NIE BOSKA KOMEDIA - STRESZCZENIE, CHARAKTERYSTYKA, OPRACOWANIE

Streszczenie Szczegółowe
Poeta zwraca się bezpośrednio do Poezji, ironizując na jej temat i mówiąc z niemałym przekąsem o wszystkich jej „dobrodziejstwach”. Do Poezji należy bowiem wszystko na świecie, każde zjawisko może stać się również Jej udziałem, jeżeli tylko Ta obierze je sobie za swój punkt zainteresowania.

Charakterystyka Henryka
Henryk – główna postać tragedii Krasińskiego – przez samego autora różnie jest nazywany: Panem Młodym (na początku), dalej Mężem (przez akt I i II) oraz Hrabią (cały akt III i IV). Henryk jest poetą. Szybko jednak wychodzi na jaw, że jego bycie artystą, mianowanie się nim odbywa się w sposób sztuczny i wymuszony.

Geneza Utworu
Najbardziej prawdopodobna wersja głosi, iż „Nie-boską komedię” udało się Krasińskiemu napisać pomiędzy kwietniem a listopadem 1833 roku. Ukazała się jednak dopiero w 1835 roku. Podobnie jak „Dziady” (część III) Mickiewicza oraz „Kordian” Słowackiego dzieło Krasińskiego zaliczane jest do tzw. dramatów polistopadowych.

Znaczenie Tytułu
Wiadomo, iż pierwotnie dramat Krasińskiego miał nosić dość wieloznacznie brzmiący tytuł „Mąż”. Ostatecznie poeta zdecydował się na nazwanie go „Nie-boską komedią”, co w istotny sposób zbliżało go do innego dzieła wielkiego włoskiego artysty, Dantego Alighieri, pt. „Boska komedia”.

Czas i Miejsce Akcji
Czas w „Nie-boskiej komedii” jest tym elementem akcji utworu, którego nie da się w sposób jednoznaczny sprecyzować i określić. Jest to sprawą dość problematyczną, bo o ile da się mniej więcej wyznaczyć ramy czasowe przypadające na część I oraz część II, to w części III i IV brak już jakichkolwiek przesłanek sugerujących długość okresów rozgrywających się zdarzeń.

Kompozycja Utworu
„Nie-boska komedia” składa się z czterech części, z czego dwie pierwsze tworzą budowę klamrową, czyli tzw. dramat rodzinny, zaś dwie kolejne – tzw. dramat światowy (lub też społeczny – walka ludzkości na wzór wielkiej, a przede wszystkim niezwykle krwawej rewolucji francuskiej).

Problematyka dramatu
„Nie-boską komedię” uznać można za poetycki „sąd nad światem” dokonany przez samego Krasińskiego – sąd widziany jego oczyma, jakoby jego własna wizja ostatecznej zagłady. Na szczególne potępienie zasługuje zatem niszcząca siła złej i nieprawdziwej poezji, która doprowadza do wielu nieszczęść.

CHARAKTERYSTYKA HENRYKA - NIE BOSKA KOMEDIA - ZYGMUNT KRASIŃSKI

Henryk – główna postać tragedii Krasińskiego – przez samego autora różnie jest nazywany: Panem Młodym (na początku), dalej Mężem (przez akt I i II) oraz Hrabią (cały akt III i IV). Henryk jest poetą. Szybko jednak wychodzi na jaw, że jego bycie artystą, mianowanie się nim odbywa się w sposób sztuczny i wymuszony. Nie jest to bowiem poezja czysta i prawdziwa. Widać w niej mnóstwo prywatnych urojeń i wmówień, które nieszczęśliwie przenoszą się także na członków jego najbliższej rodziny – żonę Marię czy syna Orcia, którzy – podobnie jak Henryk – chcą być poetami, a kiedy im się to nie udaje, popadają w obłęd.
Henryk radykalnie różni się od bohaterów innych znanych nam dramatów romantycznych. Po pierwsze: tak naprawdę, poza sobą samym, nie kocha nikogo. Poezja zniewoliła go bowiem na tyle, że zupełnie oślepiła i odciągnęła od wszystkich obowiązków – jako mąż, jako ojciec, jako pan swoich poddanych, jako chrześcijanin, ogólnie jako człowiek. Po drugie: wydawać się może, że nie istnieją żadne ideały, dla których mógłby poświęcić samego siebie, cały swój czas i włożyć w to cały swój wysiłek. Bo w gruncie rzeczy nawet wtedy, gdy walczy, to niewiadomo, w imię czego walczy: czy widząc swojego obłąkanego (a raczej sprawiającego wrażenie obłąkanego, bo właściwie to bardzo mądre dziecko) syna, chce po prostu walczyć o lepsze jutro dla takich młodych jak on, którzy po swoich ojcach-arystokratach będą musieli dalej ciągnąć świetność możnych rodów, płodzić dzieci i dbać o narodowe tradycje; a może robi to w dalszym ciągu dla poezji, która wymaga od niego poświęceń; a być może walczy tylko i wyłącznie dla siebie; trudno bowiem sądzić, by czynił to w ramach obrony swej klasy czy wiary chrześcijańskiej.
Spróbujmy się temu przyjrzeć nieco bliżej. Gdyby Henryk walczył w imię swojej klasy, to wówczas nie mógłby być wobec niej aż tak krytyczny. Jest w nim bowiem wiele niezrozumienia dla arystokracji, do której przecież także przynależy. Zdaje sobie sprawę z wielu popełnianych przez nią błędów i nie chce się pod nimi podpisywać. Ma swoje zdanie, umie wyłapać rzeczy złe, nawet w samym sobie (!). Pewna wrodzona jednak obojętność i ignorancja nie pozwala mu tym bardziej zbratać się z ludem, ze swoimi poddanymi. Nie chce tego, bo w gruncie rzeczy boi się siły, która drzemie w ich wspólnocie. Wie bowiem, że kiedy pospólstwo zbierze się razem i postanowi otwarcie walczyć przeciw swoim panom, wówczas niewątpliwie wygra (przewagą liczebną, determinacją – wszystkim, nie pomoże zatem nawet najlepsze uzbrojenie panów). Mimo tego nie chce przejść na stronę wroga, chociaż proponuje mu taką możliwość sam wódz drugiego obozu – Pankracy.
Tego, czego nie można mu odmówić, to ambicji. Doskonale czuje się w roli przywódcy arystokratów, reprezentuje jakby ich wspólne interesy, a jednocześnie szczerze nimi pogardza. W swoich rządach jest bezwzględny – rozkazuje walkę na śmierć i życie, do ostatniej kropli krwi; zawczasu zapowiada, iż każdego, kto zechce się wycofać z pola bitwy, skapitulować i pertraktować z wrogiem – nakaże zabić lub sam to uczyni, własnym mieczem. Jego ambicja posuwa go także do przyrzeczenia, iż prędzej zginie niż dojdzie do porozumienia z przeciwnym obozem lub mimowolnie odda się w ręce wroga. I faktycznie jako jedyny ową obietnicę spełnia, kiedy na końcu – po przegranej swojego obozu rzuca się w przepaść.
W tłumie arystokratów Henryk jest zupełnie osamotniony. Jako przywódca jawi się jako prężny, wojowniczy mąż, przez swoich towarzyszy obrany na wodza. Wspólnie z nimi zmuszony jest walczyć w obronie chrześcijaństwa, ale także starego porządku, tj. feudalizmu. Choć pogardza otaczającym go tłumem ludzi wywodzących się przecież z tej samej klasy społecznej, dochowuje mu wierności (pomimo tego, że spotyka się potajemnie z Pankracym, który pragnie go mieć po swojej stronie, chce go więc przekonać do swoich poglądów). Generalnie Henryk cieszy się sporym autorytetem - pomimo beznadziejności położenia arystokracji umie on porwać resztę towarzyszy do walki. Trwa przy swoich oddziałach, chociaż jemu i jego zwolennikom grozi nieuchronna klęska.
Jakie mogą być przyczyny osamotnienia Henryka? Bardzo różne. Przede wszystkim mógł się on odróżniać od pozostałych arystokratów motywacją, jaka przyświecała mu podczas stanięcia w obronie swojej klasy. Być może walka z rewolucjonistami miała być sposobem na odkupienie jego grzechów (Henryk odpowiedzialny jest bowiem za tragedię rodzinną, jaka rozegrała się paręnaście lat wcześniej, jednakże ciągle nie daje mu spokoju). Henryka można by uznać również za „dziwaka”, ponieważ jako wódz potrafi jednocześnie wykazywać zdolność do przyznania części racji swoim wrogom (tj. rewolucjonistom). Ponadto bohater obwinia poezję za klęskę swojego życia, przed popełnieniem samobójstwa wykrzykuje przecież głośno: „Poezjo bądź mi przeklęta, jako ja sam będę na wieki”. Oprócz tego nie można zapomnieć także o tym, że Henryk jako jedyny spełnia słowa swej własnej przysięgi – postępuje honorowo w obliczu zagłady obozu arystokratów (tj. zabija się, woli to, niż się oddać w ręce pospólstwa). Jest także możliwe, że poprzez walkę Henryk pragnie odnaleźć w sobie samym resztki człowieczeństwa, odczuwania ludzkich emocji, być może też do walki tej pchnęły go marzenia o zyskaniu wiecznej sławy.
O ile część III i IV „Nie-boskiej komedii” daje wyraz wewnętrznemu przełomowi w życiu głównego bohatera (typowemu dla bohatera romantycznego), który odtąd staje się człowiekiem czynu, a tzw. dramat rodzinny zamienia się w tym momencie w tzw. dramat społeczny; musi on wpierw zostać poprzedzony rozmaitymi wydarzeniami, które stają się udziałem samego Henryka. Niestety ten odgrywa w nich rolę w pełni negatywną, nie umie się bowiem odnaleźć ani jako ojciec, ani tym bardziej jako mąż. Należałoby w tym miejscu zauważyć, że Krasiński wyposażył swojego bohatera w pewną niepowtarzalną cechę, która bynajmniej nie była obecna w innych znanych nam współcześnie dramatach romantycznych. Tą „cechą” jest zawarcie małżeństwa. Bohaterowie romantyczni zazwyczaj cierpią z powodu nieodwzajemnionej miłości, nie mogą się jednak połączyć ze swoją ukochaną kobietą, gdyż spowodowałoby to zbyt duży mezalians – społeczne uwarunkowania uniemożliwiają im zatem ślub i szczęśliwe życie. Liczne przemyślenia i nawarstwienie sprzeczności oraz emocji targających umysłem zmuszają ich do przeniesienia wszelkich swoich cierpień oraz wysiłków w kierunku uciśnionego narodu, aby walczyć za niego, żeby stanąć na czele – jako jednostka wybitna.
Henryk jest jednak pod tym względem zupełnie inny. Po pierwsze: owszem, bierze ślub z cudowną kobietą, lecz szybko przekonuje się, że popełnił błąd. Że takie uporządkowane życie nie jest dla niego gwarantem szczęścia i spełnienia. Przemawia do niej: „Czuję, że powinienem cię kochać” – i to w chwili, kiedy Maria odchodzi od zmysłów, zastanawiając się, czy coś robi nie tak, że to małżeństwo nie jest udane. Próbuje sama w sobie znaleźć wady i błędy, lecz na próżno, gdyż nie potrafi ich wskazać. Henryk wie doskonale o tym, że wina tkwi w nim samym, że nie umie docenić tego, co ma. Nieustannie czegoś szuka – jakiegoś wyimaginowanego szczęścia, sztucznej rzeczywistości, której tak naprawdę nie jest w stanie posiąść. Dlatego zdradza Marię – woli odejść do kochanki, która według niego uosabia to wszystko, czego brakuje jego żonie, czyli poezję.
Po drugie: walka Henryka nie toczy się o naród. On nie kocha nikogo poza sobą samym, co uzmysławiają mu głosy wydobywające się z różnych stron pomieszczenia, w którym przebywa oślepiony już zupełnie Orcio (syn). Zaiste nie jest jego celem przewodzenie uciśnionym Polakom, budowanie w nich przekonania o wyższości, o tym, że są narodem wybranym przez samego Boga, który wpierw – by zmartwychwstać i zwyciężyć – wpierw musi ponieść nieuchronną klęskę i odczuć na własnej „skórze” mnóstwo bólu i cierpienia. Przywództwo Henryka wynika więc prawdopodobnie: albo z chęci odkupienia dawnych win, albo z chęci zdobycia sławy.

Opracowanie: Marta Akuszewska
Bibliografia: Zygmunt Krasiński "Nie Boska Komedia", oprc. J. Kleiner, wyd. 7, Wrocław 1962)

CZAS I MIEJSCE AKCJI - NIE BOSKA KOMEDIA - ZYGMUNT KRASIŃSKI - OPRACOWANIE

Czas akcji dramatu

Czas w „Nie-boskiej komedii” jest tym elementem akcji utworu, którego nie da się w sposób jednoznaczny sprecyzować i określić. Jest to sprawą dość problematyczną, bo o ile da się mniej więcej wyznaczyć ramy czasowe przypadające na część I oraz część II, to w części III i IV brak już jakichkolwiek przesłanek sugerujących długość okresów rozgrywających się zdarzeń.
Przede wszystkim wypadałoby na wstępie uświadomić sobie pewną ważną rzecz: w dramacie Krasińskiego występują dwie płaszczyzny czasowe – „dosłowna” oraz uniwersalna, „wystająca” ponad warstwę treściową. Czas uniwersalny oznacza, iż wszystkie zaistniałe w „Nie-boskiej komedii” sytuacje mogłyby pojawić się również we współczesności, a nawet w przyszłości – nie jest to bowiem konkretnie określone; to też pewnego rodzaju wizja. Wizja katastroficzna – być może końca świata?
Jeśli chodzi o czas „świata przedstawionego”, to z pewnością nie jest on osadzony w konkretnym przedziale, tzn. oznaczony datami początku i zakończenia się akcji. Ale wiadomo, że np. w części I od momentu ślubu Męża oraz Marii aż do narodzin Orcia, a następnie śmierci żony tuż po chrzcinach – upływa mniej więcej rok. II część rozpoczyna się od apostrofy do 10-letniego dziecięcia, które nie potrafi bawić się razem z rówieśnikami, modląc się na grobie matki samodzielnie wymyśla słowa modlitwy, za co przecież niejednokrotnie gani go sam Henryk, iż powinien wygłaszać wyuczone formułki, a nie kombinować. Później, w momencie wykrycia u Orcia nieuleczalnej choroby oczu, pojawia się informacja, że ma już 14 lat. Nic więcej nie możemy się dowiedzieć z części III oraz IV. Podsumowując: akcja dramatu rozgrywa się na przestrzeni kilkunastu lat. Lecz kiedy konkretnie? Czy to się już wydarzyło? A może dzieje się teraz? Czy wydarzy się później, kiedy my już zdążymy umrzeć? A może to wszystko razem? Było, jest i będzie? Te pytania pozostaną dla nas kwestią nierozwiązaną, albowiem nie sposób udzielić na nie jednoznacznej odpowiedzi.

Miejsce akcji utworu

W dramacie Krasińskiego (jako dramacie romantycznym) dochodzi do poluźnienia kompozycji oraz zerwania z klasyczną zasadą trój jedności, która obowiązywała dotychczas bez wyjątku we wszystkich komediach oraz tragediach – miały one rozgrywać się w ciągu maksymalnie 24 godzin (jedność czasu), w tym samym pomieszczeniu (jedność miejsca) oraz oscylować wokół jednego głównego wątku (jedność akcji). Jedności te miały być pomocne dla wystawiania danej sztuki na scenie – do tego bowiem dramaty były przecież przeznaczone. Stąd „Nie-boska komedia” jest bardzo trudna do odegrania w teatrze (nawet „Dziady” czy „Kordian” o wiele bardziej się do tego nadają). Głównie przez wprowadzenie w niej płaszczyzny tzw. czasu uniwersalnego, ale również poprzez mnogość miejsc, w których rozgrywa się akcja.
I tak – w części I bohaterowie występują kolejno: we wnętrzu wiejskiego kościoła (ślub Henryka z Marią), komnacie sypialnianej, w ogrodzie, w górach (nad przepaścią) oraz w domu dla ludzi obłąkanych (w którym przebywa Maria, aż w końcu tam umiera).
W części II miejscem akcji jest: cmentarz, wąwóz w górach oraz dom, w którym mieszka Mąż. W części III natomiast – namiot Pankracego, obóz przechrztów i rewolucjonistów. Część IV rozgrywa się zaś kolejno w: okopach Świętej Trójcy oraz we wnętrzu i podziemiach zamku.

Opracowanie: Marta Akuszewska
Bibliografia: Zygmunt Krasiński "Nie Boska Komedia", oprc. J. Kleiner, wyd. 7, Wrocław 1962)

GENEZA UTWORU - NIE BOSKA KOMEDIA - ZYGMUNT KRASIŃSKI - OPRACOWANIE

Najbardziej prawdopodobna wersja głosi, iż „Nie-boską komedię” udało się Krasińskiemu napisać pomiędzy kwietniem a listopadem 1833 roku. Ukazała się jednak dopiero w 1835 roku. Podobnie jak „Dziady” (część III) Mickiewicza oraz „Kordian” Słowackiego dzieło Krasińskiego zaliczane jest do tzw. dramatów polistopadowych. Twórczość tego okresu charakteryzowało przede wszystkim krytyczne podejście i chęć rozliczenia się z klęską wielkiego narodowego zrywu, w którym pokładano wielkie nadzieje (ale wiązano z nim także mnóstwo obaw). Słowacki i Mickiewicz starali się z całej siły wysunąć na prowadzenie w kwestii sprawowania „duchowej opieki” nad narodem, bycia jego wieszczem. Robili to jednak na różne sposoby – Mickiewicz wolał usypiać Polaków i karmić ich przekonaniem o tym, że niczym Mesjasz zmartwychwstaną i podniosą się z upadku, wcześniej jednak będą musieli oni dużo wycierpieć. Słowacki był natomiast przeciwnikiem jakiejkolwiek bierności, stawiał na walkę aktywną, opartą jednak na fundamentach dobrej, narodowej poezji (której twórcą i piewcą miał być on sam).
Krasiński natomiast nie potrafił być aż tak optymistycznie nastawiony do przyszłości. Przede wszystkim dlatego, że sam był arystokratą i po tym, kiedy nie wziął udziału w powstaniu listopadowym, odczuwał ogromne wyrzuty sumienia. Udziału tego zabronił mu ojciec, generał Wincenty Krasiński, który był przeciwnikiem jakiejkolwiek rewolty, uważał bowiem, że każdy pretekst (nawet narodowowyzwoleńczy) może być dobry, aby wytępić klasę rządzących, czyli najwyższych panów. Oprócz tego generał ten przez Polaków uważany był za zdrajcę, jako że sympatyzował z carem rosyjskim. Młody Zygmunt wielokrotnie „obrywał” za swojego ojca – głównie na uczelni, gdzie też inni studenci wielokrotnie dawali mu odczuć, że nie jest tam mile widziany. Dlatego nie ukończył studiów na wydziale prawa, wyjechał do Szwajcarii (notabene - wysłany tam przez ojca)
„Nie-boska komedia” miała być zatem swego rodzaju rozliczeniem z przeszłością, z dawnych błędów, głównie z tego, dlaczego Krasiński nie wziął udziału w powstaniu w 1830 roku. Całkiem prawdopodobne, że jego głównym celem było ukazanie rewolucji jako czegoś najgorszego, najbardziej okrutnego i najbardziej godnego potępienia. Z tego też właśnie powodu Krasiński z wielkim niepokojem przyglądał się działalności partii saint-simonistów w Paryżu, ponieważ to oni postulowali obalenie klasy „posiadającej”, zaś zwycięstwo klasy pracującej.
Krasiński, pisząc „Nie-boską…”, z pewnością nie chciał uczynić z niej moralizatorskiej powiastki, a raczej ostrzeżenie. Wierzył bowiem, że przyszłość może być świetlana i dobra, lecz nie obędzie się bez ofiar i wcześniejszej katastrofy, która musi poprzedzić ostateczny tryumf sprawiedliwości i cnoty na świecie. Owa katastrofa miała wystąpić pod postacią krwawego, bezwzględnego wytępienia arystokratów przez lud. Z jednej strony nie umiał się opowiedzieć po stronie rozszalałego, okrutnego ludu, ale także nie mógł w pełni poprzeć przedstawicieli wchodzących w skład swojej własnej klasy, gdyż dostrzegał w niej także mnóstwo wad. Wierzył zatem w siłę nie tej arystokracji, w której tkwił, ale w tę, którą powinna być – czyli wykształconą, sprawiedliwą i potrafiącą dobrze, mądrze zarządzać państwem. Istnieje więc bardzo duże prawdopodobieństwo, że w roli Henryka obsadził samego siebie – jako samotnego przywódcę obozu arystokracji, który tak naprawdę nigdzie nie potrafił znaleźć dla siebie zrozumienia i poparcia.
Kim więc byłby tutaj Pankracy? Wielu badaczy dostrzega w tej postaci sylwetkę wielkiego prywatnego wroga Krasińskiego, Leona Łubieńskiego, który pewnego razu spoliczkował (najprawdopodobniej!) Zygmunta za to, że przybył na uczelnię, kiedy akurat tego dnia odbywał się pogrzeb prezesa Sądu Sejmowego, Piotra Bielińskiego i niemal wszyscy studenci wydziału prawa Uniwersytetu Warszawskiego na tę oto uroczystość się wybrali (Zygmuntowi ojciec zabronił). Odtąd oboje żyli w konflikcie. Być może więc Henryk i Pankracy – bohaterowie ustawieni po obu stronach „barykady” symbolizują więc te postaci.

Opracowanie: Marta Akuszewska
Bibliografia: Zygmunt Krasiński "Nie Boska Komedia", oprc. J. Kleiner, wyd. 7, Wrocław 1962)

KOMPOZYCJA UTWORU - NIE BOSKA KOMEDIA - ZYGMUNT KRASIŃSKI

„Nie-boska komedia” składa się z czterech części, z czego dwie pierwsze tworzą budowę klamrową, czyli tzw. dramat rodzinny, zaś dwie kolejne – tzw. dramat światowy (lub też społeczny – walka ludzkości na wzór wielkiej, a przede wszystkim niezwykle krwawej rewolucji francuskiej). Każda z czterech części rozpoczyna się od pewnego epickiego wstępu (pisanego prozą), którego celem jest w pewnym stopniu wprowadzić czytelnika w omawiany w dalszej kolejności problem. Dramat rodzinny jest jednocześnie poprzednikiem dramatu społecznego, ponieważ wyjaśnia, w jaki sposób człowiek, który przyczynił się do cierpienia najbliższych mu w życiu osób, musi zostać zmotywowany, aby swoją „wyjątkowość” i ponadprzeciętność przelać na jakiś cel wyższego rzędu, a także po to, by chociaż częściowo odkupić swoje winy. Kompozycja „Nie-boskiej komedii” jest kompozycją otwartą (typowy zabieg dla dramatów romantycznych), ponieważ fakt, iż ginie Henryk, ginie także Pankracy, nie przesądza o wiadomym losie reszty bohaterów utworu – pojawiający się bowiem na końcu Chrystus musi się przecież „rozprawić” także z innymi ludźmi, a w jaki sposób się to odbywa – to już w dziele Krasińskiego zostaje niedopowiedziane.

Opracowanie: Marta Akuszewska
Bibliografia: Zygmunt Krasiński "Nie Boska Komedia", oprc. J. Kleiner, wyd. 7, Wrocław 1962)

NIE BOSKA KOMEDIA - STRESZCZENIE SZCZEGÓŁOWE - ZYGMUNT KRASIŃSKI

Motto:

1. Bezimienny „Do błędów, nagromadzonych przez przodków, dodali to, czego nie znali ich przodkowie – wahanie się i bojaźń; i stało się zatem, że zniknęli z powierzchni ziemi i wielkie milczenie jest po nich”

2. Hamlet (szekspirowski bohater) „To be or not to be that is the question” (tł. “Być albo nie być, oto jest pytanie”)

Dedykacja: „Poświęcone Marii”

(Zapewne chodzi o Joannę Bobrową, nazywaną przez Krasińskiego Marią, którą poznał w Rzymie w 1834 roku).

Część pierwsza:

a) część epicka – rozbudowana apostrofa do Poety lub Poezji:

Poeta zwraca się bezpośrednio do Poezji, ironizując na jej temat i mówiąc z niemałym przekąsem o wszystkich jej „dobrodziejstwach”. Do Poezji należy bowiem wszystko na świecie, każde zjawisko może stać się również Jej udziałem, jeżeli tylko Ta obierze je sobie za swój punkt zainteresowania. Przemawia do Niej: „Chwale twojej niby nic nie zrówna”. Jednocześnie zwraca uwagę na pewien znaczny dysonans pomiędzy tym, o czym każdy artysta pisze w danej chwili (a więc mogą to być myśli zupełnie ulotne, w konkretnym momencie nawet mało znaczące) a tym, co czuje i myśli przez cały czas, wewnątrz siebie. Poeta zarzuca Poezji, że niesie piękno, lecz sama ową pięknością nie jest; głosi o istnieniu światła, a sama jego nigdy nie widziała. Porównuje Ją do niewiasty, która na zawsze naznaczona jest swoją ziemskością, lecz chwilami przybiera postać anioła – jest to jednak postać fałszywa, bo aniołem tak naprawdę nigdy nie będzie. Na końcu poeta wyraża pochwałę stanu, w którym Poezja autentycznie napełnia serce człowieka i prowadzi go ku dobremu, mieszka w nim jak Bóg (nikt Go nie widział ani nie słyszał, lecz ci, którzy wierzą w Jego istnienie, oddają Mu cześć i hołd). Potępia natomiast fakt, iż wielu twórców pisze tylko po to, by dostarczać sobie i innym ludziom przyjemności z tego tytułu, a nie podejmuje się wszczepienia w swą poezję żadnej szlachetnej idei prowadzącej do „podniesienia życia”.

b) część dramatyczna – akcja właściwa, dialogi:

Nad światem przelatuje Anioł Stróż, który błogosławi wszystkim tym, którym pozostało jeszcze serce, bo tylko tacy zostaną zbawieni (wg J. Kleinera Krasiński „umyślnie może w początkowej wypowiedzi dramatu nacisk położył na wyraz ‘serce’, bo ‘Nie-Boska komedia’ będzie poematem o braku serca”). Nad pewnym domem wypowiada rozkazanie, jakoby obok mężczyzny w nim mieszkającego miała pojawić się „dobra i skromna” żona oraz dziecko.

Pojawia się Chór Złych Duchów, którzy nakazuje widmom nawiedzić ten sam dom – przewodniczyć ma im cień nałożnicy ubranej w kwiaty i przypominającą dziewicę – natchnienie każdego poety oraz starego orła zdjętego z palu – pod postacią sławy. Złe Duchy mają zamiar zesłać na poetę wszystkie najgorsze pokusy.

Wewnątrz kościoła odbywa się ślub, a ponad nim „kołysze się” Anioł Stróż, który przepowiada, iż w przypadku, gdy Mąż dochowa przysięgi małżeńskiej, wówczas zostanie zbawiony, on sam po ceremonii zaślub mówi do żony: „przeklęstwo mojej głowie, jeśli ją kiedy kochać przestanę” (wg Kleinera romantycy motyw ciążącej nad człowiekiem klątwy czerpali z idei fatum w starożytności). Potem akcja przenosi do komnaty pełnej osób, w której to odbywa się przyjęcie – małżonkowie zapewniają siebie nawzajem o wielkim uczuciu.

W nocy Zły Duch pod postacią dziewicy (której to „czarty każą świętą udawać”) przechadza się po ogrodzie, po cmentarzu i zachodzi do sypialni nowożeńców, przenika przez umysł śpiącego Męża i pojawia się w jego śnie. Ten, zbudzony, spogląda na swą żonę i szybko przekonuje się, że popełnił błąd, biorąc z nią ślub; że jest tylko dobra, zaś „tamta” była wszystkim, co kochał i o czym marzył. Kiedy spostrzega, że to nie był tylko sen i ową niewiastę widzi również na jawie, wyrzuca sobie, że wyrzekł się „kochanki lat młodych”, „duszy swej duszy” (Poezji), a pojął za żonę inną kobietę, której nie miłuje wcale. Żona jego budzi się i pyta, co się wydarzyło, na co mężczyzna odpowiada jej, iż musi zaczerpnąć świeżego powietrza, ale sam, bez niej.

Mąż przechadza się po ogrodzie i cieszy się tym, że znów ma przy sobie swoją lubą. Prosi, by ta zabrała go ze sobą, gdziekolwiek przebywa. Dziewica pyta mu się, czy na pewno pójdzie za nią wszędzie i o każdej porze. Otrzymuje potwierdzenie. Po chwili słychać nawoływanie Żony, aby jej ślubny powrócił do domu, albowiem na dworze jest zimno.

Mija jakiś czas. Małżonkowie rozmawiają. Żona wyrzuca Mężowi, że od miesiąca się do niej nie odzywa; mówi, iż poszła do spowiedzi, lecz nie była sobie w stanie przypomnieć żadnych rażących grzechów, na co Mąż odpowiada jej dwuznacznie: „Czuję, że powinienem cię kochać”. Ona nie rozumie tych słów, woli, żeby powiedział jej, że nie kocha jej wcale i ją zostawił, aniżeli okazywał obojętność. Prosi jedynie o miłość dla ich dziecka, aby jej ją obiecał. Mąż obiecuje miłość i dziecku, i jej samej. W tym czasie pojawia się znów duch Dziewicy, która wzywa Męża. Żona od razu wyczuwa od niej „siarkę i zaduch grobowy”, ale Mąż nie dość, że tego nie słucha, to na dodatek odchodzi za swoją kochanką. Postanawia opuścić swój dom i rodzinę całą. Żona woła za nim: „Henryku! Henryku!”, po czym upada na ziemię z dzieckiem, mdlejąc.

Odbywa się chrzest dziecka. Goście zastanawiają się, gdzie jest jego ojciec. Żona podchodzi do małego Orcia i błogosławi mu, aby stał się poetą, gdyż tylko dzięki temu ojciec go w przyszłości nie porzuci i nie wyrzeknie się go; wówczas również wybaczy jej samej to, że ona sama nie była i nie będzie nigdy przesiąknięta poezją.

Mąż podąża za Głosem Dziewicy, mija „góry i przepaście ponad morzem”. Po drugiej stronie przepaści stoi owa Dziewica, która nakazuje mu uwiązać się jej dłoni i wzlecieć. W tym też momencie czar pryska i przed Mężem pojawia się obskurna postać nałożnicy – taka, jaką ją widziała Żona (kwiaty odpadły na ziemię i zaczęły czołgać się jak żmije; wiatr zdarł piękną suknię; „deszcz kapie z włosów”, „kości nagie wyzierają z łona”, „błyskawica źrenice wyżarła”). Chór Duchów Złych pozwala wrócić niewieście do piekła po tym, jak uwiodła „serce wielkie i dumne”. Wtedy dopiero Mąż zwraca się do Boga; pyta się Go, czy zostanie potępiony za swą naiwność i srogie czyny, jakich się dopuścił. Złe Duchy urządzają sobie igraszkę z jego losu, wobec czego Mąż chce się rzucić w przepaść. Pojawia się jednak Anioł Stróż, który nakazuje mu wracać do domu i więcej nie grzeszyć.

Kiedy Mąż wraca do domu, nie zastaje swej żony Marii. Od służącego dowiaduje się, iż trafiła ona do domu wariatów. Postanawia ją w nim odwiedzić. Tam dowiaduje się od Żony Doktora, że stan chorej jest bardzo poważny. Podczas rozmowy z Marią Henryk przekonuje się, że postradała ona wszystkie zmysły, albowiem ta wmawia mu, iż wielokrotnie prosiła Boga o to, by zamienił ją w poetkę, aż w końcu wysłuchał jej próśb, więc odtąd Mąż nie musi nią pogardzać. Ponadto mówi, że i Orcio zostanie poetą, ponieważ przy chrzcie dodała przekleństwo nad jego imieniem, że jeśli nim nie będzie, to odda go na stracenie. Odzywają się głosy szaleńców: spod posadzki, z lewej strony, z prawej ściany, z sufitu, które wyrażają własne wizje końca świata (w stylu Apokalipsy św. Jana – np. „słońce trzecią część blasku straciło – gwiazdy zaczynają się po drogach swoich – niestety”). Taką wizję roztacza również Żona: nadejdzie czas, kiedy wszyscy zaczną jednakowo konać, a Chrystus już wówczas nie pomoże, gdyż krzyż swój rzuci w otchłań; jedyną nadzieją dla ludu jest modląca się Matka Boża. Na końcu Żona umiera z wyczerpania.

Część druga:

a) część epicka – apostrofa do Orcia, dziecka Marii i Henryka:

Poeta zadaje pytania retoryczne młodemu dziecięciu, które swoim zachowaniem nie przypomina swych rówieśników – nie bawi się, tylko wciąż pozostaje smutne, marzące i bujające w obłokach: „wzrastasz i piękniejesz – nie ową świeżością dzieciństwa mleczną i poziomkową, ale pięknością dziwnych, niepojętych myśli, które chyba z innego świata płyną ku tobie”.

b) dramat właściwy:

Mąż wraz z Orciem modlą się przy grobie Marii (wątek autobiograficzny: Krasiński również chadzał ze swym ojcem na grób matki). Orcio wypowiada słowa modlitwy „Zdrowaś Mario” – lecz nie w ten sposób, jaki nakazuje wyuczona formułka – chłopiec sam wymyśla do niej słowa. Mąż gani go za to. Orcio odpowiada, że w śnie często widuje matkę, która przepowiada mu, że zbiera dla niego „myśli i natchnienie”, żeby upodobnił się do ojca. Mąż pyta się Marii, dlaczego nęka ich syna z zaświatów. Mówi, że od dziesięciu lat (a więc tyle czasu minęło od śmierci Marii) nie może zaznać chwili spokoju.

Mąż spaceruje z Filozofem. Rozmawiają na temat wyzwolenia kobiet i Murzynów, o tym, że właśnie nadchodzi czas owego wyzwolenia. Filozof jest przedstawicielem stronnictwa ludzi wierzących w postęp i „odrodzenie ludzkości”, lecz tylko na drodze rewolucji okupionej krwią. Mąż pyta się, czy jego towarzysz widzi drzewo spróchniałe na drodze – świadczy to o jego niewierze w żadne dobro, Mąż nie wierzy już bowiem w nic, wszystko zdaje się mu bezużyteczne i bezsensowne. Nawet jego własne życie.

Mąż znajduje się w wąwozie pomiędzy górami, jest sam. Wygłasza monolog, w którym przyznaje się przed sobą, że nie ma w nim już żadnej wiary, miłości, a jedynie strach o obłąkanie i nieuchronną całkowitą ślepotę Orcia. Otaczają go: Głos Anioła Stróża oraz Mefisto, pojawia się również Orzeł i żmija.

W pokoju znajduje się Mąż, Lekarz oraz 14-letni już Orcio. Lekarz zapowiada, że dziecko ma postępującą ślepotę, aż w końcu jego oczy przestaną już widzieć całkowicie (wątek autobiograficzny: Krasiński także miał z nimi problemy). Mąż pyta wielokrotnie Lekarza, czy nie da się nic zrobić w tej sprawie, że odda pół swego majątku, byle uzdrowić chłopaka. Medyk odpowiada, iż jest to zaćma i nie da się jej uleczyć. Mąż pyta więc Orcia, czy ten jeszcze cokolwiek widzi. 14-latek mówi, że teraz widzi już oczami duszy i słyszy głosy – to mu wystarcza. Tymczasem Głos Skądsiś mówi do Męża: „Twój syn poetą – czegóż żądasz więcej?”.

Którejś nocy Mąż przybiega do Lekarza i z przerażeniem informuje go, że od kilku dni Orcio budzi się o północy i mówi przez sen. Tej nocy chłopak rozmawia ze swoją matką oraz rzecze: „jam się urodził synem światła i pieśni”. Orcio budzi się i w ogóle nie jest w stanie sobie przypomnieć, co się z nim przed chwilą działo, ale że tak, jak jest, to jest dobrze, po czym zasypia na nowo.

Po tym wydarzeniu Mąż wygłasza mowę, skierowaną do pogrążonego już w głębokim śnie syna: „Niech moje błogosławieństwo spoczywa na tobie - nic ci więcej dać nie mogę, ni szczęściá, ni światła, ni sławy - a dobija godzina, w której będę musiał walczyć, działać z kilkoma ludźmi przeciwko wielu ludziom. Gdzie się ty podziejesz, sam jeden i wśród stu przepaści, ślepy, bezsilny, dziecię i poeto zarazem, biedny śpiewaku bez słuchaczy, żyjący duszą za obrębami ziemi, a ciałem przykuty do ziemi - o ty nieszczęśliwy, najnieszczęśliwszy z aniołów, o ty mój synu!”.

Część trzecia:

a) część epicka – apostrofa do Męża:

„Ktokolwiek jesteś, powiedz mi, w co wierzysz - łatwiej byś życia się pozbył, niż wiarę jaką wynalazł, wzbudził wiarę w sobie. Wstydźcie się, wstydźcie wszyscy mali i wielcy - a mimo was mimo żeście mierni i nędzni, bez serca i mózgu, świat dąży ku swoim celom, rwie za sobą, pędzi przed się, bawi się z wami, przerzuca, odrzuca - walcem świat się toczy, pary znikają i powstają, wnet zapadają, bo ślisko - bo krwi dużo - krew wszędzie - krwi dużo, powiadam wam”.

Poeta pyta anonimowego odbiorcę, czy widzi tłumy zalegające pod bramami miasta, które zbierają się w grupki, rozmawiają o czymś tajemniczym, rozbijają namioty, żyją jak jedna wielka wspólnota: „Kubek lata z rąk do rąk - a gdzie ust się dotknie, tam głos się wydobędzie, groźba, przysięga lub przeklęstwo - On lata, zawraca, krąży, tańcuje, zawsze pełny, brzęcząc, błyszcząc, wśród tysiąców. - Niechaj żyje kielich pijaństwa i pociechy!”.

Poeta pyta tego samego odbiorcę (a może wielu? – „czy widzicie…?”) o to, czy dostrzega, jak ludzie ci z wielką niecierpliwością czegoś wyczekują, pragną wzniecić jakiś hałas, zamieszki, szepczą coś sobie wzajemnie, „wszyscy nędzni, ze znojem na czole, z rozczuchranymi włosy, w łachmanach, z spiekłymi twarzami, z dłoniami pomarszczonymi od trudu - ci trzymają kosy, owi potrząsają młotami, heblami – patrz - ten wysoki trzyma topór spuszczony - a tamten stemplem żelaznym nad głową powija; dalej w bok pod wierzbą chłopię małe wisznię do ust kładzie, a długie szydło w prawej ręce ściska”. Wszyscy są głodni i biedni, noszą obdarte ubrania i na czole mają wyrytą chęć zemsty.

Nagle między tłumem tym zapanowuje jakiś „szum wielki”, pyta więc poeta o to, czy „to radość czy rozpacz?”, zadaje pytania retoryczne o to, jakie intencje drzemią w tychże ludziach. Spośród nich wychodzi bowiem jeden, staje na krześle i przemawia do wszystkich zebranych wokół niego: „Głos jego przeciągły, ostry, wyraźny - każde słowo rozeznasz, zrozumiesz- ruchy jego powolne, łatwe, wtórują słowom, jak muzyka pieśni - czoło wysokie, przestronne, włosa jednego na czaszce nie masz, wszystkie wypadły, strącone myślami - skóra przyschła do czaszki, do liców, żółtawo się wcina pomiędzy koście i muszkuły - a od skroni broda czarna wieńcem twarz opasuje - nigdy krwi, nigdy zmiennej barwy na licach - oczy niewzruszone, wlepione w słuchaczy - chwili jednej zwątpienia, pomieszania nie dojrzeć; a kiedy ramię wzniesie, wyciągnie. wytęży ponad nimi, schylają głowy, zda się, że wnet uklękną przed tym błogosławieństwem wielkiego rozumu - nie serca - precz z sercem, z przesądami, a niech żyje słowo pociechy i mordu!”.

Wódz ten przyrzeka zebranym, że zapewni im „chleb i zarobek”. Owym władcą tych dusz jest Pankracy. Ludzie krzyczą wokoło: „chleba nam, chleba, chleba!”, „Śmierć panom, śmierć kupcom - chleba; chleba!”, a także: „Niech żyje Pankracy!”.

b) część dramatyczna – akcja właściwa, dialogi:

Przechrzta siedzi w swoim szałasie (mianem tym pogardliwie zostają określeni Żydzi, którzy dopatrując się rozmaitych korzyści osobistych, zmienili swoją wiarę na chrześcijańską). Na jego stole leży księga. Mówi: „Bracia moi podli, bracia moi mściwi, bracia kochani, ssajmy karty Talmudu jako pierś mleczną, pierś żywotną, z której siła i miód płynie dla nas, dla nich gorycz i trucizna”. Chór Przechrztów odpowiada mu, iż jedynym ich Panem jest Jehowa, że nie ma dla nich innego Boga. Przechrzta zapewnia, że wspólnie pomścić i zniszczyć muszą krzyż, który patronuje chrześcijańskim panom arystokratom.  Chór przepowiada im rychłą śmierć – za wszystkie dawne upokorzenia i konflikty, „po trzykroć przekleństwo im!”. Ich miny sugerują bardzo złowrogie nastawienie, są jakoby samoistną zapowiedzią przyszłego rozwoju najgorszych wypadków.

Przechrzta zapewnia, że w miejscu tym, gdzie obecnie panuje ogromne bezprawie, gdzie panowie bez skrupułów wykorzystują swych podwładnych, gdzie szerzy się „rzeź bez końca”, „wolność bez ładu”, dochodzi do zatargów oraz złości – że właśnie tutaj zostanie osadzona nowa potęga Izraela, nowe państwo narodu wybranego. Aby tego dokonać, należy bowiem wpierw „tylko tych panów kilku - tych kilku jeszcze zepchnąć w dół- trupy ich przysypać rozwalinami Krzyża”. Nakazuje po trzykroć splunąć na ziemię Chórowi, aby móc dokonać aktu zemsty, by ta w pełni się wykonała. Nakazuje więc chwilowo schować świętą księgę, ażeby nie była ona niemym świadkiem wypowiadania tych jakże znaczących słów.

Do szałasu wchodzi Leonard – jeden z przywódców rozszalałego, gotowego na wszystko tłumu. Wzywa Przechrztę, aby udał się wraz z nim, bo „ten, który myśli i czuje najpotężniej z nas wszystkich” wezwał go na rozmowę (tj. Pankracy). Chór przemawia słowa zemsty: „Powrozy i sztylety, kije i pałasze, rąk naszych dzieło, wyjdziecie na zatratę ím - oni panów zabiją po błoniach - rozwieszą po ogrodach i borach - a my ich potem zabijem, powiesim. - Pogardzeni wstaną w gniewie swoim, w chwałę Jehowy się ustroją; słowo Jego zbawienie, miłość Jego dla nas zniszczeniem dla wszystkich. - Pluńmy po trzykroć na zgubę im, po trzykroć przeklęstwo im!”.

Pankracy pyta Przechrztę, czy ten zna przypadkiem hrabiego Henryka, ponieważ chciałby, aby się do niego udał i przyprowadził przed jego oblicze na ważną rozmowę, która ma się odbyć pojutrze w nocy, zupełnie potajemnie. Przechrzta pyta, ilu dostanie w tym celu ludzi do pomocy, na co otrzymuje natychmiastową odpowiedź, iż udać ma się tylko i wyłącznie sam, gdyż jego strażą ma być imię Pankracego, zaś jego plecami „szubienica, na której powiesiliście Barona zawczoraj”. A jeśli Henryk go zamknie w więzieniu albo zabije, wówczas Przechrzta zostanie męczennikiem za Wolność Ludu.

Leonard dziwi się Pankracemu, że ten chce rozmawiać z wrogiem, podczas gdy wokoło szaleje dziki tłum, który domaga się natychmiastowej zemsty, przelewu krwi i nastania zupełnie nowych rządów – rządów należących do prostych ludzi, nie zaś do arystokracji, jak też było do tej pory. Wychodzi również na jaw, iż panowie ukrywają się w okopach Świętej Trójcy i oczekują na przybycie rewolucjonistów „jak noża gilotyny”. Przez Pankracego przemawia pycha, albowiem jest pewien zwycięstwa swoich zwolenników, arystokratom zwiastuje zatem rychłą klęskę: „Wszystko jedno - oni stracili siły ciała w rozkoszach, siły rozumu w próżniactwie - jutro czy pojutrze legnąć muszą”. Leonard pyta więc, co jest powodem wstrzymania się od ostatecznego ataku, na co Pankracy odpowiada krótko, że jego własna, niczym nie przymuszona wola, od której przecież nie powinno być żadnego odwołania. Leonard zarzuca mu zdradę, przestaje wierzyć w jego szczere intencje, ażeby doprowadzić lud do zwycięstwa, później jednak opamiętuje się, lecz mówi: „Uniosłem się, przyznaję - ale nie boję się kary. - Jeśli śmierć moja za przykład służyć może, sprawie naszej hartu i powagi dodać, rozkaż”. Widząc ten gorliwość, główny przywódca nie chce mu zrobić krzywdy, albowiem dostrzega w swym rozmówcy rzeczywistego bojownika o wolność i sprawiedliwość, pragnie więc pozostawić go zupełnie nietkniętym. Godzą się i zaczynają rozmowę na temat wszelkich przygotowań do ostatecznej walki: „Czy posłałeś do magazynu po dwa tysiące ładunków?”, „A składka szewców oddana do kasy naszej?”. Po chwili temat ten schodzi na hrabiego Henryka, o którego ponownie dopytuje się Pankracy. Leonard odpowiada, iż nie obchodzi go los panów, zatem również i los Henryka, który należy do warstwy obecnie rządzących. Pankracy przyznaje, że interesuje go ta postać, ponieważ – tak jak i on sam – jest wodzem, tyle że obozu wrogów. Z tego tytułu pragnie się z nim spotkać osobiście, spojrzeć w oczy i próbować namówić na przejście na ich stronę, zrzeczenie się swoich przekonań, swego szlachectwa. Pankracy dostrzega w Henryku nie tylko „zabitego arystokratę”, ale również poetę. Leonard przy odejściu pyta raz jeszcze, czy jego pochopne podejrzenie zostaje mu wybaczone, na co wódz rzecze mu: „Zaśnij spokojnie - gdybym ci nie przebaczył, już byś zasnął na wieki”. Zastrzega sobie jednak, że ma się on wybrać wraz z nim na potajemne spotkanie z Henrykiem. Oboje rozstają się.

Pankracy zostaje sam. Myśli o równorzędnym sobie wodzu. Czuje, że to nie jest zwyczajny wróg, którego mógłby po prostu pokonać. Zanim to uczyni, chciałby go wpierw przekonać do swoich racji i w miarę, gdyby przystał na takie rozwiązanie, darowałby mu dawne winy. Z tego też względu wygłasza monolog: „Dlaczegóż mnie, wodzowi tysiąców, ten jeden człowiek na zawadzie stoi? - Siły jego małe w porównaniu z moimi- kilkaset chłopów, ślepo wierzących jego słowu, przywiązanych miłością swojskich zwierząt... To nędza, to zero. - Czemuż tak pragnę go widzieć. omamić? - Czyż duch mój napotkał równego sobie i na chwilę się zatrzymał? - Ostatnia to zapora dla mnie na tych równinach - trza ją obalić, a potem... Myśli moja, czyż nie zdołasz łudzić siebie jako drugich łudzisz - wstydź się, przecię ty znasz swój cel; ty jesteś myślą – panią ludu - w tobie zeszła się wola i potęga wszystkich - i co zbrodnią dla innych, to chwałą dla ciebie. - Ludziom podłym, nieznanym nadałaś imiona - ludziom bez czucia wiarę nadałaś - świat na podobieństwo swoje - świat nowy utworzyłaś naokoło siebie - a sama błąkasz się i nie wiesz, czym jesteś. - Nie, nie, nie - ty jesteś wielką!”. Po tych słowach siada na krześle i rozpoczyna dalsze rozmyślania.

Następuje zmiana miejsca akcji. Mąż przebrany w czarny płaszcz idzie w towarzystwie Przechrzty. Przemierza bór, w którym znajduje się kilka szałasów, namiotów, jest tam także łąka, szubienica, ludzie rozpalają ogniska i skupiają się wokół nich. Mąż, idąc, obserwuje wszystko to, co się w tym miejscu dzieje. Henryk nakazuje Przechrzcie, żeby nie dawał po sobie poznać, że prowadzi wroga, obcego człowieka – ma z nim rozmawiać jak z dawnym znajomym, a przy okazji odpowiadać na wszystkie zadane przez niego pytania, ponieważ w przeciwnym razie zabije go, gdyż w gruncie rzeczy nie dba o jego życie wcale. Pierwszą rzeczą, która zwraca jego szczególną uwagę, jest tajemniczy taniec. Przechrzta odpowiada, iż jest to „taniec wolnych ludzi”. Taniec ten wygląda w ten sposób, iż kobiety i mężczyźni szaleją wokół szubienicy, śpiewają przy tym złe, szatańskie pieśni: „Chleba, zarobku, drzewa na opał w zimie, odpoczynku w lecie! - Hura - hura ! Bóg nad nami nie miał litości - hura - hura! Królowie nad nami nie mieli litości - hura - hura! Panowie nad nami nie mieli litości - hura! My dziś Bogu, królom i panom za służbę podziękujem - hura - hura!”.

Mąż zwraca się do pewnej Dziewczyny, iż raduje go widok takiej wesołej, rumianej niewiasty. Na to ona reaguje tymi oto słowami: „A dyć tośmy długo na taki dzień czekały. - Juści, ja myłam talerze, widelce szurowała ścierką, dobrego słowa nie słyszała nigdy - a dyć czas, czas, bym jadła sama - tańcowała sama - hura!”. Mąż odpowiada jedynie: „Tańcuj, Obywatelko”.

Pod dębem siedzi kilkoro lokajów, którzy nawzajem chwalą się, że dopiero co zabili swoich panów. Cieszą się także, że dopiero podczas morderczej pracy u ludzi z wyższych sfer, pucując ich buty, ścinając im włosy, w pocie czoła to czyniąc – dopiero wówczas poznali swe rzeczywiste prawa i postanowili je wyegzekwować, bez tego wyzysku nie mieliby pewnie o tych prawach najprawdopodobniej bladego pojęcia.

W dalszej kolejności Mąż natrafia na Chór Rzeźników, który wykrzykuje: „Obuch i nóż to broń nasza - szlachtuz to życie nasze.- Nam jedno czy bydło, czy panów rznąć. Dzieci siły i krwi, obojętnie patrzym na drugich, słabszych i bielszych - kto nas powoła, ten nas ma - dla panów woły, dla ludu panów bić będziem. Obuch i nóż broń nasza - szlachtuz życie nasze - szlachtuz - szlachtuz – szlachtuz”.

Kiedy Mąż wita się z pewną kobietą per „pani”, Przechrzta zwraca mu uwagę, by używał raczej innych słów, tj. „obywatelka” albo „wolna kobieta”. Na to Kobieta odpowiada mu: „Jestem swobodną jako ty, niewiastą wolną, a towarzystwu za to, że mi prawa przyznało, rozdaję miłość moją (…) Nie, te drobnostki zdarłam przed wyzwoleniem moim - z męża mego, wroga mego, wroga wolności, który mnie trzymał na uwięzi”. Henryk jest zatem świadkiem zepsucia moralnego, totalnego wyniszczenia zasad nawet u tak czystych istot, jakimi powinny być kobiety.

Kolejną postacią, która przewija się w obozie i którą dostrzega Mąż, jest Bianchetti – „dziwny żołnierz - oparty na szabli obosiecznej, z główką trupią na czapce, z drugą na felcechu, ż trzecią na piersiach”, „sławny Bianchetti, taki dziś kondotier ludów, jako dawniej bywali kondotiery książąt i rządów”. Mąż pyta mu się, nad czym się tak zadumał. Bianchetti wskazuje na „lukę między jaworami”, gdzie dojrzeć można osadzony na górze zamek, a wokół niego „mury, okopy i cztery bastiony” i poczyna zdradzać, jak ma zamiar zdobyć ów zamek, ale powstrzymuje go przed tym Przechrzta.

Mąż jest świadkiem dalszych obrazów ogromnej nędzy, rządzy zemsty, rozpusty i zepsucia obyczajów. Nie ma podziałów na ludzi czystych, niewinnych i na tych złych, wszyscy wydają się być równi w swym opętaniu i szaleństwie, nawet dzieci i kobiety śpiewają szatańskie pieśni, domagają się przemocy i przelewu krwi. Szczególnie agresywnie wypowiada się Chór Chłopów, który w zastraszającym tempie zbliża się do obozu rewolucjonistów: „Naprzód, naprzód, pod namioty, do braci naszych - naprzód, naprzód, pod cień jaworów, na sen, na miłą wieczorną gawędkę - tam dziewki nas czekają - tam woły pobite, dawne pługów zaprzęgi, czekają nas. (…)Wróć mi wszystkie dni pańszczyzny. (…)Wskrzesz mi syna, Panie, spod batogów kozackich. (…)Upiór ssał krew i poty nasze - mamy upiora - nie puścim upiora - przez biesa. przez biesa, ty zginiesz wysoko, jako pan, jako wielki pan, wzniesion nad nami wszystkimi. - Panom tyranom śmierć - nam biednym, nam głodnym. Nam strudzonym jeść, spać i pić. - Jako snopy na polu, tak ich trupy będą - jako plewy w młockarniach, tak perzyny ich zamków - przez kosy nasze, siekiery i cepy, bracia, naprzód!”.

Mąż zwraca się do Przechrzty: „Wasze pieśni, ludzie nowi, gorzko brzmią w moich uszach - czarne postacie z tyłu, z przodu, po bokach się cisną, a pędzone wiatrem blaski i cienie przechadzają się po tłumie jak żyjące duchy”. Po drodze widzi i słyszy jeszcze Chór Zabójców, Chór Filozofów(„My ród ludzki dźwignęli z dzieciństwa . My prawdę z łona ciemności wyrwali na jaśnią. - Ty za nią walcz, morduj i giń”), Chór Artystów („Na ruinach gotyckich świątynię zbudujem tu nową - obrazów w niej ni posągów nie ma - sklepienie w długie puginały, filary w osiem głów ludzkich, a szczyt każdego filara jako włosy, z których się krew sączy - ołtarz jeden biały - znak jeden na nim - czapka wolności - hurracha!”) oraz Chór Duchów („Strzegliśmy ołtarzy i pomników świętych - odgłos dzwonów na skrzydłach nosiliśmy wiernym - w dźwiękach organów były głosy nasze - w połyskach szyb katedry, w cieniach jej filarów, w blaskach pucharu świętego, w błogosławieństwie Ciała Pańskiego było życie nasze. Teraz gdzie się podziejemy?”).

Mąż porównuje tę chwilę niepewności, w której oczekuje na nieznanego sobie zupełnie człowieka, do momentu, w którym Brutusowi-zdrajcy ukazał się niegdyś duch Cezara: „Za chwilę stanie przede mną człowiek bez imienia, bez przodków, bez anioła stróża.- co wydobył się z nicości i zacznie może nową epokę, jeśli go w tył nie odrzucę nazad, nie strącę do nicości. Ojcowie moi, natchnijcie mnie tym, co was panami świata uczyniło - wszystkie lwie serca wasze dajcie mi do piersi- powaga skroni waszych niechaj się zleje na czoło moje.- Wiara w Chrystusa i Kościół Jego, ślepa, nieubłagana, wrząca, natchnienie dzieł waszych na ziemi, nadzieja chwały nieśmiertelnej w niebie, niechaj zstąpi na mnie, a wrogów będę mordował i palił, ja, syn stu pokoleń, ostatni dziedzic waszych myśli i dzielności, waszych cnót i błędów”. Nadchodzi godzina dwunasta, wówczas Henryk zapowiada, iż jest już gotowy do odbycia konfrontacji z drugim wodzem.

Dochodzi do spotkania Pankracego z Henrykiem. Ten pierwszy wyśmiewa się z wiary Męża, mówi, że jego własna jest lepsza i silniejsza. Arystokrata zapewnia, że nie wyrzeknie się wiary jego ojców, którzy przekazali mu „w spadku” panowanie i władzę nad ludem, że wszystko, co czyni, czyni w imieniu Boga, w którego wierzy. Pankracy próbuje przekonać Henryka i zmusić do przejścia na swoją stronę. Nie udaje mu się to, ponosi w tym druzgocącą klęskę. Co więcej – Henryk broni swej klasy, lecz raczej nie tego, jak ona wygląda w tej chwili, ale tego, jak wyglądać powinna, a więc szlachetnej arystokracji, której powierzone zostało opiekowanie się ludem, gdyż tylko taki porządek rzeczy może zagwarantować stałość i zgodę na świecie. Oboje rozstają się, każdy w swoim kierunku, każdy coraz bardziej zdeterminowany do walki.

Część czwarta:

a) opis:

Następuje tutaj „odautorski” opis okopów zamku Świętej Trójcy, gdzie też gromadzi się obóz arystokracji, której przewodzi Henryk: „Od baszt Świętej Trójcy do wszystkich szczytów skał, po prawej, po lewej, z tyłu i na przodzie leży mgła śnieżysta, blada, niewzruszona, milcząca, mara oceanu , który niegdyś miał brzegi swoje, gdzie te wierzchołki czarne, ostre, szarpane, i głębokości swoje, gdzie dolina, której nie widać, i słońce, które jeszcze się nie wydobyło. Na wyspie granitowej, nagiej, stoją wieże zamku, wbite w skałę pracą dawnych ludzi i zrosłe ze skałą jak pierś ludzka z grzbietem u centaura . - Ponad nimi sztandar się wznosi, najwyższy i sam jeden wśród szarych błękitów”.

b) dramat właściwy:

Arcybiskup oficjalnie mianuje Henryka przodownikiem, wodzem obozu arystokratów, powierza mu misję obrony przed obcą religią, aby zachował ciągłość tradycji chrześcijańskiej w swoim narodzie. Obarcza go więc odpowiedzialnością za cały lud. Wszyscy popierają Henryka i przysięgają mu wierność oraz posłuszeństwo do samego końca trwania walk (początkowo proponują mu pertraktacje z drugim obozem, lecz Mąż grozi im za to śmiercią na miejscu).

Mąż pyta, gdzie jest jego syn. Jakub odpowiada, iż zamknął się w celi w wieży północnej i że śpiewa tam prorockie pieśni. Orcio przepowiada ojcu rychłą klęskę jego wojska, albowiem słyszy jęki i widzi oczyma wyobraźni rozlewy krwi. Mężowi wydaje się, że jego syn oszalał i że to tylko omamy, nie wierzy w jego proroctwa, boi się tego słuchać. Odzywają się rozmaite głosy, które wieszczą tragiczny koniec Henrykowi: „Za to, żeś nic nie kochał, nic nie czcił prócz siebie, prócz siebie i myśli twych, potępion jesteś - potępion na wieki” – ten zaś nie widzi nikogo, ale głosy te wciąż odbijają się w jego uszach, co potęguje jego zdezorientowanie. Orcio mówi ojcu, że widział właśnie matkę, która kazała mu coś powiedzieć, lecz w tej chwili mdleje i nie zdąża dokończyć słowa. Mąż przeklina Marię, iż znowu nachodzi ich dziecko.

Klęska obozu arystokratów jest nieunikniona, Henryk chce jednak umrzeć z godnością, wraz ze wszystkimi. Co więcej – zaczyna wytykać rozmaite błędy ludziom z własnej klasy, np.: „A ty, czemu przepędziłeś wiek młody na kartach i podróżach daleko od Ojczyzny?” lub „A ty, czemu uciskałeś poddanych?”. Na te słowa poddani chcą go wydać Pankracemu, lecz Mąż przypomina, że mimo wszystko jest jednym z nich i że wiele wspólnie razem zrobili do tej pory, np.: „Z wami rozbiłem się na skałach Dunaju - Hieronimie, Krzysztofie, byliście ze mną na Czarnym Morzu”, po czym pyta: „Wyście uciekli do mnie od złego pana. - A teraz mówcie - pójdziecie za mną czy zostawicie mnie samego, ze śmiechem na ustach, żem wpośród tylu ludzi jednego człowieka nie znalazł?”.

Mąż prosi Boga o odwagę. W pewnym momencie słychać przeraźliwy strzał – okazuje się, że od strzału tego padł trafiony kulą sam Orcio. Na widok ten Henryk postanawia rzucić się w przepaść, lecz zanim to czyni, wypowiada znaczące słowa: „Poezjo, bądź mi przeklęta, jako ja sam będę na wieki! - Ramiona, idźcie i przerzynajcie te wały!”. Nadchodzi Pankracy i Leonard, ten pierwszy na wiadomość o samobójstwie Henryka, mówi do arystokratów: „on jeden spośród was dotrzymał słowa. - Za to chwała jemu, gilotyna wam”. Oboje dostrzegają bardzo jasne, przeszywające wzrok promienie słońca. Pankracy dostrzega w tych promieniach samego Chrystusa: „Jak słup śnieżnej jasności stoi ponad przepaściami - oburącz wsparty na krzyżu, jak na szabli mściciel. - Ze splecionych piorunów korona cierniowa”. Prosi o odrobinę ciemności, po czym krzyczy: „Galilaee vicisti!” („Galilejczyku, zwyciężyłeś”). Po tych słowach, w objęciach Leonarda, Pankracy umiera.

Opracowanie: Marta Akuszewska
Bibliografia: Zygmunt Krasiński "Nie Boska Komedia", oprc. J. Kleiner, wyd. 7, Wrocław 1962

PROBLEMATYKA DRAMATY - NIE BOSKA KOMEDIA - ZYGMUNT KRASIŃSKI

„Nie-boską komedię” uznać można za poetycki „sąd nad światem” dokonany przez samego Krasińskiego – sąd widziany jego oczyma, jakoby jego własna wizja ostatecznej zagłady. Na szczególne potępienie zasługuje zatem niszcząca siła złej i nieprawdziwej poezji, która doprowadza do wielu nieszczęść. Człowiek zniewolony właśnie przez nią nie potrafi odnaleźć się na żadnym innym polu – ani jako ojciec, ani jako mąż, ani jako dobry obywatel, a już na pewno nie jako dziecko Boże. Ofiarami tej złej poezji jest nie tylko Henryk (Mąż), ale przede wszystkim jego żona. Życie bowiem w świecie wyobraźni odciąga poetę od rzeczywistości, czyni go niezdolnym do założenia normalnie funkcjonującej rodziny. Poezja okaże się Henrykowi przydatna jedynie w części III oraz IV, gdzie dojdzie do sytuacji, że ten zechce „odkuć” się za wszelkie dotychczasowe niepowodzenia, naprawić winy, a ostatecznie wraz z „przeklętą poezją” zdecyduje się skoczyć w przepaść niż oddać się w ręce wroga.
Jak wskazuje tytuł dramatu, piekło rozgrywające się na ziemi, wyklucza jednocześnie obecność Boga w akcji utworu, co sprawia, że jakakolwiek koncepcja któregokolwiek z bohaterów nie może być uznana za pozytywną, bo bez Boga nie da się stworzyć żadnego poprawnego programu odbudowy świata.
Henryk zostaje ukazany jako człowiek dumny, pyszny i cierpiący na chorobliwy wręcz egoizm czy przerost ambicji. Małżeństwo (jako proza życia) zaprzepaściło jego poetycki talent. Odczuwa bezsensowność całego ludzkiego istnienia – i jak twierdzi Juliusz Kleiner – „ginie potępiony, ale nie poniżony”. Ten sam badacz jego stan umysłu nazywa „wyobraźnią bez serca”. Przeciwstawia mu Pankracego, jako „rozum bez serca” oraz „posłannika przeznaczenia”.
Najważniejszym problemem, jaki poruszony zostaje w „Nie-boskiej komedii” przez Krasińskiego jest kwestia rewolucji społecznej, która zawsze sama w sobie stanowi zło najwyższe, bo okupiona jest ogromną ilością krwi często zupełnie niewinnych osób. Ale czy aby na pewno niewinnych? Być może nie ma niewinnych, bo przecież winnymi powinni czuć się również ci, którzy dają nieme przyzwolenie na szerzenie się zła w świecie? Prawdopodobnie dlatego, że rewolucja zawsze pozostaje czynem silnie niszczącym strukturę społeczną, Krasiński przedstawia ją w swoim dramacie właśnie jako element bardzo mocno destrukcyjny, którego nie jest w stanie w żaden sposób poprzeć. Nie umie i nie chce, ponieważ sam przynależy do arystokracji. Uważa, że szlachta sama w sobie nie jest zła i nadal powinna sprawować najwyższe urzędy w państwie, lecz również nie pozostaje bez win – należy ją wpierw dobrze do tego przygotować i wspólnie zwalczyć jej rażące wady. Jednak – czego jest gorącym zwolennikiem – w sposób pokojowy, bez buntu i masowej rewolty.

Opracowanie: Marta Akuszewska
Bibliografia: Zygmunt Krasiński "Nie Boska Komedia", oprc. J. Kleiner, wyd. 7, Wrocław 1962)

ZNACZENIE TYTUŁU - NIE BOSKA KOMEDIA - ZYGMUNT KRASIŃSKI - OPRACOWANIE

Wiadomo, iż pierwotnie dramat Krasińskiego miał nosić dość wieloznacznie brzmiący tytuł „Mąż”. Ostatecznie poeta zdecydował się na nazwanie go „Nie-boską komedią”, co w istotny sposób zbliżało go do innego dzieła wielkiego włoskiego artysty, Dantego Alighieri, pt. „Boska komedia”. Niektórzy sądzili zapewne, że czyniąc to, polski wieszcz chciał się upodobnić, a być może nawet zrównać talentem z samym Dantem. Współcześnie odchodzi się od takich przypuszczeń, gdyż pod względem poruszonej w utworze problematyki Krasiński zdecydowanie uciekł od włoskiego mistrza. Zdecydowanie więcej podobieństw tutaj wykazuje z utworem stylizowanym na biblijną przypowieść „Anhelli” autorstwa Juliusza Słowackiego, z którym Krasiński przez długi okres czasu bardzo się przyjaźnił.
Dlaczego Krasiński zaczerpnął nazwę tytułu własnego dramatu z tytułu utworu Dantego? Najbardziej prawdopodobna hipoteza mówi, iż pierwszy człon, tj. „Nie-boska” nawiązywać ma do pewnej chrześcijańskiej tradycji, wedle której bez obecności Boga nie może być mowy o jakiejkolwiek sprawiedliwości, dobroci, miłości i wzajemnym poszanowaniu wobec ludzi. Tylko interwencja Boska (mniej lub bardziej dostrzegana bądź odczuwana) w czyny ludzkie (choć ludzie oczywiście zachowują swoją wolną wolę, mogą z niej korzystać, stąd tyle zła i grzechów na świecie). Brak obecności Boga w wydarzeniach rozgrywających się na ziemi oznacza zawsze trwogę i nieuniknioną zagładę oraz katastrofę. Krasiński chciał więc zapewne w tej konwencji umieścić wykreowany przez siebie świat i bohaterów. Ludzkość pozbawiona opieki Bożej samodzielnie steruje historią i doprowadza do własnego wyniszczenia. Przekracza wszelkie granice, nie przestrzega zakazów i nakazów pierwotnie objawionych przez Stwórcę. Korzysta ponadto w zupełności z prawa, jakie zostało jej nadane, tj. z możliwości decydowania o własnym losie, zwracając ją ostatecznie przeciwko samemu Bogu, który w ową wolną wolę ją właśnie wyposażył. Lud nie tylko czyni źle wobec siebie, ale również niszczy wszelkie budowle sakralne i święte relikwie.
„Boska komedia” była wędrówką głównego bohatera kolejno: po wszystkich kręgach piekła, czyśćca, aż zakończyła się ona w raju – pozytywnym akcentem. U Krasińskiego natomiast akcja dramatu nie wychodzi poza ziemski padół, nie wychodzi również poza piekło. Przechadzkę przebranego Henryka po obozie rewolucjonistów, jego przyglądanie się wszechobecnej zagładzie i odrzuceniu wszelkich zasad moralnych można przyrównać do wędrówki po piekle w poemacie Dantego. Poprzez negację boskości Krasiński pragnął pokazać beznadziejność położenia wszystkich mieszkańców ziemi.

Opracowanie: Marta Akuszewska
Bibliografia: Zygmunt Krasiński "Nie Boska Komedia", oprc. J. Kleiner, wyd. 7, Wrocław 1962)