie musi nią pogardzać. Ponadto mówi, że i Orcio zostanie poetą, ponieważ przy chrzcie dodała przekleństwo nad jego imieniem, że jeśli nim nie będzie, to odda go na stracenie. Odzywają się głosy szaleńców: spod posadzki, z lewej strony, z prawej ściany, z sufitu, które wyrażają własne wizje końca świata (w stylu Apokalipsy św. Jana – np. „słońce trzecią część blasku straciło – gwiazdy zaczynają się po drogach swoich – niestety”). Taką wizję roztacza również Żona: nadejdzie czas, kiedy wszyscy zaczną jednakowo konać, a Chrystus już wówczas nie pomoże, gdyż krzyż swój rzuci w otchłań; jedyną nadzieją dla ludu jest modląca się Matka Boża. Na końcu Żona umiera z wyczerpania.

Część druga:

a) część epicka – apostrofa do Orcia, dziecka Marii i Henryka:

Poeta zadaje pytania retoryczne młodemu dziecięciu, które swoim zachowaniem nie przypomina swych rówieśników – nie bawi się, tylko wciąż pozostaje smutne, marzące i bujające w obłokach: „wzrastasz i piękniejesz – nie ową świeżością dzieciństwa mleczną i poziomkową, ale pięknością dziwnych, niepojętych myśli, które chyba z innego świata płyną ku tobie”.

b) dramat właściwy:

Mąż wraz z Orciem modlą się przy grobie Marii (wątek autobiograficzny: Krasiński również chadzał ze swym ojcem na grób matki). Orcio wypowiada słowa modlitwy „Zdrowaś Mario” – lecz nie w ten sposób, jaki nakazuje wyuczona formułka – chłopiec sam wymyśla do niej słowa. Mąż gani go za to. Orcio odpowiada, że w śnie często widuje matkę, która przepowiada mu, że zbiera dla niego „myśli i natchnienie”, żeby upodobnił się do ojca. Mąż pyta się Marii, dlaczego nęka ich syna z zaświatów. Mówi, że od dziesięciu lat (a więc tyle czasu minęło od śmierci Marii) nie może zaznać chwili spokoju.

Mąż spaceruje z Filozofem. Rozmawiają na temat wyzwolenia kobiet i Murzynów, o tym, że właśnie nadchodzi czas owego wyzwolenia. Filozof jest przedstawicielem stronnictwa ludzi wierzących w postęp i „odrodzenie ludzkości”, lecz tylko na drodze rewolucji okupionej krwią. Mąż pyta się, czy jego towarzysz widzi drzewo spróchniałe na drodze – świadczy to o jego niewierze w żadne dobro, Mąż nie wierzy już bowiem w nic, wszystko zdaje się mu bezużyteczne i bezsensowne. Nawet jego własne życie.

Mąż znajduje się w wąwozie pomiędzy górami, jest sam. Wygłasza monolog, w którym przyznaje się przed sobą, że nie ma w nim już żadnej wiary, miłości, a jedynie strach o obłąkanie i nieuchronną całkowitą ślepotę Orcia. Otaczają go: Głos Anioła Stróża oraz Mefisto, pojawia się również Orzeł i żmija.

W pokoju znajduje się Mąż, Lekarz oraz 14-letni już Orcio. Lekarz zapowiada, że dziecko ma postępującą ślepotę, aż w końcu jego oczy przestaną już widzieć całkowicie (wątek autobiograficzny: Krasiński także miał z nimi problemy). Mąż pyta wielokrotnie Lekarza, czy nie da się nic zrobić w tej sprawie, że odda pół swego majątku, byle uzdrowić chłopaka. Medyk odpowiada, iż jest to zaćma i nie da się jej uleczyć. Mąż pyta więc Orcia, czy ten jeszcze cokolwiek widzi. 14-latek mówi, że teraz widzi już oczami duszy i słyszy głosy – to mu wystarcza. Tymczasem Głos Skądsiś mówi do Męża: „Twój syn poetą – czegóż żądasz więcej?”.

Którejś nocy Mąż przybiega do Lekarza i z przerażeniem informuje go, że od kilku dni Orcio budzi się o północy i mówi przez sen. Tej nocy chłopak rozmawia ze swoją matką oraz rzecze: „jam się urodził synem światła i pieśni”. Orcio budzi się i w ogóle nie jest w stanie sobie przypomnieć, co się z nim przed chwilą działo, ale że tak, jak jest, to jest dobrze, po czym zasypia na nowo.

Po tym wydarzeniu Mąż wygłasza mowę, skierowaną do pogrążonego już w głębokim śnie syna: „Niech moje błogosławieństwo spoczywa na tobie - nic ci więcej dać nie mogę, ni szczęściá, ni światła, ni sławy - a dobija godzina, w której będę musiał walczyć, działać z kilkoma ludźmi przeciwko wielu ludziom. Gdzie się ty podziejesz, sam jeden i wśród stu przepaści, ślepy, bezsilny, dziecię i poeto zarazem, biedny śpiewaku bez słuchaczy, żyjący duszą za obrębami ziemi, a ciałem przykuty do ziemi - o ty nieszczęśliwy, najnieszczęśliwszy z aniołów, o ty mój synu!”.

Część trzecia:

a) część epicka – apostrofa do Męża:

„Ktokolwiek jesteś, powiedz mi, w co wierzysz - łatwiej byś życia się pozbył, niż wiarę jaką wynalazł, wzbudził wiarę w sobie. Wstydźcie się, wstydźcie wszyscy mali i wielcy - a mimo was mimo żeście mierni i nędzni, bez serca i mózgu, świat dąży ku swoim celom, rwie za sobą, pędzi przed się, bawi się z wami, przerzuca, odrzuca - walcem świat się toczy, pary znikają i powstają, wnet zapadają, bo ślisko - bo krwi dużo - krew wszędzie - krwi dużo, powiadam wam”.

Poeta pyta anonimowego odbiorcę, czy widzi tłumy zalegające pod bramami miasta, które zbierają się w grupki, rozmawiają o czymś tajemniczym, rozbijają namioty, żyją jak jedna wielka wspólnota: „Kubek lata z rąk do rąk - a gdzie ust się dotknie, tam głos się wydobędzie, groźba, przysięga lub przeklęstwo - On lata, zawraca, krąży, tańcuje, zawsze pełny, brzęcząc, błyszcząc, wśród tysiąców. - Niechaj żyje kielich pijaństwa i pociechy!”.

Poeta pyta tego samego odbiorcę (a może wielu? – „czy widzicie…?”) o to, czy dostrzega, jak ludzie ci z wielką niecierpliwością czegoś wyczekują, pragną wzniecić jakiś hałas, zamieszki, szepczą coś sobie wzajemnie, „wszyscy nędzni, ze znojem na czole, z rozczuchranymi włosy, w łachmanach, z spiekłymi twarzami, z dłoniami pomarszczonymi od trudu - ci trzymają kosy, owi potrząsają młotami, heblami – patrz - ten wysoki trzyma topór spuszczony - a tamten stemplem żelaznym nad głową powija; dalej w bok pod wierzbą chłopię małe wisznię do ust kładzie, a długie szydło w prawej ręce ściska”. Wszyscy są głodni i biedni, noszą obdarte ubrania i na czole mają wyrytą chęć zemsty.

Nagle między tłumem tym zapanowuje jakiś „szum wielki”, pyta więc poeta o to, czy „to radość czy rozpacz?”, zadaje pytania retoryczne o to, jakie intencje drzemią w tychże ludziach. Spośród nich wychodzi bowiem jeden, staje na krześle i przemawia do wszystkich zebranych wokół niego: „Głos jego przeciągły, ostry, wyraźny - każde słowo rozeznasz, zrozumiesz- ruchy jego powolne, łatwe, wtórują słowom, jak muzyka pieśni - czoło wysokie, przestronne, włosa jednego na czaszce nie masz, wszystkie wypadły, strącone myślami - skóra przyschła do czaszki, do liców, żółtawo się wcina pomiędzy koście i muszkuły - a od skroni broda czarna wieńcem twarz opasuje - nigdy krwi, nigdy zmiennej barwy na licach - oczy niewzruszone, wlepione w słuchaczy - chwili jednej zwątpienia, pomieszania nie dojrzeć; a kiedy ramię wzniesie, wyciągnie. wytęży ponad nimi, schylają głowy, zda się, że wnet uklękną przed tym błogosławieństwem wielkiego rozumu - nie serca - precz z sercem, z przesądami, a niech żyje słowo pociechy i mordu!”.

Wódz ten przyrzeka zebranym, że zapewni im „chleb i zarobek”. Owym władcą tych dusz jest Pankracy. Ludzie krzyczą wokoło: „chleba nam, chleba, chleba!”, „Śmierć panom, śmierć kupcom - chleba; chleba!”, a także: „Niech żyje Pankracy!”.

b) część dramatyczna – akcja właściwa, dialogi:

Przechrzta siedzi w swoim szałasie (mianem tym pogardliwie zostają określeni Żydzi, którzy dopatrując się rozmaitych korzyści osobistych, zmienili swoją wiarę na chrześcijańską). Na jego stole leży księga. Mówi: „Bracia moi podli, bracia moi mściwi, bracia kochani, ssajmy karty Talmudu jako pierś mleczną, pierś żywotną, z której siła i miód płynie dla nas, dla nich gorycz i trucizna”. Chór Przechrztów odpowiada mu, iż jedynym ich Panem jest Jehowa, że nie ma dla nich innego Boga. Przechrzta zapewnia, że wspólnie pomścić i zniszczyć muszą krzyż, który patronuje chrześcijańskim panom arystokratom.  Chór przepowiada im rychłą śmierć – za wszystkie dawne upokorzenia i konflikty, „po trzykroć przekleństwo im!”. Ich miny sugerują bardzo złowrogie nastawienie, są jakoby samoistną zapowiedzią przyszłego rozwoju najgorszych wypadków.

Przechrzta zapewnia, że w miejscu tym, gdzie obecnie panuje ogromne bezprawie, gdzie panowie bez skrupułów wykorzystują swych podwładnych, gdzie szerzy się „rzeź bez końca”, „wolność bez ładu”, dochodzi do zatargów oraz złości – że właśnie tutaj zostanie osadzona nowa potęga Izraela, nowe państwo narodu wybranego. Aby tego dokonać, należy bowiem wpierw „tylko tych panów kilku - tych kilku jeszcze zepchnąć w dół- trupy ich przysypać rozwalinami Krzyża”. Nakazuje po trzykroć splunąć na ziemię Chórowi, aby móc dokonać aktu zemsty, by ta w pełni się wykonała. Nakazuje więc chwilowo schować świętą księgę, ażeby nie była ona niemym świadkiem wypowiadania tych jakże znaczących słów.

Do szałasu wchodzi Leonard – jeden z przywódców rozszalałego, gotowego na wszystko tłumu. Wzywa Przechrztę, aby udał się wraz z nim, bo „ten, który myśli i czuje najpotężniej z nas wszystkich” wezwał go na rozmowę (tj. Pankracy). Chór przemawia słowa zemsty: „Powrozy i sztylety, kije i pałasze, rąk naszych dzieło, wyjdziecie na zatratę ím - oni panów zabiją po błoniach - rozwieszą po ogrodach i borach - a my ich potem zabijem, powiesim. - Pogardzeni wstaną w gniewie swoim, w chwałę Jehowy się ustroją; słowo Jego zbawienie, miłość Jego dla nas zniszczeniem dla wszystkich. - Pluńmy po trzykroć na zgubę im, po trzykroć przeklęstwo im!”.

Pankracy pyta Przechrztę, czy ten zna przypadkiem hrabiego Henryka, ponieważ chciałby, aby się do niego udał i przyprowadził przed jego oblicze na ważną rozmowę, która ma się odbyć pojutrze w nocy, zupełnie potajemnie. Przechrzta pyta, ilu dostanie w tym celu ludzi do pomocy, na co otrzymuje natychmiastową odpowiedź, iż udać ma się tylko i wyłącznie sam, gdyż jego strażą ma być imię Pankracego, zaś jego plecami „szubienica, na której powiesiliście Barona zawczoraj”. A jeśli Henryk go zamknie w więzieniu albo zabije, wówczas Przechrzta zostanie męczennikiem za Wolność Ludu.

Leonard dziwi się Pankracemu, że ten chce rozmawiać z wrogiem, podczas gdy wokoło szaleje dziki tłum, który domaga się natychmiastowej zemsty, przelewu krwi i nastania zupełnie nowych rządów – rządów należących do prostych ludzi, nie zaś do arystokracji, jak też było do tej pory. Wychodzi również na jaw, iż panowie ukrywają się w okopach Świętej Trójcy i oczekują na przybycie rewolucjonistów „jak noża gilotyny”. Przez Pankracego przemawia pycha, albowiem jest pewien zwycięstwa swoich zwolenników, arystokratom zwiastuje zatem rychłą klęskę: „Wszystko jedno - oni stracili siły ciała w rozkoszach, siły rozumu w próżniactwie - jutro czy pojutrze legnąć muszą”. Leonard pyta więc, co jest powodem wstrzymania się od ostatecznego ataku, na co Pankracy odpowiada krótko, że jego własna, niczym nie przymuszona wola, od której przecież nie powinno być żadnego odwołania. Leonard zarzuca mu zdradę, przestaje wierzyć w jego szczere intencje, ażeby doprowadzić lud do zwycięstwa, później jednak opamiętuje się, lecz mówi: „Uniosłem się, przyznaję - ale nie boję się kary. - Jeśli śmierć moja za przykład służyć może, sprawie naszej hartu i powagi dodać, rozkaż”. Widząc ten gorliwość, główny przywódca nie chce mu zrobić krzywdy, albowiem dostrzega w swym rozmówcy rzeczywistego bojownika o wolność i sprawiedliwość, pragnie więc pozostawić go zupełnie nietkniętym. Godzą się i zaczynają rozmowę na temat wszelkich przygotowań do ostatecznej walki: „Czy posłałeś do magazynu po dwa tysiące ładunków?”, „A składka szewców oddana do kasy naszej?”. Po chwili temat ten schodzi na hrabiego Henryka, o którego ponownie dopytuje się Pankracy. Leonard odpowiada, iż nie obchodzi go los panów, zatem również i los Henryka, który należy do warstwy obecnie rządzących. Pankracy przyznaje, że interesuje go ta postać, ponieważ – tak jak i on sam – jest wodzem, tyle że obozu wrogów. Z tego tytułu pragnie się z nim spotkać osobiście, spojrzeć w oczy i próbować namówić na przejście na ich stronę, zrzeczenie się swoich przekonań, swego szlachectwa. Pankracy dostrzega w Henryku nie tylko „zabitego arystokratę”, ale również poetę. Leonard przy odejściu pyta raz jeszcze, czy jego pochopne podejrzenie zostaje mu wybaczone, na co wódz rzecze mu: „Zaśnij spokojnie - gdybym ci nie przebaczył, już byś zasnął na wieki”. Zastrzega sobie jednak, że ma się on wybrać wraz z nim na potajemne spotkanie z Henrykiem. Oboje rozstają się.

Pankracy zostaje sam. Myśli o równorzędnym sobie wodzu. Czuje, że to nie jest zwyczajny wróg, którego mógłby po prostu pokonać. Zanim to uczyni, chciałby go wpierw przekonać do swoich racji i w miarę, gdyby przystał na takie rozwiązanie, darowałby mu dawne winy. Z tego też względu wygłasza monolog: „Dlaczegóż mnie, wodzowi tysiąców, ten jeden człowiek na zawadzie stoi? - Siły jego małe w porównaniu z moimi- kilkaset chłopów, ślepo wierzących jego słowu, przywiązanych miłością swojskich zwierząt... To nędza, to zero. - Czemuż tak pragnę go widzieć. omamić? - Czyż duch mój napotkał równego sobie i na chwilę się zatrzymał? - Ostatnia to zapora dla mnie na tych równinach - trza ją obalić, a potem... Myśli moja, czyż nie zdołasz łudzić siebie jako drugich łudzisz - wstydź się, przecię ty znasz swój cel; ty jesteś myślą – panią ludu - w tobie zeszła się wola i potęga wszystkich - i co zbrodnią dla innych, to chwałą dla ciebie. - Ludziom podłym, nieznanym nadałaś imiona - ludziom bez czucia wiarę nadałaś - świat na podobieństwo swoje - świat nowy utworzyłaś naokoło siebie - a sama błąkasz się i nie wiesz, czym jesteś. - Nie, nie, nie - ty jesteś wielką!”. Po tych słowach siada na krześle i rozpoczyna dalsze rozmyślania.

Następuje zmiana miejsca akcji. Mąż przebrany w czarny płaszcz idzie w towarzystwie Przechrzty. Przemierza bór, w którym znajduje się kilka szałasów, namiotów, jest tam także łąka, szubienica, ludzie rozpalają ogniska i skupiają się wokół nich. Mąż, idąc, obserwuje wszystko to, co się w tym miejscu dzieje. Henryk nakazuje Przechrzcie, żeby nie dawał po sobie poznać, że prowadzi wroga, obcego człowieka – ma z nim rozmawiać jak z dawnym znajomym, a przy okazji odpowiadać na wszystkie zadane przez niego pytania, ponieważ w przeciwnym razie zabije go, gdyż w gruncie rzeczy nie dba o jego życie wcale. Pierwszą rzeczą, która zwraca jego szczególną uwagę, jest tajemniczy taniec. Przechrzta odpowiada, iż jest to „taniec wolnych ludzi”. Taniec ten wygląda w ten sposób, iż kobiety i mężczyźni szaleją wokół szubienicy, śpiewają przy tym złe, szatańskie pieśni: „Chleba, zarobku, drzewa na opał w zimie, odpoczynku w lecie! - Hura - hura ! Bóg nad nami nie miał litości - hura - hura! Królowie nad nami nie mieli litości - hura - hura! Panowie nad nami nie mieli litości - hura! My dziś Bogu, królom i panom za służbę podziękujem - hura - hura!”.

Mąż zwraca się do pewnej Dziewczyny, iż raduje go widok takiej wesołej, rumianej niewiasty. Na to ona reaguje tymi oto słowami: „A dyć tośmy długo na taki dzień czekały. - Juści, ja myłam talerze, widelce szurowała ścierką, dobrego słowa nie słyszała nigdy - a dyć czas, czas, bym jadła sama - tańcowała sama - hura!”. Mąż odpowiada jedynie: „Tańcuj, Obywatelko”.

Pod dębem siedzi kilkoro lokajów, którzy nawzajem chwalą się, że dopiero co zabili swoich panów. Cieszą się także, że dopiero podczas morderczej pracy u ludzi z wyższych sfer, pucując ich buty, ścinając im włosy, w pocie czoła to czyniąc – dopiero wówczas poznali swe rzeczywiste prawa i postanowili je wyegzekwować, bez tego wyzysku nie mieliby pewnie o tych prawach najprawdopodobniej bladego pojęcia.

W dalszej kolejności Mąż natrafia na Chór Rzeźników, który wykrzykuje: „Obuch i nóż to broń nasza - szlachtuz to życie nasze.- Nam jedno czy bydło, czy panów rznąć. Dzieci siły i krwi, obojętnie patrzym na drugich, słabszych i bielszych - kto nas powoła, ten nas ma - dla panów woły, dla ludu panów bić będziem. Obuch i nóż broń nasza - szlachtuz życie nasze - szlachtuz - szlachtuz – szlachtuz”.

Kiedy Mąż wita się z pewną kobietą per „pani”, Przechrzta zwraca mu uwagę, by używał raczej innych słów, tj. „obywatelka” albo „wolna kobieta”. Na to Kobieta odpowiada mu: „Jestem swobodną jako ty, niewiastą wolną, a towarzystwu za to, że mi prawa przyznało, rozdaję miłość moją (…) Nie, te drobnostki zdarłam przed wyzwoleniem moim - z męża mego, wroga mego, wroga wolności, który mnie trzymał na uwięzi”. Henryk jest zatem świadkiem zepsucia moralnego, totalnego wyniszczenia zasad nawet u tak czystych istot, jakimi powinny być kobiety.

Kolejną postacią, która przewija się w obozie i którą dostrzega Mąż, jest Bianchetti – „dziwny żołnierz - oparty na szabli obosiecznej, z główką trupią na czapce, z drugą na felcechu, ż trzecią na piersiach”, „sławny Bianchetti, taki dziś kondotier ludów, jako dawniej bywali kondotiery książąt i rządów”. Mąż pyta mu się, nad czym się tak zadumał. Bianchetti wskazuje na „lukę między jaworami”, gdzie dojrzeć można osadzony na górze zamek, a wokół niego „mury, okopy i cztery bastiony” i poczyna zdradzać, jak ma zamiar zdobyć ów zamek, ale powstrzymuje go przed tym Przechrzta.

Mąż jest świadkiem dalszych obrazów ogromnej nędzy, rządzy zemsty, rozpusty i zepsucia obyczajów. Nie ma podziałów na ludzi czystych, niewinnych i na tych złych, wszyscy wydają się być równi w swym opętaniu i szaleństwie, nawet dzieci i kobiety śpiewają szatańskie pieśni, domagają się przemocy i przelewu krwi. Szczególnie agresywnie wypowiada się Chór Chłopów, który w zastraszającym tempie zbliża się do obozu rewolucjonistów: „Naprzód, naprzód, pod namioty, do braci naszych - naprzód, naprzód, pod cień jaworów, na sen, na miłą wieczorną gawędkę - tam dziewki nas czekają - tam woły pobite, dawne pługów zaprzęgi, czekają nas. (…)Wróć mi wszystkie dni pańszczyzny. (…)Wskrzesz mi syna, Panie, spod batogów kozackich. (…)Upiór ssał krew i poty nasze - mamy upiora - nie puścim upiora - przez biesa. przez biesa, ty zginiesz wysoko, jako pan, jako wielki pan, wzniesion nad nami wszystkimi. - Panom tyranom śmierć - nam biednym, nam głodnym. Nam strudzonym jeść, spać i pić. - Jako snopy na polu, tak ich trupy będą - jako plewy w młockarniach, tak perzyny ich zamków - przez kosy nasze, siekiery i cepy, bracia, naprzód!”.

Mąż zwraca się do Przechrzty: „Wasze pieśni, ludzie nowi, gorzko brzmią w moich uszach - czarne postacie z tyłu, z przodu, po bokach się cisną, a pędzone wiatrem blaski i cienie przechadzają się po tłumie jak żyjące duchy”. Po drodze widzi i słyszy jeszcze Chór Zabójców, Chór Filozofów(„My ród ludzki dźwignęli z dzieciństwa . My prawdę z łona ciemności wyrwali na jaśnią. - Ty za nią walcz, morduj i giń”), Chór Artystów („Na ruinach gotyckich świątynię zbudujem tu nową - obrazów w niej ni posągów nie ma - sklepienie w długie puginały, filary w osiem głów ludzkich, a szczyt każdego filara jako włosy, z których się krew sączy - ołtarz jeden biały - znak jeden na nim - czapka wolności - hurracha!”) oraz Chór Duchów („Strzegliśmy ołtarzy i pomników świętych - odgłos dzwonów na skrzydłach nosiliśmy wiernym - w dźwiękach organów były głosy nasze - w połyskach szyb katedry, w cieniach jej filarów, w blaskach pucharu świętego, w błogosławieństwie Ciała Pańskiego było życie nasze. Teraz gdzie się podziejemy?”).

Mąż porównuje tę chwilę niepewności, w której oczekuje na nieznanego sobie zupełnie człowieka, do momentu, w którym Brutusowi-zdrajcy ukazał się niegdyś duch Cezara: „Za chwilę stanie przede mną człowiek bez imienia, bez przodków, bez anioła stróża.- co wydobył się z nicości i zacznie może nową epokę, jeśli go w tył nie odrzucę nazad, nie strącę do nicości. Ojcowie moi, natchnijcie mnie tym, co was panami świata uczyniło - wszystkie lwie serca wasze dajcie mi do piersi- powaga skroni waszych niechaj się zleje na czoło moje.- Wiara w Chrystusa i Kościół Jego, ślepa, nieubłagana, wrząca, natchnienie dzieł waszych na ziemi, nadzieja chwały nieśmiertelnej w niebie, niechaj zstąpi na mnie, a wrogów będę mordował i palił, ja, syn stu pokoleń, ostatni dziedzic waszych myśli i dzielności, waszych cnót i błędów”. Nadchodzi godzina dwunasta, wówczas Henryk zapowiada, iż jest już gotowy do odbycia konfrontacji z drugim wodzem.

Dochodzi do spotkania Pankracego z Henrykiem. Ten pierwszy wyśmiewa się z wiary Męża, mówi, że jego własna jest lepsza i silniejsza. Arystokrata zapewnia, że nie wyrzeknie się wiary jego ojców, którzy przekazali mu „w spadku” panowanie i władzę nad ludem, że wszystko, co czyni, czyni w imieniu Boga, w którego wierzy. Pankracy próbuje przekonać Henryka i zmusić do przejścia na swoją stronę. Nie udaje mu się to, ponosi w tym druzgocącą klęskę. Co więcej – Henryk broni swej klasy, lecz raczej nie tego, jak ona wygląda w tej chwili, ale tego, jak wyglądać powinna, a więc szlachetnej arystokracji, której powierzone zostało opiekowanie się ludem, gdyż tylko taki porządek rzeczy może zagwarantować stałość i zgodę na świecie. Oboje rozstają się, każdy w swoim kierunku, każdy coraz bardziej zdeterminowany do walki.

Część czwarta:

a) opis:

Następuje tutaj „odautorski” opis okopów zamku Świętej Trójcy, gdzie też gromadzi się obóz arystokracji, której przewodzi Henryk: „Od baszt Świętej Trójcy do wszystkich szczytów skał, po prawej, po lewej, z tyłu i na przodzie leży mgła śnieżysta, blada, niewzruszona, milcząca, mara oceanu , który niegdyś miał brzegi swoje, gdzie te wierzchołki czarne, ostre, szarpane, i głębokości swoje, gdzie dolina, której nie widać, i słońce, które jeszcze się nie wydobyło. Na wyspie granitowej, nagiej, stoją wieże zamku, wbite w skałę pracą dawnych ludzi i zrosłe ze skałą jak pierś ludzka z grzbietem u centaura . - Ponad nimi sztandar się wznosi, najwyższy i sam jeden wśród szarych błękitów”.

b) dramat właściwy:

Arcybiskup oficjalnie mianuje Henryka przodownikiem, wodzem obozu arystokratów, powierza mu misję obrony przed obcą religią, aby zachował ciągłość tradycji chrześcijańskiej w swoim narodzie. Obarcza go więc odpowiedzialnością za cały lud. Wszyscy popierają Henryka i przysięgają mu wierność oraz posłuszeństwo do samego końca trwania walk (początkowo proponują mu pertraktacje z drugim obozem, lecz Mąż grozi im za to śmiercią na miejscu).

Mąż pyta, gdzie jest jego syn. Jakub odpowiada, iż zamknął się w celi w wieży północnej i że śpiewa tam prorockie pieśni. Orcio przepowiada ojcu rychłą klęskę jego wojska, albowiem słyszy jęki i widzi oczyma wyobraźni rozlewy krwi. Mężowi wydaje się, że jego syn oszalał i że to tylko omamy, nie wierzy w jego proroctwa, boi się tego słuchać. Odzywają się rozmaite głosy, które wieszczą tragiczny koniec Henrykowi: „Za to, żeś nic nie kochał, nic nie czcił prócz siebie, prócz siebie i myśli twych, potępion jesteś - potępion na wieki” – ten zaś nie widzi nikogo, ale głosy te wciąż odbijają się w jego uszach, co potęguje jego zdezorientowanie. Orcio mówi ojcu, że widział właśnie matkę, która kazała mu coś powiedzieć, lecz w tej chwili mdleje i nie zdąża dokończyć słowa. Mąż przeklina Marię, iż znowu nachodzi ich dziecko.

Klęska obozu arystokratów jest nieunikniona, Henryk chce jednak umrzeć z godnością, wraz ze wszystkimi. Co więcej – zaczyna wytykać rozmaite błędy ludziom z własnej klasy, np.: „A ty, czemu przepędziłeś wiek młody na kartach i podróżach daleko od Ojczyzny?” lub „A ty, czemu uciskałeś poddanych?”. Na te słowa poddani chcą go wydać Pankracemu, lecz Mąż przypomina, że mimo wszystko jest jednym z nich i że wiele wspólnie razem zrobili do tej pory, np.: „Z wami rozbiłem się na skałach Dunaju - Hieronimie, Krzysztofie, byliście ze mną na Czarnym Morzu”, po czym pyta: „Wyście uciekli do mnie od złego pana. - A teraz mówcie - pójdziecie za mną czy zostawicie mnie samego, ze śmiechem na ustach, żem wpośród tylu ludzi jednego człowieka nie znalazł?”.

Mąż prosi Boga o odwagę. W pewnym momencie słychać przeraźliwy strzał – okazuje się, że od strzału tego padł trafiony kulą sam Orcio. Na widok ten Henryk postanawia rzucić się w przepaść, lecz zanim to czyni, wypowiada znaczące słowa: „Poezjo, bądź mi przeklęta, jako ja sam będę na wieki! - Ramiona, idźcie i przerzynajcie te wały!”. Nadchodzi Pankracy i Leonard, ten pierwszy na wiadomość o samobójstwie Henryka, mówi do arystokratów: „on jeden spośród was dotrzymał słowa. - Za to chwała jemu, gilotyna wam”. Oboje dostrzegają bardzo jasne, przeszywające wzrok promienie słońca. Pankracy dostrzega w tych promieniach samego Chrystusa: „Jak słup śnieżnej jasności stoi ponad przepaściami - oburącz wsparty na krzyżu, jak na szabli mściciel. - Ze splecionych piorunów korona cierniowa”. Prosi o odrobinę ciemności, po czym krzyczy: „Galilaee vicisti!” („Galilejczyku, zwyciężyłeś”). Po tych słowach, w objęciach Leonarda, Pankracy umiera.

Opracowanie: Marta Akuszewska
Bibliografia: Zygmunt Krasiński "Nie Boska Komedia", oprc. J. Kleiner, wyd. 7, Wrocław 1962

PROBLEMATYKA DRAMATY - NIE BOSKA KOMEDIA - ZYGMUNT KRASIŃSKI

„Nie-boską komedię” uznać można za poetycki „sąd nad światem” dokonany przez samego Krasińskiego – sąd widziany jego oczyma, jakoby jego własna wizja ostatecznej zagłady. Na szczególne potępienie zasługuje zatem niszcząca siła złej i nieprawdziwej poezji, która doprowadza do wielu nieszczęść. Człowiek zniewolony właśnie przez nią nie potrafi odnaleźć się na żadnym innym polu – ani jako ojciec, ani jako mąż, ani jako dobry obywatel, a już na pewno nie jako dziecko Boże. Ofiarami tej złej poezji jest nie tylko Henryk (Mąż), ale przede wszystkim jego żona. Życie bowiem w świecie wyobraźni odciąga poetę od rzeczywistości, czyni go niezdolnym do założenia normalnie funkcjonującej rodziny. Poezja okaże się Henrykowi przydatna jedynie w części III oraz IV, gdzie dojdzie do sytuacji, że ten zechce „odkuć” się za wszelkie dotychczasowe niepowodzenia, naprawić winy, a ostatecznie wraz z „przeklętą poezją” zdecyduje się skoczyć w przepaść niż oddać się w ręce wroga.
Jak wskazuje tytuł dramatu, piekło rozgrywające się na ziemi, wyklucza jednocześnie obecność Boga w akcji utworu, co sprawia, że jakakolwiek koncepcja któregokolwiek z bohaterów nie może być uznana za pozytywną, bo bez Boga nie da się stworzyć żadnego poprawnego programu odbudowy świata.
Henryk zostaje ukazany jako człowiek dumny, pyszny i cierpiący na chorobliwy wręcz egoizm czy przerost ambicji. Małżeństwo (jako proza życia) zaprzepaściło jego poetycki talent. Odczuwa bezsensowność całego ludzkiego istnienia – i jak twierdzi Juliusz Kleiner – „ginie potępiony, ale nie poniżony”. Ten sam badacz jego stan umysłu nazywa „wyobraźnią bez serca”. Przeciwstawia mu Pankracego, jako „rozum bez serca” oraz „posłannika przeznaczenia”.
Najważniejszym problemem, jaki poruszony zostaje w „Nie-boskiej komedii” przez Krasińskiego jest kwestia rewolucji społecznej, która zawsze sama w sobie stanowi zło najwyższe, bo okupiona jest ogromną ilością krwi często zupełnie niewinnych osób. Ale czy aby na pewno niewinnych? Być może nie ma niewinnych, bo przecież winnymi powinni czuć się również ci, którzy dają nieme przyzwolenie na szerzenie się zła w świecie? Prawdopodobnie dlatego, że rewolucja zawsze pozostaje czynem silnie niszczącym strukturę społeczną, Krasiński przedstawia ją w swoim dramacie właśnie jako element bardzo mocno destrukcyjny, którego nie jest w stanie w żaden sposób poprzeć. Nie umie i nie chce, ponieważ sam przynależy do arystokracji. Uważa, że szlachta sama w sobie nie jest zła i nadal powinna sprawować najwyższe urzędy w państwie, lecz również nie pozostaje bez win – należy ją wpierw dobrze do tego przygotować i wspólnie zwalczyć jej rażące wady. Jednak – czego jest gorącym zwolennikiem – w sposób pokojowy, bez buntu i masowej rewolty.

Opracowanie: Marta Akuszewska
Bibliografia: Zygmunt Krasiński "Nie Boska Komedia", oprc. J. Kleiner, wyd. 7, Wrocław 1962)

ZNACZENIE TYTUŁU - NIE BOSKA KOMEDIA - ZYGMUNT KRASIŃSKI - OPRACOWANIE

Wiadomo, iż pierwotnie dramat Krasińskiego miał nosić dość wieloznacznie brzmiący tytuł „Mąż”. Ostatecznie poeta zdecydował się na nazwanie go „Nie-boską komedią”, co w istotny sposób zbliżało go do innego dzieła wielkiego włoskiego artysty, Dantego Alighieri, pt. „Boska komedia”. Niektórzy sądzili zapewne, że czyniąc to, polski wieszcz chciał się upodobnić, a być może nawet zrównać talentem z samym Dantem. Współcześnie odchodzi się od takich przypuszczeń, gdyż pod względem poruszonej w utworze problematyki Krasiński zdecydowanie uciekł od włoskiego mistrza. Zdecydowanie więcej podobieństw tutaj wykazuje z utworem stylizowanym na biblijną przypowieść „Anhelli” autorstwa Juliusza Słowackiego, z którym Krasiński przez długi okres czasu bardzo się przyjaźnił.
Dlaczego Krasiński zaczerpnął nazwę tytułu własnego dramatu z tytułu utworu Dantego? Najbardziej prawdopodobna hipoteza mówi, iż pierwszy człon, tj. „Nie-boska” nawiązywać ma do pewnej chrześcijańskiej tradycji, wedle której bez obecności Boga nie może być mowy o jakiejkolwiek sprawiedliwości, dobroci, miłości i wzajemnym poszanowaniu wobec ludzi. Tylko interwencja Boska (mniej lub bardziej dostrzegana bądź odczuwana) w czyny ludzkie (choć ludzie oczywiście zachowują swoją wolną wolę, mogą z niej korzystać, stąd tyle zła i grzechów na świecie). Brak obecności Boga w wydarzeniach rozgrywających się na ziemi oznacza zawsze trwogę i nieuniknioną zagładę oraz katastrofę. Krasiński chciał więc zapewne w tej konwencji umieścić wykreowany przez siebie świat i bohaterów. Ludzkość pozbawiona opieki Bożej samodzielnie steruje historią i doprowadza do własnego wyniszczenia. Przekracza wszelkie granice, nie przestrzega zakazów i nakazów pierwotnie objawionych przez Stwórcę. Korzysta ponadto w zupełności z prawa, jakie zostało jej nadane, tj. z możliwości decydowania o własnym losie, zwracając ją ostatecznie przeciwko samemu Bogu, który w ową wolną wolę ją właśnie wyposażył. Lud nie tylko czyni źle wobec siebie, ale również niszczy wszelkie budowle sakralne i święte relikwie.
„Boska komedia” była wędrówką głównego bohatera kolejno: po wszystkich kręgach piekła, czyśćca, aż zakończyła się ona w raju – pozytywnym akcentem. U Krasińskiego natomiast akcja dramatu nie wychodzi poza ziemski padół, nie wychodzi również poza piekło. Przechadzkę przebranego Henryka po obozie rewolucjonistów, jego przyglądanie się wszechobecnej zagładzie i odrzuceniu wszelkich zasad moralnych można przyrównać do wędrówki po piekle w poemacie Dantego. Poprzez negację boskości Krasiński pragnął pokazać beznadziejność położenia wszystkich mieszkańców ziemi.

Opracowanie: Marta Akuszewska
Bibliografia: Zygmunt Krasiński "Nie Boska Komedia", oprc. J. Kleiner, wyd. 7, Wrocław 1962)

O PSIE, KTÓRY JEZDZIŁ KOLEJĄ - OPRACOWANIE, STRESZCZENIE UTWORU

Streszczenie

Włochy porównane do buta z wielką cholewą ze względu na kształt jaki przyjmują na mapie. Opis pięknych włoskich miasteczek i rozpościerającego się nad tym krajem nieba. Autor zapewnia nas, że opowie nam historię o pewnym psie i rodzinie oraz o wielkiej przyjaźni, która rzekomo wydarzyła się na prawdę.

Roman Pisarski


O psie, który jeździł koleją

O PSIE, KTÓRY JEZDZIŁ KOLEJĄ - ROMAN PISARSKI - STRESZCZENIE SZCZEGÓŁOWE

I
Włochy porównane do buta z wielką cholewą ze względu na kształt jaki przyjmują na mapie. Opis pięknych włoskich miasteczek i rozpościerającego się nad tym krajem nieba. Autor zapewnia nas, że opowie nam historię o pewnym psie i rodzinie oraz o wielkiej przyjaźni, która rzekomo wydarzyła się na prawdę.
Upalny lipcowy dzień na stacji Marittima. Wjeżdża pociąg z Turynu do Włoch. Z pociągu wyskakuje pies. Łasi się do zwiadowcy (osoba, która odgwizduje odjazd pociągu), wypija wodę z kamiennego zbiornika, a następnie leci za zwiadowcą i drapie drzwi jego biura. (Pies był kudłaty trochę podobny do szpica, a trochę do owczarka. Miał wesołe oczy. Jedno ucho sterczało mu ostro do góry, drugie na dół.) Zwiadowca Karmi pasa i postanawia się nim zaopiekować.

II
Zwiadowca mieszkał 20 km od stacji Marittima w miejscowości Piombino. Do czasu powrotu do domu zaprzyjaźnia się z psem. Był z nim w przy stacyjnym bufecie. Zwiadowca nazywa psa Lamp (Błyskawica) Zwiadowca nie może zabrać psa do pociągu gdyż zabraniają tego przepisy. Pies biegnie za pociągiem po wąskiej ścieżce wzdłuż torów, zachęca go zwiadowca wyglądający przez okno. W pewnym momencie męczy się jednak i za przyzwoleniem zwiadowcy zatrzymuje się i siada.

III
Nazajutrz zwiadowca wraca do pracy w Marittimie. Wbrew jego najśmielszym oczekiwaniom Lampo czeka na niego w kacie korytarza. Radosne powitanie psa i zwiadowcy. Zwiadowca karmi pasa. Nadjeżdża pociąg gdy zwiadowca idzie ogłosić odjazd pociągu Lampo podąża wraz z nim. Pies odszczekuje odjazd pociągu i unosił łapę do góry.

IV
Kolejarz łamie przepisy i po kryjomu przewozi psa do Piombino – gdzie mieszka wraz z rodziną. Z powodu przybycia Lampo najbardziej zadowolone są dzieci zwiadowcy – Gina i Roberto. Dowiadujemy się, że kolejarz ma również małą córeczkę Adelę. Nawet jego żona wydaje się być zadowolona na widok psa, widząc jego kulturalne zachowanie stwierdza, że nie powinien sprawiać kłopotów. Wieczorem, po kolacji zwiadowca wychodzi z psem na spacer. Ten nagle biegnie w stronę stacji, a potem po krótkim zawahaniu wskakuje do stojącego przy peronie pociągu i odjeżdża.

V
Następnego ranka kolejarz jedzie do pracy w Maritimie, po drodze rozważa o nagłej ucieczce Lampo. Gdy przyjeżdża nie może uwierzyć własnym oczom – pies czekał na niego w jego biurze.

VI
Lampo co wieczór jeździ z kolejarzem do Piombino. Bawił się tam z dziećmi, a po kolacji wracał ostatnim pociągiem do Marittimy gdzie pilnował biura. Rano witał serdecznie zwiadowcę i szedł z nim na obchód stacji. Stacja w Marittimie stała się jego domem, wszyscy tam znali już dobrze psa. Zdarzało się, że pies pomagał pobliskim robotnikom przy pracy. Stolarz stacyjny zrobił nawet skrzynkę dla psa, którą ustawiono w korytarzu kancelarii.

VII
Gruby właściciel winnicy, który często przychodził z osiołkiem na stację odbierać paczki przesłane mu koleją namawia zwiadowce by tan sprzedał mu psa. Kolejarz nie brał jednak takiej opcji pod uwagę. Nie przeżyłby rozstania z kundlem. Następnie prosi psa by ten nie ważył się go nigdy opuścić – uciec lub odejść z kimś nieznajomym.

VIII

Kończy się lato, winiarz przychodzi na stację coraz częściej. Lampo coraz rzadziej pojawia się w bufecie stacyjny. Kolejarze zastanawiają się gdzie psie je posiłki skoro nie przychodzi do bufetu. Pewnego razu zwiadowca śledząc psa zaszył się w budce stacyjnej po drugiej stronie toru. Okazało się, że pies przychodzi tam każdego popołudnia na obiad. Posiłek wyrzuca mu kucharz wagonu restauracyjnego z zajeżdżającego o tej porze ekspresu.

IX
Pies przepadł. Nie ma go ani na stacji ani u winiarza ani w Piombino. Wszyscy pogrążają się w smutku. Po kolacji kolejarz postanawia wrócić do Marittimy by poszukać psa. Pies jednak przyjechał dopiero nazajutrz popołudniowym pociągiem z Turynu. Zwiadowca jest lekko rozgniewany na psa, ale jednocześnie cieszy się z jego odnalezienia.

X

O Lampo i jego wyczynach – podróż do Turynu – robi się głośno w całym miasteczku. Na stacje zaglądają ciekawscy. Niektóre paniusie uznają psa za zwykłego kundla. Aptekarz stwierdza jednak, że kundle to w gruncie rzeczy najmądrzejsze z psów. Lampo pełni swoja „służbę” na dworcu jako dozorca. Wieczorami jeździ na kolację do Piombino. Pewnego dnia znika jednak ponownie.
Zwiadowca wydzwania po różnych stacjach, wypytując o psa. Spotyka się jednak z kpiną i naśmiewaniem. Psa nie znajduje ani w Turynie, ani na północy Włoch, ani na południu. W końcu kolejarzowi udaje się go odnaleźć w odległym Rzymie.

XI
Lampo staje się powoli słynny w całych Włoszech, a to ze względu na jego nieustanne podróże. Stacja Marittima, o której do tej pory mało kto słyszał również zyskuje powszechny rozgłos. Niektórzy jak kolejarz z Rapallo próbowali nawet przyswoić sobie psa – ten jednak zawsze się wymykał. Lampo zainteresowała się nawet gazeta. W jednej z nich ukazał się obszerny artykuł zatytułowany „Lampo to urodzony podróżnik”.

XII
Lampo jest w pociągu, mija właśnie stację Sapri – oddaloną prawie tysiąc kilometrów od Marittimy. kelner wagonu restauracyjnego oferuje psu kawałek mięsa. Lampo łasi się do niego. Mężczyzna przygotowuje mu posłanie i zostawia w swoim przedziale służbowym. Kelner wraca następnie do swojej pracy, ciągle rozmyślając o psie. Gdy dojeżdża do końcowej stacji Reggio okazuje się, że drzwi przedziału służbowego są uchylone, a psa już nie ma w środku. Lampo wysiadł na wcześniejszej stacji Paola. Gdy próbował wsiąść do pociągu powrotnego nie mógł przebić się przez tłum ludzi stojący na peronie, był odpychany przez napierających do wagonu ludzi. W końcu wskakuje do ruszającego pociągu. Przytrzasnęły go jednak zamykające się automatyczne drzwi. Ktoś nagle zauważa psa i krzyczy „Ratunku! Niech ktoś zatrzyma pociąg. ” Wtem ktoś pociąga za hamulec ręczny. Na miejsce zdarzenia zbiega się wielu ciekawskich oraz konduktorzy pociągu. Psa jednak już nie ma.

XIII

Lampo ma złamane dwa żebra i nogę. Pies leży w kępie krzaków obok nasypu kolejowego. Po dwóch godzinach od całego zdarzenia psa znalazła jakaś wieśniaczka idąca z osiołkiem. Kobieta lituje się nad zwierzęciem i zabiera psa ze sobą. Jej mąż Pietro, owczarz nastawia mu złamane kości. Starsze małżeństwo opiekuje się psem. Nastaje zima. Lampo leży na posłaniu w domu ubogich staruszków.

XIV
Zwiadowca zaczyna się martwić dłuższą nieobecnością swego pupilka. Boi się, że ktoś mógł go porwać. Zleca ogłoszenie w gazecie komunikatu o zaginięciu psa. Odpisują na nie różni ludzie, nikt jednak nie daje żadnej konkretnej informacji o Lampo. Kolejarz postanawia ponownie zamieścić ogłoszenie jednak i tym razem nic to nie daje.
---------------------------------
Na wiosnę Lampo wraca do sił. Pies chodzi smutny po ogrodzie. Staruszek nie wie co mu dolega i jak temu zaradzić. Pewnego dnia Lampo znika. Pietro nie jest tym jednak zbytnio zdziwiony, wiedział bowiem, że pies musiał bardzo tęsknić za swoim poprzednim właścicielem.

XV
Lampo wraca do Marittimy. Jego powrót wywołuje zarówno wielkie zdziwienie jak i euforię. Zwiadowca zabiera wieczorem psa do Piombino. Następnie robi dzieciom małą niespodziankę. Podczas wieczornej zabawy z psem, mały Roberto zauważa ślad złamania na ciele psa. Wszystko staje się jasne dlaczego psa nie było przez tak długi okres. Następnego dnia psa odwiedza kolejarz, który pomógł mu wrócić do Marittimy z południowych Włoch. Opowiada o jego przygodach. Wkrótce w gazecie pojawia się artykuł zatytułowany: „Lampo , który zawsze wraca”. W Marittimie zjawia się nawet telewizja, a w radiu pojawiają się audycje o niezwykłym psie. Pewnego razu zjawił się nawet jakiś amerykański filmowiec, który próbował odkupić psa – ten jednak nie był na sprzedaż za żadne skarby świata.

XVI
Zwiadowca dostaje reprymendę od naczelnika dyrekcji stacji. Ten upomina kolejarza, że stacja to nie cyrk ani ogród zoologiczny. Jest rozzłoszczony tym całym szumem medialnym jaki wywołał Lampo. Naczelnik doradza zwiadowcy by albo uwiązał psa albo sprzedał go w dobre ręce. Ten nie może jednak tego zrobić. Postanawia więc wysłać psa do Palermo, na Sycylii gdzie mieszka jego wuj, wdowiec.

XVII
Wuj zgadza się przyjąć psa. W dostarczeniu Lampo pomaga młody telegrafista, który ma w Neapolu przekazać pasa na statek zaprzyjaźnionemu marynarzowi. Statkiem pies ma zaś trafić na wyspę – Sycylię. Wszystko odbywa się w tajemnicy. Okazuje się jednak, że tuż za Rzymem w Velletrii, Lampo wymyka się telegrafiście i zwiewa z pociągu. Zwiadowca podjął kolejną próbę wysłania psa, ale i tym razem wraca on do Marittimy. Ostatecznie postanawia dostarczyć kundla osobiście do Neapolu.

XVIII

Po miesiącu od wysłania Lampo na Sycylię, kolejarz zdradza dzieciom swoją tajemnicę. Wtem dochodzi list z informacją o szczęśliwym dostarczeniu psa do wuja zwiadowcy.

XIX
Do Marittimy przybywa jakiś kolejarz, który twierdzi, że widział Lampo na stacji w Reggio – podobno pies wsiadał tam do pośpiesznego. List od wuja na zapytanie o Lampo potwierdza zniknięcie psa. Całkiem prawdopodobne jest, że udało mu się wydostać z Sycylii i wrócić do Włoch. Wszyscy oczekują powrotu Lampo. Jedynie bufeciarz jak zwykle ma pesymistyczne przeczucia.
Jednej z jesiennych nocy jeden z kolejarzy przywozi do zwiadowcy psa zawiniętego w koc – jest to Lampo. Jest poobijany, ma rany na ciele i całkowicie wyczerpany – ledwo dyszy. Mimo wszystko wszyscy cieszą się z jego powrotu.

XX
Cała brygada dworcowa zajęła się psem. Lampo powoli dochodzi do zdrowia, leżąc w korytarzu kancelarii stacyjnej. Nawet naczelnik zmienił zdanie co do psa i życzył mu szybkiego powrotu do zdrowia. Dzieci odwiedzają prawie codziennie psa u ojca. Pewnego razu do Marittimy przyjeżdża nawet mała Adela z matką. Dziewczynka umie już chodzić. Nagle zwiadowca zastaje przerażającą sytuację – Adela bawi się na trzecim torze, na który zaraz ma wjechać pociąg. Na widok jadącego pociągu wszyscy spodziewają się najgorszego. Wtem na tory, pod pędzący pociąg wpada Lampo i wyciąga dziewczynkę. Pies mimo, że uratował córkę zwiadowcy sam poświęcił za nią własne życie.

***
Autor utworu Roman Pisarski zapewnia, że opisana historia wydarzyła się naprawdę, a psa bohatera pochowano blisko budynku stacyjnego – do dziś w Marittimie przetrwała pamięć o wiernym Lampo.

autor: Michał Ziobro

ODPRAWA POSŁÓW GRECKICH - STRESZCZENIE, OPRACOWANIE

Geneza

Pełny tytuł utworu to „Odprawa posłów greckich podana na teatrum przed Królem Jego Mością i Królową Jej Mością w Jazdowie nad Warszawą dnia dwunastego stycznia Roku Pańskiego MDLXXVIII na feście u Jego Mości Pana Podkanclerzego Koronnego.”

Kompozycja

Utwór składa się z pięciu epizodów(epeisodionów) przez co nawiązuje do antycznej tragedii greckiej Eurypidesa

Czas i Miejsce

Akcja utworu rozgrywa się w starożytnej Troi, przed pałacem króla Priama.

Streszczenie

Tekst tragedii poprzedzony jest listem dedykacyjnym Kochanowskiego do Zamoyskiego. Przedstawiony jest w tym liście zarys dramatu i chęć uczestnictwa Kochanowskiego w prapremierze „Odprawy”.

Jan Kochanowski

Odprawa Posłów Greckich

ODPRAWA POSŁÓW GRECKICH - CZAS I MIEJSCE AKCJI


Akcja utworu rozgrywa się w starożytnej Troi, przed pałacem króla Priama.

Michał Ziorbo


ODPRAWA POSŁÓW GRECKICH - GENEZA UTWORU


Pełny tytuł utworu to „Odprawa posłów greckich podana na teatrum przed Królem Jego Mością i Królową Jej Mością w Jazdowie nad Warszawą dnia dwunastego stycznia Roku Pańskiego MDLXXVIII na feście u Jego Mości Pana Podkanclerzego Koronnego.”  Nie jest dokładnie znana data powstania utworu, przypuszczalnie Kochanowski napisał Odprawę posłów greckich na przełomie 1565 i 1566 roku. Jej prapremiera w Ujazdowie odbyła się w roku 1578. W tym samym roku dramat ukazał się również drukiem. Niektórzy badacze uważali, że utwór pisany był na zamówienie Zamoyskiego o czym miał świadczyć poprzedzający utwór list dedykacyjny skierowany właśnie do Zamoyskiego.  Obecnie uważa się, że odprawa powstał we wcześniejszym okresie życia Kochanowskiego podczas pobytu na dworze królewskim w Krakowie i napisana została pod wpływem doświadczeń wywiezionych przez poetę z włoskiej Padwy.

Michał Ziorbo

ODPRAWA POSŁÓW GRECKICH - KOMPOZYCJA UTWORU


Utwór składa się z pięciu epizodów(epeisodionów) przez co nawiązuje do antycznej tragedii greckiej Eurypidesa. Poszczególne epizod rozdzielone są występami chóru. Z których najbardziej donośny jest czwarty występ podczas którego ma miejsce trzecia pieśń chóru rozpoczęta apostrofą do łodzi. Utwór zaczyna się prologiem, a kończy epilogiem. Całość poprzedzona jest listem dedykacyjnym do Jana Zamoyskiego.  W budowie utworu można by dostrzec duże dysproporcje w długości epizodów. Trzy z nich są podobnie jak prolog i epilog bardzo krótkie. Natomiast dwa Epizod III(scena obrad) i Epizod V (widzenie Kasandry) znacznie dłuższe.

Michał Ziorbo


ODPRAWA POSŁÓW GRECKICH - STRESZCZENIE SZCZEGÓŁOWE


Tekst tragedii poprzedzony jest listem dedykacyjnym Kochanowskiego do Zamoyskiego. Przedstawiony jest w tym liście zarys dramatu i chęć uczestnictwa Kochanowskiego w prapremierze „Odprawy”.

Prolog
Pod Troje przybywają posłowie Greccy: Ulisses i Menelaus by odebrać porwaną przez Parysa Helenę. Utwór rozpoczyna się wypowiedzią Antenora. Wyraża on swoje obawy związane z porwaniem Heleny.  Antenor obawia się zemsty ze strony Greków. Aleksander by przekonać do siebie ludzi w Torii rozsyła kosztowne upominki, nie zostaje przy tym pominięty również Antenor. Uważa on jednak, że nie należy narażać kraju dla kosztownych podarunków.

Lecz i to człowiek małego baczenia,
Który na zgubę Rzeczypospolitej
Podarki bierze.”
Uważa, iż należy oddać Grekom Helenę.

Epeisodion I
Na scenie pojawia się Aleksander, próbuje on przekonać Antenora do swych racji. Dla Antenora jednak ważniejszy jest los państwa i sprawiedliwe postępowanie, kieruje się prawdą i uczciwością. Pojawia się szybka wymiana, krótkich zdań. Początkowa próba intrygi i zjednania sobie Antenora nie wychodzi Aleksandrowi. Wobec tego oskarża on Antenora o popieranie Greków.  

Stasimon I
Po rozmowie Antenora  i Aleksandra na scenie pojawia się Chór. W swojej pieśni oskarża on młodych o brak rozwagi. Uważa iż mądrość i młodość nie idą w parze. Chór twierdzi, iż młodzi kierują się jedynie emocjami i ulegają własnym pożądaniom przynosząc przez to zgubę ojczyźnie.

Teraz na rozum nie dbając,
A żądzą tylko zgadzając,
Zdrowie i sławę tracą,tracą majętności
I ojczyznę w ostatnie zawodzą trudności.”

Epeisodion II
Po zakończeniu pieśni pojawia się wypowiedź Heleny, która rozpacza, że dała się zwieść Parysowi i teraz jest niemal niewolnicą.  Jej zdanie nie ma żadnego znaczenia w konflikcie bo i tak o wszystkim zadecydują mężczyźni. Przez swoje porwanie utraciła dobrą sławę, męża, rodzinę i w końcu ojczyznę.  Obawia się kary z rąk swego męża Menelaosa. Helena żałuje zdrady.  Żali się ze swoich smutków Pani Starszej. Uważa, że fortuna nierówno rozdziela szczęście, smutek, bogactwo, nędzę. Pani Starsza próbuje ją pocieszyć, mówiąc , że jest to naturalny bieg rzeczy.

Stasimon II
Pojawia się kolejna pieśń Chóru w której nawołuje on władców i ludzi uznanych w społeczeństwie o właściwe i sprawiedliwe kierowanie krajem tak by mieli oni bardziej na uwadze dobro ludu za który są odpowiedzialni przed Bogiem, niźli dobro własne. Chór przyrównuje ich do pasterzy mających pieczęć nad bożym stadem.

Epeisodion III
Helena wychodzi z pałacu. Podbiega do niej Poseł, przynosi jej nowiny z przebiegu narady. Informuje o tym, że wedle dotychczasowych ustaleń zostaje ona w Troi. Helena nie jest z tego zbyt zadowolona. Poseł ponadto mówi jej, iż król oświadczył, że w podejmowaniu decyzji będzie kierował się ustaleniami rady, a nie więzami krwi i dobrem syna.

Krew nie woda, lecz u mnie pospolitej Powinowactwo więtsze”.

Głos zabiera teraz Aleksander wypowiada długi monolog. Przypomina im swoje dotychczasowe życie, które spędzał na polowaniach i wyprawach. Mówi, że nie w głowie była mu Helena, a otrzymał ją dopiero z ręki Wenus za rozstrzygnięcie sporu na jej korzyść.  Uważa on, że przez to bogowie będą mu sprzyjać w tym sporze i nie ma się czego obawiać ze strony greków.  Aleksander wspomina również, że grecy także porwali Medeę – siostrę króla, i jeśli chcą odzyskać Helenę niech najpierw oddadzą Medeę. Mówi również o spustoszeniach jakie pozostawili po ostatniej wojnie:

Jeszcze mury na ziemi leżą powalone
I pola pustyniami stoją,
Znaki miecza greckiego i okrutnej ręki”
.

 Po tej przemowie pojawia się szmer między zebranymi, a głos przejmuje Antenor. Oskarża on Aleksandra o podstępne uprowadzenie Heleny, uważa że naruszył prawo gościnności.  Uważa, iż Helena sprawiedliwie należy się Grekom, a powstały z jej powodu spór może zakończyć się nieszczęściem dla Troi i wojną z Grecją. 

Niechże się Aleksander tak drogo nie żeni,
 Żeby małżeństwo swoje upadkiem ojczyzny
 I krwią nasza miał płacić
”.

 Uważa, że Aleksander myśli tylko o własnych interesach i nie zważa na dobro Troi.  Odpiera zarzuty Aleksandra mówiąc, że Trojanie się o Medeę w ogóle u Greków nie upominali, a sprawa jest z poprzedniej epoki. Natomiast spustoszenie kraju nie pochodziło z rąk Greków, lecz było efektem własnej nieprawości. Antenora poparli inni obradujący: Eneasz, Pantus, Tymetes, Lampon, Ukalegon. Sprzeciwił mu się natomiast Iketaon.  Iketaon poparł Aleksandra, uważa że nie należy ulegać greckim żądaniom.  Mówi, że grecy chcą ich najpierw zastraszyć, a potem stopniowo przejąć nad nimi władzę. Na zakończenie swojego wywody woła by najpierw oddali Meddę. Na te słowa większość zebranych powstała i zaczęła krzyczeć  „Tak jako Iketaon!”.  Głos próbował zabrać jeszcze Ukalegon, jednak jego wypowiedź była tłumiona przez krzyki zwolenników Aleksandrę.  Król pod namową większości decyduje o pozostaniu Heleny w Troi.

Chór wyraża swoje zaniepokojenie odnośnie decyzji jaka zapadła na naradzie poprzez czterowersowy wiersz.

Epeisodion IV
Głos zabierają greccy posłowie Ulisses i Menelaus.  Ulisses ubolewa nad sytuacja w Troi:

O nierządne królestwo i zginienia bliskie,
Gdzie ani prawa ważą, ani sprawiedliwość
Ma miejsce, ale wszystko złotem kupić trzeba!”

Ulisses przepowiada tutaj mający nastąpić dramat, czyli zbliżającą się wojnę między Grecja, a Troją. Karci on postępowanie Parysa, który przekupił radę i ściągnął na swój naród nieszczęście. Mówi o młodzieży

Jaki to wrzód szkodliwy w rzeczypospolitej Młódź wszeteczna!”.

 Menelaus czuje się upokorzony przez Trojan wygłasza prośbę do bogów o pomoc w zemście przeciwko nim.  Posłowie opuszczają Troję.

Stasimon III
Pojawia się kolejna pieśń chóru. Jest ona najbardziej dobitna ze wszystkich występujących w utworze. Sam Kochanowski wspominał już o nie w swoim liście do Zamoyskiego, szczycił się tą pieśnią uznając iż dorównał w kunszcie tragedii antycznej.  Chór poprzez apostrofę:

O białoskrzydła morska pływaczko,
Wychowanico Idy wysokiej,
 Łodzi bukowa, któraś gładkiej
Twarzy pasterza, Pryjmczyka,
 Mokrymi słonych wód ścieżkami
Do przezroczystych Eurotowych
 Brodów niosła!”

odnosi się do łodzi pokierowanej przez boginię Wenus ku Sparcie, łodzi którą przywieziono Helenę. Następnie przepowiada nieszczęście jakie wyniknie z tego czynu. Uważa, iż małżeństwo Parysa z Helena zrodziło się z niezgody bogiń, a więc należy się spodziewać tragicznego rozwiązania sporu najprawdopodobniej poprzez wojnę Greków z Trojanami.  Chór ostrzega, że łakomstwo i żądze zwiodły już wielu ludzi. 

Epeisodion V
Antenor przychodzi do króla Priama. Wyraża swoja troskę o dobro Troi i choć posiedzenie rady nie zakończyło się po jego myśli uważa, iż skoro Helena pozostała należy zacząć szykować się do wojny.
„Abyś czuł o potrzebie i o pewnej wojnie,
Tak pewnej, jako mię tu dziś przed sobą widzisz.”
Doradza królowi jak powinien poprowadzić obronę Troi. Każe wzmacniać porty i zamki pograniczne, zgromadzić zapasy jedzenia, zebrać wojska, rozesłać szpiegów i straże by nie zostać zaskoczonym.  Następuje krótki dialog Antenora z Priamem. Król uważa, ze Antenor jest zbyt przerażony. Jednak można by zauważyć, że przez doradcę królewskiego przemawia po prostu rozsądek.
Na scenie pojawia się wieszczka Kasandra. Kasandra wyraża swój żal do Apolla który dał jej moc jasnowidzenia, jednak jej wróżby nie spełniały się, a ona sama uznawana była za obłąkaną.  Jej wizja zwiastuje nadchodzące dla Troi nieszczęście, które sprowadzi Helena. Przepowiada śmierć Hektora. Ostrzega zebranych przed podstępnym koniem, mówi:

Nie wódźcie go do stajniej, radzę, nie wódźcie:
Bije ten koń i kąsze! Spalcie go raczej,
Jeśli sami od niego zgorzeć nie chceci.”

Chór wyprowadza wieszczkę Kasandre ostatni raz pojawiając się na scenie.
Pojawia się ponowna rozmowa Antenora z Priamem. Priam jest przestrzegany by nie lekceważył słów wyroczni swojej córki. Król zaczyna się bać, przypomina sobie sen swojej żony, w którym urodziła pochodnię, od której spłonie miasto.
Na scenę wbiegają Rotmistrz z uwięzionym greckim żołnierzem. Informuje on króla o statkach Greckich dopływających do wybrzeży Troi. Twierdzi, że jest to dopiero początek wielkiej wojny. Od więźnia dowiaduje się, że hetmanem nadciągających wojsk jest Agamemnon brat Menelausa.  Priam zwołuje na dzień następny zebranie rady odnośnie obrony kraju.  Utwór kończy się słowami Antenora w których stwierdza on, że zamiast bronić się i naradzać lepiej pierwszemu uderzyć.
Tutaj pojawia się pewien paradoks gdyż początkowo niechętny do wojny Antenor teraz namawia do rychłego ataku. Być może wynika to z faktu, iż początkowo widział możliwość uniknięcia konfliktu, wojny niepotrzebnej, teraz gdy i tak Troja będzie musiała stoczyć walkę z nieprzyjacielem woli zaskoczyć przeciwnika.
W końcówce utworu możemy dostrzec, że choć
Odprawa posłów greckich jest bezkompromisowym potępieniem wojny niekoniecznej, zaczepnej, kończy się wezwaniem Antenora największego jej przeciwnika do rychłego ataku na wroga. Można by tutaj dostrzec analogię do sytuacji w XVI wiecznej Polsce i próbę propagandy niepopularnej wśród szlachty wyprawy na Moskwę.

Michał Ziobro


PAN TADEUSZ - ADAM MICKIEWICZ - STRESZCZENIE, CHARAKTERYSTYKA, OPRACOWANIE

Wybierz interesujące Cię zagadnienie z poniższej listy:

PAN TADEUSZ - ADAM MICKIEWICZ - STRESZCZENIE SZCZEGÓŁOWE

Pan Tadeusz czyli ostatni zajazd na Litwie. Historia szlachecka z r. 1811 i 1812 we dwunastu księgach wierszem. 
 
Księga pierwsza: Gospodarstwo.
     Dzieło Adama Mickiewicza rozpoczyna się słynną inwokacją, która skierowana jest do Litwy. Autor nawiązuje w pierwszych wersach do fraszki Jana Kochanowskiego Na zdrowie. Tym sposobem uzmysławia czytelnikom, że ojczyznę, wszystkie jej walory i wartości, tak samo jak zdrowie, docenia się dopiero po jej stracie. Następnie zwraca się do Matki Boskiej Częstochowskiej oraz Ostrobramskiej z prośbą o powrót „na Ojczyzny łono”. Autor przenosi się do kraju lat dziecinnych oczami swej wyobraźni i wyróżnia charakterystyczne, najbardziej malownicze i, co najważniejsze, utracone miejsca.
     Później zaprezentowany zostaje typowy polski dworek szlachecki, położony w otoczeniu urodzajnych pól, nad brzegiem strumienia, „na pagórku niewielkim”. Jest on drewniany, nieduży, pobielony i podmurowany, okolony brzozowym lasem i topolami. Wszystko wskazuje no to, że panuje tu dobrobyt, blisko dworku stoi stodoła i stogi, świadczące o żyznych polach uprawnych. Brama dworu jest gościnnie otwarta dla wszystkich przechodniów, zapraszająca każdego wędrownego. Po tym opisowym słowie wstępnym zaczyna się właściwa akcja dzieła.
     Do dworu przyjeżdża po dziesięciu latach nieobecności młody panicz, Tadeusz Soplica. Niemniej jednak nie zastaje w nim nikogo, w zamian witają go zamknięte drzwi od ganku. Panicz nie biegł nawet do folwarku po sługę, ale sam otworzył sobie drzwi, tak mu było pilno zobaczyć „ściany starodawne”. Promiennie wita każdy zakątek dworku, wracając pamięcią, do tego, jak wyglądały w czasach jego dzieciństwa. Powrócił tu ukończywszy szkoły, ogląda całe wyposażenie domu, które poznaje z lat młodzieńczych. Na ścianach dostrzega portrety dzielnych mężów narodu: Kościuszki, który przysięga „na stopniach ołtarzów”, że wypędzi z państwa okupantów, Rejtana po utracie wolności, Jasińskiego i Korsaka na okopach Pragi w trakcie ataku Moskali. Następnie dostrzega stary zegar kurantowy i pociąga za sznurek, w dworku daje się słyszeć brzmienie Mazurka Dąbrowskiego. Kiedy dochodzi do pokoiku, w którym sam niegdyś mieszkał, ze zdumieniem spostrzega, że należy on teraz do jakiejś młodej dziewczyny. Zastanawiając się, kto tu urzęduje, podszedł do okna i zauważył obcą sobie panienkę. Dziewczę w porannej białej koszulce stojące na środku ogrodu, niespodziewanie i bardzo szybko wbiegło do pokoju. Gdy dostrzegło panicza natychmiast uciekło wielce wystraszone i skonsternowane, nie oglądając się wcale na jego zakłopotanie i usprawiedliwienia. Młody mężczyzna odczuwał przy tym spotkaniu mocniejsze uderzenia serca, nie wiedząc tak naprawdę, czy to zajście powinno go radować czy może raczej zawstydzić.
     Tymczasem zauważono już przybycie gościa, a zawiadomiony o jego pojawieniu się Wojski, dalszy krewniak i przyjaciel rodziny, poderwał się, aby go przyjąć z otwartymi ramionami. Wojski zarządza folwarkiem, przyjmuje i zabawia gości pod nieobecność Sędziego. Mówi Tadeuszowi, że przyjechał w odpowiedniej chwili, ponieważ właśnie przygotowywana jest wieczerza, na której ma się zjawić całe mnóstwo gości. Potem obaj idą na spotkanie Sędziemu, wujowi Tadeusza i gospodarzowi dworu, oraz całemu towarzystwu, które uprzyjemniało sobie czas w nieodległym gaju. Po drodze starają się zrelacjonować sobie wszystko, co wydarzyło się w czasie pobytu młodzieńca w mieście. Niebawem spotykają gości i po niedługich przywitaniach komplet gości powraca do dworku. Sędzia, jako przykładny pan domu, jak każdego wieczora, dogląda inwentarza. Gości, ze świecami w dłoniach, przyjmują Wojski i woźny Protazy, który ukradkiem rozkazał przeniesienie stołów z jedzeniem do wiekowego zamku. Wojski jest zbulwersowany tym faktem, albowiem nie wyraził na to przyzwolenia. O zamczysko to Sędzia toczy wieloletni spór z Hrabim, który należy do rodziny Horeszków.
     Zamkowa sień była imponująca, „wielka jak refektarz”, z herbem Horeszków – Półkozic na suficie. Dalej ogół towarzystwa zasiada do kolacji zgodnie z mnogimi zwyczajami litewskimi, na przykład stosując się do hierarchiczności zasiadania przy stole, czyli zgodnie z wiekiem i oficjalnie zajmowanym stanowiskiem. Innym obyczajem było służenie przy posiłku niewiastom. Najważniejsze miejsce zajął Podkomorzy, koło niego zasiadł Kwestarz, następnie Sędzia, który dostrzegając, że zadumany Tadeusz nie zabawia swoich sąsiadek, wygłasza przemówienie na temat grzeczności i szacunku do przyjaciół. Myśl jego podejmuje Podkomorzy, który skupia się na konieczności dbania o polskość, dopatrując się we wszelkich modach, a w szczególności w modzie na francuszczyznę wpływów degeneracyjnych, które przyczyniły się do utraty niepodległości. Wiedząc, że ksiądz robak dostał list z Warszawy chciał się także dowiedzieć czy to może wieści na temat Napoleona i jego wojsk. Bernardyn odpowiedział, że przychodzą do niego listy tylko i wyłącznie z zakonu, ale mówiąc to spojrzał ukradkiem na siedzącego wśród gości Moskala, kapitana Rykowa.
     Przy trzecim daniu Podkomorzy zwraca uwagę, że sam jest zmuszony opiekować się kobietami, chociaż nie jest już młody. Sędzia mówi, że wprawdzie młodzi są oddawani do szkół, mając w rezultacie zwiększony zasób wiadomość aniżeli starsi, niemniej jednak nie mają sposobności poznawania zwyczajów. Sam Sędzia wychowywany był u ojca Podkomorzego i wyniósł z domu Wojewody wszystkie normy uprzejmościowe, do których stosuje się do dzisiaj. Przepływ poglądów kończy pojawienie się, wraz z czwarta potrawą, dystyngowanie odzianej i nieprawdopodobnie pięknej niewiasty, Telimeny. Powitawszy wszystkich zajmuje ona miejsce obok Tadeusza, nie je jednak nic tylko bawi się włosami. Paniczowi zdawało się, że jest to mieszkanka jego niegdysiejszego pokoju, toteż patrzył z zaciekawieniem. A i ona nie pozostawała na te spojrzenia bierną, tym bardziej, że dostrzegała i znała wszystkie Tadeusza „cnoty i zalety”, zapoczątkowała wiec z nim rozmowę w języku francuskim. Pytała go głównie o nowe książki i z jego odpowiedzi tworzyła następne pytania.
     Na przeciwnym krańcu stołu ciągnęła się polemika pomiędzy zwolennikami Kusego (pies Rejenta), a zwolennikami Sokoła (pies Asesora), o to, czyj chart upolował zająca. Rejent przedstawiał własną wersję wydarzeń. Asesor zapytał, czy konflikt będzie w stanie rozstrzygnąć Telimena, ciocia Tadeusza, która przypuszczalnie wie więcej o polowaniach niżeli Tadeusz, który chwile wcześniej próbował wypowiedzieć się w sprawie sporu. Dla Tadeusza informacja, że przepiękna pani koło niego jest jego rodziną, była niespodzianką. Podkomorzy ułagodził poróżnione strony, zarządzając przesunięcie polemiki na następny dzień i proponując polowanie na zająca.
     Młody Soplica z młodymi gośćmi udaje się do stodoły, by w zastępstwie pana domu mieć baczenie nad przygotowaniami dla nich miejsc do spania na sianie. W nieskończoność wraca pamięcią do wieczornych zdarzeń, ale nie miał kogo wypytać o Telimenę i łączące ich spokrewnienie. Czuł się zmieszany i zły, a w uszach wciąż brzęczało mu słowo „ciocia”.
     W finalnej części księgi narrator przeciwstawia śpiący, wyciszony dwór. Rozprawia o niepewnej doli żołnierzy, którzy walczą po stronie Napoleona. Dowiadujemy się, że wielu z nich przedziera się do Księstwa Warszawskiego, by móc zapisać się do wojska lub zostać konspiratorem. Opuszczali rodziców i swoje domy, by walczyć o odzyskanie dóbr zabranych przez cara. W Panu Tadeuszu takim tajnym wysłańcem jest ksiądz Robak, bardzo dobrze rozeznany w sprawach politycznych. Często prowadził na osobności rozmowy z Sędzią, a potem po okolicy zawsze rozchodziła się jakaś nowina. Znaczące jest, że pojawia się on w tej chwili i stawia na nogi Sędziego, żeby przekazać jakąś informację. Autor ostatecznie nie zdradza czytelnikom treści tej rozmowy. 

Księga druga: Zamek
      Nad Soplicowem budzi się nowy dzień i od samego rana wszyscy zjeżdżają się na polowanie z chartami. Tadeusza, który zasnął najpóźniej, wyrywa ze snu ksiądz Robak. Podkomorzy wydaje komendę do wyjazdu, a wszystko zapowiada udane polowanie. Zaczyna się pościg za zającem, który ma definitywnie rozsądzić spór o Sokoła i Kusego. Moment po wyjeździe całego towarzystwa przy zamku pojawia się spóźniony Hrabia, którego zachwycił wygląd budowli w promieniach porannego słońca. Trafiając po drodze na Gerwazego, który jest starym klucznikiem, ostatnim, z dworzan Horeszków. Hrabia zostaje zapytany przez niego o proces z Sędzią i odpowiada, że wyczerpany przedłużającym się sporem jest skory odsprzedać zamek. Oddany sługa Horeszków nie może zaakceptować takiej nowiny. Postanawia wyperswadować Hrabiemu ten zamiar z głowy, pokazując mu budowlę i opisując jak wyglądała za czasów swej świetności. Odtwarza również historię familii, podbudowując zaczerpniętymi z niej epizodami waśń pomiędzy Soplicami a Horeszkami.
      Stolnik Horeszko, potentat zamku, z początku, by pozyskać poparcie na sejmikach, przyjaźnił się z niejakim Jackiem Soplicą, zwanym „Wojewodą”. Stolnik miał jedyną bardzo ładną córkę, do której zalecało się całe mnóstwo paniczów z bliskiej i dalszej okolicy. Pomiędzy kandydatami na męża pojawił się także Jacek Soplica, który miał poparcie pośród szlachty i wiele znaczył w okolicy. Jacek Soplica myślał, że Horeszka go docenia i liczył, że zgodzi się, ażeby stanął na ślubnym kobiercu z jego córką. Miał się już oświadczać o rękę panny, lecz Horeszka, gdy zorientował się, co do jego intencji, podał mu czarną polewkę. Ponoć Soplica spodobał się Stolnikównie, ale panienka trzymała w sekrecie swoje uczucia. Kilka dni później na zamek wtargnęli Moskale, wprawdzie ich najazd udało się udaremnić, lecz Stolnik poległ, jak informuje Gerwazy, z ręki Jacka Soplicy. Wówczas sługa powziął postanowienie odwetu za śmierć pana. Co gorsza udało mu się wprowadzić swój zamysł w życie i wymordował znaczną część członków nienawistnego klanu. Zagorzała mowa Gerwazego poruszyła skłonną do wyobrażeń atmosferą tragedii fantazję Hrabiego tak mocno, że przysiągł on nie oddawać zamku Soplicom. Było to wszelako działanie chwilowe, bo ułowiwszy uchem odgłosy łowów zapragnął również wziąć udział w polowaniu.
      Jednak, gdy mijał niedaleki sad z posadzonymi w rzędach owocowymi drzewami, dostrzegł w nim dziewczę, ubrane wyłącznie w bieliznę. Zdawało mu się, że dziewczyna płynie w powietrzu, „po liściach”. Hrabia obserwował pannę w słomianym kapeluszu rozanielony jej widokiem, ale z zamyślenia wyrwał go dosyć brutalnie Ksiądz Robak, który zakomunikował mu, że nie ma tu dla niego ani jednego owocu. Gdy Bernardyn się oddalił, zniknęła jednocześnie ogrodniczka z różową wstążką, a na dróżce pozostał tylko porzucony „koszyk mały z rokity”.
      W domu Sędziego robi się głośno, wszyscy przybywają do dworku na śniadanie. Służba serwuje śniadanie według nowej mody, z której Sędzia był nierad, a zgodnie z która do jedzenia nie siadano przy stołach. Panie piją kawę i posilają się twarogiem, a panowie pogryzają różne mięsa i wędliny, których wybór jest naprawdę duży. Zebrani porozdzielali się na dwie grupy. Starszyzna w jednej izbie wypowiadała się na temat polityki, a młode pokolenie zebrane w innej izbie pasjonowało się lżejszymi treściami, miedzy innymi nierozstrzygniętym konfliktem Asesora z Rejentem. Nierozstrzygniętym, gdyż żaden z chartów nie powrócił z zającem. Wojski krąży między izbami i nie bierze udziału w rozmowach. W czasie posiłku Tadeusz gawędzi z Telimeną stojąc pomiędzy izbami i dowiaduje się, że jedynie przez przejawy przyjaźni nazywana jest ona jego „ciocią”, albowiem w rzeczywistości nie są spokrewnieni. Później Telimena opisuje wszystkim historyjkę z czasu jej wizyty w Rosji. Opowiada o tym jak psy jej tamtejszego sąsiada zagryzły jej ukochaną psinę, którą dostała „w podarunku od księcia Sukina”. Na szczęście chwilę później zjawił się Wielki Łowczy Dworu i widząc Telimenę w złym humorze zapytał o jego przyczynę. Kazał przywlec właściciela psów i wmówił mu, ze zagryzły łanię spodziewającą się młodych. Próby polemizowania na nic się zdały i trafił na miesiąc do aresztu. Opowieść ta, mająca przedstawiać przykład potwierdzający tezę o przenikliwości i nieustępliwości carskich urzędów, rozbawiła gości i podzieliła ich na nieduże grupy, w których poruszało się najróżniejsze zagadnienia. Telimena tymczasem coraz serdeczniej rozmawiała z Tadeuszem, zadowolona, że jej historia rozbawiła również jego. Zaloty ich kończy Wojski uganiający się z packą za muchami. Niemniej jednak za moment nie ma innego wyjścia, jak zająć się czymś innym. A to dlatego, że konflikt Asesora z Rejentem wybuchł na nowo i prawie doszło w nim już do pięści. Na szczęście w ostatniej chwili Ksiądz Robak złapał skłóconych kolegów za ramiona i cisnął w przeciwne kąty sali. Wojski starł się uciszyć gości, zaczął więc opowiadać o słynnych myśliwych, którzy nie mieli sobie równych. Powiadał, że niegdyś godzono zwaśnione strony dzięki zakładom. Poprosił, by Rejent i Asesor tym starym obyczajem skończyli spór o Kusego i Sokoła. Rejent wystawił w zakładzie rumaka z wyposażeniem, Asesor zaś złote obroże z jedwabną wodzą, które chciał zostawić dla dzieci.
      Znudzona tymi długimi zwadami Telimena zgłosiła pomysł wyprawy do lasu na grzybobranie. Jako pierwszy w milczeniu pospieszył za nią oczywiście Tadeusz. Sędziemu myśl ta spodobała się tak bardzo, szczególnie, że widział w niej sposób na przerwanie „krzykliwego sporu”, że zasugerował zawody. W nagrodę, ten, kto zbierze najwięcej grzybów, znajdzie najpiękniejszego rydza, dokona wyboru towarzysza lub partnerki na wieczorną uroczystość. 

Księga trzecia: Umizgi
      Hrabia miał zamiar powrócić do swojego domu, lecz ciągle wstrzymywał konia, ponieważ nadal nie potrafił zapomnieć o tajemniczej kobiecie, którą zobaczył w ogrodzie. Cały czas oglądał się za siebie i spoglądał na sad, a przez moment zdawało mu się nawet, że panna znowu wybiegła do ogrodu. Hrabia zszedł z konia, odesłał służbę do domu, a sam zaczął skradać się w stronę sadu. Skryty za ogrodzeniem, przez jakiś czas przygląda się dziewczynie, a potem, przyczajony pośród liści, podczołgał się w kierunku panienki. Dostrzegłszy go dziewczę chciało z początku uciec, lecz nie mogło opuścić dzieci, toteż pomiędzy Hrabim a panienką wywiązała się niedługa konwersacja. W trakcie jej trwania rozwiały się mrzonki Hrabiego, który obserwując małoletnią kobietę myślał o niej jak o bogini, świteziance, heroinie. Dziewczyna, czym prędzej go pożegnała i odeszła z dziećmi. Hrabia, który w rozmowie oświadczył jej, że udaje się na śniadanie do dworu, zadecydował wcielić ten plan w życie. Jednakże, kiedy dochodził do siedziby Sopliców, zobaczył całą elitę w nieodległym lasku. Nie wiedząc, co oni tam czynią, nie znając tego „wiejskiego zwyczaju”, postanowił do nich szybko dołączyć. Zdziwiony pobiegł więc do lasu.
      Grzybów było w lesie mnóstwo, więc grzybobranie trwało w najlepsze. Zbierano różnorodne okazy, lecz każdy szukał wzrokiem rydza. Tylko Telimena zdawała się nie być zainteresowana grzybami, zaczęła szukać głuszy i odosobnienia i pomału oddalała się na polanę na niedalekim wzniesieniu, gdzie znajdował się strumień. Zachwycona pięknem tego miejsca nazwała je Świątynią Dumania. Rzuciła na bujną trawę swój czerwony szal i usiadła na nim, a następnie na wpół się położyła. Niewiastę wypatrzył Tadeusz i skradał się powolnie w jej kierunku, na wzgórze, gdyż nie miał śmiałości by po prostu do niej podejść. Jego intencje przejrzał Sędzia i ubiegł go, przecinając mu drogę, bowiem miał sprawę do Telimeny. Chciał pomówić o zamiarach wydania Tadeusza za Zosię, która była podopieczną Telimeny. Zamysł tenże niepomiernie wzburzył ciotkę, która aż pobladła. Przyszedłszy do siebie zgodziła się jednak na ewentualność zaistnienia tego związku, lecz zastrzegła, że nikomu nie wolno ich z premedytacją i natarczywie kojarzyć. Soplica odszedł, a ku Telimenie z jednej strony przybliżał się Tadeusz, a z przeciwnej Hrabia.
      Scenę sporu Sędziego z Telimena Hrabia oglądał i szkicował, albowiem zawsze miał przy sobie papier i ołówek. Po odejściu Sędziego podszedł on do odpoczywającej na polanie kobiety pokazując jej swoje prace. Telimena oglądała je okiem znającej się na sztuce osoby, mało chwaląc, lecz zachęcając do dalszych prób. Tak nawiązał się pomiędzy nimi dialog o sztuce, której podług nich przysłużyć się może jedynie zagraniczny nastrój, urągając tym samym rodzimemu krajowi. Ich sądowi przeciwstawia autor swój opis piękna litewskich puszcz pełnych krasy.
      Tadeusz przysłuchiwał się tej długiej dyskusji coraz bardziej znudzony i podenerwowany. On, w przeciwieństwie do Telimeny i Hrabiego, widział urodę rodzimej natury, a nie tylko włoskich krajobrazów. Twierdzi nawet, że sąsiedzi będą dogryzać Hrabiemu, jeśli nie będzie malował pięknej litewskiej ziemi. Niemniej jednak Hrabia utrzymuje, że rzetelny obraz potrzebuje włoskiego nieboskłonu, albowiem bezwarunkowo to właśnie Włosi są perfekcyjnymi artystami. Tadeusz zachwyca się ojczystymi pejzażami, wiatrem i niepogodą, opisuje chmury, które potrafią nabrać różnorakich kształtów. Hrabia znowu rozkłada swój szkicownik, lecz niespodziewanie zadzwoniono we dworku na obiad i wszędzie było słychać pełno wrzawy i zgiełku. Telimena złożyła na ręce Hrabiego niezapominajki, które on przypiął do piersi, następnie zagadując go, dyskretnie podsunęła Tadeuszowi kartkę i klucz.
      Dzwon wciąż dzwonił, a goście wracali do dworu na obiad wśród gwar i krzyków. Wszyscy, oprócz Telimeny, Hrabiego i Tadeusza, nieśli kosze z grzybami, a Wojski chwalił się muchomorem. Goście wchodzili w odpowiednim porządku i stawali wkoło, a najważniejsze miejsce za stołem zajmował Podkomorzy. Obiad przebiegał w miłym, lecz także wyjątkowo cichym klimacie. Sędzia nie miał ochoty z nikim rozmawiać i widać było po nim, że wyczuwa jakieś tajemnicze problemy. Nieoczekiwanie przybiegł leśniczy z wiadomością o niedźwiedziu widzianym w borze, przerywając nudny przebieg obiadowania. Wszyscy jednogłośnie doszli do przekonania, że należy upolować niedźwiedzia i na kolejny dzień umówiono się na polowanie, które prowadzić miał Wojski. Sędzia zamówił także poranną mszę za myśliwych u księdza plebana. Pozostała część dnia upływała na podkuwaniu rumaków, karmieniu psów i przygotowywaniu broni. Żeby wstać bez problemu z rana, wszyscy przemęczeni poszli tego dnia spać wcześniej. 

Księga czwarta: Dyplomatyka i łowy 
     Księga rozpoczyna się wspomnieniami narratora dotyczącymi piękna litewskich lasów i obyczajów wiążących się z nimi, w tym łowów. Dalej przenosi nas na wyjątkowo ruchliwe podwórko Sopliców, skąd wyrusza ekspedycja na niedźwiedzia. Wszyscy byli tak zabiegani, że żadna osoba nie ściągnęła z łóżka wciąż dobrze śpiącego Tadeusza. Czyni to dopiero tajemnicza nieznajoma, Tadeusz rozpoznaje w niej tajemniczą kobietę, którą widział w dniu przybycia do Soplicowa. Panienka pukała w okno, a kiedy Tadeusz zerwał się z łóżka, uciekła zmieszana. We dworku, przed chwilą jeszcze tak hałaśliwym, teraz panowała pustota i cisza, wszyscy ruszyli w pole. Następnie Tadeusz udaje się na posiedzenie do gospody Jankiela, gdzie rankiem mieli się zbierać obławnicy. Narrator opisuje także wygląd karczmy.
     Tutaj odbywała się dysputa na różne tematy, głównie polityczne: o Napoleonie, o zbrojeniach Polaków, o niegdysiejszych czasach wolności szlacheckiej. W oberży izba rozgraniczona była na część dla dam i przybyszy, a także inną salę, gdzie przy stolikach skupiła się okoliczna drobna szlachta i gospodarze. W gospodzie wyprawiano chrzciny i przyjęcia ślubne, a co niedzielę Jankiel urządzał biesiady z przygrywką, w trakcie których sam grał na cymbałach, wyśpiewując pieśni narodowe. Bernardyn Ksiądz Robak postanowił skorzystać z tej narady i zrelacjonować sukcesy Napoleona, jak również przybliżyć pamięci zebranych postaci wielkich polskich wodzów, między innymi gen. Dąbrowskiego, który ponoć zażywał tej samej tabaki, którą Robak zebranych w zajeździe poczęstował. Jest to tabaka specjalna, jako że na jej przykładzie nawiązuje Robak do ważnych dla państwa zdarzeń. Sama zawartość pochodzi spod Jasnej Góry, gdzie po mistrzowsku wyrabiają ją bracia paulini. Natomiast na spodzie tabakiery znajduje się scena przedstawiająca Napoleona na czele wojska. Tak od tabaki przechodzi Ksiądz sprawnie do osoby cesarza, przywołując jego domniemany obyczaj zażywania tabaki przed każdą ważniejszą potyczką. Bernardyn chce w tenże sposób zyskać nowych ludzi do sprawy, naucza zgromadzonych, że nie starczy pasywnie na Napoleona patrzyć i czekać, powinno się organizować i zbroić. Niestety polemika zostaje przerwana, ponieważ Bernardyn zobaczył za oknem Tadeusza cwałującego gościńcem bez kapelusza i ruszył za nim do wielkiej puszczy.
     Las jest stary i niezmierzony, narrator opisuje niebezpieczny i nieprzebyty fragment boru, który znajduje się za jeziorami, zwany matecznikiem, w którym zwierzęta mogą czuć się pewnie, bo nikt z ludzi tam się nie zapuszcza. Tam zwierzęta dożywają kresu swych dni, matecznik je osłania i żywi. Kiedy jednak zwierzę wypuszcza się poza matecznik, tak jak niedźwiedź, na którego polowano, ma nieduże możliwości przetrwania.
     Zaczyna się pościg za niedźwiedziem. Wszyscy słuchają poleceń Wojskiego, ale po wytropieniu zwierzęcia przez ogary strzelcy, pomimo zakazów Wojskiego, czym prędzej puszczają się naprzód. Zwierzę zostaje ranne, lecz mimo to rusza w kierunku, gdzie znajdują się Wojski, Tadeusz i Hrabia. W końcu rzuca się do ataku na dwóch ostatnich z łapanki, czyli na Hrabiego i Tadeusza oraz kilku obławników. Niedźwiedź atakuje Hrabiego, zaczepiając łapą o jego głowę. Zaatakowani Hrabia i Tadeusz jednocześnie oddają dwa wystrzały, niestety nietrafne. Poprawiają ich Rejent, Asesor i Gerwazy tak, że niedźwiedź pada nieżywy pod nosem Hrabiego. Na koniec polowania Wojski odegrał pieśń na rogu bawolim, który jest „długi, cętkowany, kręty”, a wszyscy biorący udział w obławie są zachwyceni mistrzostwem jego gry. W melodii zawarte jest całe opowiadanie o polowaniu, Wojski dmie w swój róg cztery razy. Zebrani winszowali mu przepięknej gry, a potem oczy wszystkich zwróciły się na trupa niedźwiedzia.
     Pomimo to ponownie wybucha konflikt Asesora z Rejentem, tym razem o to, kto ustrzelił zwierzę. Wojski przystępuje do opowieści o analogicznym wydarzeniu, które przytrafiło się niejakiemu Domeyce i Doweyce. Jednakże przerywa mu i konflikt szybko rozsądza Gerwazy, wyjmując nabój z głowy niedźwiedzia. Okazuje się, że wyszła ona z jego strzelby, ale ugodził niedźwiedzia Ksiądz Robak, bowiem Gerwazy stchórzył bojąc się zranić przy okazji Hrabiego. Wznoszony jest toast za sprawność Bernardyna, pomimo jego nieobecności, Ksiądz Robak oddalił się bowiem na równi szybko i nieprzewidzianie, jak przybył. Po posiłku jeźdźcy powracają do dworu, po drodze Wojski dokończył historię o znajomych, przekonując, że wszelkie ich waśnie płynęły z podobieństwa nazwisk. Raz na przykład Doweyko, pomylony z Domeyką, dostał w skórę od wroga tego ostatniego. W końcu, będąc w takim położeniu, jak Asesor i Rejent, zdecydowali się strzelać do siebie z dystansu niedźwiedziej skóry. Wojski miał być sędzią pojedynku. Dzięki jego pomysłowi udało się przyjaciół ocalić, wręcz załagodzić spór. Rozpłatał on bowiem skórę niedźwiedzią na cienki, lecz bardzo długi pas, na którego krańcach rozstawił strzelców. Ostatecznie nieprzyjaciele nie dość, że się pojednali, to jeszcze brali za żonę obustronnie swoje siostry, rozdzielili bogactwo na pół, a na upamiętnienie konfliktu założyli zajazd, który nazywali „Niedźwiadek”.
     Pogadankę Wojskiego kończy zając, który niespodzianie wyskakuje przed łowczymi. Kusy i Sokół ruszają za szaraczkiem, a Wojski każe obserwować psiska, jednak zając czmycha do gaju. Asesor i Rejent tracą humor i starają się wyjaśnić kompanom, że ich charty nie doścignęły zająca, albowiem są nawykłe do poruszania się na smyczy. Zgromadzeni, nie słuchając pilnie, tego, co mówili Asesor i Rejent poczęli się śmiać i żartować z obojga zarazem. 

Księga piąta: Kłótnia
      Pozostawiona samotnie we dworku Telimena zastanawia się, w jaki sposób „upolować” Hrabiego i Tadeusza. Duma nad tym, czy Hrabia zwróci na nią uwagę, jegomość ten mami ją bowiem swoim bogactwem. Tadeusza uważa za prostaczka i poczciwinę, obawia się tylko zdania innych na jej związek ze sporo młodszym gentlemanem. Definitywnie postanawia podsunąć Hrabiemu Zosię, gdyż mogłaby wówczas mieć w ich domu azyl na stare lata. W tym celu woła do siebie panienkę w porannym stroju i z odkrytą głową, zajętą karmieniem ptactwa. Zawiadamia ją, że mając czternaście lat, przychodzi już czas wydorośleć i uzyskać obycie towarzyskie. Decydują, że Zosia zostanie przedstawiona gościom bawiącym w Soplicowie na kolacji po łowach.
      Zosia jest ucieszona tą informacją, a Telimena wyjaśnia jej, że skrywała ją do tej pory, ażeby nie przyzwyczajać innych do jej widoku. Miało to na celu dopiero w stosownej chwili sprawić zasłużone zamieszanie i wywołać zaintrygowanie jej osobą. Wszelako najpierw Zosia będzie zmuszona zmienić swoje normy i stać się dostojną niewiastą. A dystyngowanej pani nie przystoi biegać w słońcu, paść ptactwo i bawić się z dziećmi. Wezwano pokojówkę i służącą, aby pomogły panience się umyć. Telimena sama stroi wychowankę, polewa ją wodami toaletowymi, układa w loki włosy, wytyka jej niewłaściwe poruszenia. Zosia żali się, że wszak nie zdołała się ani trochę przyuczyć towarzyskiej ogłady, bo przecież była zamykana przez ciocię, ale obiecuje zmianę na lepszą pannę. Telimena przykazuje Zosi, aby była wyjątkowo uprzejma dla Hrabiego i sprawując obowiązki pani domu zapoznaje Zosię po kolei ze wszystkimi gośćmi. Jednym z pierwszych powracających z polowania jest Tadeusz, zobaczenie Zosi ponownie pociąga za sobą skrępowanie, zupełne zmieszanie panicza. Poznaje on w niej mieszkankę swojego byłego pokoju i postać, która zbudziła go rano na łowy. Widzi swoją pomyłkę, to znaczy fakt, że za tajemną nieznajomą uznał Telimenę, a jego wrażenia nie uchodzą czujności cioci. Toteż w trakcie przyrządzania jedzenia zagaduje młodzika o źródła jego pochmurności i podenerwowania. Zignorowana przez niego w irytacji zaczyna mu robić wyrzuty, więc rozgniewany jej postępowaniem Tadeusz oddala się. Obchodząc wokoło dworek trafia do „Świątyni Dumania”.
      Widzi tam także Telimenę, która siedzi w koszuli na głazie i roni łzy, a po chwili zaczyna wić się, skakać i rzucać się na ziemię. Tadeusz podbiega do niej i dopiero w tej chwili zauważa, że Telimena siedziała w pobliżu mrowiska, a mrówki znajdowały się teraz pod jej odzieżą i poczęły ją łaskotać i gryźć. Połączone zabiegi w celu usunięcia insektów przybliżyły przyjaciół do siebie, tak, że doszło pomiędzy nimi do pojednania. Kameralny klimat przerwał dzwon wzywający na kolację, każący powracać do domu. Tadeusz i Telimena wrócili zatem do dworku z innych kierunków, ażeby nie dawać nikomu powodów do jakichkolwiek plotek. Wieczerza, znowuż odbywająca się w zamku za sprawą Protazego, biegła w nieprawdopodobnie milczącej i spokojnej atmosferze. Na kolacji podano chłodnik, „raki, kurczęta, szparagi,/ W towarzystwie kielichów węgrzyna, malagi”. Powody milczenia były liczebne, ale głównym było to, że łowcy obawiali się ośmieszenia, bowiem ani jeden z nich nie upolował niedźwiedzia, zamiast nich zrobił to Ksiądz. Asesor z Rejentem świeżo w pamięci mieli również niedawne niepowodzenie ich chartów, ale Asesor miał jeszcze jeden powód smutku, a był nim widok Telimeny i jego rywali. Hrabia, który był być może obserwatorem aktu, który rozegrał się pomiędzy Tadeuszem i Telimeną umyślnie wynosi pod niebiosa Zosię, by sprowokować Telimenę do działania w wyniku zazdrości. Ta natomiast wdzięczy się do, również ponurego, Tadeusza, co jemu wydaje się teraz zbytnio aroganckie. Zaczyna też krytyczniej na nią patrzeć, widzi niedobory w krasie i próby ich tuszowania makijażem. Zauważa, ze brakuje jej dwóch zębów, a na czole, skroni i pod brodą ma mnóstwo zmarszczek
     Bardzo ponury Podkomorzy nie kryje swojego rozczarowania, że młodzi panowie zaniedbują jego córki na wydaniu. Zawiedziony wieczerzą upływającą w milczeniu Wojski nazywa kolację „nie polską, lecz wilczą”. Zabiera głos w kwestii prawideł wspólnych posiłków, mówiąc, między innymi, o potrzebie rozmowy. Rozumie, że przyczyną ciszy jest fakt, że wszyscy biorący udział w polowaniu zostali pokonani na nim przez księdza. Później Sędzia wznosi toast za Bernardyna, przeznaczając mięsiwo niedźwiedzie dla zakonu. Skóra natomiast orzeczeniem Podkomorzego znajdzie się w posiadaniu Hrabiego. Niemniej jednak miast przewidywanej radości przypomina to Hrabiemu o wydarzeniach rodzinnych, a zatem również i o konflikcie dotyczącym zamku. Hrabia mówi, ze przyjmie skórę, ale dopiero razem z zamkiem. W tej chwili w pomieszczeniu pojawia się Gerwazy, który wieczorem miał obyczaj nakręcania dwóch kurantowych zegarów i teraz także nie planował z niego rezygnować. Jego niewiarygodnie głośne poczynania poirytowały Podkomorzego, który kazał słudze Horeszków oddalić się. Wywiązał się spór pomiędzy Gerwazym a Protazym, który o mało co nie przerodził się w bijatykę. Zagniewany Hrabia wyzwany przez Tadeusza na pojedynek oddala się razem ze sługą. Rozzłoszczeni goście mimo wszystko nie pozwalają im na to, ostatecznie i tak wywiązuje się miedzy nimi bójka. Gerwazy kryjąc siebie i pana dużą ławką uchodzi z „pola boju”. Niebawem też wychodzą wszyscy goście, a jako ostatni salę opuszcza Protazy, i choć nie było strat w ludziach, to wszystkie ławy miały powyłamywane nogi.
      Nocą dotknięty Hrabia wspólnie ze swoim sługą rozwijają pomysł najechania na dworek Sopliców. Hrabiemu podoba się pomysł najazdu, który jest dawnym obyczajem. Wsparciem ma być pobliska szlachta z prowincji Dobrzyńskiej, Gerwazy podejmuje się zebrania maksymalnej ilości szlachty nieprzychylnej Soplicom. Po przygotowawczych porozumieniach Hrabia udaje się na odpoczynek, a klucznik na czaty. Będąc na warcie Gerwazemu zdaje się, że stają przed nim zjawy byłych właścicieli zamczyska. Wyobraża sobie atak na dworek Sędziego oraz podpalenie Soplicy w stodole i tak marząc, zasypia. 

Księga szósta: Zaścianek
      Wśród wilgotnego mroku wstał następny dzień, gospodarze wyszli w pole do zbiorów, niewiasty nuciły posępne przyśpiewki, żniwiarze obcinali zboża. Zarządca Sopliców obserwował silny ruch na gościńcu, na trasie do zaścianków. Udał się do Sędziego, ażeby mu zrelacjonować to, co przed chwilą zobaczył i myślał, że przy okazji sam się czegoś dowie. Tymczasem Sędzia opracowuje właśnie we dworze wezwanie sądowe przeciw Hrabiemu i Gerwazemu, oskarżając ich o zniesławienie i napaść na członków wczorajszej uczty. Woźny Protazy, czym prędzej udał się z pozwaniem do zamku, ponieważ pozew należy ustnie przekazać jeszcze tego samego dnia. Woźny ubrał się w stary strój, lecz, gdy tylko wybrał się w drogę, w Soplicowie zmieniły się plany.
      W dworku natomiast pojawiał się ksiądz Robak, który wskazuje na złe zachowanie Telimeny, mającej w końcu stanowić wzorzec dla Zosi. Patrzy złym okiem także na wczorajszą zwadę i zmusił tym samym Sędziego do zmiany postawy i pojednania. Poparł to miedzy innymi prośbą brata Sędziego, ojca Tadeusza, który poprzez małżeństwo syna z Zosią chciałby pogodzić skłócone familie. Wskazał również na „ogólnonarodową” konieczność opanowania, bo konflikt zbrojny o oswobodzenie Polski jest dosyć blisko. Informacja ta niesłychanie uszczęśliwiła Sędziego. Gawędzili później o zamysłach wzniecenia pod wodzą Sopliców zrywu, który zdynamizowałby zbliżającą się armię Napoleona. Niezbędna jest jednakże zgoda z Hrabią, bowiem za nim podąży do insurekcji gros szlachty. Ostatecznie pan domu zgadza się na współdziałanie, lecz pod warunkiem, że to Hrabia pierwszy przyjdzie go przeprosić. Robak nieznacznie uspokojony opuścił dworek i udał się do Hrabiego.
     W tym samym czasie Protazy kierował się do domu tego samego z pozwem. Schowany w konopiach, czekał, aż Hrabia ukaże się na zewnątrz. Wracał pamięcią do różnych sytuacji, w których wygłaszał pozwy i obawiał się odzewu Hrabiego. Następnie Protazy krążył wokół pustego zamku Hrabiego i spotkał Robaka. Obaj zauważają, że Hrabia musiał się gdzieś spieszyć, albowiem zostawił otwarte podwoje, a w komnatach widać znaki zbrojenia się. Robak znajduje dwie stare jejmości, które powiadają, że Hrabia wespół z ludźmi odjechał zbrojny do Dobrzyna.
     W Dobrzynie mieszka znana na Litwie szlachta małomiasteczkowa, autor daje opis zaścianka, jego oblicza, nazwisk i obyczajów jego domowników. Swego czasu był to znaczący ród, dzisiaj jest zbiedniały i funkcjonuje jako zaciężne chłopstwo. Głową domu jest Matyjasz Dobrzyński, zwany Maćkiem nad Maćkami lub Kurkiem na kościele. Mieszka on w gmachu, który ongiś był budynkiem warownym, znajdującym się między zajazdem a kaplicą. Sam Maciek to obyty człowiek i doskonały żołnierz, który sporo nieprzyjaciół położył Rózeczką, jak zwał swoją szablę. W tej chwili uznawany jest przez mieszkańców za człowieka optymalnie znającego się na wszystkim i potrafiącego słusznie doradzić, chociaż rad udzielał rzadko kiedy. 
     Do zaścianka tego udało się poselstwo Horeszków, które zjawia się w Dobrzynie o świcie. Budzi wszystkich, biegając od chałupy do chałupy, a rada skupia się u kanonika, lecz nie potrafią niczego umówić i proboszcz radzi, żeby o pogląd spytać starego Macieja, liczącego siedemdziesiąt dwa lata konfederata barskiego. Tymczasem do Dobrzyna pozjeżdżała niedaleka szlachta i krążyła koło domu ciekawa skutku rozprawy. 

Księga siódma: Rada
      Bartek, poseł zwany Prusakiem, powiadomił Macieja, że przyniesiono informację o zbliżających się wojskach Napoleona. W domu Maćka trwało ciągle zebranie, na którym Prusak opowiadał o tym, jak Francuzi w 1806 roku pokonali Prusy. Mówił także, że w Poznaniu Dąbrowski nawoływał Polaków do powstania i wyraził przekonanie, iż także dzisiaj powinno się dołączyć z powstaniem do gwardii Napoleona w walce przeciw Rosji. A to wszystko dlatego, że należy jak najszybciej oczyścić Litwę z Moskali. Bartek czekał mimo wszystko na stanowisko Maćka w tej sprawie, a ten z kolei dopytywał się, kto dostarczył takie wieści. Prusak odrzekł, że powiadał o tym ksiądz Robak. Zebrani jeden przez drugiego rwą się do bitwy, a najbardziej drugi Maciej zwany Kropicielem, nazywano go tak od jego maczugi, którą sam zwał Kropidełkiem. Maciej Prusak spytał więc ich, czego chcą, a ludzie bez zastanowienia krzyczeli, że wojny. Prusak odwoływał się do zdrowego rozsądku i starał się stłumić ich zapędy, przekonując, że muszą poznać więcej konkretów i faktów, gdyż inaczej nikt się do nich nie przyłączy, nikt nie będzie chciał walczyć u ich boku. Dalej swoje racje wykładał komisarz z Klecka, który nazywał się Buchman, który wskazał na ideologię powstania, w zrozumiałych dla zgromadzonych słowach mówił o władzy, która pochodzi z potęgi społeczeństwa, a nie od Boga. Rząd jest wynikiem umowy społecznej, a nie woli bożej. Przerywali mu ostatecznie sprzymierzeńcy prędkiego zamachu, rada zaczynała dzielić się na dwa ugrupowania. Zaczęto przemawiać, że zjechało się ich tutaj z różnych zaścianków w liczbie dwustu ludzi, więc Maciej nie może podejmować za nich decyzji, decyzja musi być wspólna.
      Piętnastominutowe hałasy przerywa pojawienie się Gerwazego, który od razu przystępuje do mowy, w której wyjaśnia, po co zgromadził szlachtę w Dobrzynie. Powiadał im, że jeśli car będzie walczył z cesarzem, to oni powinni zacząć reformować ziemię rodzinną od fundamentów. Gdyż jak poprzednio oświadczył ksiądz Robak, należało wpierw powymiatać śmieci z własnego podwórka. Jednak Gerwazy interpretuje słowa księdza Robaka nie tak jak trzeba, a nawet zupełnie na odwrót. Wskazuje przy tym na Sędziego jako wzór takiego „śmiecia” i natychmiast przystępuje do buntowania szlachty zaściankowej przeciwko Soplicom. Od razu zyskuje prawie ogólną akceptację, a obrony Sędziego podejmuje się tylko Bartek Prusak. W jego mniemaniu Sędzia jest przykładnym szlachcicem i panem domu, szanuje chłopów i kocha ziemię ojczystą. Ponadto, jak nikt inny przedłuża trwanie starych, polskich zwyczajów. Po części w obronie Sędziego staje również cymbalista Jankiel, który mówi, ze szanuje zarówno Sopliców, jak i Dobrzyńskich i pozostałą szlachtę. Proponuje on odłożyć przygotowania do wiosny, bo przecież nie wcześniej wybuchnie wojna. Zaprasza on wszystkich zgromadzonych na radzie do swojej gospody, żeby uczcili razem z nim narodziny jego siostrzeńca. Wszyscy skwapliwie podchodzą do tych planów, lecz Gerwazy zamierza się swoim sławnym Scyzorykiem na Jankiela i wypędza go z sesji. Przypomina wszystkim Stolnika, który był dobry dla całego zaścianka. Ciągnąc swoją zaciekłą wypowiedź chytrze uwypukla zwady, jakie miały miejsce pomiędzy Sędzią a zebranymi. Tak operując na uczuciach ludzkiego gniewu i zawiści motywuje szlachtę do wzięcia udziału w najeździe.
      W tej chwili spokojny jak dotąd, lecz ponury Maciek mówi, że powinno się liczyć dobro ogólne, a nie osobiste. Wojowniczo wytyka szlachcie taką taktykę, zwie ich wręcz głupimi i wypędza ze swojego domu. Słowa te głuszą odrobinę tak powszechny już zapał, lecz właśnie w tym momencie do zaścianka wjeżdża Hrabia. Wobec tego wszyscy wychodzą na zewnątrz, aby go przywitać, rozlegają się nawet wiwaty na jego cześć. Później następuje ostateczna decyzja o jak najszybszym zaatakowaniu Soplicowa. Z masy pijanej szlachty wyłaniają się Maciej i Jankiel, którzy nie godzą się z powzięta decyzją. Ponieważ zauważono oddalanie się Macieja, to szlachta zaczęła go gonić, nazywając zdrajcą, nie obyło się bez rozruchu, a w nim bez rannych.
      Hrabia i Gerwazy w tym czasie rozdawali już oręże i wydawali rozporządzenia dla pozostałej szlachty. Na koniec tej księgi wszyscy puścili się galopem długą drogą przebiegającą przez zaścianek wołając „Hajże na Soplice!”. 

Księga ósma: Zajazd
      Po kolacji w Soplicowie panuje spokój, można wręcz powiedzieć, ze jest to cisza przed burzą. Goście wychodzą na dziedziniec oglądać prawie niespotykane zjawisko, jakim jest pokazanie się na niebie meteoru. Zosia tymczasem wsłuchuje się w koncert, jaki dają muszki i inne owady. Wojski opisuje konstelacje i wraz z Podkomorzym opowiada o wcześniej widzianych spadających gwiazdach i o zdarzeniach (Targowica, odsiecz wiedeńska), które te komety zwiastowały. Ludzie nie na darmo zawsze pojawienie się meteoru postrzegają jako zły omen. Toteż Wojski nie jest ukontentowany, że kometa ta ukazała się właśnie nad Soplicowem, w szczególności, że po wczorajszej bijatyce mają ciężkich wrogów i może im grozić jakieś nieszczęście. Sędzia powiada natomiast, że spadająca gwiazda przywiedzie Napoleona na Litwę. Chwile później Sędzia żegna się z zebranymi, ponieważ ktoś mocno uprasza o sposobność widzenia się z nim. Goście rozchodzą się do miejsc noclegu, jedni idą w stronę domu, inni w kierunku stodoły, gdzie czeka na nich posłanie z siana.
      Gdy do Sędziego przybył interesant, Tadeusz także zapragnął pomówić z wujem. Udaje się zatem do komnaty Sędziego, czeka pod drzwiami i niespodziewanie słyszy łkanie. Czekając aż wujek zakończy wcześniejszą konwersację i zaintrygowany tym, co usłyszał spogląda przez dziurkę od klucza. Widzi, że stryjek i Robak szlochają i ściskają się jak rodzeństwo. Okazuje się (tego Tadeusz nie słyszy), że Bernardyn zadecydował ujawnić swoją prawdziwą tożsamość. Jest to Jacek Soplica, brat Sędziego i ojciec Tadeusza, któremu przeor zakonny zezwolił ujawnić się, bo jego posłannictwo w każdym momencie może zakończyć się śmiercią. Udaje się on do Dobrzyna, ażeby przytłumić rozruchy wywołane przez Gerwazego. Po tym niedługim wyznaniu znika, wydostawszy się z domu przez okno.
      Gdy Robak opuścił płaczącego Sędziego, Tadeusz wchodzi do pokoju i zawiadamia wuja, że będzie zmuszonym wyjechać za granice Księstwa Warszawskiego, by pojedynkować się z Hrabią, albowiem na Litwie jest to niedozwolone. A potem, według ostatniej woli ojca, chce przedrzeć się do armii polskiej. Wujek wyczuwa jednakowoż, że nie to jest autentycznym motywem podróży, podejrzewa, że chodzi o problemy z damami i nakłania Tadeusza, aby dążył do pojednania z Hrabią. Tadeusz przyznaje się przed stryjem do swojego błędu, wyznaje, że zakochał się w Zosi, chociaż widział ją dopiero kilka razy i że zasłyszał, że stryjek obrał mu za małżonkę córkę Podkomorzego. Sędzia zaczyna uspokajać panicza obiecując podjąć się próby zeswatania go z Zosią, ale Tadeusz i tak jest przekonany, że Telimena nie odda mu jej ręki. Nieustępliwość synowca zaczyna drażnić Sędziego tak, że spogląda na niego z gniewem i przykazuje mu małżeństwo z Zosią, kończąc tym samym dyskusję.
      Wyszedłszy z pokoju wuja Tadeusz trafia na odzianą w koszulę nocną Telimenę. Niewiasta czyni mu wyrzuty, że przedtem szukał jej towarzystwa, a obecnie jej unika („szukałeś wzroku mego, teraz go unikasz”). Tadeusz zaprzecza i powiada, że obawia się „cóż ludzie powiedzą” i że grzechem jest to, co ich połączyło. Telimena pyta Tadeusza, czy woli ją zostawić, niż z nią być, mówi, że skoro oddała mu serce, to odda też majątek. Ten odrzeka, że nie może pozostać w Soplicowie, albowiem wolą jego ojca było, by wstąpił do wojska polskiego. Tadeusz oświadcza, że następnego dnia wyjeżdża i nie zmieni już swojego postanowienia. Telimena pragnie jednak wiedzieć czy Tadeusz w ogóle kiedykolwiek ją kochał, pragnie usłyszeć z jego ust te dwa słowa. Po wyrażeniu prośby o dowód miłości kobieta zaczyna szlochać. Tadeusz odrzeka, że bardzo ją lubi, lecz zbyt krótkie chwile spędzili razem, aby można ich uczucie nazwać miłością. Mówi, że chwile z nią spędzone były urocze i miłe i obiecuje, że jej nie zapomni. Pomimo zagniewania Tadeusz wiedział, że skrzywdził Telimenę, a sobie zabrał drogę do szczęścia, czyli do Zosi. W desperacji myśli wręcz o samobójstwie i w tym celu biegnie nad staw. Widząc to Telimena, mimo niekłamanego wzburzenia i gniewu, biegnie, ażeby mu przeszkodzić. Tymczasem brzegiem tegoż stawu przejeżdża Hrabia na czele dżokejów, widzi Tadeusza i daje rozkaz do ataku. Dżokeje wiążą panicza i prowadzą do dworku - w tej chwili zaczyna się zajazd.
      Gdy Hrabia ze swoimi ludźmi napada na dworek Sędziego, ten wybiega z niego, lecz również zostaje pojmany. Wystraszone możliwością rozlewu krwi damy, popiskiwały i ledwo trzymały się na nogach. Sędzia próbuje wciąż jeszcze pogodzić się z Hrabią, ale nadjeżdża szlachta z Dobrzyna z Gerwazym na czele. Hrabia kazał Sędziemu się poddać, a Asesor chciał aresztować Hrabiego, lecz ten go ogłuszył. Hrabia obiecuje jednak, że do rozlewu krwi nie dojdzie i czyni Sopliców swoimi więźniami, zamknąwszy ich w soplicowskim dworze i postawiwszy przy drzwiach straże. Gerwazy widząc, że nie dostanie się do Sędziego postanawia chociaż zmusić Protazego, aby uznał aktem Hrabiego za właściciela zamku. Ten pozornie zgadza się na to, aby wzbudzić zaufanie Gerwazego, po czym umyka obławie. Próbowano jeszcze zatrzymać go strzałami, ale były one chybione. Po tym incydencie wszelki opór w dworze Sopliców ustaje. Tymczasem szlachta skora do użycia swej broni „morduje” po kolei zwierzęta na ucztę wieczorną w zamku, plądrując przy okazji cały dwór. Gerwazy przypomina stare czasy i każe podać sobie pas od kontusza. Z piwnicy Sopliców zabierają całe beczki piwa i udają się z nimi do zamku na nocleg, bo tam właśnie znajduje się główna kwatera Hrabiego. Rozpalają ogniska, pieką mięsa, a alkohol leje się strumieniami. Ostatecznie w końcowej scenie wszyscy, tam gdzie siedzieli, zapadają w głęboki, wzmocniony alkoholem sen. 

Księga dziewiąta: Bitwa
      Na śpiącą szlachtę zaściankową napadają żołnierze rosyjscy majora Płuta, wezwani przypuszczalnie przez Asesora lub Jankiela. Wrzaski budzą Gerwazego, lecz stary Klucznik jest bezradny i, jak pozostali, związany. Moskale otaczają dworek, a Hrabia, choć nie związany siedzi, to jest bezbronny i zostaje zamknięty. Z ratunkiem dla Soplicowa przybyli także krewniacy i znajomi Sędziego, głównie okoliczna szlachta: Podhajscy, Birbaszowie, Hreczechy, Biergele, tym bardziej, że większość z nich od dawna była w scysji z Dobrzyńskimi. Szlachta zaściankowa zostaje tymczasem zakuta w dyby i pozostawiona na deszczu i chłodzie. Sędzia próbuje układać się z Rosjanami, żeby całą sprawę załatwić kompromisowo, czyli bez angażowania sądu i władz. Ostatecznie Major żąda tysiąca rubli za głowę, a wtedy puści Dobrzyńskich wolno. Sędzia próbuje się targować i przekonać majora Płuta, że niedużo uzyska aresztując najeźdźców. Tamten podenerwowany powołuje się na nowe prawa, które pozwolą być może nawet na karę w postaci zsyłki do pracy na Syberię. Zaczyna, co gorsza, grozić Sędziemu, że i na niego może w każdej chwili znaleźć haka, co rodzi pomiędzy nimi ostrą wymianę zdań.
      Wtem na dziedziniec dworu zbliża się z kilkoma wozami nowy gość - ksiądz Robak, Maciej, Bartek Prusak, Zan i Mickiewicz, wszyscy przebrani za chłopów. Ksiądz powinszował majorowi ujęcia Hrabiego, a Sędziemu nakazał podawać do stołu ciepły posiłek. Pokrzepiony na duchu i rozochocony Major proponuje po posiłku tańce, na co przyklaskuje Ksiądz Robak, który zaproponował też, że powinno się zanieść trochę gorzałki również żołnierzom pilnującym aresztantów, na co z kolei przystaje Płut. Major udaje się na wyszukiwanie tancerki, ale kiedy staje się zbyt nachalny i bez zezwolenia całuje Telimenę w rękę zostaje spoliczkowany przez Tadeusza. W tym czasie Robak podaje młodzianowi oręż i karze strzelać, co też Tadeusz czyni. Strzał okazuje się nietrafny, lecz pośród Rosjan wybucha popłoch.
      Na zewnątrz rozwiązana szlachta zaściankowa przystępuje do walki z wojskiem Płuta. Na wozach znajduje się przywieziona przez księdza Robaka broń, potyczka jest chaotyczna i niedowodzona. Daremnie kapitan Rykow pobiegł do stodoły, by stamtąd komenderować. Szlachta dobywszy uzbrojenia przywiezionego przez zakonnika bojowo stawia opór armii rosyjskiej. Stary Maciek, niezdolny do bezpośredniej potyczki jeden na jednego, postanawia usunąć się z placu bitwy. Lecz mocno atakowany przez starego Gifrejtera, instruktora pułku, stacza z nim tryumfalną walkę. Niestety jest przez to powtórnie atakowany przez wojska Płuta i to tak, że ze wsparciem musi mu przybyć Kropiciel. Sam prawie przypłacił tę pomoc życiem, ponieważ stracił rynsztunek. Wówczas z pomocą obydwu przybywa Gerwazy i definitywnie już triumf należy do szlachty. Wesela nie podziela ksiądz Robak, który wie, że należy jeszcze rozbić zastęp zgromadzony w koło Rykowa. Nie jest to zadanie proste, bo Rosjanie dysponują bronią, natomiast szlachta w większości jedynie mieczami. Toteż nie może się przybliżyć do wroga. Rykow odniósłby bez wątpienia sukces, gdyby nie Konewka Dobrzyński, który zaczaiwszy się w pokrzywach wprowadził dezorganizację i rozbił ścisłe szeregi chorągwi. Resztę zaś dokończyła szlachta.
      Tadeusz, który został z paniami, wybiega z dworku, a Podkomorzy dołącza do szlachty. Ryków rozkazuje, by się poddali i odgraża się podpaleniem Soplicowa, atakuje go Hrabia, ale kapitan zabija jego ogiera. Gerwazy puszcza się mu na pomoc, ale Robak jest szybszy i zasłania Hrabiego własnym ciałem, przyjmując na siebie kulę przeznaczoną dla ostatniego z Horeszków. Ksiądz zraniony oddala się instruując walczących, jego zamiar bardzo dobrze rozgryzł Tadeusz i z oddali, zza drzewa strzela do Rosjan. Widząc to Rykow sugeruje Majorowi, by stanął do walki z paniczem, albowiem inaczej ich wszystkich wybije. Jednak Płut wysyła do potyczki Rykowa, a Tadeusza zastępuje Hrabia, mający do kapitana prywatne znieważenie, ponieważ to przecież Rykow napadł rano na zamek i podstępem pozwiązywał jego ludzi. Do walki niemniej jednak nie dochodzi, jako że Płut przykazuje jednemu ze swoich partyzantów zastrzelić Tadeusza i pomimo że tamten chybia, szlachta patrzy na to jak na zdradę i uderza na Moskali.
     Kapitan Ryków poddał się, chciał wyciągnąć rękę do zgody z Podkomorzym. Szlachcice odnajdują jednak ukrywającego się Płutę i powtórnie wywiązuje się miarowa bitwa. Tymczasem Wojski i Protazy wymyślili podstęp, dzięki któremu nieodwołalnie udaje się przechylić szalę zwycięstwa na korzyść Litwinów. Zwalają oni mianowicie dach wielkiej, starej sernicy na Moskali, którzy się pod nią bronili. Mierzą do Gerwazego, lecz i tym razem Robak odciąga zagrożonego, w tym wypadku Klucznika. Większość bojowników pada lub zostaje draśnięta. Podkomorzy kazał opatrzyć wszystkich zranionych, oczyścić pole z ciał, a rozbrojonych żołnierzy zaprowadzić do niewoli. Ostatecznie rozbitemu nieomalże całkowicie Kapitanowi Podkomorzy proponuje zrezygnowanie z dalszej walki, co też za moment ma miejsce i „taki miał koniec zajazd ostatni na Litwie”. 

Księga dziesiąta: Emigracja – Jacek
      Tuż po skończonej bitwie nad Soplicowo napłynęły ranne ciemne, burzowe chmury, kierujące się na zachód. Jest to dobry omen dla szlachty, ponieważ ostra zawierucha pozrywała pomosty i dzięki temu nikt dzisiaj się nie dowie o bitwie we dworku. Bernardyn leży zraniony, a w komnacie Sędziego trwają narady, bo Sędzia wezwał do swego pokoju Klucznika, Rykowa i Podkomorzego. Ksiądz Robak jest przytomny i także bierze udział w dyskusji. Panowie naradzają się, jak skończyć całą przygodę bez wtrącania się władz, lecz Ryków nie daje się podkupić. Mimo że, jak sam powiada, bardzo lubi Polaków i ceni ich za męstwo, w końcu jednak zgadza się nie oskarżać nikogo sądownie i zeznać, że przybyli do Soplicowa zbiegiem okoliczności. Jednakże na koniec mówi, że nie od niego zależy, czy batalia zostanie zgłoszona, lecz to definitywnie postanowi major Płut. Proponuje więc przemówić do kieszeni Płuta, ażeby ten nic nie wygadał, jednak Gerwazy przekonuje, że on nic już nikomu nie powie. Przyznaje tym samym, że zabił Moskala.
     Robak oświadcza Klucznikowi, że dopuścił się poważnego występku, lecz jest to nieprawość popełniona w wyższym celu. Od Księdza dostaje więc odpuszczenie tego grzechu, albowiem uczynek ten popełnił dla dobra wspólnego. W tej sytuacji Ryków zawiera przymierze z Sędzią, ale Podkomorzy powiada, że mimo wszystko część szlachty musi uciekać. Sędzia zatrzymuje Tadeusza i oświadcza Robakowi, że młodzik jest zadurzony w Zosi, a Telimena wyraża przyzwolenie na ich ślub. Zwraca się z prośbą, żeby w tych okolicznościach ogłosić zaręczyny młodych przed wyjazdem Tadeusza. Ma nadzieję, że Tadeusz, mając świadomość, że jest związany słowem z Zosią, pozostanie jej oddany. On sam, jak przypomina, pozostał wierny córce Wojskiego, która umarła przed ich ślubem i, jakkolwiek pozostaje zgodnie z prawem kawalerem, uważa się za wdowca.
     Tadeusz nie zgadza się jednak na zaręczyny, nie chciał więzić woli Zosi, jako że nie wiedział, na jak długo przychodzi mu opuścić rodzinne strony. Upraszał, aby je odroczyć do jego powrotu, wtedy też poprosi Zosię o rękę, jeśli wciąż będzie go chciała. Chce być wartym ręki Zosi, lecz obawia się, że jego podróż może potrwać nazbyt długo, a Zosia może w tym czasie oddać serce innemu. Wówczas ich zaręczyny byłyby przeszkodą dla jej szczęścia. Słysząc to zaskoczona miłością Tadeusza Zosia wręczyła mu na drogę obrazek św. Genowefy z relikwią (fragmentem okrycia) św. Józefa, opiekuna zaręczonych, ażeby go ochraniał i przypominał o niej. Dostrzegając tak smutne dla obojga rozstanie także Hrabia rozczulił się i po pierwsze pojednał się z Tadeuszem, a po drugie wyznał swą miłość zadziwionej tym faktem Telimenie. Biorąc jednak za wzór Tadeusza postanawia wyjechać i poświecić miłość dla kraju macierzystego. Telimena dała mu swoją wstążkę. W moment potem w dużym pośpiechu uchodźcy opuszczają Soplicowo.
     Nie może z nimi udać się ksiądz Robak, jako że jest nazbyt ciężko ranny. Zwraca się nawet z prośbą do Sędziego, aby ten wezwał plebana oraz, aby przywołał tutaj Klucznika. Kiedy wszyscy są już w pokoju księdza Robaka przystępuje on do spowiedzi. Bernardyn zasłonił oczy dłonią i powiedział drastycznym głosem do Klucznika: „Jam jest Jacek Soplica”. Miał prośbę do Gerwazego, aby wysłuchał on jego spowiedzi i być może mu przebaczył. Opisał później nieźle znane Gerwazemu losy miłości Jacka i Ewy, przeciwstawienia się Stolnika i jego zabójstwa. Przekazał ten opis jednak trochę inaczej aniżeli funkcjonował on w pamięci Klucznika. Zaakcentował swoje krzywdy, nieczystą strategię Stolnika, którą ten zastosował wobec niego. Na przykład granie komedii, że nie wiedział o miłości dwojga młodych, by nie odpychać Jacka od siebie, ponieważ jego popularność pomagała między innymi przy elekcji na sejmikach. Toteż dobrze było mieć obok siebie taką osobę i być z nią w niezłych kontaktach. Wskazał również na marne próby zapomnienia, wyjechania gdziekolwiek, byle dalej stąd. W trakcie jednej z takich prób uwzględnił wszystkie za i przeciw i postanowił pożegnać się ze Stolnikiem, licząc, iż może w chwili rozrzewnienia zezwoli on na małżeństwo. Tymczasem Stolnik zapoczątkował rozmowy o małżeństwie Ewy, lecz z kasztelanem witebskim. Przepełniło to naczynie goryczy i trafiło w czuły punkt, czyli godność szlachecką Jacka tak, że poprzysiągł on odwet. Bernardyn zapewnił jednak Gerwazego, że nie był w sprzysiężeniu z Moskalami, którzy napadli na Stolnika, a jedynie przejeżdżał tamtędy. Niestety dostrzegając, z jaką zuchwałością Stolnik stawał na progu po odparciu zamachu, poodnawiały się w nim minione urazy i bez namysłu strzelił z broni zabijając głowę klanu Horeszków.
     Ożenił się z pierwszą lepszą kobietą – matką Tadeusza, która jednak zmarła wcześnie, jak mówi Robak z żalu. Jacek Soplica uciekł z kraju, nie będąc w stanie znieść skonfundowania i udręczenia, tym bardziej, że dowiedział się, iż jego ukochana Ewa Hereszkówna z mężem została wywieziona na Sybir. Tam młodo umarła, osierocając Zosię, więc on zaopiekował się dziewczęciem, oddając ją na nauki do Telimeny i finansując jej utrzymanie. Walczył za kraj, by odkupić swój grzech. Wysłuchawszy tych wyznań Gerwazy przebaczył Robakowi, aczkolwiek zaznaczył, że ręki nie może mu uściskać. Ksiądz poprosił Klucznika znowu, żeby ten zechciał wysłuchać go do końca, bo dzisiaj skona. Mimo że zranienie nieznaczne, to tknęło dawniejszą ranę i wdała się gangrena. Jacka uznano za kolaboranta, ludzie odwrócili się od niego, a Moskale oddali mu część dóbr Stolnika w nagrodę. Robak przedstawiał więc swoje koleje życia dalej. Ażeby zmazać przeświadczenie o zdrajcy z dynastii Sopliców pracował dla kraju jako legionista, a potem konspirator, od wielu lat projektował plan powstania, które przyśpieszył i skazał na niepomyślność Gerwazy. Nie ma on urazy do Klucznika, toteż Gerwazy wzruszony takim nastawieniem odpowiedział, że Stolnik konając wykonał znak krzyża w kierunku Jacka. Oznaczało to, że mu przebaczył, lecz w złości stary sługa nigdy nikomu o tym nie powiedział. Uszczęśliwiony tą informacją Jacek czekał w spokoju na kapłana, kiedy przyszedł nagle goniec z zapowiedzią, że Napoleon wyruszył na Rosję. W moment po tym wydarzeniu Robak umarł, wszyscy klęknęli i przyjechał spóźniony trochę pleban. 

Księga jedenasta: Rok 1812.
     Księga zaczyna się apostrofą sławiącą tytułowy urodzajny 1812 rok. Zbliża się wiosna, do Rosji wkraczają wojska Napoleona, a na Litwie wybucha wojna. Soplicowo leży na gościńcu, którym od strony Niemna nadchodzą siły zbrojne, prowadzone przez księcia Józefa i króla Hieronima. W Soplicowie urządzono obóz wojskowy, w którym stacjonują polskie oddziały w liczbie czterdziestu tysięcy żołnierzy. Pośród żołnierzy byli generałowie: Dąbrowski, Kniaziewicz, Małachowski, Giedrojć i Grabowski. Po życzliwym podjęciu i niedługich konwersacjach wszyscy wyczerpani udają się na odpoczynek do swoich komnat. Tylko Wojski wciela się w rolę szefa kuchni i szykuje na następny dzień uroczysty obiad dla generała Dąbrowskiego. W dniu tym mają odbyć się także zaręczyny trzech par. Ma to być uroczystość, podług sugestii Dąbrowskiego, złożona z polskich potraw. Wojski wyciąga księgę, zatytułowaną Kucharz doskonały i z niej przygotowuje polskie rarytasy.
     Był to dzień prześliczny, a obchodzono w nim Święto Najświętszej Panny Kwietnej, więc uroczystości zaczynają się od obchodów tego właśnie święta. Cała okolica skupia się w kaplicy na mszy, ponieważ oprócz pragnienia modlitwy chcą oni także ujrzeć słynnych oficerów goszczących w Soplicowie. Po nabożeństwie Podkomorzy, który został obrany konfederackim wodzem, przypomina o Jacku Soplicy. Powiada, że przyszedł czas, ażeby pozapominać jego występki i rozpowszechnić jego zasługi. Opowiada o tym, jak to Jacek jako ksiądz Robak poprzenosił utajnione listy, walczył pod Hohenlinden, walczył o Samosierrę. Po śmierci sam cesarz wyróżnił go krzyżem Legii Honorowej. Podkomorzy komunikuje przywrócenie do łask Jacka Soplicy i wiesza odznaczenie na jego mogile, mówiąc, że ma tam pozostać przez trzy dni, a potem ma być złożone w kaplicy jako wotum dla Najświętszej Panienki. W tym czasie, gdy Podkomorzy wieszał odznakę kawalerską na grobie Jacka, cały zebrany lud odmawiał Anioł Pański, prosząc o łaskę bożą dla Soplicy.
     Sędzia zaprasza na uroczystość gości i chłopów, tymczasem na ogrodzeniu domu siedzą, gawędząc, pociągając miód i dzieląc się tabaką, dwaj byli nieprzyjaciele, czyli Gerwazy i Protazy. Patrząc na Tadeusza i Zosię gwarzą o ukończonym dzięki nim postępowaniu w sprawie zamku. Protazy powiada, że rok temu widział dwa walczące wróble, którym służba przydzieliła imiona Soplicy i Hrabiego. Zosia porozdzielała ptaki i wszyscy orzekli, że jej rolą będzie pogodzenie dwóch poróżnionych familii. Gerwazy przyznaje, że bardzo lubił Tadeusza, gdy ten był jeszcze dzieckiem i przenigdy by nie myślał, że będzie spadkobiercą zamku i mężem Zosi. Zaś pomiędzy młodymi poniekąd ponawiane są zaręczyny. Tadeusz w stroju ułana z ręką na temblaku chcąc być pewnym miłości Zosi, pytał ją ponownie, czy wciąż chce zostać jego żoną. Naturalnie uzyskał odpowiedź potwierdzającą, po czym oboje udali się do byłej komnaty Tadeusza, gdzie teraz Rejent pierwszorzędnie wystrojony pomagał w toalecie swojej narzeczonej. Biegał i podawał jej biżuterię, perfumy i kosmetyki.
     Nagle w oddali dostrzeżono zająca i Rejent zostaje wezwany przez Wojskiego. Asesor i Rejent biegną ze swoimi chartami, ponieważ pojawia się tym samym następna okazja do rozstrzygnięcia konfliktu. Wojski nakazuje spuścić psy ze smyczy, te razem przyskakują do szaraka i udaje się rozwiązać problem. Wojski wydaje werdykt - zwycięzcami są obaj gentlemani, co jest okolicznością miłą i satysfakcjonującą obie strony. Rejent powiada, iż konia, który miał być fantem, odebrali ułani, lecz wyposażenie Rejent przekazuje Asesorowi jako dowód szacunku. Oboje w zgodzie wracają do domu, zakończywszy w końcu konflikt pomiędzy Kusym i Sokołem. Jak oznajmia narrator, do tego długo oczekiwanego porozumienia, miał się przyczynić sam Wojski trzymając umyślnie na tę okazję zająca, ażeby stanowił prosty łup. Zdarzenie to pozostaje jednakże sekretem i pozwala podtrzymać przyjaźń pomiędzy byłymi nieprzyjaciółmi.
     Uroczystość odbywała się na zamku, w sali jadalnej zgromadzeni goście witali wchodzących Tadeusza i Zosię, wpadając w zachwyt nad pięknem młodej kobiety, która rozkwitła w zupełności dzięki połączeniu ze skromnością tradycyjnego litewskiego ubioru. Zosia, odziana w folklorystyczny strój, z wiankiem na głowie, rozdawała gościom kwiaty. Generał Kniaziewicz przyciska do serca panieneczkę i całuje ją po ojcowsku w czoło. Stawia ją na stole, ludzie rozsmakowują się w jej krasie i kreacji, a Tadeusz patrzył wesoły i zacierał dłonie. Jeden z pułkowników wyjął szkicownik i zaczął rysować Zosię, Sędzia rozpoznał w nim Hrabiego i witał go z całego serca. Dowiedział się, że mężczyzna dostał promocję na pułkownika i winszował mu tej rangi, Hrabia jednak nie słuchał go wcale, pochłonięty rysowaniem. Za moment weszła druga para narzeczonych, byli to Tekla Hreczeszanka i Asesor, który już dosyć dawno odkochał się w Telimenie i zwrócił się ku Wojszczance. Ostatniej pary nie mogą się wszyscy doczekać, albowiem Rejent poszukuje obrączki zaręczynowej, którą zawieruszył w czasie szczucia zająca, a jego narzeczona wciąż nie sfinalizowała toalety, w związku z czym wciąż nie jest gotowa do wyjścia. 

Księga dwunasta: Kochajmy się.
      Drzwi Sali pozostały otwarte na wciąż, wszedł Wojski, który tego dnia był głównodowodzącym dworu, dbającym, ażeby gościom nie uchybiono w żaden sposób. Dlatego też między innymi stosownie rozsadza gości przy stole, a wszyscy się go słuchają i siadają w takim porządku, w jakim każe Wojski. W tym czasie Sędzia opuszcza gości i wychodzi na dziedziniec, gdzie za długim stołem bankietują wieśniacy. Siada z nimi przy stole, a Tadeusz i Zosia wedle obyczaju posługują włościanom. Jest to dawny zwyczaj, według którego nowi dziedzice w trakcie pierwszej biesiady usługują ludowi.
      Tymczasem goście na zamku zachwycają się serwisem obiadowym, na którym zauważalne są obrazy z historii polskiego sejmu. Wojski czuł się zobligowany do opowiedzenia całej historii tego, co dostrzec można było na naczyniach. Po skończonej opowieści porcelana została nareszcie wykorzystana, zaczęto podawać do stołu polskie potrawy, takie jak: „barszcz królewskim zwany / I rosół staropolski sztucznie gotowany”. Na serwisie w niezwykły sposób zmieniały się potrawy, niczym pory roku, co zachwyciło nieskończenie generała Dąbrowskiego, który winszował Wojskiemu zdolności.
      W trakcie jedzenia pojawiają się następni goście, między innymi Maciek, zwany Kurkiem na kościele, który zjawia się na czele szlachty zaściankowej. Sędzia wita go i prosi do stołu, a Maciek Dobrzyński, jest po prostu rad, iż może ujrzeć najprzedniejszych dowodzących wojsk polskich. Po to oczywiście przyjechał i ku jego zdziwieniu Dąbrowski rozpoznaje w nim kościuszkowskiego rębacza. Generał chciał również zaznajomić się z właścicielem sławetnego Scyzoryka, toteż przybywa Klucznik i pokazuje mu swój rapier. Gerwazy darował swój rapier Kniaziewiczowi, a Dąbrowski spytał, dlaczego Maciek jest taki naburmuszony. Maciek odpowiedział, że Polska życzy sobie polskiego bohatera i polskiego wojska. Ganił bezkrytyczną wiarę w pomoc Napoleona i zdecydowanie reprezentował pogląd, że Polsce niezbędny jest po prostu wódz-Polak. Doprowadziło to do nerwowych półszeptów pośród zebranej młodzieży, lecz Sędzia szybko przerwał te swary, głosząc przybycie ostatniej, długo wyczekiwanej pary.
     Weszła trzecia para narzeczonych, blisko Rejenta kroczyła Telimena. Rejent odziany był nowocześnie, po francusku, co zagwarantowała sobie w intercyzie Telimena. Maciek, dostrzegając tak wystrojonego Rejenta, nazwał go głupim i wyszedł bez pożegnania, po czym wsiadł na konia i wrócił do zaścianka. Blady ze zdziwienia Hrabia rozpoznał narzeczoną Rejenta i wyrzucił jej niewierność, powiadał, iż ufał jej słowom i dzierżył cały czas jej wstążkę. Nie chciał umożliwić jej ślubu z Rejentem, więc Telimena spytała Hrabiego, czy ją kocha i czy chce zaraz stanąć na ślubnym kobiercu, albowiem nie jest jeszcze żoną Rejenta. Hrabia, słysząc to proste dla niego zapytanie, był zawiedziony i powiadał, że nie ma intencji kłócić szczęścia Telimeny. Zwrócił swoją uwagę na Podkomorzankę, odwracając pełne żalu i pogardy oczy od wiarołomnej kochanki.
     Tymczasem Tadeusz prosił Zosię o pilną poradę, w bardzo ważnej kwestii. Chodziło mianowicie o uczynienie wolnymi ich przyszłych podwładnych. Powiadał, że chłopi są też jej poddanymi, a w tej chwili, gdy ich ziemia ojczysta jest wolna, powinni dać wolność także włościanom, bowiem i oni są tego godni. Decyzja ta wpłynie jednak na ich stan majątkowy i będą zmuszeni prowadzić życie ziemiańskie. Zosia zgodziła się z nim i przekonywała go, iż jest z tego powodu wielce rada, zapewniła też, że umie doglądać domu i bardzo szybko nauczy się wszystkiego, co jest potrzebne do prowadzenia gospodarstwa. Gerwazy był mimo wszystko zdegustowany ich decyzją, wolał, aby chłopom przyznać szlachectwo i rodowe herby pary młodej. Pleban z rozkazu Sędziego stał na stole i oznajmiał decyzję Tadeusza, a chłopi radowali się i wiwatowali na cześć Zosi i Tadeusza, którym byli od tej chwili dozgonnie wdzięczni. Wszyscy wpadli w promienne nastroje, w spół weseląc się wraz z narzeczonymi.
     Za moment jednak zainteresowanie wszystkich skupiło się na grajkach, a przede wszystkim na Jankielu, który był powszechnie uznawany za perfekcyjnego cymbalistę. Zakłopotany Żyd nie chciał jednakże z początku koncertować, lecz uległ prośbie Zosi, która przypomniała mu, że niejednokrotnie przyrzekał grać na jej weselu. Ponieważ Jankiel nieprawdopodobnie lubił Zosię, po chwili zaczął swą nieziemską grę. Spod pałeczek wydobywały się skoczne brzmienia Poloneza Trzeciego Maja, ale w pewnej chwili rytm został zmącony jakimś nieczystym dźwiękiem, brzmiącym jak syczenie węża, przejmującym wszystkich dreszczem. Głos ten jako Targowicę rozpoznaje Gerwazy i wkrótce zrywa się ze świstem struna zło wróżąca. Następnie już umiarkowanym rytmem wygrywał Jankiel nieobcą wojsku przyśpiewkę o niedoli żołnierskiej. Koncert zamyka nutami Mazurka Dąbrowskiego, po którym sam Dąbrowski Jankielowi rękę podawał i dziękował, a stary Żyd ściągnąwszy czapkę pocałował wodza w rękę. Po występie Jankiela Podkomorzy dał sygnał, że „Poloneza czas zacząć”.
     Podkomorzy z Zosią prowadzili w sposób profesjonalny pierwszą parę, ale przyszła panna młoda była rozchwytywana również przez innych tancerzy. Skończyła tańce, gdy złączyła się w parę z Tadeuszem i lękając się kolejnych zmian partnerów poszła do stołu ponapełniać gościom kielichy. Ogólna radość nie stosuje się do wyłącznie jednej postaci, kaprala Saka Dobrzyńskiego, dawnego zalotnika Zosi, na śmierć w niej zadurzonego, który ani nie słucha kapeli, ani nie tańczy. Słońce zaczynało już zachodzić, wieczór był pogodny i uroczy, a szlachta stale piła i wiwaty wznosiła. Dzieło kończy się w atmosferze wesołości i ucztowania, natomiast ostatnie słowa narratora poniekąd uautentyczniają relację, czyniąc z podmiotu mówiącego obserwatora opisanych zdarzeń: „I ja tam z gośćmi byłem, miód i wino piłem, / A com widział i słyszał, w księgi umieściłem”. 
Epilog
     Część dzieła, w rzeczywistości nigdy nieukończona przez Mickiewicza, napisana w nieznacznie odrębnym tonie niż całość Pana Tadeusza. Ma charakter refleksyjno – melancholiczny i stanowi charakterystyczne wyjaśnienie do zdarzeń przedstawionych w poemacie. Mickiewicz w wewnętrznej ucieczce do „kraju lat dziecinnych” dostrzega sposób na oddalenie się od tego, co obce i nienawistne i konfliktów, które coraz bardziej dzielą polską emigrację. Wyobrażenie dawnej świetności własnej kraju, odciągające, chociaż na jakiś czas, od świadomości przelanej krwi, od myśli o byciu niepożądanym gościem na obczyźnie, jest przypomnieniem, iż swego czasu ziemia jego ojców była wolna i potężna. Miał to być świat niezmieniony biegiem zdarzeń, „święty i czysty”. Przypomina sobie szczęśliwy, biedny, ciasny, lecz własny kraj, gdzie wszystko było własnością Polaków. Podmiot liryczny marzy o tym, ażeby „te księgi zbłądziły pod strzechy”, by stały się znane każdemu, nawet „wieśniaczkom, kręcącym kołowrotki”. Wspomina jak za jego czasów na chłopskich zabawach czytano na trawie, tłumaczono przy tym trudniejsze rzeczy młodszym Polakom i chwalono to, co estetyczne, a wszystkie potknięcia wybaczano. A młode pokolenie zazdrościło pisarzom reputacji, która wzniosła się pośród puszcz i pól.

Powyższy tekst streszczenia jest chroniony prawami autorskimi: Michał Ziobro, Crib.pl
Wszelkie Prawa Zastrzeżone.

POWRÓT POSŁA - STRESZCZENIE, CHARAKTERYSTYKA, OPRACOWANIE

Streszczenie

Pokojowa Agata i lokaj Jakub nakrywają do stołu. Opowiadają o wyjątkowej gadatliwości Starosty oraz Starościny podczas ostatniej kolacji. Wspominają, także zmarłą żonę Starosty, która znacznie różniła się od obecnej.


Julian Ursyn Niemcewicz

Powrót Posła

POWRÓT POSŁA - STRESZCZENIE SZCZEGÓŁOWE - STRESZCZAJ SIĘ Z NAUKĄ

AKT I

SCENA 1

                Pokojowa Agata i lokaj Jakub nakrywają do stołu. Opowiadają o wyjątkowej gadatliwości Starosty oraz Starościny podczas ostatniej kolacji. Wspominają, także zmarłą żonę Starosty, która znacznie różniła się od obecnej. Była uosobieniem dobra oraz bardzo dobrą gospodynią, co znalazło odzwierciedlenie w jej córce Teresie. Poznajemy sylwetkę kobieciarza Szarmanckiego, który zaczepia każdą kobietę, włącznie z pokojową Agatą. Kilka razy próbował ją pocałować, co nie przeszkadza mu starać się o rękę Teresy. Agata mimo tego, iż wcześniej jej osobą wykazywał zainteresowanie bogaty Podstarości, wyznaje swą miłość Jakubowi. Oboje zgadzają się, że będą ze sobą szczęśliwi.

SCENA 2

                Podczas herbaty Starosta zanudza Podkomorzynę mówiąc o polityce. Twierdzi, iż najlepiej dla Polski będzie, gdy nie będzie brać czynnego udziału w wojnie i zawrze sojusz z dalekim krajem takim jak: Hiszpania, Portugalia, czy Ameryka. Podkomorzy otrzymuje list od syna, Walerego, posła na sejm. Pisze, iż niebawem wraca do domu. Jego radość przerywa Starosta Gadulski narzekając na zmiany dokonane w kraju. Uważa, że nadal powinno istnieć Liberum Veto, nie popiera wprowadzenia Praw Człowieka, chce, aby kadencja sejmu trwała kilka tygodni, a nie dwa lata. Podkomorzy ma zupełnie inne spojrzenie na politykę. Nie kieruje się względami jednostki i myślą o jak najszybszym wzbogaceniu się, lecz patrzy na interes całego narodu. Wykazuje korzyści płynące z reformowania kraju. Starosta, widząc jakie różnice poglądów są między nimi, stwierdza, że ślubu Teresy z Walerym nie będzie.

SCENA 3

                Starościna przysyła bilecik, w którym pisze po francusku, że nie przyjdzie na śniadanie, gdyż boli ją głowa. Podkomorzy wykazuje swoją dezaprobatę w stosunku do sposobu edukowania kobiet. Uważa, że niedopuszczalnym jest to, że dużo osób lepiej mówi po francusku, niż po polsku. Według Podkomorzego zbyt wiele wagi przywiązuje się modzie, zapominając o nauce historii Polski. Krytykuje ludzi zafascynowanych innymi krajami. Starosta znów nie zgadza się ze swoim rozmówcą i zdradza, że ożenił się ze Starościną dla pieniędzy.

SCENA 4

                Do pokoju wchodzi Teresa. Podkomorzy, pod którego dachem wychowuje się dziewczyna, stwierdza, iś kocha ją jak własną córkę. Starosta zdradza, że wolałby mieć syna, gdyż w razie zawarcia małżeństwa nie musiałby wnosić posagu. Ponadto syn mógłby na niego pracować. Jak widać Starosta po raz kolejny kieruje się wyłącznie pieniędzmi.

SCENA 5

                Teresa zostaje sama. Jest szczęśliwa, iż niedługo ujrzy swego ukochanego Walerego. Zamierza go poślubić.

SCENA 6

                Dochodzi do rozmowy Szarmanckiego z Teresą. Kobieciarz chwali się swoim frakiem, opowiada o swych częstych wyjazdach do Warszawy i Anglii. Wykazuje swą próżność. Próbuje namówić Teresę na ślub, jednak jako argumentów używa swego majątku, częstych wyjazdów, wizyt w drogich sklepach, co niespecjalnie interesuje Teresę.

SCENA 7

                Szarmancki uważa, że Teresa tylko pozornie nie zgadza się na małżeństwo, a w rzeczywistości szaleje za nim, gdyż jest bardzo dobrą partią. Niestety jest w błędzie.

SCENA 8

                Walery wraca do domu. Wszyscy wychodzą przed dom , aby go przywitać. Starosta uważa, iż to nie przystoi, aby wychodzić po syna.

SCENA 9

                Wszyscy serdecznie witają Walerego. Ojciec jest dumny z tego, że jego syn jest posłem. Starosta wykazuje umiarkowaną radość, daje do zrozumienia, że czeka na wiele rozmów na tematy polityczne. Walery nie zastaje żadnego ze swych braci, gdyż najmłodszy poszedł do wojska, a średni zasiada w cywilnej komisji.

AKT II

SCENA 1

                Teresa w duchu zastanawia się dlaczego Walery jeszcze do niej nie podszedł. Była mu przecież wierna przez cały czas.

SCENA 2

                Młodzi wyznają sobie dozgonną miłość. Uczucie, które trwa od dzieciństwa ani trochę nie ustało. Teresa skarży się ukochanemu, że ojciec i macocha chcą wydać ją za Szarmanckiego. Walery jest gotów zrezygnować z posagu i wszelkich pieniędzy dla swej ukochanej. Dziewczyna przed wyjściem na spotkanie ze Starościną, wręcza Waleremu własnoręcznie po kryjomu uszyty pas, jako dowód miłości.

SCENA 3

                Walery ogląda pas. W oddali słychać kroki Szarmanckiego.

SCENA 4

                Szarmancki uściskuje Walerego. Zaczyna przechwalać się swoimi wyjazdami oraz ucztami, na których bywał. Dziwi się, że na żadnej z nich nie spotkał wcześniej Walerego. Odwiedzał także inne kraje, jak Paryż, czy Anglia. Obchodziła go jednak tylko zabawa,  moda i kobiety. Gdy w Paryżu zaczęły się walki, natychmiast wyjechał do innego kraju. Nie interesowały go sprawy państwa, nudzi go siedzenie w sejmie i naprawianie państwa. Waleremu natomiast nie podoba się taki styl życia, on ma inne zasady. Nie imponują mu opowieści o kobietach, które kochały się w Szarmanckim. On ma swą jedną, jedyną.

SCENA 5

                Kozak na polecenie Szarmanckiego przynosi pełno pierścionków i zdjęć, będących pamiątkami po byłych kobietach. Kobieciarz opowiada o swych podbojach oraz, że większości kobiet nawet nie kochał. Walery poucza Szarmanckiego, że to złe zachowanie, gdyż nie wolno krzywdzić i zwodzić tak kruchych istot. W odpowiedzi Szarmancki pokazuje Waleremu portret Teresy. Ten nie może uwierzyć, że ona mogła być z takim kobieciarzem. Szarmancki jednak uparcie twierdzi, że Teresa go zdradza.

SCENA 6

                Wchodzi Starościna rozzłoszczona, że została obudzona.

SCENA 7

                Szarmancki próbuje wkupić się w łaski Starościny. Twierdzi, że Walery nie potrafi kochać, gdyż źle pojmuje to uczucie. Starościna opowiada historię swej pierwszej miłości, jak to kochała się w Szambelanie, wbrew swoim rodzicom. Mówi, że zawsze kieruje się w swym życiu miłością. Daje Szarmanckiemu do przeczytania kartkę, na której znajduje się „Elegia na śmierć Szambelana”. Dowiadujemy się z niej, że ukochany zmarł w wypadku, wypadając z powozu. Starościna długo rozpaczała, rozważała nawet wstąpienie do zakonu, jednak nie pozwolili na to rodzice. Szarmancki wykorzystując okazję zapewnia, że to właśnie jego kocha Teresa, a z Walerym będzie się tylko nudzić. Tym też zyskuje sobie przychylność Starościny.

SCENA 8

                Starościna jest szczęśliwa, że chociaż Teresie uda się wyjść za kogoś z miłości, co jej nie było dane za młodu. Pogrążając się w rozpaczy, czyta „Myśli nocne” Junga.

SCENA 9

                Starosta zastaje swą żonę płaczącą. Radzi jej, aby nie czytała takich książek, ponieważ przez nie wpada w zły nastrój. Ona natomiast odpiera, że jeśli mu się nie podoba to mogą się rozwieść. Starosta po szybkiej kalkulacji zauważa, że mu się to nie opłaca, gdyż żona wzięłaby połowę majątku. Natychmiast obraca wszystko w żart. Gadulska informuje męża o zamiarach Szarmanckiego i prosi, aby nie robił mu przeszkód na drodze do związku z Teresą. Według niej młodziana nie interesuje posag, ku uciesze Starosty. Starościna udaje omdlenie, dzięki czemu udaje się jej przekonać męża do zrobienia kaskady w miejscu dawnej dochodowej karczmy Żyda i młyna.

AKT III

SCENA 1

                Teresa rozmawia z Agatą. Dowiaduje się, iż Szarmancki zatrudnił niemieckiego malarza, aby namalował ją z ukrycia. Ponieważ malarz nie otrzymał zapłaty, rozpowiedział wszystkim w mieście o zajściu. W ten sposób wyjaśniła się zagadka portretu Teresy oraz powodów zazdrości Walerego.

SCENA 2

                Walery jest zły na siebie, że dał wiarę tak obrzydliwemu podstępowi i postanawia porozmawiać z ukochaną.

SCENA 3

                Walery przeprasza swą ukochaną za to, że w nią zwątpił. Ukochana od arzu wybacza mu. Teraz na ich drodze do szczęścia stoją tylko Gadulski i jego żona. Walery zobowiązuje się udać do nich w celu przekonania ich do powierzenia mu ręki córki.

SCENA 4

                Młodzi proszą Podkomorzynę, aby pomogła im przekonać Starostów do zmiany zdania. Ponieważ zawsze przychylnie patrzyła jak ich związek rozwijał się latami, postanawia wstawić się za Walerym u Starościny.

SCENA 5

                Podkomorzy rozmawia ze Starostą o wolnej elekcji. Ten pierwszy jednak cały czas próbuje skierować rozmowę na sprawy domowe i przekonać rozmówcę do powierzenia córki Waleremu. Okazuje się, że dawniej istniała pomiędzy nimi umowa, że Walery ożeni się z Teresą. Gadulski jednak uważa, że były to stare czasy, a umowy nie ma na piśmie. Teraz Podkomorzy ma mniejszy majątek, a gdy jego synowie wrócą to majątek podzieli się na trzy części, co nie będzie wystarczające. Walery oświadcza, że jest gotów zrezygnować z całęgo majątku dla Teresy. Gadulski jednak wydaje się nieprzejednany. Nie chce mieć zięcia, który nie zgadza się z nim niemal w żadnym aspekcie.

SCENA 6

                Starościna, wchodząca do pokoju, dowiaduje się, że Teresa nie chce wyjść za Szarmanckiego. Po chwili zdanie zabiera sam Szarmancki i pyta Gadulskiego o posag oraz kiedy zostanie spisana intercyza. Rozwścieczony Starosta oświadcza, że z tym mężczyzną ślubu nie będzie. Walery każe kobieciarzowi oddać portret jego ukochanej. Obrażony Szarmancki tak też czyni i wychodzi, gdyż równie dobrze może znaleźć sobie inną kobietę. Walery jeszcze raz stara się przekonać Starostę do zgody na ślub z Teresą oraz zapewnia, że rezygnuje z posagu. Tym razem jego starania odnoszą pozytywny skutek.

SCENA 7

                Jakub i Agata uzyskują pozwolenie na ślub od Podkomorzego. Dowiadują się także, że są ludźmi których, pan kocha najbardziej zaraz po swych dzieciach. W nagrodę za ich codzienny trud i wierność przez tyle lat otrzymują wolność osobistą.

Dariusz Trala


PROCES - STRESZCZENIE, CHARAKTERYSTYKA, OPRACOWANIE


Plan Wydarzeń

Plan wydarzeń powieści "Proces" Franza Kafki.


Streszczenie Szczegółowe

Każdego dnia rano Józefowi K. przynosi śniadanie jego gospodyni pani Grubach. Jednak tego dnia kobieta go nie odwiedziła. Józef K. zdziwiony sytuacją postanawia zadzwonić.


 
krzyżacy
Franz Kafka

Proces

PROCES - PLAN WYDARZEŃ - STRESZCZAJ SIĘ Z NAUKĄ

1. Niespodziewane aresztowanie Józefa K.
2.Pierwsza rozmowa z nadzorcą.
3.Sprzeczka z panią Grubach.
4.Kolejne małe przesłuchanie.
5.Zdezorientowanie Józefa K. w wyniku procesu.
6.Odkrycie prawdy w biurze sędziego śledczego.
7.Wizyta Józefa K. w kancelarii sądowej.
8.Przeprowadzka panny Burstner.
9.Przyjazd wuja Józefa K.
10.Pomoc wuja – wizyta i przyjaciela – adwokata Hulda.
11. Spotkanie z fabrykantem – zaoferowanie pomocy u malarza Titorellego.
12.Przedstawienie Józefowi przez malarza trzech możliwości uwolnienia.
13.Józef K. rezygnuje z usług adwokata Hulda.
14.Przejmująca rozmowa Józefa K. z kapelanem więziennym w katedrze.
15.Niespodziewana śmierć Józefa K., umierającego  nie mając świadomości za co.

PROCES - STRESZCZENIE SZCZEGÓŁOWE - STRESZCZAJ SIĘ Z NAUKĄ

Rozdział I

Każdego dnia rano Józefowi K. przynosi śniadanie jego gospodyni pani Grubach. Jednak tego dnia kobieta go nie odwiedziła. Józef K. zdziwiony sytuacją postanawia zadzwonić. Nagle przychodzi nieznajomy mężczyzna, którego JK przyjmuje niezbyt życzliwie. Wchodzi do pokoju pani Grubach , w którym zauważa kolejnego nieznajomego. Dowiaduje się  od niego, że jest aresztowany oraz, że w swoim czasie dowie się wszystkiego ponieważ dochodzenie jest w toku. JK nie wie o co chodzi, nie rozumie jak można kogoś napaść we własnym mieszkaniu. Próbuje sobie to wytłumaczyć jako głupi żart kolegów, z okazji jego 30 urodzin. W pewnej chwili wchodzi pani Grubach, lecz zmieszana od razu wychodzi, albowiem JK nie może być przez nikogo odwiedzany. Strażnicy Franciszek i Willem są jedynie funkcjonariuszami sądowymi i muszą go pilnować 10 godzin dziennie, aż do udowodnienia winy. W końcu ubrany na czarno udaje się do nadzorcy, przez którego zostaje wezwany do sąsiedniego pokoju, zamieszkiwanego przez pannę Burstner. JK w rozmowie z nadzorcą dopytuje się kto go oskarża?, jaka władza prowadzi dochodzenie?, niestety nie otrzymuje odpowiedzi. Nie może znaleźć najmniejszej winy, o którą można by go oskarżyć. Dowiaduje się, iż mimo aresztowania może wykonywać swój zawód. Zauważa też stojących w pokoju 3 mężczyzn, którzy okazują się później kolegami z banku, w którym pracuje. Po powrocie wstępuje do pani Grubach, której mieszkanie wróciło już do dawnego stanu. Kobieta przyjęła JK bardzo życzliwie ponieważ jest dla niej najsympatyczniejszym lokatorem. Radzi mu ta sprawą się nei przejmować – co go bardzo cieszy. Jednak do dłuższej rozmowie zauważa bezwartościowość przytakiwań pani Grubach. Postanawia odwiedzić panią Burstner, która niestety wyszła do teatru. Dochodzi do sprzeczki JK z panią Grubach, która dbając o dobrą reputację pensjonatu wytyka pani Burstner, iż spotyka się za każdym razem z innym mężczyzną. Oburzony JK odchodzi i oczekuje powrotu pani Burstner. Po powrocie kobieta zaprasza Józefa K. do swojego mieszkania, które jest już w dawnym stanie, po obecności strażników. Józef K, próbuje jej wytłumaczyć i przeprosić za cały nieład jaki panował tego ranka w jej pokojach. Nagle przeraża ich hałas zza ściany, gdzie wprowadził się siostrzeniec pani Grubach.



Rozdział II

Pewnego dnia Józef K. zostaje telefonicznie powiadomiony, że w najbliższą niedzielę na nieznanej dla niego ulicy ma odbyć się małe przesłuchanie w jego sprawie. Józef dostaje jednocześnie zaproszenie od dyrektora banku, w którym pracuje na rejs żaglówką, co go bardzo miło zaskoczyło. Musi jednak odmówić ze względu na przesłuchanie. Józef nie zostaje poinformowany, o której godzinie ma się odbyć przesłuchanie dlatego wybiera dziewiątą ponieważ wszystkie sądy o tej godzinie rozpoczyna swoją pracę. Nadchodzi niedziela, Józef udaje się na wskazane przedmieście, dochodzi do ulicy Juliusza. Próbuje odnaleźć wyznaczone miejsce, lecz wszystkie budynki wyglądają jednakowo. Wchodzi przez bramę wjazdową, a następnie kieruje się do jednej z wielu klatek. Zrezygnowanemu mężczyźnie w końcu otwiera drzwi pewna dziewczyna, która prowadzi go do sąsiedniego pokoju. Zgromadzonych jest tam wielu ludzi ubranych na czarno. Józefowi przypominało to jakieś polityczne spotkanie dzielnicy. Po chwili sędzia śledczy zwraca na niego uwagę, wypomina mu spóźnienie. Józef postanawia więcej obserwować niż mówić, dlatego rezygnuje z obrony za spóźnienie. Sędzia decyduje się przesłuchać aresztanta. Na pytanie czy Józef jest malarzem pokojowym odpowiada przecząco. Zaczyna całą sprawę uznawać za pomyłkę. W trakcie swojej wypowiedzi uderza pięścią w stół. Oznajmia, że za wszystko odpowiedzialna jest jakaś organizacja, która zatrudnia przekupionych strażników, nadzorców, sędziów śledczych, oraz utrzymuje biurokrację mającą za cel aresztowanie niewinnych osób i wdrażanie przeciw nim bezsensownych dochodzeń. Nagle jego mowę przerywa krzyk. Na sali zauważa jakiegoś mężczyznę ciągnącego w kąt praczkę. Chce jej pomóc, lecz tłum zastępuje mu drogę. Spostrzega, że wszyscy traktują jego aresztowanie poważnie. Postanawia wyjść lecz drzwi blokuje mu sędzia śledczy, który informuje go o pozbawieniu korzyści wynikających z przesłuchania. Józef K. jednak ku zdziwieniu wszystkim wyśmiewając obecnych opuszcza salę.

Rozdział III

Mimo ostatniego zajścia Józef oczekiwał na kolejne wezwanie na przesłuchanie. Gdy jednak to nie nadchodzi, postanawia sam wybrać się w to samo miejsce. Zastaje praczkę, od której dowiaduje się, że tego dnia posiedzenie się nie odbywa. Dziwi się gdy kobieta mówi mu, iż ma męża, który jest woźnym sądowym oraz, że to mieszkanie jest ich własnością, lecz muszą je wynajmować sędziemu na czas posiedzeń. Praczka zwierza się również, iż człowiek który obejmował ją na Sali prześladuje ją od dawna. Ona musi się na to godzić, ponieważ w przeciwnym wypadku zarówno ona jak i jej mąż straciliby pracę. Na prośbę Józefa kobieta pozwala mu oglądnąć książki sędziego. W  powieści pt: „Plagi jakie musiała znosić Małgosia od swojego męża Jasia” zauważa nieprzyzwoite obrazki nagiej kobiety i mężczyzny. Zastanawia się jak ktoś studiujący takie książki może go sądzić. Praczka oferuje mu pomoc ponieważ dobrze zna tych urzędników. Ten jednak odmawia ponieważ uważa, iż należy ona do społeczności, którą on musi zwalczać. Prosi jednak by ta poinformowała sędziego, że nie da się skłonić do żadnego przekupstwa. Kobieta wspomina mu również o staraniu się sędziego o jej względy i podarkach dla niej. Nagle do pokoju wchodzi Bertold – student, na którego każde kiwnięcie praczka musiała się stawiać. Zaczął ją natarczywie obściskiwać. Józef pozbywa się wątpliwości co do tej kobiety, która istotnie mu się podoba, zauważając naganne zachowanie studenta. Postanawia mu przeszkodzić, lecz ten bierze ją na ręce i szybko odchodzi do sędziego. Józef wściekły na kobietę nie może przeboleć zawodu. Idąc za nimi na strych zauważa napis „Wejście do kancelarii sądowych”. Spotyka męża praczki, który prosi o pomoc, by napaść na studenta, by dać mu nauczkę, aby zostawił jego żonę w spokoju. Wchodzą do kancelarii, gdzie znajduje się wielu oskarżonych. Po chwili Józef chciał wyjść, lecz nagle zasłabł. Pomaga mu dziewczyna pracująca w tym miejscu. Wyjaśnia, iż mogło to być spowodowane nieczystym powietrzem, jakie tu panuje i że i spotyka to każdego, kto odwiedza to miejsce po raz pierwszy. Do wyjścia odprowadza go mężczyzna – elegancko ubrany, który okazuje się być informatorem, gdyż Józef nie był w stanie wyjść o własnych siłach. Nie może zrozumieć tej nagłej zmiany w jego zdrowiu, ponieważ takiej niespodzianki jeszcze nie doznał. Po wydostaniu się z kancelarii czuje się znacznie lepiej.  



Rozdział IV

Za wszelką cenę próbuje się skontaktować z panną Burstner. Nie przynoszą skutku wysiadywania do nocy, wczesne wstawanie ani listy. W końcu pewnego dnia zauważa, jak nauczycielka francuskiego, panna Montag, mieszkająca w pensjonacie pani Grubach przeprowadza się do pokoju pani Burstner. K. postanawia wypytać się o całą sprawę pani Grubach. Kobieta jest szczęśliwa, gdyż dostrzega, że Józef nie ma jej już za złe ostatniego zajścia. K coraz bardziej rozdrażniony jest hałasem towarzyszącym przeprowadzce. Nagle do domu puka służąca, informując go, iż panna Montag chce się z nim spotkać w jadalni. K. przebrawszy się, udaje się na spotkanie. Panna Montag przekazuje, iż jej przyjaciółka panna Burstner nie zgadza się na osobistą rozmowę z nim, gdyż twierdzi, że byłaby ona bezsensowna i nieprzynosząca nikomu korzyści. Nagle do jadalni wchodzi kapitan, Lanz i wita się z panną Montag. K. wychodzi pragnąc sprawdzić czy panna Burstner jest w pokoju. Otwiera drzwi lecz nie zastaje nikogo.



Rozdział V

Kolejnego dnia K. wracając z pracy, słyszy odgłosy dochodzące z rupieciarni. Znajduje tam trzech mężczyzn, w tym Franciszka i Willema, oraz jednego, trzymającego w ręku rózgę. Dowiaduje się od nich, iż mają być wychłostani, dlatego, że K. złożył na nich skargę sędziemu śledczemu, iż chcieli oni Józefowi zabrać podczas pilnowania ubrania. K. tłumaczy, iż nie miał na celu ściągnięcia na nich kary, że o niczym nie wiedział. Proponuje siepaczowi wynagrodzenie za wypuszczenie tych ludzi, na co siepacz nie zgadza się, obawiając się doniesienia również i na niego. Franciszek próbując ratować się zrzuca całą winę na Willema. Siepacz zaczyna jednak chłostanie od Franciszka. K. martwił fakt, iż nie mógł przeszkodzić chłoście. Był pewny, że gdyby Franciszek nie krzyczał, znalazłby prawdopodobnie jeszcze sposób do przekonania siekacza. Wiedział dobrze, że był on nieprzejednany, gdyż oczekiwał podwyższenia łapówki. K. poprzysiągł sobie powrócić do tek sprawy, by ukarać prawdziwych winowajców – wysokich urzędników. Kolejnego dnia K. ponownie zagląda do rupieciarni, lecz zamiast oczekiwanej ciemności widzi sytuację identyczną jak wcześniej. Zrozpaczony prosi woźnych o posprzątanie tego miejsca.





Rozdział VI

Któregoś dnia do Józefa przyjeżdża wuj, który zazwyczaj w ciągu jednodniowego pobytu w stolicy nie może pominąć żadnego interesu ani przyjemności. Wuj którego K. nazywał „upiorem z prowincji” był jego opiekunem. Okazuje się jednak, iż wuj przyjechał w sprawie procesu K. , o którym nie dawno się dowiedział od Erny – córki . Nie może uwierzyć w to, że K. który był chlubą rodziny może stać się jego hańbą, oraz nie może zrozumieć jego obojętności w sprawie procesu. Postanawia mu pomóc, wykorzystując fakt, iż ma wiele cennych kontaktów z wpływowymi osobami. Razem udają się w miejsce nie daleko sądu, do adwokata Hulda – przyjaciela wuja, który jak się okazuje ma chore serce. Opiekuje się nim pielęgniarka – Leni. Dziewczyna nie chce zostawić samego chorego na rozmowę z gośćmi, lecz po upomnieniu adwokata wychodzi. Huld słyszał o sprawie K. znacznie wcześniej, gdyż będąc adwokatem, obraca się w sferach sądowych i słyszy wiele procesów a ten szczególnie zapamiętał. W pewnej chwili w pokoju zauważają siedzącego od dłuższej chwili dodatkowego gościa – dyrektora kancelarii, który również włącza się do rozmowy. K. służył im wyłącznie jako słuchacz, dlatego też słysząc obok pokoju dźwięk stłuczonej porcelany szybko wybiega. Okazuje się, iż to celowo wywołała go pielęgniarka. Razem udają się do gabinetu adwokata „ubogich”, gdzie dziewczyna wypomina mu jego nieustępliwość oraz oferuje mu pomoc. Pewna faktu, iż K. wybrał ją zamiast Elzy daje mu klucz by mogli się spotykać. Józef za swoją nieobecność dostaje naganę od wuja Alberta, który wytyka mu jakiekolwiek chęci działania i obojętność, oraz niepotrzebne spędzanie czasu z pielęgniarką.





Rozdział VII


K. coraz częściej myśli o swoim procesie. Zaczyna wątpić czy poczynania adwokata przyniosą jakieś korzyści. Huld jednak ma nadzieję, że uda mu się pomóc K., poprzez przygotowany przez niego wniosek. Opowiada Józefowi również o postępowaniu sądowym, które na ogół otrzymywane jest w tajemnicy przed publicznością i samym oskarżonym, oraz, że główną wartością obroną są nadal osobiste kontakty adwokata. Huld zaznacza, że u dyrektora kancelarii nie można już nic wskórać poprzez bezczelne zachowanie się wobec niego. K. widząc wychwalanie swoich zasług przez Hulda, zauważa jednak, że jego obrona nie jest w dobrych rękach. Postanawia sam napisać podanie, co mu nie przychodzi łatwo. W wyniku wzięcia obrony w swoje ręce, K. zaczyna zaniedbywać obowiązki w banku, co zamierza wykorzystać wicedyrektor, któremu Józef K. zagraża swoją pozycją i sukcesami. Któregoś dnia do K. przychodzi pewien fabrykant w interesach, lecz nie dochodzi do porozumienia. Fabrykant załatwia interes z wicedyrektorem, który zaprasza go do swego gabinetu. Po tej wizycie fabrykant ponownie odwiedza K., gdyż wie o jego procesie od niejakiego Titorellego – malarza. Oferuje mu swoja pomoc. Poleca mu wizytę u Titorellego, który jak się okazuje pracuje dla sądu. Józef zaniedbuje również 3 innych klientów, z czego korzysta wicedyrektor. K. zauważa zagrożenie z jego strony, lecz póki co pierwszorzędny jest dla niego proces. Udaje się do owego malarza i pokazuje mu list napisany przez fabrykanta. Ich rozmowie za drzwiami przysłuchują się młode dziewczyny. K. dowiaduje się, iż malarz swoje stanowisko odziedziczył po ojcu. Uświadamia mu właściwy pogląd na sąd. Przedstawia 3 możliwości uwolnienia: prawdziwe, pozorne i  przewleczenie. Mówi o tym, że sąd jest dla argumentów niedostępny. Malarz zaznacza również, że nigdy wcześniej nie spotkał się z prawdziwym uwolnieniem. Słyszał jedynie legendy. Pozorne uwolnienie polega na poświadczeniu niewinności, zwolnieniu i uzasadnieniu zwolnienia oraz prawdopodobnym ponownym aresztowaniu – co nie satysfakcjonuje Józefa. Przewleczenie natomiast polega na przetrzymywaniu procesu stale w najniższym stadium – czyli oskarżony i jego protektor musieliby pozostawać w stałym kontakcie z sądem. Obie te metody chronią przed skazaniem ale też nie pozwalają na uniewinnienie. Malarz obiecuje dalszą pomoc oraz radzi dokładne przemyślenie możliwości. Józef K. kupuje od niego 3 stare obrazy, które leżały pod łóżkiem, mając na uwadze oferowaną przez malarza pomoc. Wychodząc drugimi drzwiami, zdziwiony zauważa kancelarie sądowe, które mieszczą się na każdym strychu. K. udaje się dorożką do banku, gdzie w swoim biurze chowa obrazy.



Rozdział VIII

W końcu Józef postanawia złożyć adwokatowi wypowiedzenie. Drzwi otwiera mu kupiec Block – który również ma sprawę sądową. Zaprowadza K. do kuchni, gdzie przebywała Leni, która po podaniu zupy Huldowi. Miała u niego zameldować Jozefa. W międzyczasie kupiec zwierza się K. ze swojej tajemnicy, iż wnioski pisane przez Hulda są bezwartościowe ponieważ nie posiadają żadnej treści. Gdy Leni i kupiec dowiadują się o celu wizyty K. u adwokata nie chcą go wpuścić, lecz ten wymyka się im i wchodzi do Hulda, po czym zamyka drzwi na klucz. Informuje go, iż odbiera mu pełnomocnictwo w jego sprawie. Reakcja Hulda, który nie chce zrezygnować z jego procesu za wszelką cenę wydaje mu się dziwna i niezrozumiała. K. tłumaczy, że odkąd Huld zajmował się jego sprawą, nie odczuwał jej istnienia. Adwokat, by udowodnić jak traktuje się innych oskarżonych woła kupca Blocka i upokarza go chełpiąc się swoją władzą. Chce pokazać, że w porównaniu z Blockiem, K. jest dobrze traktowany. Mimo klękania, czołgania się kupca, adwokat nie zwracał na niego uwagi. Zachowanie to budzi wstręt u Józefa. Adwokat twierdzi iż sprawa kupca nie jest przegrana, gdyż w procesie jest bardzo pilny i gorliwie dogląda swojej sprawy, co jest cenione.



Rozdział IX

Któregoś dnia K. otrzymuje w pracy zlecenie, by pokazać kilka zabytków włoskiemu klientowi banku. Zauważa, że owe polecenia miały na celu oddalenie go z biura i skontrolowanie jego pracy lub uważano go za zbędnego w biurze. W dzień przyjazdu gościa K. udaje się znacznie wcześniej do pracy, aby być do dyspozycji. Odbywają rozmowę po włosku, w której K. nie może się za bardzo połapać, lecz sytuację ratuje dyrektor. Wloch wysuwa propozycję, aby zwiedzić tylko katedrę, gdyż na wszystkie zabytki nie ma czasu. Umawiają się na godzinę 10.00. K. przed udaniem się na spotkanie powtarza kilka przydatnych zwrotów. Na spotkanie stawia się punktualnie, lecz nie zastaje tam Włocha. W między czasie ogląda album z zabytkami, a następnie obrazy przyświecając sobie latarką. Nagle w świątyni zauważa sługę kościelnego, który próbuje mu coś przekazać. Dostrzega również księdza, podążającego na ambonę. Gdy K. postanawia wyjść z katedry, nagle słyszy jego imię wypowiedziane przez księdza – który okazuje się być kapelanem więziennym, który celowo kazał sprowadzić go do świątyni. Informuje K., iż jego proces raczej nie zakończy się korzystnie, gdyż uważają Ga za winnego. W końcu ksiądz schodzi z ambony i opowiada Józefowi przypowieść o chłopie, który pragnął dostać się do budynku sądu (prawa), do którego wejścia bronił odźwierny. Chłop, o tym, że wejście było przeznaczone tylko dla niego dowiaduje się dopiero przed śmiercią. Tłumaczy, że ów człowiek sam wybrał oczekiwanie, odźwierny wypełniał tylko obowiązki. Kapelan poprzez przypowieść chciał dać do zrozumienia K., iż nie można ciec przeznaczeniu. Na koniec, przed wyjściem z katedry K. dowiaduje się, iż kapelan należy do sądu.



Rozdział X

W dzień przed 31 urodzinami K. do jego do jego mieszkania niespodziewanie wchodzi 2 mężczyzn. Z początku K. myśli, iż to przebrani aktorzy. Trzymając go mocno za ramiona wychodzą z budynku. K. uświadamia sobie bezcelowość swego oporu. Po drodze spotykają panną Burstner, K. postanawia do końca zachować spokój, rozwagę i rozsądek. W końcu dochodzą do określonego miejsca. Jeden z nich zdejmuje K. surdut, kamizelkę i koszulę. Znajdują kamień blisko kamieniołomu by wykonać egzekucję. Układają na nim głowę K. Wyciągają i szykują wyostrzony nóż rzeźnicki. K. chciał żyć, lecz wiedział doskonale co go czeka i nie mógł uniknąć. Gdy spojrzał po raz ostatni w górę ujrzał okno pobliskiego budynku otwarte przez jakiegoś człowieka, który zza niego wyglądał. Zastanawiał się czy ten ktoś mu współczuł. Lecz nagle poczuł na sobie ręce jednego z mężczyzn, tymczasem drugi wbił mu nóż w serce. Ostatnie co mu przeszło przez myśl to to, że umiera jak pies. Umierał, nie wiedząc za co go skazano i kto go oskarżył.     

        

     

PROCES - WERSJA MINI - STRESZCZENIE

Pewnego dnia z nie widomej przyczyny zostaje aresztowany Józef .K. Jest pilnowany w swoim mieszkaniu przez 2 strażników Franciszka i Willema. W końcu zostaje wezwany do nadzorcy przebywającego w pokoju jego sąsiadki, pani Burstner na rozmowę, lecz niczego się nie dowiaduje, poza tym, że dochodzenie jest już w toku. K. nie może znaleźć najmniejszej winy o którą można by go oskarżyć. Dowiaduje się jednak, że mimo całej sprawy może wykonywać swój zawód. W trakcie wizyty K. u pani Grubach, dochodzi do sprzeczki, gdyż wytyka ona pannie Burstner jej niestosowne zachowanie, co może zaszkodzić reputacji pensjonatu. Po rozmowie K. z panną Burstner, kobieta zgadza się być jego doradcą w sprawie. Pewnego dnia K. otrzymuje wezwanie na małe przesłuchanie w jego sprawie, które ma odbyć się w miejscu dla niego nie znanym. Po żmudnym poszukiwaniu, w końcu pewne drzwi otwiera mu pewna dziewczyna, która prowadzi go na wyznaczone miejsce, gdzie obecnych jest dużo ludzi ubranych na czerwono. K. całą sytuację uważa za fikcję. Uważa, że za wszystko odpowiedzialna jest organizacja, zatrudniająca przekupionych strażników, sędziów, nadzorców, mająca na celu aresztowanie niewinnych osób. Poprzez zajście pewnego studenta z praczką, która była wykorzystywana i musiała się na to godzić w obawie przed stratą posady, K. zauważa iż obecni ludzie również są szpiclami, zwodzącymi nieuświadomionych. Wyśmiewając ich opuszcza salę. K. jednak oczekuje na kolejne wezwanie. Gdy go nie otrzymuje postanawia sam się udać w ostatnio odwiedzone miejsce. Ponownie spotyka praczkę, która pokazuje mu księgi sędziego. Ku zdziwieniu K. są to książki pornograficzne. Zastanawia się jak może być sądzony przez kogoś, kto to studiuje. Nagle wchodzi student – Bertold, przybyły po praczkę, gdyż jest wzywana przez sędziego. K. któremu kobieta się podobała , nie może znieść zawodu. Idąc za nimi dociera do kancelarii sądowych, znajdujących się na strychu. W środku K. słabnie, gdyż nie może znieść panującej tam duchoty, spowodowanej nieczystym powietrzem. Pomaga mu wyjść elegancko ubrany informator. Któregoś dnia K. zauważa, iż do pokoju panny Burstner wprowadza się jej przyjaciółka, pani Montag, która informuje go, że panna Burnstner nie życzy sobie rozmowy z nim, gdyż jest ona bezsensowna. Pewnego dnia w pracy w rupieciarni K. spotyka Franciszka i Willema, którzy mają być wychłostani, w wyniku skargi na nich Józefa u sędziego śledczego. Mimo próby pomocy K. nic nic nie wskórał u siepacza. Któregoś dnia do K. przyjeżdża wuj Albert. Pragnąc mu pomóc w procesie, udają się do jego przyjaciela adwokata Hulda. Wuj po spotkaniu wytyka Jozefowi obojętność i marnowanie czasu z pielęgniarką Hulda. Po pewnym czasie K. zauważa jednak, że jego obrona nie jest w dobrych rękach, gdyż od pewnego czasu sprawy stoją w miejscu. Postanawia sam napisać podanie. Proces pochłania cały jego czas, przez co zaniedbuje obowiązki w banku. Podczas wizyty fabrykanta K. otrzymuje propozycję pomocy u malarza Titirellego. Ów człowiek przedstawia mu 3 możliwości uwolnienia: prawdziwe, pozorne oraz przewleczone. Żadna jednak nie satysfakcjonuje go. Józef K. składa adwokatowi Huldowi wypowiedzenie. Poznaje kupca, Blocka, którego Huld upokarza przed Józefem, chcąc mu pokazać, iż jest lepiej traktowany od kupca. K. zostaje za zlecenie towarzyszenie włoskiemu klientowi banku, podczas zwiedzania katedry. Jednak Włoch nie stawia się na umówione miejsce. W świątyni K. spotyka kapelana więziennego, który informuje K. o jego złej sytuacji, gdyż uważany jest za winnego. Opowiada mu przypowieść, która ma uświadomić K. iż przed przeznaczeniem nie ma ucieczki. W dzień przed jego 31 urodzinami, K. zostaje niespodziewanie zaprowadzony w miejsce, gdzie jak się później okazało ma się odbyć jego egzekucja. Wiedział już doskonale co go czeka, chciał życ, lecz nie mógł nic zrobić, postanowił więc nie stawiać oporu. Zobaczył człowieka wyglądającego przez okno. W końcu wbito mu nóż w serce. K. umierał ze świadomością, że ginie jak pies, nie wiedząc za co i kto go oskarzył.      

ROMEO I JULIA - STRESZCZENIA, CHARAKTERYSTYKA, OPRACOWANIE

Czas i Miejsce

Akcja dramatu Williama Szekspira „Romeo i Julia” rozgrywa się głównie w jednym z włoskich miast, choć tak naprawdę stroje, obrzędy, zwyczaje i kultura przedstawiona w powieści wskazują na któreś z miast Angielskich. 

Streszczenie

Dramat „Romeo i Julia” rozpoczyna się Prologiem. Ma on formę sonetu. Przedstawiona jest tutaj niejako zapowiedź sztuki. Akcja ma się dziać w Weronie, ma przedstawiać dwa zwaśnione rody, między członkami których pojawi się nieszczęśliwa, nieakceptowana miłość. Będzie ona powodem nowego konfliktu między rodzinami, który doprowadzi do tragedii ukochanych. Dopiero śmierć kochanków zakończy spór.


William Shakespeare

Hamlet

ROMEO I JULIA - CZAS I MIEJSCE AKCJI


Akcja dramatu Williama Szekspira „Romeo i Julia” rozgrywa się głównie w jednym z włoskich miast, choć tak naprawdę stroje, obrzędy, zwyczaje i kultura przedstawiona w powieści wskazują na któreś z miast Angielskich. 
Jak podaje sam autor „Rzecz odbywa się przez większą część sztuki w Weronie, przez część piątego aktu w Mantui.”  Tak więc większość wydarzeń rozgrywa się w różnych miejscach Werony, a są one następujące: ulice miasta, plac publiczny, komnaty domu Kapuletów, w ogrodzie Kapuletów, w celi ojca Laurentego, na cmentarzu , w grobowcu Kapuletów. Od tej reguły odstaje jedynie scena I, Aktu V której akcja toczy się na ulicach Mantui.  Poprzez rozmieszczenie akcji w różnych miejscach i w różnej scenerii Szekspir zrywa z występującą w dramatach antycznych zasadą trzech jedności, w tym przypadku z zasadą jedności miejsca.
Czas akcji nie jest dokładnie określony w utworze, jednak podanych jest wiele informacji na podstawie których można by go określić. Podążając za wskazówkami Szekspira możemy dość precyzyjnie określić dni w jakich rozgrywa się akcja utworu. Szekspir w zasadzie dokładnie określa porę dnia i dzień tygodnia każdej ze scen. Można łatwo wywnioskować, iż akcja utworu obejmuje okres od niedzielnego poranka przez pięć kolejnych nocy i dni do piątkowego świtu. Trudniej jest już oszacować miesiąc jednak ze względu na pojawienie się wymiany zdań:
 „Rychło będzie święto Piotra i Pawła?”
 „Za parę tygodni”
Dzień ten przypada 29 czerwca, a więc można by powiedzieć, że mamy do czynienia z którymś z wiosennych bądź wczesno letnich miesięcy. W tekście oryginalnym pytanie pada o święto „Lammastide” przypadające 1 sierpnia.
Określenie roku w którym rozgrywają się wydarzenia jest już bardzo trudne, w zasadzie nie ma żadnych większych wskazówek. Jednak wielu szekspirologów określa, iż wydarzenia miały miejsce w 1591 roku. Data ta wynikać ma z fragmentu:
„(...)Mija teraz
Rok jedenasty od trzęsienia ziemi;
Właśnie od piersi była odsadzona.”
Badacze wskazują tutaj nawiązanie do autentycznego trzęsienia ziemi jakie miało miejsce w 1580 roku. Dodając wspomniane we fragmencie 11 lat otrzymujemy właśnie rok 1591.
Czyli w skrócie powiedzielibyśmy, że akcja toczy się przez pięć kolejnych dni wiosennych(wczesnoletnich) roku 1591.

Michał Ziobro


ROMEO I JULIA - STRESZCZENIE SZCZEGÓŁOWE - STRESZCZAJ SIĘ Z NAUKĄ


Prolog

Dramat „Romeo i Julia” rozpoczyna się Prologiem. Ma on formę sonetu.  Przedstawiona jest tutaj niejako zapowiedź sztuki. Akcja ma się dziać w Weronie, ma przedstawiać dwa zwaśnione rody, między członkami których pojawi się nieszczęśliwa, nieakceptowana miłość. Będzie ona powodem nowego konfliktu między rodzinami, który doprowadzi do tragedii ukochanych. Dopiero śmierć kochanków zakończy spór.

Akt I
Scena I

Na  głównym placu w Weronie rozmawiają dwaj słudzy Kapuleta: Grzegorz i Samson. Samson próbuje przekonać Grzegorza o swojej odwadze i waleczności „Mam zwyczaj bić się szybko, jak mnie kto zaczepi.” Samson mówi, że jest w stanie nawet mordować kobiety Montekich, mówi: „wtłoczę miecz w każdą po kolei.” Grzegorz ostudza nieco jego zapał do walki, nie wierzy do końca w odwagę swego towarzysza. W tem na placu pojawiają się słudzy Montekich: Abraham i Baltazar. Samson z Grzegorzem szukając zaczepki do bójki krzywią się w stronę nieprzyjaciół. Dochodzi do wymiany krótkich, ciętych zdań między stronami. Samson próbuje za wszelką cenę sprowokować Abrahama. Nadchodzi Benwolio, syn Montekich próbuje rozdzielić kłócące się sługi. Wyciąga swój miecz, na ten widok przybiega Tybalt, krewny pani Kapulet, który widząc uniesiony miecz Benwolio wyzywa go do walki. W momencie gdy zaczynają walczyć, zbiegają się mieszkańcy Werony popierający jedni Montekich inni Kapuletich, dochodzi do walk i przepychanek ulicznych. W konflikt w końcu włączają się głowy rodzin Pan Monteki i Pan Kapulet. Na wieść o zamieszkach w mieście, przybywa książę Eskalus wraz z orszakiem  by zaprowadzić porządek. Nakazuje rozejść się i wzywa do siebie Kapuleta, a później Monteka. Grozi karą śmierci osobą które będą wszczynały bójki między zwaśnionymi rodzinami. Wszyscy się rozchodzą. Na placu pozostają państwo Monteki i Benwolio. Państwo Monteki rozmawiają z Benwolio na temat Romea. Benwolio mówi, że widział go w gaju figowym o wschodzie słońcach jednak ten ukrywał się przed nim. Z rozmowy wynika, że Romeo ostatnio dziwnie się zachowuje, wydaje się być przygnębiony  i dużo przebywa w odosobnieniu. Pani Monteki obawia się o jego stan psychiczny.  Gdy nadchodzi Romeo Monteki i Pani Monteki wychodzą ukradkiem, nakazując Benwoliowi wybadać co gnębi duszę Romeo. Ten jednak odpowiada opacznie na stawiane mu pytania, wyjawia jedynie, że powodem jego smutków jest piękna, mądra kobieta niedostępna dla niego.  Z rozmowy wynika, że tajemnicza ukochana albo go nie kocha, albo złożyła jakieś śluby czystości. Ciągłe rozmyślania o niej dłużą czas Romea.

Scena II

Na jednej z ulic Werony spotykają się Kapulet z krewnym księcia Parysem. Kapulet mówi towarzyszowi o groźbie kary jaka spotkała jego i Monteka. Parys uważa, że czas już skończyć te waśnie przecież oba rody wywodzą się ze szlachetnych szczepów. Parys ponownie usiłuje zabiegać o rękę Julii. Jednak Kapulet daje mu do zrozumienia, że jego córka jest jeszcze za młoda na to by myśleć o małżeństwie, ma dopiero 14 lat.  Kapulet wiąże z nią wiele nadziei. Jednak doradza Parysowi, że jeśli chce ją naprawdę zdobyć musi zaskarbić sobie jej serce, ponieważ to od jej decyzji w przyszłości będzie zależało za kogo zostanie wydana. Pan Kapulet wspomina również o wieczornym balu. Zaprasza na niego Parysa, sugeruje że może znajdzie na nim kandydatkę na swoją przyszłą żonę.  Kapulet wysyła służącego z kartką by zaprosił osoby wyszczególnione na liście. W tym miejscu utworu pojawia się komizm sytuacyjny, wynika on z tego, że służący nie umiejąc czytać i nie potrafi skorzystać z ofiarowanej mu listy osób, które ma zaprosić. 
Na ulicy pojawiają się Romeo z Benwolio. Benwolio doradza nieszczęśliwie zakochanemu by swoje rany wyleczył w ramionach innej kobiety. Jednak Romeo go nie słucha. Pojawia się Służący pytający Romea czy umie czytać. Ten mu odpowiada: „Niestety! Umiem w moim przeznaczeniu czytać niedolę.” Po krótkiej rozmowie Romeo decyduje się na odczytanie listy osób, które Służący ma zaprosić na bal. Służący informuje Romeo o tym, że bal odbędzie się w pałacu Kapuletów, oraz że o ile nie jest on z domu Montekich może czuć się na niego zaproszony. Na balu ma być wiele młodych i pięknych panien. Benwolio doradza mu by poszedł na bal, uważa żę dzięki temu zapomni o swojej nieszczęśliwej miłości. Romeo postanawia pójść na bal do znienawidzonego od wieków przez Monteków rodu.

 Scena III

Pani Kapulet prosi Martę by zawołała Julię. Chcę z nią porozmawiać na temat małżeństwa, gdyż już wkrótce skończy czternasty rok życia. Między czasie rozmawia z gadatliwą służącą Martą. Marta opowiada o młodości Julii, o tym jak karmiła ją piersią, opiekowała się nią.  Wspomina tutaj również o trzęsieniu ziemi jakie miało miejsce w Weronie przed 11 laty. Julia na pytanie matki czy zastanawiała się nad wyjściem za mąż odpowiada przecząco.  Pani Kapulet sugeruje Julii by przyjrzała się uważnie Parysowi, który ma być jednym z gości na dzisiejszym balu. Uważa, że byłby to świetny kandydat na męża. Ponadto stwierdza, że wiele panien z Werony będących w jej wieku, zmieniły już swój stan cywilny. Rozmowę przerywa służący, który informuje o nadchodzących gościach.

Scena IV

Romeo, Benwolio, Merkucjo idą na ucztę do domu państwa Kapuletów. Zastanawiają się nad tym co będą robić na balu. Romeo stwierdza, że nie jest skory do tańca i będzie stał cały czas pod ścianą, gdyż jego serce jest z ołowiu i zbyt mu ciąży. Mają ubrane maski, nie dziwi to nikogo gdyż idą na bal maskowy. Merkucjo wciąż namawia Romeo by zatańczył z którąś z panien, tan jednak stwierdza, iż zbyt dotkliwie został ugodzony „śmigłą strzałą” Kupidyna by myśleć dziś o zabawie. Zbliżają sie do Sali. Romeo obawia się, że przekraczając próg domu Kapuletów ściągną na sobie jakieś nieszczęście.

Scena V

Pojawiają się krzątający słudzy, są bardzo zabiegani przygotowują salę do mającego się zacząć balu. Wchodzą goście i pan Kapulet. Gospodarz wita młodzież, która przybyła na bal maskowy. Zachęca wszystkich do zabawy i tańca. Zastanawia się ile czasu minęło od kiedy to on zakładał maskę i tańczył na balu. Spiera się o to ze swoim bratem. Romeo zauważa tańczącą na balu piękną pannę, podpytuje o nią sługę. Zachwyca się pięknem tej dziewczyny, mówi:
„Nie tkneła ziemi wytworniejsza stopa.
Jak śnieżny gołąb wśród kawek, tak ona
Świeci wśród swoich towarzyszek grona.”
Tybalt rozpoznaje głos Romea. Chce przegonić wrogiego Montekę z balu. Powstrzymuje go jednak Kapulet, który nie chce mieć nieprzyjemności oraz zamieszania na balu. Uspokaja go mówiąc, że Romeo nie narusza dobrych obyczajów. Tybalt z trudem tłumi w sobie swoją złość. Romeo podchodzi do Julii, rozpoczyna z nią rozmowę. Następuje pierwszy, a następnie kolejny pocałunek Romea i Julii. Dziewczyna zachwyca się pocałunkiem, mówiąc: „Jak z książki całujesz”.  Marta oznajmia Julii, iż matka ją woła. Romeo dowiaduje się od Marty, że poznana przez niego piękność to córka Kapuletów. W reakcji na tą wiadomość wypowiada słowa:
„Życie me jest więc w ręku mego wroga.”

Benwolio wzywa Romea, a następnie razem wychodzą Bal dobiega końca. Julia pyta Marty czy wie kim jest mężczyzna z którym rozmawiała. Okazuje się że jest to syn Montekich. Wprawia do w smutek i przerażenie Julię:
„Jako obcego za wcześnie ujrzałam!
Jako lubego za późno poznałam!
Dziwny miłości traf się na mnie iści,
Że muszę kochać przedmiot nienawiści.”

Akt II

Prolog
Na scenie pojawia się po raz drugi chór.  Umieszczenie drugiego Prologu wyznacza jakby nowy początek w sztuce. I rzeczywiście z treści wynika, że dawna miłość Romea to tajemniczej Rozaliny umarła, a na jej miejsce narodziła się nowe odwzajemnione uczucie do Julii.  Chór ukazuję również pewną tragedię tej miłości, ponieważ wskazuje na to, że zaistniała ona pomiędzy wrogimi rodami.

Scena I

Jest noc, powrót z balu. Romeo wspina się na mur i spuszcza się po nim do ogrodu Kapuletów. Zauważają to Benwolio i Merkucjo. Wołają Romea szukają go między krzakami w ogrodzi Kapuletów, chcą go powstrzymać przed szaleństwem. Dziwią się cóż za uczucie oślepiło tak młodzieńca.

Scena II

Romeo podchodzi pod balkon Julii od strony ogrodu. Wygłasza w uniesieniu swój monolog miłosny o ukochanej. Uwielbia jej piękno po tym jak ukazuje się ona w oknie. Julia wzdycha Romeo ciągnie dalej swój zachwyt, prosi by przemówiła. Ona odpowiada:
„Romeo! Czemuż ty jesteś Romeo!
Wyrzec się swego rodu, rzuć tę nazwę!
Lub jeśli tego nie możesz uczynić,
Przysięgnij wierny być mojej miłości,
A ja przestanę być z krwi Kapuletów.”
Julia smutnieje, że musi kochać odwiecznego wroga Montekę. Żali się nie wiedząc, że słyszy ją ukochany. Nawołuje by Romeo wyrzekł się swego pochodzenia. Ten dla niej gotów jest stać się kim kolwiek innym. Julia zastanawia się nad tym jak jej kochankowi udało się przekroczyć wysoki mur ogrodu. (Mur ten symbolizuje pewną granicę jaka uniemożliwia zaistnienie miłości pomiędzy członkami zwaśnionych rodów) Romeo mówi, że pokonał go na skrzydłach miłości, które bezpiecznie go nad nim uniosły. Julia wyraża zaniepokojenie, ostrzega Romeo by uważał na straże. Ten jednak się ich nie obawia. Choć wie, że gdyby go ktoś znalazł w ogrodzie grozi mu śmierć. Boi się jedyni, że mógłby stracić ukochaną nie przezwyciężając trudności, które napotyka ich miłość. Julia prosi Romea by złożył jej śluby miłości. Romeo przysięga na księżyc na niebie. Julia jednak mówi, że księżyc nie jest stały bo co tydzień zmienia kształt swej tarczy.  Zapowiada, że wyśle następnego dnia posłańca, któremu Romeo będzie miał złożyć list miłosny. Julia cieszy się z wizyty ukochanego jednak musi już odejść, żegna ukochanego i liczy na rozkwitnięcie łączącej ich miłości. Romeo prosi jeszcze o odwzajemnienie przysięgi przez Julię. Julia mówi, że już ofiarowała zapewnienia o swej miłości, jednak może je cofnąć by powtórzyć znowu.  Przekonuje Romea, że jej miłość jest głęboka jak morze.  Zbliża się służąca Marta. Kochankowie wypowiadają jeszcze pośpiesznie kilka zdań. Julia przerywa wypowiedzi słowami „Zaraz!”, odpowiadając w ten sposób na wołania służącej.  Informuje Romea, że posłaniec przyjdzie do niego o 9. Romeo postanawia zasięgnąć porad u ojca Laurentego, idzie w stronę jego celi by zwierzyć się ze swoich problemów.

Scena III

Akcja tej sceny rozgrywa się w celi ojca Laurentego. Wschodzi słońce, nastaje poranek. Zakonnik wita nowy dzień. Bierz koszyk, ma zamiar iść nazbierać ziół: „Roślin tak zbawczych, jak zgubnych dla zdrowia.”  Przychodzi Romeo. Laurenty pozdrawia, przybysza. Uważa, że musi mieć poważne problemy skoro o tak wczesnej porze przychodzi. Przypuszcza, że nie spał cała noc. Ojciec obawia się, że Romeo spędził noc u Rozaliny. Jednak Romeo dementuje te przypuszczenia:
 „To imię
W pamięci mojej wiecznym snem już drzemie”
 Romeo opowiada o balu, o tym, że poznał tam Julię. Żali się, że na drodze jego miłości staje spór z Kapuletami. Prosi o udzielenie sakramentu ich związkowi. Ojciec Laurenty dziwi się, że Romeo tak szybko zapomniał o Rozalinie, wyrzuca mu niestałość w miłości. Romeo jednak sugeruje że poraz pierwszy znalazł odwzajemnioną miłość. Zakonnik decyduje się udzielić ślubu kochanką. Sądzi, że węzeł miłości pogodzi zwaśnione rodziny.

Scena IV

Benwolio i Merkucjo idą ulica Werony. Rozmawiają. Obaj zastanawiają się gdzie w nocy podziewał się Romeo. Oskarżają Rozalinę o dziwne zachowanie Romea. Boją się, że przez nią Romeo zwariuje.  Benwolio informuje, że Tybalt dostarczył list do Romea. Merkucjo przypuszcza, że bratanek Kapuleta wyzwał nieszczęsnego Romea na pojedynek. Wychwala  przy tym zdolności szermiercze Tybalta i tym samym obawę o życie Romea.
Pojawia się Romeo, wita się ze swoimi przyjaciółmi. Markucjo zauważa, że Romeo jest bardzo zmęczony. Wdają się w zaciętą rozmowę, przyjaciele próbują rozweselić Romea, by ten zapomniał o swoich utrapieniach.
Zbliża się opiekunka Marta ze służącym Piotrem. Merkucjo wyszydza ją, ona jednak ignoruje zaczepki.  Chce porozmawiać z Romeem w cztery oczy. Marta krytykuje gburstwo i brak wychowania Merkucjego.  Na osobności Romeo powierza służącej wiadomość, którą ta ma przekazać Julii:
„Powiedz jej, aby pod pozorem spowiedzi przyszła za parę godzin do celi ojca
Laurentego – tam ślub weźmiemy.”
Niania zobowiązuje się przekazać to wszystko Julii. Romeo prosi ją aby za kilka godzin odebrała jeszcze plecioną drabinę z domu Montekich. Dzięki niej będzie mógł się wspinać na balkon ukochanej.  Marta na pożegnanie napomina o tym, że również Parys zabiega o względy Julii jednak ona go nie kocha.

Scena V

Julia niecierpliwie wyczekuje w ogrodzie na przybycie Marty. Posłała ją do Romea o dziewiątej,a mija już południe, czas jej się bardzo dłuży w oczekiwaniu na wiadomość od ukochanego.  Przychodzi zmęczona niania. Początkowo Marta przezbywa się z swoją podopieczną, odbiegając od konkretów. W końcu przekazuje wiadomość, informując o planowanym ślubie w celi ojca Laurentego.  Julia uradowana wybiega. Marta idzie do Montekich po drabinkę, informując uprzednio Julię, że dzięki niej Romeo wślizgnie się do jej pokoju w nocy.

Scena VI

Julia i Romeo spotykają się w celi ojca Laurentego. Po raz kolejny wyznają sobie miłość, ściskają się czule. Wychodzą z celi ku kaplicy, ojciec Laurenty ma im za niedługo udzielić ślubu.

Akt III

Scena I

Benwolio i Merkucjo znajdują się na placu publicznym w Weronie, rozmawiają ze sobą. Benwolio proponuje by poszli gdzieś indziej bo kręci się dziś tutaj dużo krewnych Kapuletów, a on nie szuka z nimi kolejnej zwady. Merkucjo dziwi się na słowa Benwolio i jego unikanie sporów, przypomina mu jakim jest zawadiaką i sugeruje, że gdyby pojawili się Kapuleci pierwszy zaczął by burdę.
Na placu pojawia się Tybalt, chce zamienić słowo z Montekami.  Merkucjo wydaje się drwić z Tybalta, który pyta o Romeo. Zaostrza się rozmowa, skupia to uwagę ludzi na placu. Benowlio próbuje załagodzić rozmowę.  Nadchodzi Romeo, Tybalt ucina rozmowę z Merkucjo i nazywa Romea podłym człowiekiem.  Romeo jednak nie ulega obelgą i łagodnie odnosi się do Tybalta, mimo że ten wyzywa go na pojedynek.
Ta bierność Romea na wrogość bratanka Kapuletów, wprowadza w złość Merkucjo. Dobywa on szpady i rozpoczyna pojedynek z wrogiem. Romeo krytykuje zachowanie walczących, próbuje ich rozdzielić. Merkucjo zostaje raniony, Tybalt ucieka. Słudzy i Benwolio pomagają rannemu. Duma Romea zostaje zraniona, jego złość do Tybalta potęguje informacja o śmierci Merkucjo. Romeo zabija, powracającego na palc Tybalta. Benwolio każe uciekać młodemu Montece, gdyż zbiera sie tłum, a za jego występek grozi mu kara śmierci.
Na placu znajdują się ciała Merkucjego i Tybalta, wchodzą państwo Kapulet i Monteki oraz król z orszakiem. Król nakazuję zdać relację ze sporu. Benwolio opowiada cały przebieg wydarzeń wskazując na Tybalta jako przyczynę zwady. Autentyczność zeznań podważa Pani Kapulet, mówiąc :
„On jest Montekich krewnym, przywiązanie
Czyni go kłamcą, nie wierz mu, o panie!”
Książę wydaje na Romeo wyrok wygnania z miasta.

Scena II

Julia jest sama w swoim pokoju. Czeka najbliższej nocy z niecierpliwością. Wie, że pod jej osłoną ma przyjść Romeo. Dowiadujemy się, że przed trzema godzinami ojciec Laurenty udzielił ślubu parze kochanków.  Przychodzi służąca Marta, przynosi drabinkę z domu Montekich.  Marta jest bardzo zdenerwowana, informuje o śmierci umiłowanego. Julia początkowo myśli, że chodzi o Romea, zapowiada swoje samobójstwo. Ostatecznie Marta informuje, że zginął Tybalt, a Romeo został wygnany. Mimo, że Romeo zabił krewniaka Julii, ona wciąż pała do niego miłością. Powierza Marcie pierścionek i nakazuje by poszła do celi ojca Laurentego i sprowadziła Romea. Pierścionek ma być dowodem dla ukochanego, że pod misją niani nie kryje się żaden podstęp.

Scena III

Romeo  znajduje się w celi ojca Laurentego. Wchodzi zakonnik, który z lekkim ubolewaniem nad losem nieszczęsnego Romea informuje go o wyroku księcia. Romeo dowiaduje się, że co prawda uniknął kary śmierci, lecz został skazany na wygnanie z Werony. Ojciec  próbuje go pocieszyć: „Bądź mężny, świat jest długi i szeroki”. Dla młodego Monteki, kara ta zdaje się być jednak dużo bardziej surowsza niż śmierć.
„Zewnątrz Werony nie ma, nie ma świata,
Tylko tortury, czyściec, piekło samo!
Stąd być wygnanym, jest to być wygnanym
Ze świata; (...) Tu jest niebo
Gdzie Julia żyje”
Życie dla Romea zdaje się kończyć tam gdzie traci kontakt i możliwość spotkania ze swoją ukochaną Julią.
Ojciec Laurenty wciąż próbuje pocieszyć Romea tłumacząc, że mógł skączyć gorzej. Uważa, że lekarstwem na najstraszniejsze dla Romea słowo „wygnanie” jest filozofia. Romeo jednak dalej rozpacza, rzuca się na podłogę, płacze przeraźliwie.
Przybywa Marta z wiadomością od Julii. Informuje, że Julia również tak samo rozpacza leżąc i szlochając.
Romeo dowiadując się o cierpieniu ukochanej, próbuje popełnić samobójstwo, sięga  po miecz, w ostatniej chwili powstrzymuje go niania. Ojciec Laurenty przedstawia im swój plan:
Uważa, że Romeo powinien pójść do Julii i pożegnać się z nią. Następnie powinien wyjechać z Werony i udać się do Mantui. Zakonnik sam zaś w stosownym czasie poinformuje zwaśnione rodziny o ślubie kochanków, doprowadzając do zgody między nimi.  Plan ten dodaje Romeo otuchy i nadziei. Marta pozostawia pierścionek i śpiesznie wraca do domu, chce jak najszybciej przekazać te pocieszające informacje Julii.

Scena IV

Późnym wieczorem hrabia Parys odwiedza państwa Kapuletów. Pan Kapulet mówi mu o smutku jaki ich dziś spotkał, czyli o śmierci Tybalta. Tłumaczy mu, że z tego powodu nie będzie się z mógł spotkać dziś z Julią. Pani Kapulet obiecuje porozmawiać  nazajutrz z Julią i wybadać jej uczucia do hrabiego. Niechętny wcześniej do wydania córki Pan Kapulet godzi się na ślub Parysa z Julią, jest przekonany o tym, że odwzajemni ona jego uczucie. Ustala nawet datę na nadchodzący czwartek (rozmowa ma miejsce w poniedziałek) wyjaśnia, że należy odczekać kilka dni od śmierci bratanka. Poleca również żonie by jeszcze dziś poszła do Julii i przygotowała ją do podjętych planów.

Scena V

Wtorkowy poranek. Romeo opuszcza pokój Julii po tym jak spędził z nią noc poślubną. Młodemu małżeństwu trudno jest się ze sobą rozstać. Ponownie przysięgają sobie miłość i mówią nawzajem o swoich uczuciach. Rozstanie jest przepełnione łzami i płaczem obojga kochanków. Nadchodzi Marta ponagla Romea by już szedł tłumacząc, że zbliża się świt. Informuje również o nadchodzącej Pani Kapulet.
Pani Kapulet spotyka Julię pogrążoną w smutku i płaczu. Myśli, że powodem łez jest Tybalt. Pociesza ją. Przedstawia córce plan zemsty na Romeo, ma on zostać zamordowany w Mantui, poprzez podanie śmiertelnej trucizny.  Matka informuje również Julię, iż ojciec ustalił dzień jej ślubu z Parysem. Matka wierzy, że dzięki niemu córka zapomni o smutkach i stanie się weselsza. Julia wyraża stanowczy, dojrzały sprzeciw decyzji rodziców. Do pokoju przychodzi Pan Kapulet, dowiaduje się od swojej żony, że Julia nie chce ślubu z hrabią. Ojciec nie może tego zrozumieć. Pani Kapulet wypowiada prorocze słowa: „Bodajby z grobem była zaślubiona!”. Rzuca pod adresem córki groźby i wyzwiska, nazywa ją: „tłumokiem”, „lalką łojową”, „wszetecznicą”, „dziewką nieposłuszną”, „pluchą”, „cyganką”. Mówi, że jeśli nie po dobroci, to siłą zostanie zaciągnięta pod ołtarz. W obronie Julii staje służąca Marta. Agresję ojca próbuje również ostudzić Pani Kapulet.
Julia szuka porady w rozwiązaniu swojego problemu u Marty. Ta jednak doradza zapomnieć o Romeo przebywającym na wygnaniu i wyjść za Parysa. Uważa, że hrabia jest równie przystojny jak Romeo, a przy tym bardziej zamożny. Stwierdza, że nikt się nie dowie o jej ślubie z Romeo, gdyż on nigdy już nie wróci do Werony w obawie o swe życie. To jednak wprowadza dziewczynę jedynie w złość i większą rozpacz. Julia traci swoją sprzymierzycielkę. Sama nie chce popełnić grzechu krzywoprzysięstwa wychodząc ponownie za mąż. Postanawia pójść do celi Ojca Laurentego. Nakazuje Marcie poinformować rodziców, że poszła odbyć spowiedź u zakonnika.

Akt IV

Scena I

Do celi Ojca Laurentego przychodzi Parys. Rozmawiają o planie zaślubin. Zakonnik próbuje przekonać hrabiego, że ta decyzja jest zbyt pochopna. Poza tym uważa, że należałoby wcześniej dowiedzieć się czy Julia odwzajemnia jego uczucia.  Parys jest ciągle przekonany, że ślub uszczęśliwi wybrankę i rozwieje jej smutki wynikające ze śmierci Tybalta.
Do celi przychodzi Julia, pod pozorem spowiedzi. Parys bardzo się cieszy na jej widok, nalega by Julia wyznała mu miłość przed niechętnym do ślubu zakonnikiem.  Ta jednak zbywa prośby hrabiego. Julia i Ojciec Laurenty zostają sami. Zakonnik dzieli z nią smutki. Julia prosi go o jakąś radę, a jeśli żadna się nie znajdzie stwierdza, że woli umrzeć. Wskazuje przy tym na sztylet znajdujący się w celi zakonnika. Ojciec Laurenty przedstawia plan uśpienia dziewczyny, za pomocą specjalnego eliksiru, dzięki niemu będzie ona wyglądała na zmarłą przez czternaście kolejnych godzin od wypicia. Następnie wedle zwyczaju jej ciało zostanie złożone w grobowcu Kapuletów, a stamtąd gdy się tylko obudzi będzie mogła uciec z ukochanym Romeem do Mantui. Julia jak najbardziej przystaje na propozycję zakonnika.

Scena II

W domu państwa Kapuletów trwają przygotowania do uczty weselnej: sporządzana jest lista gości i jadłospis. Gospodarz karze swojemu słudze sprowadzić 20 najlepszych kucharzy. Wraca Julia, która zdaje się być weselsza.  Prosi ojca o przebaczenie. Mówi, mu że wyznała Parysowi miłość na tyle na ile była w stanie. Kapulet nakazuje sługą wezwać hrabiego by poinformować go o zgodzie córki. Julia prosi Martę by poszła z nią przymierzyć stroje, mówi:
Marto pójdź ze mną do mego pokoju.
Wszak mi pomożesz przymierzyć przybory,
Jakie na jutro uznasz za stosowne?”
 Ta dziwi się, gdyż jest dopiero wtorek. Wychodzą.

Scena III

Julia wybrała strój. Prosi nianię by zostawiła ją tej nocy samą. Jako pretekst podaje, iż będzie musiała się długo modlić o przebaczenie u Boga dla swej decyzji.  Julia zostaje w pokoju sama, pojawiają się u niej obawy przed wypiciem napoju. Kładzie na stole sztylet. Zastanawia się co będzie gdy obudzi się w grobie sama, czy nie wpadnie w obłęd.  W końcu wypija ziła mówiąc:
„Do ciebie, mój luby,
Spełniam ten toast zbawienia lub zguby.”

Scena IV

W salonie domu Kapuletów trwają nieustane przygotowania do weselnej uczty po mimo, że jest już godzina trzecia w nocy. Pani Kapulet wydaje rozkazy służbie. Gdy zbliża się poranek, przybywa pan młody z orszakiem. Marta biegnie zbudzić i przygotować Julię do ślubu.

Scena V

Marta wchodzi do pokoju Julii. Dziewczyna leży ubrana w sukience na łóżku. Gdy próbuje ją zbudzić zauważa, że młoda dama nie żyje. Pani Kapulet zaniepokojona lamentami piastunki wbiega do pokoju. Pan Kapulet przychodzi do sypialni by pośpieszyć przygotowania córki i dowiaduje się o jej śmierci. Ubolewa nad nad tą tragedią. W pokoju pojawiają się także Ojciec Laurenty z Parysem i muzykami. Wszyscy zebrani nad łożem Julii opłakują jej śmierć, skarżą się na okrucieństwo losu.  Ojciec Laurenty jako jedyny znający prawdę o stanie dziewczyny, sugeruje by wyjść z pokoju oraz rozpocząć przygotowania do pogrzebu. Uważa, że należy od razu przenieść te „piękne zwłoki” do kościoła.

Akt V

Scena I

Romeo przebywający na wygnaniu idzie ulicą Mantui, opowiada o swoim śnie w którym Julia znalazła go nieżywym, lecz zaczęła go całować i nagle tchnęła powtórnie w niego ducha, a on odżył. Młody Monteka uważa to za dobrą wróżbę. Nadbiega Baltazar, służący Romea informując swego pana o śmierci i pogrzebie  Juli:
„Ciało jej leży w lochach Kapuletów,
A duch jej gości między aniołami.”
Romeo postanawia czym prędzej wrócić do Werony. Podejmuje decyzję o samobójstwie u boku ukochanej. W tym celu kupuje u aptekarza w Mantui truciznę. Aptekarz nie chcę mu jej początkowo sprzedać, gdyż w Mantui grozi za to kara śmierci. Jednak jako, że jest ubogim człowiekiem ulega prośbą Romea, który ofiaruje mu aż 40 dukatów.

Scena II

Do celi Ojca Laurentego przychodzi Brat Jan. Przynosi on złą wiadomość. Opowiada, że poszedł do jednego z zakonników, który miał mu towarzyszyć w podróży do Mantui. Jednak na nieszczęście gdy go spotkał został wraz z nim zatrzymany przez miejskich pachołków. Zastosowano wobec zakonników kwarantanne w obawie, że są nosicielami zarazy. To uniemożliwiło dostarczenie listu z wiadomością do Romea, przez co ten nie wie nic o planie zakonnika. Młody Monteka jest przekonany o śmierci Juli i zamierza popełnić samobójstwo (wzrasta tragizm i napięcie w utworze).  Ojciec Laurenty nakazuje czym prędzej odszukać Romea i dostarczyć  mu list sam zaś udaje się do grobowca, gdyż za trzy godziny ma się obudzić Julia. Planuje ja potem zabrać do celi i oczekiwać na Romea.

Scena III

Noc, cmentarz w Weronie. Parys ze swoim paziem zbliża się w stronę grobowca Kapuletów, ma zamiar zanieść kwiaty na grób Julii. Nakazuje swojemu słudze by położył się pod cisami i nasłuchiwał czy ktoś nie zbliża, jeśli usłyszy jakieś kroki ma mu dać znać pogwizdując. Parys wygłasza przemówienie nad grobem Julii, przerywa je gwizd sługi. Parys oddala się, do grobowca podchodzi Romeo i Baltazar. Romeo daje swemu słudze list do swojego ojca, bierze od niego pochodnię i prosi by odszedł. Baltazar jednak pozostaje na cmentarzu w ukryciu, gdyż ma złe przeczucia i obawia się o swego pana. Gdy Romeo próbuje wejść do grobowca pojawia się ponownie Parys, który oskarżając go o śmierć Julii i Tybalta ma zamiar go aresztować. Poprzez swoje zachowanie wprowadza w złość młodego Montekę, zaczynają walczyć. Paź widząc co się dzieje biegnie po pomoc. Międzyczasie Parys pada raniony przez Romeo i umiera. Romeo otwiera grobowiec wkłada do niego ciało hrabiego. W grobie dostrzega również Julię pogrążoną w letargu, wygłasza nad jej ciałem długi monolog, a następnie zrozpaczony i przekonany o śmierci ukochanej popełnia samobójstwo wypijając truciznę.
Na cmentarz przychodzi Ojciec Laurenty, zauważa Baltazara. Sługa informuje zakonnika, iż Romeo jest w grobowcu już od pół godziny. Ojciec Laurenty idzie sprawdzić co się dzieje w grobowcu dostrzega zwłoki Parysa i Romea. W tym momencie budzi się również Julia, zauważa zmarłego kochanka. Zakonnik postanawia zaprowadzić Julię do  klasztoru sióstr zakonnych, ta jednak pogrążona w ogromnej rozpaczy chwyta za sztylet leżący u boku Romea i przebija się nim popełniając samobójstwo.
Do grobowca przychodzi warta wezwana przez Pazia zastaje ona tragiczną scenę: Romeo, Julia, Parys leżą zabici, zbroczeni krwią, wszystkie ciała są jeszcze ciepłe. (zdziwienie bo julia zmarła 2 dni temu) Dowódca warty nakazuje wezwać rodziny Kapuletów i Montekich.
Na cmentarzu pojawiają się przedstawiciele zwaśnionych rodów oraz książę Eskalus. Ojciec Laurenty opowiada im całą historię miłości Romea i Juli. Jego słowa znajduję potwierdzenie w liście powierzonym przez Romea Baltazarowi. W tym momencie książę oskarża przedstawicieli rodów, że poprzez swoje kłótnie doprowadzili to tak strasznej tragedii.
„Patrzcie, Monteki! Kapulecie! Jaka
Chłosta spotyka wasze nienawiści,
Niebo obrało miłość za narzędzie
Zabicia pociech waszego żywota”
Stary Kapulet wyciąga dłoń pojednania do starego Montekiego, padają słowa pojednania. W nocy ubiegłej nocy umarła również Pani Monteki, nie mogąc się pogodzić na wygnanie syna.

Michał Ziobro


SKĄPIEC - MOLIER - STRESZCZENIE, CHARAKTERYSTYKA, OPRACOWANIE

Streszczenie

Walery rozmawia z Eliza o wspólnej przyszłości. Eliza jest pełna obaw, że nie będzie mogła poślubić ukochanego, ponieważ na drodze do szczęscia stoi...

Streszczenie - Wersja mini

Historia rozgrywa sie w Paryżu. Bogaty i skąpy Harpagon ma dwojke dzieci: Elize, która jest zakochana w Walerym



Czas akcji:

Czas akcji nie jest dokładnie określony. Możemy przypuszczać, iż są to lata wspołczesne Molierowi - II polowa XVII wieku.

Miejsce akcji:

Miejscem akcji jest Paryż, dom Harpagona.

Molier

Skąpiec

SKĄPIEC - MOLIER - CHARAKTERYSTYKI POSTACI

Harpagon (Skąpiec)

- główny bohater komedii Moliera;

- sześćdziesięcioletni, bogaty mieszczanin paryski;

- wdowiec;

- człowiek niezwykle skąpy, pazerny, stawia wyżej pieniądze niż szczęście rodziny, krętacz, awanturnik

Kleant

-syn Harpagona;

- czuły i kochający - szczerze kocha Mariannę;

- otwarty na potrzeby innych, potrzebuje pieniądzy by dać je biednej dziewczynie;

- rozrywkowy, gra w karty, kupuje modne stroje;

- nienawidzi swojego skąpego ojca

- nerwowy, kłotliwy, nieustępliwy

- sprytnyv

Eliza

- córka Harpagona;

- kocha Walerego;

- nieśmiała, wrażliwa, podatna na opinie innych ludzi;

Marianna

- siostra Walerego, córka Anzelma;

- opiekowała sie chorą matką, czuła, troskliwa;

- jest gotowa wyrzec się miłości do Walerego, by zyskać pieniądze - by ratować od głodu rodzinę;

 

Jakub

- sługa, kucharz i woźnica Harpagona;

- kłótliwy, ma swoje zdanie, niepokorny;

- mściwy ( gdy mści się na Walerym );

 

Anzelm

- ojciec Walerego i Marianny;

- szlachetny;

- honorowy - gdy dowiaduje się, że Eliza kocha innego człowieka, nie staje jej na drodze ku szczęściu;

- tajemniczy - nie wyjawia od razu kim jest;

- hojny - jest przeciwieńśtem Harpagona, dla niego liczy się szczęsliwa rodzina, nie pieniądze


SKĄPIEC - MOLIER - STRESZCZENIE SZCZEGÓŁOWE

Osoby dramatu :

Harpagon: ojciec Kleanta i Elizy
Kleant : syn Harpagona, zaleca sie do Marianny
Eliza : córka Haropagona
Walery: syn Anzelma, zaleca sie do Elizy
Marianna: córka Anzelma
Anzelm: ojciec Walerego i Marianny
Frozyna: swatka
Simon: faktor
Jakub: kucharz i woźnica Harpagona
Strzałka: służący Kleanta
Pani Claude: gospodyni Harpagona
Żdziebełko, Szczygiełek: służący Harpagona
komisarz policji i jego pisarz

Akcja dramatu rozgrywa sie w domu Harpagona, w Paryżu.

AKT I
SCENA I Walery, Eliza

Walery rozmawia z Eliza o wspólnej przyszłości. Eliza jest pełna obaw, że nie będzie mogła poślubić ukochanego, ponieważ na drodze do szczęscia stoi : porywczość ojca, wymówki rodziny, opinia innych ludzi. Boi sie też, że Walery przestanie ją kochać. Walery jednak zapewnia, że będzie ją kochał zawsze. Eliza stwierdza : "
Wierzę, że kochasz prawdziwie i że mi będziesz wierny; nie chcę wątpić o tym i drżę już jedynie przed potępieniem świata. " Myśli, że nie powinna zakochać sie w człowieku, który uratował jej życie. Tu wspomina jak Walery ją uratował, gdy toneła wśród " wzburzonych fal" a poźniej obdarzył troskliwą opieką. Dla niej porzucił dawne nazwisko, opuśćił rodzine i został sługą jej ojca- Harpagona, to wszystko tylko po to, by być blisko niej. Mimo wszystko, Eliza prosi Walerego by za wszelką cene zjednał sobie jej ojca. Walery zapewnia ją, że robi wszystko by zrobic na Harpagonie jak najlepsze wrażenie. Radzi Elizie by ta porozmawiała ze swoim bratem - Kleantem i w ten sposób zyskała w nim sprzymierzeńca.

SCENA II Kleant, Eliza

Kleant pragnie porozmawiac z siostra - Elizą i zwierzyć sie jej z pewnego sekretu. Jest zakochany w ubogiej dziewczynie - Mariannie, która mieszka z chorą matką i troskliwie się nią opiekuje. Chciałby pomoc dziewczynie, ale nie posiada wystarczająco dużo pieniedzy, by zapewnić jej opiekę. Jest zły, że ojciec - Harpagon, mimo dużego majątku nie pomoże biednym.
Prosi, siostrę, aby ta "wybadala ojca, jak zapatruje sie na moje uczucia" i oznajmia, że jeżeli napotka jakiekolwiek przeszkody ze strony ojca, wyprowadzi sie z domu. Namawia do tego też Elize mówiąc : "Jeśli ty, siostro, znajdujesz się w podobnym położeniu i jeśli ojciec będzie się sprzeciwiał naszym pragnieniom, opuścimy go oboje i wyzwolimy się z przemocy, w jakiej nieznośne skąpstwo więzi nas od tak dawna. " Gdy słyszą, że nadchodzi ojciec - Harpagon, przerywają rozmowę.

SCENA III Harpagon, Strzałka - slużący Kleanta

(Scena pokazujaca skąpstwo Harpagona)

Harpagon zastaje w pokoju Strzałkę - slużacego Kleanta, jest bardzo zdenerwowany i wypędza sługę. Podejrzewa go o szpiegostwo i oskarża : "Ty może byłbyś zdolny rozsiewać plotki, że ja mam schowane pieniądze?" Strzałka zarzeka sie, że nic nie robi, tyko stoi tu z rozkazu swego pana - Kleanta. Zezłoszczony Harpagon, przeszukuję sługę, myśłąc że ten może odkrył skrytkę z pieniędzmi. Nastepnie wypedza go z domu.

SCENA IV Harpagon (sam)

Ciągle zly na sługę, myśli czy jego pieniądze - 10 tysiecy talarów w złocie, są bezpieczne w ogrodzie, gdzie je zakopał. Stwierdza : "Ach, cóż to za straszny kłopot mieć w domu tak znaczną sumę; szczęśliwy, kto ma cały majątek w bezpiecznej lokacie, a zachowa tylko to, co potrzebne na codzienne wydatki! To niemała rzecz znaleźć w domu dobrą kryjówkę; co do mnie, wszystkie zamknięcia i skrzynie uważam za mocno niepewne i nierad na nich polegam. To istna przynęta dla złodziei: każdy przede wszystkim tam się dobiera. "

SCENA V Harpagon, Eliza, Kleant

Harpagon, myśląc że jest sam w pokoju, kontynuuje na głos swoje rozważania na temat 10 tysiecy talarow zakopanych w ogrodzie. Nagle spostrzega, że do pokoju weszli Eliza i Kleant. Przerażony woła : "O nieba! sam się zdradziłem! Zapal mnie uniósł; lękam się, iż rozprawiając sam ze sobą mówiłem zbyt głośno. " Próbuje sie jednak upewnic czy dzieci nic nie słyszały i dla zmylenia ich mówi, że myślał na glos jak to ciężko jest zdobyc pieniądze i że szczęsliwy ten kto posiada taki majątek. Jednak Kleant nie daje sie nabrać na sztuczki ojca i stwierdza, że przecież ojciec ma tyle pięniedzy. Rozzłoszczony ojciec zarzuca dzieciom zdrade : " Podobne gadania a także twoje szalone wydatki staną się przyczyną, że któregoś dnia przyjdzie mi tu ktoś gardło poderżnąć w mniemaniu, że ja po prostu sypiam na złocie. " Dochodzi do kłotni między ojcem a synem. Kleant wypiera sie, że nie ma "szalonych wydatków" a pieniądze jakie posiada wygrał w karty. Nagle ojciec zmienia temat i wyptuje syna o Marianne, stwierdzając, że chciałby jeszcze na stare lata poślubic młodą panne. Kleantowi robi sie słabo, wychodzi do kuchni. ( pamietajmy, że Kleant zakochał sie w Mariannie ).

SCENA VI Harpagon, Eliza

Gdy Harpagon zostaje sam z córka, wyjawia jej swoje plany. Pragnie by Kleant poślubił pewną wdowę, a Eliza pana Anzelma - "est to człowiek dojrzały, rozsądny i doświadczony; nie ma więcej nad pięćdziesiąt lat i słynie ze swoich dostatków. " Jeszcze tego samego dnia ma odbyć sie ślub Elizy, ona jednak kategorycznie sprzeciwia sie ojcu. Widząc że cieżko namówić córkę sprytny Harpagon robi z nią zakład :

HARPAGON
To partia bez zarzutu: założę się, że każdy może tylko pochwalić mój wybór.

ELIZA
A ja założę się, że nikt rozsądny nie może go pochwalić.

Z daleka widać zbliżającego sie Walerego, Harpagon prosi go by był sędzią zakładzie. Nieświadomy niczego Walery zgadza sie.

SCENA VII Walery, Harpagon, Eliza

Harpagon podstępem pyta Walerego :
HARPAGON
Chodź no, Walery. Obraliśmy cię właśnie, abyś powiedział, kto z nas ma słuszność: ja czy córka.

Nie wiedząc o co Harpagon załozyl sie z Elizą, Walery stwierdza :
WALERY
Ani wątpliwości, że pan.
HARPAGON
A czy wiesz, o co chodzi?
WALERY
Nie. Ale pan nie może nie mieć słuszności: pan, który jesteś wcieleniem rozsądku!...

Gdy Walery dowiaduje sie o co chodzi w tym wszystkim, próbuje naprawić swój bład, podając różne argumenty na przykład, że jednak córka powinna mieć swoje zdanie. Harpagon ma największy argument przemawiający za tym małżeństwem : Anzelm chce wziąć Elizę „bez posagu” .

SCENA VIII Eliza, Walery

Eliza jest przerażona rozwojem sytuacji, Walery uspokaja ją mowiąc : "Poszukamy sposobów, aby je udaremnić ( małżeństwo ) ". Póki sytuacja sie nie wyjaśni radzi, by ukochana udawała jakąś chorobę.

SCENA IX Harpagon, Eliza, Walery

Do pokoju wchodzi Harpagon, Walery by zrobić na nim wrażenie i udać że nic się nie stało mówi do Elizy : "Tak, córka powinna być posłuszna ojcu. Nie trzeba zważać, czy się mąż podoba, czy nie; bez posagu! to wielkie słowo: gdy taki argument wchodzi w grę, obowiązkiem jest zamknąć oczy na wszystko. " Ojciec, zadowolony, że ma oparcie i pomoc w Walerym, nakazuje córce by ta była całkowicie mu posłuszna.

SCENA X Harpagon, Walery

Walery mówi, że idzie jeszcze porozmawiać z Elizą : " Zdrowo będzie, jeśli się jej trochę cugli przykróci. " Szcześliwy i niepodejrzewający niczego Harpagon chwali Walerego, że ten podejmuje sie rozmowy i nakłania Elize do ślubu z Anzelmem.

AKT II

SCENA I Kleant, Strzałka - sługa Kleanta

Strzałka oznajmia panu, że udało mu sie znaleźć lichwiarza, gotowego pożyczyć Kleantowi pieniędzy. Kleant potrzebuje 15 tysiecy talarów. Sprawą zajął sie Simon, który był odpowiedzialny za wyszukanie odpowiedniego człowieka, gotowego pożyczyć taką sumę pieniędzy. Niestety, nieznany nikomu lichwiarz żąda dużego procentu i nieopłacalnych dla Kleanta warunków :„Z żądanych piętnastu tysięcy franków pożyczający dostarczy w gotowiźnie jedynie dwanaście, w miejsce zaś pozostałej kwoty osoba zaciągająca pożyczkę przyjmie sprzęty, ubrania i kosztownośc " . Potrzebując nagle pieniedzy Kleant zgadza sie pożyczyć je od lichwiarza i umawia sie z nim na spotkanie.

SCENA II HARPAGON, SIMON; KLEANT I STRZAŁKA ( w głębi sceny )

Simon zdaje sprawę lichwiarzowi, którym jak sie okazuje jest Harpagon. Całą sytuację obserwują przerażeni i niewiedzący o niczym Strzałka i Kleant. Simon zauważa ich, mimo iż z ukrycia obserwują cała niewyjaśniona jeszcze dla nich sytuacje. Simon przedstawia im Harpagona, nie wiedzac ze strony sie juz znają :
SIMON
wskazując Kleanta
Oto właśnie osoba, która pragnie u pana pożyczyć owe piętnaście tysięcy.

Gdy rozzłoszczony Harpagon wyrzuca synowi : " Tak to, obwiesiu! to ty puszczasz się na takie niecne sposoby? Simon orientuje sie juz w całej sytuacji i przerażony ucieka.

SCENA III Harpagon, Kleant

Dochodzi po raz kolejny do kłotni miedzy ojcem a synem. Harpagon zarzuca Kleantowi :" Więc to ty chcesz się zrujnować takimi niegodziwymi pożyczkami?" Syn ripostuje zdaniem : "Więc to ty starasz się wzbogacić tak zbrodniczą lichwą? " Po burzliwej kłótni ojciec wyrzuca Kleanta z domu.

SCENA IV Harpagon, Frozyna - swatka

Harpagon chce pomowić ze swatka na temat jego ślubu z Marianną. Juz przgotowuje pieniądze, by jej zapłacic.

SCENA V Frozyna, Strzałka

Strzałka dowiaduje sie od Frozyny o zamiarach swatania Harpagona i Marianny i przy okazji opowiada swatce o skąpstwie Harpagona.

SCENA VI Harpagon, Frozyna

Harpagon wypytuje Frozyne o Marianne. Najbardziej interesuje go jej posag. Frozyna próbuje przypodobać się Harpagonowi prawiąc mu liczne, kłamliwe komplementy. W ten sposób chce uzyskać od niego jak największą zapłate za pełnienie usług swatki. Skąpiec nie daje sie uwieść miłymi słowki i nie chce rozmawiać teraz z Frozyną o zapłacie. Wścieklła swatka, liczy na sowitą zapłatę od biednej Marianny :
"Niechże cię febra ściśnie, ty stary psie, brudasie diabelski! Kutwa udawał głuchego na wszystkie przymówki; ba, nie trzeba jeszcze dawać za wygraną; na wszelki wypadek, umiałam sobie z drugiej strony zapewnić sowitą nagrodę."

AKT III

SCENA I - IV Harpagon, Kleant, Eliza, Walery, Pani Cloude z miotłą w ręce, Jakub,
Szczygiełek, Ździebełko

Harpagon, pragnąc przygotować sie do przybycia Marianny, każe służbie posprzątać mieszkanie.
Pani Claude ma zająć sie scieraniem kurzy ( " proszę tylko nie ścierać mocno: to bardzo niszczy." ), Ździebełko i Szczygiełek - płukanie szklanek i nalewanie wina ( "Czekajcie, aż ktoś poprosi, i to niejeden raz, a pamiętajcie przy tym nie żałować wody. " ). Eliza ma pilnować, by nic nie zginęło ze stołu. (To wszystko świadczy o skąpstwie Harpagona ). Eliza musi rownież przyjąć do domu narzeczoną ojca - Marianne i zabrać ją na jarmark.

SCENA V Harpagon, Walery, Jakub

Harpagon prosi Jakuba - kucharza by ten przygotował kolację ( jak najbardziej oszczędną ) : "Najlepiej dać coś takiego, czego nie można dużo jeść i co zaraz syci: ot, potrawkę baranią dobrze tłustą, do tego ciasta nadziewanego kasztanami. To zapycha." Jakub odpowiada, że potrzeba duzo pieniędzy by przygotować dobry posiłek. Dochodzi miedzy nimi do sprzeczki. Po stronie Harpagona staje Walery mówiąc, że nadmierne jedzenie jest niezdrowe i przytacza "starożytną sentencję ": "p o t o s i ę j e, a b y ż y ć, n i e z a ś p o t o s i ę ż y j e, a b y j e ś ć."

W końcu przygotowaniem kolacji zajmuje sie Walery, a Jakub ma zaprzęgnąć konie do karecy.
Sługa Jakub, znów sprzeciwia sie panu, mówiąć, że nie może zparzęgnąć wygłodzonych koni :
" (...) trzyma je pan na tak ścisłym poście, że to już ledwie cienie, widma, szkielety, a nie konie."
Dochodzi do kolejnej sprzeczki, podczas której Jakub mówi Harpagonowi co "gadają o skąpym panu ". Wściekły Harpagon, bije Jakuba.

SCENA VI Walery, Jakub

Walery śmieje sie z Jakuba, pobitego przez Harpagona. Jakub próbuje groźic Waleremu : "Jak się wezmę do kija, to ci skórę wyłoję... " Walery nie daje sie poniżać i sam bije Jakuba kijem.

SCENA VII - VIII Marianna, Frozyna, Jakub

Frozyna wraz z Marianną przybywają do domu Harpagona. Spotykają Jakuba i proszą go by zawołał swego pana. Marianna wyjawia Frozynie, że boi sie tego spotkania z Harpagonem. Mówi, że wolałaby poślubić młodzieńca, który ja kilkakrotnie odwiedzał ( Kleant ), niestety nie zna jego imienia. Frozyna ją pociesza, mówiąc że z pewnościa Harpagon niedługo umrze i wtedy jako młoda, bogata wdowa poślubi innego młodego kawalera.

SCENA IX - XV Harpagon, Frozyna, Marianna, Eliza

Harpagon wita Mariannę, prawiąc jej komplementy. Marianna szepta do swatki : "O, cóż za wstrętny człowiek. " Pan domu, przedstawia narzeczonej swoją córkę - Elizę i syna - Kleanta. Marianna poznaje w Kleancie, kawalera który ją odwiedzał i w którym sie zakochała. Kleant wyznaje dziewczynie swoje uczucia, czym doprowadza Harpagona do złości.
Aby przerwać kłopotliwą sytuację, Frozyna proponuje wycieczkę na jarmark. Harpagon - jako gospodarz, każe zaprzęgnąć konie do powozu i udając troskę przeprasza, że zapomnial przygotowac przekąski przed przejażdżką. Nagle odzywa sie Kleant, informując gości :
"Postarałem się o to, ojcze: kazałem w twoim imieniu przynieść parę koszów chińskich pomarańcz, daktyli i konfitur. " . Powoduje to u Harpagona atak rozpaczy. Na domiar złego, Kleant zdejmuje ojcu pierścien z palca i wręcza go Mariannie. Oszołomiony Harpagon, wyzywa syna od : zdracjów, opryszków. Do pokoju przychodzi Ździebełko z wieścią, że konie nie są podkute. W miedzyczasie, gdy Harpagon zajęty jest rozmową ze sługa, Kleant zabiera damy do ogrodu.

AKT IV

SCENA I - II Kleant, Marianna, Eliza, Frozyna

Korzystając z chwili samotności, Kleant i Marianna przekonują Frozyne, że darzą sie miłością i chcą byc razem. Swatka stwierdza, że Harpagon musi poznać inną bogatą i młodą dame, z pewnością odrzuci wtedy Marianne, która przecież nie posiada posagu.

SCENA II Harpagon, Kleant, Marianna, Eliza, Frozyna

Do ogrodu przychodzi Harpagon. Z daleka zauważa jak Kleant całuje Marianne w rękę. Zaczyna coś podejrzewać : "Czyżby się w tym kryła jakaś tajemnica?" Zapobiegliwy skąpiec oznajmia towarzystwu, że kareta już przygotowana do przejażdżki. Każe by Kleant pozostał z nim w domu.

SCENA III Harpagon. Kleant

Hapragon wypytuje syna, co ten myśli o Mariannie. Kleant kłamiąc odpowiada, że panna nie robi na nim żadnego wrażenia. Sprytny ojciec stwierdza :
"Ten wzgląd sprawił, iż postanowiłem odstąpić od zamiaru; że zaś już prosiłem o jej rękę i jestem poniekąd związany, byłbym ją oddał tobie, gdyby nie twoja wyraźna niechęć."
Zmieszany Kleant wyjawia swoją miłość do Marianny, czym potwierdza przypuszczenia ojca. Wsciekły skąpiec chce by syn wyrzekł sie miłosci do jego narzeczonej. Kleant stanowczo zarzeka sie, że nie porzuci ukochanej. Harpagon woła by przyniesiono kije.

SCENA IV - V Harpagon, Kleant, Jakub

Przychodzi Jakub, próbując zaopbiec rękoczynom. Podejmuje się roli sędziego w tym sporze.
Jakub rozmawia kolejno z ojcem i synem, którzy (by zapobiec bójce) są w innych pokojach. Przekazuje każdemu zmienione słowa strony przeciwnej, co doprowadza do załagodzenia sytuacji. Obaj panowie, przepraszają sie. Zgoda nie trwa długo, ponieważ szybko wychodzi na jaw żart Jakuba. Wsciekły Harpagon wydziedzicza syna i obdarza go przekleństwem.

SCENA VI Kleant, Strzałka

Kleant spotyka w ogorodzie Strzałkę, który trzyma szkatułkę Harpagona. Sługa wyjaśnia mu, iż śledził skąpca, gdzie ten chowa swoje pieniądze i korzystająć z chwili zamiesznia wykradł skarb.

SCENA VII Harpagon

Harpagon zauważa brak szkatułki i pieniedzy. Zrozpaczony woła :
"Ratunku! Kto w Boga wierzy! Jestem zgubiony, zamordowany! Gardło mi poderżnęli: wykradli mi pieniądze! Kto to być może? Co się z nim stało? Gdzie uciekł? Gdzie się ukrywa? Jak go znaleźć? Gdzie pędzić? Gdzie go szukać? Może tu: Może tam? Kto to taki? Trzymaj!"
Podejrzewa każdego z domowników. W depresji krzyczy, że jeśli nie odnajdzie swojego skarbu, to sie powiesi.

AKT V

SCENA I - II Harpagon, Komisarz, Jakub

Harpagon wzywa Komisarza, by ten przeprowadził śledztwo i wykrył złodzieja .Do pokoju przychodzi Jakub ( nie wie, że skradziono szkatułkę), myśląc że Komisarz jest gościem weselnym, zaprasza go do stołu. W końcu Jakub dowiaduje się o kradzieży. Ma doskonałą okazję, by zemścić sie na Walerym ( Walery go pobil > AKT III, scena VI ) i zarzuca mu kradzież. Mimo iż sluga miota się w zeznaniach przeciw Waleremu, Harpagon wierzy mu.

SCENA III Harpagon, Komisarz, Walery, Jakub

Harpagon wołając Walerego, mówi :
"Zbliż się tu, wyznaj najczarniejszy postępek, najniegodziwszy zamach, jaki kiedykolwiek popełniono na ziemi!" . Nieświadomy niczego Walery, myśli że Harpagon odkrył jego miłość do Elizy i przyznaje, że kocha jego córkę i zamierzają się pobrać. Gdy wyjaśnia sie cała sytuacja, wściekły Harpagon, każe zapisać Walerego do protokołu jako : "opryszka i uwodziciela."

SCENA IV Harpagon, Eliza, Marianna, Walery, Frozyna, Jakub, Komisarz

Harpagon groźi Elizie : "Drzwi i tęga kłódka będą najlepszą gwarancją twego posłuszeństwa." . Waleremu obiecuje, że czeka go szubienica. Eliza błaga ojca,by nie był tak surowy.

SCENA V Anzelm, Harpagon, Eliza, Marianna, Walery, Komisarz, Jakub

Harpagon tłumaczy Anzelmowi, że Eliza pragnie poślubić Walerego. Anzelm stwierdza, że nie będzie nikogo zmuszał do ślubu. Prosi Walerego o wyjaśnienie całej sytuacji. Walery wyznaje, że jest synem don Tomasza d'Alburci i opowiada swoją historię ( Mając 7 lat ocalał z rozbitego okrętu i gdy dowiedział się, że jego rodzina przeżyła katastrofę, rozpoczął poszukiwania. Spotkał jednak Elize i postanowił z nią zostać. Poszukiwania zlecił innemu człowiekowi ). Nagle okazuje się, że Marianna jest jego siostrą, a Anzelm ojcem. Wszyscy są radośni, tylko Harpagon dalej domaga się swoich pieniedzy.

SCENA VI Harpagon, Anzelm, Eliza, Marianna, Kleant, Walery, Frozyna, Komisarz, Jakub,
Strzałka

Przychodzi Kleant i ogłasza ojcu, że odda mu szkatułkę, jeśli ten zgodzi sie na małżenstwo jego i Marianny. Harpagon sie zgadza. Anzelm oświadcza, że sam zajmie się przygotowaniami do ślubów i zapłaci za wszysko. Narazie chce spotkać sie z dawno nie widzianą żoną. Rodzina Anzelma udaje sie do domu, a Harpagon ściska swoją ukochaną szkatułkę.

autor: Mch

SKĄPIEC - MOLIER - STRESZCZENIE WERSJA MINI

AKT I

Historia rozgrywa sie w Paryżu. Bogaty i skąpy Harpagon ma dwojke dzieci: Elize, która jest zakochana w Walerym - słudze jej ojca i Kleanta, który pragnie ożenić sie z Marianna - młoda i biedną sierotą. Harpagon żyje w ciągłym strachu, ponieważ w ogrodzie zakopal 10 tys talarów i obawia sie że ktoś znajdzie jego majatek. Nie ufa nawet swoim dzieciom. Harpagon ogłasza dzieciom, że zamierza poślubić Marianne ( do niej zaleca sie syn Harpagona - Kleant ) i sam wyznacza dla Kleanta małżonkę - wdowę, a dla córki Elizy wybiera Anzelma - "(...) jest to człowiek dojrzały, rozsądny i doświadczony; nie ma więcej nad pięćdziesiąt lat i słynie ze swoich dostatków" . Jeszcze tego samego dnia ma odbyć sie ślub Elizy, ona jednak kategorycznie sprzeciwia sie ojcu. Harpagon prosi Walerego ( on sam nie wie o tym, że Eliza ma poślubić innego ), aby był sędzią w tym sporze. Walery nie świadomy niczego, mówi że z pewnością rację miałby rozsądny Harpagon. Gdy dowiaduje sie całej prawdy o sporze, zmienia zdaje i probuje wmówic panu, że małżeństwo Elizy z Anzelmem to zły pomysł. Eliza jest bardzo zaniepokojona niekorzystnym dla niej rozwojem sytuacji. Walery ją uspokaja i obiecuje, że nie bedzie musiała wychodzić za Anzelma. Doradza ukochanej by narazie udawała chorobę, póki sytuacja sie nie wyjaśni.

AKT II

Kleant, który nie może liczyć na pomoc swego skąpego ojca, potrzebuje pilnie 15 tyś talarów. Strzałka, jego służący, podejmuje się znaleźć dobrego lichwiarza, który pożyczy taką sumę pieniędzy. Pośrednik informuje go o warunkach pożyczki, które są nie są zbyt korzystne dla Kleanta. Ten nie mając wyjścia zgadza sie na pożyczkę. Gdy dochodzi do ubicia interesu, Kleant poznaje, że owym lichwiarzem jest jego ojciec - Harpagon. Dochodzi między nimi do kłótni.

Do pokoju wchodzi Frozyna - swatka, przekonuje Harpagona o tym, że Marianna lubi starszych mężczyzn i z niecierpliwościa czeka na ślub. Skąpiec jest sceptyczny, ponieważ Marianna nie jest zamożna. Frozyna wmawia mu, że tylko biedna osoba, nie mająca dużych wymagań pasuje do takiego zamożnego pana jak on sam. Swatka chce zaplatę za swoją pracę, ale Harpagon mruczy coś pod nosem i wychodzi z pokoju

AKT III

Harpagon zaprasza na kolację Marianne, by pojąć ją za żonę. Wydaje polecenia swojej służbie, by posprzątała dom i nakazuje pilnować by nic nie zginęło podczas uroczystości. Ogranicza drastycznie wydatki na produkty potrzebne do kolacji, czemu sprzeciwia się kucharz - Jakub. W obronie Harpagona staje Walery. Nastepuje kłotnia między Walerym i Jakubem, efektem czego jest bójka. Pobity Jakub przyrzeka zemścic sie na Walerym.

Przybywa Frozyna wraz z Marianną, która denerwuje się na myśl o poznaniu przyszłego męża.

Gdy ten wchodzi do pokoju, Marianna brzydzi się na jego widok i szepta do Frozyny, że Harpagon jest straszny. Następnie do pokoju wchodzi Kleant, w którym Marianna rozpoznaje tajemniczego kawalera, który ją odwiedzał. Obojga zakochani rozmawiają i potajemnie wyznają sobie miłość. Kleant ściąga ojcu z palca drogi pierścień i daruje go Mariannie w imieniu ojca. Ździwiony i zaskoczony ta sytuacją Harpagon przeklina w duchu syna.

AKT IV

Zakochani proszą Frozyne, by ta przekonała Harpagona, że jego małżeństwo z Marianną nie ma sensu. Nagle wchodzi Harpagon i zauważa swojego syna całującego w ręke Marianne. Zaczyna coś podejrzewać. Chce porozmawiac z synem w cztery oczy i wybadać jego zamiary. Podstępnie mówi, że jednak nie chciałby żenić się z Marianną, ale już nie ma wyjścia i musi tego dokonać. Nieświadomy podstępu Kleant wyjawia swoje plany co do Marianny. Harpagon z wściekłością przeklina syna. Przychodzi Jakub, próbując zaopbiec rękoczynom. Podejmuje się roli sędziego w tym sporze. Udaje mu sie podstępem pojednać zwaśnione strony. Pojednanie jednak nie trwa długo. Kłotnia wybucha na nowo, ojciec wyrzuca Kleanta z domu. Podczas gdy Skąpiec zajęty jest kłotnią z synem, Strzałka wykopuje w ogrodzie szkatułke z pieniędzmy Harpagona. Gdy ten zauważa jej brak wpada w panikę. Wzywa Komisarza, by przeprowadził śledztwo.

AKT V

Podczas przesłuchania Jakub zeznaje, że to Walery ukradł szkatułkę ( w ten sposób chce się na nim zemścić za pobicie ). Harpagon żąda od Walerego wyjaśnień i przyznania się do winy. Nieświadomy niczego Walery, myśląc, że Harpagon odkrył jego miłośc do Elizy - przyznaje się do tego. Gdy sytuacja wychodzi na jaw, Skąpiec oskarża go o romans z jego córką i każe wypędzić z domu. Podczas gdy Walery opowiada cała historię miłości do Elizy, wchodzi Anzelm, który miał ją właśnie poślubić. Słysząc całą historię i po krótkiej rozmowie z Walerym, Anzelm pojmuje, iż jest jego zaginionym ojcem. Na dodatek okazuje się jescze, że Marianna jest jego córką. Szczęśliwie odnaleźiona rodzina postanawia być razem. Do pokoju wchodzi Kleant i oddaje ojcu szkatułkę, wzamian Harpagon zrzeka się Marianny. Anzelm jako ojciec Marianny i Walerego zezwala na małżeństwa swoich dzieci i sam podejmuje się zorganizować przyjęcie z tej okazji.

STARY CZŁOWIEK I MORZE - STRESZCZENIE, CHARAKTERYSTYKA, OPRACOWANIE

Streszczenie

Utwór opowiada o losach starego rybaka imieniem Santiago, który od osiemdziesięciu czterech dni nie złowił żadnej ryby. Akcja rozgrywa się u wybrzeży Kuby i trwa przez cztery dni września – miesiąca huraganów – kiedy to do zatoki wpływają wielkie ryby z oceanów.

 

Ernest Hemingway


Stary Człowiek i Morze

STARY CZŁOWIEK I MORZE - CHARAKTERYSTYKA

Santiago

Santiago jest głównym i tytułowym bohaterem utworu Hemingway’a „Stary człowiek i morze”. Jak wskazuje na to sam tytuł jest on starcem, rybakiem. Mieszka w Hawanie na Kubie w chatce, lepiance. Mimo, że jest już doświadczony w swoim zawodzie i zna się bardzo dobrze na łowieniu ryb od osiemdziesięciu czterech dni nie udało mu się złowić nic konkretnego. W wyniku pechowych połowów traci swojego jedynego przyjaciela i pomocnika chłopca Manolin’a, któremu rodzice nakazali zmienić łódź by pech nie przeniósł się na ich dziecko. Mimo zakazu rodziców chłopiec chciałby wrócić do starca gdyż bardzo go lubił i wiedział, że był dla niego wszystkim co posiadał Santiago. Stary człowiek doradza mu jednak by był posłuszny swoim rodzicom i pracował tam gdzie może coś zarobić. Santiago jest człowiekiem stosunkowo samotnym. Rozmowy z Manolin’em są jedyną jego rozrywką. Głównym tematem rozmów jest baseball, Santiago czytając tabele ligowe w jednym ze starych dzienników zawsze zachwyca Joe Demaggio – jest on jego ulubionym zawodnikiem grającym w drużynie nowojorskich jankesów. Starzec zawsze opowiada chłopcu o swoim wyimaginowanym obiedzie, którego spożywał, Manolin jednak wie że to nie prawda. Chłopiec często przynosi starcowi jedzenie oraz ubranie. Przez kolejne 3 dni utworu przyglądamy się zmaganiu starca z samotnością, morzem, a w końcu wielką rybą podczas pobytu na otwartym morzu. Santiago jest zdeterminowany by coś wkońcu złowić i co prawda udaje mu się złowić marlina niesamowitych rozmiarów jednak równocześnie nie udaje mu się powrócić ze swoją zdobyczą do przystani. W drodze powrotnej marlin jest bowiem rozszarpywany bestialsko przez rekiny i w efekcie starcowi udaje się jedynie dowieść do Hawany (Kuba) jedynie szkielet marlina. W utworze na przykładzie Santiago ukazana jest symbolika człowieka dążącego za wszelką cenę do osiągnięcia wyznaczonego przez siebie celu – sława, oraz pokazane są efekty tych dążeń i kruchość osiągniętego celu. Santiago mimo zrozpaczeni po przegranej walce o marlina po namowach chłopca postanawia wciąż łowić tym razem już wspólnie z Manolin’em.

Manolin

Manolin to młody chłopak, jedyny przyjaciel „Starego człowieka”. Do pewnego czasu łowił wraz z Santiago ryby, pomagał mu, uczył się od starca zawodu. Ostatecznie jednak w wyniku niepowodzenia Santiago w połowach rodzice zabraniają Manolin’owi dalszego pomagania rybakowi by jego pech nie przeniósł się na chłopca. Chłopiec od tego czasu pływa na innej łodzi, która pozwala mu lepiej zarobić. Manolin mimo zakazu rodziców jednak często odwiedza starca. Prowadzi z nim rozmowy, przynosi mu ubranie i jedzenie. Obiecuje już wkrótce wrócić na łódź starca. Widać, że bardzo kocha tego człowieka.

Marlin

Wielka ryba, którą udało się złowić staremu człowiekowi podczas jego decydującej wyprawy na morze po osiemdziesięciu czterech dniach bez połowu. Mimo, że jest to ryba tak naprawdę odgrywa ona znaczącą rolę w utworze. Jest ona również symboliczną postacią – celem ludzkich dążeń. To za tą rybą Santiago podąża przez większość utworu, w końcu gdy staremu udaje się pochwycić marlina ten przez długi czas ciągnie jego łódź. Ostatecznie Santiago zabija marlina. W drodze powrotnej marlin jest rozszarpywany przez drapieżne rekiny i po powrocie do przystanie pozostaje z niego jedynie szkielet. Santiago idealizuje rybę opisując ją jako wspaniałą, niezwykle szlachetną, największą jaką kiedykolwiek widział w życiu.

STARY CZŁOWIEK I MORZE - ERNEST HEMINGWAY - STRESZCZENIE SZCZEGÓŁOWE

Dzień Pierwszy
Utwór opowiada o losach starego rybaka imieniem Santiago, który od osiemdziesięciu czterech dni nie złowił żadnej ryby. Akcja rozgrywa się u wybrzeży Kuby i trwa przez cztery dni września – miesiąca huraganów – kiedy to do zatoki wpływają wielkie ryby z oceanów. Santiago jest chudym, wynędzniałym starcem, posiada na rękach głębokie blizny od lin przy pomocy, których wyciągał z morza ciężkie ryby. Jednak żadna z tych blizn nie jest świeża. Długotrwałe niepowodzenie w łowach nie zniechęca Santiago, jest on wytrwały i cierpliwy, wciąż ma pogodne spojrzenie. Jego jedynym przyjacielem był chłopiec imieniem Manolin, który pomagał mu podczas pierwszych czterdziestu dni. Po tym okresie rodzice chłopca zakazali mu się spotykać ze starcem w obawie, że jego pech i niepowodzenia mogą przenieść się na ich dziecko. Nakazali chłopcu poszukać sobie innej łodzi, ten jednak co dzień przychodził do portu pomagać starcowi. Gdy Manolin zarobił trochę pieniędzy na innej łodzi powrócił do Santiago z pytaniem czy mógłby mu dalej pomagać. Ten jednak odrzucił pomoc chłopca, poradził mu być posłusznym swoim rodzicom i zostać przy łodzi na której może coś zarobić. Następnie chłopiec zaoferował starcowi, że przyniesie mu trochę sardynek – Santiago mimo początkowego sprzeciwu ostatecznie zaakceptował tą propozycję. Hemingway opisuje tu starego człowieka w następujący sposób: „Był zbyt prosty, żeby się zastanawiać, kiedy osiągnął pokorę. Wiedział jednak, że ją osiągnął, wiedział też, że nie ma w tym nic haniebnego i że nie pociąga to za sobą utraty prawdziwej dumy”. Santiago mówi Manolin’owi o swoich planach – zamierza następnego dnia wypłynąć naprawdę daleko w Zatokę by łowić ryby. Manolin w odpowiedzi obiecuje Santiago, że będzie strał się płynąć swoją łodzią w pobliżu łodzi starca tak by gdy ten tylko coś złapie mógł mu pomóc. Następnie obaj zabierają sprzęt i idą do domu starego człowieka. Dom Santiago jest bardzo mały i prosty: znajduje się tam łóżko, stolik i krzesło stojące na brudnej podłodze. Na ścianach wisiał „obrazek Świętego Serca Jezusowego i drugi, przedstawiający Najświętszą Pannę z Cobre”. Kiedyś wisiało tam również zdjęcie jego zmarłej żony, jednak patrząc na nią starzec czuł się zbyt samotny. Gdy chłopiec i starzec weszli do mieszkania przeprowadzili rytualną fikcyjną rozmowę: chłopiec zapytał Santiago czy ma co jeść – ten odparł że ma jeszcze garnek żółtego ryżu i rybę, następnie starzec poprosił go by ten wziął siatkę na sardynki (również fikcyjną). Wtem starzec wyciągnął gazetę i rozpoczął z chłopcem dyskusję o baseballu – którym mimo sędziwego wieku osiemdziesięciu pięciu lat wciąż się interesował. Santiago opowiada z wielkim entuzjazmem o Joe DiMaggio. Manolin wychodzi z chaty, a Santiago zapada w sen. Gdy chłopiec wraca budzi „starego człowieka”. Obaj zjadają posiłek, który przyniósł młodzieniec. Podczas wspólnego obiadu chłopak uświadamia sobie w jakiej nędzy żyje starzec i przypomina sobie, że musi przynieść mu koszule, buty, kurtkę i jakiś koc na zbliżającą się zimę. Manolin ponownie rozmawiają o baseballu. Jak zwykle dyskusja sprowadza się do ulubionego zawodnika starca Joe DiMaggio, który grał w drużynie Jankesów z Nowego Yorku. Podczas tej wspólnej rozmowy chłopiec nazywa Santiago najlepszym rybakiem. Ten dziękuje mu za ten komplement, stwierdza jednak iż jest wielu lepszych rybaków od niego. Następnie Manolin stwierdza, że jest już późno i starzec powinien położyć się spać jeżeli myśli o jutrzejszej wyprawie. Chłopak wychodzi, Santiago zapada w sen. Santiago śni o Afryce do której za młodu pływał jako pomocnik na jednej z łodzi. W snach wspominał lwy, które widział na afrykańskich plażach. Następnego dnia budzi się przed świtem, idzie do chaty chłopca, a następnie wraz z nim do przystani. Tam wypijają razem kawę. Chłopiec przynosi sardynki dla „starego człowieka”. Następnie życzy Santiago powodzenia. „Stary człowiek” wypływa w morze. Santiago wyrusza z samego rana, jeszcze przed świtem w morze. Manolin obserwuje odpływającego od brzegu starca. Stary człowiek wiosłuje, pozostawia brzeg w oddali, a wraz z nim zapach lądu. Wpływa w świeży poranny zapach oceanu. Wkrótce Santiago dopływa do miejsca, które rybacy nazywają „wielką studnią”. Był to rów głęboki na siedemset sążni na który woda nanosiła małe rybki, krewetki i kałamarnice. Przepływając tędy Santiago obserwował latające ryby, które osobiście bardzo lubił i ptaki rybitwy. Ptaków tych było starcowi bardzo żal. „Ptaki mają cięższe życie niż my, z wyjątkiem drapieżników i tych dużych, silnych. Dlaczego stworzono ptaki tak kruche i wątłe jak te jaskółki morskie, jeżeli ocean potrafi być tak okrutny? Jest dobry i bardzo piękny. Ale umie też być okrutny, a przychodzi to nagle, i takie ptaki, co latają muskając wodę i polując, i mają słabe, smutne głosy, są za delikatne na morze”. Santiago rozmyśla o morzu, tłumaczy iż jedni nazywają je „la mar” (ci którzy kochają morze) , a inni „le mar” (ci dla których jest ono wrogiem i przeciwnikiem). On zawsze używał do określenia morza rodzaju żeńskiego, traktował je jak kobietę. Według niego „la mar”: „udziela albo odmawia wielkich łask, a jeśli robi rzeczy straszne i złe, to dlatego, że nie może inaczej”. Santiago płynie dalej, niesiony morskim prądem, zostawia w tyle „wielką studnię” gdzie ostatnio miał nieudany połów. Liczy, że wśród ławicy bonito i albacore uda mu się zdobyć jakąś wielką sztukę. Tuż przed wschodem słońca Santiago zarzuca cztery przynęty – dwa małe tuńczyki (albacore’y) I dwie makrele. Stary człowiek zamocował cały sprzęt bardzo dokładnie i z dużą precyzję, tak by prąd nie znosił haczyków. Santiago wiedział, że jeżeli chce się coś osiągnąć należy być na to przygotowanym by nie umknęło nam to z rąk – w tym przypadku ryba. Santiago przez, krótki czas dostrzegał w oddali inne kutry rybackie, ale już wkrótce znalazł się na tyle daleko od brzegu by być sam z morzem. Wtem dostrzega sokoła morskiego, zatacza on nad wodą kręgi i wydaje się jakby coś śledził. Starzec przypuszcza, że ptak musi wskazywać mu rybę. Płynie więc w jego kierunku. Dostrzega tam ławicę latających ryb. Sokół nurkuje i próbuje je złapać. Ryby okazują się być jednak dla niego zbyt szybkie i za każdym razem wymykają mu się. Wśród latających ryb Santiago dostrzega ławicę delfinów. Zarzuca linki próbując złowić jakąś rybę. Jednak zarówno dla niego jak i dla sokoła morskiego ławica porusza się zbyt szybko. Saniago płynie dalej w nadziei, że w końcu uda mu się odnaleźć wielką rybę na którą poluje. Santiago dopływa do sporej ławicy planktonu, zarzuca tam sieci podejrzewając że jest to idealne środowisko do życia ryb. Za każdym razem jednak gdy wyciąga sieć natrafia na meduzy. Wywołują one w starcu ogromny gniew, poparzony przez meduzy krzyczy „Aqua mola. Ty kurwo”. Santiago uważał meduzy za naprawdę piękne jednak równie zdradzieckie żyjątka. Lubił patrzeć jak duże żółwie morskie zjadają meduzy. Santiago mówi pochlebnie o żółwiach morskich, wyraża również swoje współczucie do tych stworzeń tłumacząc: „że większość ludzi jest bez serca wobec żółwi morskich, których serce potrafi bić jeszcze godzinami po ich wypatroszeniu”. Mówił o sobie: „I ja też mam takie serce, a nasze ręce i nogi są do siebie podobne”. Santiago zauważa ptaka ponownie i przypuszcza, ze ponownie znalazł on ryby. Tym razem zauważa ławice małych tuńczyków. Widzi sokoła morskiego nurkującego w wodzie, polując na rybki. Podpływa na to miejsce i zarzuca linki, po chwili wyciąga małego tuńczyka. Zabija rybkę jednym pałką, by ta nie męczyła się zbyt długo. Wtem stary człowiek uświadamia sobie, że mówi do siebie na głos. Jeszcze za młodu był nauczony, że ważną cnotą rybaka jest nie mówić niepotrzebnie do morza i starał się to szanować. Teraz jednak często zdarza mu się wyrażać swoje myśli na głos, nie zważa już tak jak dawniej na to że ludzie mogą go przez to za wariata. Nagle Santiago odczuwa silne szarpnięcie na jednej z zarzuconych wcześniej linek. Santiago jest już bardzo daleko od brzegu, właśnie mija 85 dzień nieudanych połowów. Nagle starzec zauważa szarpnięcie na jednym patyków do których przymocowane były linki. Pierwsze szarpnięcie było gwałtowne, drugie już bardziej spokojne – to marlin na głębokości stu sążni złapał przynętą – małą sardynkę. Santiago szybko wywnioskowuje, że ryba musi być dużych rozmiarów. Przez chwilę ryba zagryzała haczyk bokiem, starzec zdawał sobie z tego sprawę i czekał cierpliwie, aż połknie cały hak z przynętą. Santiago krzycząc na głos zachęcał rybę by ta złapała mocniej zawieszonego na lince sardynkę, a następnie chwyciła tuńczyka wiszącego na drugiej lince. W końcu po wielu nieśmiałych atakach marlin pochwycił przynęty. Po odczekaniu chwili, gdy ryba połknęła już cały hak Santiago zaczął mocno ciągnąć linkę do siebie tak by marlin wypłynął na powierzchnię i by mógł w niego wbić harp. „Wypłyń gładko i pozwól, żebym wbił w ciebie harpu.”. Ryba okazuje się jednak zbyt silna i starzec nie jest jej w stanie przyciągnąć, wręcz przeciwnie to marlin zaczyna ciągnąć starca i łódkę. Płyną powoli w kierunku północnozachodnim. Starzec żałuje, że nie ma przy nim Manolina, który mógłby mu pomóc w wyciągnięciu zdobyczy. Santiago trzyma linkę w dłoniach, lekko ją poluzowując nie może jej przymocować do łodzi gdyż marlin przy sowim zrywie mógłby oderwać patyk i wymknąć się starcowi. Stary człowiek ma nadzieje, że ryba się w końcu zmęczy. Nie wie wciąż co zrobi jeżeli ryba nie wypłynie na wierzch lub pójdzie wgłąb morza, ale puki co nie przejmuje się tym. Ryba Po czterech godzinach ryba wciąż płynie stabilnie w kierunku morza ciągnąc za sobą łódkę. Stary wciąż kurczowo ściska linkę przewieszoną przez jego plecy. Słońce zachodzi, marlin wciąż płynie w tym samym kierunku, Santiago już w ogóle nie dostrzega brzegu – znalazł się na otwartym morzu. Ostatecznie wszystko utkwiło w martwym punkcie, marlin płynął spokojnie ciągnąć za sobą łódkę, a starzec trzymając linkę podążał za rybą. „Nie mogę nic z nim zrobić i on nie może nic zrobić ze mną. Przynajmniej dopóki będzie dalej tak postępował”. Po raz kolejny żałował, że nie ma z nim chłopca, uważał iż nikt w jego wieku nie powinien być sam. Jednak było to nieuniknione. Nocą pod jego łódź podpływają dwa delfiny. Jest to figlująca ze sobą para samca i samicy. Bardzo wzruszył się na ich widok. W ogóle uważał delfiny podobnie jak latające ryby za swoich braci. Wobec tego zdarzenia starzec przypomina sobie sytuację, która miało miejsce podczas jednych z łowów. Był wtedy z chłopcem (Manolin) udało im się złapać samicę marlina. Samiec marlina – najprawdopodobniej partner złapanej samicy – zdesperowany, nerwowo pływał wokół łodzi. W pewnym momencie nawet wyskoczył wysoko nad powierzchnię wody i spostrzegł do wnętrza łodzi. Gdy zobaczył swoją partnerkę zniknął w głębi oceanu. Było to jedno z najsmutniejszych doświadczeń jakie przeżył Santiago. Zrobiło mu się wtedy żal złapanej ryby i czym prędzej zabił ją by nie musiała się niepotrzebnie męczyć. Nagle coś pochwyciło inną z jego przynęt zawieszoną na jednej z linek. Santiago po raz kolejny westchnął i zaczął żałować, że nie ma z nim chłopca, który mógłby doglądać tamtej linki. Wiedząc, że nie może zajmować się dwoma zdobyczami na raz postanowił odciać drugą linkę. Gdy odcinał jedną z linek, marlin szarpną mocniej przewracając Santiago. Ten rozciął sobie łuk brwiowy. Mimo to szybko się podniósł, a rana po chwili zabliźniła się. Wyrażając swoją determinację w chęci złapania marlina Santiago wypowiedział spokojnym głosem: „Rybo,... zostanę z tobą, póki nie umrę”.

Dzień Drugi
O wschodzie słońca „stary człowiek” zauważył, że płyną teraz na północ. Ryba nieco zwolniła. Z jednej strony chciał aby marlin wyskoczył na powierzchnię – mógłby wtenczas wcześniej pochwycić swoją zdobycz, z drugiej strony obawiał się, że podczas takiego wyskoku ryba może zgubić haczyk i wymknąć się mu z rąk – dlatego między innymi by nie poszerzać rany starał się nie ciągnąć zbyt mocno za linkę. Po raz kolejny wyraził sój cel działania: „Rybo,... Kocham cię i szanuję bardzo. Ale zabiję cię, nim ten dzień się skończy”. Nagle nadleciał mały ptaszek (drozd), usiadł na naprężonej lince, trzymanej przez starca. Gdy Santiago zaczyna coś mówić do ptaszka, marlin szarpnął mocno, przechylając łódź. „Stary człowiek” upadł na dziób łodzi rozcinając sobie rękę. Santiago jest zły na siebie, ze pozwolił rybie na takie zachowanie, wie iż niepotrzebnie skupił swoją uwagę na ptaszku zamiast na pracy, którą wykonuje. Zanurzył rozciętą rękę w wodzie, by ją przemyć. Następnie postanowił coś zjeść by nie brakło mu sił w walce z marlinem. Posilił się tuńczykiem, którego wcześniej udało mu się złapać. Pokroił rybę na sześć kawałków. Jego lewą ręka, którą trzymał linkę złapał skurcz. Starzec za spożywając każdy z kawałków ryby zadawał pytanie swojej zesztywniałej ręce czy ma się teraz lepiej. W ten sposób zjadł wszystkie sześć kawałków ryby w nadziei, że ta przywróci mu siły na decydujące zmaganie z marlinem. Santiago zastanawia się nad swoim osamotnieniem. Jest otoczony przez nieskończoną głębię oceanu. Po chwili jednak zauważył dzikie kaczki na niebie. Uświadomił sobie obecność marlina. W końcu stwierdził, że na morzu nikt nie jest samotny. Skurcz w lewej ręce wciąż się utrzymywał, wykonywał teraz czynności tylko prawą dłonią. Następnie rozważał upokarzający skurcz swojej lewej ręki i jego bezsilność wobec własnego ciała. Nagle marlin wynurzył się na chwilę z wody by potem zanurkować w niej z powrotem. Santiago ujrzał rybę dłuższą o 2 stoby od jegło łódki. Był zadziwiony wielością tego stworzenia, uświadomił sobie, że gdyby tylko chciał marlin mógłby zniszczyć jego łódź. Widząc swoją bezsilność wobec wielkości ryby zwraca sie do Boga z prośbą by ten dodał mu sił i rozwiał jego obawy. Dziękował mu, że ryby choć są takimi szlachetnymi stworzeniami nie są mądrzejsze od tych, którzy je łowią. Lewa ręka Santiago, którą złapał skurcz zaczyna się powoli relaksować i rozluźniać by z czasem ponownie wrócić do pełnej sprawności. Stary człowiek nie wiedząc jak długa będą jeszcze trwały jego zmagania z marlinem postanawia zarzucić drugą linkę by złowić jakąś mniejszą, która posłużyłaby mu za pożywienie. Najchętniej życzyłby sobie latające ryby, które smakowały mu nawet surowe. Pod wieczór wyczerpany rozmyśla o baseballu i jego ulubionym zawodniku Joe DiMaggio o maczu Jankesów z Tygrysami i o kontuzji jego idola. Stwierdza, że: „Człowiek niewiele może w porównaniu do wielkich ptaków i zwierząt.” Po zachodzie słońca w swoich rozmyślaniach wspomina własne sukcesy z przeszłości, które mają mu dodać pewności siebie i otuchy w walce z marlinem. Rozmyśla o jego pojedynku na rękę z wielki murzynem w jednej z tawern w Casablance. Zmaganie z przeciwnikiem trwało cały dzień i całą noc. Co jakiś czas zmieniali się jedynie sędziowie. Za młodych lat nazywano go Santiago El Campeon (Santiago mistrz). Ostatecznie bohaterowi udało się odnieść w tym pojedynku zwycięstwo choć gdy zbliżał się już świt następnego dnia wszyscy spodziewali się remisu. Santiago pomyślał sobie wtedy, że może wygrać z każdym. W pewnym momencie Santiago dostrzega na niebie samolot lecący z Havany do Miami, zastanawia się jak musi wyglądać świat widziany z tak wysoka. Wtem starcowi udało się złapać małego delfina, wyciągnął rybę i zarzucił przynętę ponownie na wypadek gdby potrzebował w przyszłości więcej pożywienia. Następnie widząc, że marlin zwolnił postanawia przywiązać dwa wiosła do rufy tak by stawiały one większy opór dla ryby. Jest noc Santiago spogląda w niebo, nazywa gwiazdy swoimi przyjaciółmi. Następnie stwierdza, że ryby też są jego przyjaciółmi. Następnie poraz kolejny zrobiło mu się żal marlina, współczuł mu jego losu. Wiedział, że może on stanowić pokarm dla wielu ludzi, jednak równocześnie uważał iż nikt nie jest tak naprawdę godzien by spożywać mięso tak szlachetnego zwierzęcia. Pocieszał się, że chociaż gwiazd nie musi zabijać. Santiago postanawia trochę wypocząć, wcześniej jednak zanim obmyślił sposób jakby się tu zdrzemnąć wypatroszył delfina i zjadł kilka kawałków mięsa. Następnie owija linkę wokół siebie i układa się w miarę możliwości wygodnie, pozostawiając jednak swoją lewą rękę trzymającą linę – tak by gdy tylko ryba szarpnie mocniej mógł się zbudzić i zapanować nad nią. Wkrótce będąc bardzo zmęczony zasypia. Śni o delfinach, jego wiosce, widzi siebie śpiącego w swej chatce i w końcu o lwach z czasów jego młodości widzianych na afrykańskich plażach – ten ostatni sen cieszy go najbardziej. W końcu z tego przyjemnego snu starca zbudza szarpnięcie marlina, odczuwa je na lince, którą trzyma w swojej prawej ręce. Tym razem ryba wyskakuje kilkakrotnie na ponad poziom wody. Santiago czekał na ten moment przez cały ten czas, dlatego też stara się włożyć jak najwięcej siły w to by ryba nie zerwała mu się z linki. Kosztuje to rybaka sporo, napięta linka rani jego ręce, a szarpnięcia sprawiają, ze kilka krotnie przewraca się na łódce. Szybko jednak odzyskuje równowagę. Kilkakrotnie dostrzega marlina w świetle księżyca, słyszy pluski wody podczas gdy ryba po wyskoku ponownie zanurza się pod wodą. Zdaje sobie sprawę, że ciało marlina napełniło się powietrzem i teraz gdyby nawet umarł to nie pójdzie na dno. Merlin zaczyna zataczać kręgi, starzec wie iż rozpoczyna się decydujące zmaganie z olbrzymem.

Dzień Trzeci
Wschód słońca. Ryba wciąż zatacza kręgi. Pierwsze z nich są bardzo duże. jednak linka nie jest już tak napięta jak wcześniej. Santiago powoli przyciąga ją do siebie powodując, że marlin zatacza coraz mniejsze kręgi. Stary człowiek jest bardzo zmęczony, cały zalany potem, w pewnym momencie by nie zesłabnąć robi sobie, krótki odpoczynek. Następnie wraca do przyciągania linki. Marlin w końcu po kilku okrążeniach zbliża się do łódki. Starzec zdumiewa się jego wielkością. Siłuje się z rybą jeszcze przez chwilę. W końcu spragniony, wysuszonymi z braku wody wargami mówi do ryby: „Zabijasz mnie... Ale masz do tego prawo. Nigdym nie widział nic większego, piękniejszego, bardziej spokojnego i szlachetnego od ciebie, bracie. Przyjdź i zabij mnie. Wszystko mi jedno, kto kogo zabije”. Ostatecznie gdy ryba zbliża się odpowiednio blisko łodzi Santiago łapie za harpun i wbija go w bok marlina. Pobudzona bólem ryba wydaje ostatnie znaki życia. Marlin „wzbił się wysoko nad wodę, ukazując całą swą wielką długość i objętość, całą swą moc i piękno. Zdawało się, że zawisł w powietrzu nad starym rybakiem w łodzi”. Następnie wpada z hukiem do wody, która rozpryskując się oślepia starca. Wtem Santiago dostrzega pokonaną bestię dryfującą brzuchem do góry na morzu. Dookoła roztacza się purpurowy kolor na jaki zabarwiła wodę krew marlina. Santiago jest dumny ze swojej zdobyczy, jednocześnie zdaje sobie sprawę, że nie będzie w stanie umieścić jej w łodzi ze względu na wielość ryby. Postanawia ją holować i bronić przed atakami rekinów. Santiago po przymocowaniu ryby zaczyna płynąć w kierunku lądu, wie że musi się udać w kierunku południowo zachodnim. Drogę powrotną wskazują mu powiewy pasatów. Po godzinie od pokonania marlina przy łodzi starca pojawia się pierwszy rekin. Gdy tylko drapieżnik znalazł się odpowiednio blisko mężczyzna przygotował harpun. Santiago miał nadzieję, ze uda mu się zabić rekina zanim ten rozszarpie jego zdobycz na kawałki. Podczas gdy drapieżnik wynurza się z wody by wbić swoje szczeki w ciało marlina starzec wbija mu harpun w głowę. Co prawda zabija rekina, jednak równocześnie traci około czterdzieści funtów swojej zdobyczy. Rekin opadając na dno oceanu zabrał również starcowi harpun i pociągnął za sobą linkę. Ze zranionego marlina ponownie tryska krew. Santiago obawia się, że na zapach krwi wkrótce zjawią się kolejne drapieżne rekiny. Starzec obawia się już spoglądać na swoją zdobycz, gdy ta została zaatakowana przez rekina i zraniona poczuł się jakby ktoś zranił również jego duszę. W końcu jednak stwierdził, że „człowiek nie jest stworzony do klęski (…) Człowieka można zniszczyć, ale nie pokonać”. Przez chwilę Santiago zaczyna się zastanawiać nad moralnym aspektem zabicia marlina. Zadaje sobie w duszy pytanie czy zabicie tak wspaniałej ryby jest grzechem. Początkowo stwierdza, że zrobił to przecież by nakarmić siebie i innych ludzi i gdyby wszystko uogólniać w ten sposób to każde działanie jakie podejmuje człowiek ocierałoby się o grzech. W końcu jednak uświadamia sobie, że jego intencją nie było jedynie zabicie marlina dla pożywienia, ale przede wszystkim dla dumy. „ Zabiłeś go z dumy i dlatego, że jesteś rybakiem. Kochałeś go, kiedy żył, i kochałeś go potem. Jeżeli go kochasz, nie jest grzechem go zabić. Czy też jest jeszcze większym?”. W odróżnieniu od marlina zabicie rekina nie wywoływało w nim wyrzutów sumienia, uznawał je za zwykły akt samoobrony. Po chwili jednak przerwał te rozmyślania by skupić się na najważniejszym celu jaki stanął teraz przed nim czyli doholowaniu zdobyczy do brzegu. Po dwóch godzinach pojawił się kolejny rekin. Po tym jak starzec stracił harpun by zabić poprzedniego drapieżnika przygotował sobie nowe narzędzie obrony. Do jednego z wioseł przymocował swój nóż rybacki. Swoją nową bronią próbował odstraszyć rekina. Pierwszego rekina udaje mu się zabić bez problemu. Jednak gdy to uczynił wkrótce pojawił się następny. Tym razem drapieżnikowi udało się obszarpać kawałek mięsa z ciała marlina. Drugi rekin pływał pod łodzią i mógł bez żadnej trudności rozszarpywać zdobycz rybaka. Z biegiem czasu starcowi udaje się zabić i tego drapieżnika. Santiago współczując marlinowi, przeprasza go za okaleczenia, które musi doznawać. Stwierdza, że lepiej gdyby nigdy nie udało mu się go złapać i że w ogóle nie potrzebnie zapuszczał się tak daleko w morze. Następnie sprawdził swoją broń, poprawił mocowanie noża do wiosła. Santiago zmęczony i pozbawiony nadziei, spodziewając się kolejnych ataków rekinów siada na łodzi i cierpliwie wyczekuje drapieżników. Przez pewien czas staremu człowiekowi skutecznie udaje się walczyć z podpływającymi rekinami, aż do momentu gdy ostrze jego noża ulega złamaniu. Zbliża się zachód słońca, a z jego nastaniem pojawia się coraz więcej drapieżników. Stary rybak ma przy sobie już tylko pałkę, którą posługuje się do zabijania rekinów, albo przynajmniej do ich odstraszania. Gdy dwa kolejne zbliżają się do marlina i rozszarpują jego ciało stary serią ciosów wydaną za pomocą owej pałki zabija drapieżniki. Nie spogląda już na rybę gdyż widok jej rozszarpanego ciała wywołuje w nim cierpienie. Zapada noc, Santiago dostrzega światła Havany, które wskazują mu drogę do brzegu. Po raz kolejny przeprasza rybę. Sądzi, że gdyby była żywa potrafiłaby dużo lepiej obronić się przed rekinami niż on to robił. Żałuje, że nie wykorzystał w walce z drapieżnikami jej miecza, gdy miał jeszcze nóż i mógł go odciąć. Około dziesiątej widzi już wyraźnie oświetlone ulice Havany. Rybakowi została już tylko połowa ryby, życzył sobie by udało mu się dowieść ją w takim stanie do brzegu. Jednak gdy zbliżyła się północ pojawiły się kolejne rekiny. Było ich bardzo dużo, Santiago nie miał już jak bronić swojej zdobyczy. Gdy desperacko próbował walić rekiny pałką, jeden z nich porwał jego ostatnią broń. Potem widział już tylko jak stado drapieżników rozszarpuje doszczętnie marlina. Ze zdobyczy pozostaje jedynie szkielet. Gdy podpływa ostatni rekin nie ma już tak naprawdę co zjeść, w końcu rozszarpuje nawet szkielet. Stary rybak już nawet nie spogląda na swoją zdobycz, zaczyna wiosłować w kierunku brzegu, cieszy się, że choć jego stara łódź dobrze się spisała. W środku nocy przybywa do przystani. Wszyscy o tej porze już śpią. Nie mając nikogo do pomocy sam wpycha łódź na brzeg. Gdy zwinął maszt i próbował wydostać się z łodzi zdał sobie sprawę jak bardzo jest zmęczony. Przez chwile przysiadł jeszcze w łodzi z masztem opartym o swoje plecy i spoglądał na pobliską drogę. Następnie ruszył w kierunku swojej chaty, musiał po drodze pięciokrotnie przysiadać gdyż był tak wyczerpany. Gdy tylko wszedł do swojego domu, padł na łóżko i zasnął. Do lepianki starca z samego rana przybył Manolin, zastał Santiago gdy ten jeszcze spał. Widząc zmęczonego rybaka chłopiec udał się szybko przynieść mu kawę. Po drodze widzi innych rybaków zebranych dookoła łodzi. Mierzyli oni długiego na osiemnaście stóp marlina. Gdy Manolin wraca do chatki, Santiago już nie śpi. Przez chwilę obaj rozmawiają. Gdy chłopiec oferuje starcowi, że teraz wspólnie będą łowić ryby ten odpowiada mu, że nie ma to sensu gdyż szczęście opuściło go już na dobre. Chłopie jednak pociesza go i mówi, że to on będzie teraz gwarantem szczęścia podczas wspólnych połowów. Ostatecznie Santiago zgadza się na jego propozycję. Wtem chłopiec wychodzi by przynieść „staremu człowiekowi” coś do jedzenia i ubrania. Po południu jedna z turystek znajdująca się na Tarasie przy wybrzeżu zaintrygowana widokiem wielkiego szkieletu – spytała się kelnera w pobliskiej restauracji cóż to takiego. W łamanym angielskim kelner wyjęknął, że to rekin myśląc iż turystka zrozumie czym są tak naprawdę szczątki dryfujące w wodzie. Turystka odparła na to, że nigdy nie widziała rekina z tak pięknym ogonem. Międzyczasie Santiago powraca do chaty starego. „...stary rybak spał znowu. Spał wciąż na brzuchu, a chłopiec siedział obok i wpatrywał się w niego. „
autor tłumaczenia: Michał Ziobro oryginalna wersja streszczenia:
gradesaver.com

ŚWIĘTOSZEK - MOLIER - STRESZCZENIE, CHARAKTERYSTYKA, OPRACOWANIE

Streszczenie

Wzburzona pani Perelle chce opuścić dom swego syna Orgona, w którym nikt nie słucha jej rad. Elmira - żona Orgrona, próbując ją zatrzymać, mówi że jej rady są pomocne.



Molier

Świętoszek


ŚWIĘTOSZEK - MOLIER - STRESZCZENIE SZCZEGÓŁOWE


Osoby dramatu

PANI PERNELLE -matka Orgona

ORGON

ELMIRA - żona Orgona

DAMIS - syn Orgona

MARIANNA - córka Orgona i bogdanka Walerego

WALERY - bogdanek Marianny

KLEANT - szwagier Orgona

TARTUF - fałszywy pobożniś

DORYNA - panna respektowa Marianny

PAN PIÓRKO - woźny

OFICER STRAŻY KRÓLEWSKIEJ

FLIPOTKA - służąca pani Pernelle

 

AKT I

SCENA I PANI PERNELLE, FLIPOTKA − JEJ SŁUŻĄCA, MARIANNA, DORYNA,

DAMIS, KLEANT

Wzburzona pani Perelle chce opuścić dom swego syna Orgona, w którym nikt nie słucha jej rad. Elmira - żona Orgrona, próbując ją zatrzymać, mówi że jej rady są pomocne. Pani Pernelle przed wyjściem mówi w złości co myśli o domownikach: służącej Dorynie: bardzo radzę mniej mówić, kiedy nikt nie pyta. Swojemu wnukowi Damisowi zarzuca, że jest głupi i rośnie na hultaja, wnuczce Mariannie udowadnia, że ta udaje skromnisię, a naprawdę chyłkiem wyprawia karygodne figle. Ostateczną winą obarcza synową Elmirę, która powinna świecić przykładem. Wszystkim zebranym zarzuca negatywne podejście do Tartufa, którego wielbi. Uważa, że jest on bardzo pobożny i każde słowo obrażające go, obraża ją samą.

SCENA II KLEANT, DORYNA

Cała rodzina odprowadza do drzwi panią Perelle. W pokoju zostaje tylko Kleant, który nie ma ochoty widzieć matki Orgona, i Doryna. Rozmawiają o zachowaniu Tartufa, który w podstępny sposób omamił Orgona i panią Perelle. Orgon kieruję się już tylko zdaniem Tartufa, przez co ten sztuczny "świętoszek" ma władzę nad domem i umyślnie ją wykorzustując, szkodzi pozostałym domownikom.

SCENA III ELMIRA, MARIANNA, DAMIS, KLEANT, DORYNA

Elmira skarży się na pania Perelle, że ta jeszcze w progu szepnęła do niej pare gorzkich słów. Damis widząc nadchodzącego Orgona, mówi do Kleanta, by ten poinformował pana domu o miłości Walerego i Marianny. Reakcja ojca jest dla niego ważna, ponieważ Damis zamierza poślubić siostrę Walerego.

SCENA IV ORGON, KLEANT, DORYNA

Doryna rozmwaia z Orgonem, którego nie było w domu przez dwa dni. Pan domu wypytuje jak się czuje Tartuf. Zdrowie innych domowników go nie interesuje.

SCENA V ORGON, KLEANT

Kleant przekonuje szwagra, że Tartuf jest falszywy i próbuje rządzić domownikami. Orgon z całych sił broni swego ulubieńca mówiąc:

Kto nauk jego słucha, ten żyje w spokoju,

na ludzi spoziera jak na kupę gnoju.

Jego wpływ mię odrodził, zrobiłem się twardy,

on mię dla sentymentów nauczył pogardy;

od wszelakich przyjaźni duch mój wyzwolony;

Chcąc przekonać Kleanta do swoich racji, opowiada historię jak poznał Tartufa. Codziennie w kościele gdy się modłił, obok niego klękał Świetoszek i pobożnie odprawiał swe modły, którymi zachwycał całą świątynię. Zachwycony tym również i Orgon, składał podarki pobożnemu człowiekowi, który w żaden sposób nie chciał ich przyjmować i rozdawał je biednym. Zgodził się natomiast na ugoszczenie go w domu bogatego pana. Od tej pory służy gorliwie każdemu pomocą.

Kleant wyraża swoją opinię o fałszywych pobożnisiach. Prawdziwi pobożni ludzie, nie obnoszą się tak ze swoją wiarą. Widząc jednak, że nie przekona Orgona do swoich racji zmienia temat rozmowy. Próbuje się dowiedzieć, czy pan domu zgadza się na małżeństwo Walerego i Marianny.

Orgon nie udziela jednoznacznej odpowiedzi, czym denerwuje szwagra.

Kleant udaje się opowiedzieć o wszystkim Waleremu.

AKT II

SCENA I ORGON, MARIANNA

Ogron próbuje wypytać córkę co myśli o Tartufie. Zaskoczona Marianna, odpowiada, że powie to co jej ojciec każe. Orgon ujawnia jej swoje plany: poprzez małżeństwo Marianny i Tartufa, pragnie włączyć Świętoszka do rodziny.

SCENA II DORYNA, ORGON, MARIANNA

Przypadkowo o wszystkim dowiaduje się Doryna, która uważa plany Orgona za wierutne bajanie. Przypomina, że z małżeństwa z przymusu nie wychodzi nigdy nic dobrego. Nazywa Tartufa bigotem, co doprowadza Orgona do gniewu. Pokojówka nie zważając na pana, próbuje przekonać Marianne by nie słuchała ojca i postępowała wbrew jego woli. Wściekły Orgon, chce dać Dorynie w policzek, jednak nie trafia. Pokojówka ucieka. Pan domu, by ochłonąć wychodzi na świeże powietrze.

SCENA III DORYNA, MARIANNA

Doryna zarzuca Mariannie, że ta nie potrafi wyrazić swojego zdania i sprzeciwstawić się ojcu. Mówi jej że bierze ślub dla siebie, nie dla ojca. I to ona ma spędzić reszte życia z człowiekiem którego nie ciepi - z Tartufem. Zrozpaczona Marianna odpiera ataki, stwierdzając, że nie może sprzeciwstawiać się własemu ojcu. Jednocześnie wizja poślubienia Świętoszka, wywołuje u niej myśli samobójcze. Pokojówka wyśmiewa niedorzeczne plany Marianny i w ironiczny sposób opisuje, jak będzie wygładało to niedorzeczne małżeństwo. Przerażona Marianna prosi Dorynę o rady i zapewnia, że będzie ich przestrzegała. Z daleka nadchodzi Walery.

SCENA IV WALERY. MARIANNA, DORYNA

Walery, który dowiedział się o planach Orgona, z niedowierzeniem prosi Marianne o wyjaśnienia. Marianna informuje go, że narazie się waha i nie wie jak postąpić. Prosi o radę Walerego, który uważa, że ojciec ma racje i powinna się kierować jego zdaniem. Zaskoczona Marianna odpowiada, że tak pewnie postąpi i poślubi Tartufa. Po dłuższej rozmowie, między zakochanymi dochodzi do kłótni. Obwiniają się o niewierność i niestałość w uczuciach. Sprzeczkę łagodzi przysłuchujca się wszystkiemu Doryna, która przekonuję Walerego, że Marianna go kocha. Pokojówka radzi Mariannie, by zgodziła się na małżeństwo ze Świętoszkiem a następnie pod pretekstem choroby odkładała termin ślubu. W tym czasie Walery ma domagać się swoich praw do ręki ukochanej.

AKT III

SCENA I DORYNA, DAMIS

Damis dowiaduje się, że ojciec zmienił plany dotyczące jego ślubu. W gniewie oskarża Świętoszka, że to z pewnością on się do tego przyczynił. Doryna hamuje jego pęd do zemsty. Doradza natomiast, by porozmawiał z Elmirą, która jest przychylna jego sprawie, a zarazem ubóstwia ją Tartuf - co jest dużym plusem.

Widząc nadchodzącego Tartufa, Damis chowa się w pokoju.

SCENA II TARTUF, DORYNA

Do pokoju wchodzi Tartuf i widząc Dorynę podaje jej chusteczkę, by ta zakryła swój dekolt, który jego zdaniem jest nieprzyzwoicie odsłonięty. Pokojówka wyśmiewa go, wytykając mu jego grzeszne myśli. Inforumuje Świętoszka, że pani Elmira chce się z nim widzieć.

SCENA III ELMIRA, TARTUF

Tartuf spotyka się z Elmirą. Damis, ukryty w pokoju, podsłuchuje całą rozmowę. Zauważa jak Świętoszek kładzie rękę na kolanie Elmiry i wyznając jej swoją miłość, namawia do zdrady męża.

Rozważna i doświadczona kobieta stanowczo odrzuca jego zaloty. Mówi, że zachowa jego zachowanie w tajemnicy przed mężem, jeśli Świętoszek zgodzi się na małżeństwo Marianny i Walerego.

SCENA IV DAMIS, ELMIRA, TARTUF

Z ukrycia wychodzi wściekły Damis, który był świadkiem całego zajścia. Zamierza poinformować o wszystkim ojca i ukazać mu podstępne zamiary Świętoszka. Matka prosi go, by nie robił głupstwa.

SCENA V ORGON, DAMIS, TARTUF, ELMIRA

Damis opowiada ojcu, że Tartuf zalecał się do Elmiry. Elmira uważa, że nie powinien taka sprawą błahą i dziecinną mężowskiego spokoju mącić.

SCENA VI ORGON, DAMIS, TARTUF

Zaskoczony Orgon, pyta Tartufa czy prawdziwe są oskarżenia Damisa. Świetoszek podstępnie i z pokorą przyznaje się do winy i prosi na klęczkach o wyrzucenie z domu. Ujęty postawą Tartufa, pan domu, zarzuca synowi kłamstwo. Udowadnia to tym, że wszyscy domownicy niecierpią jego ulubieńca i chcą się go pozbyć z domu. Wściekły Orgon wyrzuca syna z domu.

SCENA VII ORGON, TARTUF

Ciągle wściekły Orgon, złorzeczy synowi i przerasza Tartufa. By udowodnić swoją niewinność, Świętoszek wybacza Damisowi i postanawia, że wyprowadzi się z tego domu w którym nikt go nie lubi. Orgon za wszelką cenę stara się zatrzymać przy sobie swojego ulubieńca. Postanawia, że cały swój majątek przepisze na Tartufa, udowadniając mu w ten sposób swoją miłość.

AKT IV

SCENA I KLEANT, TARTUF

Kleant prosi Tartufa, o wybaczenie dla Damisa i o doprowadzenie do zgody między ojcem a synem. Świętoszek nie żywi urazy do Damisa, ale też nie może razem z nim mieszkać, bojąc się opini ludzi. Wymijająco odpowiada na pytanie, czemu przyjął majątek Orgona, twierdząc, że wyda go na zbożne cele. Chcąc uniknąć "niewygodnych" pytań odchodzi w celu spełnienia pobożnych obowiązków.

SCENA II ELMIRA, MARIANNA, KLEANT, DORYNA

Doryna prosi Kleanta o pomoc w obaleniu niefortunnego pomysłu Orgona.

SCENA III ORGON, ELMIRA, MARIANNA, KLEANT, DORYNA

Marianna na klęczkach prosi ojca, by nie kazał jej wychodzić za mąż za człowieka, którego nie kocha - za Tartufa. W zamian może oddać swój majątek i wstąpić do klasztoru. Wstawiają się za nią Doryna i Kleant, jednak ich Orgon lekceważy i nie dopuszcza do głosu. Na pomoc przybywa Elmira - żona Orgona, która opowiada jak Świętoszek ją próbował uwieść.

Aby potwierdzić swoje słowa, proponuje mężowi żeby się sam przekonał o przewrotności swojego ulubieńca.

SCENA IV ELMIRA, ORGON

Elmira nakazuje mężowi, by schował się pod stołem i nie zdradzał swojej obecności. Ona sprowadzi Tartufa by z nim porozmawiać i odkryć przed mężem jego prawdziwe oblicze.

SCENA V TARTUF, ELMIRA, ORGON

Elmira flirtuje ze Świętoszkiem. Podejrzewający spisek Tartuf z początku jest nieufny, później jednak bardziej się otwiera i zaczyna swe miłosne zaloty. Elmira broni się przed jego "niemoralnymi" propozycjami, mówiąc że boi się kary niebios. Tartuf lekceważąc tą śmieszną obawę, bierze wszystkie grzechy na siebie i dalej zachęca do zdrady. Elmira zgadza się zostać kochanką Świętoszka. Nakazuje mu by sprawdził czy nie ma jej męża w pobliżu, na co ten odrzeka:

"Po co tak dbać o niego? Między nami rzekłszy,

to człowiek − do wodzenia za nos jak najlekszy.

Tak umiałem go zażyć, że już biedaczysko

nie uwierzy niczemu, choćby widział wszystko."

 

SCENA VI ORGON, ELMIRA

Gdy Tartuf za namową Elmiry odchodzi szukać Orgona, pan domu wychodzi spod stołu, gdzie był cały czas ukryty. Jest zaskoczony i wściekły. Mówi o Świętoszku: "Szkaradniejszej i w piekle nie znaleźć poczwary."

Nagle do pokoju wchodzi Tartuf ..

SCENA VII TARTUF, ELMIRA, ORGON

Świętoszek po wejściu do pokoju (nie widzi ukrywającego się za małżonką Orgona), mówi że nigdzie nie ma pana domu. Zza pleców Elmiry wychodzi wzburzony Orgon, informując Tartufa, że podsłuchiwał calą rozmowę i odkrył prawdę o niecnym oszuście. Nie chce już gościć obłudnika w swym domu i każe mu się wynosić. Tartuf szyderczo odpowiada, że to już przecież jego dom (Orgon mu przepisał cały majątek) i teraz on wypędza cała rodzinę ze swojej własności.

SCENA VIII ELMIRA, ORGON

Orgon przyznaje się zdziwionej żonie, że zapisał cały majątek Świętoszkowi (nie powiedział jej o tym wcześniej). Przerażony, szybko opuszcza pokój i udaje się na poddasze, by zobaczyć czy "pewna szkatułka", ważna dla niego, ciągle tam jest.

AKT V

SCENA I ORGON, KLEANT

Orgon opowiada Kleantowi o ważnej szkatułce, której szuka. Mówi, że jest to depozyt Argasa, jego przyjaciela. W szkatułce znajdują się ważne dokumenty. Jeśli ktoś by się o nich dowiedział, Orgon zostałby oskarżony o pomoc zbiegowi (którym jest Argas). Kleant zauważa, że skoro szwagier szuka tak gorączkowo szkatułki, musiał komuś o niej powiedzieć. Orgon przyznaje, że powierzył nad nią opiękę Tartufowi.

Zapewnia, że już nigdy nie będzie tak głupi i nikomu nie zaufa. Kleant radzi mu, by nie dawał omamiać się ludziom, ale zarazem by nie izolował się od nich.

SCENA II DAMIS, ORGON, KLEANT

Damis, dowiedziawszy się o całej sprawie, wraca do domu, by pomóc ojcu.

Chcąc pokazać jak miłuje ojca i boleje nad jego stratą, przyrzeka, że zabije Świętoszka. Orgon hamuje zamiary syna, przypominając o surowym prawie panującym w państwie.

SCENA III PANI PERNELLE, MARIANNA, ELMIRA, DORYNA, DAMIS,

ORGON, KLEANT

Do domu przybywa pani Pernelle, nie mogąc uwierzyć co się stało. Uważa, że Orgon pochopnie oskarżył Świętoszka. Orgon przekonuje matkę, że widział zdradę Tartufa na własne oczy. Pani Pernelle stwierdza: "Pozorna oczywistość z nas szydzi,

nie zawsze trzeba sądzić z tego, co się widzi."

Doryna ironicznie mówi do pana domu:

"Tak to na tym padole układa się nieraz:

nie chciałeś wierzyć drugim − nie wierzą ci teraz."

Rozsądny Kleant przerywając kłótnie, zarządza, iż należy znaleźć jakiś sposób by udaremnić zamiary Świętoszka.

SCENA IV PAN PIÓRKO, PANI PERNELLE, ORGON, DAMIS,

MARIANNA, DORYNA, ELMIRA, KLEANT

Do pokoju wchodzi pan Piórko, który jest komornikiem koronnym. Przybywa z rozkazu Tartufa, by powiadomić rodzinę, o nakazie eksmisj - mają czas do jutra. Komornik wraz ze strażą pozostaną przez ten czas w domu Orgona. Domownicy buntują się, jednak nadaremnie - wyrok już zapadł.

SCENA V ORGON, KLEANT, MARIANNA, ELMIRA, PANI PERNELLE,

DORYNA, DAMIS

Pani Pernelle jest oszołomiona tym co zobaczyła. Teraz dopiero uwierzyła, że Tartuf jest obłudnikiem. Doryna ironizując mówi, że przecież Świętoszek uwalnia ich od złota, czym wyrządza im przysługe - wyśmiewa w ten sposób pannę Pernelle, która tak zażarcie broniła swego ulubieńca. Elmira radzi, by rozgłosić zdradę Tartufa, co może przeszkodzić mu w zagarnianiu ich wielkiego majątku.

SCENA VI WALERY, ORGON, KLEANT, ELMIRA, MARIANNA,

PANI PERNELLE, DAMIS, DORYNA

Przybywa Walery, ze smutkiem informując Orgona, że Tartuf dostarczył królowi tajne dokumenty ze szkatułki. Wydano już rozkaz ujęcia Orgona, jako zdrajcy króla. Walery doradza panu, by najszybciej uciekał w bezpieczne miejsce. Oferuje swoją pomoc i pieniądze.

SCENA VII OFICER STRAŻY KRÓLEWSKIEJ, TARTUF, WALERY,

ORGON, ELMIRA, MARIANNA, PANI PERNELLE, DORYNA, KLEANT,

DAMIS

Orgon, przygotowany do ucieczki, chce opuścić dom, gdy nagle w progu staje Tartuf i oficer straży królewskiej, z nakazem aresztowania. Orgon przypomina Świętoszkowi, że uratował go od biedy, podał mu pomocną rękę, a ten go teraz zdradza i wyrzuca z własnego domu. Świętoszek wygłasza płomienną mowę, informując wszystkich, że dobro króla jest dla niego ważniejsze niż uczucia do zdrajcy. Pewny swego Tartuf prosi oficera, by ten wykonał wyrok. Oficer ku zdziwieniu wszystkich aresztuje Świętoszka, który jak się okazuje jest znanym przestępcą. Został rozpoznany przez króla, gdy donosił na Orgona. Miłościwy król, pamiętając o jakiejś dawnej przysłudze wobec niego, daruje winę Orgonowi i unieważnia akt darowizny.

Wszyscy są radośni i chcą podziękować władcy za jego miłosiedzie i pomoc. Walery za swoją szlachetną postawę i szczerość, może poślubić Mariannę.

ŚWIĘTOSZEK - MOLIER - TEKST UTWORU

Świętoszek

Molier

tłum. Kazimierz Zalewski


OSOBY DRAMATU:

* Pani Pernelle
* Orgon — jej syn
* Elmira — żona Orgona
* Damis, Marianna — dzieci Orgona
* Walery
* Kleant — szwagier Orgona
* Tartuffe
* Doryna — garderobiana Marianny
* Loyal — sługa sądowy
* Urzędnik
* Flipote — służąca pani Pernelle


Rzecz dzieje się w Paryżu, w domu Orgona, 1667 r.


SPIS TREŚCI:

AKT I - ŚWIĘTOSZEK - MOLIER - TEKST UTWORU

SCENA I

Pani Pernelle, Elmira, Marianna, Kleant, Damis, Doryna, Flipote

P. PERNELLE
Chodź, Flipoto, dość mam już niemiłych mi osób.

ELMIRA
Biegniesz pani tak prędko, że zdążyć nie sposób.

P. PERNELLE
Zostań, moja synowo, skróć sobie tę drogę,
Bez takich ceregieli ja się obyć mogę.

ELMIRA
Czcić panią, to powinność i chęć nasza szczera;
Lecz dlaczego się pani tak prędko wybiera?

P. PERNELLE
Bo nie mogę już patrzeć na nieład w tym domu,
Gdzie, aby mnie dogodzić, nie przeszło nikomu
Przez głowę. Każdy by się nieporządkiem zrażał!
Na to com ja mówiła nikt tu nie uważał;
Nikogo nie szanują, naraz mówi wielu,
Jednym słowem, porządek, jak w wieży Babelu.

DORYNA
Gdy...

P. PERNELLE
Tyś jest pokojówka niezbyt w pracy prędka;
Lecz za to mocna w gębie i impertynentka;
O wszystkim umiesz gadać, kłócisz się zażarcie.

DAMIS
Lecz...

P. PERNELLE
Ty bo jesteś głupiec, mówię to otwarcie
Jako babka, mój wnuku; to jest moje zdanie.
Mówiłam twemu ojcu, że nie będzie w stanie
Dochować się niczego z ciebie: jesteś trzpiotem,
Nicponiem. Sam w przyszłości przekonasz się o tem.

MARIANNA
Sądzę...

P. PERNELLE
Ty jego siostra, udajesz skromniutką,
Potulną, taką grzeczną, usłużną, milutką,
Lecz wiesz, że cicha woda, to mówią, rwie brzegi,
Wiem ja, jak trzeba sądzić te twoje wybiegi.

ELMIRA
Jednak...

P. PERNELLE
Moja synowo, przepraszam cię bardzo,
Ale chociaż w tym domu moim zdaniem gardzą,
Muszę powiedzieć, że ty, zamiast do ostatka
Dawać im dobry przykład z siebie, jak ich matka
Nieboszka, rozrzutnicą jesteś i co rani
Moje serce, ubierasz się jak wielka pani.
Gdy mężowi się tylko chce podobać żona,
Nie chodzi jak księżniczka świetnie wystrojona.

KLEANT
Ależ pani, wszak także winnaś mieć w rachubie...

P. PERNELLE
Pana, jako jej brata, oceniam i lubię,
Ale jej mąż, a mój syn, zrobiłby rozumnie,
Gdyby powiedział panu: przestań bywać u mnie.
Zdania, które pan ciągle wygłaszać się trudzi,
Wstręt tylko sprawiać mogą u poczciwych ludzi.
Że nazbyt szczerą jestem, może mi pan powie,
Lecz u mnie prosto z mostu, co w myśli, to w mowie.

DAMIS
Tartuffe babuni, który pragnie jak najszczerzéj...

P. PERNELLE
To zacny człowiek, jego rad słuchać należy
I najbardziej mnie złości, jeszcze do tej pory,
By taki jak ty wariat śmiał z nim wodzić spory.

DAMIS
Więc ja się może wcale nie będę opierał,
By ten bałwan tyranię nade mną wywierał.
Tu rozrywki nie szukaj, nie myśl o zabawie,
Chyba, że ten pan na nią zezwoli łaskawie.

DORYNA
Gdyby chcieć skłonić głowę przed taką pochodnią,
To wszystko co się robi od razu jest zbrodnią.
Wszędzie się wtrąci, wyrok da na każdą stronę.

P. PERNELLE
Co on osądzi, to jest dobrze osądzone.
On chce was zbawić, wspierać, gdy się które chyli;
Mój syn powinien kazać, byście go lubili.

DAMIS
Nikt i nawet mój ojciec, nie ma takiej siły,
Ażeby ten jegomość stał się dla mnie miły,
Z wstrętnego. Kłamać nie chcę i wyznaję szczerze,
Że na jego zrzędzenie złość mnie wściekła bierze.
Ja już od dawna chwilę tę przeczuwam w duchu,
Jak do strasznego dojdę z tym łotrem wybuchu.

DORYNA
A toż to skandal! gdyby opowiedzieć komu!
Założył tu kwaterę, jak we własnym domu;
Łapserdak, co jak przyszedł, buty miał podarte,
A ubranie szelągów dziesięciu nie warte; —
Dziś już do tego doszedł, że się zapomina,
Wszystkim rządzi i pana udawać zaczyna.

P. PERNELLE
Klnę się życiem, że dobrze by tu rzeczy stały,
Gdyby pobożne jego chęci rządzić miały.

DORYNA
Zdaniem pani, on świętym zostanie niedługo,
Hipokryta, obłudnik, razem z swoim sługą.

P. PERNELLE
To język!

DORYNA
Jego razem z Wawrzyńcem tak cenię,
Że nic bym im nie dała, jak na poręczenie.

P. PERNELLE
Sługi nie znam, więc nie chcę o niego wieść wojny,
Za pana ręczę, że jest zacny i spokojny;
A z was każde na niego sroży się i boczy
Za to, że on wam prawdę gorzką rzuca w oczy:
Że przeciwko grzechowi opornie stać trzeba.
Jedynym jego celem, zasługa dla nieba.

DORYNA
Tak! dlaczegóż, szczególniej od pewnego czasu,
Gdy kto tu przyjdzie, on wnet narobi hałasu?
Za każde odwiedziny niebo tak surowe
Z ust tego pana gromy ciska nam na głowę.
A mówiąc między nami, nieba nas tak straszą
Za to, że on zazdrosny jest o panią naszą.

P. PERNELLE
Milcz, nie wiesz o czym mówisz, przecież twojej pani
Te odwiedziny nie on jeden tylko gani.
Ciągła stacja powozów od nocy do rana
I czereda lokajów przed drzwiami zebrana
Waszego domu, co się na chwilę nie zmienia,
Na sąsiadach nie robią dobrego wrażenia.
Przypuszczam, w gruncie rzeczy, że złe stąd nie spadnie;
Lecz wreszcie mówią o tym, a to już nieładnie.

KLEANT
Jak to? Chcesz pani wstrzymać gawędy i plotki?
A toż by ciężar życia dopiero był słodki,
Gdy ktoś w uprzedzeniu tak głupim się zaciął,
By dlatego miał zrzekać się swoich przyjaciół.
Przypuśćmy, że w ten sposób ktoś swe życie zmienia,
Sądzisz pani, że wszystkich zmusi do milczenia?
Przeciw obmowie nie ma na świecie warowni,
Więc niechaj robią plotki ludzie zbyt wymowni;
Zostawmy im swobodę, niech ględzą od rzeczy,
Własna nasza niewinność obmowie zaprzeczy.

DORYNA
Czy to nie Dafne czasem, z tą śliczniutką lalą,
Swoim mężem, tak pięknie za oczy nas chwalą?
Dziwna rzecz, co się dzieje z tych plotkarzów rzeszą;
Że ci najgłośniej krzyczą, co najwięcej grzeszą;
A osoby najbardziej w obmowie zażarte
Są te, których uczynki tylko śmiechu warte.
Z najmniejszego uczucia wnet ich język kreśli
Taki obraz, by świat w tym dopatrzył złej myśli
I cieszą się na innych kiedy potwarz rzucą,
Że tym uwagę świata od siebie odwrócą;
Lub że ciężar opinii, co ich barki tłoczy,
Spadnie, kiedy na innych błotem cisną w oczy.

P. PERNELLE
Z waszych gadanin skutek żaden nie wyrasta.
Wszak pani Oronte pewno jest zacna niewiasta,
Modlitwą wciąż zajęta; a słyszę od ludzi,
Że to, co się tu dzieje zgorszenie w niej budzi.

DORYNA
Ta pani jest wyborna, przykład mnie zachwyca!
Wiemy, że dzisiaj żyje tak jak pustelnica,
Lecz to z wiekiem spłynęły na nią łaski boże,
Jest skromną, bo niestety, już grzeszyć nie może.
Miała dość wielbicieli, a choć dzisiaj pości,
Jednak dobrze umiała korzystać z młodości;
Dopiero kiedy uciech zamknęła się brama,
Od świata, co ją rzucił, niby stroni sama,
By pod szumną zasłoną skromności bez granic
Schować resztki urody, co już dzisiaj na nic.
Kokietka w pobożną się zamienia nieznacznie;
Gdy grono wielbicieli dezertować zacznie
I, aby ciężką stratę z poddaniem przeniosła,
W smutnej chwili zostaje dewotką z rzemiosła.
Wtedy w swoim zadaniu ostrym i surowem
Nikomu nie przebaczy, wszystko skarci słowem,
Nic nie może być skrytym dla takiej jejmości,
Głośno gromi za wszystko, lecz tylko z zazdrości,
Że innej się uśmiecha ta rozkoszy czara,
Do której, ona czuje sama, że za stara.

P. PERNELLE
do Elmiry
Otóż synowo! jakie ciebie bawią baśnie,
Ty sama w ich tworzeniu pierwszą jesteś właśnie,
A ci, co chcą zaprzeczyć, tu się mówić boją,
Ale i ja z kolei wypowiem myśl moją.
Powiem, że syna mego podwójnie stąd cenię,
Iż tak zacnej osobie dał tu pomieszczenie;
Że go niebo w swej łasce zesłało w te stronę,
Aby wam naprostował głowy przewrócone;
Że jego nauk słuchać powinniście radzi,
Bo on was do zbawienia najprościej prowadzi.
Ci goście, to czereda nic a nic nie warta;
Te bale, odwiedziny, to pokusy czarta,
Tam pobożnej rozmowy nie usłyszysz słowa,
Tam śpiewy i dowcipy, w których grzech się chowa.
A jeśli się wypadkiem od zgorszeń ustrzegą,
To już co najmniej muszą obmawiać bliźniego.
Na koniec, nikt rozsądny nie weźmie udziału,
W tych zebraniach, bo głowę straciłby pomału:
Tu się tysiące plotek w jednej chwili tworzy,
I bardzo słusznie mówił jeden sługa boży,
Doktor, ale nabożny mimo medycyny,
Że te wszystkie zebrania, to diabelskie młyny,
Na których się na pytel czarta mąkę miele,
I wnet nam opowiedział, nie straciwszy wiele
Czasu, historię o tym...
wskazuje na Kleanta
Już się pan wyśmiewa!
Śmiej się pan sobie z dudków u których pan bywa.
do Elmiry
I bez... Moja synowo, żegnam, nic nie powiem
Więcej. — Gdy te wizyty mam przypłacać zdrowiem,
Już tutaj moja noga więcej nie postanie.
dając policzek Flipocie
Cóż to... czy ty chcesz wróbla połknąć na śniadanie.
Tak gębę rozdziawiłaś. No, chodź ty papugo,
I śpiesz się; już i tak tu bawiłam za długo.

SCENA II

Kleant, Doryna

KLEANT
O ja nie pójdę za nią, wolę tu pozostać,
Niż jeszcze reprymandę przy drzwiach od niej dostać,
A to sobie staruszka, co jeszcze wytrzyma...

DORYNA
Czemuż tego nie słyszy! Szkoda że jej nie ma!
Powiedziałaby panu z miną zagniewaną:
Jeszcze nie jestem w wieku, aby mnie tak zwano.

KLEANT
A to furia! doprawdy, jakaś dziwna zmiana; —
Snać przez tego Tartuffe’a taka opętana.

DORYNA
Z tego niech pan pojęcie o synu wytworzy.
Jak go zobaczysz, powiesz: no tutaj to gorzéj!
W służbie królewskiej dawał dowody odwagi,
Był pełen poświęcenia i męskiej rozwagi;
Teraz ten człowiek chodzi jakby ogłupiały,
Tak tym nędznym Tartuffem zajęty jest cały.
Nazywa go swym bratem i kocha go więcéj
Stokroć niż żonę, dzieci. Od kilku miesięcy
Wszystkie swoje sekreta zwierza mu najszczerzéj;
Co on każe, to robi; jak w świętego wierzy;
Pieści go i całuje, że, sądząc najprościéj,
Dla kochanki nie można mieć większej miłości.
Przy stole pierwsze miejsce daje mu jak księciu
I cieszy się, gdy żarłok zjada za dziesięciu;
A gdy na odbijanie tamtemu się zbiera,
Ten woła w tejże chwili: niech cię Pan Bóg wspiera.
Prawie — szaleje za nim, w nim widzi świat cały,
Bez przestanku na ustach ma jego pochwały;
To jest jego bohater, jego serce, głowa,
Uwielbia go, powtarza tylko jego słowa;
Każdy wyraz wyrocznią, — tak z nim myśli zgodnie;
A cokolwiek on zrobi, to cud niezawodnie.
Tamten zna swą ofiarę, więc się też wysila,
Aby go pozorami omamiać co chwila,
Wyłudzając u niego pieniądze nieznacznie.
Cóż dopiero gdy na nas wszystkich zrzędzić zacznie,
Nie daruje nikomu. Lecz nie dosyć jeszcze;
Ten bałwan, jego lokaj, chwycił nas w swe kleszcze;
Prawi nam reprymandy śmiesznie niesłychanie.
I wyrzuca róż, muszki nasze i ubranie;
Hultaj ten tak się wczoraj już zapomniał przecie,
Że podarł chustkę, którą znalazł w Świętych Kwiecie,
Mówiąc, że to jest zbrodnia straszna, niesłychana,
Mieszać ze świętościami przybory szatana.

SCENA III

Elmira, Marianna, Damis, Kleant, Doryna

ELMIRA
do Kleanta
Dziękuj Bogu, żeś został; minęła cię cała
Nauka, co się przy drzwiach nam jeszcze dostała.
Postrzegłam męża, on mnie nie widział, więc skrycie
Pójdę na górę czekać na jego przybycie.

KLEANT
Ja tu, by go powitać, oczekiwać będę,
Bo nie mam czasu zostać na dłuższą gawędę.

SCENA IV

Kleant, Damis, Doryna

DAMIS
Niechaj wuj mu coś wspomni i o mojej siostrze,
O jej ślubie z Walerym; chociaż tu najprostsze
Snuje się przypuszczenie, że Tartuffe źle wpływa
Na ojca. Wszak z Walerym byłaby szczęśliwa
I gdyby na mój związek chciał zezwolić jeszcze,
To siostra Walerego, tą myślą się pieszczę,
Byłaby...

DORYNA
Wchodzi. Cicho.

SCENA V

Orgon, Kleant, Doryna

ORGON
A, dzień dobry, szwagrze.
Cieszę się, że cię widzę.

KLEANT
Ja się cieszę także.
Właśnie miałem wychodzić, lecz teraz zostanę.
Cóż tam na wsi, czas piękny, zboże już zasiane?

ORGON
do Kleanta
Doryna. Pozwól, szwagrze, na chwileczkę małą,
Muszę się jej wypytać, co się w domu działo.
do Doryny
No! niechajże mi panna nowiny opowié;
Przez te dwa dni co słychać, czy wszyscy tu zdrowi?

DORYNA
Pani dostała jakiejś gorączki nerwowéj,
Miała dreszcze, bezsenność i straszny ból głowy.

ORGON
A Tartuffe?

DORYNA
W jego zdrowiu nie ma żadnej zmiany;
Zawsze jest tłusty, gruby, świeżutki, rumiany.

ORGON
Biedny człowiek!

DORYNA
Osłabła z tego i pobladła.
Wieczorem przy kolacji nic a nic nie jadła,
Ten ból głowy tak wielki snać wpływ na nią czyni.

ORGON
A Tartuffe?

DORYNA
Do wieczerzy sam jeden siadł przy niéj
I z całą pobożnością w sposób dosyć łatwy,
Zjadł potrawkę cielęcą i dwie kuropatwy.

ORGON
Biedny człowiek!

DORYNA
W gorączce tak noc przeszła cała,
Że ani jednej chwili do rana nie spała;
Miała poty gwałtowne i w strasznej obawie
Czuwaliśmy nad panią, aż do rana prawie.

ORGON
A Tartuffe?

DORYNA
Po jedzenia nazbyt ciężkim znoju,
Przeszedł wprost od kolacji do swego pokoju,
A czując, iż sen wkrótce już morzyć go zacznie,
W wygrzanym łóżku przespał aż do rana smacznie.

ORGON
Biedny człowiek!

DORYNA
Gdy tak noc przeszła prawie cała,
Na nasze prośby rano krwi upuścić dała;
Skutek nastąpił prędko, ulżyło zupełnie.

ORGON
A Tartuffe?

DORYNA
Wyspawszy się w puchu i bawełnie,
Ażeby skrócić smutek, który serce rani,
I pokryć krew, co rankiem utraciła pani,
Cztery kieliszki wina wypił na śniadanie.

ORGON
Biedny człowiek!

DORYNA
Teraz już wszystko w dobrym stanie
I biegnę, by uprzedzić panią; niech się dowie,
Z jaką pan troskliwością pytał o jej zdrowie.

SCENA VI

Kleant, Orgon

KLEANT
W nos ci się śmieje, szwagrze i powiem najprościéj,
Nie chcąc cię jednak wcale pobudzać do złości,
Że ma słuszność zupełną. Boż to rzeczy nowe,
By ktoś kaprysem takim nabił sobie głowę.
Człowiek ten tak myśl twoją zajął bez podziału,
Żeś o wszystkim dla niego zapomniał pomału.
I on, co się pieniędzmi twymi wzmógł po stracie
Swego i z nędzy tutaj...

ORGON
Wstrzymaj się, mój bracie!
Nie znasz tego, o którym mówisz... więc w tym względzie...

KLEANT
Nie znam go, kiedy tak chcesz, zgoda, niech tak będzie;
Więc cóż to jest za człowiek? toż na wszystkie strony...

ORGON
Bracie mój! poznawszy go, byłbyś zachwycony,
Nie chciałbyś się z nim rozstać do zawarcia powiek.
To jest człowiek... który... ach... człowiek... to jest człowiek!
Trzyma się zasad, w których spokój się zamyka,
I na świat cały patrzy jak gdyby z dymnika.
Tak, ja się zmieniam, gdy mnie jego rady strzegą,
On mnie uczy skłonności nie mieć do niczego;
Przez niego wszelka miłość w mej duszy się starła;
Mógłby brat umrzeć, dzieci, matka by umarła,
Lub żona, to mnie wszystko obchodzi, ot tyle...

KLEANT
A to uczucia ludzkie, w całej swojej sile.

ORGON
Gdybyś go poznał, bracie, jak ja go poznałem,
To byś go pewno również kochał sercem całem.
Do kościoła modlić się przychodził co rana
I tuż przy mnie bliziutko padał na kolana;
A zebrane osoby wciąż okiem zań wiodły,
By widzieć, z jaką skruchą zasyła swe modły
Do nieba. Bo westchnienia wciąż wydając srogie,
Co chwila bił się w piersi, lub czołem w podłogę,
A kiedym ja wychodził, on biegł niestrudzony
Uprzedzić mnie, by podać mi wody święconéj.
Jego chłopiec mi wszystko szczerze opowiadał
Kim był; a gdym ubóstwo jego już wybadał,
Podawałem mu wsparcie, lecz skromny bez miary,
Chciał mi zawsze oddawać część mojej ofiary;
Odbierz połowę, mówił, to nadto wspaniale,
By taką wzbudzać litość jam niegodny wcale.
A gdym uparcie twierdził, że przeciwnie sądzę,
On w mych oczach rozdzielał biednym te pieniądze.
Niebo go w końcu zsyła do mego siedliska
I odtąd dom mój cały pomyślnością błyska;
On tu wszystko poprawia, nawet moją żonę,
O mój honor staranie ma nieocenione;
Zazdrośniejszy niż ja sam o nią; mej czci broni
I wskazuje mi wszystkich, co się wdzięczą do niéj.
Gdybyś wiedział, jak zacnie jego myśli biegą!
Lada drobnostka grzechem wielkim jest u niego,
O jedno nic, oskarżyć się przychodzi skromnie.
Ot, niedawno, ze skruchą wielką przyszedł do mnie,
Z wyznaniem, tym cię pewno rozczulę i zdziwię,
Że, modląc się, złapaną pchłę zabił złośliwie.

KLEANT
Mój bracie, skończ te żarty. Kpisz ze mnie tą mową,
Albo będę przypuszczał, żeś sam pokpił głową.
Czy ty myślisz, że jaki wpływ na kogo czyni...

ORGON
Mój szwagrze, tak przemawiać zwykli libertyni.
Ja wiem, że ty się w duszy nosisz z taką plamą.
Jużem ci z dziesięć razy powtarzał to samo,
Że to ci jakie przykre zajście kiedyś wzbudzi.

KLEANT
Oto sposób mówienia takich jak ty ludzi.
Każdy z was chce, by jak on wszyscy byli ślepi,
A ten jest libertynem, który patrzy lepiéj:
Kto przed waszym bałwanem czołem nie uderzy,
Ten nie uznaje świętych, ten już w nic nie wierzy.
Lecz taki człowiek jak ja o trwogę nie pyta,
Wiem co mówię, a Pan Bóg w moim sercu czyta.
Wasze gadania we mnie nie obudzą skruchy,
Są obłudnie nabożni, jak udane zuchy;
Nie ten odważny, który nazbyt wiele gada,
Ale ten, co dowody swej odwagi składa.
Tak samo podziwienia we mnie nie obudzi
Ten, co z wielkim efektem modli się dla ludzi.
A więc ciebie każdemu okłamać się uda?
Wszystko jedno, pobożność szczera, czy obłuda,
Jednakową w pojęciu twym znajdują łaskę,
I jednakowo cenisz twarz człeka i maskę?
Sztuka i szczerość, jedno uczucie wyrodzi,
A pozór czyż dla ciebie za prawdę uchodzi?
Więc różnicy osoby od widma nie czujesz,
A fałszywe pieniądze za dobre przyjmujesz?
Ludzie po większej części dziwną idą drogą,
Nic prawie nigdy słusznie ocenić nie mogą,
Miara rozsądku nadto ich siły obarczy,
Im granica rozumu nigdy nie wystarczy.
Muszą koniecznie popsuć rzecz w zasadzie piękną,
Chcąc w niej iść tak daleko, że aż ramy pękną.
Ja ci szwagrze nawiasem mówię moje zdanie.

ORGON
Tak, ty jesteś doktorem wielkim niesłychanie,
Świat ci dowód uznania śle na wszystkie strony
Ty jeden jesteś mądry, ty jeden uczony,
Wyrocznia, Katon drugi, i w tobie się kupi
Cały rozum, a wszyscy są przy tobie głupi.

KLEANT
Nie, uczonym doktorem ja nie jestem — wcale,
Zbytnią moją nauką także się nie chwalę,
W sobie tylko różnicę tę od innych widzę,
Że umiem poznać prawdę, a fałszem się brzydzę.
Ja oceniam człowieka z przekonaniem szczerem,
Kto jest zacny, pobożny, ten mi bohaterem,
Równie dobrym, jak każdy inny; bo choć skrycie
On także dla ludzkości poświęca swe życie.
Ale za to pogardy godzien, nie uznania
Ten, kto się pobożnością udaną zasłania.
Nikczemni komedianci, szarlatani podli,
Z których każdy po to się tak namiętnie modli,
Ażeby tej modlitwy użyć za narzędzie
Do swych celów niegodnych i to, co jest wszędzie
Najszczytniejszym dla ludzi, wielkim i podniosłem,
U nich stało się handlem, nikczemnym rzemiosłem.
Pieniądze i godności, oto są ich cele,
Za to się biją w piersi i modlą w kościele,
Aby w zręcznie osnutym tej obłudy wątku,
Idąc niebieskim szlakiem dojść aż do majątku.
Każdy, modląc się, poszcząc, przy tym żebrze dzielnie,
A będąc w świcie króla — zaleca pustelnie.
Pod zasłoną pokory zasypują błotem;
Mściwość, gwałtowność, skąpstwo zwykłym ich przymiotem.
Zgubią kogo, lub straszną dokuczą mu męką,
Dowodząc, że to Pan Bóg kierował ich ręką
I przekonają wszystkich, że zgubić potrzeba
Kogoś, bo to jest wielka zasługa dla nieba.
A tym niebezpieczniejsza jest ta broń zdradziecka,
Że schylać głowę przed nią uczą nas od dziecka,
I ta zemsta straszliwa musi im ujść płazem,
Bo oni poświęcanym mordują żelazem.
Taki oszust zbyt często na oko ci wpadnie,
Lecz uczciwych odróżnisz od nich bardzo snadnie,
A nasz wiek słusznie szczycić może się w tej mierze,
Że ma ludzi uczciwych, co się modlą szczerze.
Weź, bracie, Arystona, patrz na Peryandra,
Oronta, Alcydama, spojrzyj na Klitandra,
Oto ludzie pobożni, zacni w samej rzeczy,
Którym nikt uczciwości pewno nie zaprzeczy;
Ci komedią obłudną na lep cię nie schwycą,
Nie pysznią się z modlitwy, ze skruchy nie szczycą;
Każdy czyn nasz na pewno ich krytyk nie wzbudzi,
Z cnoty się nie wywyższą ponad innych ludzi;
W pogardzie słów, za tamtych nie zmierzają śladem
I nawracają innych tylko swym przykładem.
Wiedzą, że w sądzie swoim często ludzie błądzą,
Prędzej dobrze z pozorów niżli źle osądzą,
Plotek, intryg nie robią pewnie w każdej chwili,
I o to się starają, by uczciwie żyli.
Ich zasada życiowa tylko się zamyka
W tym, by mieć wstręt do grzechu, lecz nie do grzesznika,
Słusznie myślą, że grzech się przez pokutę zmaże,
Więc nie należy karać srożej, jak Bóg karze.
Oto są właśnie ludzie, jakich ja znam dużo,
Tacy słusznie za przykład wszystkim innym służą.
Ale ten twój jegomość, to ci powiem szczerze,
Chociaż ty jego cnotę chwalisz w dobrej wierze,
Nie jest takim, sprawdzisz to nie czekając długo.

ORGON
Czy już skończyłeś?

KLEANT
Tak jest.

ORGON
odchodząc
Zostaję twym sługą.

KLEANT
Pozostań, szwagrze, dajmy pokój tej rozmowie,
Mam tu do niej inny przedmiot: pamiętasz o słowie,
Któreś dał Waleremu? Wszakże narzeczony
Twej córki?

ORGON
Tak.

KLEANT
Dzień ślubu już był naznaczony?

ORGON
Prawda.

KLEANT
Czemuż opóźniasz ten związek serc ścisły?

ORGON
Nie wiem.

KLEANT
Czyżbyś miał w głowie przeciwne zamysły?

ORGON
Być może.

KLEANT
Złamać słowo miałżebyś powody?

ORGON
Tego nie mówię.

KLEANT
Zatem, gdy nie ma przeszkody,
Dotrzymasz obietnicy, wszystko już gotowe.

ORGON
To względne.

KLEANT
Wykrętami na co suszyć głowę!
Ażebym cię wybadał prosił mnie Walery.

ORGON
Dzięki niebu.

KLEANT
Daj słówko odpowiedzi szczeréj.
Cóż mu mam zanieść?

ORGON
Co chcesz.

KLEANT
Kłamstwem się nie zmażę.
Twoja wola?

ORGON
Zrobić to, co mi niebo każe.

KLEANT
Ja ci wprost i otwarcie zapytanie czynię,
Dałeś mu słowo, zechcesz dotrzymać, tak — czy nie?

ORGON
Żegnam.

KLEANT
sam
A! to Walery spotka się z kłopotem;
Muszę iść, aby wcześnie uprzedzić go o tem.

AKT II - ŚWIĘTOSZEK - MOLIER - TEKST UTWORU

SCENA I

Orgon i Marianna

ORGON
Marianno!

MARIANNA
Słucham ojca.

ORGON
Zbliż się, moje dziecię.

MARIANNA
do Orgona, który zagląda do gabinetu
Czy ojciec szuka czego?

ORGON
Nie, ale w sekrecie
Chciałbym pomówić z tobą, więc patrzę dokoła,
Czy kto nas tu z ukrycia podsłuchać nie zdoła,
Lecz jesteśmy bezpieczni. Otóż uważ sobie,
Że ja zawsze łagodność oceniałem w tobie
I zawszem w tobie widział dziecko dla mnie drogie.

MARIANNA
Za to ja ojcu wdzięczną jestem, ile mogę.

ORGON
Dobrze mówisz; lecz by ta miłość była trwała,
Potrzeba, byś mej woli we wszystkim słuchała.

MARIANNA
Posłuszeństwo, to córki największa ozdoba.

ORGON
Ślicznie. Powiedz, jak ci się pan Tartuffe podoba?

MARIANNA
Komu? Mnie?

ORGON
Tak jest, tobie. Wnet się rzecz pokaże,
Mów zatem.

MARIANNA
Ja to powiem, co mi ojciec każe.


SCENA II

Orgon, Marianna, Doryna

Doryna wchodzi po cichu i staje niepostrzeżona za Orgonem.

ORGON
To rozumna odpowiedź. A więc mów w ten sposób,
Że nie znasz przyjemniejszych i uczciwszych osób
Nad niego, że w twym sercu nosisz jego postać
I chciałabyś z mej woli żoną jego zostać.
Cóż?

MARIANNA
Co?

ORGON
Hę?

MARIANNA
Jak?

ORGON
No przecie.

MARIANNA
Chyba słuch mnie myli?

ORGON
Jak to?

MARIANNA
Ja mam powiedzieć, — ojciec chciał w tej chwili,
Że czyją w sercu moim mam wyrytą postać,
I czyją to ja żoną pragnęłabym zostać?

ORGON
Tartuffe’a.

MARIANNA
Nie, w ten sposób ja mówić nie zacznę,
Na cóż kłamstwa powtarzać i takie dziwaczne!

ORGON
Owszem powinnaś mówić prawdę, prawdę całą,
Bo ja chcę, by to prawdą dla ciebie się stało.

MARIANNA
Jak to, ty myślisz ojcze...

ORGON
Tak jest, córko, myślę
Tartuffe’a z naszym domem złączyć przez to ściśle,
Więc małżeństwo, gdybyś go za męża przyjęła,
Czego pragnę... gdyż ja chcę...
spostrzegając Dorynę
Skądeś się tu wzięła?
To dopiero musisz być stworzeniem ciekawem,
By aż tu podsłuchiwać, no, i jakim prawem?

DORYNA
Doprawdy nie wiem jeszcze skąd się to zaczyna,
Lecz to o tym zamiarze nie pierwsza nowina,
Już mi ktoś o tym wspomniał, nie pamiętam właśnie
Kto; ale uważałam to za prostą baśnię.

ORGON
Cóż to, wieść niemożliwa?

DORYNA
I próżno się szerzy,
Chociaż pan sam to mówisz, nikt ci nie uwierzy.

ORGON
Uwierzą mi; jest środek na to dość utarty.

DORYNA
Tak, tak, my wiemy, że pan mówisz to na żarty.

ORGON
Żadnych żartów w tym nie ma, to nie jest udanie.

DORYNA
Strachy!

ORGON
Tak, moja córko, to się wkrótce stanie.

DORYNA
Niech panienka nic ojcu nie wierzy w tej chwili,
Żartuje.

ORGON
Ależ mówię...

DORYNA
Próżno się pan sili,
Nikt panu nie uwierzy.

ORGON
Bo cię mój gniew strwoży...

DORYNA
Dobrze, już ci wierzymy, ale to tym gorzéj
Dla pana. Jak to, pan chcesz by za pańską zgodą
Takie rzeczy się działy? człowiek z siwą brodą,
Taki jak pan, że się tak powiedzieć ośmielę...

ORGON
Słuchaj-no, ty tu sobie pozwalasz za wiele,
Wiedz o tym, że ja takiej śmiałości nie znoszę.

DORYNA
Mówmy bez gniewu, panie, o cierpliwość proszę,
Czy pan sobie kpisz z ludzi, nawet myśleć o tem,
Pańska córka ma złączyć się z takim bigotem!
On ma inne zajęcia, pobożne rzemiosło,
A potem to małżeństwo cóżby ci przyniosło?
Jeśli nawet majątek od pana otrzyma,
Toć brać zięcia gołego...

ORGON
Milcz! jeśli nic nie ma,
Stąd zasługi dla niego i szacunku żniwo,
Bo jego nędza, pewno jest nędzą uczciwą
I każda wielkość na nią chętnie się zamienia.
Jeśli pozwolił obrać się ze swego mienia,
To dlatego że nie chciał doczesnych dóbr świata,
A myśl jego w wieczności przestworzach ulata.
Lecz moja pomoc wkrótce tak rzeczy rozstrzygnie,
Że wróci do majątku, z kłopotów się dźwignie.
Jego dobra są znane w stronach skąd pochodzi,
A on sam, jak go widzisz, ze szlachty się rodzi.

DORYNA
Tak, on to utrzymuje; może prawda, ale
Ta próżność z pobożnością nie zgadza się wcale.
Kto staraniom o niebo oddaje się cały,
Ten z urodzenia swego nie pożąda chwały,
Nazwiskiem się nie szczyci w nierozsądnej dumie,
Bo ambicja z pokorą złączyć się nie umie.
Na co ta pycha?... Widzę, że już się pan złości,
Więc o samym już będę mówić jegomości.
Pan wyrzuty sumienia miałby nieustanne,
Za takiego niezdarę wydać taką pannę.
A potem pomyśl-że pan, że w czas bardzo krótki,
Z tego małżeństwa jakie wynikłyby skutki?
Wiedz pan, że się kobiety cnotę tym naraża,
Gdy przeciwko swej woli idzie do ołtarza
I kiedy się jej skłonność gwałtem przezwycięża.
Cnota żony zależy od przymiotów męża,
A wyśmiani, których świat wytyka palcami,
Żony swoje tym czym są, uczynili sami
I niewierność w tym razie wcale nie jest zdrożna,
Gdy męża w żaden sposób pokochać nie można.
A kto córkę chce gwałtem przymusić w tej mierze,
Ten rachunek przed Bogiem za jej błędy bierze.
Pomyśl pan jaki ciężar uczujesz w tym względzie.

ORGON
A toć ona rozumu mnie dziś uczyć będzie!

DORYNA
Lepiej byś pan tu rządził idąc za mym zdaniem.

ORGON
Zostaw ją, moja córko, z jej głupim gadaniem.
Co dla dziecka potrzeba ojciec wie najlepiéj,
Ten Walery niechaj się od ciebie odczepi;
Dałem mu wprawdzie słowo, ale jego wina,
Że jest graczem i mają go za libertyna.
Nie modli się, w kościele widują go mało.

DORYNA
Chcesz pan, by nabożeństwa godzinę miał stałą.
Po to, by go widziano, ma bywać w kościele?

ORGON
Proszę cię przestań i tak gadałaś za wiele.
Tamtemu niebo sprzyja i łaski ma boże,
Jakież bogactwo ziemskie z tym zrównać się może?
Wasz związek, gdy otrzymasz miano jego żony,
Przyjemnością, słodyczą będzie przepełniony,
Życie wam jakby w raju na modlitwie zleci,
Jak turkawki będziecie żyć, jak małe dzieci;
Nigdy zajść między wami, nigdy kłótni plama,
Na koniec zrobisz z niego to, co zechcesz sama.

DORYNA
Ona to zrobi z niego, że kozłem zostanie.

ORGON
Oj, to gada!

DORYNA
Wygląda na to powołanie.
Mimo cnoty panienki, ja najmocniej wierzę,
Że przeznaczenie jego spełni się w tej mierze.

ORGON
Przestań-że mi przerywać i przez miłość nieba,
Nie sadzaj tam języka, gdzie go nie potrzeba.

DORYNA
Jeżeli przez życzliwość pańskiej sprawy bronią...

ORGON
Za wiele życzliwości, nie proszę cię o nią.

DORYNA
Z przywiązania...

ORGON
Ja nie chcę. Gdy ktoś nie pozwoli...

DORYNA
A ja chcę pana kochać mimo pańskiej woli.

ORGON
Ach!

DORYNA
Tak czci pańskiej bronię jakby własnej głowy,
Nie chcę byś siebie rzucał na pastwę obmowy.

ORGON
Przestaniesz ty mi gadać?

DORYNA
To jest obowiązek,
Bronić panu, byś córce doradzał ten związek.

ORGON
Będziesz milczeć ty wężu? bo zuchwalstwa znaki...

DORYNA
Ach! pan jesteś pobożny i w gniew wpadasz taki.

ORGON
Bo już mnie w wściekłość wprawia ta historia cała;
Każę ci najsurowiej, ażebyś milczała.

DORYNA
Dobrze, lecz będę myśleć; to pana nie złości?

ORGON
Myśl sobie, kiedy tak chcesz, ale myśl w cichości.
do córki
I nie mów ani słowa. Ja wszystko w tej mierze
Obmyślałem rozważnie.

DORYNA
A to wściekłość bierze,
Nie móc mówić.

ORGON
Z urody choć się nie przechwala,
Tartuffe jest jednak wcale...

DORYNA
Tak jest piękna lala.

ORGON
Przystojny i sympatię obudzić jest w stanie,
Jego cnoty...

DORYNA
Ślicznego mężulka dostanie.

Orgon obraca się do Doryny i z rękami założonymi wpatruje się w nią.

Gdyby ze mną mężczyzna spełnił taką zbrodnię,
Po ślubie karę za gwałt miałby niezawodnie,
I zaraz po weselu doszedłby sekretu,
Że kobieta ma zawsze pole do odwetu.

ORGON
do Doryny
Więc moja wola za nic tu jest uważana.

DORYNA
Czego pan chcesz, wszakże ja nie mówię do pana.

ORGON
A cóż teraz robiłaś?

DORYNA
Do pana nic a nic,
Ja do siebie mówiłam.

ORGON
Zuchwalstwo bez granic,
Lecz wnet je tęgim razem skrócę w sposób znany.
przygotowywa się do dania policzka Dorynie i za każdym wyrazem, który wymawia, obraca się do

Doryny, która stoi nic nie mówiąc
Moja córko, powinnaś potwierdzić te plany,
I jeśli wybór męża dla ciebie się zmienia,
do Doryny
Mów-że co!

DORYNA
Nie mam sobie nic do powiedzenia.

ORGON
Tylko słóweczko.

DORYNA
Ja chcę milczeć.

ORGON
To nie sztuka,
Czekałem tylko słówka.

DORYNA
Niech pan głupiej szuka.

ORGON
do córki
Na koniec ojca wolę będziesz mieć na względzie,
I sądzę, że małżeństwo wkrótce się odbędzie.

DORYNA
uciekając
Ja za niego nie poszłabym za nic na świecie.

ORGON
po daremnej próbie dania policzka Dorynie
Ty zarazę przy sobie trzymasz moje dziecię;
Bez grzechu nie mógłbym tu wytrzymać z nią dłużéj,
Tak mnie strasznie zmęczyła. Kłótnia umysł nuży,
Pali mnie głowa, czuję, mówiłbym od rzeczy,
Pójdę — wolne powietrze może mnie uleczy.


SCENA III

Marianna, Doryna

DORYNA
Cóż znaczył ten w milczeniu upór nieustanny?
Czyż to mnie wypadało przyjąć rolę panny?
Ścierpieć by pannie związek radzono szalony,
Bez żadnego oporu, bez słówka z twej strony.

MARIANNA
Przeciwko woli ojca cóż począć w potrzebie?

DORYNA
Po prostu, taką groźbę odwrócić od siebie.

MARIANNA
Jak?

DORYNA
Mówić, że w wyborze gusta same biegą,
Więc że dla siebie za mąż chcesz iść, nie dla niego;
Ponieważ to dla ciebie ten związek się składa,
Więc tobie, a nie ojcu wybierać wypada.
Gdy dla niego jest Tartuffe przystojny i młody,
To może się z nim żenić bez żadnej przeszkody.

MARIANNA
Przyznaję, władza ojca przejmuje mnie trwogą,
Słowa oporu z ust mych wyrwać się nie mogą.

DORYNA
Rezonujmy: Walery kocha ciebie szczerze,
A panienka go kocha? cóż?

MARIANNA
Rozpacz mnie bierze!
Nawet i ty Doryno i ty jesteś w stanie
Zrobić w sposób poważny, tak dziwne pytanie?
Czy żem ci ze sto razy o tym nie mówiła,
Że go kocham i jaka jest mych uczuć siła?

DORYNA
Alboż ja wiem, czy serce mówiło przez usta?
Czy to miłość prawdziwa, czy zabawa pusta?

MARIANNA
Krzywdzisz mnie, kiedy wątpisz o tym choć na chwilę,
Ja ukrywać tę miłość nawet się nie silę.

DORYNA
Więc panna myśli o nim?

MARIANNA
Stale, nieustannie.

DORYNA
Jak się zdaje, on również zakochany w pannie.

MARIANNA
Tak sądzę.

DORYNA
Więc rzecz łatwa jest do przewidzenia,
Że chcecie się połączyć.

MARIANNA
O tak, bez wątpienia.

DORYNA
A z tym drugim co będzie, by skończyć ambaras?

MARIANNA
Jak mi gwałt zrobić zechcą, zabiję się zaraz.

DORYNA
Ślicznie! żeśmy też dotąd o tym nie myślały!
Zabije się panienka — środek doskonały,
Lekarstwo przecudowne. Człowiek w wściekłość wpada,
Gdy usłyszy, jak mu kto takie rzeczy gada.

MARIANNA
Mój Boże! czym się w tobie współczucie obudzi,
Kiedy nie masz litości nad nieszczęściem ludzi.

DORYNA
Nie mam współczucia, gdy ktoś słowa składa zgrabnie,
A jak przyjdzie do rzeczy, to jak panna słabnie.

MARIANNA
Jestem nadto trwożliwa.

DORYNA
I to mnie też złości,
Bo miłość w sercu wielkiej wymaga stałości.

MARIANNA
Tak, a dla Walerego cóż się pozostanie;
Otrzymać mnie od ojca, to jego zadanie.

DORYNA
Jeżeli ojciec panny jest dzikim człowiekiem,
Nabiwszy sobie głowę Tartuffem jak ćwiekiem,
Chce teraz cofać słowo i kręcić zaczyna,
To na kochanka panny stąd ma spadać wina?

MARIANNA
Jeśli tamtym zbyt głośno wzgardzić się ośmielę,
Dowiodę, że mam w sercu miłości za wiele
Dla Walerego, że on jeden tam się mieści;
A gdzie powinność córki, a gdzie wstyd niewieści?
Chcesz, by wiedzieli wszyscy... bo świat się nie nagnie...

DORYNA
Nie, ja nic nie chcę. Widzę, że panienka pragnie
Należeć do Tartuffe'a i po mojej stronie,
Błąd wielki, że od tego związku pannę bronię.
Co ja mam za interes zwalczać twoje chęci,
To jest wyborna partia, słusznie pannę nęci.
Pan Tartuffe! ho, ho! cóż to, biorąc rzecz inaczéj,
Pewno pan Tartuffe także dużo w świecie znaczy.
Ludzie go cenią, jego przyjaźnią się szczycą,
To wielkie szczęście zostać jego połowicą.
Nie ma czym tak wycierać ust, jego osoba
Znakomita, jest szlachcic, przy tym się podoba,
Bo ma uszy czerwone, cerę też czerwoną
I szczęśliwą zostaniesz, będąc jego żoną.

MARIANNA
Mój Boże!

DORYNA
Próżno mówić, język się wytęża,
Jaki los świetny dostać tak pięknego męża!

MARIANNA
Ulituj się nade mną i skończ już te żarty,
Aby wynaleźć środek, mów w sposób otwarty.
Wszystko zrobię, co każesz, by zerwać ten związek.

DORYNA
Nie! posłuszeństwo ojcu córki obowiązek,
Choćby ci dał za męża małpę, nie człowieka,
Czego się panna skarży? świetny los cię czeka.
Do miasta, skąd pochodzi, w nowym koczobryku
Pojedziecie z nim razem; tam znajdziesz bez liku
Wujów, kuzynów jego, a co pójdzie za tem,
Wkrótce poznasz się w mieście z całym wielkim światem;
Z ławnikiem, burmistrzową, z całą miejską władzą,
Przez szacunek miejsce ci na kanapie dadzą.
Później, możesz nadzieję mieć, że w karnawale
W takim mieście dla ciebie będą dawać bale,
Gdzie do tańca przygrywać będą kobzy ładnie,
A może i fagoty sprowadzić wypadnie.
Z mężem, by ta rozrywka nie była jedyną,
Pójdziesz na marionetki czasem...

MARIANNA
O Doryno!
Poradź mi, zamiast męczyć.

DORYNA
Jestem panny sługą.

MARIANNA
Przez litość, chcesz mnie zabić, męcząc mnie tak długo.

DORYNA
Nie, za karę potrzeba, aby się tak stało.

MARIANNA
Moja droga!

DORYNA
Nie!

MARIANNA
Duszę odkrywam ci całą.

DORYNA
Nie chcę, próżne błagania będą z panny strony;
Pokosztujesz Tartuffe'a, dla panny stworzony.

MARIANNA
Wszak jam ci wszystko była powierzyć gotową,
Zrób to.

DORYNA
Nie, będziesz panna panią Tartuffe'ową.

MARIANNA
Dobrze, kiedy niedola moja cię nie wzrusza,
Zostaw mnie, a w rozpaczy pogrążona dusza
Wynajdzie sobie środek: tak jest, w samej rzeczy
Znam lekarstwo, które mnie z wszystkiego uleczy.
chce odchodzić

DORYNA
Wróć się panna. Po cóż brać moją złość tak ściśle,
Mimo to co mówiłam, pomagać ci myślę.

MARIANNA
Gdyby się wola ojca gwałtem w tym uparła,
Potrzeba, widzisz sama, ażebym umarła.

DORYNA
Niech się panna nie martwi, znajdziemy w tej biedzie
Sposób. Ach! pan Walery właśnie tutaj idzie.


SCENA IV

Walery, Marianna, Doryna

WALERY
Doszła mnie tu przed chwilą nowina wesoła
Proszę pani, o której nie wiedziałem zgoła.

MARIANNA
Co?

WALERY
Że w pani Tartuffe'a mam powitać żonę.

MARIANNA
To zamiary przez mego ojca ułożone.

WALERY
Przez ojca pani...

MARIANNA
Tak jest i wskutek tej zmiany,
Przed chwilą mi przedstawiał nowe swoje plany.

WALERY
Na serio?

MARIANNA
O! nie było tu mowy o żarcie,
Zalecał mi ten związek głośno i otwarcie.

WALERY
A jakiż wola pani obrót w tym przybiera?

MARIANNA
Ja nie wiem.

WALERY
To odpowiedź uczciwa i szczera.
Nie wiesz?

MARIANNA
Nie.

WALERY
Nie?

MARIANNA
Niech pańskie rady drogę wskażą.

WALERY
Ja radzę pójść za niego, gdy tak pani każą.

MARIANNA
Radzisz mi pan?

WALERY
Tak.

MARIANNA
Szczerze?

WALERY
Nie można uczciwiéj;
Związek ten, tak zaszczytny, panią uszczęśliwi.

MARIANNA
Przyjmuję pańską radę.

WALERY
Cokolwiek wypadnie,
Spełnić tę radę przyjdzie pani bardzo snadnie.

MARIANNA
Tak jak jej udzielenie pańską duszę rani.

WALERY
Jam to powiedział, aby spodobać się pani.

MARIANNA
Jam ją także dlatego wypełnić gotowa.

DORYNA
schodząc w głąb sceny
Zobaczmy, jak się skończy cała ta rozmowa.

WALERY
Tak się to kocha! Oto miłości rozkosze!
Kiedy ty...

MARIANNA
Och! przestańmy o tym mówić, proszę.
Powiedział pan otwarcie, słowa się nie zmażą,
Że powinnam iść za mąż, tak jak mi rozkażą;
A ja znowu oświadczam, że jestem gotowa
Tę radę tak zbawienną spełnić co do słowa.

WALERY
Nie trzeba się tłumaczyć winą z mojej strony,
Ten zamiar był przez panią dawno ułożony
I nasunąłem tylko sposobność przyjemną,
Żebyś z niej korzystając, mogła zerwać ze mną.

MARIANNA
Prawda! dobrze pan mówisz.

WALERY
W tym przyczyna cała,
Żeś pani nigdy dla mnie nic w sercu nie miała.

MARIANNA
Niestety! wolno panu sądzić mnie w tym względzie.

WALERY
Wolno mi; lecz w tej sprawie inny koniec będzie
I chociażem się pani dał uprzedzić bardzo,
Znajdę takie, które też mym sercem nie wzgardzą.

MARIANNA
O! pan łatwo wzajemność pozyskasz kobiety.
Wszakże pańskie zalety...

WALERY
Porzućmy zalety.
Mam ich za mało, pani za dowód mi stanie;
Lecz jeszcze znajdę taką, mam to przekonanie,
Co zechce szczery udział przyjąć w mej niedoli,
I po mej stracie kochać się jeszcze pozwoli.

MARIANNA
Strata nie jest tak wielką i ta losu zmiana,
Bardzo się łatwo w radość zamieni dla pana.

WALERY
Będę się o to starać; bo godność się kładzie
W tym, aby jak najprędzej zapomnieć o zdradzie;
A ten, którego szczęście w ten sposób się złamie,
Gdy nie może zapomnieć, niech pozorem kłamie;
Niechaj na obojętność udaną się sili,
Bo to hańba kochać tych, co nas porzucili.

MARIANNA
Takie uczucie dla mnie szczytnym się wydaje.

WALERY
Słusznie, bo je świat cały za takie uznaje.
Jak to? sądziłaś pani, że już w głębi duszy
Nic nigdy mej miłości dla ciebie nie skruszy,
Że kiedy mnie porzucasz, pokocham tym bardziéj,
Nie oddam innej serca, którym pani gardzi?

MARIANNA
Moje myśli, jak widzę, znasz pan bardzo mało;
Ja bym chciała, przeciwnie, by się już tak stało.

WALERY
Chciałabyś pani?

MARIANNA
Tak jest.

WALERY
Nazbyt ostro ranią
Te słowa, a więc idę zadowolić panią.
zwraca się do wyjścia

MARIANNA
Bardzo dobrze.

WALERY
zwracając się
Ja tylko słucham pani zdania,
Proszę pamiętać, że to jedynie mnie skłania.

MARIANNA
Tak.

WALERY
jak wyżej
I że pani zamiar spełniłem w tym względzie.
To pani przykład.

MARIANNA
Przykład mój, niech i tak będzie.

WALERY
odchodząc
A zatem idę spełnić treść pani rozkazu.

MARIANNA
Tym lepiej.

WALERY
wracając
Już mnie w życiu nie ujrzysz ni razu.

MARIANNA
Dobrze.

WALERY
wracając
Co?

MARIANNA
Co?

WALERY
Mówiłaś i słowo łaskawsze...

MARIANNA
Nic nie mówiłam.

WALERY
Zatem odchodzę na zawsze.
Żegnam panią, i...

MARIANNA
Żegnam pana.

DORYNA
do Marianny
A ja wnoszę,
Żeście oboje rozum stracili po trosze.
Dałam się wam spokojnie wykłócić do woli,
By wiedzieć, co wyniknie z całej tej swawoli.
Hola! panie Walery!
zatrzymując go za rękę

WALERY
udając że się opiera
Czego chcesz, Doryno?

DORYNA
Wróć się pan.

WALERY
Nie, przez wzgardę i uczucia giną.
Nie wstrzymuj mnie, wypełnię to, co każe ona.

DORYNA
Wstrzymaj się pan.

WALERY
Nie, to już rzecz postanowiona.

DORYNA
Ach!

MARIANNA
na stronie
Drażni go mój widok, więc odejść stąd wolę.
Tak, ustąpię, będzie miał tutaj wolne pole.

DORYNA
puszczając Walerego i biegnąc za Marianną
Teraz drugie; dokądże?

MARIANNA
Puść mnie.

DORYNA
Ależ przecie!

MARIANNA
Nie mogę tu pozostać, nie, za nic na świecie.

WALERY
na stronie
Jej wstręt do mnie objawia się na każdym kroku;
Potrzeba ją uwolnić od mego widoku.

DORYNA
puszcza Mariannę i biegnie za Walerym
Dosyć do licha, skończcie raz te niepokoje.
Zaprzestać mi tych żartów! chodźcie tu oboje.
bierze za ręce Walerego i Mariannę i prowadzi ich razem

WALERY
do Doryny
Jakiż twój zamiar?

MARIANNA
do Doryny
Co chcesz w tym wszystkim odmienić?

DORYNA
Najprzód chcę was pogodzić, a potem pożenić.
do Walerego
Czyś pan zwariował, dzisiaj zwodzić taką kłótnię!

WALERY
Nie widziałaś, jak do mnie mówiła okrutnie.

DORYNA
do Marianny
To szaleństwo, dziś gdy się tworzy taki przedział.

MARIANNA
Chyba żeś nie słyszała, co do mnie powiedział.

DORYNA
do Walerego
To głupstwo obustronne. Pragnie jak najszczerzéj
Dla pana się zachować, niechże mi pan wierzy.
do Marianny
Zostać twym mężem, jego pragnienie jedyne,
On o tym jednym marzy tylko, niechaj zginę.

MARIANNA
do Walerego
Kto kochając, podobną radę dawać będzie...

WALERY
do Marianny
Kto kochając, o radę pyta w takim względzie...

DORYNA
Oboje zwariowali i przyznać się boją.
Dajcie mi ręce.

WALERY
dając rękę, do Doryny
Na co?

DORYNA
do Marianny
Daj mi panna swoją.

MARIANNA
dając rękę
Lecz na co się to przyda?

DORYNA
By skończyć rzecz całą.
Wy się bardziej kochacie, niż wam się zdawało.

Walery i Marianna trzymają się za ręce nie patrząc na siebie.

WALERY
Na co ten przymus, sądzę, że można najprościéj
Popatrzeć w moje oczy, w twarz, bez żadnej złości.

Marianna obraca się do Walerego uśmiechając się.

DORYNA
Widzieć takich szaleńców rzecz bardzo ciekawa.

WALERY
do Marianny
Bo skarżyć się na ciebie, czyliż nie mam prawa?
Czyż nie jesteś złośliwą, — nazywam rzecz skromnie, —
Ażeby takie rzeczy dzisiaj mówić do mnie.

MARIANNA
A ty! czyliż niewdzięczność dalej sięgać może...

DORYNA
Dokończycie tych sporów, ale w innej porze.
Pomyślmy, z ojcem panny jak rzecz skończyć ładnie.

MARIANNA
Tak! powiedz, jakich środków użyć nam wypadnie.

DORYNA
Będziem się bronić w sposób skryty i otwarty.
do Marianny
Ojciec panny kpi sobie.
do Walerego
To są czyste żarty.
do Marianny
Jednak najlepiej będzie, według mego zdania,
Niechaj panna do jego zamiarów się skłania,
Abyś w razie nacisku mogła z swojej strony
Powstrzymać na jakiś czas związek zamierzony.
Byle czas był, z wszystkiego można wybrnąć snadnie.
Najprzód jakaś choroba na pannę wypadnie,
Potem, gdy już cierpienia panienki ustaną,
Znajdziemy nową zwłokę i niespodziewaną,
Na którą bardzo łatwo wszyscy się dziś łapią,
Oto, przeczucia smutne wciąż panienkę trapią:
Spotkałaś pogrzeb wczoraj, dziś zbiłaś zwierciadło,
To znów o mętnej wodzie w nocy śnić wypadło.
Na koniec, masz najprostsze do zwłoki powody,
Bo do ślubu koniecznie potrzeba twej zgody.
A zatem rzecz się uda, ale nie inaczej
Tylko gdy nikt was od dziś razem nie zobaczy.
do Walerego
Idź pan, swoich przyjaciół używaj w potrzebie,
By do nas upominać się przyszli za ciebie.
My tutaj pobudzimy brata do działania
I macocha się również bardziej do nas skłania.
A teraz do widzenia.

WALERY
do Marianny
Cokolwiek bądź zrobię,
Cała moja nadzieja jedynie jest w tobie.

MARIANNA
do Walerego
Nie wiem, czy wolę ojca me prośby rozbroją,
Lecz niczyją nie będę, Walery, jak twoją.

WALERY
Twe słowa jak rozkosznie moje serce ceni...

DORYNA
Kochankowie w rozmowie są nienasyceni!
Wychodź pan.

WALERY
Ale...

DORYNA
Proszę nie gadać tak długo;
Ruszaj pan w jedną stronę, a panna chodź w drogą.

Doryna wypycha ich i zmusza do rozłączenia.

AKT III - ŚWIĘTOSZEK - MOLIER - TEKST UTWORU

SCENA I

Damis, Doryna

DAMIS
Niechaj piorun w tej chwili na miejscu mnie spali,
Chcę, ażeby mnie ostatnim z ludzi nazywali,
Jeżeli mnie szacunek, lub władza powstrzyma
Od skandalu — kiedy już innych środków nie ma.

DORYNA
Przez litość! miarkuj się pan. Tak źle się nie stanie,
Ojciec pański dopiero objawił swe zdanie;
Przecież zamiary swoje często człowiek zmienia,
Od projektów daleko jeszcze do spełnienia.

DAMIS
Ja łatwo tego łotra do ustępstwa skłonię,
Tylko dwa słowa w ucho szepnę mu na stronie.

DORYNA
Przeciw niemu i ojcu, bardzo pana proszę
Niechaj pan pozostawi działanie macosze;
Nad umysłem Tartuffe'a wielki wpływ posiada,
On chętnie słucha tego, co ona powiada,
Zdaje się, że on słabość dla niej w sercu skrywa.
Byłoby ślicznie, gdyby rzecz była prawdziwa.
Na koniec tu ma zejść się z nim, bo w sprawie waszéj
Chce go zbadać, by zmienił zamiar, co was straszy,
Poznać jego uczucia rzeczą będzie snadną
I wskazać mu, jak smutne skutki stąd wypadną,
Jeżeli się do naszych planów nie przychyli.
Sługa mówił mi, że on modli się w tej chwili,
Lecz że wnet zejdzie, jeśli ktoś na niego czeka;
Więc ja zostanę, a pan niechaj stąd ucieka.

DAMIS
Chcę, by przy mnie odbyła się cała rozmowa.

DORYNA
Nie można.

DAMIS
Ja do niego nie wyrzeknę słowa.

DORYNA
Kpisz pan! wszak znane wszystkim świetne pańskie czyny,
A na popsucie sprawy to środek jedyny.
Wyjdź pan.

DAMIS
Nie, uniesienie poskromię młodzieńcze.

DORYNA
Nieznośny... otóż idzie. Wychodź pan!

Damis ukrywa się w gabinecie w głębi.


SCENA II

Doryna, TARTUFFE

TARTUFFE
mówi głośno do służącego za scenę, jak tylko spostrzega Dorynę
Wawrzeńcze!
Dyscyplinę z włosianką złóż do moich rzeczy
I módl się, aby niebo miało cię w swej pieczy.
Odwiedziny dziś wszelkie do mnie będą próżne,
Bo idę więźniom skromną rozdzielać jałmużnę.

DORYNA
na stronie
Ile tu udawania i ile obłudy!

TARTUFFE
Czego chcesz?

DORYNA
Mam powiedzieć...

TARTUFFE
wyciągając chustkę z kieszeni.
Ach mój Boże, wprzódy
Nim co powiesz, tę chustkę weź!

DORYNA
A na cóż to mnie?

TARTUFFE
Ażeby przykryć piersi odkryte nieskromnie.
Takim przedmiotem duszę bliźnich ranisz srogo,
Bo grzeszne myśli przez to do głowy przyjść mogą.

DORYNA
Musisz pan na pokusę być niezmiernie słaby,
Gdy ciało ma dla ciebie tak silne powaby.
Nie wiem, jaka tam w panu wyradza się chętka,
Lecz ja do pożądania nie jestem tak prędka;
Gdybyś tu stanął nago od dołu do góry,
Nie skusiłby mnie widok całej pańskiej skóry.

TARTUFFE
Proszę ukrócić w słowach nieskromną swawolę,
Bo wyjdę zostawiając pannie wolne pole.

DORYNA
Nie, jam pana w spokoju zostawić gotowa,
Tylko pani przeze mnie przysyła dwa słowa,
Które według wyraźnej powtarzam osnowy:
Że prosi pana tutaj o chwilkę rozmowy.

TARTUFFE
Ach! bardzo chętnie.

DORYNA
na stronie
Jak się udobruchał ładnie.
Dobrzem zgadła, choć nie wiem, co z tego wypadnie.

TARTUFFE
Czy prędko przyjdzie?

DORYNA
Szelest słyszę po podłodze.
Ona! zatem zostawiam państwa i odchodzę.

SCENA III

Elmira, Tartuffe

TARTUFFE
Niech w wszechmocności swojej święta niebios siła
Zdrowie duszy i ciała zawsze pani zsyła;
Niechaj błogosławieństwa tyle ci przymnoży,
Ile pragnie dla ciebie nędzny sługa boży.

ELMIRA
To pobożne życzenie wdzięczność we mnie budzi;
Lecz siądźmy, w ten sposób nas rozmowa nie strudzi.

TARTUFFE
Jakże się pani czuje? nie boli już głowa?

ELMIRA
Gorączka przeszła, jestem najzupełniej zdrowa.

TARTUFFE
Moje pacierze pewno nie mają tej siły,
By tak szczęśliwy skutek w górze wymodliły,
A jednak każde moje do nieba westchnienie
Miało za cel jedyny, pani wyzdrowienie.

ELMIRA
Zanadto się pan trudził.

TARTUFFE
Tego nikt nie powie,
Czy można nadto cenić takie drogie zdrowie?
By je zachować, z mego zrobiłbym ofiarę.

ELMIRA
Pan miłość chrześciańską posuwa nad miarę.
I za tyle dobroci wdzięczność żywą czuję.

TARTUFFE
Mniej robię, niźli pani na to zasługuje.

ELMIRA
W sekrecie chcę przedstawić panu o co chodzi
I cieszę się, że nikt nam tutaj nie przeszkodzi.

TARTUFFE
To mnie również zachwyca. Uwierzyć się boję,
Że sam na sam jesteśmy tu z panią we dwoje.
Błagałem nieba, by tę sposobność przywiodły,
Lecz dotąd daremnymi były moje modły.

ELMIRA
Dla mnie do tej rozmowy powód stąd się bierze,
Że chcę, abyś mi serce swoje odkrył szczerze.

Damis nie pokazując się uchyla drzwi od gabinetu, aby słyszeć rozmowę.

TARTUFFE
Dla mnie również pragnienia gorętszego nie ma,
Jak odkryć całą duszę przed twymi oczyma.
Chcę, by panią przysięga zapewniła szczera,
Że gdy gromię wizyty, co pani odbiera,
To nie przez niechęć żadną dla pani z mej strony,
Ale przez zapał niczym nieprzezwyciężony
I przez uczucie czyste...

ELMIRA
Tak je również cenię,
Że się pan tylko troszczy o moje zbawienie.

TARTUFFE
biorąc rękę Elmiry i ściskając jej palce
Tak pani, bez wątpienia i w mym sercu gości...

ELMIRA
Aj! za mocno pan ściska...

TARTUFFE
Zbytek gorliwości;
Wszakże ból zadać pani dla mnie równa męka
I prędzej bym...
kładzie rękę na kolanach Elmiry

ELMIRA
Co robi tutaj pańska ręka?

TARTUFFE
Macam suknię, jak miękki materiał.

ELMIRA
O proszę!
Przestań pan już, ja żadnych łaskotek nie znoszę.

Elmira cofa się z fotelem, Tartuffe przysuwa się do niej.

TARTUFFE
poruszając chusteczkę Elmiry
Jakie to jest prześliczne! Dziś nikt nie zaprzeczy,
Że prawdziwie cudownie robią takie rzeczy.
Jaki postęp we wszystkim czas nam teraz niesie.

ELMIRA
Prawda. Ale o naszym mówmy interesie:
Mówią, że mój mąż dawniej dane słowo zrywa
I chce panu dać córkę; czy to wieść prawdziwa?

TARTUFFE
Tak, przyznaję, że coś tam wspomniał mi o tem,
Ale ten zamiar nie jest mych marzeń przedmiotem,
Inne wdzięki posiadać, których urok nęci,
Szczęściem by napełniło wszystkie moje chęci.

ELMIRA
Pan nie pragniesz miłości doczesnych omamień.

TARTUFFE
Wszakże i ja mam w piersiach serce, a nie kamień.

ELMIRA
Podług mnie, pańskie myśli tylko w niebo biegą,
Na ziemi nie pożądasz pan pewno niczego.

TARTUFFE
Uczucie, co nam każe wzdychać do wieczności,
Nie zabija w nas wcale doczesnej miłości,
Zmysły nasze pożądać mogą całą siłą
Cudowne dzieła, które niebo wytworzyło;
Ono swym własnym wdziękiem zdobi ród niewieści,
Lecz najwięcej się w tobie jego darów mieści;
Na twojej twarzy piękność rozlał rozkaz boży,
Która oczy zadziwia, która serce trwoży
I widząc cię, czyż mogłem nie wielbić z zapałem
Rąk Stwórcy, których dziełem jesteś doskonałem?
Czyż dziwne, że o tobie moje serce marzy,
Gdy on sam własny obraz nadał twojej twarzy!
Zrazu-m sądził, że miłość ta skryta, uparta,
Jest wymysłem szatańskim, jest pokusą czarta,
Chciałem już poddać serce rozłączenia próbie,
Bom myślał, że kochając ciebie — duszę zgubię;
Lecz na koniec poznałem, cudowna istoto!
Że ta namiętność może się pogodzić z cnotą,
Że może być niewinną i dlatego śmiało
Postanowiłem oddać się jej duszą całą.
Jest to wielka odwaga, wyznaję to szczerze,
Ośmielić się to serce ponieść ci w ofierze,
Lecz znana dobroć twoja, niechaj mnie tłumaczy,
Na nią liczę; bo mój wpływ nic tutaj nie znaczy.
W tobie moja nadzieja, dobro, wiara cała,
Tyś się dla mnie zbawieniem, albo smutkiem stała;
Na koniec z twych ust wyrok ma wypaść prawdziwy.
Zechcesz, będę szczęśliwy, — każesz, nieszczęśliwy.

ELMIRA
Oświadczenie kunsztowne, forma wyszukana,
Lecz prawdę mówiąc, dziwi mnie ze strony pana.
Sądziłam, że pan serca swego strzeże ściśléj
I nim taki plan zrobi, wpierwej rzecz obmyśli
Rozważniej; wszak pobożny winien być dalekim...

TARTUFFE
Czyż za to żem pobożny, nie mam być człowiekiem?
Kto choć raz wdzięk twój, pani, mógł podziwiać z bliska,
Ten już sercem nie władnie, tam rozwaga pryska.
By tak mówić, dziwisz się, skąd odwagi wziąłem,
Lecz ściśle mówiąc, ja też nie jestem aniołem.
Jeśli pani potępisz to moje wyznanie,
Własny urok i wdzięki ukarz pani za nie;
Gdym cię ujrzał, gdyś jedno wymówiła słowo,
Od tej chwili mej duszy stałaś się królową.
Cudnej słodyczy oczu niezrównana siła
Opór mojego serca łatwo zwyciężyła,
Nie pomogły łzy, posty, modlitwy i święci,
Ty jedna byłaś celem wszystkich moich chęci.
Mówiły moje oczy, westchnienia i płacze
Tysiąckrotnie to, co dziś słowami tłumaczę:
Że jeśli w twoim sercu współczucie spotyka
Tę miłość niegodnego twego niewolnika,
Jeśli twa dobroć moją odwagę wybaczy
I łaska do nicości mej zniżyć się raczy,
To będę miał dla ciebie, o piękności wzorze,
Uwielbienie, z którym nic zrównać się nie może.
Honor twój pozostanie również nieskażony,
Bo nie możesz się lękać obmowy z mej strony.
Ci ulubieńcy kobiet, ci dworscy panowie
Są hałaśliwi w czynach i zbyt próżni w mowie;
Oni się nie zastraszą o sławę niczyją,
Sami, chwaląc się, wszystkim swój sekret odkryją
I tą manią nieznośną siebie również podlą,
Bo bezczeszczą tym ołtarz, przed którym się modlą.
Lecz tacy jak my ludzie, w przekonaniach stali,
Żaden z nas z powodzenia głośno się nie chwali,
Z własnego interesu musi zostać niemy,
Bo tym sposobem własnej opinii broniemy
I z nami tylko można, nie doznając żalu
Mieć przyjemność bez trwogi, miłość bez skandalu.

ELMIRA
Słucham pana, bo zrobić nie mogę inaczéj.
Pan w dość wyraźny sposób rzecz całą tłumaczy.
Czy się nie lękasz ściągnąć tym na siebie burzę,
Jeśli pańskie wyznanie mężowi powtórzę?
W ten sposób ostrzeżony będąc najwyraźniej,
Nie czułby już dla pana tak wielkiej przyjaźni.

TARTUFFE
Ja wiem, jaka w twym sercu litość, dobroć gości
I czuję, że przebaczysz tak wielkiej śmiałości.
Na karb słabości ludzkiej zechcesz złożyć pani
Wyznanie tej miłości, która ciebie rani;
Widząc siebie przebaczysz to, co tu się stało.
Wszakże jestem człowiekiem, mam oczy, krew, ciało.

ELMIRA
Nie wiem, jakby ktoś inny począł w takiej sprawie,
Ale ja chcę dziś z panem postąpić łaskawie,
Dla męża cała ta rzecz zostanie nieznana,
Lecz w zamian za to żądam czegoś i od pana;
Oto będziesz się starał w sposób łatwy, szczery,
By mógł prędko zaślubić Mariannę Walery.
Niechaj się twoja wola do mych życzeń nagnie,
Byś nie pożądał tego, czego inny pragnie
I...


SCENA IV

Elmira, Tartuffe, Damis

DAMIS
wychodzi z gabinetu gdzie był ukryty
Nie, pani, ja zdania twego nie podzielę,
Przeciwnie, ta rzecz musi mieć rozgłosu wiele;
Na szczęście ja tu byłem i nic nie pominę
Z tego, com słyszał. Muszę zdeptać tę gadzinę!
Niebo samo odkryło mi do zemsty drogę.
Tego łotra obłudę dzisiaj odkryć mogę,
Oświecę mego ojca, niechaj pozna z bliska
Duszę tego nędznika, co się w nasz dom wciska.

ELMIRA
Nie, Damisie, przyszłość nam za niego odpowie,
Teraz polegać może śmiało na mym słowie,
Któremu twoje pewno czynem nie zaprzeczy.
Nie potrzeba hałasu robić z takich rzeczy;
Zacna kobieta śmiechem zaczepkę zwycięża,
Po cóż ma takim głupstwem niepokoić męża.

DAMIS
Masz pani może słuszność i powody swoje.
By inaczej postąpić ja mam również moje.
Jego miałbym oszczędzać! nigdy! nawet żartem.
Dumny zuchwalec, bigot ten z czołem wytartem
Za długo sobie żarty z mojej złości stroił,
Za wiele w naszym domu bezkarnie nabroił.
Ten oszut rządzi ojcem i ciągle mu kłamie,
Walerego obmówił, sierdzi ojca na mię.
Gdy przez niego serc naszych dziś życzenia giną,
By go ojcu pokazać, sposobność jedyną
Mam rzucić? Nie! To niebo samo ją zesłało
I użyję jej dzisiaj z gorliwością całą.
Zasłużyłbym, aby ją utracić na zawsze,
Gdybym usposobienie okazał łaskawsze.

ELMIRA
Damisie!

DAMIS
Daruj pani, prośba mnie nie wzruszy,
Z tego wypadku radość za wielką mam w duszy,
Wymowa pani nic na to nie wpłynie,
Bo mnie przyjemność zemsty ożywia jedynie
I zaraz całą sprawę tu załatwić wolę;
Otóż sposobność, właśnie mam gotowe pole.


SCENA V

Orgon, Elmira, Damis, Tartuffe

DAMIS
Czeka cię tu, mój ojcze, nowina wesoła,
Która sądzę, że mocno zadziwić cię zdoła.
Ślicznieś wynagrodzony za swoje starania!
Ten pan, chcąc ci dać dowód swego przywiązania,
Tak dalece posunął swą dobroć łaskawą,
Że przez wdzięczność, zapragnął okryć cię niesławą.
Zastałem go tu właśnie przy miłosnej scenie,
Kiedy pani najtkliwsze robił oświadczenie.
Ona, usposobienie mając zbyt łaskawe,
Postanowiła ukryć przed tobą tę sprawę;
Lecz ja karę wymierzyć czuję się w potrzebie,
Bo zmilczeć to, byłoby obrazą dla ciebie.

ELMIRA
Tak, w moim przekonaniu inna myśl zwycięża,
Że nie należy próżno niepokoić męża;
Niesłusznie, aby honor ponosił stąd plamę,
To wystarcza, kiedy się obronimy same.
Nie trzeba nierozważnie takiej rzeczy szerzyć,
Byłbyś milczał, Damisie, gdybyś chciał mi wierzyć.


SCENA VI

Orgon, Damis, Tartuffe

ORGON
To co słyszałem, nieba, czyż prawdą być może?

TARTUFFE
Tak, mój bracie, jam winny, złośliwy; w pokorze
Wyznaję, żem jest grzesznik nikczemny i złości
Pełen, żem łotr największy, niegodny litości.
Każda chwila w mym życiu, to jest zbrodnia nowa,
Stek grzechów, nieprawości w mej duszy się chowa
I moje nędzne życie przyjmując w rachubie,
Niebo za karę dziś mnie poddało tej próbie.
Toż pod zarzutem wszelkim, chętnie skłaniam głowę,
Bo, broniąc się, przestępstwo popełniałbym nowe.
Wierz temu co on mówi, uzbrój gniew twój srogi
I jak przestępcy każ mi opuścić twe progi;
Wypędź mnie. Wstyd ten, choćbyś praw swoich nadużył,
Jeszcze nie zrówna karze na jakąm zasłużył.

ORGON
do syna
Zdrajco, ty się ośmielasz w nikczemności szale,
Czystość tak szczytnej cnoty oczerniać zuchwale.

DAMIS
Co! udaną słodyczą czyliż cię opęta?
Ta obłuda... mój ojcze!

ORGON
Milcz, żmijo przeklęta!

TARTUFFE
Ach! pozwól mu, niech mówi, błąd popełniasz znowu;
Lepiej byś zrobił, gdybyś wierzył jego słowu.
Dlaczegóż w takiej rzeczy masz mi być powolny,
Zresztą, czyż możesz wiedzieć do czegom ja zdolny?
Powierzchowność cię moja, być może, zaślepi,
Bracie! czyliż od innych postępuję lepiéj?
Nie, nie, niechaj pozory twym zdaniem nie rządzą,
Niestety takim jestem, jak oni mnie sądzą.
Cały świat w uczciwości szatę mnie ubiera,
Lecz ja nic nie wart jestem, to jest prawda szczera.
zwracając się do Damisa
Tak jest, mój drogi synu, mów żem jest nędznikiem,
Zdrajcą, złodziejem, łotrem, podłym rozbójnikiem,
Choćbyś wstrętniejszych jeszcze wymysłów tu użył,
Niczemu nie zaprzeczę, bom na nie zasłużył;
Na kolanach wysłucham, niech je gniew twój miota,
Bo to kara należna za zbrodnie żywota.

ORGON
do Tartuffe'a
Mój bracie to za wiele! (do syna) Serce ci nie pęka,
Ty łotrze!

DAMIS
Ojcze! jak to? czyż za to że klęka...

ORGON
podnosząc Tartuffe'a
Milcz, wisielcze! Mój bracie, powstań, ja cię proszę.
do syna
Ty hultaju!

DAMIS
Lecz...

ORGON
Milczeć zaraz!

DAMIS
Ja to znoszę...

ORGON
Jak jedno słowo powiesz, kości ci połamię.

TARTUFFE
Bracie! na miłość Boga! powstrzymaj twe ramię.
Wolałbym znieść katusze, stracić nogę, rękę,
Niżby on miał najmniejszą za mnie ponieść mękę.

ORGON
do syna
Niewdzięczny!

TARTUFFE
Daj mu pokój, błagam cię w pokorze
Na kolanach, o litość!

ORGON
klęka również i całuje Tartuffe'a
O dobroci wzorze!
do syna
Patrz łotrze!

DAMIS
Więc...

ORGON
Milcz! cicho!

DAMIS
Lecz...

ORGON
Cicho raz jeszcze!
Ja wiem, przez co wznosicie te głosy złowieszcze,
Przez nienawiść. Lecz dzisiaj przebrała się miara;
Żona, dzieci i służba, każde z was się stara
Dokuczyć mu; wszystkim wam byłoby przyjemnie
Osobę taką zacną oddalić ode mnie.
Lecz im więcej będziecie trwać w podłym uporze
Tym więcej, by go wstrzymać, ja starań dołożę.
Spiesznie mu oddam rękę mej córki jedynéj,
W ten sposób dumę całej podepczę rodziny.

DAMIS
Zmuszona chyba przyjmie udział w tym zamiarze.

ORGON
Tak, wyrodku, dziś w wieczór zrobi, co ja każę.
Wyzywam wszystkich dzisiaj, dowiodę wam snadnie,
Żem ja tu panem, że mnie słuchać wam wypadnie.
Zaraz wszystko odwołaj, łotrze bez imienia,
Klęknąwszy u nóg jego błagaj przebaczenia.

DAMIS
Jak to! ja? tego łotra co nas chwycił w kleszcze.

ORGON
Opierasz się łajdaku i śmiesz go lżyć jeszcze.
Kija, kija!
do Tartuffr’a
Nie będziesz mnie powstrzymać w stanie.
do syna
Dalej! natychmiast opuść moje pomieszkanie!
Wynosić mi się z domu i bez zwłoki czasu...

DAMIS
Wyniosę się, lecz...

ORGON
Prędko! nie robić hałasu,
Wydziedziczam, cię żmijo! nic ci nie zostaje,
A w dodatku przekleństwo ojcowskie ci daję.


SCENA VII

Orgon, Tartuffe

ORGON
Taką świętą osobę śmie znieważać w szale!

TARTUFFE
Mękę, którą mi zadał, przebacz mu wspaniale.
Nie wiesz, co to za straszna boleść idzie za tem!
Widzieć, jak mnie oczernić chcą przed moim bratem.

ORGON
Ach!

TARTUFFE
O tej niewdzięczności sama myśl straszliwa
Tak duszę moją rani, tak piersi rozrywa,
Czuję ból tak okropny, serce mi tak bije!...
Nie mogę mówić, chyba tego nie przeżyję!

ORGON
biegnąc skłopotany do drzwi, którymi wypędził syna
Łajdaku, żal mi, żem cię wypuścił stąd cało,
Bo zabić cię na miejscu tutaj wypadało.
do Tartuffe'a
Uspokój się, mój bracie, błagam cię w pokorze.

TARTUFFE
Tak, przestańmy już mówić o tym przykrym sporze.
Widzę, że ja niepokój wnoszę tutaj srogi;
Trzeba, abym opuścił domu twego progi.

ORGON
Jak to? żartujesz!

TARTUFFE
Wszyscy mnie tu nienawidzą
I podejrzeń w twym sercu budzić się nie wstydzą
Przeciwko mnie.

ORGON
Wszak widzisz, nie słucham ich wcale.

TARTUFFE
Lecz oni nie ustaną w namiętnym zapale,
A doniesienie, które dziś cię nie poruszy,
Kto wie, czy innym razem nie trafi do duszy.

ORGON
Nigdy! mój bracie, nigdy!

TARTUFFE
Ach, mój bracie, żona
O czym chce tylko męża z łatwością przekona.

ORGON
Nie, nie.

TARTUFFE
Puść mnie, puść prędko, jam odejść gotowy,
Wychodząc stąd usunę im powód obmowy.

ORGON
Musisz zostać, bez ciebie jutra bym nie dożył.

TARTUFFE
W takim razie potrzeba, bym się upokorzył.
Jednakże, gdybyś ty chciał?...

ORGON
Ach!

TARTUFFE
Niech i tak będzie.
Lecz ja wiem, jak potrzeba postąpić w tym względzie,
Honor jest bardzo czuły i przyjaźń mi każe
Usuwać powód plotek, uprzedzać potwarze.
Twojej żony unikać będę, jak to czyni...

ORGON
Nie, na złość wszystkim, pragnę abyś siedział przy niéj.
Gdy się świat wścieka, radość mam niewysłowioną.
Niechaj cię w każdej chwili widzą z moją żona,
Nie dość tego, dziś jeszcze bardziej im pochlebię,
Bo nie chcąc mieć innego dziedzica, jak ciebie,
W tej chwili zapis mego majątku ci zrobię
I wszystko, co mam tylko prawnie oddam tobie.
Dobry przyjaciel i zięć jest dla mnie najpewniéj
Wart więcej, niż syn, żona i niż wszyscy krewni.
Wszak dar mój odrzucony przez ciebie nie będzie?

TARTUFFE
Niechaj się wola nieba spełni w każdym względzie.

ORGON
Biedny człowiek! chodź, wszystko opiszemy pięknie,
A zazdrość patrząc na to, niech ze złości pęknie.

TANGO - STRESZCZENIE, CHARAKTERYSTYKA, OPRACOWANIE


Plan Wydarzeń

Plan wydarzeń dramatu "Tango" Stanisława Mrożka.


Bohaterowie

Artur jest głównym bohaterem dramatu Stanisława Mrożka „Tango”, synem Stomila i Eleonory. Jest to młody człowiek w wieku poniżej 25 lat.


Streszczenie

Akcja rozgrywa się we wnętrzu dużego pokoju w domu Stomila i Eleonory. W pomieszczeniu znajdują się stół na osiem osób z kompletem krzeseł, fotele, duże lustro ścienne, sofa, małe stoliczki. Wszystko poustawiane jest niesymetrycznie i chaotycznie. W pokoju panuje nieład i bałagan.


tango
Sławomir Mrożek

Tango

TANGO - GŁÓWNI BOHATEROWIE - CHARAKTERYSTYKI


Artur

Artur jest głównym bohaterem dramatu Stanisława Mrożka „Tango”, synem Stomila i Eleonory. Jest to młody człowiek w wieku poniżej 25 lat. Studiuje na uniwersytecie filozofię i medycynę. Artur jest człowiekiem wyznającym sztywne zasady. Nie może znieść sposobu w jaki żyją jego najbliżsi krewni. Przeciwstawia się przeciwko ich nijakości, braku konwencji, mówi o nich: „Bezkształtna masa, amorficzny stwór, zatomizowany świat, tłum bez formy i konstrukcji. Waszego świata nie można już nawet rozsadzić. Sam się rozlazł.”  Rodzice Artura marzyli o niczym nieskrępowanej wolności dlatego też odrzucili wszelkie normy, ograniczenia i zakazy. Młodzieniec nie ma się już tak naprawdę przeciw czemu buntować bo wszystko jest dozwolone. Chce jednak odbudować cały system wartości na nowo i przywrócić dawny porządek. Uważa, że może to uczynić poprzez formę. Dlatego też pragnie stworzyć sobie tradycyjny mieszczański ślub, nosi elegancki garnitur i przestrzega zasad konwenansów. Mrożek parodiuje w dramacie walkę pokoleń. Starsi przedstawieni są jako osoby dziwne, nie poważne, żyjące swawolnie, nie narzucające swoich zasad młodszym. Jedyną postacią która, nie została ukazana w sposób karykaturalny staje się właśnie Artur. Podkreśla to dramatyzm tej postaci.

Artur za główny cel obiera sobie nadanie odpowiednich ról poszczególnym członkom swojej rodziny. Efektem tego wpada w złość na widok Eugenii i Eugeniusza grających w karty, bulwersuje się na wieść, że Eleonora zdradza Stomila z prostackim i niewykształconym Edkiem. Nie może znieść również ojca chodzącego w porozpinanej piżamie. Próby podjęcia przez Artura dialogu i przekonania starszych, że brak zasad wcale nie stworzył lepszego świata, a oni sami są niewolnikami udawanej wolności nie odnoszą skutku. Jedynym sojusznikiem chłopca staje się Eugeniusz, który nie czuje się dobrze w nowoczesności. Młodzieniec przekonuje kuzynkę Alę by wzięli prawdziwy ślub z muzyką, białą suknią i orszakiem weselnym. Dziewczyna godzi się na jego plany. Artur próbuje również przekonać Stomila by pozbył się kochanka żony z domu, ofiaruje mu rewolwer i nazywa rogaczem. Ten jednak w ostatniej chwili się rozmyśla. Artur w ramach sprzeciwu farsie ojca oświadcza się Ali, nakazuje babci by pobłogosławiła im, zmusza członków rodziny by ubrali się elegancko w swoje tradycyjne stroje. Nawet w salonie stary bałagan zostaje posprzątany, a jego miejsce zastępuje ład i harmonia. W decydującym momencie jednak wraca do domu spóźniony, pijany i zrozpaczony. Rezygnuje ze ślubu. Uświadamia sobie, że poprzez samą formę nie stworzy idealnego świata. Potrzebuje jeszcze idei, która jest źródłem zasad. Propozycje: Bóg, sport, eksperyment, postęp okazują się przebrzmiałe. W odnalezieniu idei pomaga Arturowi babcia, która nagle kładzie się na katafalku i oznajmia zebranym o swojej śmierci. Chłopak obejmuje despotyczną władzę nad członkami rodziny, stwierdza że:
„Możliwa jest tylko władza!(…) Tylko władza da się stworzyć z niczego.
Tylko władza jest, choćby niczego nie było.”
Władza chłopaka ma się opierać na tym, że to od jego decyzji zależy życie i śmierć pozostałych domowników. Jednak w tym momencie Ala wyznaje, iż zdradziła go rano z Edkiem. Powoduje to, że Artur zapomina o swoich planach, krzyczy, płacze, postanawia zapić Edka. Ten jednak uprzedza młodzieńca, uderzając go rewolwerem w kark. Bohater umiera tragicznie nie spełniając swoich ambitnych planów.

W Arturze odnajdujemy postawę romantycznego buntownika, idealisty, którego działania ponoszą jednak porażkę. Szuka idei, która nada formie sens i umożliwi mu zbawić świat. W swoich dążeniach staje się jednak samotny, egoistyczny. Ostatecznie staje się zdradzonym kochankiem. Ginie z rąk prostego i niewykształconego Edka.

Michał Ziorbo


TANGO - PLAN WYDARZEŃ - STRESZCZAJ SIĘ Z NAUKĄ


1. Do domu wraca Artur, który widząc Eugenię i Eugeniusza grających z Edkiem w karty jest oburzony i zaczyna wszystkich przeganiać.

2.  Artur wymierza karę babci i wujkowi za ich zachowanie: zakłada klatkę dla ptaków na głowę Eugeniusza i karze Eugenii położyć się na starym katafalku.

3.  Eleonora przygotowuje śniadanie dla Artura.

4. Do pokoju przychodzi Stomil w rozpiętej piżamie, jego strój wprowadza syna ponownie w złość.

5. Starsze pokolenie wspomina dawne czasy i tłumaczy dlaczego ceni sobie niczym nieskrępowaną wolność.

6.  Przedstawienie Stomila będące nową wersją Adama i Ewy.

7.  Pojawienie się Ali oraz zainteresowanie Artur jej osobą.

8.  Konspiracyjna rozmowa Artura z Eugeniuszem, któremu również nie podoba się nowoczesność.

9.  Artur przedstawia Ali swój plan wprowadzenia nowego porządku i proponuje jej ślub.

10. Artur nakłania Stomila do pozbycia się Edka, ten jednak w ostatniej chwili zmienia zdanie.

11. Zaręczyny Artura z Alą, wymuszone błogosławieństwo babci.

12. Przygotowania do ślubu, wszyscy ubierają się elegancko i pozują do rodzinnego zdjęcia.

13. Powrót pijanego i zrozpaczonego Artura, który zrozumiał, że do nadania sensu formie potrzebna jest idea.

14. Babcia kładzie się na katafalk i oznajmia, że umiera. Śmierć staje się szukaną przez Artura ideą.

15. Artur wprowadza swoje rządy w domu Stomila i Eleonory oparte na władzy nad życiem i śmiercią.

16. Ala wyjawia Arturowi, że zdradziła go z Edkiem.

17. Artur chce zabić Edka, ten go jednak ubiega.

18. Śmierć Artura. Edek przejmuje władze.

Michał Ziorbo


TANGO - STRESZCZENIE SZCZEGÓŁOWE - STRESZCZAJ SIĘ Z NAUKĄ


Akt I

Akcja rozgrywa się we wnętrzu dużego pokoju w domu Stomila i Eleonory. W pomieszczeniu znajdują się stół na osiem osób z kompletem krzeseł, fotele, duże lustro ścienne, sofa, małe stoliczki. Wszystko poustawiane jest niesymetrycznie i chaotycznie. W pokoju panuje nieład i bałagan. Znajdują się tam również dość istotne w dalszej części utworu sprzęty: staroświecki wózek dziecięcy, zakurzona suknia ślubna, katafalk. Przy stole siedzą babcia Eugenia, wujek Eugeniusz, Edek. Grają w karty. Wyglądają przy tym dość nietypowo: Babcia ubrana jest w jaskrawą suknię z trenem, czapkę-dżokejkę, na nogach ma trampki. Eugeniusz to straszy siwy pan o dobrych manierach, w staromodnym i dziwacznym ubraniu. Edek wygląda bardzo podejrzanie jest nie ogolony i brudny. Na stole można zauważyć jeszcze większy rozgardiasz i niechlujstwo niż w całym pokoju, znajdują się na nim talerze, filiżanki pochodzące z różnych serwisów, sztuczne kwiaty, resztki jedzenia, pusta klatka na ptaki, bucik damski. Do pokoju wchodzi wracający z wykładów na uniwersytecie student imieniem Artur, w garniturze z książkami pod pachą. Rozmowa grających wydaje się być dosyć dziecinna i dziwaczna, starsze osoby wydawałoby się poważne stosują zwroty typu: „Cztery piki skurczybyki!”, „Ciach w piach!”, „Ryp w pip”, „Ja go brzdęk, a on mi pękł!”. Artur wita się z grającymi, jest oburzony z powodu gry w karty swoich dziadków z nieznajomym Edkiem. Zakazuje im takich praktyk i przegania towarzystwo. Artur zaczyna gonić babcię dookoła stołu. Edek wyciąga mu z pod pachy jedną z trzymanych przez niego książek. Chłopak nakłada na głowę Eugeniusza za karę klatkę na ptaki bez dna. Młodzieniec nakazuje babci wejść na katafalk stojący we wnęce w sąsiedztwie gromnic. Artur bierze zapałki od Edka i zapala gromnice. Eugeniusz kładzie sztuczne kwiaty ze stołu obok Eugenii. Eleonora, matka Artura wchodzi do pokoju. Syn wita ją uprzejmie i tłumaczy, że musiał ukarać babcię za jej zachowanie. Eleonora informuje młodzieńca, że zna Edka, a nawet sypia z nim od czasu do czasu. Ten otaczający nieład, brak harmonii, swoboda obyczajów panująca w domu doprowadza Artura do złości. Z przedstawionej sytuacji wynika, że to właśnie on choć jest najmłodszy z tej grupy jest panem domu i każdy ulega bez słowa jego rozkazom. Eugeniusz doradza Arturowi, że rzeczywiście powinni się pozbyć Edka. Eleonora przynosi śniadanie Arturowi po mimo, że nie prosił o nie. Młodzieniec kulturalnie dziękuje i zaczyna jeść. Edek chce pożyczyć książkę do anatomii od Artura, ten się na to nie zgadza. Eugenia wychodzi z katafalku, za pozwoleniem Artura. Do pokoju schodzi zaspany Stomil ubrany w piżamę. Wyczuwa on zapach kawy zwraca się do Artura. Ten na jego widok rozkazuje mu pozapinać ubranie. Ojciec sprzeciwia się temu. Stomil uważa, że należy się pozbyć katafalku, popiera go Eugenia, która obawia się ponownego znęcania nad nią przez Artura. Również młodzieniec uważa, że należy go wynieść ponieważ dziadek umarł przed 10 laty. Stwierdza, że w domu panuje bezwład, entropia i anarchia. Następnie Artur zauważa swój wózek dziecinny jest oburzony, że stoi on w pokoju prawie dwadzieścia pięć lat od kiedy on był dzieckiem. Młodzieniec oburza się również z powodu starej sukni ślubnej jego cioci oraz bryczesów wujka Eugeniusza. Wykrzykuje w złości:
„Tutaj nie można oddychać, chodzić, żyć!” Stomil nie rozumie powodu wrzasków syna, nie przywiązuje wagi do staroci, stara się żyć w swobodzie. Starsi wspominają dawne czasy, z ich rozmów wynika że obawiają się ich powrotu. Kojarzą się im one z wszelkimi zakazami, np. Nie wolno było tańczyć tanga, nie wolno było trzymać łokci na stole. Wspominają swoje walki o wolność i tłumaczą, że właśnie dla tego oni sami nie wprowadzają żadnych zakazów i na wszystko zezwalają. Ten brak jasno ustalonych zasad przeszkadza jednak Arturowi, który chciałby się przed czymś buntować sprzeciwiać, a tak naprawdę nie może bo wszystko mu wolno, upadły wszelkie normy i zasady. Pojawia się poważna rozmowa na temat wartości jakimi kieruje się stare i młode pokolenie. Artur określa stare pokolenie jako:
„Bezkształtna masa, amorficzny stwór, zatomizowany świat, tłum bez formy i konstrukcji. Waszego świata nie można już nawet rozsadzić. Sam się rozlazł.” Podczas zaostrzającej się rozmowy Stomila i Artura, Eugeniusz, Edek i babcia wracają do gry w karty.

Stomil proponuje Arturowi by swój bunt wyrażał poprzez sztukę. Ten jednak woli studiować medycynę. By ukazać wartość sztuki, ojciec zaczyna organizować przedstawienie teatralne. Z powodu krzyków i hałasu do pokoju schodzi kuzynka Ala. Edek próbuje się zbliżyć do niej, jednak zabrania mu tego Artur. Jest zainteresowany osobą dziewczyny. Ta kokietuje go i podrywa. W pewnym momencie młodzieniec, który uległ jej wdziękom opamiętuje się, rzuca w nią książką i karze wyjść. W tym momencie wszystko jest już gotowe, rozpoczyna się przedstawienie unowocześnionej wersji Adama i Ewy. Na pytanie Edka „A wąż?” , Stomil tłumaczy, iż wąż jest w domyśle. Eksperyment teatralny kończy się hukiem i zgaśnięciem światła, co miało zaszokować widzów, jednak tak naprawdę nie rozumie jego przekazu i publiczność nie jest zbyt zadowolona z przedstawienia. Artur denerwuje się i wszystkich rozgania, postanawia wykreować swoją rodzinę na nowo, zostaje w pokoju sam z Alą.

Akt II

Jest noc, Artur siedzi w fotelu przy zapalonej lampie. Do pokoju wchodzi Eugeniusz. Artur za nim pozwala mu usiąść, prosi go o podanie hasło. (Hasło to Odnowa, odzew to Odrodzenie) Rozpoczyna się konspiracyjna rozmowa pomiędzy wujkiem i młodzieńcem. Okazuje się, że ten cały bałagan i brak ustalonych zasad moralnych nie podoba się również Eugeniuszowi. Wydaje się on być tak naprawdę konserwatywny w poglądach i w głębi duszy tęskni za dawnym porządkiem, a jego dotychczasowe zachowanie wynikało z przyzwyczajenia. Artur instruuje Eugeniusza by był ostrożny i był cały czas przygotowany do dalszych działań, a następnie rozkazuje mu wyjść. Gdy wujek wyszedł do pokoju przychodzi zawołana przez młodzieńca Ala. Artur chce z nią porozmawiać. Z początkowej rozmowy możemy wywnioskować, że Ali podoba się sytuacja jaka ma miejsce w rodzinie Artura i jest zdziwiona jego poglądami. Artur proponuje Ali by wyszła za niego za mąż. Uważa, że dzięki temu zdoła przywrócić w domu dawny ład i porządek. Dziewczyna jednak nie widzi takiej potrzeby, ślub jest jej obojętny. Filozofia o której opowiada jej chłopak nudzi ją. Ala zaczyna kokietować Artura, odsłaniając znaczną część swojej nogi, ten jednak stara się nie ulegać urokom dziewczyny. Oskarża ja o to, że zwraca uwagę jedynie na własną atrakcyjność i zachowuje się przy tym bardzo prymitywnie. Ala obraża się na zarzuty i chce wyjść. Artur na siłę próbuje ja powstrzymać, ostatecznie udaje mu się ją skłonić by została. Przez chwilę tłumaczy jej dalej swoje plany na temat przywracania ładu. W pewnym momencie rzuca się na dziewczynę, zaczyna ją całować. W tym niezręcznym momencie wchodzi Edek tłumacząc, że idzie do kuchni napić się wody. Artur wyjaśnia swoje zachowanie w stosunku do Ali mówiąc, że miała to być tylko lekcja z pragmatyki płci. Zaczyna przekonywać swoją kuzynkę o wyższości kobiet nad mężczyznami. Stwierdza, że mężczyzną zależy na całkowitym braku norm, gdyż ułatwia im to zaspokajanie pragnień w dziedzinie erotyzmu. Kobiety zaś myślą inaczej. Ala na dowód tego, że jej również podoba się brak norm zaczyna się rozbierać. Artur odwraca wzrok od niej. W tej chwili z kuchni wychodzi Edek. Ala stwierdza, że ma on ładne oczy i nie przeszkadza jej brak wykształcenia mężczyzny. Artur krzyczy na Edka. Dziewczyna podejrzewa, że młodzieniec jest o nią zazdrosny. Nagle z nieuzasadnionego powodu przestaje się rozbierać i ubiera się z powrotem. Nie potrafi wytłumaczyć swojego zachowania. Artur wyjaśnia jej to postępowanie. Tłumaczy, że dziewczyna udaje i tak naprawdę nie podoba się jej brak konwencji. Przedstawia zalety jakie posiada bycie kobietą w świecie zasad moralnych. Ala chce żeby ukląkł przed nią, ten jednak tłumaczy, że nie może tego zrobić bo nie istnieją już żadne konwencje. Wyjaśnia, że aby mógł to zrobić należy nadać światu nowy porządek. Warunkiem do tego jest jednak ślub. Ala mówi, że musi się jeszcze zastanowić nad małżeńską propozycją kuzyna. Artur po zakończeniu rozmowy z Alą idzie do sypialni ojca chce z nim porozmawiać o Edku. Stomil nie jest zbyt zadowolony z wizyty o tak późnej porze. Gdy chłopak pyta o stosunek ojca do przebywającego u nich mężczyzny, ten ku jemu zdziwieniu wyraża się o nim pozytywnie. Uważa go za osobę zabawną i ciekawą, mówi o nim:
„Edek jest dzieckiem szczęścia. Urodził się takim, jakimi my wszyscy powinniśmy zostać. To, co u niego jest darem przyrodzonym, my osiągamy za cenę wysiłku, sztuką”. By zmienić to nastawienie Artur informuje ojca o tym, że Edek sypia z Eleonorą. Ojciec początkowo nie dowierza, a następnie stwierdza, że jest mu to obojętne z kim sypia jego żona, mówi: „Swoboda seksualna to pierwszy warunek wolności człowieka”. Artur zaczyna nazywać Stomila rogaczem, starym pantoflarzem, kieszonkowym Agamemnonem. Doprowadza go to do złości, jego duma zostaje urażona, postanawia się rozprawić z Edkiem. Jednak gdy syn wręcza mu rewolwer wycofuje się. Stomil stwierdza, że Artur szuka po prostu tragedii jego kosztem. Ten próbuje się wytłumaczyć i wciąż przekonuje ojca by pozbył się Edka. Stomil jednak woli kompromisowe rozwiązanie sprawy. Nie może on bowiem znaleźć, żadnej logicznej przesłanki, która by wskazywała na to, że to źle, iż jego żona sypia z innym mężczyzną. Ostatecznie podburzony przez Artura wchodzi do pokoju. Młodzieniec natomiast czekając na rozwiązanie sprawy stoi pod drzwiami. Nastaje cisza, Artur zaczyna się przechadzać nerwowo. W końcu nie wytrzymuje i wchodzi do pokoju, zauważa Stomila, Edka, Eleonorę i Eugenie grającą w karty. Nie może zrozumieć sytuacji, którą spotkał. Stomil, który miał się rozprawić z Edkiem gra teraz z nim, bawiąc się przy tym w najlepsze. Artur przerywa ich grę, karze wyjść wszystkim do salonu. Zbudzony krzykami przychodzi również Eugeniusz. Artur daje rewolwer wujowi i karze mu pilnować by nikt się nie ruszał, sam zaś idzie po Alę. Okazuje się, że kuzynka była na spacerze i dlatego młodzieniec nie mógł ją znaleźć. Ala zapytana przez Artura, zgadza się wziąć z nim ślub. Chłopak prosi babcię o błogosławieństwo. Ta udziela go wkładając ręce na głowę Artura i Ali. Eleonora na widok zaręczyn rozpłakowywuje się. Nazajutrz ma się odbyć ślub.

Akt III

Akcja rozgrywa się następnego dnia w tym samym pomieszczeniu co wcześniej. Pojawiły się jednak zasadnicze zmiany, dawny bałagan zniknął zastąpił go ład i porządek. W pokoju znajdują się Eleonora, Eugenia, Stomil, Eugeniusz wszyscy są odświętnie ubrani, w stroje noszone przed laty. Eugeniusz robi rodzinne zdjęcie starym pudełkowym aparatem. Edek przyjmuje postawę lokaja. Eleonora prosi go o sole. Ten przynosi wódkę na tacy. Większość zgromadzonych oburza się na takie zachowanie, nakazują natychmiast wynieść trunek. Okazuje się, że zdjęcie robione było jedynie dla zachowania zasad, gdyż aparat od lat już nie działa. Po chwili wchodzi Ala w ślubnej sukni z welonem. Stomil szarmancko całuje ją w dłoń. Ala wydaje się rozdrażniona. Stomil, Eugenia, Eugeniusz wychodzą zostawiają pannę młodą z Eleonorą, które zaczynają rozmawiać, kobieta próbuje uspokoić dziewczynę. Okazuje się, że tak naprawdę obie są niezadowolone z otaczającej je rzeczywistości. Edek nakrywa do stołu. Eleonora zachwyca się jego prostotą, wspomina również o żelaznych zasadach Artura. Uważa, że czynią to jej syna nieco staroświeckim, ale za to bardzo interesującym i oryginalny. Ala zwierza się, iż kocha Artura mimo jego niezłomnych zasad. Wracają Eugeniusz ze Stomilem. Wujek chce zmusić Stomila do włożenia obcisłego gorsetu po pradziadku ten za wszelką cenę chce się przed tym uchronić. Eleonora poprawia Ali welon. Przychodzi spóźniony Artur. Słysząc krzyki karze przestać Eugeniuszowi i zostawić już Stomila w spokoju. Chłopak chwyta go za krawat i popycha. Edek puszcza „Marsz weselny” Mendelssohna, na wcześniejsze życzenie Eugeniusza. Artur zmęczony pada na fotel. Zgromadzeni zauważają, że się upił i bredzi. On jednak prosi o przebaczenie, zrozumiał, że się pomylił i nie zbawi świata jedynie przez formę. Forma nie niesie z sobą bowiem nic konstruktywnego. Przeprasza na kolanach Stomila i Alę. Artur stwierdza, że potrzebna jest mu idea. Karze zamknąć drzwi i nikomu nie wychodzić dopóki nie wymyślą wspólnie idei, która pozwoli nadać światu nowy ład. Padają pomysły idei „Bóg”, „sport”, „eksperyment”. Edek dorzuca jeszcze „postęp”. Jednak żadna z nich nie przypada Arturowi do gustu, wszystkie te idee już były i się nie sprawdziły. Poważną rozmowę mężczyzn przerywa Eugenia, która wchodzi i oświadcza, że umiera. Wchodzi na katafalk, kładzie się na wznak i splata ręce. „Śmierć” okazuje się tą ideą której szukał młodzieniec. Babcia umiera. Pojawia się wzniosła, patetyczna przemowa:
„(…) Czy wiecie, co ja z wami zrobię? Ja stworzę system, w którym bunt zjednoczy się z porządkiem, a nicość z istnieniem. Ja wyjdę poza przeciwieństwa!”
Artur pyta się Edka czy ma dobry cios, a następnie „A umiałbyś w razie czego... (przeciąga palcem po gardle)”. Edek śmieje się na potwierdzenie. Gdy Stomil zmierza w kierunku swojego pokoju, na polecenie Artura zastępuje mu drogę. Stomil pyta Eleonorę czy miała romans z lokajem. Artur wchodzi na stół stwierdzając, że w tym domu potrzebna jest władza.
„Możliwa jest tylko władza!(…) Tylko władza da się stworzyć z niczego.
Tylko władza jest, choćby niczego nie było.”
Uważa, że władza jest formą buntu doskonałego, która nie prowadzi do chaosu. Eugeniusz i Stomil stwierdzają, że to tylko szczeniackie zabawy, a jego władza jest niczym nie poparta bo i tak nic nie może im zrobić. Artur jednak przekonuje, że może ich zabić. Wyrazem największej władzy jest dla niego panowanie nad życiem i śmiercią członków rodziny. Artur wydaje Edkowi polecenie zabicia Eugeniusza. Stomil mdleje. Ala zwierza się Arturowi, że zdradziła go rano z lokajem. Uważała bowiem, że on i tak się tym nie przejmie, przecież chce brać ślub tylko dla zasad. Artur popada w rozpacz i złość. Chce zabić Edka. Lokaj jednak uderza go z zaskoczenia i powala na ziemię. Umierając Artur wyznaje, że naprawdę kocha Alę. Po śmierci syna Stomil stwierdza:
„Chciał zwyciężyć wszystkojedność i bylejakość. Żył rozumem, ale zbyt namiętnie.
Za to zabiło go uczucie, zdradzone przez abstrakcję.”
Edek przejmuje władzę po Arturze, ubiera jego marynarkę. Wprowadza władzę opartą na sile fizycznej. Włącza Tango „La cumparsita” i prosi Eugeniusza do tańca.

Michał Ziorbo

Uczysz się hiszpańskiego? - Zapraszamy!

WESELE - STRESZCZENIE, CHARAKTERYSTYKA, OPRACOWANIE

Czas i Miejsce Akcji

Akcja utworu Stanisława Wyspiańskiego rozgrywa się w roku 1900 z 20 na 21 listopada. Miejsce akcji jest bronowicka chata Włodzimierza Tetmajera – położona pod Krakowem.

Geneza Utworu

Utwór Stanisława Wyspiańskiego powstał na podstawie autentycznego wydarzenia jakie miało miejsce 20 listopada 1900 roku i w którym uczestniczył autor dramatu.

Plan Wydarzeń

1. Rozmowa Czepca z Dziennikarzem. 2. Prośba Zosi i Haneczki by Radczyni pozwoliła im bawić się w ciżbie.

Postacie Autentyczne

Pan Młody jest autentyczną postacią Lucjana Rydla przedstawioną w sposób jaki widział go w dzień wesela Stanisław Wyspiański. Mężczyzna wywodzi się z inteligencji, pochodzi z miasta, a dokładnie z Krakowa.

Postacie Fantastyczne

Chochoł – jest pierwszą z wezwanych przez Rachelę i Poetę postaci fantastycznych, zapocząkowuje on pojawianie się zjaw. Pełni funkcję klamrową gdyż jednocześnie otwiera niejako akcję utworu i kończy ją grając na skrzypach chocholi taniec.


Streszczenie Szczegółowe

Jest noc listopadowa, akcja utworu rozgrywa się w świetlicy. Przez boczne drzwi słychać odgłosy hucznego weseliska (klarnety, skrzypce, basy). Biesiadnicy tańczą w rytm polskej muzyki. Na Sali jest kolorowo, barwnie. („taniec kolorów, krasych wstążek, pawich piór, kierezyj, barwnych kaftanów i kabatówę”).

 

Stanisław Wyspiański


Wesele

WESELE - STANISŁAW WYSPIAŃSKI - CHARAKTERYSTYKI POSTACI AUTENTYCZNYCH

Pan Młody jest autentyczną postacią Lucjana Rydla przedstawioną w sposób jaki widział go w dzień wesela Stanisław Wyspiański. Mężczyzna wywodzi się z inteligencji, pochodzi z miasta, a dokładnie z Krakowa. Bierze ślub z chłopką Jagną z Bronowic – jest to nielada wyczyn jak na czasy w których żył Pan Młody, jego rodzina odnosi się z dystansem do wyboru syna, traktuje chłopów z wyższością, a niekiedy pogardą. Z wypowiedzi Pana Młodego łatwo zauważamy jego fascynację ludowymi zwyczajami i wszystkim co związane ze wsią. Można by powiedzieć, że jego zachownie jest w tym kontekscie przesadne, a nawet zabawne. Chłopomania całkowicie ogarnia Pana Młodego.
„Teraz ci mnie nic nie zwiedzie
Takem pragnął, zboża, słońca...”
Pan Młody jest zachwycony swoją piękną i młodą żoną, nie zwarza na jej pochodzenie, brak wykształcenia i prosty, zdroworozsądkowy język. Zachwyca się pięknem dziewczyny i jej ludowym strojem:
„ja cię widzę z tą koroną,
z tą koroną świecidełek,
w tym rozmaitym gorsecie,
jak lalkę dobytą z pudełek
w Sukiennicach , w gibelotce:
zapaseczka, gors, spódnica,
warkocz we wstążek splotce”
Jest również zaabsorbowany wiejską sielanką:
„i ten spokuj i tę ciszę:
sady, strzechy, łąki, gaje,
orki, żniwa, słoty, maje.”
Pan Młody uznaje, że do momentu poznania Jagi, żył w mieście „pośród murów szarej pleśni: wszystko było szare, stare”. Brakowało mu tam przestrzeni życiowej, którą odnalazł na wsi. W pewnym momencie w rozmowie z Rachelą stwierdza, że kiedyś to wszystko opisze.
Tak naprawdę nie ma zbyt wielkiego pojęcia o życiu chłopów, demaskuje się w momencie gdy stwierdza:
„od miesiąca chodzę boso,
od razu się czuję zdrowo,
chadzam boso, głową gołą”
Podczas gdy po północy weselnikom ukazują się zjawy, Pana Młodego nawiedza Hetman. Widmo to zarzuca mężczyźnie, że „czepił się chamkiej dzieki”.

Panna Młoda jest autentyczną postacią Jadwigi Mikołajczykówny. Pochodzi z podkrakowskich Bronowic. Jest przedstawicielką niższej klasy społecznej – chłopów. Jest młodą, piękną dziewczyną, miała szesnaście lat. Ma dwie siostry Marysie i Anne (Gospodynia). Panna Młoda przedstawiona przez Wyspiańskiego w Weselu całkowicie różni się charakterem, wiedzą, wychowaniem od rzeczywistej Jadwigi. Jagna przedstawiona w dramacie jest typową, pospolitą chłopską dziewuchą.
Jest prosta, nie wykształcona, jej wypowiedzi są zdroworozsądkowe. W przeciwieństwie do panien z miasta nie interesuje się poezją. W pewnym miejscu Radczyni, która od początku powątpiewa w szczęśliwość takiego związku zarzuca jej:
„no, ale o czym wy będziecie mówili (..)
on wykształcony, ty bez szkół”
Gdy pan młody proponuje jej by ściągnęła obgryzające ją buty, stwierdza zdawkowo:
„Cza być w butach na weselu”.
Jej język wypowiedzi jest również typowo wiejski. Widać wyraźny kontrast w sposobie wypowiadania się między nią, a np. Panem Młodym, Poetom czy Rachelą.
Panna Młoda jest dobrze obeznana w zajmowaniu się gospodarstwem i tym co wiejskie. Wyspiański ostatecznie kompromituje postać tej osoby w Scenie 16, Aktu III. W śnie o Polsce dziewczyna gdy złota kareta wiezie ją „do Polski”, dziewczyna pyta: „A kaz tyz ta Polska, a kaz ta?”

Dziennikarz jest w utworze Stanisława Wyspiańskiego obrazem realistycznej postaci Rudolfa Starzewskiego. Ma około trzydziestu lat. Pochodzi z miasta, jest wykształcony, jest przedstawicielem inteligencji. Stanowi istotną postać dramatu Wyspiańskiego. Mężczyzna mimo swojego młodego wieku był już osobą uznaną i cenioną, piastował stanowisko redaktora konserwatywnego dziennika „Czas”. Wynika to między innymi z rozmowy z Radczynią, która stwierdza „Pańska praca: rzecz serio”.
W pierwszej scenie, aktu 1 możemy zaobserwować nastawienie Dziennikarza do chłopów. Traktuje ich z góry, z pogardą wedle ogólnie panujących w społeczeństwie tamtej epoki stereotypów. Do Czepca mówi:
„wiecie choć, gdzie Chiny leżą (..) Ja myślę, że na waszej parafii świat dla was aż dosyć szeroki?”.
Styl wypowiedzi dziennikarza jest typowy dla inteligencji, kokietuje on z dziewczynami przebywającymi na weselu. Odbicie jego osobowości możemy dostrzec w rozmowie ze zjawą Stańczyka. Błazen królewski zarzuca mu usypianie narodu, przedstawianie faktów w sposób zbyt wyidealizowany i upiekniony wręcz zakłamany. Rozmowa ze Stańczykiem porusza jego sumieniem:
„Czy my mamy prawo do czego?!!
Czy my mamy jakie prawo żyć...?”
Otrzymuje od błazna jego atrybut „kadaceus polski” oraz nakaz by stał się narodowym przywódcą:
„Masz tu kadaceus polski,
mąć nim wodę, mąć.”

Poeta to tak naprawdę Kazimierz Tetmajer – wskazuje na to wiele fragmentów z utworu Stanisława Wyspiańskiego. Był on bratem Gospodarza Wesela – Włodzimierza Tetmajera. Autor dramatu przedstawia go z całym należytym szacunkiem jaki przysługiwał uznanemu poecie. Nazywa go „żurawiem” – ze względu na podróżnicze życie Tetmajera. Poeta posługuje się poetyckim językiem, potrafi zgrabnie filtrować z pannami – Maryną i Rachelą. Wspólnie z Rachelą jest inicjatorem zdarzeń fantastycznych w dramacie.
W widzeniu Poeta rozmawia z Rycerzem, który łapie go za rękę i karze mu czym prędzej wsiąść „na koń, zbudź się ty żak, (..) ty lecieć masz jak ptak”.
Poeta jest człowikiem pesymistycznie nastawionym do otaczającego go świata, reprezentuje dekadencki nastrój epoki. Odnosi się krytycznie do fascynacji Pana Młodego chłopomanią.

Radczyni – ciotka Pana Młodego, przedstawicielka inteligencji, mieszczanka, pochodzi z Krakowa. Odnosi się z wyższością w stosunku do chłopów. Wykazuje się brakiem znajomości życia na wsi, pyta Kliminę jesienią czy już posiali na roli – choć jest to sezon zbiorów. W końcu stwierdza, że życie tych dwóch stanów jest nie do pogodzenia:
„Wyście sobie, a my sobie.
Każdy sobie rzepkę skrobie”.
Jest gorącą oponętką zawieranego małożeństwa, nie wierzy w przyszłość takiego związku. Stwierdza, że decyzja Pana Młodego była niejako „skokiem w studnie”. Co prawda przyznaje urodę Pannie Młodej jednak potem z pogardą dodaje:
„no, ale o czym wy będziecie mówili (..)
on wykształcony, a ty bez szkół”.

Gospodarz to tak naprawde Włodzimierz Tetmajer. Pochodzi z miasta, poślubił jednak chłopkę Hanusię stąd wykazuje się dobrą znajomością życia na wsi. Jak mówi „Już lat dziesięć pośród [chłopów] siedzę”. Posiada w Bronowicach mały dworek, w którym odbywa się wesele. Mimo, że jest inteligentem potrafi docenić również zwykłego chłopa, stwierdza:
„A bo chłop i ma coś z Piasta,
coś z tych królów Piastów – wiele! (...)
chłop potęga jest i basta.”
Stąd i chłopi darzą go szacunkiem i życzliwością.
Gospodarz opisuje chłopów jako ludzi z temperamentem, którzy potrafią być porywczy i zacięci w boju. Przypomina sobie wydarzenia rabacji galicyjskiej w której to chłopi dokonali rzeźi na szlachcie. W pewnym momencie nawet obawia się powrotu wydarzeń z przeszłości „To, co było, może przyjś”. Wciąż wierzy w odzyskanie przez polski niepodległości. Włodzimierz z charakteru jest dobrym człowiekiem, ceniących zdanie innych. Jest uległy w stosunku do swojej żony Hanusi.
To właśnie do niego przychodzi Wernyhora z rozkazami zwołania powstania narodowego. Jest to idealna postać stworzona do tego celu – patriota, wykształcony, mający uznanie wśród chłopów, wszyscy się go słuchają na wsi. Mimo, że bierze sobie wizytę Wernyhory do serca i natychmiast każe Jaśkowi zwołać lud nie potrafi nad wszystkim zapanować. Znurzony zmęczeniem, upity alkoholem zasypia w decydującym momencie. Wybudzony przez Czepca nie może sobie przypomnieć całego zdarzenie, ostatecznie nie jest w sanie zorganizować pospolitego ruszenie, choć gdzieś w duszy, gdzieś w sercu pragnie by Polska odzyskała niepodległość.

Rachela jej postać odnosi się do rzeczywistej osoby Józefy Pepy Singer. Wyspiański przedstawił ją jednak w zupełnie innym świetla niż dziewczyna ta była w rzeczywistości. Bohaterka Wesela jest młodą pannicą, córką żyda prowadzącego w Bronowicach karczmę. Jest oczytana, bystra, inteligentna. Mimo braku większego wykształcenia zna się na poezji, postępuje za obecnymi trendami takimi jak młodopolski dekadentyzm czy fascynacja chłopomanią. Wedle własnej relacji Rachela przyszła na wesele z ciekawości:
„Jedna mnie tu zwiodła chmurka,
jedna mgła, opery nocy;
ta chałupa rozświecona,
jak arka w powodzi”
Poeta docenia poetyczny i wzniosły styl wypowiedzi dziewczyny, mówi do niej:
„Pani poezją przesiąkła;
ledwo słówek parę brząkła”
Jest kobietą wyemancypowaną, jej ojciec przedstawia ją w następujący sposób:
„Jakie tylko książki są, to czyta,
a i ciasto gniecie wałkiem,
była w Wiedniu na operze,
w domu sama sobie pierze,
no, zna cały Przybyszeski,
a włosy nosi w półkole,
jak włoscy w obrazach anieli”
Jest również inicjatorką wydarzeń fantastycznych w dramacie:
„Chcę poetyczności
dla was i chcę ją rozdmuchać;
zaproście tu na Wesele
wszystkie dziwy, kwiatki, krzewy,
pioruny, brzęczenia, śpiewy...”

Czepiec to tak naprawdę Błażej Czepiec. Jest mieszkańcem wsi, godnym reprezentantem warstwy chłopskiej. Jest otwarty i szczery w rozmowa, nie ma trudności, ani żadnych barier w porozumiewaniu się z inteligencją ludźmi wykształconymi. Czepiec jest osobą, która ma własne poczucie wartości. To on w rozmowie z Dziennikarzem rozpoczyna dramat Wyspiańskiego. Przedstawiony jest jako osoba interesująca się aktualną sytuacją polityczną w kraju i na świecie. Pyta Dziennikarza:
„Cóż tam, panie, w polityce?
Chińczycy trzymają się mocno!?”
Jest odważny, waleczny, zadziorny, często skory do bitki i walki o swoje prawa. Opowiada zdarzenie w którym pobił się z jednym żydem:
„Tego Zyda,
było, jak go hukne w pysk
juzem myśloł, że sie stocył,
on sie tylko krwiom zamrocył,
a nie upod, bo był ścisk.”
Wykazuje chęć do walki o niepodległośc kraju:
„jakby kiedy co do czego, (..)
ino kto by nos chioł użyć
kosy wissom nad boiskiem.”
Czepiec widzi potrzebę ogólnonarodowej jedności, unika podziałów pomiedzy chłopów i panów:
„Ja chce, by sie ludzie brali,
zeby sie jako garnęli,
zeby sie tak w kupe wzięli”
Mimo wiejskiego pochodenia i braku wykształcenia jest osobą bystrą, potrafi zrozumieć i zważyć słowa Poety czy Dziennikarza. Do Poety w pewnym momencie stwierdza „Pon latawiec!”.
Sam potrafi się przynać do własnego uporu i zawziętości mówiąc: „Zawzięty jestem okropnie, po co mi sie pies sprzeciwio.” Jego wadą może być to, że zbyt dużo pije co wespól z jego zawadiackim charakterem stanowi niemal mieszankę wybuchową. Potrafi bezustanku wykłucać się z muzykantem podczas Wesela, by zagrał mu piosenkę za którą zapłacił. Nic nie pomagają tłumaczenia muzykanta, że już grał dla niego. Swój upór demonstruje również w momencie gdy posłyszawszy o zrwyie narodowym i nieznajomym przybyszu z rozkazami dobija się do Gospodarza. Budzi go, a następnie przez długi czas próbuje wymóc na nim by ten przypomniał sobie z kim się widział i co należy zrobić. Staje na czele zgromadzonych uzbrojonych w kosy chłopów.

Jasiek tak naprawde nazywał się Jan Mikołajczyk. Jest bratem Panny Młodej. Przez Wyspiańskiego przedstawiony jest on jako żywy, młody, energiczny chłopak. Był drużbą weselnym. Śmiało zapraszał do tańca i podrywał panny na weselu. Do Haneczki po tańcu mówi:
„Ja bo się panienką pieszcze
jak jakim świętym obrazkiem,
jak pisanką, malowaną.”
Zdaje sobie sprawe ze swojego pochodzenia, wie iż nie może liczyć u panien z miasta na większe względy mimo to cieszy się zabawą i weselem. W scenie 34 aktu pierwszego śpiewa piosenkę: „Zdobyłe se pawich piór, nastroiłem pawich piór (..) postawie se pański dwór!” Chłopach marzy sobie o bogactwie puki co jednak może sie poszczycić jedynie czapką z pawich piór. Między czasie rywalizuje z Kasprem o względy Kasi. W końcu to jemu Gospodarz wręcza „złoty róg” otrzymany od Wernyhora i nakazuje zwołać chłopów z całej okolicy.
„Przleć, przeleć w cztery strony;
pukaj w okna, zakrzycz „musi”;
niech tu staną przed świtem (..)
chłopy z ostrzem rozmaitem.”
Jasiek jednak jako, że jest młody, nieroztropny nie wykonuje należycie powierzonego mu zadania. Co prawda skutecznie zwołuje tłumy chłopów na gościniec, jednak gubi po drodze „złoty róg” schylając się po czapkę z pawich piór, która spadała mu z głowy. Można by to interpretować, że bardziej troszczył się o własny majątek i to co posiadał niż zabiega o przyczynienie się do odzyskania niepodległości przez Polskę. Gdy wraca z rana nie jest w stanie nic zdziałać bez „złotego roku” wszyscy są w stanie unieruchomienia, jakiegoś przedziwngo uśpienia – chłopak wie, że by ich wzbudzić potrzebuje powierzonego mu atrybutu, który zgubił. Następnie wykonuje bezwiednie polecenia chochoła i patrzy jak wszyscy tańczą chocholi taniec nie zwracając na niego uwagi. Chochoł śpiewa: „miałeś chamie złoty róg”.

Ojciec – jest z pochodzenia chłopem. Ma dwie córki Marysie i Jage. Na pytanie córki czy cieszy się weselem odpowiada:
„Niech sie bawią, niech sie weselą;
tela tego, co te pare dni -
a potem, jak sie pobierą, to już mnie do nich nic,
niech se ta na swoich żarnach mielą”.
Wyraża się również bez złudzeń o Weselu jego córki z panem, dobrze zna powodu dla których Pan Młody wychodzi za chłopke:
„A bo lo nich to rzecz nowa,
co jest lo nos rzeczą starą,
inszą sie ta rzondzom wiarą,
przypatrujom sie jak czarom.”
W rozmowie z Marysią mówi,że jest niebogatym, wiejskim człowiekiem oraz że nie może jej pomóc w spłacie posagu. „Jo patrze swego – jo niebogaty; posłaś, toś posła”.

Żyd – jest ojcem Racheli, właścicielem wiejskiej karczmy. Wynajmuje lokal u Księdza, robi z nim interesy. Miejscowi wołają na niego Mosiek. Należy do osób które niepochlebnie wypowiadają się o mezaliansie Pana Młodego z chłopką:
„pan się narodowo bałamuci,
panu wolno – a to ładny kraj -
to już było.”
Dowiadujem się również, że Czepiec jest mu dłużny pieniądze.

Ksiądz – pochodzi ze wsi, robi interesy z Żydem – wynajmuje mu lokal pod karczme. Żyd narzeka, że zdziera z niego wysoki czynsz. Ksiądz ubiega się o stanowisko kanonika ma jednak z tym pewne trudności ze względu na swoje pochodzenia. Sam o sobie mówi:
„Są i tacy, co mną gardzą,
żem jest ze wsi, bom jest z chłopa.
Patrzą koso – zbędą prędko”

autor: Michał Ziobro

WESELE - STANISŁAW WYSPIAŃSKI - CHARAKTERYSTYKI POSTACI FANTASTYCZNYCH

Chochoł – jest pierwszą z wezwanych przez Rachelę i Poetę postaci fantastycznych, zapocząkowuje on pojawianie się zjaw. Pełni funkcję klamrową gdyż jednocześnie otwiera niejako akcję utworu i kończy ją grając na skrzypach chocholi taniec. Początkowo stał wogrodzie w postaci róży owiniętej słomą zbóż. „Patrz pan róże na ogrodzie owitą w chochoł ze słomy”. Gdy przybywa do małej Isi, wyraża w niej przerażenie i obrzydzenie. Zapowiada przybycie kolejnych zjaw:
„Kto mnie wołał
czego chiał -
zebrałem się,
w com miał (..)
przyjdzie tu gości wiele”
Isia wyganie chochoła: „Aj,aj... a cóz to za śmieć?!/huś ha, na pole!/Wynocha paralusie!” Na końcu utworu chochoł pojawia sie ponownie, kroczy za Jaskiem, wydaje zdezorientowanemu młodzieńcowi rozkazy co ma zrobić z unieruchomionym, uśpionym tłumem. Zaczyna grać na skrzypcach chocholi taniec i śpiewa:
„Miałeś chamie, złoty róg,
miałeś chamie, czapkę z piór:
czapkę wicher niesie,
róg huka po lesie,
ostał ci się ino sznur,
ostał ci się ino sznur.”
Jest symbolem marazmu i usypiania narodu polskieg w obliczu ważnych wydarzeń historycznych.

Widmo - ukazuje się Marysi, jest to duch jej dawnego kochanka. Wprowadza do utworu wątek romantyczny. Mówi: „Miałem ci być poślubiony, moja ślubna ty”. Pewnego razu jednak wyjechał zostawiając Marysię i przepadł gdzieś w obcych miastach. Jak sam mówi o sobie: „gdzieś w ziemie wpadł, gdzie mnie toczy gad”. Gdy Widmo zaprasza dziewczynę do tańca i przytula się do niej – ta czując zimno wypływające z jego ust (trupi ciąg) wyrywa się z jego objęć.

Stańczyk – jest błaznem króleskim ostatnich trzech Jagiellonów. Odwiedza Dziennikarza, polemizuje z jego poglądami politycznymi – stronnictwem konserwatywnym skupionym wokół dziennika „Czas”. Wita bohatera słowami: „Salve, bracie!” Zarzuca Dziennikarzowi, że jego działania, idealizowanie faktów doprowadzają do usypiania narodu polskiego. Stańczyk stanowi jakby wewnętrzny głos sumienia Dziennikarza. Błazen wspomina mu o dzownie Zygmunta, mówi:
„Zaśpiewałeś kruczy ton;
tobież tylko dzwoni w głuszy
pogrzebowy jęków dzwon?
A słyszałżeś kiedy, z wieży
jak dźwięczy i śpiewa On?”
Stańczyk próbuje przekazać Dziennikarzowi by ten nie pisał jedynie o smutnych wydarzeniach narodowych, o wadach jakie pogrążyły Polskę w niewole, ale wspomniał też o wielkich dokonaniach polaków i by tym samym pokrzepiał ich wiarę w odzyskanie niepodległości. Na końcu swojej wizyty Stańczyk wręcza Dziennikarzowi „kadaceus polski” – laska będąca symbolem przewodnictwa politycznego i nakazuje mu „mąź nim wodę, mąć”.

Rycerz – jest to duch rycerzy Zawiszy Czarnego, który ukazuje się poecie. Przedstawia się jako uczestnik zwyciężonej przez polaków bitwy pod Grunwaldem. Nawołuje do Poety:
„Zbieraj się, skrzydlaty ptaku,
nędzarzu, na koń, na koń”
Wspomina bohaterów narodowych „Witołda, Zawisze, Jagiełło”. Odnosząc się do jego poezji, krytykuje jego pesymistyczną, dekadencką twórczość woła: „czas, bym wstał, czas, bym wstał”. Na końcu swojej wizyty dodaje: „Patrzaj w twarz, patrz mi w twarz, ślubuj duszę, duszę dasz”.

Hetman – jako potępiony duch Kseweryna Branieckiego przychodzi do Pana Młodego. Hetmana otacza korowód diabłów, które piją jego krew i skazuja go na męki. Branicki był przywódcą konfederacji targowickiej, który zaprzedał Polskę. Na słowo „Jezus!” wypowiedziane w przerażeniu przez Pana Młodego, diabły znikają. Hetman próbuje podziękować Panu Młodem za ten gest i chwilowe uwolnienie z objęć piekielnych. Chce mu ofiarować pieniądze, które zarobił na zdradzie, Pan Młody jednak rozpoznając zjawe karze mu odejść, woła „czarty” by wzieły go spowrotem skąd przyszedł.

Upiór – jest to Jakub Szela, przywódca rabacji galicyjskiej – krwawej rzezi dokonanej przez chłopów na szlachcie. Rozmawia on z Dziadem, utożsamia się z nim, stanowi nie jako uosobienie jego wewnętrznych przeżyć. Jak mówi przyszedł na wesele „żyć, hulać, pić”. Jest cały zbroczony krwią, prosi by podano mu kubeł z wodą, którą mógłby się obmyć. Upiór ma na czole krwawą plamę, która nie daje się zmyć. Dziad przerażony tym widzeniem karze upiorowi natychmiast odejśc woła „Precz, precz, ty trup!”

Wernyhora – jest to zjawa zmarłego, legenardnego Kozaka. Jest ukraincem, przedstawianym jako wielki, zacny gość. Ubrany jest w purpurowy szlachecki strój, ma siwą brodę i lirę u pasa. Przyjeżdża na siwym koniu. Wernyhora przybywa do Gospodarza – Włodzimierza Tetmajera – rozmawiać o Przymierzu. Jest zapowiedzią nadchodzących wydarzeń, zwiastunem powstania. Wernyhora przekazuje Godpodarzwoi rozkazy:
- „roześlesz wici przed świtem //za pomocą wici zwoływano pospolite ruszenie
powołasz gromadzkie stany”.
- „zgromadź lud przed kościołem”
-„niech wszyscy natężą słuch;
czy tętentu nie posłyszą
od Krakowskiego gościńca – ?”
Nakazuje swojemu powiernikowi być gotowym nim wstanie świt, ofiaruje mu „złoty róg”.
„Na jego rycerny głos
spotężni się Duch,
podejmie Los”.
Wprowadza do utworu niepokuj: „Jutro wielką tajemnicą”

autor: Michał Ziobro

WESELE - STANISŁAW WYSPIAŃSKI - CZAS I MIEJSCE AKCJI

Akcja utworu Stanisława Wyspiańskiego rozgrywa się w roku 1900 z 20 na 21 listopada. Miejsce akcji jest bronowicka chata Włodzimierza Tetmajera – położona pod Krakowem. Opis miejsca akcji znajduje się w didaskaliach. Najpierw przedstawiona jest świetlica. Przez boczne drzwi słychać odgłosy hucznego weseliska (klarnety, skrzypce, basy). Biesiadnicy tańczą w rytm polskej muzyki. Na Sali jest kolorowo, barwnie. („taniec kolorów, krasych wstążek, pawich piór, kierezyj, barwnych kaftanów i kabatówę”). W głębnej ścianie świetlicy znajdują się drzwi do alkierzyka – pomieszczenia pełniącego rolę sypialni dla gospodarzy i ich dzieci. W alkierzyku znajdują się dzieci śpiące w łóżeczkach i kołyskach. Na ścianach obrazy świętych. Na drugiej bocznej ścianie znajduje się okienko. Nad oknem wisi wieniec dożynkowy. Za oknem jest ciemność i deszczowa pogoda, znajduje się tam sad przygotowany do zbliżającej sie zimy. Na środku izby stoi suto zastawiony stół. W izbie znajduje się również biurko zarzucone papierami z zawieszonymi nad nim fotografiami Jana Matejki – „Wernyhory” i „Bitwy pod Racławicami”. „Przy ścianie w głębi sofa wyszarzana; ponad nią złożone w krzyż szable, flinty, pasy podróżne, torba skórzana.”. W koncie stoi bielony piec, obok stolik w stylu empire. Na stoliku znajduje się zegar, a nad nim wisi portret jakiejś damy w stroju z 1840 roku. W pomieszczeniu stoi również skrzynia, fotel oraz wiszą obrazy Matki Boskiej Ostrobramskiej i Matki Boskiej Częstochowskiej. „Rzecz dzieje się w roku dziewięćsetnym”.

autor: Michał Ziobro

WESELE - STANISŁAW WYSPIAŃSKI - GENEZA

Utwór Stanisława Wyspiańskiego powstał na podstawie autentycznego wydarzenia jakie miało miejsce 20 listopada 1900 roku i w którym uczestniczył autor dramatu. Wyspiański owego dnia był gościem na weselu Lucjana Rydla – krakowianina i Jadwigi Mikołajczykówny – chłopki z podkrakowskiej wsi Bronowice. Wedle relacji żony pisarza Wyspiański jeszcze przed Weselem bacznie kazał obserwować jej wydarzenia jakie będą miały tam miejsce, gdyż miał zamiar napisać na ich podstawie sztukę. Premiera Wesela miała miejsce 16 marca 1901 roku.

WESELE - STANISŁAW WYSPIAŃSKI - PLAN WYDARZEŃ

1. Rozmowa Czepca z Dziennikarzem.
2. Prośba Zosi i Haneczki by Radczyni pozwoliła im bawić się w ciżbie.
3. Pojawienie się Żyda i zapowiedź przyjścia jego córki Racheli.
4. Rachela przedstawiana jako wyemancypowana i oczytana dziewczyna.
5. Gospodarz o potędze chłopów.
6. Wspomnienie przez dziada rabacji galicyjskiej z 1846 r.
7. Rozmowy Księdza i Żyda o interesach, dług Czepca.
8. Poeta i Rachela inicjatorami wydarzeń fantastycznych, chochoł w ogrodzie.
9. Czepiny
10. Przyjście Chochoła do Isi.
11. Nawiedzenie Marysi przez widmo byłego kochanka.
12. Rozmowa Stańczyka z Dziennikarzem.
13. Rozmowa Rycerza z Poetą.
14. Rozmowa Hetmana i Pana Młodego.
15. Upiór Jakuba Szeli i Dziad.
16. Rozkazy Wernyhora dla Gospodarza.
17. Wysłanie Jaśka do zwołania chłopów.
18. Gospodarz idzie spać.
19. Zabawa weselna, zbliża się ranek.
20. Gromadzenie się chłopów z kosami na gościncu.
21. Zaangażowanie Czepca w przygotowanie powstania.
22. Powrót Jaśka bez złotego rogu.
23. Chocholi Taniec – „miałeś chamie złoty róg”.

WESELE - STANISŁAW WYSPIAŃSKI - STRESZCZENIE SZCZEGÓŁOWE

DEKORACJA
Jest noc listopadowa, akcja utworu rozgrywa się w świetlicy. Przez boczne drzwi słychać odgłosy hucznego weseliska (klarnety, skrzypce, basy). Biesiadnicy tańczą w rytm polskej muzyki. Na Sali jest kolorowo, barwnie. („taniec kolorów, krasych wstążek, pawich piór, kierezyj, barwnych kaftanów i kabatówę”). W głębnej ścianie świetlicy znajdują się drzwi do alkierzyka – pomieszczenia pełniącego rolę sypialni dla gospodarzy i ich dzieci. W alkierzyku znajdują się dzieci śpiące w łóżeczkach i kołyskach. Na ścianach obrazy świętych. Na drugiej bocznej ścianie znajduje się okienko. Nad oknem wisi wieniec dożynkowy. Za oknem jest ciemność i deszczowa pogoda, znajduje się tam sad przygotowany do zbliżającej sie zimy. Na środku izby stoi suto zastawiony stół. W izbie znajduje się również biurko zarzucone papierami z zawieszonymi nad nim fotografiami Jana Matejki – „Wernyhory” i „Bitwy pod Racławicami”. „Przy ścianie w głębi sofa wyszarzana; ponad nią złożone w krzyż szable, flinty, pasy podróżne, torba skórzana.”. W koncie stoi bielony piec, obok stolik w stylu empire. Na stoliku znajduje się zegar, a nad nim wisi portret jakiejś damy w stroju z 1840 roku. W pomieszczeniu stoi również skrzynia, fotel oraz wiszą obrazy Matki Boskiej Ostrobramskiej i Matki Boskiej Częstochowskiej. „Rzecz dzieje się w roku dziewięćsetnym”. Akcja ma miejsce we wsi Bronowice pod Krakowem.


AKT I

Scena I (Czepiec, Dziennikarz)

W tej scenie ma miejsce rozmowa chłopa Czepca z dziennikarzem. Czepiec wypytuje się o bieżącą politykę krajową i światową. Porusza problem tzw. powstania bokserów w Chinach. Dziennikarz traktuje go z wyższością. Chłop zapewnia go, że i na wsi ludzie czytają gazety i interesują się wydarzeniami ze świata. Dziennikarz z pogardą pyta po co to robią oraz powątpiewa w to czy Czepiec wogóle wie gdzie leżą Chiny. Stwierdza, że: „Ja myślę, że na waszej parafii świat dla was aż dosyć szeroki.” Czepiec wspomina o dwóch chłopach ze wsi co byli na wojnie w Japonii. Ponadto wymienia zasługi chłopów i wychwala ich waleczność. Wspomina historyczną postać Bartosza Głowackiego, który wspławił się w bitwie pod Racławicami. Na końcu oskarża inteligencję o brak współpracy z niższymi warstwami.

Scena II (Dziennikarz, Zosia)
Dziennikarz rozmawia z Zosią, oboje pochodzą z miasta, łatwo się dogadują. Dziennikarz prawi dziewczynie komplementy. Dziewczyna wie jednak, że jest dla niego jedynie „salonową zabawką”. Z lekkim rozgniewaniem odrzuca zaloty dziennikarza.

Scena III (Radczyni, Haneczka, Zosia)
Haneczka i Zosia chcą trochę zatańczyć proszą o pozwolenie Radczynią. Ta sugeruje im, że może któryś z panów zechce z nimi się zabawić. Dziewczyny jednak wolałyby zatańczyć wraz z drużbami, w ciżbie na środku izby. Radczyni wyraża tutaj swój stosunek do chłopów mówiąc „Oni się tam gniotą, tłoczą i ni stąd, ni zowąd naraz trzask, prask, biją się po pysku; to nie dla was.” Radczyni ostatecznie ugina się prośbą Hanki i pozwala młódką potańczyć z chłopami.

Scena IV (Radczyni, Klimina)
Klimina rozpoczyna rozmowę z Radczynią. Klimina jest wieśniaczką, wdową, pochodzi z Bronowic. Radczyni szczyci się swoim pochodzeniem z Krakowa. Radczyni wypowiada się o stosunkach jakie występują między chłpami, a inteligencją, mówi: „Wyście sobie, a my sobie. Każdy sobie rzepkę skrobie.” Klimina zagaduje o syni Radczynej, ta odpowiada na to szorstko: „już by mi synów swatała -?”.

Scena V (Zosia, Kasper)
Zosia podchodzi do drużby Kaspra, namawia by zatańczył z nią „raz dokoła...” Ten opowiada o pierwszej druhnej imieniem Kaśka, którą swatają mu na żonę.

Scena VI (Haneczka, Jasiek)
Haneczka prosi do tańca pierwszego drużbę Jaśka. Z chęcią przyjmuje propozycję dziewczyny.

Scena VII (Radczyni, Klimina)
Radczyni pyta Kliminę o życie na wsi, czy już zasiali w polu – wykazuje się brakiem znajomości życia chłopów, gdyż jest już listopad i w tym czasie nie sieje się w polu. Klimina tłumaczy, że mieli dobre żniwa. Kobieta jest wdową po Marcinie. Radczyni stwierdza, że mogłaby ona jeszcze z powodzeniem wydać się za mąż – nieźle wygląda i jest dość młoda.

Scena VIII (Ksiądz, Panna Młoda, Pan Młody)
Pan Młody chwali księdza. Ten jest mu za to wdzięczny, sam pochodzi ze wsi i dobrze czuje się na weselu wśród chłopów. Mówi ponadto, że „Są i tacy, co mną gardzą” – zewzględu na jego pochodzenie. Pan Młody jest przekonany, że księdzu zostanie przyznana godność kanonika o którą się stara. To nie jest jednak takie pewne gdyż decyzję podejmują szlachcice, a ksiądz jest z pochodzenie chłopem. Panna młoda nie zorientowana w temacie wtrąca „ciarachy (szlachcice) tworde, trza by stać i walić w morde.” 

Scena IX (Pan Młody, Panna Młoda)
Pan Młody ciągle zapewnia Pannę Młodą o swojej miłości. Ta zirytowan jego gadaniną odpowiada „Ciągiem ino rad byś godać, jakie to kochanie będzie.” Pan Młody jest szczęśliwy i wesoły, cieszy się ze ślubu ze swoją piękną żoną. Prosi by ta zapewniła go również o swojej miłości. Panna Młoda wydaje się być rozsądną, wiejską kobietą. Ostatecznie oboje idą tańczyć. W scenie tej ukazana jest chłopomania(fascynacja kulturą chłopską) Pana Młodego.

Scena X (Poeta, Maryna)
Flirtująca rozmowa Poety z Maryną. Podczas rozmowy przedstawiony jest język typowo młodopolski. Tak naprawdę z rozmowy nic nie wynika, jest ona prowadząca jedynie dla przyjemności. Maryna komentuje słowa Poety w następujący sposób: „Przez pół drwiąco, przez pół serio bawi się pan galanterią.”

Scena XI (Ksiądz, Pan Młody, Panna Młoda)
Ksiądz wyraża swoją troskę o przyszłość małożeństwa państwa młodych. Stwierdza, że zawsze na poczatku w dzień ślubu jest tak słodko, a z czasem pojawiają się problemu. Znając przykłady wielu innych ludzi kaznodziej ostrzega młodych by uważali aby się sobą nie znudzili.

Scena XII (Pan Młody, Panna Młoda)
Pan Młody poraz kolejny wypytuje żonę czy ta go kocha. Małożonka jednak jest już znudzona tą gadaniną. Panna Młoda wykazuje się poraz kolejny rozsądnym myśleniem. Pan Młody zachwyca się strojem swojej wybranki (chłopomania). Gdy dziewczyna narzeka na obgryzające ją buty, Pan Młody radzi jej by je ściągnęła i tańczyła boso. Ta jednak stwierdza, że tak nie wypada, mówi „Trza być w butach na weselu”.

Scena XIII (Ksiądz, Pan Młody)
Ksiądz wypowiada się sceptycznie na temat małożeństwa mieszczanina z chłopką. Pan Młody jednak odpiera te zarzuty i stwiedza, że jak się kocha to trzeba podążać za serca głosem, a nie tym co uznawane za stosowne.

Scena XIV (Radczyni, Maryna)
Maryna kończy taniec z Czepcem. Jest cała spocona. Dziewczyna jest zachycona tancem z chłopem. Radczyni radzi jej by siadła i odpoczęła, bo się jeszcze przeziębi.

Scena XV (Maryna, Poeta)
Poeta ponownie prawi komplementy panience Marynie. Ta traktuje go jednak z obojętnością, wie że jego zapewnienia to tylko „bałamuctwa w wielkim stylu”. Uznaje go za człowieka wyniosłego i próżnego.

Scena XVI (Zosia, Haneczka)
Zosia mówi, że „chiałabym kochać, ale bardzo, ale tak bardzo, bardzo mocno.” Haneczka tłumaczy, że jeszcze dużo czasu upłynie zanim ta znajdzie prawdziwą miłość. Stwierdza, że wcześniej trzeba się sporo napłakać i wiele wycierpieć.  Rozmawiają o nieszczęśliwej miłości jaka dotyka każdego człowieka – pojawiają się elementy z mitologii greckiej: złote runo, Parki.

Scena XVII (Pan Młody, Żyd)
Rozmowa Pana Młodego z Żydem. Żyd wyraża się z dystansem do przyjaźni z Polakami, mówi: „No, tylko że my jesteśmy tacy przyjaciele, co się nie lubią.”  Żyd stwierdza również, że postawa Pana Młodego jest sztuczna i że wkrótce zrzuci z siebie „narodowy chłopski strój”. Komentuje zachowanie Pana Młodego w następujący sposób „No pan się narodowo bałamuci, panu wolno – a to ładny krój – to już było.” Następnie, Żyd opowiada o swojej córce Racheli. „Mówi, że ją muzyka bierze, za mąż jej nie biorą jeszcze; może ją na poczcie umieszcze; moja córka, to kobieta, a jest panna modern, całkiem jak gwiazda.(...) Jakie tylko książki są, to czyta, a i ciasto gniecie wałkiem, była w Wiedniu na operze, w domu sama sobie pierze.” Żyd przedstawia Rachelę jako kobietę wyemancypowaną. Gdy pyta Pana Młodego dlaczego żeni się z chłopką skoro jest tyle kobiet inteligentych ten tłumaczy, że szuka inności - wyraża fascynację chłopską kulturą.

Scena XVIII (Pan Młody, Żyd, Rachel)
Przychodzi Rachela wita się z gośćmi po francusku (bon soir – dobry wieczór). Żyd przedstawia Panu Młodemu swoją córkę. Rachela tłumaczy, że przyciągnęła ją na wysele „arcyprzyjemna muzyka”, prównuje również bronowicką rozświetloną chatę do arki w powodzi – do okoła we wsi jest deszczowa nieprzyjemna pogoda. Pan Młody wita się z Rachelą i zaprasza ją do tańców.

Scena XIX (Pan Młody, Rachel)
Rachela: „Ensemle jak z feerii, z bajki, ach, ta chata rozśpiewana, jakby w niej słowiki dźwięczą, i te stroje ukąpane tęczą.” Dziewczyna rozmawia z Panem Młodym reprezentuje młodopolski styl wypowiedzi. Rachela zachwyca się chłopskim weselem, stwierdza iż nadaje się ono do poezji. Pan Młody jej wtóruje, tłumaczy że to właśnie chłopskie, ludowe zwyczaje oraz cisza i spokój jaki panuje na wsi tak bardzo go pochłonęły. Tak naprawdę wyraża jedynie powierzchowną fascynację ludem wiejskim.

Scena XX (Pan Młody, Rachel, Poeta)
Poeta informuje Pana Młodego, że szuka go żona. Rachel podejżewa, że kobieta jest zazdrosna o ich  rozmowy. Pan Młody wychodzi pozostawia Rachel z Poetą.

Scena XXI (Rachel, Poeta)
Poeta wyraża swoje zainteresowanie osobą Racheli. Oboje rozmawiają o miłości i poezji. Rachela stwierdza, że „pan to pisze, ja to czuję...”. Rachel życzy sobie od miłości „miodu, rozkoszy, słodyczy, miłości, roznamiętnienia i szczęścia”. Na pytanie poety o miłość wolną kobieta odpowiada, że „marzyła o tym zawsze!”.

Scena XXII (Radczyni, Pan Młody)
Pan Młody rozmawia z Radczynią. Wykrzykuje ważne zdanie „Jak się żenić, to się żenić!”. Radczyni wypowiada się niepochlebnie o tym, że Pan Młody bierze za żoną chłopkę. Ten zaczyna ponownie zachwycać się muzyką weselną, zwyczajami chłopskimi. Radczyni komentuje gadulstwo mężczyzny „Ach, pan gada, gada, gada.” – była to cecha autentycznej postaci Lucjana Rydla do którego odnosi się często osbę Pana Młodego z „Wesela” Stanisława Wyspiańskiego.

Scena XXIII (Pan Młody, Poeta)
Pan Młody i Poeta rozmawiają o weselu. Poeta mówi, że czuje się jakby był Panem Młodym, zaś ten wciąż nie może uwierzyć w szczęście jakie go spotyka. Następnie rozmawiają o poezji, dla obydwu jest ona pasją. Pan Młody stwierdza jednak, że do tworzenia poezji „Trzeba by lutni Homera!”.

Scena XXIV (Poeta, Gospodarz)
Poeta snuje rozważania o dramacie jaki mu się marzy napisać. Dramat ten miałby być „groźny, szumny, posuwisty jak polonez”, miałaby być w nim wiela miłość, bohater w zbroji, „rycerz z czoła”, chłop „qui amat” – aluzja do twórczości Kazimierza Przerwy-Tetmajera. Historia miałaby być jednocześnie wesoła i smutna. Nawiązuje do dramatu  „Zawisza Czarny”. Następnie poeta w swoim opisie wymarzonego dramatu odwołuje się również do obrazu Jacka Malczewskiego Rycerz u studni – symbolizuje on zatrucie narodu polskiego w niewoli. Gospodarz wyraża się drwiąco o sztucznym patosie młodopolskiej literatury. Poeta marzy o czymś wielkim „tak by gdzieś het gnało, gnało, tak by się nam serce śmiało”,  jego popędy są jednak tłumione przez pospulstwo. Gdy Poeta stwierdza, że „w oczach naszych chłop urasta do potęgi króla Piasta!” gospodarz uznający się za znawce ludu chłopskiego, gdyż jak mówi „Już lat dziesięć pośród siedzę, sąsiadujemy o międzę.” oznajmia, że „chłop potęga jest i basta”.

Scena XXV (Poeta, Gospodarz, Czepiec, Ojciec)
Wchodzi Czepiec wita się z Ojcem i Gospodarzem. Na aluzję Gospodarza, że na wesele przybyło wielu gości z Krakowa (inteligenci z miasta), Ojciec tłumaczy, że: „bo lo nich to rzecz nowa, co jest lo nos rzeczą starą, inszom się ta rzondzom wiarą, przypatrujom się jak czarom.” Do rozmowy włancza się Poeta, pytany odpowiada, że na wsi czuje się „Jak u siebie za pazuchą.”  Czepiec następnie szczyci się siłą i bohaterstwem chłopów. Mówi, że są przygotowani do walki o niepodległość polaków „kosy wissom nad bosikiem.” – aluzja do postania kosynierów. Czepiec opisuje bójkę Żydem – przedstawiona jest tutaj jego porywczość. Poeta mówi, że wiele po świecie podróżuje, prównuje się do ptaka „żurawia” – aluzja do autentycznej postaci Kazimierza Tetmajera, który dużo podróżował po Europie.  Czepiec radzi Poecie:
„Weź pan sobie żonę z prosta: duzo scęścia, małe kosta.”

Scena XXVI (Ojciec, Dziad)
Dziad podpytuje Ojca o jego stosunek do wspólnego wesela dwóch różnych stanów (chłopów i inteligencji).  Ojciec odpowiada: „Co tam po kim szukać stanu. Ot, spodobała się panu. Jednakowo wszyscy ludzie. Ot, pany się nudzą sami, to się pieknie bawiom z nami.” Dziad wspomina dawne zatargi pomiędzy tymi dwoma stanami – rabacja galicyjska z 1846 roku. Ojciec nie pamięta tych czasów uznaje, że to wszystko sprawka „Czarta” (Diabła). Dziad był naocznym świadkiem rabacji galicyjskiej.  Mówi, że widział „jak topniał śnieg i krew spłukiwał”. Po tych wydarzeniach przyszła jeszcze epidemia cholery i tyfusu – uznaje ją za karę Bożą. Na końcu Dziad wypowiada ważne zdanie: „Hej, hej, stary przyjacielu, będzie pan tówj wnuk.”

Scena XXVII (Dziad, Żyd)
Żyd rozkazuje Dziadowi wracać do roboty: „W karczmie trza podmiatać izbę”. Sam natomiast stwierdza, że przyszedł tutaj ze względu na swoje interesy. Określa weselę pana z chłopką w następujący sposób:
„Taka szopka, bo to nie kosztuje nic, potańcować sobie raz: jeden Sas, a drugi w las.”

Scena XXVIII (Żyd, Ksiądz)
Żyd i Ksiądz rozmawiają o wspólnych interesach. Nazajutrz Żyd obiecuje oddać Księdzu pieniądze. Nastepnie przyglądają się bójce między Czepcem i Maćkiem. Mosiek, bo tak wołają na Żyda wspomina, że Czepiec jest mu dłużny pieniądze.

Scena XXIX (Żyd, Ksiądz, Czepiec)
Do rozmowy Żyda i Księdza włancza się Czepiec. Komentuje swoją bójkę: „Zawzięty jestem okrutnie, po co mi sie pies sprzeciwio.” Żyd przypomina o długu Czepeca, na co ten się oburza. Chłop narzeka, że Mosiek za dużo zdziera pieniędzy z ludzi. Ten jednak tłumaczy, że to wina wysokiego czynszu jaki musi płacić Księdzu za wynajem karczmy. Między rozmówcami wywiązuje się kłutnia. Ksiądz również żąda by Czepiec zapłacił dług. Chłop na to: „To któż moich groszy złodzij, czy Żyd jucha, cy dobrodzij!?” Ksiądz tłumaczy, że winne temu jest pijaństwo chłopa.

Scena XXX (Pan Młody, Gospodarz)
Gospodarz komentuje kłótliwe i zawadjackie zachowanie chłopów: „Temperament gra, zwycięża; tylko im przystawić oręża, zapalni jak sucha słoma” Wspomina przy tym rabację galicyjską z 1846 roku w której to chłopi dokonywali rzeźi na polskiej szlachcie. Pan Młody woli nie myśleć tak o chłopach, gdyż burzy to jego obraz polskiej wsi. Mówi: „Myśmy wszystko zapomnieli; mego dziadka piłą rżnęli...” Nastepnie Gospodarz wyraża wiarę w odzyskanie niepodległości, którą uznaje za czynnik jednoczący chłopów i mieszczan.

Scena XXXI (Gospodarz, Ksiądz)
Ksiądz zbiera się do wyjazdu. Gospodarz zleca zaśpiewać Kurdesz – staropolską pieśń i wypić strzemiennego.

Scena XXXII (Haneczka, Jasiek)
Haneczka kończy taniec z Jaśkiem, zapewnia go że jeszcze znim zatańczy.

Scena XXXIII (Kasper Jasiek)                   
Kasper i Jasiek rozmawiają o pannach miejskich. Kasper stwierdza, „że te panny to nos chcom”. Jaśkowi wydaje się jednak, że panny jedynie sobie z nich kpiom. Następnie obaj rozważają własne poczucie wartości „jesteśmy nie lada jacy/Albośmy to jacy, tacy”.

Scena XXXIV (Jasiek)
Jasiek śpiewa do siebie: „postawie sobie dwór!” a następnie dodaje „złoty wór wysypie ludziskom przed ślipie”. 

Scena XXXV (Pan Młody, Radczyni)
Radczynie mimo zapewnień Pana Młodego stwierdza, że nie zmieni zdania co do jego ślubu z chłopką.

Scena XXXVI (Poeta, Rachel)
Poeta i Rachel rozmawiają ponownie. Poeta stwierdza, że „Wszystko się w poezji topi u pani, ojciec i chłopi”. Rachela tłumaczy, że sama nigdy nie pisała bo brzydzi się lichą formą, ale potrafi dostrzec „poezję żywą zaklętą, tę świętą”. Rachel odnajduje poezję w otaczajacej ją przyrodzie. Poeta podrwiewa z jej wypowiedzi. Wzburzona Rachel’a mówi, że zamówi chochoła, do izby, na wesele – inicjuje przez to wydarzenia fantastyczne. Motyw ten podłapuje Poeta. Gdy Rachela mówi: „zaproście tu na Wesele wszystkie dziwy, kwiaty, krzewy, pioruny, brzęczenia, śpiewy...” Poeta dodaje „I chochoła!”. Następnie kobieta żegna się z Poetą i wychodzi. Mówi, że przyszła tutaj tylko dla zbicia czasu (pour passer le temps – jest to również tytuł poematu Tetmajera).

Scena XXXVII (Poeta, Panna Młoda)
Poeta komplementuje Pannie Młodej. Prosi kobietę by ta zaprosiła na wesele duchy „których bieda, Piekło dręczy”. Widać dużą różnicę w sposobie wypowiadanie się pomiędzy inteligentem, a chłopską dziewuchą. Panna Młoda wykazuje się zdrowo rozsądkowym myśleniem, brak w niej polotu wyobraźni, którą np. posiadała Rachel’a. Odpowiada poecie: „I po cóż te z Piekła duchy?”/”A to mi pon zabił ćwika; kaz się tylo luda zmieści?”.

Scena XXXVIII (Poeta, Panna Młoda, Pan Młody)
Do rozmowy włancza się rozradowany Pan Młody. Ten podłapuje propozyję poety by zaprosić chochoła, który skrył się w sadzie. Jest tak szczęśliwy, że z chęcią zaprosi każdego na swoje wesele. Mówi: „Sprowadź jeszcze, kogo chcesz, ciesz sie nami, ciesz Godami!”

AKT II
Świeczniki pogaszone; na stole mała lampka kuchenna.

Scena I (Gospodyni, Isia)
Gospodyni rozmawia z Isią w pokoju gdzie kładzie się spać dzieci. Dziewczyna twierdzi, że nie chce się jej jeszcze spać i prosi matkę by ta pozwoliła jej jeszcze potańczyć na oczepinach. Kobieta ostatecznie wyraża zgodę, nakazuje jej jednak wcześniej uśpić dziecko w kołysce.

Scena II (Gospodyni, Isia, Klimina)
Klimina wzywa Gospodynię na oczepiny. Obie zaświecają małe łojówki i z płonącymi świeczkami idą ku Weselu. W izbie zostaje sama Isia. Na zegarze w izbie wybija północ.

Scena III (Isia, Chochoł)
Pojawia się Chochoł – pierwsza zjawa – zapowiada przybycie na wesele wielu innych gości. Isia wygania słomianego chochoła, krzyczy „Wynocha, paralusie!”. Ten życzy sobie rozmawiać z jej rodzicami, mówi iż ci go wezwali na Wesele.

Scena IV (Marysia, Wojtek)
Marysia i Wojtek tańczą ze sobą. Są starym chłopskim małożeństwem. Wojtkowi zawróciło się w głowie ze zmęczenia. Marysia karze mu odpocząć. Oboje dostrzegają zjawy, czarne figury na ścianie jednak nie zwracają na nie uwagi i wychodzą.

Scena V (Marysia, Widmo)
W tej scenie pojawia się wątek romantyczny. Marysia dostrzega widmo dawnego kochanka. Kobieta zwraca się do zjawy: „Miałam ci być poślubiona i mój ślubny ty.” Marysia pyta się co się stało z jej ukochany, wie jedynie że wyjechał do obcych miast, a potem nie wrócił. Widmo tłumaczy, że już nie żyje. Mówi, że jego grób jest gdzieś daleko. Przybył na wesele bo chciał się przypomnieć swojej ukochanej. Widmo prosi Marysię by ta z nim zatańczyła, bo już wkrótce będzie musiał odejść. Gdy kobieta przytula się do niego czuje „Takie zimno wieje z ust...(...) taki wieje trupi ciąg”. Marysia odgania Widmo.

Scena VI (Marysia, Wojtek)
Wojtek zastaje bladą Marysie. Kobieta opowiada mu o zjawie, którą widziała. Prosi go by ją objął i przytulił do siebie.

Scena VII (Stańczyk, Dziennikarz)
*Stańczyk – nadworny błazen na dworze Jagiellonów.
Dziennikarz poznaje błazna – Stańczyka. Stańczyk wita go na wzór staroszlachecki słowami „Salve, bracie!” , wypowiada się o inteligencji: „błaznów coraz więcej macie, nieomal błazeńskie wiece”.  Dziennikarz narzeka na obecną sytuację w jakiej znajduje się Polska, mówi „gasną świece narodowe, okropne rzeczy się dzieją”. Stańczyk oskarża go o marazm, mówi „ A wolicie spać”. Dziennikarz przyznaje się do usypiania narodu: „Usypiam duszę mą biedną i usypiam brata mego”.  Wyraża ubolewanie, że wszystko co było wielkie w kraju przepadło. Porównuje utratę niepodległości polski do Matki, którą się do trumny kładło. „ta bajka o trzecim Maju! Matkę do trumny się kładło, siostry i rodzinę cała; ksiądz pokropił i poświęcił, grabarze gruz przwalili”. Tłumaczy, że ci którzy pozostali w zniewolonej ojczyźnie „w pijaństwie duszę zabili, a nie mogli zabić serca”. Stańczyk ironizuje, że Dziennikarz rozczula się z powodu cudzych grzechów, a nie dostrzega swoich wad. Dziennikarz tłumacz: „Wina ojca idzie w syna; niegodnych synowie niegodni”-  reprezentuej tutaj ogólnonarodową odpowiedzialność za winy przodków. Stańczyk zarzuca mu, że zajmuje się błędami innych i jako dziennikarz zamiast pobudzać w narodzie siłę pogrąża go w rozpaczy i zwątpieniu. Następnie stańczyk opowiada o dzownie królewskim Zygmunta – widział na własne oczy jak go zawieszano. Dziennikarz wspomina, że dzwoń ten dzowni do dziś wskazując godzinę kościelnego nabożeństwa. Następnie porównuje obecną sytuację Polski do życia w piekle. Stańczyk oskarżajac dziennikarza uświadami mu jego małość. Dziennikaż utorzasamia się z aktorem tragicznym „Tragediente...”. Stańczyk zaleca by pluć na to co było złe, ale też by pamiętać na to co było dobre w przeszłości narodu. Radzi „plwać na zbrodnie, lżyć złej woli, ale Świętości nie szargać, bo trza żeby święte były”. Na końcu wręcza Dziennikarzowi błazeńską laskę – kaduceus (symbol przewodnictwa polityznego)  i radzi mu „mąć nim wodę, mąć (...) Mąć tą narodową kadź, sercę truj, głowę trać! Na Wesele! Na Wesele! Staj na czele !!!”

Scena VIII (Dziennikarz, Poeta)
Poeta spotyka rozżalonego po rozmowie ze Stańczykiem – Dziennikarza. Ten tłumaczy, że znajduje się w okropnej sytuacji ponieważ jego dusza przeżywa tortury, dręczą go wyrzuty sumienia. Powodem tego stanu rzeczy są jak sam mówi kajdany konwenansu, które wiążą Dziennikarza. Zatracił on prawdziwe cnoty takie jak: Przyjaźń, Litość, Miłość, Szczerość. Dziennikarz zadaje sobie pytanie:
„Czy my mamy prawo do czego?!!
Czy my mamy jakie prawo żyć...?”

Następnie oskarża poezje o to, że chce go „uśpić, znieczulić, zniewolić”. Dziennkarz wychodzi na dwór zaczerpnąć powiewu świeżego powietrza.

Scena IX (Poeta, Rycerz)
Poetę łapie za dłoń zjawa Rycerza. „Żelazem owita ręka, żelazem zakryta skroń”. Widmo nakazuje Poecie „siąść na koń”, ściska kurczowo jego rękę. Mówi do Poety: „ty żak, ty lecieć masz jak ptak!”. Zjawa zadaje mu pytanie czy zdaje sobie sprawę kim mógłby być. Wspomina, zwycięstwo polski z Krzyżakami, „Grunwald, miecz, król Jagiełło!” Przywołuje bohaterów tamtej bitwy: „Witołd, Zawisza, Jagiełło”. Następnie Rycerz zapowiada nadchodzący zryw narodowowyzwoleńczy:
„a ciała wstaną, a zbroje wzejdą i pochwycą kopije, i przejdą!!!”
Rycerz w końcu nakazuje Poecie by ten popatrzył w jego twarz, zapewnia go: „ty mnie znasz”. Duch przed odejściem prosi wieszcza by ten złożył śluby: „ślubuj duszę, duszę dosz”

Scena X (Poeta, Pan Młody)
Poeta mówi do Pana Młodego, jest przerażony spotkaniem z Rycerzem, zdaje sobie sprawę z swojej niedoskonałości: „Niedołęga byłem – a dzieła to mitręga”. Mówi, że jego piersi się pala. Pan Młody nie rozumie wogóle tego co mówi Poeta, zastanawia się: „Będziesz sonet pisać czy oktawę?”  Poeta wydaje się wiedzieć co powinien zrobić w walce o niepodległość polski mówi:
„Polska to jest wielka rzecz:
podłość odrzucić precz,
wypisać świętą sprawę
na tarczy, jako ideę, godło,
i orle skrzydła przyprawić,
husarskie skrzydlate szelki założyć,
a już wstanie któryś wielki,
już wstanie jakiś polski święty.”


Scena XI (Pan Młody, Hetman, Chór)
Pojawia się zjawa Hetmana Braneckiego (symbol zdrady polski). Chór – szatańskie duchy – proszą go o złoto, pieniądze i pocałunki. W końcu słyszymy zarzut skierowany do Hetmana iż brał pieniądze moskiewskie. Hetman nakazuje by ci wzięli od niego to złoto gdyż teraz bardzo go ono pali. Nagle zjawe dostrzega Pan Młody i przerażony krzyczy „Wojewoda! Wojewoda!” Na jego zawołanie „Jezu!!” diabelskie duchy znikają.

Scena XII (Pan Młody, Hetman)
Hetman opowiada o swoim losie. Mówi, że diabli piją jego krew, a on sam próbuje uciekać przed nimi.  Ma jednak dużo pieniędzy moskiewskich zyskanych za zdradę narodu, które pozwalają mu od czasu do czasu wykupić się od tych krwiożerczych szatanów. Mówi: „Każe muzyce dla mnie grać, mnie na Piekło stać”. Na słowo „Jezus” wypowiedziane przez Pana Młodego duch Hetmana został na chwilę wyzwolony z szatańskiego objęcia. Chce on wynagrodzić Panu Młodemu to poprzez ofiarowanie reszty pieniędzy, które mu pozostały. Ten jednak nie chce od niego splamionych zdradą pieniędzy. Pan Młody oskarża Branieckiego o utratę przez Polskę niepodległości. Następnie Hetman oskarża Pana Młodego o to, że czepił się „chamskiej dziewki” krytykuje jego chłopomanię. Opowiada jak ożenił się z bękartem Carycy – Aleksandrą Engelhardtówną. Stwierdza, że „Polska to tylko hołota, trzeba im złota”.  Pan Młody przyzywa na powrót diabłów by wzieli ze sobą tego zdrajcę.

Scena XIII (Pan Młody, Hetman, Chór)
Hetmana Branickiego ponownie otacza chór diabłow. Wyrzucają mu, że zaprzedał kraj. Mówią mu, że jest przeklęty, piją jego krew, wyjmująjego serce z trzew, lejom mu do pyska żar. Hetman ukazuje swoje przewrotne oblicze mówiąc: „Złoto pali, złoto war; sursum cord [w górę seca], wiwat Car!” Chór wypycha Hetmana by ten poszedł w tan. „Pójdźże w tan, dalej w tan! Złoty pan! Weselny Pan!”

Scena XIV (Pan Młody, Dziad)
Dziad spotyka przerażonego widokiem Hetmana i diabłów Pana Młodego, jest zdziwiony jego nerwowym zachowaniem.

Scena XV (Dziad, Upiór)
Dziad spostrzega Upiora, który chce się bawić na Weselu. Upiór nakazuje by podano mu kubeł wody – chce myć ręce i gębę gdyż jest cały we krwi. Na czole ma krwawą, którą nie można zmyć – jest ona symbolem zarazy jaka nawiedziła chłopów po wydarzeniach z 1846 roku. Dziad próbuje przepędzić zjawe. Upiór zaczyna nucić „A stało się to w Zapusty”. Upiór przedstawia się jako Jakub Szela. Był on przywódcą rabacji galicyjskiej. Mówi: „Przyszedłem tu do Wesela. bo byłem ich ojcom kat, a dzisiaj jestem swat!!” Mówi do dziada, że są jak bracia.

Scena XVI (Kasper, Kasia, Jasiek)
Kasper i Jasiek zabiegają o względy Kasi. Zarówno Kasper jak i Jasiek próbując zostać sam na sam z dziewczyną wyganiają jeden drugiego. W końcu dziewczyna prosi Jaśka by ten poszedł przynieść wódki.

Scena XVII (Kasper, Kasia)
Kasper sugeruje dziewczynie „byśwa poszli spolnie ka”. Dziewczyna się z nim przekamarza. Następnie Kasper nuci „Ino mi się nie broń dziś, jutro mozes sobie iść”.

Scena XVIII (Kasper, Kasia, Nos)
Przychodzi Nos, przynosząc flaszkę z kieliszkami. W pewnym momencie Nos próbuje pocałować Kaśkę. Ta się wzbrania mówiąc: „Pódzies pon, patrzcie go, ledwo przysed, juz by kcioł.” Kasper stwierdza, że Nos „Całą flaszkę bestia schloł.”

Scena XIX (Panna Młoda, Pan Młody)
Państwo młodzi wciąż tańczą, są już zmęczeni. Panna Młoda stwierdz: „Och, mójeśty, juz nie mogę tańcować”. Jednocześnie nie chce przestać by nie żałować, że nie wykorzystała w pełni takiej sposobności jaką jest Wesele. Pan Młody porównuje taniec do paciorków różańca. Następnie mężczyzna snuje rozważania o przyszłości: „postawimy se dwór modrzewiowy, brzózek przed oknami posadzę.”

Scena XX (Dziennikarz, Zosia)
Zosia i Dziennikarz przypadkiem napotykają na siebie w ciemnej izbie. Zosia jest zmęczona tańcem. Oboje przeprowadzają, krótką rozmowe. Zosia wydaje się być zadowolona z zabawy. Na pytanie Dziennikarza „I coż? chłopy pani nie brzydną?” Odpowiada obojetnie: „patrzę na ludzi jak na przeróżnych ludzi.” Dodaje ponadto, że „nie byłabym ja chłopu żona”. Następnie dziennikarz nieśmiale przyznaje dziewczynie, że ta mu się podoba.

Scena XXI (Poeta, Rachel)
Na wesele wraca Rachel’a, której „się wymarzyło, że się tu zaczyna coś dziać -?” Poeta dostrzego, że w ogrodzie „ktoś wyrwał krzew różany/ten co był w słomę odziany” – zniknięcie chochoła. Poeta odnosząc się do wcześniejszej rozmowy, w której przywoływali duchy i postacie fantastyczne wypowiada ważne zdanie: „Myśmy lecieli na lep poezji – i teraz dwór się od poezji trzęsie”. Rachela uznaje, że obecnie „chata stała się rozkochana w polskości” – staje się ona symbolem całej Polski. Oboje wchodzą do wnętrza chaty.

Scena XXII (Gospodarz, Kuba)
Kuba przybiega do gospodarza, informuje go iż jakiś pan przyjechał na koniu. Ten nakazuje mu zająć się koniem przybysza. Na to Kuba opisuje gościa (jest nim Wernyhora): „ubiory na nim czerwone, siwa broda a lira u siodała, jak te dziady z Kalwaryje,  co nosą lire u pasa”. Kuba stwierdza, że jak żyje nie widział takiego męża i prosi Gospodarza by wyszedł z nim na zewnątrz. Zapala latarkę.

Scena XXIII (Gospodarz, Gospodyni, Kuba)
Mężczyźni spotykają Gospodynię. Gospodarz opowiada jej o przybyciu jakiegoś nowego, „wielkiego gościa”. Ta wskazuje mu izbę w której będą mogli sobie spokojnie porozmawiać.

Scena XXIV (Gospodarz, Wernyhora
Wernychora wita Gospodarza po imieniu: „Sława panie Włodzimierzu, zajechałem tu gość”. Gospodarz tłumaczy, że jego żona stroi się w alkierzu bo była położyć dziecko spać.  Na to Wernyhora karze mu przysiaść, chce porozmawiać o Przymierzu. Wernyhora mówi, że przybywa z daleka od kresu i wstąpił na Wesele bo jest miejscem zgromadzenia wielu ludzi. Wernyhora wypytuje Gospodarza o zbiory, a następn mówi do niego, że jest jeszcze młody i nie zna wielkich krzywd. Gdy ponownie Włodzimierz wspomina o swojej żonie, Wernyhora tłumaczy iż chce rozmawiać na osobności. Następnie pyta Gospodarza czy ten go poznaje. Wernyhor mówi o sobie:
„Jeszcze w uszach mam te dzwony
(...)jęk posępny, jęk męczony,
tyle krwi rzezanych ciał;
ja tam był, przy trupach stał”
Gdy Włodzimierz nie może sobie go przypomnieć kim jest przybysz ten przedstawia mu się jako Wernyhora. Gospodarz w końcu rozpoznaje gościa, stwierdza że spodziewał się jego przybycia. Wernyhora mówi, że przynosi trzy rozkazy:
- „roześlesz wici przed świtem //za pomocą wici zwoływano pospolite ruszenie
powołasz gromadzkie stany”.

- „zgromadź lud przed kościołem”
-„niech wszyscy natężą słuch;
czy tętentu nie posłyszą

od Krakowskiego gościńca – ?”
Wernyhora rozkazuje Gospodarzowi być gotowym nim wstanie Słońce oraz przysiąc dopełnienia zleconych przez niego rozkazów. Zjawa ofiaruje gospodarzowi „złoty róg” i mówi:
„Na jego rycerny głos
spotężni się Duch,
podejmie Los”.
Pod koniec swojej wizyty Wernyhora przypomina swoje rozkazy, a następnie stwierdza: „Jutro: wielką tajemnicą”. Nakazuje też by nie radzić za wiele, a stanąć w ciszy i jedności.

Scena XXV (Gospodarz, Gospodyni)
Gospodarz przychodzi z wieściami od Wernyhora do swojej żony Hanusi. Mówi, że:
„Trza się zbierać, pasy, torby,
moja flinta, pistolety
i te szable wezmę obie - -!”
Gospodyni obwia się planów i zapowiadanej walki. Gdy Godpodarz mówi, że musi zaraz konno jechać bo złożył przysięgę Wernyhorze, ta  odpowiada: „Jeszcze spadniesz ka do rowu...” Hanusia myśli, że jej mąż jest chory, albo zadużo wypił.

Scena XXVI (Gospodarz, Jasiek)
Gospodarz wzywa Jaśka, nakazuje mu siodłać konie i natychmiast jechać zwoływać chłopy. Rozkazuje mu: „pukaj w okna, zakrzycz „musi;
niech tu staną przed świtem,
niech tu staną przed kaplicą
chłop z ostrzem rozmaitem”

Następnie wręcza Jaśkowi „złoty róg”, który dostał od Wernyhora. Nakazuje mu wrócić zanim zapieje trzeci kur, mówi „wtedy zadmij tęgo w róg”. Na końcu instruuje go jeszcze by nie zgubił wręczonego mu „złotego rogu”. Jasiek wybiega, po chwili wraca, schyla się po czapkę porzuconą na podłodze.

Scena XXVII (Gospodarz, Staszek)
Staszko woła Gospodarza. Następnie pyta go czy widział starego pana. Chłopak jest pod wrażeniem przybysza, mówi: „złote iskry miał na wąsach, a ta delijo pąsowa [strój szlachecki], to jak ogień, jak płomieniec, a koń diabeł, czart, odmieniec.” Opowiada o trudnościach jakie mieli wraz z Kubą przy okiełznaniu konia. W końcu wręcza zgubę jaką odjeżdżający Wernyhora zostawił na progu – „złotą podkowę”.

Scena XXVIII (Gospodarz, Gospodyni, Staszek)
Przychodzi Gospodyni. Mąż pokazuje jej znalazioną przez Staszka „złotą podkowę” – znak obecności Wernyhora. Mówi, że trzeba zwołać ludzi i pokazać ją zgromadzeniu jako znak z nieba.

Scena XXIX (Gospodarz, Gospodyni)
Hanusia odradza pokazywanie podkowy zgromadzeniu. Mówi:
„Ni ma cego – Scęście w ręku;
tego z ręki się nie zbywa,
w tajemnicy się ukrywa,
światom się nie pokazuje:
Szczęście swoje się szanuje!”
Gospodarz słuchając zdania żony wrzuca podkowę do skrzyni. Następnie opowiada jej o Wernyhorze i zleconych mu zadaniach. Gospodyni słuchając swojego męża podejrzew go, że się upił i karze mu się położyć spać.

Scena XXX (Gospodarz, Gospodyni, Goście z miasta)
Goście pytają Gospodyni co się dzieje. Ta zdawkowo stwierdza: „Ot, szaleje!” Gospodarz wykrzykuje:
„Wy a wy – co jesteście w mieście:
wy się wynudzicie w mieście
to się wam do wsi zachciało,
a ot, co z nas pozostało:
lalki, szopka, podłe maski,
farbowany fałsz, obrazki;(...)”
(Pluje)


AKT III

Scena I (Gospodarz)
Gospodarz chodzi tam i spowrotem w ciemnej izbie, zamyka pootwierane drzwi. W końcu znużony kładzie się na zestawionych krzesłach. Rozmowy odtą mówione są półgłosem.

Scena II (Gospodarz, Poeta, Nos, Pan Młody, Gospodyni, Panna Młoda)
Nos spił się, zgromadzeni: Gospodarz, Poeta i Pan Młody próbują go uspokoić i położyć spać. Wyspański przedstawia Nos’a jako typowego młodopolskiego dekadenta – człowieka pesymistycznie nastawionego do świata, który swoje żale topi w alkoholu – świadzczą o tym słowa Nosa: „Wszystko nudzi, wszystko mi się przykrzy już”. Nos domaga się wina. następnie mówi do poety o szutce: „Znam, znam: eviva l’arte, życie nasze nic nie warte”. Nos tłumaczy, że chciał się zatopić w tłumie gości, ale nie udało mu się zdusić jego indywidualności. Gdy mówi o swoim bólu serca, Poeta straszy go chorobą z powodu nadużywania alkoholu. Nos jednak tłumaczy:
 „Piję, piję, bo ja muszę,
bo jak pije to mnie, kłuje;
wtedy w piersi serce czuję,
tak po polsku coś miarkuję”.
Stwierdza ponadto, że gdyby Chopin żył to też by pił. Gdy zgromadzeni próbują go położyć spać Nos wspomina o jego tańcu z Morawianką, której nikt nie chciał w taniec brać. Gospodarz przynaje, że również jest zmęczony. Jego żona Haniusia nakazuje również i jemu położyć się spać. Nos i Gospodarz zasypiają pierwszy na swofie drugi na fotelu. Pozostali wychodzą.

Scena III (Czepiec, Muzykant)
Czepiec jest już mocno podpity, podchodzi do Muzykanta i zarzuca mu, że wziął pieniądze i nie gra dla niego. Muzykant bezskutecznie próbuje mu wytłumaczyć, że już dla niego zagrał i teraz gra pozostałym weselnikom. Wkońcu radzi mu położyć się spać.

Scena IV (Czepiec, Czepcowa)
Czepcowa próbuje uspokoić rozzłoszczonego i pijanego Czepca, który awanturuje się z muzykantem. Prosi go by poszedł do domu. Ten jednak nie słucha jej mówi: „Następ, ja im sprawie lonie.”|

Scena V (Czepcowa, Gospodynia)
Gospodyni mówi Czepcowej, że jej mąż już śpi. Rozmawiają o weselu. Czepcowa stwierdza, że młodzi powinni się teraz wybawić bo potem to w życiu tylko same narzekania. Następnie komentuje przyjezdnych z miasta w następujący sposób:
„patrzy sie, patrzy, a poziwo;
widać to niewyspane cy jakie”

Scena VI (Rachel, Poeta)
Poetycka rozmowa Rachela i Poety. Oboje żegnają się ze sobą. Rachela daje do zrozumienia, że będzie tęskinić za Poetą i żałuje, że już nigdy się prawdopodobnie nie spotkają. Poeta jako lekarstwo na smutek i żal doradza pisanie poezji.

Scena VII (Haneczka, Pan Młody)
Haneczka tańczyła właśnie z drużbą. Zwierza się Panu Młodemu, że tak dobrze się bawi iż nawet chciała pocałować swojego tancerza. Pan Młody krytykuje te zapędy dziewczyny: „Wszystko dobrze prócz całusów. (...) Drużbowie zagłupi na to”

Scena VIII (Poeta, Maryna)
Poeta komplementuje Marynie, że coraz piękniej wygląda. Maryna zauważa zaś, że Poeta „już upoetyzował chwilę, i dom cały, wesele i gości”. Ten przyznaje, że do prawdy „cały raj fantastyczności zimaginował żywy”. Maryna zastanawia się jak weselnicy, którzy nie mają tyle talentu co Poeta mogą zachować rozanielony stan dzisiejszego Wesela. Ten jednak stwierdza, że jest to niemożliwe.
Maryna relacjonuje rozmowy chłopów, które słyszała w tłumie weselników:
„Mówili o Polsce chłopi
i mówili wcale rozsądnie i szczerze:
że tego, tam tego trzeba bić,
że dłużej tak nie można trwać.”
Dziewczyna zauważa przemianę jaka następuje w całej polskiej naturze. Następnie Poeta stwierdza, że męczy go już ta cała poetyczność. „Oszaleć – bo wszędy czuję ten nastrój poetyczności i wszystko we mnie tańcuje”. Mężczyzna tłumaczy, że uczucia takie wywołuje w nim nawet sad w którym „drzewa ogromnieją i ponurość się rodzi straszliwa”. Poeta kończy rozmowę wzniosłą wypowiedzia:
„jest ktoś, co mnie wiąże do roli,
i ktoś, co mnie od roli odrywa;
jest ktoś, co mi skrzydła rozwija,
i ktoś, co mi skrzydła pęta (...)”

Scena IX (Czepiec, Kuba)
Czepiec przepędze Kubę: „Nie kręć się tu pod nogami, tu starszeństwo ino sami”. Kuba na to mówi, że ma dla Czepca informacje. Opowiada o spotkaniu Gospodarza z Wernyhorą i o tym, że ten ma wraz z nim iść na Moskali. Czepiec podrwiewa sobie „Co, ja z nim, z tym, co śpi --?!” Kuba wyjaśnia mu jednak szczegółowo to co widział, mówi o gościu z Ukrainy, okropnie bogatym, jego siwym koniu. Ostatecznie jako dowód jego wizyty podaje „złotą podkową”, którą zgubił koń. Ostatecznie Czepiec daje wiery słowom parobka i zaczyna się przygotowywać.

Scena X (Czepiec, Dziad)
Czepiec napotyka stojącego we drzwiach Dziada. Starzec informuje go, że chłopy ze wsi zbierają się do walki, mówi „chcom sie do żelastwa brać”. Następnie opowiada o Jaśku, który jeździł po wsi konno i zwoływał do pospolitego ruszenia. Czepiec jest zaskoczony tym, że dopiero teraz się o tym wszystkim dowiaduje – Dziad tłumaczy mu: „wyście panie wójcie, pił”.

Scena XI (Czepiec, Gospodyni)
Czepiec wypytuje Gospodynię o jej męża. Ta  tłumaczy, że Włodzimierz śpi, gdyż był już tak pijany, że prawił banialuki. Kobieta mów mu o tym jak chciał się z kimś bić, gdzieś jechac konno.

Scena XII (Radczyni, Dziennikarz)
Radczyni podziwia pracę Dziennikarza, mówi „Pańska praca: rzecz serio”, dziwi się iż ten znalazł czas by przyjść na wiejskie wesele. Ten jednak zaprzecza by jego praca była czymś wyjątkowym, mówi:
„wszystko jest prowizoryczne: przekonania, opinie, twierdzenia”. W końcu dodaje, że w tym co robi nie ma nawet „Prawdy cienia!”.

Scena XIII (Radczyni, Panna Młoda)
Radczyni przyznaje dziewczynie, że co prawda jest piękną kobietą jednak jednocześnie powątpiewa w szczęście zawartego małożeństwa. Mówi: „jakże wy będziecie żyli?”, a następnie z pogardą dodaje: „o czym wy będziecie mówili (..) on wykształcony, ty bez szkół”.

Scena XIV (Panna Młoda, Marysia)
Marysia mówi siostrze (Pannie Młodej), że cieszy się z jej Wesela, ale jednocześnie obawia się iż ta będzie tęskić za wiejskim życiem i za rodziną, którą pozostawi na wsi. Mimo zapewnień Panny Młodej, że nie będzie jej żal tego wszystkiego Marysia pozostaje nieprzekonana.

Scena XV (Marysia, Ojciec)
Marysia rozmawia ze swoim Ojcem, pyta go czy cieszy się z Wesela swojej córki Jagi. Ojciec odnosi się do nowożeńców „jak sie pobierą, to już mnie do nich nic, niech se ta na swoich żarnach mielą”. Następnie Maryna pyta ojca czy pomoże jej w spłacie posagu. Ten jednak stwierdza, że „jo niebogaty (..)posłaś, to posła; (..) telo, co byś sie wyniosła na tamten świat”.  Dziewczyna następnie wspoina, że i ją swatali za pana, jednak ostatecznie wyszła za swata Wojtka. Ojciec mówi jej by nie rozpamiętywała przeszłości tylko poszła tańczyć i cieszyć się Weselem siostry.

Scena XVI (Poeta, Panna Młoda)
Panna Młoda ze zmęczenia przysnęła sobie na chwilę. Gdy wstała opowiada Poecie co się jej przyśniło. W tym fragmencie przedstawiony jest tzw. sen o Polsce.
„We złotej ogromnej karocy
napotkałam na śnie diabła (..)
Śniło mi się, że siedze w karecie
i pytam sie, bo mnie wiezą przez lasy,
przez jakieś murowane miasta --
‘a gdzie mnie, biesy, wieziecie?’
a oni mówią: ‘do Polski’”

Poeta tłumaczy dziewce, że Polski na całym świecie nie znajdzie. Po chwili karze jej przycisnąć rękę do piersi i posłuchać bicia serca. Dodaje „A to Polska właśnie”.

Scena XVII (Poeta, Pan Młody)
Pan Młody w rozmowie z Poetą odnosi się do poezji jako do „widziadła” do którego obaj „próżno wyciągają ręce”. Następnie stwierdza, że on woli „gaik spokojny, sad cichy, woniami upojony” oraz by jak mówi „kręciła się przy [nim] żona, żeby miał kąt z bożej łaski”.

Scena XVIII (Poprzedni, Czepiec)
Przychodzi Czepiec ubrany w kożuch, z wielką kosą w ręku. Pan Młody dziwi się po co mu „Kosa!”. Chłop próbuje dostać się do Gospodarza. Czepiec zauwża, że Pan Młody i Poeta nic nie wiedzą o zwołanym zgromadzeniu. Gdy Ci dopytują się o co chodzi, chłop stwierdza, że „my sie nie zrozumiemy”. Poeta wtóruje mu: „No pewnie, my do Sasa, wy do lasa”.

Scena XIX (Poprzedni, Gospodarz)
Czepiec budzi Gospodarza. Ten jest zdziwiony jego przyjściem. Woła swoją żonę. Czepiec jednak przymyka drzwi i radzi by nie mieszać w to Hanusi. Informuje zaspanego Włodzimierza, że chłopy we wsi już się zbierają. Do rozmowy włancza się Poeta i Pan Młody. Czepiec nakazuje również i im zbierać się do walki, grozi „jeźli nie pójdziecie z nami, to my na was – i z kosami!”. Gdy Gospodarz wciąż nie może sobie nic przypomnieć, Czepiec wspomina mu jak ten nieraz rozpalał w chłopach wiarę w ich wielką moc. Gdy Poeta zarzuca Czepcowi, że ten by się tylko bił i przelewał krew, Chłop krytykuje inteligenta, że myśli tylko o poezji i wierszach, a gdy trzeba się wykazać w obronie ojczyzny to chowa głowę w piasek. Gospodarz zaczyna sobie coś przypominać dobiero gdy Czepiec wspomina przybysza z Ukrainy, który nakazał rozesłać po wsi „wiciny” . Okazuje się, że Poeta i Pan Młody również słyszeli pobrzękiwanie liry.

Scena XX (Pan Młody, Czepiec, Gospodarz)
Pan Młody próbuje uspokoić rozgorączkowanego Czepca. Ten mówi mu o zbierających się przed chatą chłopach.

Scena XXI (Gospodarz, Czepiec)
Po tym jak Poeta i Pan Młody wybiegli zobaczyć zbierajacych się chłopów Czepiec i Gospodarz zostają sami w izbie. Gospodarz wciąż nie rozumie całego tego zamieszania. Na to Czepiec odpowiada:
„Psiakrew - - jo mam stać, a tu ludzie chcom się rwać.” Następnie uchyla drzwi i nakazuje dwóm parobkom by staneli na warcie.

Scena XXII (Gospodarz, Czepiec, Parobcy)
Gospodarz nakazuje Kasprowi by zamknął drzwi, „niech nie lazom baby”. Następnie Czepiec dopytuje się go kim był ów nieznajomy przybysz, którego widział. Ten jednak wciąż nie może sobie przypomnieć tego wydarzenia, mówi „coś mi świta (..) taki w głowie słyszę szum”. Czepiec jest wzburzony zachowaniem Gospodarza.

Scena XXIII (Poprzedni, Pan Młody)
Pan Młody woła Jagę. Kasper upomina go:
„Tu sie ważne grajom sprawy (..) nie trza żadnych bab.”

Scena XXIV (Poprzedni, Panna Młoda)
Panna Młoda szarpie się z parobkiem Kasprem, wkońcu odpycha go i wchodzi do izby. Na widok zgromadzonych mówi: „Wyście wszyscy niewyspani, w izbach swąd, a we łbie dym".

Scena XXV (Poprzedni, Poeta)

Wbiega Poeta mówi o dziwnych znakach na ziemi (czarne wrony) i niebie. Pan Młody zrywa się ku oknu.

Scena XXVI (Poprzedni, Gospodyni)
Wbiega przerażona Gospodyni mówi o nadciągającym od wschodu wojsku. „Całe pole pod Krakowem od tych kosików się roi”.

Scena XXVII (Poprzedni, prócz Gospodyni i Poety)
Pan Młody i Panna Młoda wybiegają przed chatę zobaczyć co się tam dzieje.

Scena XXVIII (Poprzedni, prócz Państwa Młodych, Poeta)
Poeta wraca do izby i opisuje to co widział przed chatą: „Słyszałem w powietrzu wrzawę,...”

Scena XXIX (Poprzedni, Pan Młody)
Pan Młody wraca pędem, relacjonuje: „Ze zorzy się zrobiła krew: taki sznur (...) jakby wieża Zygmuntowska miała we dwie strony wąs.”

Scena XXX (Poprzedni, Panna Młoda)
Panna Młoda wraca pędem, relacjonuje: „Ogromy przyleciał ptak, hań se na ganecku siad (..) strącił rosy gęsty deszcz i posed -!”

Scena XXXI (Poprzedni, Gospodyni)
Wpada Gospodyni mówi o zbierających się chłopach z kosami. Następnie radzi się Czepcowi położyć spać, tłumaczy: „boście całom noc nie spali”. Kasper stwierdza: „coraz wiency nas sie wali”.

Scena XXXII (Poprzedni, wielu chłopów z kosami i różną bronią, poubieranych jak do drogi)
Gospodyni jest przerażona na widok chłopów z kosami. Czepiec karze się jej uspokoić. Gospodarz próbuje sobie przypomnieć nocne spotkanie, pamięta jednak tylko pojedyńcze słowa. W tym czasie Pan Młody rozmawia z Jagną, mówi że będzie ładny poranek – wczoraj było burzowo. Poeta wspomina Gospodarzowi o duchu z którym rozmawiał w nocy.

Scena XXXIII (Poprzedni, Haneczka, Zosia)
Haneczka z Zosią przychodzą do zgromadzonych. Haneczka opisuje Panu Młodemu tajemnicze znaki które widzi na niebie. Następnie dziewczyna zwraca się do Czepca, jest pod wrażeniem jego kosy, prosi go by dał jej ją potrzymać. Ten jednak się wzbrania mówi: „A to juz nie lo panienki; Sprawa inso.” Gospodarz przypomina sobie, że widział w nocy ducha. Poeta wspomina, że i on widział rycerza w zbroji. Parobkowie Staszek i Kuba, którzy pilnowali siwego konia przybysza pomagają Włodzimierzowi przypomnieć sobie zjawe. W końcu Gospodarz wykrzykuje „był u mnie duch: Wernyhora!”. Następnie tłumaczy, że duch przekazał mu rozkazy roznieść wici po wsi i obiecał o wschodzie słońca wrócić do zebranych. Pod chatą gromadzi się coraz więcej chłopów. „Cała pod Krakowem błoń pełna ludu, pełna kos!”. Gospodarz tłumaczy, że mają wysłuchiwać piania kura i tętentu konia, którym na gościniec ma zajechać Wernyhora. Zgromadzenie nasłuchują różnych odgłosów, na rozkaz Gospodarza klękają na ziemi. Wedle relacji Gospodarza Wernychora ma przyjechać od Krakowa w towarzystwie Archanioła. Wtem słyszą tentent konia, wszyscy klęczą w ogromej ciszy i przejęciu.

Scena XXXIV
Przyjeżdża Jasiek na koniu. Wszyscy są unieruchomieni i przejęci. Parobek przypomina sobie, że kazanu mu zadmieć w „złoty róg”.  Uświadamia sobie nagle, że go zgubił: „kajsim zabył złoty róg, ostał mi się ino sznur”.  

Scena XXXV
Za Jaśkiem wchodzi kołyszący się słomiany Chochoł. Jasiek przypomina sobie jakby w rozmowe z Chochołem, że gdy przy figurze spadała mu czapka z pawich piór schylał się po nią. Przypuszcza, że to właśnie tam zgubił „złoty róg”.

Scena XXXVI
Jasiek przypomina sobie o swoich obowiązakch: „trza bydłu paszę nieść”. Widząc jednak unieruchomiony tłum ludzi nie wie co ma zrobić. Żałuje, że zgubił złoty róg – mógłby go wykorzystać do zbudzenia zgromadzonych.

Scena XXXVII
Ostatnia scena jest rozmową Jaśka z Chochołem. Chochoł stwierdza, że to „Lęk i Strach” spowodował takie unieruchomienie wśród zebranych. Nastepnie Chochoł nakazuje Jaśkowi by powyciągał chłopom kosy z rąk. Wydaje dalsze polecenia „poodpasuj szable z pęt”, „ze skałek postrzepuj proch”, „zakreśl butem wielki krąg”, „skrzypki mi do ręki daj”. Chochoł gra na skrzypkach. Wszyscy zaczynają chocholi taniec. Chochoł jest tutaj przedstawiany jako symbol marazmu i usypiania narodu polskiego.
Chochoł śpiewa:
Miałeś, chamie, złoty róg,
miałeś, chamie, czapkę z piór
:
czapkę wicher niesie,
róg huka po lesie,
ostał ci sie ino sznur,
ostał ci sie ino sznur.”
Jasiek słysząc piejącego kura, krzyczy kilkakrotnie: „Chyćcie broni, chyćcie koni!!!!” Nikt jednak nie reaguje wszyscy tańczą jakby we śnie.

autor: Michał Ziobro

 

WESELE - STANISŁAW WYSPIAŃSKI - TEKST DRAMATU

Wesele

dramat w 3 aktach


Stanisław Wyspiański


OSOBY

Gospodarz — Gospodyni
Pan Młody — Panna Młoda
Marysia — Wojtek
Ojciec — Dziad
Jasiek — Kasper
Poeta — Dziennikarz
Nos — Ksiądz
Maryna — Zosia
Radczyni — Haneczka
Czepiec — Czepcowa
Klimina — Kasia
Staszek — Kuba
Żyd — Rachel
Muzykant — Isia

Osoby dramatu:

Chochoł
Widmo
Stańczyk
Hetman
Rycerz Czarny
Upiór
Wernyhora

SPIS TREŚCI:

WESELE - STANISŁAW WYSPIAŃSKI - AKT I

DEKORACJA:

Noc listopadowa; w chacie, w świetlicy. Izba wybielona siwo, prawie błękitna, jednym szarawym tonem półbłękitu obejmująca i sprzęty, i ludzi, którzy się przez nią przesuną.

Przez drzwi otwarte z boku, ku sieni, słychać huczne weselisko, buczące basy, piskanie skrzypiec, niesforny klarnet, hukania chłopów i bab i przygłuszający wszystką nutę jeden melodyjny szum i rumot tupotających tancerzy, co się tam kręcą w zbitej masie w takt jakiejś ginącej we wrzawie piosenki...

I cała uwaga osób, które przez tę izbę-scenę przejdą, zwrócona jest tam, ciągle tam; zasłuchani, zapatrzeni ustawicznie w ten tan, na polską nutę... wirujący dookoła; w półświetle kuchennej lampy, taniec kolorów, krasych wstążek, pawich piór, kierezyj, barwnych kaftanów i kabatów, nasza dzisiejsza wiejska Polska.

A na ścianie głębnej: drzwi do alkierzyka, gdzie łóżka gospodarstwa i kołyska, i pośpione na łóżkach dzieci, a górą zszeregowani Święci obrazkowi. Na drugiej bocznej ścianie izby: okienko przysłonione białą muślinową firaneczką; nad oknem wieniec dożynkowy z kłosów; - za oknem ciemno, mrok - za oknem sad, a na deszczu i słocie krzew, otulony w słomę, w zimową ochronę okryty.

Na środku izby stół okrągły, pod białym, sutym obrusem, gdzie przy jarzących brązowych świecznikach żydowskich suta zastawa, talerze poniechane tak, jak dopiero co od nich cała weselna drużba wstała, w nieładzie, gdzie nikt o sprzątaniu nie myśli. Około stołu proste drewniane stołki kuchenne z białego drzewa; przy tym na izbie biurko, zarzucone mnóstwem papierów; ponad biurkiem fotografia Matejkowskiego "Wernyhory" i litograficzne odbicie Matejkowskich "Racławic". Przy ścianie w głębi sofa wyszarzana; ponad nią złożone w krzyż szable, flinty, pasy podróżne, torba skórzana. W innym kącie piec bielony, do maści z izbą; obok pieca stolik empire, zdobny świecącymi resztami brązów, na którym zegar stary, alabastrowymi kolumienkami dźwigający złocony krąg godzin; nad zegarem portret pięknej damy w stroju z lat 1840 w lekkim muślinowym zawoju przy twarzy młodej w lokach i na ciemnej sukni.

U boku drzwi weselnych skrzynia ogromna wyprawna wiejska, malowana w kwiatki pstre i pstre desenie; wytarta już i wyblakła. Pod oknem stary grat, fotel z wysokim oparciem. Nad drzwiami weselnymi ogromny obraz Matki Boskiej Ostrobramskiej z jej sukienką srebrną i złotym otokiem promieni na tle głębokiego szafiru; a nad drzwiami alkierza takiż ogromny obraz Matki Boskiej Częstochowskiej, w utkanej wzorzystej szacie, w koralach i koronie polskiej Królowej, z Dzieciątkiem, które rączkę ku błogosławieniu wzniosło. Strop drewniany w długie belki proste z wypisanym na nich Słowem Bożym i rokiem pobudowania.

RZECZ DZIEJE SIĘ W ROKU TYSIĄC DZIEWIĘĆSETNYM

Scena I

CZEPIEC, DZIENNIKARZ.

CZEPIEC

Cóż tam, panie, w polityce?
Chińcyki trzymają się mocno!?

DZIENNIKARZ

A, mój miły gospodarzu,
mam przez cały dzień dosyć Chińczyków.

CZEPIEC

Pan polityk!

DZIENNIKARZ

Otóż właśnie polityków
mam dość, po uszy, dzień cały.

CZEPIEC

Kiedy to ciekawe sprawy.

DZIENNIKARZ

A to czytaj, kto ciekawy;
wiecie choć, gdzie Chiny leżą?,

CZEPIEC

No daleko, kajsi gdzieś daleko;
a panowie to nijak nie wiedzą,
że chłop chłopskim rozumem trafi,
choćby było i daleko.
A i my tu cytomy gazety
i syćko wiemy.

DZIENNIKARZ

A po co - ?

CZEPIEC

Sami się do światu garniemy.

DZIENNIKARZ

Ja myślę, że na waszej parafii
świat dla was aż dosyć szeroki.

CZEPIEC

A tu ano i u nas bywają,
co byli aże dwa roki
w Japonii; jak była wojna.

DZIENNIKARZ

Ale tu wieś spokojna. -
Niech na całym świecie wojna,
byle polska wieś zaciszna,
byle polska wieś spokojna.

CZEPIEC

Pon się boją we wsi ruchu.
Pon nos obśmiwajom w duchu. -
A jak my, to my się rwiemy
ino do jakiej bijacki.
Z takich, jak my, był Głowacki.
A, jak myślę, ze panowie
duza by juz mogli mieć,
ino oni nie chcom chcieć!

Scena II

DZIENNIKARZ, ZOSIA

DZIENNIKARZ

Pani to taki kozaczek;
jak zesiądzie z konika, jest smutny.

ZOSIA

A pan zawsze bałamutny.

DZIENNIKARZ

To nie komplement, to czuję
i tego bynajmniej nie tłumię.

ZOSIA

Dobrze, że przynajmniej pan umie
zmiarkować, kiedy uczucie,
a kiedy salonowa zabawka -
ale w tym razie...

DZIENNIKARZ

To sprawka
pani wdzięku, pani jest bardzo miła,
pani tak główkę schyliła...

ZOSIA

Prawda? Tak jakbym się dziwiła,
że mnie tyle honoru spotyka;
pan redaktor dużego dziennika
przypatruje się i oczy przymyka
na mnie, jako na obrazek.

DZIENNIKARZ

A obrazek malowany, bez skazek,
farby świeże, naturalne,
rysunek ogromnie prawdziwy,
wszystko aż do ram idealne.

ZOSIA

Widzę, znawca osobliwy.

DZIENNIKARZ

I czemuż pani się gniewa?

ZOSIA

Że pan jak Lohengrin śpiewa
nade mną jak nad łabędziem,
że my dla siebie nie będziem,
i po cóż tyle śpiewności?

DZIENNIKARZ

Oto tak, tak z rozlewności
towarzyskiej.

Scena III

RADCZYNI, HANECZKA, ZOSIA

HANECZKA

Ach, cioteczko, ciotusieńko!

RADCZYNI

Co, serdeńko?

HANECZKA

Tamci tańczą, my stoimy;
chcemy tańczyć także i my.

RADCZYNI

Może któryś z panów zechce?

ZOSIA

Z nikim z panów tańczyć nie chcę.

RADCZYNI

Potańcujcie trochę same.

ZOSIA

My byśmy chciały z drużbami,
z tymi, co pawimi piórami
zamiatają pułap izby.

RADCZYNI

Poszłybyście tam do ciżby?

HANECZKA

To tak miło, miło w ścisku.

RADCZYNI

Oni się tam gniotą, tłoczą
i ni stąd, ni zowąd naraz
trzask, prask, biją się po pysku;
to nie dla was.

ZOSIA

My wrócimy zaraz.

RADCZYNI

Cóżeś ty dziś tak wesoła?
Odgarnij se włosy z czoła.

ZOSIA

Raz dokoła, raz dokoła!

HANECZKA

Ciotusieńka zła okropnie,
zła okrutnie - a przelotnie -
zaraz buzię pocałuję.

RADCZYNI

Hanka zawsze swego dopnie.
Niech się panna wytańcuje.

Scena IV

RADCZYNI, KLIMINA

KLIMINA

Pochwalony, dobry wieczór państwu.

RADCZYNI

Pochwalony - gospodyni...

KLIMINA

Tu wsiosko od maleńkości, Klimina,
po wójcie wdowa.

RADCZYNI

Radczyni
jestem z Krakowa.

KLIMINA

Macie syna.

RADCZYNI

Tańcuje tam.

KLIMINA

Niech się bawi;
som ta dziwki, niech nie stoją.

RADCZYNI

Jakoś mu nie idzie sporo,
bo się ino pogapuje.

KLIMINA

Panowie dziwek się boją;
zaraz która co przyniesie,
ino roz sie przetańcuje.

RADCZYNI

Wyście sobie, a my sobie.
Każden sobie rzepkę skrobie.

KLIMINA

Myślałam, pomówię z matusią,
toby wnuczka kołysała - ?

RADCZYNI

A toście wy skora, kumosiu;
ledwo że wkoło spojrzała,
już by mi synów swatała - ?

KLIMINA

Hej, jo sie bawiła wprzódzi,
teroz bym lo inszych chciała.
Coraz więcej potrza ludzi.
Żeniłabym, wydawała!

Scena V

ZOSIA, KASPER

ZOSIA

Drużba tańczy, proszę ze mną.

KASPER

Panienka obcesem wpada.

ZOSIA

A w kółeczko...

KASPER

Dookoła.
Panienka se ta wesoła.
Ano Kaśka będzie rada,
jak przestoi.

ZOSIA

Kaśka, jaka?

KASPER

Ano ta, co w kącie taka...

ZOSIA

Druhna?

KASPER

Juści, druhna pirso,
co mi ją na żone rają.

ZOSIA

Raz dokoła, raz dokoła...

KASPER

Panienka się nie zgniewają,
że ją lepiej gabne w pasie,
ano Kaśka w sobie syrso.

ZOSIA

Pewno drużba kocha Kasie ? ?

KASPER

Panienka se ta wesoła.

ZOSIA

Raz dokoła, raz dokoła...

Scena VI

HANECZKA, JASIEK

HANECZKA

Jakby Jasiek chciał tańcować,
tobym z Jaśkiem tańcowała - ?

JASIEK

A mogę sie ofiarować,
by ino panienka chciała - ?

HANECZKA

Proszę, proszę, chwilkę w koło,
jak wesoło, to wesoło.
Jasiek dzisiaj pierwszy drużba.

JASIEK

Najmilso mi tako służba.

Scena VII

RADCZYNI, KLIMINA

RADCZYNI

Cóż ta, gosposiu, na roli?
Czyście sobie już posiali?

KLIMINA

Tym ta casem sie nie siwo.

RADCZYNI

A mieliście dobre żniwo - ?

KLIMINA

Dzięki Bogu, tak ta bywo.

RADCZYNI

Jak złe żniwo, to was boli,
żeście się napracowali - ?

KLIMINA

Zawszeć sie co przecie zgarnie.

RADCZYNI

Dobrze sobie wyglądacie.

KLIMINA

I pani ta tyz nie marnie.

RADCZYNI

Jeszcze się widzicie młoda.

KLIMINA

Jak po Marcinie jagoda.

RADCZYNI

Może jeszcze się wydacie - ?

KLIMINA

A cóz sie ta tak pytacie?!

Scena VIII

KSIĄDZ, PANNA MŁODA, PAN MŁODY

PAN MŁODY

Ksiądz dobrodziej łaskaw bardzo.
Proszę nas nie zapominać.

KSIĄDZ

Są i tacy, co mną gardzą,
żem jest ze wsi, bom jest z chłopa.
Patrzą koso - zbędą prędko,
a tu mi na sercu lentko.
Sami swoi, polska szopa,
i ja z chłopa, i wy z chłopa

PAN MŁODY

Ksiądz dobrodziej już niebawem
będzie nosić pelerynkę - ?

KSIĄDZ

Może i należy mi się;
lecz pewnego nic nie wi się.
Inni także robią ślinkę!
Może sprawię pelerynkę ?

PAN MŁODY

Może z konsystorza przecie
popatrzą okiem łaskawem;
życzę bardzo.

PANNA MŁODA

Choć co dadzą;
ino te ciarachy tworde,
trza by stoć i walić w morde.

PAN MŁODY

Moja duszko, tu sie mówi
o kościelnej dostojności,
którą mają przyznać Jegomości.

PANNA MŁODA

Jo myślała, że co inne.

KSIĄDZ

Naiwne to i niewinne.

Scena IX

PAN MŁODY, PANNA MŁODA

PANNA MŁODA

Cięgiem ino rad byś godać,
jakie to kochanie będzie.

PAN MŁODY

A ty wolisz całowanie ?
będziesz kochać, a powiedzże ? ?

PANNA MŁODA

Przeciem ci już wygodała.
Przecież ci mnie nikt nie wydrze.

PAN MŁODY

Serce do kochania radsze.
Toś już moja! Radość, szczęście!
Nie myślałem, że tak wiele.

PANNA MŁODA

Ano chciałeś, masz wesele.

PAN MŁODY

Ach, nie patrzę, jak całuję;
nie całuję, kiedy patrzę,
a lica masz coraz gładsze.

PANNA MŁODA

A krew sie tak zesumuje.

PAN MŁODY

Pocałujże, jeszcze, jeszcze,
niechże tobą się napieszczę:
usta, oczy, czoło, wieniec...

PANNA MŁODA

Takiś ta nienasyceniec.

PAN MŁODY

Nigdy syty, nigdy zadość;
taka to już dla mnie radość;
całowałbym cię bez końca.

PANNA MŁODA

A to męcąco robota;
nie dziwota, nie dziwota,
żeś tak zbladnoł, taki wrzący.

PAN MŁODY

Nie chwalący, nie chwalący,
spokoju mi nie dawały.

PANNA MŁODA

A bo chciałeś.

PAN MŁODY

Same chciały.

PANNA MŁODA

Cóz ta za śkaradne śtuki?

PAN MŁODY

Myśmy takie samouki;
kochałem się po różnemu,
a ciebie chcę po swojemu,
po naszemu.

PANNA MŁODA

A no z duszy,
jak ci dobrze, niech ta będzie.

PAN MŁODY

Teraz ci mnie nic nie zwiedzie.
Takem pragnął, zboża, słońca...

PANNA MŁODA

Mos wesele! - Podź do tońca!

Scena X

POETA, MARYNA

POETA

Żeby mi tak rzekła która,
sercem już dysponująca,
tak po prostu: "no chcę ciebie",
jak jaka wiejska dziewczyna...

MARYNA

To niby ja ta dziewczyna,
ja oświadczyć się mająca?
Skądże taka pewna mina?

POETA

Wcale insze miałem plany,
jeźlim plany miał w ogóle -
chciałem coś powiedzieć czule,
chciałem zapukać w serduszko,
coś usłyszeć, coś podsłuchać:
jak się to tam musi ruchać,
jak się to tam musi palić - ?!

MARYNA

Muszę panu się pożalić,
w serduszku nie napalone;
jak kto weźmie mnie za żonę,
będzie sobie ciepło chwalić;
muszę panu się pożalić:
choć zimno, można się sparzyć.

POETA

Amor mógłby gospodarzyć.

MARYNA

Amor ślepy, może zdradzić.

POETA

Amor: duch skrzydlaty, gończy.

MARYNA

Pretensji do skrzydeł wiele.

POETA

Więc się na pretensjach kończy

MARYNA

A nie kończy się w kościele.

POETA

Byłby to już Amor w klatce.

MARYNA

Lis w pułapce.

POETA

Motyl w siatce.

MARYNA

Paź królowej na usługach.

POETA

Ślub po zapłaconych długach.
Miłość nęci rozmaita.

MARYNA

A, to z nami kwita.

POETA

Kwita -
nie myślałem, że coś świta,
pani prawie obrażona - ?

MARYNA

Czegoż to pan jeszcze szuka?

POETA

Że nie poszła w las nauka.

MARYNA

Któż się uczył?

POETA

Tak wzajemnie:
Ja od pani, pani ze mnie.

MARYNA

A na cóż mnie tej nauki?

POETA

Na nic.

MARYNA

Więc?

POETA

Sztuka dla sztuki.

MARYNA

Zawrót głowy, wielka chwała;
niech pan sztuki płata różne,
bylebym ja spokój miała.

POETA

Rozmowa z panienką młodą,
jak ją zwykle młodzi wiodą
w takim stylu skrzydełkowym;
rozmowa z panną upartą:
o miłości, o Amorze,
o kochaniu, co w tym, owym
z nagła się przejawić może; -
szepty z panną czarującą,
przez pół serio, przez pół drwiąco -
zawsze jeszcze studium warto.

MARYNA

Przez pół drwiąco, przez pół serio
bawi się pan galanterią.

POETA

Ale gdzie ta, ale gdzie ta.

MARYNA

Pan poeta, pan poeta.
Coś, jak liryzm, struna brzękła:
ja o pana się przelękła,
że ta strzała niespodziana
może trafić, ale pana.

POETA

Bawię panią galanterią
przez pół drwiąco, przez pół serio;
stąd się styl osobny stwarza:
nikt nikogo nie dosięga,
nikt nikogo nie obraża -
na łokcie różowa wstęga -
nie prowadzi do ołtarza. -
Tajemnicą jest kobieta.

MARYNA

Słucham, co to za wymowa!

POETA

Słowa, słowa, słowa, słowa.

MARYNA

Ale gdzie ta, ale gdzie ta!

POETA

Jakaż znów refleksja nowa?

MARYNA

Pan poeta, pan poeta.

Scena XI

KSIĄDZ, PAN MŁODY, PANNA MŁODA

KSIĄDZ

Zwracam się do panny młodej,
pijąc do pana młodego...

PANNA MŁODA

Cóz takiego, cóz takiego?

KSIĄDZ

Może, hm, po pewnym czasie,
bo to człowiek jest człowiekiem,
ot, przykładem tylu ludzi -
bo to człowiek jest człowiekiem,
usiada się tylko z wiekiem...

PANNA MŁODA

Niby jak to kwaśne mliko.

KSIĄDZ

Wyście młodzi, wyście młodzi,
choć się dzisiaj wszystko godzi,
przyjdzie czas, co was ochłodzi.

PAN MŁODY

Dzięki, niech się ksiądz nie trudzi,
niech nie trudzi się dobrodziej,
wdał się Pan Bóg już w tę sprawę
i ten wszystko załagodzi;
byliśmy rano w kościele,
braliśmy ślub u ołtarza.

KSIĄDZ

No, ale to tak się zdarza;
ogromnie przypadków wiele,
i przypomnieć pożytecznie.

PAN MŁODY

Podziękujże za obawę.

PANNA MŁODA

Zdarłabym jej łeb, jak krosna!

PAN MŁODY

A kocha, bo jest zazdrosna.

KSIĄDZ

Ach, kolorowa bajecznie!

Scena XII

PAN MŁODY, PANNA MŁODA

PAN MŁODY

Kochasz ty mnie?

PANNA MŁODA

Moze, moze -
cięgiem ino godos o tem.

PAN MŁODY

Bo mi serce wali młotem,
bo mi w głowie huczy, szumi...
moja Jaguś, toś ty moja?!

PANNA MŁODA

Twoja, jak trza, juści twoja;
bo cóż cie ta znów tak dumi?
Cięgiem ino godos o tem.

PAN MŁODY

A ty z twoim sercem złotem
nie zgadniesz, dziewczyno-żono,
jak mi serce wali młotem,
jak cię widzę z tą koroną,
z tą koroną świecidełek,
w tym rozmaitym gorsecie,
jak lalkę dobytą z pudełek
w Sukiennicach, w gabilotce:
zapaseczka, gors, spódnica,
warkocze we wstążek splotce;
że to moje, że to własne,
że tak światłem gorą lica!

PANNA MŁODA

Buciki mom troche ciasne.

PAN MŁODY

A to zezuj, moja złota.

PANNA MŁODA

Ze sewcem tako robota.

PAN MŁODY

Tańcuj boso.

PANNA MŁODA

Panna młodo?!
Cóz ta znowu?! To ni mozno.

PAN MŁODY

Co się męczyć? W jakim celu?

PANNA MŁODA

Trza być w butach na weselu.

Scena XIII

KSIĄDZ, PAN MŁODY

PAN MŁODY

Któż komu czego zabroni?

KSIĄDZ

Zależy, za czym kto goni.

PAN MŁODY

Tak cudzego pilnujecie - ?

KSIĄDZ

Nie każdy ma jedno na świecie,
a każdy ma swoje osobne,
co go trzyma - a te drobne
rzeczki, małe, niepozorne
składają się na jedną wielką rzecz.

PAN MŁODY

Ksiądz sobie, jako chcesz, przecz. -
Szczęście każdy ma przed nosem,
a jak ma, to trzeba brać -
trzeba iść za serdecznym głosem
i nic pozwolić się kpać.

KSIĄDZ

No, mój panie,
nie każdemu jednakie wołanie.
A jak kto ręką sięgnie po co, a nie dostanie?

Scena XIV

RADCZYNI, MARYNA

RADCZYNI

A panny już bez pamięci,
widzę, hulają.

MARYNA

Do smaku.
Jak mnie Czepiec chwycił wpół,
jak zawinął i obleciał w kółko,
tom w oczach zobaczyła gwiazdy,
jakby jakieś napowietrzne jazdy,
kręcące się zawrotem kół.

RADCZYNI

Pot oblewa całe czółko;
możesz się zaziębić wnet.

MARYNA

A tak - teraz to sobie myślę:
co insze złoto, a co insze miedź.

RADCZYNI

Nie pleć, spocznij, cicho siedź.

MARYNA

A myśl moja het, het, het...

Scena XV

MARYNA, POETA

POETA

Elektryczność z oczu bije.

MARYNA

Zgrzałam się przy tańcowaniu.

POETA

Pani marzy o kochaniu -
co tam pani serce czyje.

MARYNA

Może pańskie serce zatem - - ?

POETA

Umie pani strzelać batem - - ?

MARYNA

Jak to, co to - tak przez kogo  ?

POETA

Tak w powietrze, a szeroko.

MARYNA

Co tam panu serce czyje;
a umie pan kopnąć nogą - - ?

POETA

Tak przez kogo - ?

MARYNA

Nie tak srogo -
tak w powietrze, a wysoko.

POETA

Na co, po co?

MARYNA

Dla niczego.

POETA

To nic złego.

MARYNA

I nic z tego.

POETA

To zagadka?

MARYNA

Sfinks.

POETA

Meduza.

MARYNA

Może z tego pan odgadnie
nowoczesny styl harbuza;
tak jak ja odgadłam snadnie:
próżność na wysokiej skale,
w swojej własnej śpiącą chwale.

POETA

Zeus i Pan Bóg mieszka w niebie,
przedsię obaj są u siebie.
Psyche to najczulej pieści. -
O tym, gdzie kto śpi wysoko,
pani wie coś z głuchych wieści;
nie dosięgło jeszcze oko.

MARYNA

Rozumiem coś z wielką biedą,
nie dosięgło jeszcze oko,
nie zawlokłam się na turnie;
tak tam dumnie, szumnie, chmurnie.
Bałamuctwa w wielkim stylu,
które już przeżyło tylu,
różni więksi, mniejsi, niscy;
wszystko bardzo wyjątkowe,
bardzo dziwne, bardzo nowe,
tylko że tak robią wszyscy.

POETA

Słucham, co to za wymowa - ?

MARYNA

Słowa, słowa, słowa, słowa.

POETA

To uczucia tak się garną;
szkoda, żeby szły na marno.

MARYNA

Ale gdzie ta, ale gdzie ta.
Pan myśli, że ja zajęta?

POETA

Widzę, że pani pamięta,
jaka komu etykieta
przylepiona i przypięta.

MARYNA

Szkoda, żeby szły na marno
te uczucia, co się garną:
pan poeta, pan poeta.
POETA
Otóż to, to etykieta.

Scena XVI

ZOSIA, HANECZKA

ZOSIA

Chciałabym kochać, ale bardzo,
ale tak bardzo, bardzo, mocno.

HANECZKA

To ta muzyka gra tak skoczno
i pewno serce tobie skacze.
Jeszcze się dosyć, dość napłacze,
nim go kochanie ułagodzi.
Pociesz się, serce, pociesz, miła,
jeszcze niejedna łza, mogiła,
od tej miłości ciebie grodzi.

ZOSIA

Że to tak losy szczęściem gardzą,
że tak nie sypią szczęściem w oczy,
tylko tak zaraz błyski gasną,
ledwo się w oczach świt roztoczy?

HANECZKA

Musisz przejść wprzódy cierpień koło;
przejść musisz wprzódy nędzę, bole,
a potem kiedyś będzie wesoło,
jak ci ból serce dość nakole.

ZOSIA

Ja, gdybym była losów panią,
na przykład taką, wiesz: Fortuną,
tobym odarła złote runo,
żeby dać wszystko ludziom tanio;
żeby się tak nie umęczali,
w takiem gonieniu ciężkiem, długiem:
każden, jak więzień, za swym pługiem;
żeby się syto nakochali,
żeby się wszystko im kręciło:
jakby się złote nitki wiło.

HANECZKA

A tu są takie Parki stare,
co nożycami tną przędziwo...

ZOSIA

A chyba to za jaką karę
Miłość jest taką nieszczęśliwą.
Za czyjąż winę, czyjąż karę
rwać chcą przędziwo Parki stare...?
Ach, tak bym chciała kochać bardzo

HANECZKA

Musisz się wprzódy dość naszlochać,
napłakać, zbeczeć, razy wiele,
aże postawią cię w kościele,
a potem sobie możesz kochać.

ZOSIA

Ach, tym uczucia moje gardzą -
nie to, nie jeszcze miałam w myśli:
chciałabym, żeby się kto zjawił,
kto by mi nagle się spodobał,
żebym się jemu też udała
i byśmy równo na to przyśli.
Widzisz, takiego bym kochała,
i to tak bardzo, bardzo, bardzo.

HANECZKA

Ach, tym uczucia moje gardzą;
przecie trza wprzódy wypróbować,
trza coś przecierpieć, coś przeboleć,
żeby móc miłość uszanować.

ZOSIA

Już ja tam swoje będę woleć.

Scena XVII

PAN MŁODY, ŻYD

PAN MŁODY

Przyszedł Mosiek na wesele...

ŻYD

Nu, ja tu przyszedł nieśmiele.

PAN MŁODY

No, jesteśmy przyjaciele.

ŻYD

No, tylko że my jesteśmy
tacy przyjaciele, co się nie lubią.

PAN MŁODY

A tak, jak są tacy, co skubią,
to i są tacy, co się boczą.

ŻYD

Niech się boczą, a jak oni potrzebują,
to ich u mnie jest bardzo wiele.

PAN MŁODY

W zastawie.

ŻYD

No, to tak, jak w kieszeni; -
pan dzisiaj w kolorach się mieni;
pan to przecie jutro zruci ? ?

PAN MŁODY

Narodowy chłopski strój.

ŻYD

No, pan się narodowo bałamuci,
panu wolno - a to ładny krój -
to już było.

PAN MŁODY

No, to jeszcze wróci.

ŻYD

Jak będzie każdy patrzeć przed nos swój,
może co z tego będzie na inkszy raz.

PAN MŁODY

Oto właśnie teraz taki czas.

ŻYD

No, ja to gram na skrzypce, a pan na bas.

PAN MŁODY

Przyszedł Mosiek na wesele, to mu basuję.

ŻYD

No, już ja wiem od mojej córki,
że pan młody muzykę czuje.

PAN MŁODY

Pragnąłem widzieć pannę Rachelę.

ŻYD

Ona przyjdzie sama tu;
mówiła, że zamiast snu
woli widok panów i wesele -
wykształcona.

PAN MŁODY

Nawet wierzę.

ŻYD

Mówi, że ją muzyka bierze,
za mąż jej nie biorą jeszcze;
może ją przy poczcie umieszcze;
moja córka, to kobita,
a jest panna modern, całkiem
jak gwiazda.

PAN MŁODY

Więc satelita?

ŻYD

Jakie tylko książki są, to czyta,
a i ciasto gniecie wałkiem,
była w Wiedniu na operze,
w domu sama sobie pierze -
no, zna cały Przybyszewski,
a włosy nosi w półkole,
jak włoscy w obrazach anieli
ala...

PAN MŁODY

A la Botticelli.

ŻYD

Żeby pan był przecie kiedy
chciał z nią gadać - ?

PAN MŁODY

Chciałem, chciałem.
Raz byłem, to nie zastałem.

ŻYD

Ona lubi te poety;
ona nawet chłopy lubi;
ona chłopom kredyt daje,
to mi się aż serce kraje,
bo to rzecz drażniąca wielce
i nieraz jestem w rozterce:
tu interes - a tu serce. -?
Po co się pan z chłopką żeni?
Są panny inteligentne.

PAN MŁODY

One mnie się wydają przeciętne.
Kocham te z Botticellego,
lecz nie chcę zapychać niemi
każdej piędzi naszej ziemi.

Scena XVIII

PAN MŁODY, ŻYD, RACHEL

RACHEL

Ach, bon soir.

ŻYD

Moja córka.

RACHEL

Jedna mnie tu zwiodła chmurka,
jedna mgła, opary nocy;
ta chałupa rozświecona,
z daleka, jak arka w powodzi
błoto naokoło, potopy,
hukają pijane chłopy;
ta chałupa rozświecona,
grająca muzyką w noc ciemną,
wydała mi się arcyprzyjemą,
jako arka, na kształt czarów łodzi,
i przyszłam - - tate pozwoli...?

ŻYD

No, niech sobie Rachel poswywoli.
No, pan się mną Żydem brzydzi,
a ją to pan musi uszanować;
ona się ojca nie wstydzi.

PAN MŁODY

Przyszła pani z nami potańcować;
jeśli pani szuka parki,
przygarniemy ją w noc ciemną.
Tam są tańce - tam są grajki,
a tu zastaw gospodarski.

Scena XIX

PAN MŁODY, RACHEL

RACHEL

Ensemble jak z feerii, z bajki,
ach, ta chata rozśpiewana,
jakby w niej słowiki dźwięczą,
i te stroje ukąpane tęczą,

PAN MŁODY

Ma pani słuszność, ćmy brzęczą
najwięcej wokoło świec;
gdzie błyska, muszą się zbiec.

RACHEL

Zlatują się w dobrej wierze,
na oślep, serdecznie, szczerze;
nie domyślają się wcale;
że ich tam czeka ogarek,
co im będzie skrzydła piec.

PAN MŁODY

Na skrzydłach pani tu przyszła - ?

RACHEL

Na skrzydłach myśl moja zwisła;
szłam, przez błoto po kolana,
od karczmy aż tu do dworu ; -
ach, ta chata rozśpiewana,
ta roztańczona gromada,
zobaczy pan, proszę pana,
że się do poezji nada,
jak pan trochę zmieni, doda.

PAN MŁODY

Tak to czuję, tak to słyszę:
i ten spokój, i tę ciszę,
sady, strzechy, łąki, gaje,
orki, żniwa, słoty, maje.
Żyłem dotąd w takiej cieśni,
pośród murów szarej pleśni:
wszystko było szare, stare,
a tu naraz wszystko młode,
znalazłem żywą urodę,
więc wdecham to życie młode;
teraz patrzę się i patrzę
w ten lud krasy, kolorowy,
taki rześki, taki zdrowy -
choćby szorstki, choć surowy.
Wszystko dawne coraz bladsze,
ja to czuję, ja to słyszę,
kiedyś wszystko to napiszę;
teraz tak w powietrzu wiszę
w tej urodzie, w tym weselu;
lecę, jak mnie konie niosą -
od miesiąca chodzę boso,
od razu się czuję zdrowo,
chadzam boso, z gołą głową;
pod spód więcej nic nie wdziewam,
od razu się lepiej miewam.

Scena XX

PAN MŁODY, RACHIEL, POETA

POETA

Panna młoda jakieś słówko
ma do ciebie.

PAN MŁODY

Rzucam damę,
muszę służyć mojej pani.

RACHEL

Może słóweczko z wymówką,
bo coś na mnie kiwa główką.

POETA

Takie tam drobnostki same.

Scena XXI

RACHEL, POETA

RACHEL

A pan mi zostawia siebie.

POETA

Pani mnie interesuje.

RACHEL

Ja się patrzę i miarkuję.

POETA

Tak od pierwszego spojrzenia?

RACHEL

Ach, myśli pan, tak z niechcenia?

POETA

Trzask gromu.

RACHEL

Spudłować można.

POETA

Otóż, panienko wielmożna:
miłość, Amor, strzała złota.

RACHEL

Amor, Amor, bóg, bożyszcze,
rzuca się na pastwę oślep
i woła:
i zapalę, i zniszczę.

POETA

Bellerofon leci oklep.
Pani poezją przesiąkła;
ledwo słówek parę brząkła
Muza pani - a już błyski - ?

RACHEL

Pan sądzi, że koniec bliski;
że mnie porwie Amor-bożek?

POETA

Oto od stóp głowy do nóżek:
Galatea!

RACHEL

Co, ja nimfa ?
To samo mi właśnie powtarza
pewien koncypient jurysta.

POETA

Więc go pani zaniedbuje,
że to człowiek pracy - ?

RACHEL

Limfa:
to jest taki, jak się zdarza
zbyt często, co tylko powtarza,
co kto drugi gdzie umieści
w poezji albo w powieści;
nie indywidualista.

POETA

Pani żąda z pierwszej ręki - ?

RACHEL

Jak od kwiatów, od jabłoni,
od chmur, słońca, żabek, gadu,
jak od kwitnącego sadu; -
cała ta poezja, co goni
w powietrzu, którą wichr miata,
która co dnia świeża wzlata,
z wszystkiego fosforyzuje - -
pan to pisze, ja to czuję,
więc...

POETA

I czegóż pani życzy?

RACHEL

Miodu, rozkoszy, słodyczy
miłości, roznamiętnienia
i szczęścia.

POETA

A miłość wolna?...

RACHEL

Ach, marzyłam o tym zawsze!

POETA

A gdyby tak szczęście łaskawsze
pożaliło się jej biedy?

RACHEL

Przestałabym marzyć wtedy.

Scena XXII

RADCZYNI, PAN MŁODY

PAN MŁODY

Jak się żenić, to się żenić!

RADCZYNI

Komu dzwonią lat południe,
niech się spieszy użyć wczasu.

PAN MŁODY

Tak się pić chce przy źródełku;
ożenić się w tym pragnieniu,
to tak jakby w uniesieniu...

RADCZYNI

W równe nogi wskoczyć w studnię.

PAN MŁODY

Nie utonę, nie utonę!

RADCZYNI

Topi się, kto bierze żonę.

PAN MŁODY

Niech się stopi, niech się spali,
byle ładnie grajcy grali,
byle grali na wesele.
Jak się tak muzyka miele,
jak na żarnach, hula, dzwończy,
niech se huka, stuka, puka,
pląsa, bije, przybasuje,
piska skrzypiec struną cienką,
tak podskocznie, tak mileńko;
niech się miele jak młyn wodny
w noc miesięczną, w czas pogodny;
szumiejąca, niech się snuje,
a niech w dźwiękach się nie kończy,
choćby usnąć w tańcowaniu
przy mieleniu, przy hukaniu,
w zapomnieniu, w kołysaniu;
światy czarów - czar za światem! -
jestem wtedy wszystkim bratem
i wszystko jest moim swatem
w tym weselu, w tej radości:
Bóg mi gości pozazdrości.
Granie miłe, spanie miłe,
życie było zbyt zawiłe,
miło snami uciec z życia,
sen, muzyka, granie, bajka -
zakupiłbym sobie grajka -
spać, bo życie zbyt zawiłe,
trza by mieć ogromną siłę,
siłę jakąś tytaniczną,
żeby być czymś na tej wadze,
gdzie się wszystko niańczy w bladze ?
to już tak po uszy sięga,
Los: fatyga, czas: mitręga.
Spać, muzyka, granie, bajka,
zakupiłbym sobie grajka,
to mi się do duszy nada...

RADCZYNI

Ach, pan gada, gada, gada.

Scena XXIII

PAN MŁODY, POETA

PAN MŁODY

Jakże ci tu na weselu?

POETA

Zdaje mi się, żem pan młody,

PAN MŁODY

A mnie się widzi, że patrzę
na piękno i szczęście cudze,
że nie moje to, co moje.

POETA

To są takie niepokoje ?
a co mnie tam szczęście moje
czy nie moje, a bierz licho!

PAN MŁODY

Tylko cicho, tylko cicho,
bo jak najdziesz twoje,
to tak jakbyś nalazł nutę.

POETA

Wiersze?

PAN MŁODY

Wrażenia, wrażenia najszczersze,
śpiewnik serdeczny, kantyczki,
całość w książce, komplet serca,
i te wszystkie spotkania najpierwsze,
i te wszystkie rozmowy u pola,
i w ogródku, i we dworze,
w sieni, na przysionku, w komorze,
aż do ślubu, aże do kobierca:
komplet serca.

POETA

To ciekawe,
że, co my rozumiemy przez prozę,
przetapia się na dźwięk, rymy
i że potem z tego idą dymy
po całej literaturze.

PAN MŁODY

Zupełnie tak, jak w naturze:
kwiat w swoim zapachu się lotni
i przychodzą różni markotni
te same wąchać róże.

POETA

A gdyby tak ustroić się w róże
I wejść na ogromny stos
drzewa,
i pokazać: jak śpiewa
człowiek, co w różach na czole
umiera - - ?

PAN MŁODY

Trzeba by lutni Homera!

POETA

A Los, a Atmosfera,
a ogień, a płomieni góra,
a czarna obłoków chmura;
co by się ze stosu wzbiła?!!

PAN MŁODY

Śmierć !?

POETA

A to byłaby Siła!.

Scena XXIV

POETA, GOSPODARZ

POETA

Taki mi się snuje dramat
groźny, szumny, posuwisty
jak polonez; gdzieś z kazamat
jęk i zgrzyt, i wichrów świsty.-
Marzę przy tym wichrów graniu - -
o jakimś wielkim kochaniu.
Bohater w zbrojej, skalisty,
ktoś, jakoby złom granitu,
rycerz z czoła, ktoś ze szczytu
w grze uczucia, chłop "qui amat",
przy tym historia wesoła,
a ogromnie przez to smutna.

GOSPODARZ

To tak w każdym z nas coś woła:
jakaś historia wesoła,
a ogromnie przez to smutna.

POETA

A wszystko bajka wierutna.
Wyraźnie się w oczy wciska,
zbroją świeci, zbroją łyska
postać dawna, coraz bliska,
dawny rycerz w pełnej zbroi,
co niczego się nie lęka,
chyba widma zbrodni swojej,
a serce mu z bolów pęka,
a on, z takim sercem w zbroi,
zaklęty, u źródła stoi
i do mętów studni patrzy,
i przegląda się we studni.
A gdy wody czerpnie ręką,
to mu woda się zabrudni.
A pragnienie zdroju męką,
więc mętów czerpa ze studni;
u źródła, jakby zaklęty:
taki jakiś polski święty.

GOSPODARZ

Dramatyczne, bardzo pięknie -
u nas wszystko dramatyczne,
w wielkiej skali, niebotyczne -
a jak taki heros jęknie,
to po całej Polsce jęczy,
to po wszystkich borach szumi,
to po wszystkich górach brzęczy,
ale kto tam to zrozumi.

POETA

Dramatyczny, rycerz błędny,
ale pan, pan pierwszorzędny:
w zamczysku sam, osmętniały,
a zamek opustoszały,
i ten lud nasz, taki prosty,
u stóp zamku, u stóp dworu,
i ten pan, pełen poloru,
i ten lud prosty, rubaszny,
i ten hart rycerski, śmiały,
i gniew boski gromki, straszny.

GOSPODARZ

Tak się w każdym z nas coś burzy,
na taką się burzę zbiera,
tak w nas ciska piorunami,
dziwnymi wre postaciami:
dawnym strojem, dawnym krojem,
a ze sercem zawsze swojem;
to dawność tak z nami walczy.
Coraz pamięć się zaciera - - -
tak się w każdym z nas coś zbiera.

POETA

Duch się w każdym poniewiera,
że czasami dech zapiera;
tak by gdzieś het gnało, gnało,
tak by się nam serce śmiało
do ogromnych, wielkich rzeczy,
a tu pospolitość skrzeczy,
a tu pospolitość tłoczy,
włazi w usta, uszy, oczy;
duch się w każdym poniewiera
i chciałby się wydrzeć, skoczyć,
ręce po pas w krwi ubroczyć,
ramię rozpostrzeć szeroko,
wielkie skrzydła porozwijać,
lecieć, a nie dać się mijać;
a tu pospolitość niska
włazi w usta, ucho, oko; - -
daleko, co było z bliska ?
serce zaryte głęboko,
gdzieś pod czwartą głębną skibą,
że swego serca nie dostać.

GOSPODARZ

Tak się orze, tak się zwala
rok w rok, w każdym pokoleniu;
raz w raz dusza się odsłania,
raz w raz wielkość się wyłania
i raz w raz grąży się w cieniu.
Raz w raz wstaje wielka postać,
że ino jej skrzydeł dostać,
rok w rok w każdym pokoleniu,
i raz w raz przepada, gaśnie,
jakby czas jej przepaść właśnie.-
Każden ogień swój zapala,
każden swoją świętość święci...

POETA

My jesteśmy jak przeklęci,
że nas mara, dziwo nęci,
wytwór tęsknej wyobraźni
serce bierze, zmysły draźni;
że nam oczy zaszły mgłami;
pieścimy się jeno snami,
a to, co tu nas otacza,
zdolność nasza przeinacza:
w oczach naszych chłop urasta
do potęgi króla Piasta!

GOSPODARZ

A bo chłop i ma coś z Piasta,
coś z tych królów Piastów - wiele!
- Już lat dziesięć pośród siedzę,
sąsiadujemy o miedzę.
Kiedy sieje, orze, miele,
taka godność, takie wzięcie;
co czyni, to czyni święcie,
godność, rozwaga, pojęcie.
A jak modli się w kościele,
taka godność, to przejęcie;
bardzo wiele, wiele z Piasta;
chłop potęgą jest i basta.

Scena XXV

POETA, GOSPODARZ, CZEPIEC, OJCIEC

CZEPIEC

Szczęść wam Boże!

OJCIEC

Pochwalony.

GOSPODARZ

Pochwalony, ojcze, kumie -
tyle gości od Krakowa!

OJCIEC

A bo lo nich to rzecz nowa,
co jest lo nos rzeczą starą,
inszom sie ta rzondzom wiarą,
przypatrujom sie jak czarom.

GOSPODARZ

A to dla nich nowe rzeczy,
to ich z ospałości leczy.

CZEPIEC

Pan brat - z miasta - do nas znowu.
Jak się panu na wsi widzi?

POETA

Jak u siebie za pazuchą.

CZEPIEC

Tu ta ładniej, tam to brzydzij;
z miastowymi to dziś krucho;
ino na wsi jesce dusa,
co się z fantazyją rusa.

GOSPODARZ

Gdyby wam tak...

CZEPIEC

Nie powtórzyć; -
jakby kiedy co do czego,
myśmy - wi sie, nie od tego; -
ino kto by nos chcioł użyć -
kosy wissom nad boiskiem.

OJCIEC

Toście zawdy mocny pyskiem.

CZEPIEC

Ino sie napatrzcie pięści,
niech no ino kaj-gdzie świsnę,
to słychać, jak w ziobrach chrzęści.

GOSPODARZ

Jak z tym Żydem...!

CZEPIEC

Tego Żyda,
było, jak go hukne w pysk -
juzem myśloł, że sie stocył,
on sie tylko krwiom zamrocył,
a nie upod, bo był ścisk.
A to było przy wyborze,
w sali w tym sokolskim dworze: -
po co sie bestyjo darła,
a to tak z całygo garła; -
było, jak go hukne w pysk,
myślołem juz, że sie stocył,
on sie ino krwiom zamrocył,
a nie upod, bo był ścisk.

GOSPODARZ

Toście Ptaka wybierali?

CZEPIEC

A kiedy ptak, niechta leci.

POETA

Macie ta skrzydlate ptaki?

CZEPIEC

Ptok ptakowi nie jednaki,
człek człekowi nie dorówna,
dusa dusy zajrzy w oczy,
nie polezie orzeł w gówna -
pon jest taki, a ja taki;
jakby przyszło co do czego,
wisz pon, to my tu gotowi,
my som swoi, my som zdrowi.

POETA

Pokłońcie się byle komu,
poszukajcie króla Piasta.

CZEPIEC

Pon mi razy dwa nie powi,
bo jo orze grunt i basta.
Znom, co kruk, a co pędraki,
bo jo orze grunt i basta.

GOSPODARZ

Brat mój wiele podróżuje...

CZEPIEC

Szkoda, że pon nie lubuje,
u nas wschodzi pikne żyto,
pon pszenice odlazuje;
pojonby sie pon z kobitą,
swoja rola, swoja wola,
swoje trocha, dobre i to.

POETA

Mnie to tak coś gna po świecie.

CZEPIEC

Kaj ta znów...

OJCIEC

Nie rozumiecie;
panu trza powietrza dużo.

POETA

Jestem sobie pan, żurawiec;
zlatam, jak sie ma na lato;
buduję se gniazdo z róż,
ciułam słomę z waszych strzech,
przysiadam na kalenice,
rozpatruję okolice:
daleko czy blisko burz ? -
Rośnie wtedy wszystko u mnie,
jak na próchnie, jak na trumnie;
pełno wszelakiego ziela,
które słońca żar aż spopiela -
przy tym ta ogromna skala:
jak w cmentarzu Ruisdala.
A jak mnie kto w serce rani,
ostrz się tępy w biodrze złomi,
tego ani leczyć, ani
ustrzec się i zażyć hartu;
człowiek się na ból łakomi,
że ból swój, że to są swoi - - -
ucieka wtedy za morze.
Jak tak sercem co zatarga,
to ostanie w sercu skarga;
chce mieć wtedy szumne łoże
fal, gdzie szuka snu w głębinie,
snu w topieli, gnać w przestworze!
Taki grot się ze mną włóczy;
myślę, że ten ból jest siłą.

CZEPIEC

Weź pan sobie żonę z prosta:
duza scęścia, małe kosta.

GOSPODARZ

Cie, cie, cie, panie starosta!
Wy byście ino swatali!

CZEPIEC

Jo chce, by sie ludzie brali,
zeby sie jako garnęli,
zeby sie tak w kupe wzięli,
toby sie przecie nie dali.

GOSPODARZ

A to sie wam chwali, chwali...

OJCIEC

Czegóż wy tak prosto z mosta
na panaście nastawali - ?
Pon pedzieli, że żurawiec.

POETA

Ptak powrotny.

CZEPIEC

Pon latawiec!

Scena XXVI

OJCIEC, DZIAD

DZIAD

Patrzcie, kumie, patrzcie, kumie,
jak sie wam to przydarzyło.

OJCIEC

Pan Bóg daje, Pan Bóg bierze;
ani mi sie o tym śniło.

DZIAD

Piekne pany, szumne pany,
i cóż wy na to mówicie,
że to niby różne stany - ?

OJCIEC

Co tam po kim szukać stanu.
Ot, spodobała się panu.
Jednakowo wszyscy ludzie.
Ot, pany się nudzą sami,
to sie pieknie bawiom z nami.

DZIAD

Bawiom, bawiom, moiściewy,
a toć były dawniej gniewy!
Nawet była krew, rzezańce
i splamiła krew sukmany.

OJCIEC

Byli ta tacy pohańce.
Jo nic nie wiem, jestem czysty.
To tam pewnie swoje robi
Czart i ogień wiekuisty.
Nie wódź nas na pokuszenie,
Panie Jezusie najsłodszy...
Wyście znali.

DZIAD

Byłeś młodszy,
a ja bywał blisko, bywał,
widziałem, patrzały oczy,
jak topniał śnieg i krew spłukiwał,
a potem Widziadło kroczy,
wielką czarną chustą wieje
i Śmierć sieje...

OJCIEC

Strasno podobno cholera...

DZIAD

Tylo sta luda zabiera. -
Padali, jak bąki rażone,
byle ka, pod płot, na gnoju.

OJCIEC

Wieczyste odpocznienie...

DZIAD

Hań kreślicie krzyż daremno!
Na czołach, jakby znaczone,
plamy czarne i plamy czerwone.
Dopust Boski - i rzeź dopust.
Odbywało się w czas zapust.

OJCIEC

Ot wy, dziadu, jakby kruk,
włóczycie się przy weselu.

DZIAD

Hej hej, stary przyjacielu,
będzie pan twój wnuk.

Scena XXVII

DZIAD, ŻYD

DZIAD

Tu tańcują, tam hulają...

ŻYD

W karczmie trza podmiatać izbę,
kręcicie się tu po weselu.

DZIAD

Lepiej się im tańczy w błocie,
tu wcale nie zamiatają -
akurat Żyd o nich dbo.

ŻYD

Co godocie, co godocie,
córka wam robotę do,
nie kręćcie się tu, tam służba.

DZIAD

Mosiek ta tyz tu nie drużba.

ŻYD

Ja tom tu po interesie.

DZIAD

Ciągnąć do swojego szynkwasu.

ŻYD

Z weselem tyle hałasu,
że wszystko się gniecie tu.

DZIAD

On z miasta pan, ona chłopka,
z miasta het poprzyjezdzali,
z chłopami się przywitali
jak się patrzy.

ŻYD

Taka szopka,
bo to nie kosztuje nic
potańcować sobie raz:
jeden Sas, a drugi w las.

Scena XXVIII

ŻYD, KSIĄDZ

KSIĄDZ

Ano, panie arendarzu,
jutro!

ŻYD

Termin, ja to wim.

KSIĄDZ

A Mosiek jest akuratny,
to dlatego trzymam z nim.

ŻYD

Co do czego Żyd jest nieprzydatny,
to do takich rzeczy z groszem
zawsze się przyda.

KSIĄDZ

Po chłopach jednaka bieda;
nic nie sprzedam z pustym koszem.

ŻYD

Bierę, płacę.

KSIĄDZ

Daję, bierę.

ŻYD

Moje, twoje.

KSIĄDZ

Twoje, moje.
Chłopską biedą nie obstoję.

ŻYD

Patrz dobrodzij, co się dzieje,
przy stołach się chłopy biją!
Czepiec Maćka gruchnoł w łeb.

KSIĄDZ

Maciek ta ma mocną głowe.

ŻYD

Może mu i nic nie zrobił,
może rozbił na połowe.

KSIĄDZ

A niech się ta chłopy biją.
To Mosiek w nich wódkę leje,
Żyd, chłop, wódka, stare dzieje.

ŻYD

A sprzedaję, bo mam sklep; -
Czepiec jutro ma mnie płacić,
to dziś wkoło bije w pysk.

KSIĄDZ

Na chłopach się chcesz bogacić,
drzesz podwójny zysk.

ŻYD

Chce dobrodzij na nich stracić,
karczmę oddam.

KSIĄDZ

Jeszcze czas.

ŻYD

Czas to pieniądz.

KSIĄDZ

Dług rzecz święta:
jutro termin.

ŻYD

Żyd pamięta.

KSIĄDZ

Pomów z Czepcem.

ŻYD

Chamy piją.
Kto by zadarł z tą bestyją?

Scena XXIX

ŻYD, KSIĄDZ, CZEPIEC

CZEPIEC

O mnie mowa ? jestem ci jo.

KSIĄDZ

Panie Czepiec, znów coś było!

CZEPIEC

Obmył sie juz, nic nie bedzie,
szyćko przeńdzie, wylicy-sie.

KSIĄDZ

A wam to cosi patrzy-sie
za te bitki, zwady, kłótnie.

CZEPIEC

Zawzięty jestem okrutnie,
po co mi sie pies sprzeciwio.

ŻYD

Panie Czepiec, wyście winni,
wyście zapłacić powinni
za mój konicz.

CZEPIEC

Ty psie ścirwo,
konic twój? Łżesz! Z nas się żywią,
ssają naszą krew - grosz łudzą,
nasze szyćko świństwem brudzą.

KSIĄDZ

Panie Czepiec, macie dług.

CZEPIEC

Nawet konic nie był wart;
te trzy kopki raił czart;
nie dam nic.

KSIĄDZ

(do Żyda)
Pozwijcie sądem.

CZEPIEC

(do Księdza)
Ciewy, ciewy, z kiepskim rządem!
Toć to z waszej łaski ino
Mosiek w karczmie sie rozpiro.

KSIĄDZ

A bo wy nie chcecie płacić.

CZEPIEC

Bo drzecie skóre aż miło.

ŻYD

Prawda jest, za duży czynsz!
Spuści z czynszu ksiądz dobrodzij.

CZEPIEC

(wskazując Żyda)
A, bo trzeba drzyć takiego.

KSIĄDZ

Jaka taksa słuszna, muszę.

ŻYD

(wskazując Czepca)
Nie dam księdzu, aż zapłaci
swój dług.

KSIĄDZ

(do Czepca)
Płaćcie dług !!

CZEPIEC

Cy kaci? !
To któż moich groszy złodzij,
czy Żyd jucha, cy dobrodzij!?

KSIĄDZ

Wódka -

ŻYD

Weź, skąd chcesz!

CZEPIEC

Psie dusze!!
Niech jegomość się nie gniewa,
ale takim w gorącości,
żebym, psiakrew, potłukł kości
nawet rodzonemu bratu.

Scena XXX

PAN MŁODY, GOSPODARZ

PAN MŁODY

Jak się kłócą, jak się łają!

GOSPODARZ

Ha! temperamenta grają!
Temperament gra, zwycięża;
tylko im przystawić oręża,
zapalni jak sucha słoma;
tylko im zabłysnąć nożem,
a zapomną o imieniu Bożem -
taki rok czterdziesty szósty -
przecież to chłop polski także.

PAN MŁODY

A jakże to okropne, jakże...

GOSPODARZ

Do dziś chwalą sobie te zapusty.

PAN MŁODY

Znam to tylko z opowiadań,
ale strzegę się tych badań,
bo mi trują myśl o polskiej wsi:
to byli jacyś psi,
co wody oddechem zatruli,
a krew im przyrosła do koszuli.
Patrzę się na chłopów dziś...

GOSPODARZ

To, co było, może przyjś -

PAN MŁODY

Myśmy wszystko zapomnieli;
mego dziadka piłą rżnęli...
Myśmy wszystko zapomnieli.

GOSPODARZ

Mego ojca gdzieś zadźgali,
gdzieś zatłukli, spopychali;
kijakami, motykami
krwawiącego przez lód gnali...
Myśmy wszystko zapomnieli.

PAN MŁODY

Jak się to zmieniają ludzie,
jak się wszystko dziwnie plecie;
myśmy wszystko zapomnieli:
o tych mękach, nędzach, brudzie;
stroimy sie w pawie pióra.

GOSPODARZ

At, odmienia nas natura;
wiara, co jest jeszcze w ludzie,
że coś z tego przecie będzie;
rok w rok idziem po kolędzie
i szukamy, i patrzymy,
czy co kiedy z tego będzie - ?
Ot, odmienia nas natura:
wicher, co nad łanem wionie;
drżenie, gdzieś aż w ziemi łonie; -
par, który się wsiąka, wdycha,
że się tak w tych zbożach tonie;
chocia gleba może licha,
nie trza ustępować z drogi:
były bogi, będą bogi;
wiara jeszcze jakaś w ludzie.

PAN MŁODY

Jak się wszystko dziwnie plecie...

GOSPODARZ

Jak się wszystko plecie dziwno.

Scena XXXI

GOSPODARZ, KSIĄDZ

GOSPODARZ

Ksiądz dobrodziej chce się spieszyć,
chce odjechać, zaraz konie...

KSIĄDZ

Bardzo mile czas tu schodzi;
tak sie w swoim gruncie brodzi;
ciekawi ci państwo młodzi.

GOSPODARZ

Ciekawe, wszystko ciekawe.
Strzemiennego!

KSIĄDZ

Strzemiennego!
GOSPODARZ
Kurdesz !!

KSIĄDZ

Coś staropolskiego ? ?
GOSPODARZ
Kurdesz nad kurdeszami!!!

Scena XXXII

HANECZKA, JASIEK

HANECZKA

A, dziękuję, Jaśku.

JASIEK

Dobrze?

HANECZKA

Dobrze, dobrze - później jeszcze.

JASIEK

Ja bo się panienką pieszcze
jak jakim świętym obrazkiem
jak pisanką, malowanką.

HANECZKA

Jeszcze będę tańczyć z Jaśkiem.

Scena XXXIII

KASPER, JASIEK

KASPER

Jasiek, drużba, słuchaj, bratku,
co ci powiem na ostatku,
Zgadnij, co ? -

JASIEK

Nie wiem, co.

KASPER

Że te panny to nos chcom.

JASIEK

Moze jo tak myśle som.
Kasper, drużba, słuchaj, bratku
co ci powiem na ostatku;
Zgadnij, co - ?

KASPER

Nie wiem, no?

JASIEK

Że tak one ino kpiom.

KASPER

Co ta o to, druhny som,
jesceśmy nie lada jacy.

JASIEK, KASPER

Albośmy to jacy, tacy.

. . . . . . . . . . . . . . . . . . .

Scena XXXIV

JASIEK

JASIEK

I
Zdobyłem se pawich piór,
nastroiłem pawich piór:
pawie pióra ładne,
pawie pióra kradne:
postawie se pański dwór!
II
Zdobęde se pański dwór,
wywleke se złoty wór:
złoty wór wysypie
ludziskom przed ślipie:
nakupie se pawich piór!

Scena XXXV

PAN MŁODY, RADCZYNI

PAN MŁODY

Jaki taki niech se szczeka.
Czy dziwota, czy dziwota:
zamiast wody, że chcę mleka;
że nie gonię, kto ucieka;
na konkury lat nie trwonię,
jak ci, co lat kwarantannę
czekają, nim zgarną pannę.

RADCZYNI

Mego zdania to nie zmienia.

PAN MŁODY

Punkt widzenia, kąt widzenia.
O ten kredens, o tę szafę
rozbiją się, jak o rafę,
i najbardziej zakochani; -
znałem takich, proszę pani,
pięć lat byli zaręczeni -
naraz kredens wszystko zmieni.

RADCZYNI

Mego zdania to nie zmienia.

Scena XXXVI

POETA, RACHEL

POETA

Pani się kiedy zakocha
w chłopie...

RACHEL

Pan może wywróży.
Mam do chłopców pociąg duży,
lecz być musi ładny chłopiec.
Powrót, powrót do natury.

POETA

Nie tak trudno tego dociec
nie trafia się inszy który;
skarżył się już pani ociec
na ten literacki ton.

RACHEL

Na wszystko dla mnie pozwala;
nawet sobie mnie zachwala.
Interesujące, co?
Wyzysk, handel, ja i on - ?

POETA

Wszystko się w poezji topi
u pani, ojciec i chłopi.

RACHEL

Ogromnie dużo wierszy czytałam.

POETA

Pisała pani kiedy?

RACHEL

Nie chciałam.
Gust ten właśnie wielki miałam,
żeby nie pisać - lichą formą się brzydzę;
ale za to, kędy spojrzę, to widzę
poezję żywą zaklętą,
tę świętą,
i tym jestem szczęśliwa:
że święta i dla mnie żywa.

POETA

Ze świętymi pani przestaje;
za pan brat z różami w ogrodzie;
za pan brat z obłokami,
a ku swojej wygodzie
chce pani za pan brat z poetami.

RACHEL

Ach, pan ciągle mnie łaje -
cała ta przyroda tajemna
przestała mi być ciemna.

POETA

Choć oko wykol, noc na dworze -
to pannie serce żądzą gorze
i wolałaby gdzie w komorze
nie sama...-

RACHEL

Przyszłam na chwilę,
gdzie ta chata rozśpiewana,
przybiegłam jak ćmy, jak motyle,
co biegną - gdzie zapalona
lampa - ale odejdę w pokorze
do dom
i będę sobie wyobrażać pana
z daleka,
a jak będę zakochana,
przyszlę panu list i klucz.

POETA

A włócz się, poezjo, włócz,
od komory do komory,
od ogrodu róż
do sadu tych śpiących drzew:
widać je tu z okienka;
więc, jak pójdzie panienka,
a muśnie jej szal który krzew,
to jej tęsknota i żal
udzieli się przyciętej słomie,
a z krzaka smutek i cień
udzieli się nieświadomie
panience...

RACHEL

A tak, a tak...

POETA

A jak się drużba przydarzy,
serduszko się drużbą pocieszy
i zgrzeszy.

RACHEL

A tak, a tak:
przez ogród pójdę, przez sad,
a pan niech tu w oknie stoi.

POETA

Ujrzę panią rad,
błądzącą przez mroczny sad,
niby zakochaną i błędną,
pół dziewicą, pół aniołem,
pochyloną nad chochołem,
jakby z obrazu Bern-Dżonsa -
gdy ja będę w cieple stać.

RACHEL

No, nie trza się o mnie bać;
nie przeziębi najgorszy mróz,
jeźli kto ma zapach róż;
owiną go w słomę zbóż,
a na wiosnę go odwiążą
i sam odkwitnie.

POETA

To szczytnie; -
ach, pani się trochę dąsa - ?

RACHEL

Patrz pan różę na ogrodzie
owitą w chochoł ze słomy;
przed tą pałubą słomianą
poskarżę się mej poezji;
wyznam, jakich się herezji
nasłuchałam;
jak się jęto kąsać, gryźć
mnie, com przyszła zakochana! -
Zmówię chochoł, każę przyść
do izb, na wesele, tu -
może uwierzycie mu,
że prawda, co mówi Rachela.

POETA

Pani na imię Rachela ?

RACHEL

Czy to postać rzeczy zmienia?

POETA

Ach, pani się zarumienia; -
cieszę się pani imieniem -
sproś pani, jakich chcesz, gości -
imię pani tak liryczne...

RACHEL

Prawda, śliczne - -
a teraz proszę Miłości
wysłuchać.-
Chcę poetyczności
dla was i chcę ją rozdmuchać;
zaproście tu na Wesele
wszystkie dziwy, kwiaty, krzewy,
pioruny, brzęczenia, śpiewy...

POETA

I chochoła!

RACHEL

Już pan wierzy?!
Już to pana zajęło:
słoma, zwiędła róża, noc,
ta nadprzyrodzona Moc.

POETA

Może być weselna feta
na wielką skalę!

RACHEL

A! teraz pana pochwalę.
Adie - ta jedyna chwilka -
pan mnie zajął, pan teraz poeta.

POETA

Otula się panna w szal -
więc już adie?!

RACHEL

Nie dorosłam do wielkich skal;
bawię się
pour passer le temps tylko.

Scena XXXVII

POETA, PANNA MŁODA

POETA

Panno młoda, myślę sobie,
że co zechcesz, to się stanie:
miłość płonie z lic.

PANNA MŁODA

Jako, jo nie umiem nic;
niby na moje zawołanie?

POETA

Na prośbę i rozkaz twój:
żeś to dzisiaj panna młoda,
jak jaśminy, jak jagoda...

PANNA MŁODA

I o cóz się to rozchodzi,
że pon tylo się spodziwo
po mnie?

POETA

Ty dzisiaj jesteś szczęśliwą,
panno młoda - zaproś gości
tych, którym gdzie złe wciórności
dopiekają - którym źle -
których bieda, Piekło dręczy,
których duch się strachem męczy,
a do wyzwoleństwa się rwie.

PANNA MŁODA

I po cóż te z Piekła duchy?

POETA

Niechaj przyjdą na podsłuchy,
na Wesele, gdzie muzyka...

PANNA MŁODA

A to mi pon zabił ćwika;
kaz się tylo luda zmieści?

POETA

Muzyka ich chwilę popieści;
duch taki chwilę przystanie,
a potem, jako dym, znika.

PANNA MŁODA

Pon cosi trzy po trzy bają;
może się inksi poznają,
o co chodzi - ot, mój mąż.

Scena XXXVIII

POETA, PANNA MŁODA, PAN MŁODY

POETA

Ach! pan młody! - ty pan młody!
Słuchaj, przecie ty poeta
i ty dzisiaj sprawiasz Gody!

PAN MŁODY

Ja szczęśliwy, do gospody
sprosiłbym tu cały świat:
takim rad, takim rad.

POETA

Zaprośże tego chochoła;
tam za oknem skrył się w sad.

PAN MŁODY

Cha cha cha - cha cha cha,
przyjdź, chochole,
na Wesele,
zapraszam cię ja, pan młody,
wraz na gody
do gospody!

PANNA MŁODA

Jest na tyle jeść i pić,
mozes sobie z nami kpić!

PAN MŁODY

Dla nas samych dość za wiele;
przyjdź, chochole,
na Wesele!

PANNA MŁODA

Przyjdze, przyjdze, jak mos wole!

POETA

Cha cha cha...

PANNA MŁODA

Cha, cha, cha!
Skoro północ zacznie bić,
do nas tu na izbę przydź.

PAN MŁODY

Cha cha cha!

POETA

Cha cha cha...

PANNA MŁODA

Cy on nos tyz posłucha,
bo to głucho psiajucha.

PAN MŁODY

Sprowadź jeszcze, kogo chcesz,
ciesz się z nami,
ciesz Godami!

PANNA MŁODA

Ciesz się, ciesz!

PAN MŁODY

Cha cha cha,
czy on nas też posłucha - ?

WESELE - STANISŁAW WYSPIAŃSKI - AKT II

(Świeczniki pogaszone; na stole mała lampka kuchenna).

Scena I

GOSPODYNI, ISIA

GOSPODYNI

Trza rozbirać dzieci spać,
już północno godzina.

ISIA

Mnie się nie chce spać,
pokil bedom grać,
a tamte dziecka śpiom,
niech se lezom, tak jak som.

GOSPODYNI

Chodź tu zaraz.

ISIA

Matusiu,
jesce ino w kółko raz;
przyjrze im sie z komina.

GOSPODYNI

Nie bedzies kcieć jutro wstać;
z łózka trzeba wyganiać,
a do łózka trzeba gnać.

ISIA

Nie, nie póde, matusiu,
zaroz bedom cepiny,
muse widzieć cepiny,
matusieńku, matusiu,
ino dziś, ino dziś.

GOSPODYNI

Ocy ci sie przymykają,
ślipki ci sie mruzom.

ISIA

Chciałabym być duzom:
jak cepiny przypinają,
jak druhny słuzom.

GOSPODYNI

A przynieś tu lampe haw,
pozakołysz dziecko,
dobrze mi sie spraw,
to pódzies w kółecko.


Scena II

GOSPODYNI, ISIA, KLIMINA

KLIMINA

(w drugiej izbie)
Juz cepiny, juz cepiny,
podciez tam, podciez juz,
na męzatki szyćkie mus.
(Obiedwie zaświecają małe łojówki i z płonącymi świeczkami w rękach idą ku Weselu, gdzie się odbywają czepiny. Po ich odejściu chwilę Isia sama bawi się rozkręcaniem i przykręcaniem lampki i patrzy we światło. Północ bije na zegarze w izbie).


Scena III

ISIA, CHOCHOŁ

CHOCHOŁ

I
Kto mnie wołał
czego chciał ?
zebrałem się,
w com ta miał:
jestem, jestem
na Wesele,
przyjedzie tu
gości wiele,
żeby ino wicher wiał.
II
Co się w duszy komu gra,
co kto w swoich widzi snach:
czy to grzech,
czy to śmiech,
czy to kapcan, czy to pan,
na Wesele przyjdzie w tan.

ISIA

Aj, aj, aj ? aj, aj, aj,
a cóz to za śmieć?!

CHOCHOŁ

Tatusiowi powiadaj,
że tu gości będzie miał,
jako chciał, jako chciał.

ISIA

A ty mi się przepadaj,
śmieciu jakiś, chochole,
huś ha, na pole!

CHOCHOŁ

Tatusiowi powiadaj...

ISIA

Huś ha, na pole,
głupi śmieciu, chochole!

CHOCHOŁ

Szepnij w ucho mamusie...

ISIA

Wynocha, paralusie!

CHOCHOŁ

Kto mnie wołał,
czego chciał...

ISIA

A, słomiany nygusie,
wynocha, paralusie!

CHOCHOŁ

Ubrałem się, w com ta miał,
sam twój tatuś na mnie wdział,
bo się bał, bo się bał,
jak jesienny wicher dął,
zaś bym zwiądł, róży krzak,
a tak, tak, a tak, tak,
skądże bym ja sam to wziął...

ISIA

Idź precz, idź precz, na pole,
huś ha, hulaj, chochole!

CHOCHOŁ

Kto mnie wołał,
czego chciał,
. . . . . . . . . . . . . . . .


Scena IV

MARYSIA, WOJTEK

MARYSIA

Odpocznijze haw, Wojtecku,
bo i jo tańcem zmęcona.

WOJTEK

O mojaś ty, serce, zona,
moja duszo, tak mi smutno
o ciebie - idź ta ku muzyce,
hulaj...

MARYSIA

Tak se ta znów nie zyce,
żebym wystoć nie mogła
przy tobie.

WOJTEK

Nagle mi się zawróciło w głowie,
jakby twoje to wesele było,
(nuci)
"ale nie nase, Marysiu,
ale nie nase..."

MARYSIA

Podź hań, przy dzieciach se siądź,
pośpij, zaśpisz bolenie.

WOJTEK

W głowie mi sie zamrocyło,
inom ku muzyce wszed,
i tak mi sie uwidziło,
że lazom koło nos cienie...

MARYSIA

Czarno figura po ścienie
ze światła - o, patrzajże sie,
widzis, jak po wszyćkim goni - ?

WOJTEK

(nuci)
"Pilnuj, parobku, koni,
pon ci dziewuche zgoni..."
Przystaw gęby, żonisiu.

MARYSIA

Smęcisz czego - ?

WOJTEK

Marysiu!
(Gdy oboje idą do alkierza w głębi, Marysia zabiera lampkę ze stołu. Izba pozostaje ciemna - tylko alkierz oświetlony i od weselnych drzwi smuga światła).


Scena V

MARYSIA, WIDMO

WIDMO

Miałem ci być poślubiony,
moja ślubna ty.

MARYSIA

Bywałeś mój narzeczony,
przyrzekałeś mi.

WIDMO

Byłaś dla mnie słońce złote,
w moim domku zimno mnie.

MARYSIA

Mróz jakisi od wos wionie,
zimnem ubiór dmie.

WIDMO

Ogniem, żarem lico płonie,
zaś krew w tobie wre.

MARYSIA

Miałam ci być poślubiona
i mój ślubny ty.

WIDMO

Maryś, Maryś, narzeczona,
długie moje sny.

MARYSIA

Ka ty mieszkasz, kaś ty jest?
Jechałeś do obcych miest,
czekałam cie długo, długo
i nie doczekałam sie.
Kaś ty jest, kajś ty jest,
gdzie ty mieszkasz, gdzie?

WIDMO

Goniłem do różnych miest,
rozhulaniec, pędziwiatr,
ażem gdziesi w ziemię wpad,
gdzie mnie toczy gad.

MARYSIA

O mój Boze, Boze mój,
to juz ciebie tocy gad.

WIDMO

Zwabiło mnie echo z Tatr,
otom jest, otom jest,
zwabiły mnie głosy z chat,
do myśli mi przyszedł gest
przypomnieć się z dawnych lat;
domek mój, podobnoś grób,
nie jestem wymagający,
przeszedłem niejedną z prób,
ale żebym ja był trup,
nie wierz, Maryś, bo to kłam;
żywie Duch, żywie Duch,
wytężyłem cały słuch,
zwabiły mnie głosy z chat.

MARYSIA

Ka twój grób, ka twój grób?
Pono gdziesi za daleko,
nie dobiegnie, nie doleci...
(Ona przesłania oczy ręką, on zaś jej, nagły, dłoń odrywa).

WIDMO

Łzy mnie palą, łzy mnie pieką,
licho bierz grób mój,
otom jest, otom twój;
czy pamiętasz jeszcze dzień;
jak nas gruszy cienił cień,
tu w tym sadzie, na zieleni,
śród połednia, śród promieni,
przy mnie stałaś: w dłoni dłoń - ?

MARYSIA

Dawno, dawno, tyle lat.

WIDMO

Skłońże ku mnie główkę, skłoń.

MARYSIA

Hańśmy stoli w dłoni dłoń -
szedł od ciebie swat.

WIDMO

Dawno, dawno, tyle lat.

MARYSIA

Miałabym tylo wesele,
co jak dziś, jak to dziś.

WIDMO

Potańcujmy raz dokoła,
potem zaś znów mus mnie iść

MARYSIA

Som tu twoi przyjaciele,
ostań chwile.

WIDMO

Raz dokoła,
- - - - - - - - - - - - -
potem to już mus mnie iść:
mus mnie woła, mus mnie woła.

MARYSIA

Ano dziś nasze wesele;
raz dokoła, raz dokoła.

WIDMO

Taki smutek idzie z czoła...

MARYSIA

Takie zimno wieje z ust...

WIDMO

Przytul mnie do twoich chust,
przytul mnie do piersi, rąk...

MARYSIA

Nie chytaj sie moich wstąg,
taki wieje trupi ciąg.

WIDMO

Kochaj...!

MARYSIA

Precz, nie sięgaj lic

WIDMO

Nie broń mi się - nic to, nic...

MARYSIA

Zimnem dołu wieje strój,
ty nie mój, ty nie mój!

WIDMO

Mus mnie woła, mus mnie woła,
raz dokoła...

MARYSIA

Stój, ach, stój!

Scena VI

MARYSIA, WOJTEK

WOJTEK

Maryś - jakoześ ty blado - ?

MARYSIA

To światła sie takie kładą
po twarzy...

WOJTEK

Trzęsiesz się cała.

MARYSIA

Uchyliłam drzwi i stamtąd powiała
jakaś zawieja - to nic -

WOJTEK

A to znów czerwoność do lic
przyszła -

MARYSIA

Z twojego patrzenia;
przytul mnie Wojtecku, do siebie,
wole ciebie, wole ciebie.

WOJTEK

(nuci)
"Pójdze, Maryś, po niewoli
na mój jeden zagon roli".


Scena VII

STAŃCZYK, DZIENNIKARZ

STAŃCZYK

(idąc)
Ktoś się za mną włóczy wciąż.

DZIENNIKARZ

Ktoś przede mną ciągle stąpa.

STAŃCZYK

(już był usiadł)
Domek mały, chata skąpa:
Polska, swoi, własne łzy,
własne trwogi, zbrodnie, sny,
własne brudy, podłość, kłam;
znam, zanadto dobrze znam.

DZIENNIKARZ

Zacz kto - ?

STAŃCZYK

Błazen.

DZIENNIKARZ

(poznając)
Wielki mąż!

STAŃCZYK

Wielki, bo w błazeńskiej szacie;
wielki, bo wam z oczu zszedł,
błaznów coraz więcej macie,
nieomal błazeńskie wiece;
Salve, bracie!

DZIENNIKARZ

Ojcze, Salve!
Szereg dobrych błaznów zrzedł,
przywdziewamy szarą barwę;
koncept narodowy gaśnie;
gasną coraz te pochodnie,
które do hajduków ręku
przywiązane żarem płoną.
Skapały, zżarły się świece,
a że do rąk przytroczone,
więc jeszcze palą się ręce,
w tę samą zaklęte stronę. -
Trzeba by do służby narodu
błaznów całego zastępu;
palą się hajduki w męce,
z własnego bolu się śmieją;
gasną świece narodowe,
okropne rzeczy się dzieją,
śmiechem i szyderstwem biegu
obudzić, ośmielić zdolne
serce spodlone, niewolne,
które naszą krew zaprawia.

STAŃCZYK

A wolicie spać - -

DZIENNIKARZ

To jedno!
Usypiam duszę mą biedną
i usypiam brata mego;
wszystko jedno, wszystko jedno,
tyle złego, co dobrego,
okropne rzeczy się dzieją.
Patrzeć na przebiegi zdarzeń -
dalekie, dalekie od marzeń,
tak odległe od wszystkiego,
co było wielkie w kraju;
że wszystko, co było, przepadło,
bezpowrotnie w mroku zbladło:
to bajki o trzecim Maju!
Matkę do trumny się kładło,
siostry i rodzinę całą;
ksiądz pokropił i poświęcił,
grabarze gruz przywalili;
epigonów co zostało,
na stypie się weselili
wesołością, co przeklina;
w pijaństwie duszę zabili,
a nie mogli zabić serca.
Zostało serce, co woła,
spłakane u bram kościoła,
skrwawione u wrót świątyni
i jeszcze w męce okrutnej,
w czułej litości rozrzutnej
samo siebie wini.

STAŃCZYK

Asan jako spowiedź czyni,
spowiedź, widzę, cudzych grzechów;
Acan się zalewa łzami,
duszę krwawi, serce krwawi;
ale znać z Acana mowy,
że jest - tak - przeciętnie zdrowy;
jutro humor się naprawi. -
Gotów mi płakać najrzewniej,
rozczulać się cudzych grzechów,
u bliskiego widzieć tramy,
zbrodnie, brudy, grzechy, plamy
i za swojego bliskiego
uczynić publiczną spowiedź. -
A! doprawdy! warte śmiechów -
może jeszcze rozgrzeszenie
wziąć kapłańskie z cudzych zbrodni - ?

DZIENNIKARZ

Wina ojca idzie w syna;
niegodnych synowie niegodni;
ten przeklina, ów przeklina -
ród pamięta, brat pamięta,
kto te pozakładał pęta
i że ręka, co przeklęta,
była swoja. - Rozbrat wieczny
duszy z ciałem, ciała z duszą;
w nim się słabi kruszą -
miecz do walki obosieczny -
myśmy słabi. - Wielkość gniecie,
przekleństwo nosi na grzbiecie:
zbrodnie nosi, czarne kiry,
szatę krwawą Dejaniry;
Wielkość: Zbrodnia; Małość: podła -
Jakaż nasza dzisiaj Wola?!
Czarodziejska dłoń ogrodła
nasze pola.

STAŃCZYK

Łzy ze źródła!
Tyle żalów o nieswoje!?
A cóż tobie niepokoje
tych, co w grobach leżą?
Myślisz - że się trupy odświeżą
strojem i nową odzieżą -
a ty z trupami pod rękę
będziesz szedł na Ucztę-mękę
i jako potrawy żuł,
czym się tylko kiejś kto truł;
wsączał w siebie i pił,
czym tylko kto gdzie gnił;
czy to ma być twoja krew?!

DZIENNIKARZ

Moja krew, moja krew -
czy ja wiem - okrzyk mew,
gdy gonią ponad skały,
okrzyk mew osmętniały,
żałośliwy, straszny,
gdy od brzegu odbiegły daleko.
Morze ciche, strop się chmurzy,
ale burza i orkan daleko
Tylko głuchość i pustka bezmierna -
a tu skrzydła rozchwiane do lotu,
nie pragną, nie pragną powrotu
i wiedzą, że tam, gdzie dążą,
wylądu szukać daremno;
przekleństwu swojemu wierne,
lecą - i nie śmieją ustać,
aż krew do ust pocznie chlustać
ze znużenia - wtedy padną,
łzą nie pożegnane żadną,
bo śmierć ulga, ulga zgon.

STAŃCZYK

Zaśpiewałeś kruczy ton;
tobież tylko dzwoni w głuszy
pogrzebowych jęków dzwon?
- - - - - - - - - - - - - - -
A słyszałżeś kiedy, z wieży
jak dźwięczy i śpiewa On?

DZIENNIKARZ

Zygmunt, Zygmunt...

STAŃCZYK

Dzwon królewski: -
Siedziałem u królewskich stóp,
królewski za mną dwór:
synaczek i kilka cór,
Włoszka - a wielki chór
kleru zawodził hymny; -
a dzwon wschodził.
Patrzali wszyscy w górę,
a dzwon wschodził -
zawisnął u szczytów
i z wyżyn się rozdzwonił:
głos leciał, polatał,
kołysał się górnie,
wysoko, podchmurnie -
a tłum się wielki pokłonił.
Pojrzałem na króla,
a król się zapłonił...
Dzwon dzwonił
- - - - - - - - - -- -

DZIENNIKARZ

A toć on nam tętni dziś,
jak grzebiemy, kto nam drogi;
zwołuje nas, każąc iść
posłuchać kościelnych szumów,
w wielkim zamęcie rozumów,
w wielkim modlitew rozjęku,
On pan, ten dzwon królewski,
nie ustający w brzęku,
o pękniętym sercu:
nasz ton. - Nad przepaścią stoję
i nie znam, gdzie drogi moje.

STAŃCZYK

Byś serce moje rozkroił,
nic w nim nie najdziesz inszego,
jako te niepokoje:
sromota, sromota, wstyd,
palący wstyd;
jakoweś Fata nas pędzą
w przepaść -

DZIENNIKARZ

Ty Wid!

STAŃCZYK

Ja Wstyd!!
Piekło wiem gorsze niż Dante,
piekło żywe.

DZIENNIKARZ

Żyję w Piekle!,

STAŃCZYK

Społem w przepaść!

DZIENNIKARZ

Społeczeństwo!
Oto tortury najsroższe,
śmiech, błazeństwo -
to my duchy najuboższe.?
"Społem" to jest malowanka,
"społem" to duma panka,
"społem" to jest chłopskie "w pysk","
"społem" to papuzia kochanka,
próżność, nadczłowieczeństwo _
i przy tym to maleństwo:
serce pęknione, co krwawi.

STAŃCZYK

Asan prawi -
jako najwalniejsi gębacze,
odrośl od tych samych pni
z moich dni.

DZIENNIKARZ

Wolałbym już stokroć razy
policzone dni
niż ten bieg, bieg. pęd, gonitwa
ku przepaści, otchłani, zawrotom:
Ach, kresu, ach, kresu lotom
Stacza się sercowa bitwa,
opadam coraz na głazy,
mrze na ustach modlitwa,
ach, kresu, ach, kresu lotom! -
Niechby się raz wszystko spali,
zetrze się, na proch się zsypie,
jak kolumny, na gruz się rozwali,
byśmy padli potruci
jadami w pogrzebowej stypie;
niechajby się raz wszystko spali,
i te nasze polskie posty
dusz do polskich świętych,
i te nasze tęczowe mosty
czułości nad pustką rozpiętych,
malowanki Częstochowskie
w koronach - i wszystkie Wiary! -
Nieszczęścia wołam!!

STAŃCZYK

Puszczyku...

DZIENNIKARZ

Może by Nieszczęście nareście
dobyło nam z piersi krzyku,
krzyku, co by był nasz,
z tego pokolenia. -
Ach, Sumienia, Sumienia!
Już było tych prawd bez liku
dla nas - Prawdy czy Fraszki -?,
Stoimy u polskich granic,
a mamy obecność za nic,
od talentów zawisłe igraszki.

STAŃCZYK

Puszczyku!
Zgrałeś się przy zielonym stoliku
czy z kobietami w gorączce
opętałeś duszę mdłością
i w tej momentu palączce
oślep gnasz we własne próchno.
A gdy na nie wichry dmuchną,
rozleci się zgasłe próchno,
zamurują się otchłanie
i krzyk, i jęk, i wołanie
zda ci się błazeństwem duszy,
które nikogo nie skruszy,
które zeżre siebie samo,
a trzewia mu gniciem cuchną. -
Znam ja, co jest serce targać
gwoźdźmi, co się w serce wbiły,
biczem własne smagać ciało,
plwać na zbrodnie, lżyć złej woli,
ale Świętości nie szargać,
bo trza, żeby święte były,
ale Świętości nie szargać:
to boli.

DZIENNIKARZ

Tragediante...

STAŃCZYK

Commediante,
dla ciebie błazeńska laska.

DZIENNIKARZ

Piastujesz ją, piastun stary;
znasz tylko: status quo ante;
błazeństwo z tobą się zrosło.

STAŃCZYK

Oto naści twoje wiosło:
błądzący w odmętów powodzi,
masz tu kaduceus polski,
mąć nim wodę, mąć.

DZIENNIKARZ

Fatum nas w obłędy wodzi:
u rozstajnych dróg zły Duch!
Tu moje rozstajne drogi;
ty mój Duch-zły - demon, Szatan;
błazeństwem ja z tobą zbratan,
byłem ci duszą poswatan,
nim dusza stała się trup; -
a teraz mi pachnie grób,
czuję trąd.

STAŃCZYK

Naści; rządź!
Masz tu kaduceus polski,
mąć nim wodę, mąć.

DZIENNIKARZ

Nie chcę żadnych więcej prób.
Serce miałem kiedyś młode,
porwałeś mi serce młode,
wlałeś jad goryczny w krew.
Nie widzę, nie widzę dróg,
zaćmił mi się Bóg...

STAŃCZYK

Fata pędzą, pędzą Fata ?
Wielkość ? Nicość ? pusty dzwon,
serce strute ?
uderzyłeś błazna ton:
moją nutę.
Kłam sercu, nikt nie zrozumie,
hasaj w tłumie!
Masz tu kaduceus, chwyć!
Rządź!
Mąć nim wodę, mąć!
Na Wesele! Na Wesele!
Idź!
Mąć tę narodową kadź,
serce truj, głowę trać!
Na Wesele! Na Wesele!
Staj na czele!!!


Scena VIII

DZIENNIKARZ, POETA

DZIENNIKARZ

Może z mętów się dobędzie człowieka;
może minie palączka i głód;
ot, kaleka ja, ot, ja kaleka:
każdy dzień piekielny trud.
Młodości - wyrwi mię z cieśni,
oplatają mnie grzyby i pleśni;
o Młodości, jakożeś daleko,
a to jeszcze wczora, prawie wczora...

POETA

Cóżeś tak się rozżalił, rozpalił,
czy cię jakie przemieniły cuda?

DZIENNIKARZ

A przeszedł tu koło mnie cień,
cień goryczy pełen wielkoluda
i ostawił mi laseczkę kaduczą.

POETA

Nie przeczę, że rozmyślania uczą,
ale cóż tak sobie żalisz serce?

DZIENNIKARZ

Och, w okropnej jestem poniewierce;
po torturach mię duchowych włóczą,
więżą mnie konwenansowe szpangi:
oto droga utarta do rangi,
a ja gardzę, ja gardzę, ja plwam
na to wszystko, ze serca szczerego -
i nie zdołam rozerwać obroży,
a wstrętów coraz się mnoży
i cokolwiek słyszę, to mnie draźni.
Przyjaźń farsą, Litość: kłam,
a słyszę, że gadają o przyjaźni.
Miłość farsą -
słyszę wkoło półszepty miłości.
Kłamstwo Szczerość, a widzę tu gości
i muzyki słyszę swoje, polskie, nasze,
i po ścianach złożone pałasze,
obrazeczki, sceny narodowe.
To mnie draźni i męczy, i boli:
Czy my mamy prawo do czego?!!
Czy my mamy jakie prawo żyć...?
My, motyle i świerszcze w niewoli,
puchnąć poczniemy i tyć
z trucizny, którą nas leczą.
I tę naszą dolę kaleczą
widzieć i trupem gnić...

POETA

Rozżaliłeś się, działa muzyka,
to się koło widzeń zamyka
i działa na nerwy.

DZIENNIKARZ

Na nerwy !?
Na nerwy działa te, na te sieci,
które mają duszę w uwięzi,
że gdy tak mi grają bez przerwy,
zdało mi się, że moja dusza
ze mnie wyszła i koło mnie świeci.

POETA

Zdawało ci się - sam mówisz przez to,
że o jedno złudzenie więcej.

DZIENNIKARZ

Poezjo! - tyś to jest spokojną sjestą;
chcesz mnie uśpić, znieczulić, zniewolić,
byle słówka nie wyrzec goręcej.
Ach, nie ukrywaj - nie udawaj,
ty sameś w ogniu - to maska
ten pozorny spokój - to kłam.
A! ta muzyka tak brzęczy,
jak z ula dzwonienie pszczół -
a my jak szerszenie:
to mi się rzuca do garła
ta duża wesołość narodowa,
to mi się rozszerza głowa
szumem, gwarnością, zawrotem
i nawet mi jest wstrętny ból.

POETA

Daj rękę.

DZIENNIKARZ

Ech, daj mi pokój -
wyjdę za próg - jak wieje od pól...
Powietrza, powietrza!...

POETA

Daj dłoń...

DZIENNIKARZ

Daj mi spokój!


Scena IX

POETA, RYCERZ

POETA

Otwarła się toń!
Upomina się o swoje Umarła.
Szumem, gwarnością, zawrotem
idzie ku nam z powrotem;
jakaś Przemoc wrotom grobu się wydarła,
oto, słyszę, woła:

RYCERZ

Daj dłoń!!

POETA

Puszczaj!

RYCERZ

Ty mój!

POETA

Puszczaj!

RYCERZ

Ty mój!!

POETA

Żelazem owita ręka,
żelazem zakryta skroń.

RYCERZ

Zbieraj się, skrzydlaty ptaku,
nędzarzu, na koń, na koń,
przepadnie przekleństwo, męka!

POETA

Co mówisz, okropne widziadło,
na koń? - gdzie - ? jak?
Żelazna twoja dzwoni szczęka,
żelazna więzi mnie ręka.

RYCERZ

Na koń, zbudź się, ty żak,
ty lecieć masz jak ptak!
Bioręć w pętle.

POETA

Na arkan mnie wiąże.

RYCERZ

Poznasz, ktom jest, gdy zaciążę -
ty więzień mój, mnie służ;
biorę przemocą. Ja Moc:
za mną, przede mną
ognia kurz;
po drogach, po których lecę,
drzewa się palą jak świece,
ciskają się błyskawice,
jak lecę, Duch:
wytężaj, wytężaj słuch!

POETA

Puszczaj, przepadaj w Noc -
o, ręce, ręce martwieją...

RYCERZ

Ty mój!

POETA

Precz. -

RYCERZ

Słysz grom...

POETA

Zatrząsnął się cały dom...

RYCERZ

A czy wiesz, czym ty masz być,
o czym tobie marzyć, śnić-.

POETA

Sen, marzenie, mara, wid.

RYCERZ

Jutro dzień, przede dniem świt!
Wiesz ty, czym ty mogłeś być-

POETA

Słowo, Widmo gończe!

RYCERZ

Zwiastun!!

POETA

Głos jak marzeń moich piastun;
Rycerz, Widmo, urojenie
przyoblekło szatę żywą.

RYCERZ

Krwi, krwi pragnę, krwawe żniwo!
Wracam do dom w noc szczęśliwą,
w noc ponurych wichrów łkań.
Niosę dań, orężną dań.

POETA

Wracasz do dom ze snów, z dali...

RYCERZ

Z dali, hen z zaświatów, z prochów.-
Przeszedłem ogień, co pali,
przeszedłem zapady lochów.
Ścigam, gonię, moc roztrwonię.
Niosę dań, orężną dań.

POETA

W noc ponurych wichrów łkań
wstajesz z lochów, z prochów, skał...

RYCERZ

Na głos mój ty będziesz drżał:
Grunwald, miecze, król Jagiełło!
Hajno się po zbrojach cięło,
a wichr wył i dął, i wiał;
stosy trupów, stosy ciał,
a krew rzeką płynie, rzeką!
Tam to jest!! Olbrzymów dzieło;
Witołd, Zawisza, Jagiełło,
tam to jest!! - Z pobojowiska
zbroica się w skibach przebłyska,
żelezce, połamane groty,
drzewce powbijane do ciał,
z trupów zapora, z trupów wał,
rycerski zgotowiony stos:
Ofiarnica -
tam leć - tam chodź, tam leć!!!
brać z tej zbrojowni zbroje,
kopije, miecz i szczyt
i stać tam wśród krwi,
aż na ogromny głos
bladością się powlecze świt,
a ciała wstaną,
a zbroje wzejdą
i pochwycą kopije, i przejdą!!!
Spiesz, tam leżą stosy ciał;
przeparłem trumniska wieko,
czas, bym wstał, czas, bym wstał.

POETA

Łzy mnie pieką, łzy mnie pieką,
czymże bym ja tam być miał.

RYCERZ

Niosę dań, orężny szał.

POETA

Dech twój zimny, dech grobowy...

RYCERZ

Patrzaj w twarz, patrz mi w twarz,
ślubuj duszę, duszę dasz.

POETA

Za przyłbicą pustość, proch;
w oczach twoich czarny loch,
za przyłbicą Noc;
zbroja głuchym jękiem brzękła.

RYCERZ

Miecz, miecz, siła nieulękła;
patrzaj w twarz, patrzaj w twarz;
ty mnie znasz.

POETA

Ktoś jest?

RYCERZ

Moc.

POETA

- - Przyłbicę wznieś!

RYCERZ

Rękę daj.

POETA

Duszę weź.

RYCERZ

Patrz!!

POETA

Śmierć - - - Noc!

Scena X

POETA, PAN MŁODY

POETA

Potęga, wieczysta Potęga,
Moc nieprzeparta!!

PAN MŁODY

O czym mówisz - ?

POETA

Niedołęga
byłem - a dzieła to mitręga
próżna - mgła nic niewarta.
Teraz naraz się koło mnie zapaliło
i gorę - i piersi się palą;
zdaje mi się, że słyszę gdzieś górą,
jak skały sie padają
i w otchłań z łoskotem się walą.

PAN MŁODY

Będziesz sonet pisać czy oktawę?

POETA

Nie - przewiduję inszą zabawę;
poczułem na szyi arkan -
Polska to jest wielka rzecz:
podłość odrzucić precz,
wypisać świętą sprawę
na tarczy, jako ideę, godło
i orle skrzydła przyprawić,
husarskie skrzydlate szelki
założyć,
a już wstanie któryś wielki,
już wstanie jakiś polski święty.

PAN MŁODY

Zajmujące.

POETA

Ty tematem zajęty.

PAN MŁODY

Myślałżeś ty co więcej
niż poemat?

POETA

Może ja to myślę goręcej
i w tej chwili to jeszcze się pali -
jeszcze -- a jutro się zawali
w gruz ten pożarny gmach.
A! chciałbym wstąpić w to Piekło.
Ach!

PAN MŁODY

Rozpalony.

POETA

Piekło żywe
w tej chacie, w zaklętym dworze:
Piekło gorze!

PAN MŁODY

A to coże?!


Scena XI

PAN MŁODY, HETMAN, CHÓR

CHÓR

Hej, panie, panie Branecki,
nie żałuj grosika, nie żałuj,
pocałuj się z nami, pocałuj,
nie żałuj dukacika, nie żałuj,
dajże go nam z tej kieski!

HETMAN

Ha, szatańce, sztab moskieski,
znajcie pana, bierzcie złoto,
nie stoję ja pan o złoto;
piekielna mnie dziś gospoda:
hulaj dusza, z wami zgoda.

CHÓR

Hulaj dusza, z nami w zgodzie,
potańcujemy w gospodzie;
pocałuj się z nami, pocałuj,
nie żałujta, hetmanie, kieski,
braliśta pieniążek moskieski,
hej, hetmanie, hetmanie Branecki!

HETMAN

Bierzcie złoto, pali złoto.

CHÓR

Pali pieniążek moskieski?

HETMAN

Piekielna mnie dziś gospoda:
diabły moją piją krew;
szarpają mi pierś, plecyska,
psy zjawiska, łby ogniska;
szarpają, sięgają trzew!

PAN MŁODY

Wojewoda! Wojewoda!

HETMAN

Puszczajcie, litości!

PAN MŁODY

Jezu!!


Scena XII

PAN MŁODY, HETMAN

HETMAN

Ha, przepadli kędyś diabli,
ktoś się doli ulitował;
rana jeno straszna boli - -
puste żale, mnie nie szkoda,
bo ja pan, piekielny pan,
drwię z serdecznych ran.
Setkę lat przez puszczę gnam,
przez bór gonię, gęsty las,
przez ugory, łąki, błoń -
upałami bije skroń,
młotami serce wali,
ogień wnętrzności pali - - -
Każ muzyce dla mnie grać,
mnie na Piekło stać.
Ja pan, ćwierć kraju mam w ręku,
a jak kto po cichuteńku
powie "Jezus" - ja wolny na chwilę,
powietrzem się zasilę:
odetchnąłem piersią całą;
bierz ty, ile złota zostało,
patrz, oto niecki,
diabli mi to kazali nieść;
co noc tak świeżych nasypią,
a sztabowi, czerńcy przeklęci,
krzyczą za mną: panie Branecki,
nie żałuj; - krew moją chlipią - -
Masz!

PAN MŁODY

Hetmaniłeś ty, hetmanie,
chocia byłeś łotr,
i sam król był tobie kmotr;
przewodziłeś, przewodziłeś,
a my dzisiaj w psiej niewoli:
nie hetmany, strzęp, łachmany, gruz;
duszę ziębi mróz;
ciebie ogień, ogień pali -
przecz już nic nas nie ocali,
ani król, ani ból,
ani żale, ni płakanie,
hej, hetmanie, hej hetmanie - -
dzisiaj to mój dzień miłości...

HETMAN

Czepiłeś się chamskiej dziewki?!
Polska to wszystko hołota,
tylko im złota;
trza było do bękartów Carycy
iść smalić cholewki:
byłać ta we mnie cnota.
Asan mi tu Polski nie żałuj,
jesteś szlachcic, to się z nami pocałuj,
jesteś wolny!

PAN MŁODY

Bierz cię diabli.

HETMAN

Gębuj, widzęś nie przy szabli.


Scena XIII

PAN MŁODY, HETMAN, CHÓR

HETMAN

Ścigają psy, kąsają psy.

CHÓR

Przeklęty ty, przeklęty ty.

HETMAN

Sursum corda, serce żreją -
serce mi wyjmują z trzew.

CHÓR

Zaprzedałeś kraj, ty lew;
złotem pysk ci zaleją!
Złoty pan, weselny pan,
pójdźże w tan, pójdźże w tan!

HETMAN

Złoto pali, złoto war;
sursum corda, wiwat Car!

CHÓR

Lejcie mu do pyska żar,
sięgajcie mu dłońmi trzew.

HETMAN

Piją krew, żłopają krew,
cielsko drą po kawale!

CHÓR

Złoty pan, weselny pan,
pójdźże w tan, dalej w tan:
na Weselu hula Śmierć,
garniec pereł, złota ćwierć,
zaprzedałeś Czortu kraj.

HETMAN

Żłopią krew Czarty Moskale,
sursum corda, wiwat Car!

CHÓR

Huś ha, huś - haj go, haj!
Pójdźże w tan, dalej w tan!
Złoty pan! weselny pan!


Scena XIV

PAN MŁODY, DZIAD

PAN MŁODY

Tyle się przewlekło mar
z okropnym śmiechem Piekła...

DZIAD

Cóż wam to? cóż wam to?
Czy was panna młoda urzekła?

PAN MŁODY

Oj, tu Diabły, ze samego Piekła,
włóczyły przede mną człowieka,
ach, powietrza, tchu...

DZIAD

Cóż pon ucieka?


Scena XV

DZIAD, UPIÓR

DZIAD

(za Panem Młodym)
Miałem rzec, cosi miałem rzec:
Szczęść Boże przy weselu.

UPIÓR

Przyjacielu, przyjacielu...

DZIAD

Kto! ty we krwi! precz, piekielny!

UPIÓR

Ja weselny, ja weselny,
dajcie, bracie, kubeł wody:
ręce myć, gębe myć,
chce mi się tu na Weselu
żyć, hulać, pić.

DZIAD

Precz, przeklęty, precz, przeklęty.

UPIÓR

Dajcie, bracie, kubeł wody:
gębe myć, ręce myć...

DZIAD

Krew na sukniach, krew na włosach...

UPIÓR

Nie pyskuj, nie powtarzaj. - -
Już, już wiedzą o tym w niebiosach.
(nuci)
"A stało się to w Zapusty".

DZIAD

Precz, przeklęty, precz, przeklęty.

UPIÓR

Jeno ty nie przeklinaj usty,
boś brat - drżyj! ja Szela!!
Przyszedłem tu do Wesela,
bo byłem ich ojcom kat,
a dzisiaj ja jestem swat!!
Umyje się, wystroje się.
Dajcie, bracie, kubeł wody:
ręce myć, gębe myć,
suknie prać - nie będzie znać;
chce mi się tu na Weselu
żyć, hulać, pić - ?
jeno ta plama na czole...

DZIAD

Cholera!

UPIÓR

Zaraza, grób.

DZIAD

Precz, precz, ty trup!

UPIÓR

Widzisz, w orderach chodzę.

DZIAD

O! plamy na podłodze od nóg.

UPIÓR

To krew, obmyję próg,
dajcie ino, bracie, wody,
kubeł wody - gębe myć,
suknie prać - nie bedzie znać.

DZIAD

Przeklęty! Maryjo, strać!

UPIÓR

Gadu, gadu, stary dziadu,
trza się do roboty brać;
kubeł wody, gębe myć,
nie bede próżno stać,
na Wesele, na Wesele,
podź tańcować, bośma brać
. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .


Scena XVI

KASPER, KASIA, JASIEK

JASIEK

Kasiu -

KASPER

Kasiu -

KASIA

Cóz ta, Jasiu?

JASIEK

Bo to widzis, Kasiu, że to -
tak mnie ciągnie bez pół.

KASPER

Pódź, Kasicko, ku mnie, cosi
mom ci sepnonć.

KASIA

Co, że co - ?

KASPER

Radź, co z nami - ?

KASIA

Kiej na ogrodzie rosi.

KASPER

Kiejbyśmy byli sami!...

JASIEK

Kasper - idze pod stodołę.

KASIA

Po co? - Idze ty.

KASPER

Wis, bracie,
idź ty pirwy - namość słome.

KASIA

Przyjdziewa.

JASIEK

Cóz sie trzymacie,
lgnies do niego- ?

KASPER

To sie zeń.

JASIEK

Do zeniacki pirsy leń,
a wpół chyci, zwyobraco.

KASPER

Jest ta Kasie chycić za co.

JASIEK

Juz bym do wos nic nie cuł -
ino ciągnie mnie bez pół.

KASIA

Przynieś wódki.

KASPER

Naści grosz.

JASIEK

Zaros, juści racje mos,
lece!


Scena XVII

KASPER, KASIA

KASIA

Powiedziałam tak na hece.

KASPER

Kasiu, dyć to k'sobie miło
byśwa poszli spolnie ka.

KASIA

Na ogrodzie sie zrosiło -
jak kces gęby, na -

KASPER

Ino by najmilej było
k'sobie, Kasiu, byle ka.

KASIA

Juści, miło, Kaspruś - co?
k'sobie ?

KASPER

Ano -

KASIA

Juści...

KASPER

Zaś.

KASIA

Spełzła mi się wstązka kaś -

KASPER

Wstązka od gorseta?

KASIA

Nie ta,
przewiązka spodnicki.

KASPER

Kabyśwa pośli, Kasicko,
mojeś ty palące policko.
(nuci)
"Ino mi się nie broń dziś,
jutro mozes sobie iść".


Scena XVIII

KASPER, KASIA, NOS

NOS

(z flaszką i kieliszkiem)
W twoje ręce.

KASPER

Podziękować.

NOS

A dej Kasię pocałować.

KASPER

W twoje ręce!

KASIA

Podziękować!

NOS

A teraz pocałuj z woli.

KASIA

Ej ta, cóz to ? ?

NOS

Nie zaboli ?
Kasiu, dziwcze, co za dąs,
i on, i ja gołowąs;
chcesz go, to ci go nie bronię;
niedobrze ci w tej koronie.

KASIA

Pódzies pon, patrzcie go,
ledwo przysed, juz by kcioł.

NOS

Adie, druhna, jak nie, to nie.

KASPER

Cało flaszke bestia schloł.


Scena XIX

PANNA MŁODA, PAN MŁODY

PANNA MŁODA

Och, mójeśty, juz nie mogç tańcować,
a tańce, nie chciałabym żałować
jutro, że dzisiaj nie dosyć,
jak dzisiaj, że nie dość wczora,
ażem osłabła, aż prawie chora,
ino, że mi nie trza doktora,
ino tańca -

PAN MŁODY

Jak paciorki różańca,
taniec jeden, jak drugi
jednaki,
a łańcuch taneczny długi,
do rana, a od rana do nocy

PANNA MŁODA

Pokiel starcy piecywa i kołocy,
hulać, hulać w kółecko, tańcować...

PAN MŁODY

A pocałuj, bo będziesz żałować.

PANNA MŁODA

Tak ci mnie to granie tkliwi -

PAN MŁODY

Poczekaj, będziemy szczęśliwi -

PANNA MŁODA

Mój ty Boże - !

PAN MŁODY

W jakim dworze;
postawimy se dwór modrzewiowy,
brzózek przed oknami posadzę.

PANNA MŁODA

Brzoza straśnie sybko pusco,
het ściany we trzy roki ocieni.

PAN MŁODY

Będziemy se siedzieć w zieleni,
będziemy se siedzieć w maju,
we kwitnącym sadzie.

PANNA MŁODA

W paradzie.

PAN MŁODY

(nuci)
"A jak będzie słońce i pogoda,
słońce i pogoda..."

PANNA MŁODA

(nuci)
"Pójdziemy se razem do ogroda -
bedziemy se fijołecki smykać..."


Scena XX

DZIENNIKARZ, ZOSIA

ZOSIA

Ach!

DZIENNIKARZ

Aa ! -

ZOSIA

Bardzo ciemno.

DZIENNIKARZ

Nie widno.

ZOSIA

Zmęczonam, wciąż w kółko, w kółko...

DZIENNIKARZ

I cóż? chłopy pani nie brzydną?

ZOSIA

Nie wiem - nie; - patrzę na ludzi
jak na przeróżnych ludzi.

DZIENNIKARZ

A tak się serduszko budzi.

ZOSIA

Patrzę i usypiam serce;
to ładne - to bardzo górne,
ale z tego co? - ja czuję,
muru głową nie przewiercę,
a jak widzę w lichej poniewierce
rzeczy górne i piękne, i czułe,
to mnie boli.

DZIENNIKARZ

A ten ból przechodzi.

ZOSIA

A pan ma swoją bibułę,
żeby ból każdy przeszedł.

DZIENNIKARZ

Epidemia.

ZOSIA

Pan nie wierzy, co nie przewidziane?
A wie pan, ojczyzna to chemia;
serce, jak się czego uczepi,
to dynamit.

DZIENNIKARZ

Coraz lepiéj,
jeszcze jeden taniec w kółko,
a edukacja skończona.

ZOSIA

Nie byłabym ja chłopu żona;
nikt mnie w śluby nie poprosi -
ale myślę, panie redaktorze,
że tam w tej wiejskiej komorze,
w półblasku kuchennej lampy,
że tam mój taniec coś znaczy.

DZiENNIKARZ

Gdy sama to pani uznać raczy... -

ZOSIA

Pan skąd się tu bierze?

DZIENNIKARZ

Ja się patrzę, lubię i nie wierzę,
za to wierzę w panią.

ZOSIA

Za co?

DZIENNIKARZ

Za tę minkę, oczy, gest.

ZOSIA

Podobam się?

DZIENNIKARZ

W tym coś jest.


Scena XXI

POETA, RACHEL

POETA

To pani, o, proszę wejść.

RACHEL

Idę za panem jak cień;
pan się może śmiać,
ale mnie się wymarzyło,
że się tu zaczyna coś dziać - ?

POETA

Może - a w tej chwili na dworze
pani mi się z dala pokazała,
jak płomieniste widziadło.

RACHEL

Byłam w ten szal owita cała
i w świetle ode drzwi, ot tak.

POETA

Noc nasze przeinacza widzenia.

RACHEL

Ja prawie że jestem w trwodze -
a wie pan, że się zwróciłam w drodze;
bo mi w poprzek ścieżki przeszła
jakaś osoba...

POETA

To są ludowe baśnie.

RACHEL

Chodzą hałaśnie
w huczącym wichrze; pan widzi,
jaki się huragan zrywa,
jak świszczy i drzewa szamoce -

POETA

Zatrząsł szybami; - patrz pani,
czego nie dostrzegam w ogrodzie...

RACHEL

Tak bardzo ciemno...

POETA

Ktoś wyrwał krzew różany.

RACHEL

Czy ten, co był w słomę odziany?

POETA

No ten chochoł.

RACHEL

Ktoś połamał? -
a myśmy, cośmy to chcieli
z nim - ?

POETA

Myśmy lecieli
na lep poezji - i teraz
dwór się od poezji trzęsie;
odbywa się wielkie darcie
piór wszelijakiego drobiu:
grunwaldzkie duchowe starcie,
lecą pióra orle, pawie, gęsie,
wnet ujrzymy husarię i króla;
zatrzęsło się tu ze wszech jak do ula.

RACHEL

W powietrzu atmosferyczna zmiana:
chata stała się rozkochana
w polskości - właściwa skala:
żar, co się duchem udziela,
co się na powietrzu spala
jak garść lnu.

POETA

Dawno nie miałem snu,
jak ten wieczór, jak ta noc.

RACHEL

Przedziwna, przedziwna Moc,
te potęgi walczące, ten wiatr,
jakieś prastare siły.

POETA

Hen z Tatr
przylatują ku mnie przypomnienia!
Skrzydeł! - nad ten las z kamienia
ulecieć - w górę -

RACHEL

Na szczyty!

POETA

Walküra!

RACHEL

Dzisiejsze sny,
po tej nocy nieprzespanej,
będą cudne - bo oczy patrzące
stały się figurami ludne,
które się niełatwo zatrzeć dadzą.

POETA

Chodźmy patrzeć !


Scena XXII

GOSPODARZ, KUBA

KUBA

Jakiś pon, jakiś pon
zsiadają z siwka w podwórzu;
koń ogromniec...

GOSPODARZ

Weźcie konia
razem ze Staszkiem ku szopie;
podrzućcie co żryć.

KUBA

A pon musi wielgi być:
ubiory na nim czerwone,
siwa broda a lira u siodła,
jak te dziady z Kalwaryje,
co nosą lire u pasa.
Niech pon wyjdą w sień.

GOSPODARZ

Bania się z gośćmi rozbiła
w ten weselny dzień;
kogóż ta ciekawość przywiodła?
Latarkę zaświć! -

KUBA

Jak zyje,
jeszczem takiego Polaka
nie ujzoł -

GOSPODARZ

Bo żyjesz mało;
jeszcze duża takich Polaków ostało,
co są piękni.

KUBA

A kaz się to wszyćko kryje? -
O, zaroz będzie latarka,
ino się przypiece siarka.


Scena XXIII

GOSPODARZ, GOSPODYNI, KUBA

GOSPODARZ

Słyszysz, ponoś ktoś w gościne,
jakiś jakby wielki gość...

GOSPODYNI

Tu drzwi zawrzes - tam se gwarzcie,
jo już mom tych tańców dość;
a cóż ty mos za tęgom mine,
coś ty jakisik niepewny - ?

GOSPODARZ

Ino, matuś, zaś nie swarzcie -
ja tak dziś przy Weselu rzewny;
jakiś gość nie lada jaki...

GOSPODYNI

Tu drzwi zawrzes, tam se gwarzcie.

GOSPODARZ

Kto to taki, kto to taki - - ?


Scena XXIV

GOSPODARZ, WERNYHORA

WERNYHORA

Sława, panie Włodzimierzu,
zjechałem tu gość.

GOSPODARZ

Spocznij, Wasza Mość;
żona stroi się w alkierzu...

WERNYHORA

Ostań, panie Włodzimierzu.

GOSPODARZ

Żona stroi się w alkierzu;
niespodziany gość,
właśnie była przy pacierzu,
bo się dziecka kładło spać.

WERNYHORA

Niechajże żona w alkierzu...

GOSPODARZ

Bo się dziecka kładło spać;
a ci nie przestają grać:
jak wesele, to wesele,
to nie będą w miejscu stać;
ot, tu żona jest w alkierzu.

WERNYHORA

Niechajże żony w alkierzu,
niechże tańcuje Wesele.
Siądźże, panie Włodzimierzu,
mam Asaństwu nowin wiele:
Pomówimy o Przymierzu.

GOSPODARZ

Ano proszę, bardzo proszę.

WERNYHORA

Siadaj.

GOSPODARZ

Siadam - zacny gość -
bardzo proszę, bardzo proszę;
ceremonii dość.

WERNYHORA

Ja z daleka - hen od kresów,
konia zgnałem.

GOSPODARZ

Podły czas.
A do wszystkich spadłych biesów,
toście tu są pierwszy raz;
któż was zwabił w taki czas?
A do wszystkich spadłych biesów,
żeście tak niespodziewanie
w noc i na to weselisko
zechcieli tu, Ichmość Panie?

WERNYHORA

Z daleka, a miałem blisko
i wybrałem Weselisko,
boście som tu jakoś wraz,
i wybrałem Ichmość Mości
dom, gdzie ludzie sercem prości.

GOSPODARZ

Wasza Mość mieliście blisko
serceście zobligowali -
myśmy sobie prości - mali.

WERNYHORA

Z daleka, a miałem blisko;
ledwom wymienił nazwisko,
a zaraz mi pokazali
tacy chłopcy, rześcy, mali.

GOSPODARZ

Co to u nich serce z miską;
przybieżali, powiadali,
Czego nie zjęzykowali:
że pan stary, że Dziad stary,
że Dziad z lirą, brodą siwą...

WERNYHORA

Ot, dziadzisko z siwą brodą.
Dawnoż było w duszy młodo;
żeście sobie prości, mali,
toście wielkich krzywd nie znali.-
Chudobę macie szczęśliwą.

GOSPODARZ

A ot, takie złote żniwo,
złote pola - pokoszone -
Wszystko błoto - zadyszczone; -
sady ciche - kwitną, rodzą,
jedne z drugich same wschodzą:
złote żniwo, serce z miską;
nie trzeba szukać daleko,
kiedy było jakoś blisko.
Pokażę waćpanu żonę.

WERNYHORA

Złote żniwo, serce złote:
jeszcze u was w duszy młodo,
żeście sobie prości, mali,
toście wielkich krzywd nie znali. -
Może żona ma robotę - ?

GOSPODARZ

Żona stroi się w alkierzu,
chce się wydać urodziwa,
że to gość niespodziewany,
każe zaraz podać piwa.

WERNYHORA

Zostaw, panie Włodzimierzu,
że to chwila osobliwa...

GOSPODARZ

Lepiej gwarzy się przy szklenie,
że to z drogi, tyle błoto;
lepiej gada się przy wenie.

WERNYHORA

Kiej się nie rozchodzi o to;
że to chwila osobliwa,
możemy na osobności
porozmawiać.

GOSPODARZ

Słucham Mości;
a to chwila osobliwa.
Wolnoć spytać o nazwisko... - ?

WERNYHORA

Nie poznałeś - ?

GOSPODARZ

Ktoś mi znany,
ktoś serdeczny, ktoś kochany,
ktoś, co groźny - dawny, stary,
jak wiek cały...

WERNYHORA

Dawnej wiary.

GOSPODARZ

Ktoś mi znany, niespodziany...

WERNYHORA

Przypominasz krwawe łuny
i jęk dzwonów, i pioruny,
i rzeź krwawą, krwawe rzeki - - ?

GOSPODARZ

A sen, sen jakiś daleki,
jeszcze w uszach mam te dzwony -
mieszają weselne grajki:
jakieś stare dumy, bajki.

WERNYHORA

Jeszcze w uszach mam te dzwony
ponad ich weselne grajki:
jęk posępny, jęk męczony,
tyle krwi rzezanych ciał;
ja tam był, przy trupach stał;
jeszcze w uszach mam te dzwony.
Patrzyłem się na lud święty,
jako upadał przeklęty,
przekleństwami potępiony:
kiedy ojce klną na synów,
kiedy syny przeklną ojce,
takie jęczące ogrojce,
łez krwawiących, łez serdecznych
słyszałem w tych głosach wiecznych:
w głosach dzwonów jęk szalony -
jeszcze w uszach mam te dzwony.

GOSPODARZ

Dawne czasy - dawne wieki,
a sen, sen jakiś daleki,
jęki przygłuszają grajki;
jakieś stare dumy, bajki.

WERNYHORA

Ja stałem w pożarnej łunie
na siwym, na siwym rumaku,
czekając Bożego znaku.
Za mną piorun po piorunie
bije z chmur, przez niebo łyska.

GOSPODARZ

Rzecz daleka - taka bliska,
ktoś mi znany, niespodziany;
ktoś, o którym jeszcze wczora
tylko we śnie, tylko w marze:
Pan-Dziad z lirą...

WERNYHORA

Wernyhora.

GOSPODARZ

Pan-Dziad z lirą - Wernyhora!
Wy mnie znany - spodziewany,
Wy, o którym jeszcze wczora
tylko we śnié, tylko w marze:
jak owi dawni mocarze,
Wy na koniu, siwym koniu,
poprzed dom mój, z wieścią.

WERNYHORA

Słowem!

GOSPODARZ

Wy ze Słowem - Wy ze Słowem!

WERNYHORA

Ja z Rozkazem.

GOSPODARZ

Rozkaz-Słowo! - -
Dawno serce już gotowo
tem wezwaniem piorunowem.

WERNYHORA

Słowo-Rozkaz, Rozkaz-Słowo;
dla serca serce gotowo.
Słuchaj, panie Włodzimierzu:
oto chwila osobliwa,
pomówimy o Przymierzu.

GOSPODARZ

To jak ze snu prawda żywa,
chwila dziwnie osobliwa.
Jakiż rozkaz?

WERNYHORA

Trzy zlecenia.

GOSPODARZ

Chwila dziwnie osobliwa:
żem niejako jest wezwany.

WERNYHORA

Roześlesz wici przed świtem,
powołasz gromadzkie stany.

GOSPODARZ

To jak ze snu prawda żywa;
prawie że są wszyscy społem
u mnie przez to weselisko.

WERNYHORA

Ma być jawne, co jest krytem;
co dalekie było - blisko.
Dziś u Waści weselisko;
prawie że są wszyscy społem;
roześlesz wici przed świtem;
niech jadą we cztery strony.

GOSPODARZ

Porozsełam konno gońce,
roześlę wici przed świtem;
zaraz się poradzę żony -
ona swoim chłopskim sprytem...

WERNYHORA

Niech jadą we cztery strony!
Bądź gotów, nim wstanie słońce.
Skoro porozsełasz gońce,
zgromadzisz lud przed kościołem,
jak są zdrowi, prości, mali;
ażeby godność poznali,
Bogiem powitasz ich kołem,
a wtedy przykaż im ciszą,
niech żaden brzeszczot nie szczęknie,
a skoro rzesza uklęknie,
niech wszyscy natężą słuch:
czy tętentu nie posłyszą
od Krakowskiego gościńca - ?

GOSPODARZ

Wytężam, wytężam słuch.

WERNYHORA

Ja wiem, żeś jest Asan zuch - -
Od Krakowskiego gościńca
czy tętentu nie posłyszą,
czy już jadę z Archaniołem - ?

GOSPODARZ

Wytężam, wytężam słuch -
choćby i największy zuch,
jak to, co to, rozpoczęcie - -  ?

WERNYHORA

Słuchać ślepo, wierzyć święcie;
ja wiem, żeś jest Asan zuch.

GOSPODARZ

Ja mam stanąć przed kościołem?
to jak we śnie prawda żywa.
Któż mnie darzy tym zaszczytem;
któż śle ku mnie dawne gońce:
chwila dziwno osobliwa.

WERNYHORA

Bądź gotów, nim wstanie Słońce.

GOSPODARZ

Wstaną kosy w słońca świcie;
będę gotów!

WERNYHORA

Przysiąż Słowo.

GOSPODARZ

Rzekłem.

WERNYHORA

Przysiąż.

GOSPODARZ

Rośnie życie.
Czyli marą Wy widmową,
czyliś Waść jest upiór grobów,
czy ty próchno, czy ty czarem,
żeś ze słowem przyszedł starem,
żeś na mnie użył sposobów
i co we mnie tajemnicą,
ty mówisz, jak rzecz prawdziwą;
jako żywo, jako żywo - !

WERNYHORA

Mówię Słowo - rzecz prawdziwą;
chwila, chwila osobliwa:
wybrałem dziś weselisko,
twój dworek, dróżkę, zagrodę. -
Słyszysz, jaki wicher wyje!
Słyszysz, wielki deszcz się pluszcze!
Słyszysz, chrzęszczą wielkie drzewa
i jako trzaskają kuszcze:
to tam moja drużba śpiewa,
tysiąc koni grudy bije
ze złotymi podkowami!

GOSPODARZ

Jezus, zmiłuj się nad nami - - !

WERNYHORA

Leć kto pierwszy do Warszawy
z chorągwią i hufcem sprawy,
z ryngrafem Bogarodzicy;
kto zwoła sejmowe stany,
kto na sejmie się pojawi
Sam w stolicy - ten nas zbawi!

GOSPODARZ

Jako żywo, jako żywo;
Waść mi takie dziwa prawi,
i to jako rzecz prawdziwą.

WERNYHORA

Wszystko święte, wszystko żywo;
z daleka, a miałem blisko;
wybrałem twój dom, zagrodę
i wybrałem Weselisko:
Waszmość rękę miej szczęśliwą:
Daję Waści złoty róg.

GOSPODARZ

Złoty róg.

WERNYHORA

Możesz nim powołać chór.

GOSPODARZ

Bratni zbór.

WERNYHORA

Na jego rycerny głos
spotężni się Duch,
podejmie Los.
Daję w twoje ręce róg.

GOSPODARZ

Dziękuj Bóg.

WERNYHORA

Waść masz porozsełać wici,
lud zgromadzić przed kaplicą.

GOSPODARZ

Jutro ? - skoro się zgromadzą?
mają radzić ? - co uradzą?

WERNYHORA

Jutro: wielką tajemnicą,
jutro skoro się zgromadzą,
niech nie radzą, nic nie radzą,
jednoś niechaj w ciszy staną.
Jutro wielką tajemnicą.
A ty wstawszy bardzo rano,
skoro zejdzie pierwsze słońce,
ku drogom natężaj słuch.

GOSPODARZ

Jutro?!

WERNYHORA

Jutro!!!

GOSPODARZ

Wszelki duch!!!


Scena XXV

GOSPODARZ, GOSPODYNI

GOSPODARZ

Żono, słuchaj no, żonisia,
podź no, Hanuś!

GOSPODYNI

Cóz takiego?!

GOSPODARZ

Osobliwy ten dzień dzisia,
tyle naraz wiem nowego.

GOSPODYNI

A złego co, cy dobrego?

GOSPODARZ

A wiesz, mama, tyle tego,
że mi w głowie huczy, szumi;
kto zrozumi, kto zrozumi?

GOSPODYNI

Cóz takiego, cóz takiego?
możeś chory, któż ten stary?

GOSPODARZ

Kto ten stary: - Wernyhora;
jeno nie mów to nikomu,
to ci mówię po kryjomu,
i on był tu w tajemnicy.

GOSPODYNI

Ka już posed - -  ?

GOSPODARZ

Precz odjechał,
bardzo ważne mówił rzeczy:
trza się zbierać.

GOSPODYNI

A co tobie?

GOSPODARZ

Trza się zbierać, pasy, torby,
moja flinta, pistolety
i te szable wezmę obie - - !

GOSPODYNI

O Jezusie, jakieś borby
po nocy, gdziez to, cóż znowu - -  ?

GOSPODARZ

Mam być gotów.

GOSPODYNI

Gwałtu, rety !
Ledwo stoisz, jesteś chory.

GOSPODARZ

Zaraz konno jechać muszę.

GOSPODYNI

Jeszcze spadniesz ka do rowu...

GOSPODARZ

Poprzysiągłem się na duszę;
konno muszę - -  !

GOSPODYNI

Cary, zmory;
jakaś siła?!

GOSPODARZ

Od tej pory
żyć zaczniemy - coś wielkiego!

GOSPODYNI

Chowaj Boże czego złego.

GOSPODARZ

Z daleka jechał, miał blisko;
goniec, zwiastun, Wernyhora!
Tam! już jakaś wielka Zgoda.
Z daleka jechał, miał blisko -
koniec i początek Sprawy.
Kazał. - Słowo. Słuchać muszę,
zaprzysiągłem się na duszę.
Jego siła mnie urzekła:
Duch narodu!

GOSPODYNI

Widmo z Piekła!
gwałtu, rety, jesteś chory,
cosi, gdziesi, kajsi, ktosi - ?
piłeś duza.

GOSPODARZ

Duch ponosi!


Scena XXVI

GOSPODARZ, JASIEK

GOSPODARZ

Jasiek!!

JASIEK

Pon co!?

GOSPODARZ

Sam tu!

JASIEK

Juści!

GOSPODARZ

Siodłać koniá, dosiądź szkapy,
pojedziesz zwoływać chłopy!

JASIEK

Jechać, teraz, trzeba - -  ?

GOSPODARZ

Musi!

JASIEK

Zagubię się w tej celuści,
wszędy straszne błotne chlapy.

GOSPODARZ

Aleś Jasiek, co przeleci!

JASIEK

Konia se odwiąze z szopy!

GOSPODARZ

Musi! Ważne rzeczy.

JASIEK

Nasza?

GOSPODARZ

Przeleć, przeleć w cztery strony;
pukaj w okna, zakrzycz "musi";
niech tu staną przede świtem,
niech tu staną przed kaplicą
chłopy z ostrzem rozmaitem.

JASIEK

Chłopy z kosą - dobra nasza!

GOSPODARZ

Dobędzie się i pałasza:

JASIEK

Ze pon wojak - dobra nasza!

GOSPODARZ

Dobra nasza!

JASIEK

Lece duchem!

GOSPODARZ

Tajemnica!

JASIEK

Chłopy z kosą!
Same wichry mnie poniosą!

GOSPODARZ

Niech przed świtem staną.

JASIEK

Musi!!

GOSPODARZ

A nie słuchaj, choć czart kusi,
jeno prosto.

JASIEK

Swego nosa.

GOSPODARZ

Nim na wrzosy padnie rosa,
zanim ptaki zaświergocą...

JASIEK

Lecę duchem.

GOSPODARZ

A leć z mocą!

JASIEK

Hej!

GOSPODARZ

(wręcza Jaśkowi złoty róg, który otrzymał był od Wernyhory)
Masz w łapę, to jest dar.

JASIEK

Szczyre złoto, cóż to ?

GOSPODARZ

Czar!
Owiń se o szyję sznur
i dzierż mocno cięgiem róg.
Bacuj u rozstajnych dróg,
by cię jaki czart nie zmóg.
Nie chylaj się nigdzie po nic,
ino leć.

JASIEK

Do samych granic!

GOSPODARZ

Wróć, nim trzeci pieje kur;
wrócisz, to se staniesz tu;
wtedy zadmij tęgo w róg,
to się taki wzmoże Duch,
jaki nie był od lat stu -
bo wszyscy wytężą słuch.
Ino nie zgub, bo róg złoty,
bo go zseła Jasny Bóg.

JASIEK

Wolę goreć w Piekle poty.

GOSPODARZ

Bez tego złotego dźwięku
Wniwecz pójdzie cały ruch.

JASIEK

Opasę sie.

GOSPODARZ

Nie szarp w ręku!

JASIEK

Hajże - !

GOSPODARZ

Leć, krakowski zuch!

JASIEK

(który był wybiegł, wraca, chylając się za czapką, porzuconą na podłodze)
Moja copka z pawim piórem.

GOSPODARZ

Stawaj tu przed trzecim kurem.


Scena XXVII

GOSPODARZ, STASZEK

STASZEK

Cy pon słyszą, co sie dzioło:
teraz sie tak wicher wzdon,
jak odjechał stary pon.

GOSPODARZ

Toś ty przywodził starego,
tego pana w delii, w pąsach?

STASZEK

Kiela tego, tela tego,
złote iskry miał na wąsach,
a ta delijo pąsowa,
to jak ogień, jak płomieniec,
a koń diabeł, czart, odmieniec.

GOSPODARZ

Koń siwy, czaprakiem kryty,
czaprak tkany, rozmaity.

STASZEK

U siodła pistolców dwoje.

GOSPODARZ

I lira przez siodło zwisła.

STASZEK

Wszystko jakbyście widzieli...

GOSPODARZ

Gdziesi, kiedyś coś widziałem...

STASZEK

Przy samiuśkim koniu stałem;
szkapa jak ogonem świsła -
skąd ta u niej tako siła -
to pysk Kubie osmaliła.

GOSPODARZ

Kuba strzymał ?

STASZEK

A, psiawiara,
nijak strzymać się nie dała,
ino het ogonem prała,
żeśmy oba sie chycili
uzdek - aż i dosiadł Stary.

GOSPODARZ

Siadł, pojechał -

STASZEK

A cy cary,
koń - jak ony nań sie zwalił,
jakby wągle w nim rozpalił:
ogniem piernół, ogniem łysnął,
jak się naroz bez płot cisnął,
mnie i Kubie pysk osmalił.

GOSPODARZ

A wszelki duch Pana Boga:
na zegarze po północku.

STASZEK

Została zguba u proga...

GOSPODARZ

Zguba!?

STASZEK

(podaje Gospodarzowi złotą podkowę)
Na!

GOSPODARZ

Złota podkowa - !

STASZEK

Błyskotała sie na błocku.

GOSPODARZ

Wymowniejsze niźli słowa:
znak widoczny, oczywisty,
że zawitał gość ognisty
na stepowym siwym koniu,
z lirą dzwoniącą u siodła:
orły, kosy, szable, godła!


Scena XXVIII

GOSPODARZ, GOSPODYNI, STASZEK

GOSPODARZ

Patrzaj, Hanuś!

GOSPODYNI

Scęście w ręku!

GOSPODARZ

Szczęście, szczęście znalezione.

GOSPODYNI

Ka?

GOSPODARZ

Pod progiem na przysieniu;
szczęście w ręku.

GOSPODYNI

Cała złota,
a mistyrna tyz robota.
Któż to zgubił ? - Schować trzeba.

GOSPODARZ

Zwołać ludzi - spadło z nieba;
trza pokazać zgromadzeniu.


Scena XXIX

GOSPODARZ, GOSPODYNI

GOSPODYNI

Ni ma cego - Scęście w ręku;
tego z ręki się nie zbywa,
w tajemnicy się ukrywa,
światom się nie przekazuje:
Scęście swoje sie szanuje!

GOSPODARZ

Złota!

GOSPODYNI

Prawda.

GOSPODARZ

Rzuć do skrzyni!
Prawdziwieś do ręki wzięła;
szczęście swoje się szanuje,
czyli Piekła dar, czy z Nieba -
aleć jensze szczęście moje.

GOSPODYNI

Cóz ty godos, ja sie boje.

GOSPODARZ

A boś jeszcze nie pojęła:
skończyć nędzę - zacząć dzieła.

GOSPODYNI

Jakie dzieła, co za dzieła ?
cózem to ja nie pojęła ?

GOSPODARZ

Orły, kosy, szable, godła,
pany, chłopy, chłopy, pany:
cały świat zaczarowany,
wszystko była maska podła:
chłopy, pany, pany, chłopy,
szable, godła, herby, kosy,
aż na głowie wstają włosy,
wszystko była podła maska
farbiona - jak do obrazka:
cały świat zaczarowany.

GOSPODYNI

A cóż tobie, cy gorącka ?

GOSPODARZ

Snuło się to jak gorączka,
jak gorączka na wulkanie,
jak szumienie na organie:
takie figury w koronie,
tacy pyszni szlachta w herbie,
pałace, zamczyska, wille,
tabunami gnane konie,
sześciu paradników w tyle:
hulaj dusza bez kontusza
z animuszem, hulaj dusza!!
ani zbili pan w koronie,
że stoimy gdzieś na szczerbie,
ani zbili szlachta w herbie,
ani zbili chłop przy roli,
czy tam kogo gdzie co boli:
wół przy roli, świnia w ganku -
hulajże, panie kochanku.

GOSPODYNI

Połóżże sie, boś pijany.

GOSPODARZ

Świat pijany, świat pijany,
cały świat zaczarowany - -
puść mnie, ja mam jechać, muszę,
poprzysiągłem się na duszę.

GOSPODYNI

Gwałtu, rety!!!


Scena XXX

GOSPODARZ, GOSPODYNI, GOŚCIE Z MIASTA

WSZYSCY

Co się dzieje??
Co się stało?

GOSPODYNI

Ot, szaleje!

GOSPODARZ

Wy a wy - co wy jesteście:
wy się wynudzicie w mieście,
to się wam do wsi zachciało:
tam wam mało, tu wam mało,
a ot, co z nas pozostało:
lalki, szopka, podłe maski,
farbowany fałsz, obrazki;
niegdyś, gdzieś tam, tęgie pyski
i do szabli, i do miski;
kiedyś, gdzieś tam, tęgie dusze,
półwariackie animusze:
kogoś zbawiać, kogoś siekać;
dzisiaj nie ma na co czekać.
Nastrój? macie ot nastroje:
w pysk wam mówię litość moję
(pluje).

WESELE - STANISŁAW WYSPIAŃSKI - AKT III

Scena I

GOSPODARZ

(Chodzi tam i sam; zatrzaskując zamyka to jedne, to drugie drzwi, które ktoś od zewnątrz otworzy; wreszcie znużony położył się na zestawionych krzesłach, drzemiący. Pokój jest ciemny).
(Wszystko już odtąd mówione półgłosem).


Scena II

GOSPODARZ, POETA, NOS, PAN MŁODY, GOSPODYNI, PANNA MŁODA

POETA

Spił sie, no!

GOSPODARZ

Zwyczajna rzecz:
powinien mieć polski łeb
i do szabli, i do szklanki
- a tymczasem usnął kiep.

NOS

Do szklanki i do kochanki -
- chociaż nie - chociaż nie; -
rzecz mi się inaczej widzi,
coś mnie tak pod sercem rwie,
może z tego będzie co; -
Wino, wódka - to nie to,
czynnik główny:... miecz.

GOSPODARZ

Miecz - miecz, czynnik główny miecz.

POETA

Dziwna rzecz - dziwna rzecz;
połóżcie go spać.

PAN MŁODY

Szarpie sie.

NOS

Widzi mi się, jestem w lesie;
uciekają drzewa precz...

PAN MŁODY

Czy cię nudzi-

NOS

Wszystko nudzi,
wszystko mi się przykrzy już;
koło serca mi się studzi,
odleciał mnie Anioł stróż;
ino mi się widzi las
i te drzewa lecą precz:
wszystko hula: has, has, has.

PANA MŁODA

To sie spił.

POETA

Ciekawa rzecz.

GOSPODARZ

Wszystko zawsze jest ciekawe,
wszystko interesujące.

PAN MŁODY

Własny ton muzyka duszy;
ton, przez który dusza krzyczy.

POETA

Ciszej - czegoś sobie życzy.

NOS

Kapkę wina, w gardle suszy.

POETA

Masz -

NOS

(do Poety)
Znam, znam: evviva l'arte
życie nasze nic niewarte:
kult Bachusa i Astarte.
Ha! trza znosić Fata, Los,
konsekwentnie próżny trzos;
o Wielkościach darmo śnić,
trzeba żyć, trzeba żyć. -
Bonaparte, ten miał nos.

GOSPODARZ

(ze swego miejsca)
Gdzieżeś ty się tak uwinoł,
ledwo drugi dzień wesela,
jużeś powalony z nóg.

NOS

Chciałem, żebym w tłumie zginął,
żeby się tak zniwelować,
zanurzyć się po szczyt głowy,
w ten świat zdrowy;
indywidualność zdusić,
do prostoty się przymusić,
ale cóż, kiedy natura
rozśpiewała moją duszę;
mimo żem chciał się pogłębić,
na plan pierwszy wstąpić muszę -
czuję! psiakrew, serce czuję...

POETA

Nie żarty, choroba serca;
po cóż pijesz-

PAN MŁODY

Niebezpieczno,
ach, to już prawie szaleństwo.

GOSPODARZ

(mrucząc)
...A jednak i to... męczeństwo:
żyć z tą pustką w duszy wieczną.

NOS

Piję, piję, bo ja muszę,
bo jak piję, to mnie kłuje;
wtedy w piersi serce czuję,
strasznie wiele odgaduję:
tak po polsku coś miarkuję - -
szumi las, huczy las:
has, has, has.
Chopin gdyby jeszcze żył,
toby pił -
has, has, has,
szumi las, huczy las.

POETA

Połóżże się na kanapie,
jak się wyśpisz, pójdziesz w tan.

NOS

Tańcowałem z Morawianką,
nikt jej nie chciał w taniec brać,
przecie mnie na litość stać:
ona chłopka, a ja pan,
jak się prześpię, niech poczeka.

GOSPODARZ

(majacząc)
Sen - sen: - niech poczeka tam;...
długa droga i daleka,
jedzie drogą wielki pan...

POETA

(do brata)
Coś się marzy - - -

GOSPODARZ

I ja śpiący:

GOSPODYNI

(do męża)
Podź na łóżko, zgotowione.

GOSPODARZ

Nie - zostanę tu w fotelu.
(ku Nosowi)
He, dobranoc, przyjacielu,
tych prawdziwych już niewielu.

NOS

(układa się na sofie; do Pana Młodego)
Całowałem Morawiankę,
a trzymałem flaszkę w łapie;
flaszka mi się przechyliła
i czuję, że wino kapie;
szkoda wina; - w tym przyczyna,
że trzymałem flaszkę w łapie;
chciałem wyjąć korek, a tu
korek coraz na spód idzie;
myślę sobie, daj go katu,
wyciągnę korek na włos,
na włos długi Morawianki,
a ona poszła po szklanki;
no, ale się jakoś stało,
że wypiłem flaszkę całą
i... musiałem wypić włos!
i to mnie tak rozmarzyło,
żem się kochać począł naraz -
chcę całować drugi raz
i tutaj nowy ambaras,
bom runął jak, jak - jak głaz.

PAN MŁODY

Pamiętaj na drugi raz:
wprzód całować, potem pić.

POETA

Wprzódy zmarnieć, potem żyć.

GOSPODYNI

A podźcie juz, niechze śpiom.

NOS

Tom te rom tom, tom, tom, tom...

PANA MŁODA

Ostawcie ich, podźcie już.

POETA

Ciekawy stan takich dusz.

PAN MŁODY

My jeno znamy połowę
o sobie - któż resztę wie - - ?

POETA

Gdzie to człowiek chadza w śnie:
straszno tam, tutaj źle;
prawie co dzień myślę o tem:
jak to długo może trwać -?

NOS

Na ten temat myślę co dzień;
jak się wyśpię, powiem mowę -
chce mi się okrutnie spać,
najlepiej na ten temat śpie.

PAN MŁODY

Całe ciało zlane potem.

POETA

Trza mu suknie insze wdziać:

NOS

Wieczność - czy tak rozumiecie -?
Nieskończoność - hej, gdzieś, hej -
ty mi, panno, wina lej;
spłyniem, inni po nas przyjdą.

GOSPODARZ

Czy oni już raz stąd wyjdą!
Nie tłuczcie się - ruszaj tam,
chcę mieć spokój, chcę być sam.

NOS

Spłyniem, inni po nas przyjdą;
uciekajcie, kysz, a kysz -
aprés nous le déluge.
(Nos zasypia na sofie, Gospodarz na fotelu i krzesłach i tak już śpiący obaj pozostają).


Scena III

CZEPIEC, MUZYKANT

(we drzwiach weselnych)

CZEPIEC

Durny gajdusie,
piniądze tobyś chcioł brać-!

MUZYKANT

Nie gawędźcie, gospodorzu,
połóżcie się spać;
niech se potańcują inni.

CZEPIEC

Psiekwie - mieście grać powinni;
to mnie kazujecie lezeć,
jagem wom zesypoł piniądze. -
Patrzyć! - jak wom pyski spiere.
Bedziecie czy nie bedziecie grać -?

MUZYKANT

Nie gawędźcie, gospodorzu,
połóżcie się spać;
niech se potańcują inni.

CZEPIEC

Psiekwie - mieście grać powinni.

MUZYKANT

Szóstke-ście dali,
juześmy wom przegrali;
niech se potańcują inni.

CZEPIEC

Psiekwie - mieście grać powinni.


Scena IV

CZEPIEC, CZEPCOWA.

CZEPCOWA

Dejze pokój -
cóz ci ta o głupie granie;
zastępujesz ta komu.

CZEPIEC

Następ - jo im sprawie lanie.

CZEPCOWA

Pojdze do dom, boś ochlany.

CZEPIEC

Caf się, babo - jo pijany?
Szuruj do domu!
Skrzypkowie, jo mom rękę silno,
moze wicie - po dobroci.

CZEPCOWA

O cóz to ci, o cóz to ci-

CZEPIEC

Następ, ja im sprawie lonie.

CZEPCOWA

Dejze pokój.

CZEPIEC

Psie gazdonie,
pokil mówie po dobroci.


Scena V

CZEPCOWA, GOSPODYNI.

CZEPCOWA

Was ta śpi.

GOSPODYNI

Mój ta śpi.

CZEPCOWA

Telo z tym Weselem zachodu.

GOSPODYNI

Niech sie ta pocieszom z młodu.

CZEPCOWA

Juści, ino tylecka człowieka,
co się nawesołuje z młodu;
późni ino cięgiem narzeka:
tego szkoda, tego szkoda...

GOSPODYNI

Tak ta, jak ta, jak sie co da.

CZEPCOWA

Ale piknie się odbywo.
Ino to miastowe państwo
patrzy sie, patrzy, a poziwo;
widać to niewyspane cy jakie;
poziwo, a nie odydzie;
widać im się szyćko udało; -
a naprzyjezdzało niemało.

GOSPODYNI

Tylo ozrywki w cały bidzie.


Scena VI

RACHEL, POETA.

RACHEL

Ach, panie, jak to piękna dla pana
chwila - ja panu oddana;
a że to tak przemija
i ani się pan coraz zbliża,
ani ja, bo ja wciąż nieśmiała.

POETA

Pani by tam stała i stała
na tym wichrze...

RACHEL

A, ten pęd; a potem te głosy coraz cichsze,
coraz dalsze - i ta muzyka bliska;
i te wszystkie na sadzie zjawiska,
którem ja widziała -
a że to tak przemija;
że my się rozejdziemy,
że się wzajem zapomniemy,
to jest, pan mnie zapomni,
i jak się Rachel oprzytomni,
to będzie marzyć
i może będzie smutna.

POETA

To będzie pani kontenta,
że myśl tak upornie zajęta.
smutkiem - a Smutek to Piękno.

RACHEL

A jak struny się jakie rozpękną
i zacznie grać ten żal.

POETA

Wtedy pani weźmie szal
i przystanie jak Polymnia w ogrodzie,
i pomyśli - - jaki krój jest w modzie,
jak się ubrać, mając pójść na bal
lub do koncertowych sal,
a tam - to się spotkamy.

RACHEL

No a cóż ten serdeczny żal
i ta na moim czole chmura -?

POETA

A od czegóż jest literatura? - -
to wejdzie w sztukę;
w jakiejkolwiek formie, ale wejdzie:
czy jako sonet, czy liryka,
czy feleton powieści.

RACHEL

A moja muzyka
serca - prawie miłość do pana
najszczersza - - ?

POETA

Ta będzie najszczerzej oddana,
co do wiersza.


Scena VII

HANECZKA, PAN MŁODY.

HANECZKA

Dziękuję ci, panie bratku,
tak mi dobrze było tańcować.

PAN MŁODY

Dobrze, kwiatku-

HANECZKA

Jakem się zaczęła kręcić
tak w kółeczko, tak w kółeczko,
takem i chciała pocałować
drużbę.

PAN MŁODY

Dziecko-!

HANECZKA

No a wy, to sie całujecie
nie jak dzieci.

PAN MŁODY

My jako poeci,
to nam, to niby uchodzi,
to się inaczej rozumie.

HANECZKA

A ja to w sobie zatłumię-
Niechże przecie sie wyszumię
w czułości dla tych Krakusów.

PAN MŁODY

Wszystko dobrze, prócz całusów.

HANECZKA

Całus nie jest żadną stratą.

PAN MŁODY

Drużbowie za głupi na to.

HANECZKA

To tak mówisz na ostatku!

PAN MŁODY

Nie trza, kwiatku!


Scena VIII

POETA, MARYNA.

POETA

Coraz piękniej - pani sama.

MARYNA

Pięknieję w tej samotności;
pan już, widzę, przypiął skrzydła,
pan już upoetyzował chwilę
i dom cały, wesele i gości.

POETA

Tak - już wszelakie straszydła,
cały raj fantastyczności
zimaginowałem żywy.

MARYNA

No i stał się pan szczęśliwy,
miarkując talentu tyle;
a my co - my nie poeci; -
czy nie uważa pan, że nad nas leci
jakaś kaskada czułości,
że się nam na oczach świeci,
jakbyśmy już coś widzieli -?

POETA

Może, to może być,
że staliście się anieli
przez tę noc nie przespaną,
przetańczoną, przegraną - -
a dalej co - ?

MARYNA

Myślę właśnie,
co dalej z anielstwem począć -
że do wozu się koniki zaprzągnie,
my siądziemy - lokaj trzaśnie
z bicza - i wszystko...

POETA

Jak z bicza trzask zgaśnie.

MARYNA

No ale któż
ten ton tak wysoki uciągnie? ?
Tam poza mną, jak stałam
przy skrzypaku - wysłuchałam:
mówili o Polsce chłopi
i mówili wcale rozsądnie i szczerze:
że tego, tamtego trzeba bić,
że się nie trzeba dać, że trzeba jakoś żyć,
że dłużej tak nie może trwać,
i, wie pan - jakoś temu wierzę,
że to było rozsądnie i szczerze.

POETA

Że jakby przyszło do czego...

MARYNA

Kiedy!-

POETA

Bo po co się to ciągle skarżyć biedy:
po co myśleć.

MARYNA

Rzeczywiście, po co -

POETA

A za popędem idąc...

MARYNA

Jak kto! -

POETA

Oni i my - my i oni,
na wyścigi - kto kogo przegoni!

MARYNA

A pan na Pegazie na chmurze.
Mnie się zdaje - że coś jest...

POETA

Tam? !

MARYNA

Tam - tu! - w całej polskiej naturze
przemiana.

POETA

Obserwacja?

MARYNA

Ja wróżę.

POETA

Ach, wierz, pani, i ja też przemieniony,
a jeszcze sobie nie wierzę
i choć wszystko pani mówię szczerze,
to przed sobą prawdę własną kryję
i we mgle jakowejś żyję.
Tyle się podłości i głupoty
koło mnie wlokło jak psów,
czepiało się moich rąk,
czepiało się moich nóg;
z tylum już zawracał dróg
dla mgieł, dla nocy, ciemności!
Oszaleć - bo wszędy czuję
ten ustrój poetyczności
i wszystko we mnie tańcuje:
mgły i smutek, i podłości -
i na skrzydłach mi cięży
ciężar jakby cudzych łez:
ktoś płacze
i łzy się do mojej duszy
czepiły - skrzydeł nie ruszy
mój Duch, bo spętany.
Słyszałem, jakby gdzieś nad nami
w górze, czy u stropów, czy chmur,
ktoś rzewnymi płakał łzami,

MARYNA

Co panu jest, co panu jest,
niech pan idzie ochłonąć na dworze,
na wichrze.

POETA

Tam! tam gorze
jeszcze więcej - tam mnie porywa
ten sad, gdzie drzewa ogromnieją
i ponurość się rodzi straszliwa
z krzewów i pni, i liści - co rdzewieją
w ciemni, jak majaki
spokojnych Słowiańskich Bogów.

MARYNA

- A, prawda się jak oliwa
zbiera; - cóż to pana boli?
myśl - ?

POETA

Ta myśl mnie boli: -
jest ktoś, co mnie wiąże do roli,
i ktoś, co mnie od roli odrywa;
jest ktoś, co mi skrzydła rozwija,
i ktoś, co mi skrzydła pęta;
jest ktoś, co mi oczy zakrywa,
i ktoś, co światło ciska;
jest jakaś ręka święta
i jest dłoń inna, przeklęta;
jest Szczęście, co się ze mną mija,
i Nieszczęście, które mnie tuli.

MARYNA

Że to pan wszystko tak pamięta,
że pan tym wszystkim tak się czuli.


Scena IX

CZEPIEC, KUBA.

CZEPIEC

Pódzies, smyku! pódzies, zdybiu!

KUBA

Dejciez pokój, panie wójcie.

CZEPIEC

Nie kręć się tu pod nogami,
tu starszeństwo ino sami.

KUBA

A jo coś wim i pedziołbym,
żebyście się nie ciskali.

CZEPIEC

Co...?

KUBA

Wy macie pójść kajś z nim.
(tu wskazuje na Gospodarza).

CZEPIEC

(wskazując)
Z tym...

KUBA

(wskazując)
Co śpi.

CZEPIEC

Ka?

KUBA

Na Moskali!

CZEPIEC

Co, ja z nim, z tym, co śpi - - ?!

KUBA

Cyt, jemu się cosik śni;
był u niego jakiś pon,
bary mioł jak chlebny piec.

CZEPIEC

Jakiś bardzo znakomity pon,
jeźli bary mioł jak piec.

KUBA

Zajechał konno w podwórze,
a potem, jak se pogadali
z tym, co śpi - pon Jaśka wzion;
Jasiek zaraz konia spion
i zakrzyknął: bić Moskali!
Myśmy dwa ze Staskiem stali.
Jesce wam i to powtórze,
jak oni tu się zgodali...

CZEPIEC

A ten pon - - ?

KUBA

Gość z Ukrainy,
jakiś okropnie bogaty,
straśnie polskie robił miny.

CZEPIEC

Stary - ?

KUBA

Pono setne laty. -
Mówili o jakisi rzezi, krwi -
że trza objezdzywać dwory;
pon był do szyćkiego skory,
tak się prędziuśko zmówili,
że jak stary już skońcyli,
tośmy ledwo odskocyli
ze Staskiem ode drzwi
i niby to, że trzymomy siwka.

CZEPIEC

Koń był siwy - ?

KUBA

Jak śnig, mliko,
a czaprak pozłocisty.

CZEPIEC

Czy to nie jakosi podrywka,
czy Czart może ze mnie drwi?
Kto go więcej widzioł?

KUBA

Nik.

CZEPIEC

Staszek: bajok, a ty: śpik.

KUBA

Nie wierzycie- - jest podkowa,
bo koń złotem był podkuty;
oddarła sie i jo naloz.

CZEPIEC

Gdzie jest?

KUBA

A oddałem zaroz,
a matuś schowali do skrzynie.

CZEPIEC

Schowali podkowe do skrzyni - ?
nikomu nie pokazali;
jak na dobrom gospodynie,
dobrze - to sie nawet chwali.
Ale Szczęście! - Jo już wim,
trza, żebyśmy poszli z nim.
Słuchaj, Kuba, podź ty ze mną,
bo jest ciemno.
Bedzies świciuł, zbierema się!
(z gestem w stronę Gospodarza)
Czekajcie! Rozmówiewa się!


Scena X

CZEPIEC, DZIAD.

CZEPIEC

(nastąpił we drzwiach na wchodzącego)
A cóżeś za...!

DZIAD

Panie wójcie!

CZEPIEC

Ni mocie ka? W drodze stójcie?!

DZIAD

A strzeżcie sie - zmiłujcie się -
tak sie rozpytujom chłopy,
jakby się co miało dziać:
chcom sie do żelastwa brać.

CZEPIEC

Stanie sie, co ma sie stać.

DZIAD

Jasiek cosi po wsi gonił
konno - w okna wszystkim dzwonił.

CZEPIEC

Czy ja spał, gdziem ja był!

DZIAD

Wyście, panie wójcie, pił.


Scena XI

CZEPIEC, GOSPODYNI.

GOSPODYNI

Mój ta śpi...

CZEPIEC

Wasz ta śpi...

GOSPODYNI

Tyla sie naciskoł, szumioł,
zwymyśloł het dookoła.

CZEPIEC

Mówił co i ciekawego?

GOSPODYNI

A kto by ta co rozumioł?

CZEPIEC

To może co będzie - hę?

GOSPODYNI

Tylo z tegö, co z niczego;
kajś sie zbiroł, kajś sie broł,
moze by był kogo proł.

CZEPIEC

Moze by nie było źle?

GOSPODYNI

Moze byście chcieli ś nim
konno lecieć?,

CZEPIEC

Konno, gdzie - !?

GOSPODYNI

Jo to wim - - ?

CZEPIEC

A mówił tyz więcy co?

GOSPODYNI

Jo to wim?

CZEPIEC

Kto jak kto - ale jo!


Scena XII

RADCZYNI, DZIENNIKARZ.

RADCZYNI

Panowie macie tak wiele
absorbującej pracy - a Wesele
zwabiło pana.

DZIENNIKARZ

Rad jestem
od głupstwa oderwać się chwilę.

RADCZYNI

Pańska praca: rzecz serio,
a pan takim przekreśla ją gestem,
tak ją wspomina niemile,
tę rzecz serio.

DZIENNIKARZ

Rzeczy serio nie ma;
wszystko jest prowizoryczne:
przekonania, opinie, twierdzenia.

RADCZYNI

Jednak Prawda - ?

DZIENNIKARZ

Nawet Prawdy cienia!

RADCZYNI

To tak zależy od człowieka;
ale gdy pan sam ucieka
z posterunku - - ?

DZIENNIKARZ

Pani, to akcyza:
Placówka - imaginacja;
Danaid zbyteczne trudy.

RADCZYNI

- A to pan bywa wiele - ?

DZIENNIKARZ

Tak z nudy.
Człowiek się tak w młyn zamiele,
że bywam, i bywam wiele;
wist, partyjka, kolacyjka,
bliscy, dalsi przyjaciele.
Z biegiem lat, z biegiem dni
ten umarł, tamtego brak;
człowiek sobie marzy, śni,
a z nudów przywdziewa frak -
przyjechałem na wesele
i choć mi niejedno wspak,
jakoś, jakoś dobrze mi.


Scena XIII

RADCZYNI, PANNA MŁODA.

RADCZYNI

No, moja ty urocza panno młoda,
jakże wy sobie będziecie żyli-

PANA MŁODA

A tak - ta, tak - ta, cy jo wim,
jescem sie nie zgodała ś nim.

RADCZYNI

Ja wiem, że twoja uroda
niejedną trudność przesili,
żeś sobie młoda;
no, ale o czym wy będziecie mówili,
jak tak nadejdzie wieczór długi:
mówić się nie chce, trza przesiedzieć;
on wykształcony, ty bez szkół -

PANA MŁODA

Po cóz by, prose pani, godoł,
jakby mi níe mioł nic powiedzieć,
po cóż by sobie gębe psuł-


Scena XIV

PANA MŁODA, MARYSIA.

MARYSIA

Cieszę się, a myślę sobie,
że ci bedzie, siostro, żal.

PANA MŁODA

Czego żal-

MARYSIA

Jakeś do pola ganiała
krasą i siemieniatke;
jageś jesce była mała
i ty, i Hanusia, i ja,
byłyśmy razem doma;
że ci sie zacnie bez stajnie;
żeś kole niej wyrosła zwycajnie
i bez cały ty wsioski roboty,
bez tego harowanio;
że jak ty bedzies panią,
ciesze sie, a myślę sobie,
że ci bedzie, siostro, żal.

PANA MŁODA

Czego żal - - ?

MARYSIA

Że ci sie bedzie cnieło
bez tatusia, bez nos,
bez tych płotów, bez ogroda;
że choć sie chłopem uciesys,
jesce tu płacząca przylecis,
bo tutok duszę mos,
bo tu sie serce przyjeło,
a tam ci bedzie samotno
i bez to ci bedzie markotno,
i bez to ci bedzie żal.

PANA MŁODA

Mało szkoda, krótki żal.

MARYSIA

A teraz ty sobie chwal,
rumień się teraz i pal;
ale tutok dusza sie ostanie
i tutok twoje kochanie,
a tam ci bedzie samotno
i bez to ci bedzie markotno,
i bez to ci bedzie żal.


Scena XV

MARYSIA, OJCIEC

MARYSIA

Tatuś sie Weselem cieszą...

OJCIEC

Niech sie bawią, niech sie weselą;
tela tego, co te pare dni -
a potem, jak sie pobierą,
to już mnie do nich nic,
niech se ta na swoich żarnach mielą,
jako chcą - nie moje prawo.

MARYSIA

Ale tatuś nam pomogą z tą sprawą
grontów - do tej upłaty - ?

OJCIEC

Jo patrze swego - jo niebogaty;
posłaś, toś posła;
cy tam za tego, cy za insego:
telo, co byś sie wyniosła
na tamten świat.

MARYSIA

Może byście byli więcej rad,
żebym za pana sie wydała,
jak mię to przed laty chcioł - ?

OJCIEC

Ten, co umarł; - ostał swat,
boś sie przez Wojtka swatała,
i swat ciebie wzioł.

MARYSIA

A ja swata pokochała,
a dzisiok, jak sie Jaga wydała
i ja sobie moje przypomniała
o tym zmarłym przyjacielu,
jakem sie to ś nim poznała
na Hanusinym weselu -
zrobiło mi sie markotno,
nie wiem czego -
przecie wolałam mego -
chyba że onemu samotno.

OJCIEC

Ka twój mąż?

MARYSIA

Już legnoł, śpi,
zmęcony - a kazał mi tu być,
tom przyszła - a nie wiem, po co;
nic tu dla mnie, a tu ide,
że tu tańczą - jak przed laty:
kiedy do mnie przyszły swaty
i od chłopa, i od pana,
a ja byłam zakochana.

OJCIEC

Idze ku nim.

MARYSIA

Ino patrze:
jak te druhny coraz bladsze
z umęcenia, a kręcom sie,
nie ustanom, radujom sie.

OJCIEC

Potańcuj se.

MARYSIA

Ino patrze...

OJCIEC

Płaczesz - - ?

MARYSIA

Tak się w oczach mgli,
wszystko widze coraz bladsze.


Scena XVI

POETA, PANNA MŁODA.

POETA

Panna młoda - ze snu, z nocy?

PANA MŁODA

A sen to miałam,
choć nie spałam,
ino w taki ległam niemocy...

POETA

Od miłości panna młoda osłabła.

PANA MŁODA

- - - - - - - - -
We złotej ogromnej karocy
napotkałam na śnie diabła;
takie mi sie głupstwo śniło,
tak sie ta pletło, baiło.

POETA

I od razu diabeł jak z procy,
i od razu kareta złota?

PANA MŁODA

A tak - ta na śnie, nie dziwota,
że sie jakie byle co zwidzi;
niech ino pon nie szydzi,
bo pon, to po dniu zdziwuje,
jesce wsędy rozgaduje,
jakby cejco - choć ni ma co.

POETA

Są tacy, co za to płacą;
że z jednego takiego bajania
można sobie powóz sprawić
i zestrojonego diabła,
i ogromnie wielu gapiów zabawić.

PANA MŁODA

Od tańcenia takem osłabła...
Śniło mi się, że siadam do karety,
a oczy mi sie kleją - o rety. -
Śniło mi się, że siedze w karecie
i pytam sie, bo mnie wiezą przez lasy,
przez jakiesi murowane miasta - -
a gdziez mnie, biesy, wieziecie?
a oni mówią: "do Polski" -
A kaz tyz ta Polska, a kaz ta"
Pon wiedzą"

POETA

Po całym świecie
możesz szukać Polski, panno młoda,
i nigdzie jej nie najdziecie.

PANA MŁODA

To może i szukać szkoda.

POETA

A jest jedna mała klatka -
o, niech tak Jagusia przymknie
rękę pod pierś.

PANA MŁODA

To zakładka
gorseta, zeszyta troche przyciaśnie.

POETA

- - - A tam puka?

PANA MŁODA

I cóz za tako nauka?
Serce - ! - ?

POETA

A to Polska właśnie.


Scena XVII

POETA, PAN MŁODY

PAN MŁODY

Takie zimno bardzo rano;
noc tę dzisiaj nie przespaną
zapamiętam długie czasy.

POETA

Zapewne, noc to poślubna,
ta jest zawsze siłopróbna.

PAN MŁODY

Trochę to, co inne jeszcze.
Ujęły mnie jakieś kleszcze
przestrachu, ogromne grozy.
Uląkłem się nagle prozy,
jaka jest we fantastycznym świecie:
że to, co jest tu przed nami żywe,
tak się nagle wiatrem zmiecie;
że my próżno wyciągamy ręce
do widziadeł - bo to są widziadła,
i tak mi fantazja zbladła,
bo już się była układła
do snu we widziadeł lesie.

POETA

A mnie to znowu teraz niesie
ten wicher z nocy.
Określiłbym to tak, że dusza pnie się
po skale stromej w górę
i wie - wie, że stanie tam!
Taka pewność sił, tę teraz mam!

PAN MŁODY

I to wszystko na żart - - ?

POETA

A ot tak, jak leci czart
po nocy - nie zeszła jeszcze noc.

PAN MŁODY

A trafiaj ty orły z proc,
ja wolę gaik spokojny,
sad cichy, woniami upojny:
żeby mi się kwieciły jabłonie
i mlecze w puchów koronie,
i trawa schodziła zielona,
kręciła się przy mnie żona,
żebym miał kąt z bożej łaski,
maleńki, jak te obrazki,
co maluje Stanisławski
z jabłoniami i z bodiakiem
we złotawem słońcu takiem...
żeby mi tam było cicho, spokojnie,
a jeśli gwarno i rojnie,
to od brzęczących pszczół, błyszczących much
. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .


Scena XVIII

POPRZEDNI, CZEPIEC.

CZEPIEC

(w kożuchu, z wielką kosą w ręku)
A moi panowie tu.

PAN MŁODY

Kosa!
Jaka piękna.

CZEPIEC

A bo nastawiona.

PAN MŁODY

Prawda, ostro najeżona,
jak do bicia - cóż to będzie z tego?

CZEPIEC

Ano nastawiona do użycia,
ale to wy, panowie, nie wiecie,
jak widze - co sie gotuje.

POETA

Cóż to Czepiec mówią - czy do brata
jaka sprawa?

CZEPIEC

Ano właśnie: Sprawa.

PAN MŁODY

Rzecz ciekawa -

POETA

Rzecz ciekawa.

PAN MŁODY

Cóżeście to niby mieli,
żeście tak nagle wlecieli - ?

CZEPIEC

Ej, pon jakby ślepy, ślepiec;
nie do panam szedł.

POETA

No, Czepiec;
brat drzymie, budzić nie trzeba;
czy co ważne - - ?

CZEPIEC

Ważno kosa.

POETA

Jeśli potrzebował do obrazu
kosy - postawcie ją w kącie -
jak się zbudzi...

CZEPIEC

Aha, bratku, mom cie.
Juz sie obrazy skońcyły;
panom ino obrazy, płótna.

PAN MŁODY

Coś dziś u Czepca mina butna.

CZEPIEC

Pańska ta za rezolutna;
pon sie na mnie skrzywiom, jak rzeke,
że my sie nie rozumiewa
i na nic rozmowa nasa.

POETA

No pewnie, my do Sasa, wy do lasa.


Scena XIX

POPRZEDNI, GOSPODARZ

CZEPIEC

(podszedł ku śpiącemu i szarpie go za ramię)
Hej, hej, panie - - !
Cóz to pon śpią, trzeba wstać,
trzeba się do czego brać.

GOSPODARZ

(rozbudzony)
(z fotelu i z krzeseł, na których leży)
Cóż - wyście tu - któż hałasi!-
Gdzież Hanusia- Hanuś!

CZEPIEC

(przywierając drzwi do izby)
Cicho,
nie potrza jej tu do rzeczy,
co chcę panu powiadać.

GOSPODARZ

Cóż mi kum do ucha skrzeczy,
o czym- - cóż z tą kosą, po co?

CZEPIEC

A tam ludzie sie szamocą
we wsi - tam sie garną, kupią;
może idą już - pon śpią!!
Zaspane ślipia.

GOSPODARZ

Co ty mnie tu - co wy, co to?

CZEPIEC

A spieszy mi sie z robotą,
juzem sie wycniół ze spania
i jestem gotów, i czekam
dalszego rozkazowania,
a pon sie nie wycniół i śpi.

GOSPODARZ

A wam co się z kosą śni - - ?!

CZEPIEC

Mnie sie nie śni, wstawaj pon;
boć kum pono rozkaz wzion
jakiś ważny, najważniejszy,
i papiry, czy tam co.

GOSPODARZ

Ja, papiery, rozkaz, czyj?

CZEPIEC

Myjże sie pon prędzej, myj -
niech po próżności nie stoję,
bo mi próżno mitręga i wstyd.
Pon mają pójść razem z chłopami,
a chłopi tu wsioscy już som
gotowi - i stoją tam!
Zbierają się kole studnie z gościeńca
i przywalą się tu do dziedzieńca,
jak się poszarzeje świt.

GOSPODARZ

Zachodzę, zachodzę w głowe...

CZEPIEC

Tam w Krakowie już wszystko gotowe.

GOSPODARZ

Coście, kumie, coście, chłopie,
zbajczyli przez długą noc? -
Ja z Wami?

CZEPIEC

Wy z nami!

GOSPODARZ

A wy wszyscy z kosami...?

CZEPIEC

Jak się patrzy, ostrzem tak.

GOSPODARZ

Jakiś zna?

POETA

- - Jakiś znak?

CZEPIEC

Zbierajcie się, póki czas,
byśwa byli radzi z was,
a nie stójcie jak te ćmy
albo kpy;
co kto ma, do ręki brać,
na podwórze wyjść i stać;
tam już ludzie som,
co sie sami rwiom:
chłopi, tak! A chłopi, tak!

POETA

- Jakiś znak.

GOSPODARZ

Jakiś znak!

CZEPIEC

Panowie, jakeście som,
jeźli nie pójdziecie z nami
to my na was - i z kosami!

GOSPODARZ

Wy, a jako -?

POETA

Wiecież, kto my!-
Co wy o nas wiecie - nic.

CZEPIEC

O, pon, widno, niewidomy;
widać, że nie znacie nas.

PAN MŁODY

Widzę, żeście krwi łakomy;
jeno że na krew nie czas.

CZEPIEC

Hej, pan młody, hej, pan młody,
wyszczézyły mu się gody,
to mu ino w myśli wczas.

GOSPODARZ

A! wstydzę się waszych słów
choć mi radość z waszych lic.

CZEPIEC

Wyście bo to żarnych świc
rozpalili z naszych lic.
Panie, a cy pon pamięta
jak pon szeptoł nieraz w noc
co mówiła Panna Święta,
jako w nas jest wielga moc,
jako że moc jest zaklęta,
że sie kiedyś opamięta...
Wyście to pożarnych świc
rozpalili z naszych lic.

PAN MŁODY

A wy zaraz w rękę nóż.

CZEPIEC

A cóż czekać, cy jo tchórz?

GOSPODARZ

Kumie, miarkujcie się w słowie.

CZEPIEC

A kiej słucho, niech sie dowie.

PAN MŁODY

Gębą toście bardzo harny.

CZEPIEC

Kręć pon ino próżne żarny,
poezyje, wirse, ksiązki,
podobajom ci sie wstązki,
Stroisz sie w te karazyje,
a jak trza sie mirzać z czego,
to pon w sobie szyćko skryje.

POETA

A przecież się nic nie dzieje.

CZEPIEC

A toć przecie wciąz mówicie,
jeśli rozumiem co z tego;
ponoć nawet pierwsi wicie:
to rzecz wielka?

GOSPODARZ

Jaka?!

CZEPIEC

Dnieje!!!

POETA

Dnieje, tak, to tam szaleje
ta majaka z chmur i mgły,
ta majaka, co sie wieje
ponad łan.

PAN MŁODY

(ku oknu)
Na liściach skry.
Opalowa rosa spływa;
przesiewa się w dyjamentach
z drzew, jak wiszar w skalnych pętach. -
Cud!

CZEPIEC

Pon ino widzisz pchły,
pchły, świecidła, rosę, ćmy,
a nie chcesz znać, co som my:
że w nas dnieje, dusa świci,
że zarucko kur zapieje,
że na nas czekają w mieście,
że nas tu jest ze dwiedzieście
z kosom, cepem, żelaziwem
i że to, to nie som sny.

POETA

Co on mówi- A to dziwne,
bo mi się to dziś marzyło:
jako dramat, jako sen.

PAN MŁODY

Co za temat!

POETA

Chłopska krew
i ten jego pański gniew.

GOSPODARZ

Nas czekają? - Was czekają?
Zaraz - coś to - coś tu było,
co już o tym mnie mówiło -
lecz kto, jaki...

CZEPIEC

Ktoś tu był,
co przejechał duze światy,
ponoś kajsi z Ukrainy;
przywiózł hasło cy papiry;
rozesłać kazał wiciny -
a są tu za progiem ludzie,
mogą świadczyć, jak z północka
słyszeli brząkanie liry.

POETA

(do brata)
Liry brzęki po północy,
jakeś ty leżał w niemocy,
ja słyszałem.

PAN MŁODY

Ja słyszałem
od podwórza, z tego sadu.

POETA

Z tego sadu, spod jabłonki,
ale sobie myślę: mrzonki -
może ktoś się ubrał w dzwonki?

GOSPODARZ

A był także jakiś taki -
był też inny - nie pamiętam -
ale mi coś świta -

CZEPIEC

Pany -
wyście ino do majaki;
niechże który wyjrzy w pole,
co sie widzi hań na dole,
kandy jest krakowsko ścizka.

POETA

(wychodzi)
I stąd widzieć, bo to z bliska;
trza zobaczyć.


Scena XX

PAN MŁODY, CZEPIEC, GOSPODARZ

PAN MŁODY

Po cóż gniewy?
takiście są rozpaleni.

CZEPIEC

A tam, panie, się rumieni;
na powietrzu słychać śpiewy.

PAN MŁODY

Wyście, Czepiec, w gorącości,
to wam się coś marzy, dzwoni.

CZEPIEC

Panie młody, tam ktoś goni,
tyle chłopa, tyle koni,
idź pon ujrzyć.

PAN MŁODY

(wybiega)
Co tam znowu?


Scena XXI

GOSPODARZ, CZEPIEC

GOSPODARZ

Kum pijany - ja pijany. - -
Ładnie wam tak z kosą w dłoni.

CZEPIEC

Psiakrew - - jo mom stać,
a tu ludzie chcom się rwać.
Podźcie, chłopcy - Kasper, podź!
Stańcie se tu kole proga.
(Uchylił był drzwi nawołując; wchodzi dwóch parobków z nastawionymi kosami; z tych Kasper w stroju drużby. Stają na warcie: jeden przy drzwiach w głębi, drugi u drzwi weselnych).


Scena XXII

GOSPODARZ, CZEPIEC, PAROBCY

GOSPODARZ

(do Kaspra)
Zamknij, niech nie lazom baby.
A więc co to - co to, co - ?!

CZEPIEC

Któż to u was był - no kto?
Jeźli mos pon w sercu Boga,
to sie z nami zgodź.

GOSPODARZ

Czekaj, czekaj, coś mi świta;
ktoś był u mnie, mówisz kum - -
taki w głowie słyszę szum -
nie pamiętam, myśl ukryta
nie może się dobyć z głębi - -
coraz innych myśli tłum...

CZEPIEC

Pon se ino serce ziębi
tym myśleniem, sumowaniem;
boby sie pon usroł na niem.


Scena XXIII

POPRZEDNI, PAN MŁODY

PAN MŁODY

(we drzwiach)
Stado mi białych gołębi
wyfurknęło przed sam nos
że aż Jaga krzykła w głos;
powietrze się od nich kłębi.
Jaga, podź no!
KASPER
(u drzwi weselnych)
Nie trza Jagi.
Tu sie ważne grajom sprawy;
podź ta pon, boś tu ciekawy,
ino nie trza żadnych bab.


Scena XXIV

POPRZEDNI, PANNA MŁODA

PANA MŁODA

(szarpła drzwi silnie i wchodząc odpycha Kaspra)
Pódzies, selmo, jakiś drab!
Bedzies mi tu grodził wniść,
żeś se wraził w rękę żyrdź,
kces kim rządzić, taki cap -
wraź se jeszcze na łeb ćwirć!

PAN MŁODY

Cóż ci o to?
KASPER
Jasna pani!
Poszłabyś sie przespać ś nim.

PANA MŁODA

Wyście wszyscy niewyspani,
W izbach swąd, a we łbie dym.


Scena XXV

POPRZEDNI, POETA

POETA

(wbiegając)
Huragan się czarnych wron
zerwał z pola, gdzieś z tych stron,
i z krakaniem wielkim goni;
taki był głęboki ton
w tym krakaniu czarnych wron;
jakby jakiś niosły plon
we łbach.

GOSPODARZ

Bracie - nie to.

POETA

Na chmurach się dziwy stroją.

PAN MŁODY

(ku oknu)
Z daleka już widać róż;
przypatrz się, tak oczy zmruż:
co za gra tych pierwszych zórz!

POETA

Z chmur się stawia jakby tron
i jakieś zjawiska skrzydeł
koło tronu.

CZEPIEC

Widzioł pon!


Scena XXVI

POPRZEDNI, GOSPODYNI

GOSPODYNI

(wchodząc żywo)
Słyszcie, chłopy, podźcie patrzeć,
jakieś wojsko w ogniu stoi.
Całe pole pod Krakowem
od tych kosisków się roi.

GOSPODARZ

Ha! - już stoją!

POETA

Tyś widziała -
muszę widzieć! płoniesz cała!
(Odbiegł, wiodąc za sobą Gospodynią).


Scena XXVII

POPRZEDNI, PRÓCZ GOSPODYNI I POETY

PAN MŁODY

Cóż wy tutaj?

PANA MŁODA

(ciągnie go ze sobą)
Podź sie patrz:
dają znaki, dają znaki!

PAN MŁODY

A cóż za świat jakiś taki;
to ciekawe, to ciekawe.
(Wybiegają obydwoje).


Scena XXVIII

POPRZEDNI, PRÓCZ PAŃSTWA MŁODYCH, POETA

POETA

(wraca szybko)
Słyszałem w powietrzu wrzawę
coś jakoby głosy, śpiew,
ale wiatru zimny wiew
w coraz inną dmucha stronę
i co było już widome,
już, zdaje się, pojawione,
staje się nagle znikome;
umilka i cichnie śpiew,
przestaje się chylić krzew...


Scena XXIX

POPRZEDNI, PAN MŁODY

PAN MŁODY

(wraca pędem)
Ze Zorzy się zrobiła krew:
taki sznur krwi wydłużony
ponad Kraków - krwawy pąs,
jakby wieża Zygmuntowska
miała we dwie strony wąs.


Scena XXX

POPRZEDNI, PANNA MŁODA.

PANA MŁODA

(wraca pędem)
Ogromny przyleciał ptak,
hań se na ganecku siad,
taki ci ogromiec kruk.
Potem sie ze skrzydlich wag
uniósł, wzleciał, znowu spad,
potrzaskał gałązki brzóz,
strącił rosy gęsty deszcz
i posed - !


Scena XXXI

POPRZEDNI, GOSPODYNI

GOSPODYNI

(wpada)
Niech broni Bóg!!
Cóz wy chcecie, co wy chcecie!?
Cózeście sie kosów jeni;
(do Czepca)
idźcież, kumie, haw do sieni,
boście całom noc nie spali.

KASPER

Coroz wiency nas sie wali.


Scena XXXII

POPRZEDNI, WIELU CHŁOPÓW z kosami i różną bronią, poubieranych jak do drogi.

GOSPODYNI

Gwałtu rety, Boże chroń!
Kto wam wraził kosy!?

CZEPIEC

Broń!!
Dejcie, matka, spokój dziś,
trza nam iść.

GOSPODARZ

Trza nam iść.
Coś mi świta; - świta w polu:
Wszyscy widzą jakieś cuda.
Sen - sny: bajki - Myśl: kąkolu!
Precz, kąkolu, chwaście, precz. -
Niechże wymiarkuję rzecz:
ktoś był - kazał - co -?

POETA

(do Gospodarza)
Co, bracie
w tobie się szamoce ból.

PAN MŁODY

(do Panny Młodej)
Mgły się już rozwłóczą z pól;
będzie ranek śliczny - Jaga,
wczoraj były wichry, burza,
dzisiaj wszystko się rozchmurza,
moja duszo, jużeś moja.

POETA

(do Gospodarza)
Mnie się w nocy zjawił duch:
na nim była czarna zbroja;
napadł na mnie tak obcesem
krzyczał słowa, takie słowa,
wytężałem cały słuch.

GOSPODARZ

(do Poety, a słuchany przez wszystkich)
Tak mi cięży, cięży głowa.
To powietrza ranny wiew.
Czy to prawda, bracie drogi,
że oni tam jakiś śpiew
napowietrzny słyszą gdziesi?

POETA

A może we wichrach biesi
śpiewają i pryszczą krew
na chmury - ?

PAN MŁODY

Na niebie ruch.

GOSPODARZ

(do Poety)
Mówisz, żeś wytężył słuch -
bracie - skądś te słowa znam
wytężać - wytężać słuch.


Scena XXXIII

POPRZEDNI, HANECZKA, ZOSIA.

HANECZKA

(do Pana Młodego)
Bratku, w niebie jakiś ruch,
jakieś wojny, jakieś dziwy:
gonitwy po chmurach konne.

ZOSIA

A powietrze takie wonne...

HANECZKA

Gonitwy po niebie konne;
rycerze jacyś ogromni
stoją równo w dwa szeregi
i dalekim łanem drzewców
godzą na się wielkim pędem.

PAN MŁODY

A to graniczy z obłędem,
tyle zwidzeń, dziwów tyle;
jak to człowiek z czego byle
wysnuje znaczące rzeczy.

HANECZKA

(do Czepca)
Ach, jaka to wielka kosa,
moiściewy, taka szczytna;
można by nią ciąć niebiosa
na płaty, jak sztukę płótna.

CZEPIEC

Nie daj Boże ciąć po niebie;
mowa jakaś bałamutna;
zjawi się w naszy potrzebie
nie bluźniercza, ale bitna;
panienka se rezolutna,
jesce nic o kosach nie wi.

HANECZKA

Jacyście wy, moiściewi,
dajcie no mi ją do ręki.

CZEPIEC

A to juz nie lo panienki;
Sprawa inso.

GOSPODARZ

(do Poety, a słuchany przez wszystkich)
Sprawa, Sprawa!
Duch! - przez Boga - Duch - miarkuję:
Ta noc była: dziwna jawa -
miałem gościa - kto przeczuje? -
Była na dusze obława.

POETA

Widziałem rycerza w zbroi,
bracie, mówisz: Duch!

GOSPODARZ

Mój bracie;
przyleciał Duch - ludzie moi!
Jeszcze w oczach, jak cień, stoi.
Przypominam, przypominam:
człowiek stary, z brodą siwą,
twarz owita w siwy włos,
w kożuchu ogromnym czerwonym
przyszedł tu.

STASZEK

(który się przecisnął ku Gospodarzowi przez gromadę chłopów i bab w natłoku zebraną na izbie)
Przyjechał, wim,
trzymaliśmy konia razem z nim;
koń był biały.

KUBA

(tuż za Staszkiem)
W siodle lira.

GOSPODARZ

Myśli zbieram, słuch naginam...

POETA

W siodle lira...

STASZEK

Dwa pistolce.

GOSPODARZ

W mózgu kłuje - jakby kolce:
myśli zbieram...

CZEPIEC

(do gromady otaczającej Gospodarza)
Myśli zbira.

GOSPODYNI

O mój Boże, jakiś chory -

GOSPODARZ

Lżej, opadła z piersi zmora. -
Słuchajcie - wytężcie słuch:
był u mnie Duch: Wernyhora!

WSZYSCY

Co ty mówisz, wszelki duch?!

GOSPODARZ

Oblatywał nocą dwory,
był spokojny, dziwnie silny,
dawał mi rozkazy, hasła,
a był w sprawach takich pilny,
nic w nim Siła, Moc nie gasła.
Spieszył się, wyleciał zara,
miał objechać liczne dwory
i miał wrócić do tej pory.

WSZYSCY

Tego rana?!

GOSPODARZ

Tego rana.
I cóż rozkaz - -?!

GOSPODARZ

Wić posłana.

POETA

(ku kosynierom)
Boże, toście wy są z Wici?

CZEPIEC

A som ludzie rozmaici;
my ta wiemy od chłopaków,
co sie trzymali czapraków,
jak ta śkapa w dworcu stała.

STASZEK

Co sie szarpła, to kopała;
trzymaliśmy uzdki w łapach;
mnie i Kubie pyski sprała;
co za pon na takich śkapach!

GOSPODARZ

Wernyhora! - Wernyhora!
Obudziłem się ze snu -
kazał broń - broń kazał brać!

POETA

Lecieć?!

GOSPODARZ

Nie - tu w miejscu stać.
Czekać, jak zapieje kur,
wytężać, wytężać słuch,
aż się pocznie słyszeć ruch
od Krakowa na gościńcu.

GOSPODYNI

(z drugiej izby)
Tyle luda na dziedzińcu.

PANA MŁODA

(we drzwiach)
Sami swoi!

GOSPODYNI

(z drugiej izby)
Som i z Toń.
Cała pod Krakowem błoń
pełna ludu, pełna kos!

POETA

Jakaś złuda.

GOSPODARZ

Jakiś los.

POETA

Jakoweś wołanie duszy;
w tak długiej żyjemy głuszy.

PAN MŁODY

Jakiś błysk, jakiś dźwięk.

POETA

Jakieś serce krzyczy w głos.

CZEPIEC

A! pon słucho! A! pon zmięk!

POETA

Słuchać, słuchać, co to być ma - - ?

GOSPODARZ

Ma być słychać tętent, pęd.

POETA

Tętent konia:

HANECZKA

Kto przyjedzie?

GOSPODARZ

Nie tu, ale na gościniec
wjedzie stary lirnik siwy.

HANECZKA

Wjedzie stary Wernyhora!?!

GOSPODARZ

I przeżegna lirą niwy -
wtedy trzeba się pokłonić,
potem siąść na koń.

POETA

I gonić!

GOSPODARZ

Nie wiem - potem co - tajemno -
potem świt...

POETA

Jeszcze mrok, ciemno
Jeszcze świt daleki, z dala
łuna zorna się zapala,
świt...

CZEPIEC

Ma zapiać trzeci kur.

GOSPODARZ

Tak, na znak.

POETA

Te widma chmur
znaczą- ? -

GOSPODARZ

Znaczą! Widma!

PAN MŁODY

Wzdęła się na chmurach wydma;
ucichło się, szumy zaszły.

POETA

Słuchać!

CZEPIEC

Słuchać.

HANECZKA

Słuchać -

GOSPODARZ

Cóż...?

PAN MŁODY

(u okna zasłuchany)
Jakiś pęd, ile mój słuch -
szedł, lecz wplątał się w sad grusz;
drzewa go więżą.

POETA

(wśród ogólnej ciszy)
Brzęk much,
nad malw badyle suche
brzęczy przedranny szum.

GOSPODYNI

(szepce)
Poklękali, luda tłum,
patrzajcie hań ku dworcowi.

PANA MŁODA

(z wykrzykiem)
Coraz nowi, coraz nowi!!

HANECZKA

(między Gospodarzem a Czepcem; przez łzy)
Czy on sam, czy jedzíe społem
z kim - czy jest kto z nim- ? -

GOSPODARZ

Pokłońcie się o ziem czołem:
ma przyjechać z ARCHANIOŁEM,
od gościńca, od Krakowa...
Na zamku czeka KRÓLOWA
z Częstochowy.

POETA

Bracie, Duch!

GOSPODARZ

Natężać, natężać słuch.

HANECZKA

Rany Boskie, słyszę!

GOSPODYNI

Kaj?

PANA MŁODA

Hań, daleko, słysze.

PAN MŁODY

Gdzie?!

POETA

(półgłosem)
Spadły liście suche z drzew.

PAN MŁODY

(szeptem)
Ustał przecie wiatru wiew.

POETA

Zerwały się wrony dwie
ze sadu.

PAN MŁODY

Z ogrodu w sad.

PANA MŁODA

Zajść do pola!

GOSPODARZ

Cicho!

HANECZKA

Cyt!

GOSPODYNI

(śród milczenia)
Może i słychać co - ?

POETA

(rękę stulił przy uchu, głowę pochylił ku piersiom brata)
Świt!

GOSPODARZ

Słychać, słychać...

POETA

(pewny, z dłonią przy uchu)
Wielki Duch!
Wytężać, wytężać słuch.
Słychać.

GOSPODARZ

Cicho!

PAN MŁODY

(z uchem przy szybie okienka)
Pędzi ktoś.

HANECZKA

(zapatrzona przed siebie, osłaniając dłońmi twarz)
Zosiu, Zosiu, Boga proś,
jedzie!

ZOSIA

Tętni!

GOSPODARZ

Jedzie!

POETA

Goni!

CZEPIEC

(cały w słuchu)
Bedzie ze sta, do sta koni.

GOSPODYNI

Tętni.
KASPER
Jedzie.

PANA MŁODA

Dudni.

POETA

Pędzi! - - -

GOSPODARZ

Cicho - świta, świta, zorze!
Prawie widno - to On - Boże!
On, On - cicho - Wernyhora. -
W pokłon głowy, prawda żywa,
Widmo, Duch, Mara prawdziwa.

POETA

Świtanie na lutniach gędzi...

PAN MŁODY

Tętni.

PANA MŁODA

Jedzie.

GOSPODYNI

Tętni.

CZEPIEC

- Pędzi.
(Wszyscy w nasłuchiwaniu, pochyleni ku drzwiom i oknu - w ogromnej ciszy, w przejęciu).

GOSPODARZ

- - - - - - - - - - - - - - - -
Słuchajcie, kochani, dzieci -
ażeby to była prawda:
że Wernyhora tam leci
z Aniołem, Archaniołem na czele;
że tej nocy, gdy my przy muzyce,
przy weselu, gdy my w tańcowaniu.
tam, kędyś, stało się tak wiele:
że Kraków ogniami płonie,
a MATKA BOŻA w koronie,
na Wawelskim zamkowym tronie
siedząca, manifest pisze:
skrypt, co przez cały kraj poleci
i tysiące obudzi i wznieci. -
Słuchajcie, serce mi dysze,
ażeby to prawda była:
że Wernyhora tam leci,
a za nim tabunem konie!

PAN MŁODY

Coraz bliżej?

POETA

Klęknąć!!

CZEPIEC

- - - Stanął, wrył.

GOSPODARZ

Strzymał, widać, z całych sił.

HANECZKA

(w zachwyceniu)
Gdyby to Archanioł był
. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .
(Wszyscy pochyleni, półklęczący, zasłuchani, silnie dzierżąc w prawicach kosy; to imając szable, ze ściany pochwycone; to znów jakieś flinty i pistolety w tym zasłuchaniu jak w zachwycie duszy; dłoń do ucha przychylona. - Słychać było rzeczywiście tętent, który nagle bliski, coraz bliższy - tuż ustał - słychać po chwili ciężkie kroki szybkie, gwałtowne, w sień, w drugą izbę, aże we drzwiach w głębi staje pierwszy drużba:)


Scena XXXIV

JASIEK

Maryś, panie, panie - Jezu!
koń w podwórcu padł.
(rozglądając się)
Cóż wy -Hanka - Jaga - hej,
cóż wy - cóż to, Jaga - - ej
- - - - - - - - - - - - - - -
Cóż to, co to, czy zaklęci:
stoją syscy jak pośnięci;
słysta, Hanuś, Błazek, matuś,
panie młody, Czepiec, tatuś,
panie, cóż to - czy zaklęci;
stoją syscy jak pośnięci;
- - - - - - - - - - - - - -
Aha; prawda, żywy Bóg,
przecie miałem trąbić w róg;
kaz ta, zaś ta, cyli zginoł,
czyli mi sie ka odwinoł -
kajsim zabył złoty róg,
ostał mi się ino sznur.
(Z izby głębnej, od chwili, wszedł był, w tropy za Jaśkiem, kołyszący się słomiany Chochoł).


Scena XXXV

CHOCHOŁ

. . . . . . . . . . . . . . .
Jak ci spadła czapka z piór.

JASIEK

Tom sie chyloł po te copke,
to mi może sie odwinoł.

CHOCHOŁ

Miałeś, chłopie, złoty róg,
miałeś, chłopie, czapkę z piór:
czapkę ze łba wicher zmiótł.

JASIEK

Bez tom wieche z pawich piór.

CHOCHOŁ

Ostał ci sie ino sznur.

JASIEK

Najdę ka gdzie przy figurze.

CHOCHOŁ

Pod figurą ktosik stał.

JASIEK

Strasy u rozstajnych dróg - -
cy to pioł, cy nie pioł kur?
(Wybiega przez drzwi weselne, przeciskając się przez gromadę znieruchomioną; - słychać tupot jego kroków w sieni - to raz się zastanowi, to dalej biegnie;... w trop za nim kołysze się Chochoł, szeleszcząc słomą po potrącanych ludziach).
(Od sadu, od pola, we świetle szafiru,
co idzie jak łuna błękitna -
głosy się cisną przedrannych ptasich świergotań; niebieskie to Światło wypełnia jakby Czarem izbę i gra kolorami na ludziach pochylonych w pół-śnie, pół-zachwycie. - Przeze drzwi w głębi wraca Jasiek i patrzy dokoła, i oczom nie wierzy, i coraz się słania od grozy).


Scena XXXVI

JASIEK

Juz świtanie, juz świtanie -
tu trza bydłu paszę nieść,
trza rżnąć sieczki, warzyć jeść;-
jakże ja se rade dam,
oni w śnie - ja ino sam -?
- - - - - - - - - - - - - -
Syćko tak porozwierane -
syćko z rękami na usach,
dech im zaparło w dusach;
jako drzewa wrośli w ziem,
jak tu, co tu radzić jem - ?
- - - - - - - - - - - - - -
Kajsim zabył złoty róg,
u rozstajnych może dróg,
copke strasny wicher zwiał
bez tom wieche z pawich piór;
żebym chocia róg ten miał -
ostał mi sie ino sznur.
- - - - - - - - - - - - -
Straśnie sie zasumowali,
tak im czoła zmarszczek spion,
jakby ciężko pracowali...


Scena XXXVII

(Przez drzwi głębne od chwili wsunał się był za Jaśkiem tropiący Chochoł; a teraz na skrzynię malowaną się wygramolił i ze skrzyni tak do drużby poczyna:)

CHOCHOŁ

To ich Lęk i Strach tak wzion,
posłyszeli Ducha głos:
rozpion sie nad nimi Los.

JASlEK

Tak sie męcą, pot z nich ścieko,
bladość lica przyobleko; -
jak ich zwolnić od tych mąk?

CHOCHOŁ

Powyjmuj im kosy z rąk,
poodpasuj szable z pęt,
zaraz ich odejdzie Smęt.
Na czołach im kółka zrób,
skrzypki mi do ręki daj;
ja muzykę zacznę sam,
tęgo gram, tęgo gram.

JASIEK

(który był uczynił rzecz)
Ka te kosy złożyć - - ?

CHOCHOŁ

W kąt.

JASIEK

(ciska za piec drzewca)
Nik ich ta nie najdzie stąd.

CHOCHOŁ

Ze skałek postrzepuj proch
i ciś je w piwniczny loch.
Lewą nogę wyciąg w zad,
zakreśl butem wielki krąg;
ręce im pozałóż tak:
niech się po dwóch chycą w bok;
odmów pacierz, ale wspak.
Ja muzykę zacznę sam,
tęgo gram, tęgo gram:
będą tańczyć cały rok.

JASIEK

(który był uczynił wszystką rzecz)
Już ni majom kos.

CHOCHOŁ

Rozśmiej im się w nos.

JASIEK

Już ich odszedł Smęt.

CHOCHOŁ

Już nie mają pęt.

JASIEK

Chwytajom sie w tan.

CHOCHOŁ

Już nie czują ran.

JASIEK

Zniknoł czar!

CHOCHOŁ

To drugi CZAR!
(A zaklęte słomiane straszydło, ująwszy w niezgrabne racie podane przez drużbę patyki - poczyna sobie jak grajek-skrzypak - i - słyszeć się daje jakby z atmosfery błękitnej idąca muzyka weselna, cicha a skoczna, swoja a pociągająca serce i duszę usypiająca, leniwa, w omdleniu a jak źródło krwi żywa, taktem w pulsach nierówna, krwawiąca jak rana świeża: - melodyjny dźwięk z polskiej gleby bólem i rozkoszą wykołysany).

JASIEK

(jest teraz kontent a dziwuje się)
Tyle par, tyle par!

CHOCHOŁ

Tańcuj, tańczy cała szopka,
a cyś to ty za parobka?

JASIEK

(z ręką do czoła, jakby se chciał na ucho nasunąć czapki)
Kajsi mi sie zbyła copka -
przeciem druzba, przeciem druzba,
a druzbie to w copce słuzba.

CHOCHOŁ

(w takt się chyla a przygrywa)
Miałeś, chamie, złoty róg,
miałeś, chamie, czapkę z piór:
czapkę wicher niesie,
róg huka po lesie,
ostał ci sie ino sznur,
ostał ci sie ino sznur.
(Kogut pieje).

JASIEK

(jakby tknięty przytomniejąc)
Jezu! Jezu! zapioł kur! - -
Hej, hej, bracia, chyćcie koni!
chyćcie broni, chyćcie broni!!
Czeka was WAWELSKI DWÓR!!!

CHOCHOŁ

(w takt się chyla a przygrywa)
Ostał ci sie ino sznur.
- - - - - - - - - - - - - -
Miałeś, chamie, złoty róg.

JASIEK

(aże ochrypły od krzyku)
Chyćcie broni, chyćcie koni!!!
(A za dziwnym dźwiękiem weselnej muzyki wodzą się liczne, przeliczne pary, w tan powolny, poważny, spokojny, pogodny, półcichy - że ledwo szumią spodnice sztywno krochmalne, szeleszczą długie wstęgi i stroiki ze świecidełek podzwaniają - głucho tupocą buty ciężkie - taniec ich tłumny, że zwartym kołem stół okrążają, ocierając o się w ścisku, natłoczeni).

JASIEK

Nic nie słysom, nic nie słysom,
ino granie, ino granie,
jakieś ich chyciło spanie...?!
(Dech mu zapiera Rozpacz, a przestrach i groza obejmują go martwotą; słania się, chyla ku ziemi, potrącany przez zbity krąg taneczników, który daremno chciał rozerwać; - a za głuchym dźwiękiem wodzą się sztywno pary taneczne we wieniec uroczysty, powolny, pogodny - zwartym kołem, weselnym -)
(Kogut pieje).

JASIEK

(nieprzytomny)
Pieje kur; ha, pieje kur...

CHOCHOŁ

(nieustawną muzyką przemożny)
Miałeś, chamie, złoty róg...
- - - - - - - - - - - - - -

ZEMSTA - ALEKSANDER FREDRO - STRESZCZENIE, CHARAKTERYSTYKA, OPRACOWANIE

Wybierz interesujące Cię zagadnienie z poniższej listy:

ZEMSTA - ALEKSANDER FREDRO - STRESZCZENIE SZCZEGÓŁOWE

AKT I 
Scena I
      Scena ta rozgrywa się w pokoju w zamku Cześnika Macieja Raptusiewicza. W didaskaliach pojawia się informacja na temat wyglądu owego pomieszczenia: w pokoju na ścianie wisi gitara angielska, ponadto znajdują się w nim stoły, krzesła oraz troje drzwi (jedne z prawej, drugie z lewej strony, a trzecie pośrodku). To ważne, ponieważ poszczególni bohaterowie będą wchodzić z różnych kierunków do tegoż pokoju. W scenie tej Cześnik siedzi „w białym żupanie bez pasa i w szlafmycy” (szlafmyca to rodzaj czapki nocnej – przypis własny), ma „okulary na nosie, czyta papiery”. O tym, jakie stanowisko piastował cześnik w ówczesnych czasach, pisze Mieczysław Inglot:

„Cześnik – urząd dworski w dawnej Polsce. Obowiązkiem cześnika było stawianie przed biesiadującym królem potraw podanych przez krajczego. Z czasem, gdy posługi przy królu przejęli dworzanie, obowiązki cześnika ustały – pozostał tylko tytuł. Wielkich cześników było dwóch: koronny i litewski, oprócz nich istniały tytuły cześników ziemskich, czyli powiatowych, o daleko mniejszym znaczeniu. Do tych ostatnich należy bohater ‘Zemsty’.”

Cześnik przegląda jakieś papiery w towarzystwie swego marszałka (tj. zarządcy domu, przełożonego służby) Dyndalskiego, który stoi nieco z tyłu z założonymi rękoma. Cześnik (jego nazwisko, Raptusiewicz, celowo ma swoją genezę – pochodzi bowiem od łacińskiego słowa „raptus”, tj. gwałt; oznacza więc wstępną charakterystykę tej postaci – osobnika porywczego, gwałtownego, działającego pod wpływem impulsu).

Z rozmów wynika, iż są to papiery przedstawiające stan majątkowy pewnej niewiasty, którą Cześnik prawdopodobnie chce poślubić. Sam nie jest już bowiem zbyt młodym człowiekiem, ale też nie na tyle starym, by nie móc ułożyć sobie życia u boku jakiejś kobiety. Przegląda więc papiery swojej bratanicy Klary, nad którą sprawuje bezwzględną opiekę, to od jego decyzji zależy jego los. Jak wspomina Mieczysław Inglot, fakt, że Cześnik rozmyśla nad pojęciem za żonę swej bliskiej krewnej dziś może budzić odrazę i zdziwienie, natomiast w ówczesnych czasach było zjawiskiem dopuszczalnym. Cześnik zastanawia się jednak, jak mógłby zapewnić sobie dozgonną wierność młodej małżonki, a przede wszystkim to, że nie stanie się ona pokusą i łatwą zdobyczą dla wielu potencjalnych kochanków. Dyndalski odpowiada mu, iż „rzecz to śliska”, nikt nie może mu za tego zagwarantować. Cześnik zauważa jednak za moment, że Klara „ma dochody wprawdzie znaczne – Podstolina ma znaczniejsze”. Okazuje się, że Podstolina jest „świeżo upieczoną” wdową po swoim trzecim mężu, który nosił tytuł podstolego (urząd dworski; obowiązki: usługiwanie królowi przy stole). To o niej Raptusiewicz wypowiada się w sposób następujący: „piękne dobra w każdym względzie: lasy – gleba wyśmienita – dobrą żoną pewnie będzie – co za czynsze! – to kobieta! Trzy folwarki…”.

Świadczy to o obyczajowości ówczesnych Polaków, którzy małżeństwo traktowali wówczas przede wszystkim jako swego rodzaju kontrakt, mający zapewnić dostatnie życie. Dyndalski podpowiada swemu panu, że taka doświadczona pani nie będzie wymagała wielkich starań oraz tzw. fircykowania (typ „bawidamka”, najpełniej przedstawiony w komedii Zabłockiego „Fircyk w zalotach”). Następnie obaj dyskutują na temat wieku Cześnika – o tym, czy nadal można go uznać za „także i nie starego”, Dyndalski nie bardzo jest w stanie przyznać temu rację, ale stara się zbyt swego przełożonego tak, aby „nie potwierdzić ani nie zaprzeczyć”, a więc bardzo dyplomatycznie. Mowa tu także o niektórych dolegliwościach Raptusiewicza, tj. o pedogrze (artretycznej chorobie nóg), „kurczach żołądka” (po przepiciu!) czy „łupiącym reumatyzmie”. Cześnik jednak nie daje za wygraną, mówiąc: „Ot, co powiesz, wszystko głupio. Ten mankament nic nie znaczy; wszak i u niej, co w ukryciu, Bóg to tylko wiedzieć raczy; i nikt pewnie się nie spyta, byle tylko w dalszym życiu między nami była kwita”.
  
Scena II

Na scenie pojawia się nowa postać – Papkin, który usiłuje wmówić Cześnikowi, że przybył do niego, jak mógł tylko najszybciej to uczynić, i że po drodze „zamęczył szkapy bez liku, pędząc czwałem na rozkazy”. Cześnik jednak zna skłonność do bezzasadnych przechwałek jegomościa i odpowiada mu, że wie, że jego opóźnienie wcale nie było spowodowane rzekomym męstwem podczas obrony (jak już, to tylko przed „ćmami i komarami”), a najprawdopodobniej przetrwonieniem pieniędzy podczas hazardowej gry w karty. Papkin usilnie próbuje się z tego wybronić i dalej brnąć w swoim kłamstwie, jakoby po drodze spotkał wielką księżną, której musiał ruszyć na ratunek niczym kochanek, aby wybronić ją spod panowania okrutnego tyrana, jakim był jej mąż (przyrównany w jego opowiadaniu do tygrysa), ale Cześnik najwyraźniej nie jest zainteresowany kontynuowaniem tychże bredni, przechodzi więc do konkretów. Na samym początku nie omieszkuje nie wspomnieć o jakichś dawnych, aczkolwiek niewymienionych dosłownie dawnych grzeszków i uczynków na sumieniu, które ma Papkin. Twierdzi, że o nich nie zapomniał i że w każdej chwili może mu je wyjawić. Stosuje więc szantaż po to, aby móc zmusić Papkina do roli swata. Wysyła więc swego gościa do Podstoliny, aby ten poprosił go w jego imieniu o jej rękę. Cześnik zdaje sobie bowiem sprawę z tego, że nie umie postępować z kobietami. Zapowiada jednak, że się sowicie odwdzięczy za tę przysługę. Papkin przystaje na taki układ, jest bowiem bardzo pazernym człowiekiem, wszędzie chce zwietrzyć jakiś dobry interes dla siebie.

Scena III

Papkin zostaje chwilowo sam. Wypowiada się o swoim przełożonym w sposób następujący: „Cześnik – wulkan, aż niemiło. Żebym krótko go nie trzymał, nie wiem, co by z światem było”. Myśli nad powierzonym sobie zadaniem i przyznaje rację takiemu układowi: postanawia połączyć Cześnika z Podstoliną, a dla siebie samego zagarnąć śliczną Klarę: „Już by para z nas dobrana zaludniała Papkinami, gdyby Cześnik, jakby ściana, nie stał zawsze między nami”. Według niego jednak obie te kobiety patrzą na niego przychylnym okiem i uśmiechają się więcej, niż by to norma przewidywała. Uznaje jednak, że nie będzie ubiegał się o wdowę, gdyż wie, jak bardzo rozwścieczyłoby to Cześnika. Później śpiewa piosenkę, przygrywając na angielskiej gitarze, po to, aby dać znać dziewczynie o tym, że jest w zamku.

Scena IV

W scenie tej następuje spotkanie Papkina z Podstoliną. Od słowa do słowa ten pierwszy w końcu wyjawia, jakoby została przeznaczona Cześnikowi (oczywiście, kłamiąc po drodze o rzekomej uczcie z zacnymi lordami i tuzinem szambelanów, podczas której rzekomo miała paść oficjalna informacja o zaręczynach Hanny, tj. Podstoliny, z pewnym majętnym i stosownym człowiekiem). Podstolina – niezbyt przekonana co do tego pomysłu – zgadza się. Oczywiście Papkin nie omieszkuje nie zauważyć, jakoby wdowa patrzyła na niego maślanym wzrokiem, uważa jednak: zjadłbym śledzia z rąk patrona (tj. „dostałbym za swoje” – wg Mieczysława Inglota). 
 
Scena V

W scenie tej pojawiają się pierwsze wzmianki na temat głównego wątku dramatu. Chodzi bowiem o długoletni spór pomiędzy Cześnikiem a Rejentem Milczkiem (urząd państwowy związany z aparaturą sądową, również tytularny, mający o wiele niższą rangę niż cześnik; „Milczek” zaś świadczyć ma o spokojnym usposobieniu postaci), którzy wspólnie dzielą jeden zamek, nie mogąc się porozumieć. Pomiędzy skrzydłami należącymi do obu bohaterów znajduje się mur graniczny, w połowie zburzony. W tym celu Rejent każe więc swoim Mularzom dobudować brakującą część, co bardzo jątrzy Cześnika:

„Mur naprawia, mur graniczny, trzech mularzy! On rozkazał! On się ważył… Mur graniczny! Trzech na murze! Trzech wybiję, a mur zburzę, zburzę, zniszczę, aż do ziemi!”

Mówi Papkinowi, że wraz ze służbą ma on zejść na dół do budowniczych i zaprzepaścić ich działania, by nie doprowadzić do dokończenia dzieła. Papkin – strachliwy – zgadza się, ale wyraźnie nie jest przekonany do tego pomysłu, aby przewodniczyć tej jakże ważnej misji.
  
Scena VI

W scenie tej ujawnia się kolejny wątek – tym razem miłosny – pomiędzy Klarą a Wacławem, który jest synem Rejenta. Mieszkają zatem w tym samym zamku, ale przedzieleni częściowo murem, a wewnątrz budynku prawdopodobnie też kratą. Zakochani są jednak w sobie na zabój, spotykają się więc potajemnie w małej altanie. To tam poznajemy kulisy ich związku. Początkowo młodzi spotykali się przy wspomnianej kracie, ale Wacławowi przestało to wystarczać, więc wysuwał coraz to śmielsze żądania w stronę ukochanej. W swych działaniach nie zawsze jest racjonalny. Klara natomiast przeciwnie – kocha Wacława, ale zachowuje przy tym zdrowy rozsądek. Szczególnie w sytuacji, w której jej luby proponuje wspólną ucieczkę z zamku po to, aby mogli być już na zawsze razem. Wie ona jednak, że nie może się w tak haniebny sposób sprzeciwić swojemu stryjowi, pod którego znajduje się opieką. Boi się też negatywnej reakcji otoczenia na taki odważny, acz srogi czyn. Studzi więc zapały Wacława. Po chwili słyszą jakieś kroki, więc szybko muszą się rozstać, aby ich bliska zażyłość nie wyszła zawczasu na jaw.

Scena VII

Papkin wraz z dworzaninem Śmigalskim oraz paroma innymi służącymi, zaopatrzonymi w kije, udaje się pod mur, aby przepędzić stamtąd mularzy. Cześnik i Rejent przyglądają się tej scenie z własnych okien – tak, że widzą siebie nawzajem. Pomiędzy stronami zawiązuje się bójka, jednak scenę tę przysłania częściowo mur, słychać jednak pewne odgłosy, co skłania Rejenta do udzielania wskazówek swoim pracownikom: „Dobrze! Dobrze! Po czuprynie. Ot, tak – lepiej! Co się wlezie! Nic się nie bój! Tego trzeba. Niechaj bije! Świat nie zginie! Ja Cześnika za to skryję, gdzie nie widać ziemi, nieba” (tzn. „doprowadzę do uwięzienia” – wg M. Inglota). Na te słowa Cześnik popada w szał i próbuje wycelować w niego z gwintówki, jednak Rejent na czas zamyka okno. Tchórzliwy Papkin udaje, że bierze udział w pojedynku, a tak naprawdę chowa się na uboczu. Kiedy więc wszyscy się rozchodzą, a on zostaje sam, przepowiada „mężnie”:

„Ha! Hultaje, precz mi z drogi, bo na miazgę was rozgniotę – nie zostanie jednej nogi. A mam diablą dziś ochotę! Wielu was tam? Chodź tu który! Nie wylezie żaden z dziury? O, wy łotry! O, wy tchórze! Jutro cały zamek zburzę”.

Scena VIII

Monologowi Papkina przysłuchuje się Wacław, który udaje przed nim struchlałego przeciwnika, toteż oddaje mu się w niewolę. Wacław przedstawia się jako komisarz Rejenta (co dziwne, nikt nie rozpoznaje w nim tak naprawdę jego syna!). Komisarz był wówczas odpowiednikiem dzisiejszego asystenta tudzież sekretarki – regulował więc płatności, ustalał przebieg podróży, zarządzał domem, itd. Słowem: reprezentował swego pana. Papkin zarzuca Rejentowi-dorobkiewiczowi, że ledwie co udało mu się zbić niemały majątek, a już przejął zwyczaje magnackie i zatrudnił sobie właśnie takiego oto komisarza, nie rozpoznając w nim syna odwiecznego wroga Cześnika. Niemniej jednak Papkin, dumny z siebie, przedstawia Cześnikowi pojmanego jeńca, gdyż wierzy, że zostanie za to nagrodzony (np. ofiarowaniem mu ręki Klary).
 
AKT II 
Scena I

Raptusiewicz drwi z Papkina, gdyż widział, jaki to faktycznie wziął on udział w tej walce: „Gracko z tyłu stałeś”. Wszyscy jednak wierzą, jakoby Wacław był jedynie pracownikiem Rejenta, nie zaś jego synem. Cześnik jednak nie chce takiego jeńca, każe mu wrócić do swego pana, szuka w tym zasadzki. Wacław próbuje przemówić mu, że tak naprawdę obie strony powinny zakopać topór wojenny raz na zawsze, Cześnik jednak zaprzecza temu pomysłowi:

„Ja – z nim w zgodzie? Mocium panie, wprzódy słońce w miejscu stanie, wprzódy w morzu wyschnie woda, nim tu u nas będzie zgoda. […] Od powietrza, ognia, wojny, i do tego od człowieka, co się wszystkim nisko kłania – niech nas zawsze Bóg obrania”.

Scena II

Cześnik odchodzi, Papkin zostaje sam z Wacławem. Wie już, że nic mu nie przyjdzie z takiej zdobyczy, każe więc „za drobną ofiarą” powrócić do swego pana. Wacław jednak wcale nie ma zamiaru nigdzie się ruszyć. Chce zostać. Papkin nie pojmuje tego wcale, mówi mu, że może sobie wyjść na wolność nawet za darmo, byleby dalej nie rozdrażniał Cześnika swą obecnością. Wacław wyjawia jednak swoje prawdziwe zamiary – jest synem Rejenta i chce zostać w przeciwnej części zamku po to, aby być blisko Klary, nie widzi innej sposobności ku temu. Przekupuje Papkina sakiewką pełną złota, aby zachował milczenie. Papkin udaje rozdwojonego moralnie człowieka, próbuje wmówić Wacławowi, że czułby wyrzuty sumienia wobec swego pana, ale ostatecznie przystaje na ten układ. Wie bowiem, że jeśli weźmie pieniądze od Wacława i nie dochowa mu wierności, zostanie zastrzelony z przeciwnej wieży.
 
Scena III

Klara zauważa obecność Wacława i boi się, że cały ten misterny plan może się wydać. Poleca mu więc spotkać się z Podstoliną, aby zyskał sobie w ten sposób jej aprobatę licznymi komplementami, dzięki czemu otrzyma on posadę pisarza, co wzbudza ironiczny protest Wacława, jakoby zależałoby mu na niższej randze (komisarz był o wiele wyżej w hierarchii stanowisk), co mogłoby wzbudzić dodatkowe podejrzenia Cześnika. Ostatecznie jednak zgadza się o to poprosić.
 
Scena IV

Wacław zostaje sam i w swoim monologu wygłasza krótki poemat na temat swej ukochanej: […] Zawsze czysta i bez końca! A my, dumni władcy świata, mimo siebie pochwyceni, za tym cieniem, co ulata, całe życie, w chwili w chwilę, przepędzamy jak motyle.

Scena V

Dochodzi do spotkania Podstoliny z Wacławem. Szybko wychodzi na jaw, że obojga w młodości łączyło coś więcej. Pamiętają swe imiona, Hanna przypomina mu, że go szukała na Litwie, gdyż wówczas przedstawił się jej jako książę Rodosław (Wacław przyznaje się do błędu, że za czasów studenckich bałamucił w tej sposób niewiasty, wmawiając im, iż jest księciem). Podstolina robi mu małe wyrzuty odnośnie jego „sztuki” uwodzenia, którą to doskonale poznała, natomiast Wacław nie pozostaje jej dłużny – ni to niewinnie, ale zarzuca jej, że zmienia mężów jak rękawiczki – ledwie co zmarł jej trzeci mąż, a już ociera łzy, przyjmując oświadczyny Cześnika. Podstolina proponuje mu więc potajemne, nocne schadzki, dzięki czemu będzie on mógł przebywać w tej części zamku.
 
Scena VI

Podstolina mówi Klarze, iż przyjęła młodziana na stanowisko pisarza, zaś Klara cieszy się z rzekomej niewiedzy Podstoliny, iż wszystko poszło gładko.
 
Scena VII

Papkin spotyka Klarę, po czym wyznaje jej miłość. Nie szczędzi sobie po raz kolejny przechwałek na temat swego męstwa oraz rzekomego bogactwa, a także różnych patetycznych wyrazów stylizowanych na mowę okresu przełomowego pomiędzy barokiem a klasycyzmem, która obowiązywała wszystkich kawalerów starających się o rękę panny. Klara drwi sobie z Papkina i udaje wielce zainteresowaną takim „zacnym mężem narodu”. Domaga się jednak od niego próby: posłuszeństwa, wytrwałości i śmiałości. Swe posłuszeństwo Papkin ma udowodnić tym, że przez kolejne sześć miesięcy ma milczeć (Klara robi to specjalnie, ponieważ ów podstarzały już jegomość wyraźnie „cierpi” na nadmierną gadatliwość), zaś wytrwałość – życiem o wodzie i chlebie przez rok i sześć dni (a jak wiadomo, Papkin lubi dobrze zjeść, a przede wszystkim wypić jakiś lepszy alkohol, szczególnie wino). Śmiałość swą Papkin powinien udokumentować przyniesieniem żywego jeszcze krokodyla. Papkin udaje, że są to prośby „takie, jakby ich nie było wcale” i że ze spokojem wszystkie te żądania wypełni.

Scena VIII

Papkin zostaje sam. Przyznaje, że z milczeniem i niejedzeniem może sobie spokojnie poradzić, gdyż Klara nie jest w stanie go kontrolować przez cały czas, natomiast o wiele gorsza sprawa wygląda z krokodylem. Narzeka, że kiedyś kobiety pragnęły delikatnego kanarka jako dowód miłości, a teraz pannom zachciewa się egzotycznych, jadowitych gadów. Wacław rzuca mu sakiewkę, po czym wychodzi. Papkin nie ma pojęcia więc, czy nadal go kryć, czy nie. Przyznaje jednak po łacinie, że „szczęśliwy, kto trzyma”.

Scena IX

Cześnik każe sobie winszować zaręczyn. Mówi, że skradł Podstolinie buziaka i już myślał, że się zapadnie pod ziemię ze wstydu i zaczął się wycofywać, lecz wdowa sama mu przepowiedziała, że przyjmuje jego zaręczyny. Papkin pyta Raptusiewicza o jeńca, który bardzo chce pracować na dworze, co Cześnik komentuje tym, że „nie będzie z ziemi zbierał, co Milczkowi z nosa spadnie”. Każe udać się Papkinowi do Rejenta, aby ten wezwał go w jego imieniu na pojedynek następnego dnia, około godziny czwartej po południu, u „trzech kopców w Czarnym Lesie”. Papkin wzbrania się, nie chce iść w poselstwie, dlatego Cześnik pragnie go jakoś zachęcić do wykonania tegoż zadania, więc go komplementuje. Na końcu dodaje: „Wiesz co, Papciu – spraw się ładnie, a w kieszonkę grubo wpadnie”.

AKT III 
Scena I

Rejent w towarzystwie swoich mularzy próbuje sporządzić protokół z pobicia. Mularze nie są jednak zbyt skorzy do obciążenia Cześnika, gdyż po skończonej bójce otrzymali natychmiast odszkodowanie z rąk tamtejszej służby, z którą walczyli. Rejent jednak im wmawia, że draśnięcie jest raną, a Cześnik powinien zapłacić za swoje, więc ostatecznie podpisują dokument. Rejent pragnie zdobyć również świadków, ażeby poświadczyli, że Cześnik chciał do niego strzelać.

Scena II

Rejent spotyka się z Wacławem, któremu mówi, że rozmawiał z Podstoliną i podpisali wspólnie umowę, w myśl której mają się razem pobrać (tzn. Podstolina z Wacławem). Z umowy tej wynika również, że w przypadku, gdy któraś ze stron zrezygnuje ze ślubu, musi wypłacić drugiej sto tysięcy. Wacław jest zrozpaczony, wielokrotnie pyta ojca, czy nie da się nic zmienić w tej sprawie. Rejent zdaje się być jednak zdeterminowany, chce koniecznie zagarnąć majątek bogatej wdowy, jak również zemścić się dotkliwie na Cześniku. Wie bowiem, że następnego dnia miało odbyć się jego wesele z tą właśnie kobietą.

Scena III

Rejent zastanawia się, „co skłoniło Podstolinę, wdówkę tantną, wdówkę gładką, za takową iść gadzinę, to dotychczas jest zagadką; ale wątpić nie wypada, iż zamienić będzie rada”. Zastanawia się również na tym, czy przypadkiem on sam nie mógłby również ubiegać się o względy kobiety, jednak zostaje przy pomyśle złączenia jej węzłem małżeńskim ze swoim synem i nie planuje nic więcej modyfikować w tym względzie.
 
Scena IV

Papkin przychodzi do Rejenta, którego od razu prosi o jakiś trunek. Gdy ten podaje gościowi wino, Papkin narzeka, że jest lurowate i nie smakuje mu. Postanawia więc obsłużyć się sam. Później – dygocząc i jąkając się ze strachu – przestawia mu cel swej wizyty. Mówi, że przybył do niego na polecenie Cześnika, który wzywa Rejenta na pojedynek. Ten dziwi się, dlaczego jemu sąsiadowi w głowie siedzą takie pomysły, skoro tego samego dnia ma on wziąć ślub, na co Papkin odpowiada zdecydowanym głosem, iż wszystko da się pogodzić – rano sakrament w kaplicy, po południu walka, pod wieczór wieczerza, a w nocy – i tu „trzy kropki”. Rejent zgadza się i postanawia powiadomić o tym swego wroga pisemnie.

Scena V

Do obu panów dołącza Podstolina, która uzgadnia z Rejentem szczegóły umowy. Przysłuchuje się temu Papkin, który zarzuca wdowie dwulicowość i grę na dwa fronty. Rejent informację o nagłej zmianie planów postanawia podać Cześnikowi w tym samym liście, w którym potwierdził swe przybycie na pojedynek. Wręcza kartkę Papkinowi, po czym wygłasza swoje słynne zdanie: „Niech się dzieje wola Nieba, z nią się zawsze zgadzać trzeba”.

Scena VI

Papkin pyta Podstolinę, dlaczego tak haniebnie zdradziła Cześnika. Ta jednak zbywa go ironicznie: „Wolna droga. [...] Lecz weź wprzódy pożegnanie dla Cześnika: kłaniaj mu się bardzo grzecznie, powiedz oraz, jak mą duszę zbyt boleśnie żal przenika, że się tak z nim rozstać muszę. Niech porywczo mnie nie gani…”.

Scena VII

Papkin zostaje wyprowadzony z pokoju, w którym przebywa Rejent z Podstoliną. Po zamknięciu drzwi „słychać łoskot, jak gdyby kto zleciał ze schodów”.

AKT IV 
Scena I

Cześnik wypełnia zaproszenia na wesele i każe je rozdać Śmigalskiemu. Dyndalski pyta o menu, jakie ma być na uczcie, a także o dekorację stołu. Cześnik nakazuje nie szczędzić rozmaitych przypraw, a także prosi wykonać z lukru inicjały jego imienia oraz jego przyszłej małżonki, a więc „M.H.”, a na górze powinny być serca – również z lukru. Zastanawia się przy tym, dlaczego Papkin nie wraca tak długo od Rejenta. Dyndalski przyznaje, że zapewne Rejent boi się stawić na pojedynek, gdyż Cześnik znany jest ze swojego brawurowego operowania szablą, na co Cześnik przystaje zuchwale, przypominając sobie walki, w których brał udział podczas konfederacji barskiej, w obronie kraju.

Scena II

Przybywa Papkin, wręcza list Cześnikowi. Zastanawia się, dlaczego tak piecze go w gardle. Raptusiewicz żartuje sobie, że zapewne Rejent go otruł – lecz rzuca tym zupełnie niewinnie. Papkin zaś bierze sobie te słowa śmiertelnie poważnie do serca – naczytał się bowiem dużo o takich przypadkach w swoich rycerskich romansach. Wróży więc sobie rychłą śmierć. Tymczasem Cześnik dowiaduje się z listu o intrydze, jaka rozegrała się za jego plecami. Oburza się na Papkina, że ten o wszystkim wiedział, ale mu… nie powiedział prawdy.

Scena III

Papkin rozmawia z Dyndalskim na temat swej rychłej śmierci. Ten drugi drwi z niego, że nie ma osoby, której zależałoby na życiu Papkina, a tym bardziej na jego śmierci. Ponadto Dyndalski wie, że Rejent – pomimo swych wad – jest człowiekiem honoru i we własnym domu nie otrułby nikogo.

Scena IV

Papkin postanawia zaplanować swój własny pogrzeb i ułożyć testament.

Scena V

Cześnik, rozwścieczony, postanawia odwrócić intrygę na swoją korzyść. Każe Dyndalskiemu napisać list miłosny, rzekomo stworzony przez Klarę, skierowany do Wacława, w którym miałaby ona zaprosić go na przechadzkę. Brak umiejętności poprawnego pisania, a także przysłowiowy brak piątej klepki Dyndalskiego, który z „żydów”, czyli plam od atramentu chce zrobić litery, a także przepisuje luźne myśli Cześnika, który pomiędzy właściwą, dyktowaną treścią listu, wrzuca od czasu do czasu swoje „Mocium panie”, co Dyndalski również umieszcza w liście. Cześnik załamuje ręce, ostatecznie każe wysłać do Wacława inną swoją krewną, Rózię, aby przekazać mu, że Klara bardzo chciałaby się z nim widzieć. Cześnik uknuł bowiem plan, by zeswatać ją z Wacławem (nie wie nic bowiem o ich miłości), żeby samemu móc się ożenić z Podstoliną i w ten sposób zemścić się na Rejencie.

Scena VI

Zrozpaczony Papkin odczytuje Klarze treść swego testamentu – jest to bardzo ironiczne, gdyż z jego treści wynika, jakoby Papkin darował osobom, u których zaciągnął długi (choć twierdził dotychczas, że jest odwrotnie, że to on pożyczał ludziom pieniądze na procent), żeby zachowały te pieniądze dla siebie i nie domagały się spłaty od Klary i Cześnika.

Scena VII

Wacław przybiega do Klary i pyta ją, co się stało. Papkin przyznaje się, że powiedział Cześnikowi prawdę, że ów komisarz, który przebywał wcześniej w tej części zamku, tak naprawdę jest synem Rejenta. Wacław jest o to bardzo zły, jednakże Papkin komentuje to w sposób następujący: kto już w grobie jedną nogą, na tym groźby nic nie mogą. Nikt nie rozumie tych słów. Słychać kroki.

Scena VIII

Do zakochanych zbliża się Cześnik ze swoją świtą. Zmusza Wacława do poślubienia Klary – ewentualnie jej kuzynki, jeżeli będzie się bardzo temu pomysłowi opierać. Ku swojemu zdziwieniu dostaje odpowiedź pozytywną. Błogosławi więc nowy związek i każe wszystkim udać się do kaplicy, aby dokonać sakramentu małżeństwa przed Bogiem.

Scena IX

Dyndalski zastanawia się, dlaczego Cześnik krytykował wcześniej jego pismo: „Co on sobie, tylko proszę, mógł do tego B upatrzyć? Co nie staje tej literze? Czy brak w kształcie, czy brak w mierze? Ot – krzyż Pański, a ja znoszę”.
 
Scena X

Przychodzi Rejent, który dziwi się, dlaczego Cześnik nie stawił się na pojedynek, gdyż sam długo na niego czekał w wyznaczonym miejscu, po czym słyszy z kaplicy okrzyki radości. Pyta Dyndalskiego, co to ma oznaczać. Kiedy dowiaduje się o ślubie swego syna, nie może uwierzyć w to, co się wydarzyło.

Scena XI

Do Rejenta przychodzi Cześnik, który wyjawia sąsiadowi swoją zemstę, w jaki sposób jej dokonał: „Tyś mi ukradł moję wdowę, by ją zmienić na synowę – jam zatrzymał twego syna, by mu sprawić tu wesele; masz więc byka za jendyka”.

Scena XII

Wszyscy z bukietami wychodzą z kaplicy. Do pary młodej podchodzi Rejent z Cześnikiem. Wacław prosi ojca o wybaczenie oraz o błogosławieństwo na nową drogę życia.   

Scena XIII

Podstolina nie może uwierzyć w to, co się stało. Przyznaje publicznie, że teraz cały jej majątek przeszedł na Klarę, bo tak miało się wydarzyć, gdy ta weźmie tylko ślub. Nie musi jednak płacić Rejentowi odszkodowania za odstąpienie od ślubu. Cześnik jednak dobrze orientuje się w sytuacji, iż tak naprawdę nic nie przyszło mu z tej zamiany, gdyż całe bogactwo Podstoliny przeszło oficjalnie na Klarę. Nie jest jednak zły, a nawet proponuje swemu sąsiadowi zgodę, którą Rejent przyjmuje. Wszyscy krzyczą razem: „Zgoda! Zgoda!”, a Wacław dodaje do tego: „Tak jest – zgoda, a Bóg wtedy rękę poda”.
 
Utwór chroniony prawami autorskimi: Michał Ziobro, Crib.pl
Wszystkie prawa do powyższego utworu zastrzeżone.
Bibliografia: Aleksander Fredro, Zemsta, oprac. Mieczysław Inglot, wyd. XI rozszerz., Wrocław 1986.
Opracowanie: Marta Akuszewska