Hamlet - Streszczenie Szczegółowe - Streszczaj Się Z Nauką
AKT I
Scena I
Francisco pełni wartę przed zamkiem królewskim w Elsinor. Przychodzi Bernardo zastąpić kolegę. Nadchodzą pozostali wartownicy: Marcellus i Horacjo. Marcellus wspomina o nocnej wizycie ducha zmarłego króla Hamleta (ojca obecnego księcia Hamleta). Horacjo nie wierzy w jego opowieści. W tem ukazuje się owa zjawa. Horacjo podejmuje próby porozumienia się z duchem, ten jednak nic nie mówiąc znika. Wartownicy zastanawiają się nad znaczeniem tego zjawiska. Horacjo mówi, iż zjawa swoim ubiorem i wyglądem przypominała króla z pamiętnej bitwy przeciwko wojskom norweskim. W wyniku przegranej ówczesny norweski władca Fortinbras zmuszony był oddać część swoich ziem. Obecnie jego syn, młody Fortinbras zbiera wojska i zamierza odebrać Duńczykom ziemie, które utracił jego ojciec. Wartownicy uznają widzenie za znak nadchodzącego zagrożenia i na wołanie by przygotować się do ewentualnego ataku. Na potwierdzenie przypuszczeń o złej wróżbie Horacjo wspomina zjawy zmarłych zwiastujące śmierć Juliusza Cezara i upadek Imperium Rzymskiego. Nagle duch powraca, usiłuje coś powiedzieć, jednak wraz z pierwszym pianiem koguta (nadejście świtu) znika. Nastaje poranek, wartownicy postanawiają poinformować o tym dziwnym zjawisku młodego Hamleta.
Scena II
Sala w zamku królewskim. Sprawujący w państwie władzę brat byłego króla, Klaudiusz twierdzi, że należy zakończyć żałobę po zmarłym poprzedniku i zadbać o rozwój państwa. Wspomina przy tym o młodym Fortinbrasie, który gromadzi wojska i wyczekuje osłabienia Danii by ją zaatakować. Król wzywa do czujności, a następnie wysyła dwóch posłańców: Korneliusza i Voltimanda do króla Norwegii, stryja Fortinbrasa by zakazał gromadzenia wojsk. Między czasie przychodzi Leartes, prosi króla o pozwolenie na jego powrót do Francji. W komnacie pojawia się również Hamlet pogrążony w żałobie. Klaudiusz wraz z królową nakłaniają go by puścił w pamięć smutek po zmarłym ojcu i zaczął normalnie żyć. Tłumaczą, że jego umartwiania na nic się już zdadzą. Król przekonuje go, że śmierć jest wolą Bożą i nie należy się jej sprzeciwiać. Proszą go również by porzucił studia w Wittenberdze i pozostał pod ich opieką. Hamlet obiecuje matce posłuszeństwo. Zebrani opuszczają salę. Hamlet, który pozostaje sam wypowiada swe smutki i żale. Zarzuca swojej matce, że ledwo minął miesiąc po śmierci króla – człowieka mężnego i prawego, a ona już porzuciła żałobę i wyszła za swojego Szwagra. Do Hamleta przychodzą wartownicy, witają się serdecznie. Horacjo opowiada młodemu księciu o nocnej zjawie. Tłumaczy, że co noc na tarasie królewskim pojawia się duch zmarłego króla w pełnym uzbrojeniu i z zatrwożoną twarzą. Hamlet po upewnieniu się, że zjawa to faktycznie duch jego ojca postanawia pójść w nocy pod taras.
Scena III
Pokój w domu Poloniusa. Leartes żegna się ze swoją siostrą Ofelią. Radzi jej by zapomniała o miłości do Hamleta. Tłumaczy, że jego uczucia nie mogą być stałe, gdyż jest niewolnikiem swego królewskiego rodu i musi mieć na uwadze bardziej dobro państwa nad własne. Przychodzi Polonius, udziela synowi błogosławieństwa na podróż do Francji oraz poradza jak ma się zachować w obcym kraju. Gdy wychodzi Leartes, Ofelia mówi ojcu o swoim uczuciu do Hamleta i miłosnych zapewnieniach królewicza. Polonius wątpi w szczerość i stałość uczuć księcia. Uważa, że zarówno Ofelia jak i Hamlet są jeszcze dziećmi młodymi i naiwnymi. Żąda by córka nie traciła czasu na romanse z księciem.
Scena IV
Taras zamkowy, około godziny dwunastej. Hamlet, Horacjo i Marcellus oczekują pojawienia się ducha. Z oddali słychać trąby, działa i wrzaski ucztujących na królewskiej biesiadzie. Hamlet krytykuje pijaństwo Duńczyków z powodu którego są oni wyśmiewani przez inne narody. Pojawia się duch króla, daje Hamletowi znaki by szedł za nim, najwidoczniej chce rozmawiać z księciem na osobności. Wartownicy obawiają się, że duch chce zaciągnąć młodzieńca w niebezpieczną pułapkę, próbują go powstrzymać. Hamlet nie zważa na ich przestrogi i udaje się za zjawą.
Scena V
Duch przemawia do królewicza Hamleta na osobności. Przedstawia się mu jako jego ojciec. Prosi go by pomścił okrutną zbrodnię. Tłumaczy, że zginął on nie od ukąszenia węża lecz z rąk swojego brata, który podczas snu w ogrodzie wlał mu do ucha truciznę, a ta spowodowała nagły zgon. Klaudiusz wciągnął do tego spisku nawet żonę byłego króla, którą ten jednak karze oszczędzić synowi. Mówi, że wystarczającą karą będą dla niej wyrzuty sumienia. Duch znika, a Hamlet uroczyście przysięga pomścić śmierć ojca. Nadbiegają wartownicy (Horacjo i Marellus), wypytują co mówiła zjawa. Hamlet jednak postanawia zachować swoją rozmowę w tajemnicy, prosi również towarzyszy by nikomu nie mówili o wizycie ducha. Z pod ziemi dochodzą głosy nakazujące wartownikom przysiąc milczenie o zaistniałym zjawisku. Jednocześnie książę ostrzega, że w najbliższym czasie jego zachowanie może wydawać się dziwne lecz mimo to prosi ich o dotrzymanie złożonej mu przysięgi.
AKT II
Scena I
Polonius wręcza Rejnaldowi list i pieniądze by sługa przekazał je Laertesowi. Prosi go również by rozpytał u ludzi o zachowanie syna w Paryżu. Wychodzi Rejnaldo, zjawia się Ofelia. Jest przestraszona, opowiada o dziwnej wizycie Hamleta. Królewicz przyszedł do niej nie dawno niechlujnie ubrany, chwycił ją za rękę i trzymał nic nie mówiąc, a jedynie wpatrując się w nią intensywnie. Dziewczyna mówi, że zgodnie z wolą ojca nie przyjęła od młodzieńca żadnych listów oraz zabroniła mu wizyt. Polonius wnioskuje, że Hamlet oszalał z powodu odrzucenia jego miłości przez Ofelię. Postanawia udać się niezwłocznie do Klaudiusza i poinformować go o swoich przypuszczeniach na temat szaleństwa księcia.
Scena II
Król i królowa zauważają dziwną przemianę Hamleta, chcą się dowiedzieć co jest jej przyczyną. W tym celu król wzywa Rozenkranca i Gildensterna (młodych dworzan, bliskich przyjaciół księcia) i prosi ich o to by rozerwali trochę Hamleta, a przy tym wybadali jakie smutki trapią młodzieńca. Zgadzają się na ta propozycję, a następnie wychodzą. Do króla przychodzi Polonius oraz dwaj posłowie powracający z Norwegii (Voltimand i Korneliusz). Voltimand mówi, że król norweski zakazał gromadzenia wojsk przeciwko Danii, a ponadto aresztował Fortinbrasa. Jednocześnie król norweski prosi Klaudiusza o zezwolenie na bezpieczne przejście jego armii udającej się na podbój Polski przez terytorium duńskie. Gdy posłowie odchodzą, Polonius mówi królowi o sowich domysłach co do szaleństwa Hamleta. Tłumaczy, że przyczyną tego stanu królewicza jest najprawdopodobniej odrzucenie jego miłości przez Ofelię. Na dowód swych słów pokazuje królowi list miłosny jaki Hamlet napisał do jego córki. Aby sprawdzić te podejrzenia, Polonius proponuje przyjrzeć się z ukrycia schadzce młodych. Nadchodzi Hamlet, król i królowa pośpiesznie wychodzą. Polonius próbuje wybadać księcia, zaczyna z nim rozmowę, ten początkowo zdaje się go nie poznawać, a następnie zaczyna mówić od rzeczy. Gdy Polonius wychodzi widząc, że nic nie wskóra do Hamleta przychodzą Rozenkranc i Gildenstern. Witają się serdecznie. Królewicz, który wyczuwa podstęp pyta się ich czy przyszli z własnej woli czy też ktoś ich posłał. Ci szybko się przyznają, że przybyli na prośbę króla i królowej. Dworzanie ponadto informują Hamleta o tym, że do zamku mają przybyć aktorzy. Nadejście teatralnej trupy oznajmia księciu Polonius. Wchodzą aktorzy. Po uroczystym powitaniu, Hamlet prosi ich o zadeklamowanie fragmentu „Eneidy”. Następnie królewicz prosi jednego z aktorów by nazajutrz wystawili sztukę „Zabójstwo Gonzagi” wraz z dopisanym przez niego fragmentem. Wszyscy wychodzą, Hamlet wygłasza monolog. Mówi, że nie ma odwagi jawnie powstać przeciwko stryjowi i dlatego planuje wystawić sztukę przedstawiającą scenę morderstwa utożsamiającą zabójstwo jego ojca. Następnie będzie bacznie obserwował zachowanie stryja podczas przedstawienia by upewnić się czy jest on rzeczywiście bratobójcą.
AKT III
Scena I
Do króla przychodzą Rozenkranc i Gildenstern, informują go, iż owszem Hamlet przyznał się, że jest „rozstrojony” jednak nie wyjawił co jest tego powodem. Mówią również o aktorach, którzy przybyli do zamek, a na których widok książę bardzo się ucieszył. Polonius zgodnie z poleceniem Hamleta zaprasza królewską parę na wieczorne przedstawienie. Dworzanie i królowa wychodzą. Natomiast Klaudiusz i Polonius stają w ukryciu by móc podglądać zaaranżowane spotkanie Ofeli i Hamleta. Nadchodzi królewicz snujący rozważania o śmierci, wypowiada monolog zaczynający się od słynnej kwestii „Być albo nie być, o to jest pytanie”. Hamlet na widok Ofelii, rozpoczyna z nią rozmowę. Mówi, że nigdy tak naprawdę jej nie kochał. Książę wyśmiewa pozorną naiwność i łatwowierność kobiet. Każe jej iść lepiej do klasztoru lub wyjść za mąż za jakiegoś głupca. Oskarża kobiety o przebiegłość i obłudę, po czym wychodzi. Pojawiają się król i Polonius. Król stwierdza, że to nie miłość jest przyczyną dziwnego zachowania Hamleta. Zaczyna coś podejrzewać, rozważa wysłanie bratanka do Anglii jak mówi „by złemu zapobiec”. Polonius radzi by nie postępować pochopnie i najpierw nakłonić królową do szczerej, otwartej rozmowy z synem, a dopiero gdy w taki sposób nie uda się nic z niego wydobyć wysłać go do Anglii.
Scena II
Hamlet poucza aktorów w jaki sposób mają odgrywać swoje role. Każe im deklamować głosem naturalnym, wstrzemięźliwie używać gestów, jednak nie być przy tym zbyt miękkimi. Nakazuje aktorom przestrzegać tekstu, który im dał do odegrania. Wszyscy wychodzą. Hamlet i Horacjo rozmawiają w cztery oczy. Książę wyjawia mu o czym będzie sztuka, przy czym nakazuje mu bacznie obserwować Klaudiusza podczas odgrywania sceny odzwierciedlającej morderstwo byłego króla. Wchodzą zaproszeni gości. Hamlet udaje człowieka obłąkanego, siada koło Ofelii. Na scenie odgrywana jest najpierw pantomima: Wchodzi król i królowa, wymieniają między sobą czułości, gdy król kładzie się spać pośród kwiatów, królowa wychodzi. Po chwili zbliża się jakiś człowiek, zdejmuje koronę z głowy króla, a do jego ucha wlewa truciznę. Zabójca i królowa opłakują śmierć króla, a następnie zaręczają się. Po pantomimie zaczyna się prawdziwe przedstawienie. Na scenę wchodzą król aktor i królowa aktorka. Kobieta wyznaje mężowi bezgraniczną miłość i wierność. Król aktor powątpiewa w stałość i szczerość tych zapewnień. Gdy król aktor zasypia, królowa aktorka wychodzi. Międzyczasie Klaudiusz pyta Hamleta o tytuł trwającego przedstawienia, ten tłumaczy, że jest to „Łapka na myszę”. Wtem na scenie pojawia się Lucjusz, który wlewa do ucha śpiącego króla aktora truciznę, powodującą jego zgon. To wybija Klaudiusza z równowagi, zrywa się z miejsca i nerwowo opuszcza przedstawienie. Za królem podąża reszta widzów. Pozostają jedynie Hamlet i Horacjo. Wspólnie uznają, iż król zdradził się poprzez swoje zachowanie i rzeczywiście jest winny zabójstwa swojego poprzednika. Matka wzywa księcia na rozmowę. Hamlet postanawia pójść i oskarżyć ją o pośpieszne poślubienie stryja. Zgodnie z wolą ducha wie, że musi panować nad emocjami podczas spotkania z królową.
Scena III
Klaudiusz zaczyna się coraz bardziej obawiać szaleństwa Hamleta. Ostatecznie postanawia się pozbyć niewygodnego księcia i wysłać go do Anglii. Prosi Rozenkranca i Gildensterna by towarzyszyli królewiczowi w podróży. Wspólnie stwierdzają, iż Hamlet jako następca tronu w obecnym stanie byłby zagrożeniem dla całej Danii. Polonius ukrywa się w komnacie królowej, ma podsłuchać jej rozmowę z Hamletem by potem zdać relację królowi. Gdy wszyscy wychodzą, król w samotności wygłasza monolog, w którym przyznaje się do zamordowania brata. Klaudiusz z jednej strony żałuje zbrodni jednak z drugiej wie, że nie może przyznać się do jej popełnienia gdyż utraciłby koronę, władzę i żonę. Wtem wchodzi Hamlet, który najprawdopodobniej podsłuchał wyznań króla. Widząc, że Klaudiusz modli się postanawia odłożyć swój plan zemsty na później. Stwierdza, że w tej chwili śmierć króla mogła by być dla niego wybawieniem, a nie potępieniem.
Scena IV
Polonius doradza królowej by rozmawiała ostro ze swoim synem, a następnie staje w ukryciu. Wchodzi Hamlet. Jest bardzo agresywny. Gertruda przestraszona zachowaniem syna woła o pomoc. Słowa „Ratunku!, Ratunku!” wtóruje przebywający w ukryciu Polonius. Hamlet zauważając, że ktoś podsłuchuje ich rozmowę dobywa szpady i myśląc, że to król przebija nią stojącą za kotarą osobę. Gdy spostrzega, że zabił Poloniusa, zaczyna atakować swoją matkę. Oskarża ją o brak honoru oraz poślubienie zaraz po śmierci zacnego męża podłego Klaudiusza – bratobójcę. Kobieta jest przerażona, wypowiadane przez Hamleta słowa wywołują u niej wyrzuty sumienia. Nagle królewiczowi objawia się duch, Gertruda jednak nie widzi go. Dlatego też słysząc mówiącego do powietrza syna myśli, że jest on opętany. Gdy duch odchodzi Hamlet radzi matce by zamiast zastawiać się szaleństwem syna żałowała za swoje uczynki, wyspowiadała się, a następnie porzuciła Klaudiusza i poprawiła się na przyszłość. Nakazuje jej również nie mówić nikomu o tej rozmowie. Na zakończenie wyznaje, że zna powody dla których Klaudiusz chce go wysłać do Anglii. Jest rozczarowany postawą Rozenkranca i Gildensterna. Hamlet wychodzi wlokąc ciało Poloniusa.
AKT IV
Scena I
Gertruda mówi królowi o Hamlecie, który w szaleńczym porywie zaczął krzyczeć „Szczur! Szczur!”, a następnie zabił stojącego za kotarą Poloniusa. Klaudiusz obawiając się coraz bardziej poczynań Hamleta postanawia jeszcze tego wieczoru wysłać go do Anglii. Nakazuje Rozenkranca i Gildensterna odszukać księcia oraz zwłoki Poloniusa. Chce zataić zbrodnię młodzieńca.
Scena II
Rozenkranc i Gildenstern odnajdują Hamleta, ten jednak nie chce im powiedzieć gdzie ukrył zwłoki. Książę zarzuca im, że są przekupni. Mówi, że Klaudiusz darzy ich specjalnymi względami jedynie dlatego, że czerpie z tego korzyści, a gdy będą mu już nie potrzebni pozbędzie się ich. Następnie posłusznie udaje się z nimi do króla.
Scena III
Klaudiusz mówi, że nie może aresztować Hamleta gdyż ma on zbyt duże poparcie motłochu i mógłby ściągnąć uwagę na popełnione przez króla morderstwo. Wchodzą Rozenkrac i Gildenstern, którzy informują króla, iż nie udało im się dowiedzieć gdzie znajdują się zwłoki Poloniusa. Wprowadzają Hamleta. Dochodzi do nieprzyjemnej wymiany zdań, po której książę wyjawia, iż zwłoki znajdują się na schodach prowadzących do galerii. Król informuje Hamleta, że dla jego bezpieczeństwa jeszcze dziś wieczorem odpłynie okrętem do Anglii. Książę nie buntuje się przeciwko tej decyzji. Gdy wszyscy wychodzą, Klaudiusz w samotności mówi, że listownie prosi angielskiego króla by zamordowano Hamleta. Wierzy w lojalność władz Anglii, która ostatnio została pokonana przez duńskie wojska.
Scena IV
Hamlet wraz z dwoma dworzanami udaje się na okręt. Po drodze spotyka wojska Fortinbrasa przechodzące przez terytorium Danii, kierujące się na podbój marnego kawałka pograniczna Polski. Hamlet ma sobie za złe brak zapału w wypełnianiu zamierzonej zemsty. Postanawia za wszelką cenę powziąć odwet na Klaudiuszu.
Scena V
Ofelia po śmierci ojca oszalała, wypowiada zdania, które nie mają większego sensu. Horacjo przyprowadza dziewczynę do królowej. Ta zaczyna coś śpiewać. Wchodzi król. Dziewczyna dalej śpiewa. Na pożegnanie oznajmia przyjazd jej brata Laertesa i wychodzi. Król nakazuje Horacjo by miał na oku córkę Poloniusa. Klaudiusz stwierdza, że nie dobrze zrobili potajemnie grzebiąc zwłoki Poloniusa. Lud zaczyna coś szemrać, potajemnie powraca Laertes z Francji. Do zamku wdziera się tłum ludzi na czele z synem Poloniusa krzycząc „Leartes królem, naszym królem będzie!”. Zrozpaczony Leartes udaje się na rozmowę z władcą, pyta co się stało z jego ojcem, chce pomścić mordercę, podejrzewa Klaudiusza. Do komnaty powraca Ofelia, której widok potęguje uczucie żalu i wzburzenia u Leartesa. Dziewczyna ponownie śpiewa jakieś pieśni, rozdaje różne kwiat, z których każdy coś symbolizuje, wydaje się żegnać z ludźmi i światem. Król za wszelką cenę próbuje załagodzić gniew i wściekłość mężczyzny, każe mu wybrać „najmędrszych przyjaciół” by osądzili czy mówi prawdę czy też kłamie. Gdy uznają, że jest winny śmieci Poloniusa obiecuje oddać mu królestwo, koronę i życie. W przeciwnym wypadku Leartes będzie musiał się pogodzić z okrutną fortuną.
Scena VI
Horacjo otrzymuje list od Hamleta. Książę pisze, że okręt którym płynął do Anglii został zaatakowany przez korsarzy. Królewicz wykorzystując zamieszanie przeszedł na statek piratów i zmierza teraz z powrotem do Danii. Mówi również, że wysłał list do króla, każe słudze dopilnować jego doręczenie, a następnie czym prędzej przybyć po siebie.
Scena VII
Klaudiusz wyznaje Leartesowi, że zabójcą Poloniusa jest Hamlet. Dodaje on, że młodzieniec czyhał również na jego życie. Tłumaczy, że nie zgładził mordercy po pierwsze z powodu matczynej miłości królowej, a po drugie z powodu powszechnego szacunku motłochu. Posłaniec przynosi list od Hamleta. W liście książę prosi o spotkanie z Klaudiuszem, chce błagać o przebaczenie i obiecuje wyjaśnić jego nagły powrót. Król i Leartes wpadają na pomysł by podstępnie i bez żadnych podejrzeń zabić Hamleta. Chcą urządzić pojedynek, w którym Leartes – sprawny w szermierce miał by ugodzić księcia zatrutym ostrzem. Król obmyśla również wyjście awaryjne, na wypadek gdyby plan się nie powiódł. Zamierza podać Hamletowi zatrute wino. Nagle wchodzi królowa, przynosi informację o śmierci Ofelii, która wijąc wianki wpadła do rzeki i utonęła.
AKT V
Scena I
Dwaj grabarze kopią na cmentarzu grób dla zmarłej Ofelii. Jeden z nich wyraża wątpliwości czy samobójczyni może być pochowana na chrześcijańskim cmentarzu. Drugi tłumaczy, iż dziewczyna jest szlachcianką i dlatego uznano jej śmierć za nieszczęśliwy wypadek. Nadchodzą Hamlet i Horacjo. Jeden z robotników zaczyna coś śpiewać, książę jest zdziwiony tym zachowaniem. Grabarz wyciąga z ziemi rozmaite czaszki i kości, a następnie bez żadnych skrupułów wyrzuca je. Hamlet snuje rozważania nad ulotnością ludzkiego życia. Podchodzi i próbuje dowiedzieć się komu przygotowywany jest grób. Robotnik jednak przekomarza się z nim i nie daje mu odpowiedzi. Nie rozpoznając Hamleta, mówi o opiniach jakie krążą wśród ludu jakoby książę postradał zmysły z powodu śmierci ojca i musiał wyjechać do Anglii by odzyskać rozum. Nagle grabarz dobywa jakąś czaszkę, a potem tłumaczy, że należała ona do królewskiego błazna, Yorika. Hamlet znał pazia dlatego ten widok bardzo go porusza. Nagle wchodzi orszak żałobny, królewska para i Leartes. Hamlet i Horacjo staja w ukryciu. Książę widząc lamentowanie Leartesa uświadamia sobie, że to Ofelia umarła. Hamlet podchodzi do Leartesa i zarzuca mu, że jego łzy nie są szczere. Pomiędzy mężczyznami dochodzi do bójki, interweniują dworzanie by ich rozdzielić. Hamlet mówi, że dużo bardziej kochał Ofelię niż jej brat, a następnie wychodzi. Król radzi Leartesowi cierpliwość i postępowanie zgodnie z ich ustaleniami.
Scena II
Sala zamkowa. Hamlet opowiada Horacjo o powodach jego wcześniejszego powrotu do Danii. Mówi, że wykradł list, który Rozenkranc i Gildenstern mieli dostarczyć królowi angielskiemu. Z jego treści dowiedział się, że Klaudiusz wysłał go na rychłą śmierć, zlecając Anglikom jego morderstwo. Ponadto mówi, że napisał nowy list, w którym nakazał zgładzić dworzan, opieczętował go ojcowskim sygnetem i podrzucił śpiącemu Rozenrancowi. Hamlet wyznaje słudze, że musi zemścić się na Klaudiuszu, gdyż zabił mu on ojca, uwiódł matkę, a na dodatek zastawił pułapkę na jego życie.
Wchodzi Osrik, przynosi wiadomość od króla. Mówi, że Klaudiusz założył się o to, iż księciu uda się pokonać w pojedynku Leartesa. Hamlet mimo złych przeczuć przystaje na ten zakład. Posłaniec podąża poinformować króla o rychłych zawodach. Horacjo doradza Hamletowi odstąpić od pojedynku, ten jednak mówi, iż nie zważa na swoje przeczucia.
Wchodzą król, królowa, Leartes i służba. Książę prosi Leartesa o wybaczenie mu niegodziwego zachowania podczas pogrzebu Ofelii. Następnie obaj chwytają za broń i rozpoczynają pojedynek. Hamlet trąca przeciwnika dwukrotnie. Klaudiusz widząc niekorzystny przebieg pojedynku wznosi toast, oferuje królewiczowi puchar z zatrutym winem. Młodzieniec jednak nie zaważa na to i walczy dalej. W międzyczasie truciznę wypija Gertruda. Nagle Leartes rani zatrutym ostrzem Hamleta, następnie pasując się w zamieszaniu wymieniają się floretami. W ten sposób również Leartes zostaje raniony śmiertelnym ostrzem. Królowa upada, umierając mówi, że wino było zatrute. Hamlet szuka zdrajcy. Prawdę o całym spisku wyjawia mu konający Leartes. Mówi, że to wszystko sprawka króla oraz że i oni zaraz pomrą ugodzeni śmiertelnym ostrzem. Książę zabija Klaudiusza, a następnie godzi się ze swoim przeciwnikiem. Horacjo widząc całe zdarzenie również chce wypić truciznę i umrzeć. Hamlet jednak zabrania mu tego i nakazuje by w przyszłości poświadczył o wszystkim co się tutaj wydarzyło. Książę umiera.
Do Elsinor przybywa poseł z Anglii z informacją, że zgodnie wolą króla Rozenkranc i Gildenstern zostali zabici. Do miasta przybywa również Fortinbras, który jest w drodze powrotnej w wojny w Polsce. Horacjo opowiada o wydarzeniach jakie miały miejsce w Elsinor. Fortinbras w hołdzie zmarłemu Hamletowi, rozkazuje pochować go jako bohatera.
Michał Ziobro
HAMLET - TREŚĆ DRAMATU
Hamlet
Królewicz duński
William Shakespeare
¤ ¤ ¤ ¤
tłum. Józef Paszkowski
SPIS TREŚCI:
HAMLET - OSOBY DRAMATU
Klaudiusz – król duński
Hamlet - syn poprzedniego, a synowiec teraźniejszego króla
Poloniusz - szambelan
Horacy - przyjaciel Hamleta
Laertes - syn Poloniusza
Dworzanie:
Woltymand
Korneliusz
Rozenkranc
Gildenstern
Ozryk
Ksiądz
Oficerowie:
Marcellus
Bernardo
Francisko - żołnierz
Rajnold - sługa Poloniusza
Rotmistrz
Poseł
Duch ojca Hamleta
Fortynbras - książę norweski
Gertruda - królowa duńska, matka Hamleta
Ofelia - córka Poloniusza
Panowie, damy, oficerowie, żołnierze, aktorowie, grabarze, majtkowie, posłowie i inne osoby.
Rzecz odbywa się Elzynorze.
HAMLET - AKT I
Scena pierwsza - Scena druga - Scena trzecia - Scena czwarta - Scena piąta
Scena pierwsza
Taras przed zamkiem. Francisko na warcie. Bernardo zbliża się ku niemu.
BERNARDO
- Kto tu?
FRANCISKO
- Nie, pierwej ty sam mi odpowiedz;
- Stój, wymień hasło!
BERNARDO
- "Niech Bóg chroni króla."
FRANCISKO
- Bernardo?
BERNARDO
- Ten sam.
FRANCISKO
- Bardzo akuratnie
- Stawiacie się na czas, panie Bernardo.
BERNARDO
- Tylko co biła dwunasta. Idź, spocznij,
- Francisko.
FRANCISKO
- Wdzięcznym wam za zluzowanie,
- Bom zziąbł i głupio mi na sercu.
BERNARDO
- Miałżeś
- Spokojną wartę?
FRANCISKO
- Ani mysz nie przeszła.
BERNARDO
- Dobranoc. Jeśli napotkasz Marcella
- I Horacego, z którymi tej nocy
- Straż mam odbywać, powiedz, niech się śpieszą.
Horacy i Marcellus wchodzą
FRANCISKO
- Zda mi się, że ich słyszę. - Stój! kto idzie?
MARCELLUS
- "Lennicy króla."
HORACY
- "Przyjaciele kraju."
FRANCISKO
- A zatem dobrej nocy.
MARCELLUS
- Bądź zdrów, stary.
- Kto cię zluzował?
FRANCISKO
- Bernardo. Dobranoc.
Odchodzi.
MARCELLUS
- Hola! Bernardo!
BERNARDO
- Ho! czy to Horacy
- Z tobą, Marcellu?
HORACY
- Niby on.
BERNARDO
- Witajcie.
HORACY
- I cóż? Czy owa postać i tej nocy
- Dała się widzieć?
BERNARDO
- Ja nic nie widziałem.
MARCELLUS
- Horacy mówi, że to przywidzenie.
- I nie chce wierzyć wieści o tym strasznym
- Dwa razy przez nas widzianym zjawisku;
- Uprosiłem go przeto, aby z nami
- Przepędził część tej nocy dla sprawdzenia
- Świadectwa naszych oczu i zbadania
- Tego widziadła, jeżeli znów przyjdzie.
HORACY
- Nic z tego, ręczę, że nie przyjdzie.
BERNARDO
- Usiądź
- I ścierp, że jeszcze raz zaszturmujemy
- Do twego ucha, które tak jest mocno
- Obdarowane przeciw opisowi
- Tego, czegośmy przez dwie noce byli
- Świadkami.
HORACY
- Dobrze, usiądźmy; Bernardo!
- Opowiedz, jak to było.
BERNARDO
- Przeszłej nocy,
- Gdy owa jasna gwiazda na zachodzie
- Tę samą stronę nieba oświecała,
- Gdzie teraz błyszczy, i zamkowy zegar
- Bił pierwszą, Marcel i ja ujrzeliśmy...
MARCELLUS
- Przestań; spojrzyjcie tam: nadchodzi znowu.
- Duch się ukazuje.
BERNARDO
- Zupełnie postać nieboszczyka króla.
MARCELLUS
- Horacy, przemów doń, uczony jesteś.
BERNARDO
- Możeż być większe podobieństwo? powiedz.
HORACY
- Prawda; słupieję z trwogi i zdumienia.
BERNARDO
- Zdawałoby się, że chce, aby który
- Z nas doń przemówił.
MARCELLUS
- Przemów doń, Horacy.
HORACY
- Ktoś ty, co nocnej pory nadużywasz
- I śmiesz przywłaszczać sobie tę wspaniałą
- Wojenną postać, którą pogrzebiony
- Duński monarcha za życia przybierał?
- Zaklinam cię na Boga: odpowiadaj.
MARCELLUS
- To mu się nie podoba.
BERNARDO
- Patrz, odchodzi.
HORACY
- Stój! mów; zaklinam cię: mów. Duch znika
MARCELLUS
- Już go nie ma.
BERNARDO
- I cóż, Horacy? Pobladłeś, drżysz cały.
- Powieszże jeszcze, że to urojenie?
- Co myślisz o tym?
HORACY
- Bóg świadkiem, że nigdy
- Nie byłbym temu wierzył, gdyby nie to
- Tak jawne, dotykalne przeświadczenie
- Własnych mych oczu.
MARCELLUS
- Nie jestże to widmo
- Podobne, powiedz, do zmarłego króla?
HORACY
- Jak ty do siebie. Taką właśnie zbroję
- Miał wtedy, kiedy Norweżczyka pobił:
- Tak samo, pomnę, marszczył czoło wtedy,
- Kiedy po bitwie zaciętej na lodach
- Rozbił tabory Polaków. Rzecz dziwna!
MARCELLUS
- Tak to dwa razy punkt o tejże samej
- Godzinie przeszło marsowymi kroki
- To widmo mimo naszych posterunków.
HORACY
- Co by to w gruncie mogło znaczyć, nie wiem;
- Atoli wedle kalibru i skali
- Mojego sądu, jest to prognostykiem
- Jakichś szczególnych wstrząśnień w naszym kraju.
MARCELLUS
- Siądźcie i niech mi powie, kto świadomy,
- Na co te ciągłe i tak ścisłe warty
- Poddanych w kraju noc w noc niepokoją?
- Na co te lanie dział i skupywanie
- Po obcych targach narzędzi wojennych?
- Ten ruch w warsztatach okrętowych, kędy
- Trud robotnika nie zna odróżnienia
- Między niedzielą a resztą tygodnia?
- Co powoduje ten gwałtowny pośpiech,
- Dający dniowi noc za towarzyszkę?
- Objaśniż mi to kto?
HORACY
- Ja ci objaśnię.
- Przynajmniej wieści chodzą w taki sposób:
- Ostatni duński monarcha, którego
- Obraz dopiero co nam się ukazał,
- Był, jak wiadomo, zmuszony do boju
- Przez norweskiego króla, Fortynbrasa,
- Zazdroszczącego mu jego potęgi.
- Mężny nasz Hamlet (jako taki bowiem
- Słynie w tej stronie znajomego świata)
- Położył trupem tego Fortynbrasa,
- Który na mocy aktu, pieczęciami
- Zatwierdzonego i uświęconego
- Wojennym prawem, był obowiązany
- Części swych krajów ustąpić zwycięzcy,
- Tak jak nawzajem nasz król, na zasadzie
- Klauzuli tegoż samego układu,
- Byłby był musiał odpowiednią porcję
- Swych dzierżaw oddać na wieczne dziedzictwo
- Fortynbrasowi, gdyby ten był przemógł.
- Owóż syn tego, panie, Fortynbrasa,
- Awanturniczym pobudzony szałem,
- Zgromadził teraz zebraną po różnych
- Kątach Norwegii, za strawę i jurgielt,
- Tłuszczę bezdomnych wagabundów w celu,
- Który bynajmniej nie trąci tchórzostwem,
- A który, jak to nasz rząd odgaduje,
- Nie na czym innym się zasadza, jeno
- Na odebraniu nam siłą oręża
- W drodze przemocy wyż rzeczonych krain,
- Które utracił był jego poprzednik;
- I to, jak mi się zdaje, jest przyczyną
- Owych uzbrojeń, powodem czat naszych
- I źródłem tego wrzenia w całym kraju.
BERNARDO
- I ja tak samo sądzę; tym ci bardziej,
- Że to zjawisko w wojennym przyborze
- Odwiedza nasze czaty i przybiera
- Na siebie postać nieboszczyka króla,
- Który tych wojen był i jest sprężyną.
HORACY
- Znak to dla oczu ducha płodny w groźbę.
- Gdy Rzym na szczycie stał swojej potęgi,
- Krótko przed śmiercią wielkiego Juliusza,
- Otworzyły się groby i umarli
- Błądzili jęcząc po ulicach Rzymu;
- Widziane były różne dziwowiska:
- Jako to gwiazdy z ogonem, deszcz krwawy,
- Plamy na słońcu i owa wilgotna
- Gwiazda rządząca państwami Neptuna,
- Zmierzchła, jak gdyby na sąd ostateczny.
- I otóż takie same poprzedniki
- Smutnych wypadków, które jako gońce
- Biegną przed losem albo są prologiem
- Wróżb przyjść mających, nieba i podziemia
- Zsyłają teraz i naszemu państwu. Duch powraca.
- Patrzcie! znów idzie. Zastąpię mu drogę,
- Choćbym miał zdrowiem przypłacić. Stój, maro!
- Możeszli wydać głos albo przynajmniej
- Dźwięk jakikolwiek przystępny dla ucha:
- To mów!
- Jestli czyn jaki do spełnienia, zdolny
- Dopomóc tobie, a mnie przynieść zaszczyt:
- To mów!
- Maszli świadomość losów tego kraju,
- Które, wprzód znając, można by odwrócić:
- To, mów!
- Alboli może za życia pogrzebałeś
- W nieprawy sposób zgromadzone skarby,
- Za co wy, duchy, bywacie, jak mówią,
- Skazane nieraz tułać się po śmierci. Kur pieje.
- Mów! Stój! Mów! - zabież mu drogę, Marcellu.
MARCELLUS
- Mamże nań natrzeć halabardą?
HORACY
- Natrzyj.
- Jeśli nie stanie.
BERNARDO
- Tu jest!
HORACY
- Tu jest! Duch znika.
MARCELLUS
- Zniknął
- Krzywdzim tę postać tak majestatyczną,
- Chcąc ją przemocą zatrzymać; powietrze
- Tylko chwytamy i czcza nasza groźba
- Złośliwym tylko jest urągowiskiem.
BERNARDO
- Chciał coś podobno mówić, gdy kur zapiał.
HORACY
- Wtem nagle wzdrygnął się jak winowajca
- Na głos strasznego apelu. Słyszałem,
- Że kur, ten trębacz zwiastujący ranek,
- Swoim donośnym, przeraźliwym głosem
- Przebudza bóstwo dnia, i na to hasło
- Wszelki duch, czy to błądzący na ziemi,
- Czy w wodzie, w ogniu czy w powietrzu, spiesznie
- Wraca, skąd wyszedł; a że to jest prawdą,
- Dowodem właśnie to, cośmy widzieli.
MARCELLUS
- Zadrżał i rozwiał się, skoro kur zapiał,
- Mówią, że ranny ten ptak, w owej porze,
- Kiedy święcimy narodzenie Pana,
- Po całych nocach zwykł śpiewać i wtedy
- Żaden duch nie śmie wyjść z swego siedliska:
- Noce są zdrowe, gwiazdy nieszkodliwe,
- Złe śpi, ustają czarodziejskie wpływy,
- Tak święty jest ten czas i dobroczynny.
HORACY
- Słyszałem i ja o tym i po części
- Sam daję temu wiarę. Ale patrzcie,
- Już dzień w różanym płaszczu strząsa rosę
- Na owym wzgórku wschodnim. Zejdźmy z warty.
- Moja zaś rada, abyśmy niezwłocznie
- O tym, czegośmy tu świadkami byli,
- Uwiadomili młodego Hamleta;
- Bo prawie pewien jestem, że to widmo,
- Milczące dla nas, przemówi do niego.
- Czy się zgadzacie na to, co nam zrobić
- Zarówno serce, jak powinność każe?
MARCELLUS
- Jak najzupełniej, i wiem nawet, gdzie go
- Na osobności zdybiemy dziś z rana.
Wychodzą.
Scena druga
Sala audiencjonalna w zamku. Król, Królowa, Hamlet, Poloniusz, Laertes, Woltymand, Korneliusz, panowie i orszak.
KRÓL
- Jakkolwiek świeżo tkwi w naszej pamięci
- Zgon kochanego, drogiego naszego
- Brata Hamleta, jakkolwiek by przeto
- Sercu naszemu godziło się w ciężkim
- Żalu pogrążać, a całemu państwu
- Zawrzeć się w jeden fałd kiru, o tyle
- Jednak rozwaga czyni gwałt naturze,
- Że pomnąc o nim nie zapominamy
- O sobie samych. Dlatego - z zatrutą,
- Że tak powiemy, od smutku radością,
- Z pogodą w jednym, a łzą w drugim oku,
- Z bukietem w ręku, a jękiem na ustach,
- Na równi ważąc wesele i boleść -
- Połączyliśmy się małżeńskim węzłem
- Z tą niegdyś siostrą naszą, a następnie
- Dziedziczką tego wojennego państwa.
- Co wszakże czyniąc, nie postąpiliśmy
- Wbrew światlejszemu waszemu uznaniu,
- Które swobodnie objawione dało
- Temu krokowi sankcje. Dzięki za to. -
- A teraz wiedzcie, że młody Fortynbras,
- Czyli to naszą leceważąc wartość,
- Czyli to sądząc, że z śmiercią drogiego
- Brata naszego w królestwie tym znajdzie
- Nieład i bezrząd, i na tym jedynie
- Budując płonną nadzieję korzyści,
- Nie zaniedbując naglić nas przez posłów
- O zwrot tych krain, które prawomocnie,
- Za sprawą świętej pamięci Hamleta,
- Brata naszego, z rąk jego rodzica
- Przeszły na własność Danii. Tyle o nim.
- Terazże o nas i o celu, w jakim
- Tu się zeszliśmy. Wzywamy tym pismem
- Stryja młodego Fortynbrasa, dzisiaj
- Króla Norwegii, który, z sił opadły,
- Obłożnie chory, może i nie słyszał
- O tych zabiegach swojego synowca,
- Aby powstrzymał go od dalszych kroków
- W tej sprawie, aby mu wzbronił zbierania
- Wojsk i zaciągów złożonych wszak z jego
- Wiernych poddanych. Wam zaś, Korneliuszu
- I Woltymandzie, poruczamy zanieść
- To pismo, łącznie z pozdrowieniem naszym,
- Władcy Norwegii, nie upoważniając
- Was do wchodzenia z nim w nic więcej nad to,
- Co treść powyższych słów naszych zakreśla.
- Bywajcie nam więc zdrowi i niech pośpiech
- Chwali gorliwość waszą.
KORNELIUSZ I WOLTYMAND
- Jak we wszystkim,
- Tak i w tym starać się będziem jej dowieść.
KRÓL
- Nie wątpię o tym. Bywajcież nam zdrowi.
Korneliusz i Woltymand wychodzą.
- Miałeś nas o coś prosić, Laertesie;
- Jakiż jest przedmiot tej prośby? Mów śmiało.
- Nie traci próżno słów, kto się udaje
- Z słusznym żądaniem do monarchy Danii.
- Czegóż byś pragnął, czego bym nie gotów
- Spełnić wprzód jeszcze, niżeliś zapragnął?
- Głowa nie bliżej jest pokrewna sercu,
- Ręka nie skorsza ku przysłudze ustom
- Jak tron nasz ojcu twemu, Laertesie,
- Czegóż więc żądasz?
LAERTES
- Pozwolenia waszej
- Królewskiej mości na powrót do Francji,
- Skąd chętnie wprawdzie tu przybyłem, aby
- Złożyć powinny hołd przy koronacji
- Waszej królewskiej mości, ale teraz,
- Gdym już dopełnił tego obowiązku,
- Życzenia moje i myśli, wyznaję,
- Ciągną mię znowu do Francji; ku czemu
- O przychylenie się i przebaczenie
- Kornie śmiem waszą królewską mość błagać.
KRÓL
- Cóż na to ojciec waszmości? Przystajeż
- Na to Poloniusz?
POLONIUSZ
- Usilnymi prośby
- Poty kołatał do mojego serca,
- Ażem do życzeń jego mimochętnie
- Przyłożył pieczęć zezwolenia. Racz mu
- Wasza królewska mość nie bronić jechać.
KRÓL
- Jedź więc, rozrządzaj według woli czasem
- I łaską naszą. Do ciebie się teraz
- Zwracam, kochany synowcze Hamlecie,
- Synu mój.
HAMLET
na stronie
- Trochę więcej niż synowcze,
- A mniej niż synu.
KRÓL
- Jakiż tego powód,
- Że czarne chmury wciąż cię otaczają?
HAMLET
- I owszem, panie, jestem wystawiony
- Bardzo na słońce.
KRÓLOWA
- Kochany Hamlecie,
- Zrzuć tę ponurą barwę i przyjaźnie
- Wypogodzonym okiem spójrz na Danię;
- Przestań powieki ustawicznie spuszczać
- W ziemię, o drogim ojcu rozmyślając.
- Co żyje, musi umrzeć; dziś tu gości,
- A jutro w progi przechodzi wieczności;
- To pospolita rzecz.
HAMLET
- W istocie, pani,
- Zbyt pospolita.
KRÓLOWA
- Gdy wszystkim jest wspólna,
- Czemuż się tobie zdaje tak szczególna?
HAMLET
- Zdaje się, pani! bynajmniej, jest raczej;
- U mnie nic żadne "zdaje się " nie znaczy,
- Niczym sam przez się ten oczom widzialny
- Czarnej żałoby strój konwencjonalny;
- Wietrzne z trudnością wydawane tchnienie,
- Obficie z oczu ciekące strumienie,
- Żałość na widok stawiana obliczem,
- Miną, gestami - to wszystko jest niczem.
- To tylko zdaje się, bo potajemnie
- Można być obcym temu; ale we mnie
- Jest coś, co w ramę oznak się nie mieści,
- W tę larwę żalu, liberię boleści.
KRÓL
- Godzien pochwały, Hamlecie, ten smutek,
- Którym oddajesz cześć pamięci ojca;
- Lecz wiedz, że ojciec twój miał także ojca
- I że go także utracił tak samo
- Jak tamten swego. Dobry syn powinien
- Jakiś czas boleć po śmierci rodzica;
- Lecz uporczywie trwać w utyskiwaniach
- Jest to bezbożny okazywać upór,
- Sprzeciwiający się wyrokom niebios;
- Jest to niemęskie okazywać serce,
- Niesforny umysł i płochą rozwagę.
- Bo skoro wiemy, że coś jest zwyczajnym,
- Jak każda inna rzecz najpowszedniejsza,
- Na cóż, stawiając opór konieczności,
- Brać to do serca? Wstydź się, jest to grzechem
- Przeciw naturze, przeciw niebu, przeciw
- Zmarłemu nawet; jest to na ostatek
- Wbrew rozumowi, który od skonania
- Pierwszego z ludzi aż do śmierci tego,
- Którego świeżą opłakujem stratę,
- Ciągle i ciągle woła: Tak być musi!
- Rzuć więc, prosimy cię, te płonne żale
- I pomnij, że masz w nas drugiego ojca,
- Niechaj się dowie świat, żeś ty najbliższym
- Naszego tronu i naszego serca;
- Co się zaś tyczy twojego zamiaru
- Wrócenia nazad do szkół wittenberskich,
- Jest on życzeniom naszym wręcz przeciwny;
- Przeto wzywamy cię, abyś się zgodził
- Na pozostanie tu pod czułą pieczą
- Naszego oka, jako nasz najmilszy
- Dworzanin, krewny i syn.
KRÓLOWA
- O, Hamlecie,
- Nie daj się matce prosić nadaremnie;
- Pozostań z nami, porzuć myśl jechania
- Do Wittenbergi.
HAMLET
- Ze wszystkich sił moich
- Będęć posłusznym, pani.
KRÓL
- To mi piękna,
- Co się nazywa, synowska odpowiedź!
- Pójdź, ukochana żono, ta uprzejma,
- Nieprzymuszona powolność Hamleta
- Rozpromieniła mi serce; dlatego
- Każdy wzniesiony dziś na zamku toast
- Moździerze wzbiją w obłoki i niebo,
- Wtórząc radosnym królewskim wiwatom,
- Odpowie ziemi równym grzmotem. Idźmy.
Król, Królowa i wszyscy prócz Hamleta wychodzą.
HAMLET
- Bogdaj to trwałe, zbyt wytrwałe ciało
- Stopniało, w lotną parę się rozwiało!
- Lub bodaj Ten, tam w niebie, nie był karą
- Zagroził samobójcy! Boże! Boże!
- Jak nudnym, nędznym, lichym i jałowym
- Zda mi się cały obrót tego świata!
- To nie pielony ogród, samym tylko
- Bujnie krzewiącym się chwastem porosły.
- O wstydzie! że też mogło przyjść do tego!
- Parę miesięcy dopiero, jak umarł!
- Nie, nie, i tego nie ma - taki dobry,
- Taki anielski król, naprzeciw tego
- Istny Hyperion naprzeciw satyra;
- A tak do matki mojej przywiązany,
- Że nie mógł ścierpieć nawet, aby lada
- Przyostry powiew dotknął się jej twarzy.
- Ona zaś - trzebaż, abym to pamiętał! -
- Wieszała mu się u szyi tak chciwie,
- Jakby w niej rosła żądza pieszczot w miarę
- Zaspokajania jej. I w miesiąc potem. . .
- O, precz z tą myślą! ... Słabości, nazwisko
- Twoje: kobieta. - W jeden marny miesiąc,
- Nim jeszcze zdarła te trzewiki, w których
- Szła za biednego mego ojca ciałem,
- Zalana łzami jako Niobe - patrzcie! -
- Boże mój! zwierzę, bezrozumne zwierzę
- Dłużej by czuło żal - zostaje żoną
- Mojego stryja, brata mego ojca,
- Lecz który tak jest do brata podobny
- Jak ja do Herkulesa. W jeden miesiąc,
- Nim jeszcze słony osad łez nieszczerych
- Z zaczerwienionych powiek jej ustąpił,
- Została żoną innego! Tak prędko,
- Tak lekko, skoczyć w kazirodne łoże!
- Nie jest to dobrym ani wyjść nie może
- Na dobre. Ale pękaj, serce moje,
- Bo usta milczeć muszą.
Horacy, Bernardo i Marcellus wchodzą.
HORACY
- Przyjm pozdrowienie nasze, drogi książę.
HAMLET
- Miło mi widzieć panów w dobrym zdrowiu.
- Wszak to Horacy! albo zapomniałem,
- Jak się sam zowie.
HORACY
- Ten sam i jak zawsze
- Królewiczowskiej mości biedny sługa.
HAMLET
- Dobry przyjaciel raczej; weź to miano,
- A mnie daj tamto. Cóż cię z Wittenbergi
- Sprowadza? - Wszak to Marcellus?
MARCELLUS
- Tak, panie.
HAMLET
- Bardzom rad widzieć pana. Dobry wieczór.
- Ale na serio, powiedz mi, Horacy,
- Co cię przywiodło z Wittenbergi?
HORACY
- Skłonność
- Do próżniackiego życia, mości książę.
HAMLET
- Tego by nie śmiał mi powiedzieć nawet
- Twój nieprzyjaciel i sam też źle czynisz,
- Chcąc ucho moje przymusić do wiary
- W własne zeznanie twoje przeciw tobie.
- Wiem, żeś nie próżniak; jakiż więc być może
- Cel przebywania twego w Elzynorze?
- Nauczysz się tu pić tęgo.
HORACY
- Przybyłem
- Na pogrzeb ojca twego, mości książę.
HAMLET
- Nie żartuj ze mnie, szkolny towarzyszu;
- Przybyłeś raczej na ślub matki mojej.
HORACY
- W istocie, prędko nastąpił po tamtym.
HAMLET
- Oszczędność, bracie, oszczędność! Przygrzane
- Resztki przysmaków z pogrzebowej stypy
- Dały traktament na ucztę weselną.
- O mój Horacy, wolałbym był ujrzeć
- Najzawziętszego mego wroga w niebie
- Niż dożyć tego dnia. Mój biedny ojciec!...
- Zda mi się, że go widzę.
HORACY
- Gdzie?!
HAMLET
- Przed duszy
- Mojej oczyma.
HORACY
- Widziałem go niegdyś;
- Był to król, jakich mało.
HAMLET
- Człowiek, powiedz;
- Chociażby wszystko w tym fałszywym świecie
- Było tym, czym się na pozór wydaje,
- Jeszcze by drugi taki się nie znalazł.
HORACY
- Zda mi się, że go widziałem tej nocy.
HAMLET
- Widziałeś? Kogo?
HORACY
- Króla, ojca waszej
- Książęcej mości.
HAMLET
- Króla? Mego ojca?!
HORACY
- Zawieś na chwilę zdumienie, o panie,
- I bacznym uchem racz wysłuchać tego
- Nadzwyczajnego doniesienia, które,
- Zgodnie z świadectwem tych dwóch zacnych ludzi,
- Mam ci uczynić.
HAMLET
- Mów, na miłość boską!
HORACY
- Przez dwie już noce po sobie idące,
- Wśród głuchej ciszy północnej, ciż sami
- Oficerowie, Marcel i Bernardo,
- Straż odbywając przy zamku, miewają
- Następujące widzenie:
- Postać podobna do świętej pamięci
- Ojca twojego, panie, uzbrojona
- Jak najkompletniej od stóp aż do głów
- Staje przed nimi, uroczystym krokiem
- Przechodzi mimo, z wolna i poważnie;
- Trzykroć przeciąga przed ich zdumiałymi
- I struchlałymi oczyma tak blisko,
- Że ich nieledwie buławą dotyka;
- Oni zaś stoją jak wryci i, jakby
- Zgalareceni przerażeniem, nie śmią
- Przemówić do niej ani słowa. Mając
- Wieść o tym sobie przez nich udzieloną
- Jak najtajemniej, udałem się z nimi
- Następnej nocy samotrzeć na wartę;
- I rzeczywiście o tym samym czasie,
- W taki sam sposób, co do joty zgodnie
- Z przywiedzionymi szczegółami, przyszło
- Widziadło. Znałem ojca twego, panie:
- Te ręce mniej są do siebie podobne.
HAMLET
- Gdzie się to działo?
HORACY
- Na tarasie, panie.
HAMLET
- Nie przemówiłżeś do tego zjawiska?
HORACY
- I owszem, ale żadnej odpowiedzi
- Nie otrzymałem. Raz tylko podniosło
- Głowę i zdało się chcieć coś powiedzieć;
- Ale w tej chwili zapiał kur poranny,
- Na głos którego zerwało się nagle
- I znikło nam sprzed oczu.
HAMLET
- Osobliwe!
HORACY
- Jak żyw tu stoję, mości książę, jest to
- Rzetelna prawda i mieliśmy sobie
- Za obowiązek donieść o tym waszej
- Książęcej mości.
HAMLET
- Zaprawdę, to widmo
- Niespokojności mię nabawia. Macież
- Tej nocy wartę?
WSZYSCY TRZEJ
- Mamy, mości książę.
HAMLET
- Było więc uzbrojone?
WSZYSCY TRZEJ
- Tak jest, panie.
HAMLET
- Od stóp do głowy?
WSZYSCY TRZEJ
- Od czaszki do kostek.
HAMLET
- Nie widzieliście więc jego oblicza?
HORACY
- I owszem: miało przyłbicę wzniesioną.
HAMLET
- Groźnież na twarzy wyglądało?
HORACY
- Smutno
- Bardziej niż gniewnie.
HAMLET
- Blado czy rumiano?
HORACY
- O, bardzo blado.
HAMLET
- I wzrok w was wlepiało?
HORACY
- Nieporuszenie.
HAMLET
- Szkoda, żem tam nie był.
HORACY
- Byłbyś był, panie, osłupiał.
HAMLET
- Być może,
- Być może. Długoż bawiło?
HORACY
- Tak długo,
- Jak długo by ktoś przy średnim pośpiechu
- Sto musiał liczyć.
MARCELLUS i BERNARDO
- O, dłużej.
HORACY
- Nie wtedy,
- Kiedy ja byłem.
HAMLET
- Siwąż miało brodę?
HORACY
- Zupełnie taką, jaką u zmarłego
- Króla widziałem: czarną, posrebrzoną.
HAMLET
- Będę dziś z wami na warcie: być może,
- Iż przyjdzie znowu.
HORACY
- Przyjdzie niezawodnie.
HAMLET
- Skoro przybiera postać mego ojca,
- Muszę z nim mówić, choćby całe piekło,
- Rozwarłszy paszczę, milczeć mi kazało.
- Co do was, moi panowie, jeśliście
- Tę okoliczność dotąd zataili,
- Trzymajcież ją i nadal pod zamknięciem,
- I co bądź zdarzy się tej nocy, bierzcie
- Wszystko na rozum, ale nie na język;
- Nagrodzę wam tę dobroć. Bądźcie zdrowi.
- Pomiędzy jedenastą a dwunastą
- Zejdziem się na tarasie.
WSZYSCY TRZEJ
- Słudzy waszej
- Książęcej mości.
HAMLET
- Bądźcie przyjaciółmi,
- Tak jak ja jestem waszym. Do widzenia.
Horacy, Marcellus, Bernardo wychodzą.
- Duch mego ojca! uzbrojony! Coś tu
- Złego się święci, coś tu krzywo idzie,
- Oby już była noc! tymczasem jednak
- Milcz, serce moje! Zbrodnie i spod ziemi
- Wychodzą, aby stać się widomemi.
Wychodzi.
Scena trzecia
Pokój w domu Poloniusza. Laertes i Ofelia.
LAERTES
- Już rzeczy moje zniesione na pokład;
- Bądź zdrowa, siostro; a gdy wiatr przyjaźnie
- Zadmie od brzegu i który z okrętów
- Zdejmie kotwicę, nie zasypiaj wtedy,
- Lecz donoś mi o sobie.
OFELIA
- Wątpisz o tym?
LAERTES
- Co się zaś tyczy Hamleta i pustych
- Jego zalotów, uważaj je jako
- Mamiący pozór, kaprys krwi gorącej;
- Jako fiołek młodocianej wiosny,
- Wczesny, lecz wątły, luby, lecz nietrwały,
- Woń, kilka tylko chwil upajającą,
- Nic więcej.
OFELIA
- Więcej nic?
LAERTES
- Nie myśl inaczej.
- Natura ludzka, kiedy się rozwija,
- Nie tylko rośnie co do form zewnętrznych;
- Jak w budującej się świątyni - służba
- Duszy i ducha zwiększa się w niej także.
- Być może, iż on ciebie teraz kocha,
- Że czystość jego chęci jest bez plamy;
- Ale zważywszy jego stopień, pomnij,
- Że jego wola nie jest jego własną.
- On sam jest rodu swego niewolnikiem;
- Nie może, jako podrzędni, wybierać
- Dla siebie tylko, od jego wyboru
- Zależy bowiem bezpieczeństwo, dobro
- Całego państwa, przeto też i jego
- Wybór koniecznie musi być zależny
- Od życzeń i od przyzwolenia tego
- Wielkiego ciała, którego jest głową.
- Jeżeli zatem mówi, że cię kocha,
- Rozwadze twojej przystoi mu wierzyć
- O tyle tylko, o ile on zgodnie
- Ze stanowiskiem przez się zajmowanym
- Będzie mógł słowa swojego dotrzymać,
- To jest, o ile powszechny głos Danii
- Przystanie na to. Uważ, jaka hańba
- Grozi twej sławie, jeśli łatwowiernie
- Poszeptom jego podasz ucho, serce
- Sobie uwięzisz i skarb niewinności
- Otworzysz jego zapędom bez wodzy.
- Strzeż się, Ofelio, strzeż się, luba siostro;
- I stój w odwadze twej skłonności, z dala
- Od niebezpieczeństw i napaści pokus.
- Wstydliwe dziewczę za wiele już waży,
- Gdy przed księżycem wdzięki swe odsłania;
- Na samą cnotę pada rdza obmowy;
- Robak zbyt często toczy dzieci wiosny,
- Nim jeszcze pączki zdążyły otworzyć;
- I kiedy rosa wilży młodość hożą,
- Wpływy złośliwych miazm najbardziej grożą.
- Strzeż się więc; tarczą najlepszą w tej próbie
- Niedowierzanie, nawet samej sobie.
OFELIA
- Treść tej nauki postawię na straży
- Mojego serca. Nie idź jednak, bracie,
- Za śladem owych fałszywych doradców,
- Którzy nam stromą i ciernistą ścieżkę
- Cnoty wskazują, a sami tymczasem
- Kroczą kwiecistym szlakiem błędów, własnych
- Rad niepamiętni.
LAERTES
- Bądź o mnie spokojna
- I bądź mi zdrowa. Lecz oto nasz ojciec.
Poloniusz wchodzi.
- Podwójne błogosławieństwo, podwójne
- Szczęście przynosi: szczęśliwe spotkanie,
- Które mi zdarza sposobność ku temu.
POLONIUSZ
- Laertes jeszcze tu? Dalej na okręt!
- Wiatr wzdyma żagle, czekają na ciebie,
- Raz jeszcze daję ci błogosławieństwo
- Na drogę.
kładzie rękę na głowę synowi
- Weź je i wraź sobie w pamięć
- Tych kilka przestróg: Nie bądź skorym myśli
- Wprowadzać w słowa, a zamiarów w czyny.
- Bądź popularnym, ale nigdy gminnym.
- Przyjaciół, których doświadczysz, a których
- Wybór okaże się być ciebie godnym,
- Przykuj do siebie żelaznymi klamry;
- Ale nie plugaw sobie rąk uściskiem
- Dłoni pierwszego lepszego socjusza.
- Strzeż się zatargów, jeśli zaś w nie zajdziesz,
- Tak się w nich znajduj, aby twój przeciwnik
- Nadal się ciebie strzec musiał. Miej zawżdy
- Ucho otworem, ale rzadko kiedy
- Otwieraj usta. Chwytaj zdania drugich,
- Ale sąd własny zatrzymuj przy sobie.
- Noś się kosztownie, o ile ci na to
- Mieszek pozwoli, ale bez przesady;
- Wytwornie, ale niewybrednie; często
- Bowiem ubranie zdradza grunt człowieka
- I pod tym względem Francuzi szczególniej
- Są pełni taktu. Nie pożyczaj drugim
- Ani od drugich; bo pożyczkę daną
- Tracim najczęściej razem z przyjacielem,
- A braną psujem rząd potrzebny w domu.
- Słowem, rzetelnym bądź sam względem siebie,
- A jako po dniu noc z porządku idzie,
- Tak za tym pójdzie, że i względem drugich
- Będziesz rzetelnym. Bądź zdrów, niech cię moje
- Błogosławieństwo utwierdzi w tej mierze.
LAERTES
- Z pokorą żegnam cię, ojcze i panie.
POLONIUSZ
- Idź już; czas nagli, wszystko w pogotowiu.
LAERTES
- Bądź zdrowa, siostro, i pamiętaj na to,
- Com ci powiedział.
OFELIA
- Zamknęłam to w sercu,
- A ty masz klucz od niego.
LAERTES
- Bądź mi zdrowa.
Wychodzi.
POLONIUSZ
- Cóż to on tobie powiedział, Ofelio?
OFELIA
- Coś, co tyczyło się księcia Hamleta.
POLONIUSZ
- W porę mi o tym wspominasz. Słyszałem,
- Że on cię często nawiedzał w tych czasach
- I że znajdował z twojej strony przystęp
- Łatwy i chętny. Jeżeli tak było
- (A udzielono mi o tym wiadomość
- Jako przestrogę), muszę ci powiedzieć,
- Że się nie cenisz tak, jakby przystało
- Dbałej o sławę córce Poloniusza.
- Jakież wy macie stosunki? Mów prawdę.
OFELIA
- Oświadczył mi się, ojcze, z swą skłonnością.
POLONIUSZ
- Z skłonnością? Hm, hm! Mówisz jak dzierlatka
- Niedoświadczona w rzeczach niebezpiecznych.
- Wierzyszli tym tak zwanym oświadczeniom?
OFELIA
- Nie wiem, co myśleć mam, mój ojcze.
POLONIUSZ
- Nie wiesz?
- To ja ci powiem: Masz myśleć, żeś dziecko,
- Gdy oświadczenia te bez poświadczenia
- Rozsądku bierzesz za dobrą monetę.
- Nie radzę ci się z nim świadczyć, inaczej
- (Że tej igraszki słów jeszcze użyję)
- Doświadczysz następstw niedobrych.
OFELIA
- Wynurzał
- Mi swoją miłość bardzo obyczajnie.
POLONIUSZ
- Tak, tak, bo czynić to jest obyczajem.
OFELIA
- I słowa swoje stwierdził najświętszymi,
- Jak być mogą, przysięgami.
POLONIUSZ
- Plewy
- Na młode wróble! Wiem ja, gdy krew kipi,
- Jak wtedy dusza hojną jest w kładzeniu
- Przysiąg na usta. Nie bierz tych wybuchów
- Za ogień, więcej z nich światła niż ciepła,
- A i to światło gaśnie w oka mgnieniu.
- Bądź odtąd trochę skąpsza w przystępności
- I więcej sobie waż rozmowę swoją
- Niż wyzywanie drugich do rozmowy.
- Co się zaś księcia Hamleta dotyczy,
- Bacz na to, że on jeszcze młodzieniaszek
- I że mu więcej jest wolno, niż tobie
- Może być wolno kiedykolwiek. Słowem,
- Nie ufaj jego przysięgom, bo one
- Są jak kuglarze, czym innym, niż szaty
- Ich pokazują: orędownicami
- Bezbożnych chuci, biorącymi pozór
- Świętości, aby tym łacniej usidlić
- Naiwne serca. Krótko mówiąc, nie chcę,
- Abyś od dziś dnia czas swój marnowała
- Na zadawanie się z księciem Hamletem.
- Pamiętaj, nie chcę tego. Możesz odejść.
OFELIA
- Będęć posłuszną, panie.
Wychodzą.
Scena czwarta
Taras zamkowy. Wchodzą Hamlet, Horacy i Marcellus.
HAMLET
- Ostry wiatr wieje; przejmujące zimno.
HORACY
- W istocie: bardzo szczypiące powietrze.
HAMLET
- Która godzina?
HORACY
- Dwunasta dochodzi.
MARCELLUS
- Dwunasta biła już.
HORACY
- Już? Nie słyszałem.
- Zbliża się zatem czas, o którym widmo
- Zwykło się jawić.
Odgłos trąb i wystrzałów za sceną.
- Co to znaczy, panie?
HAMLET
- To znaczy, że król czuwa z czarą w ręku,
- Zgraje opilców dworskich przepijając;
- Każdy zaś taki sygnał trąb i kotłów
- Jest triumfalnym hasłem nowej miary
- Przezeń spełnionej.
HORACY
- Czy to taki zwyczaj?
HAMLET
- Zwyczaj zaiste; moim jednak zdaniem,
- Lubom tu zrodzon i z tym oswojony,
- Chlubniej byłoby taki zwyczaj łamać
- Niż zachowywać. Te biby na zabój
- W pośmiech i wzgardę tylko nas podają
- U innych ludów: beczkami nas mienią
- I trzodzie chlewnej właściwy przydomek
- Hańbi nazwisko nasze. W rzeczy samej,
- Choćbyśmy zresztą byli bez zarzutu,
- To jedno już by starło z naszych czynów
- Zaszczytną cechę ich wnętrznej wartości.
- I pojedynczym ludziom się to zdarza:
- Niejeden skutkiem naturalnych przywar -
- Czyli to rodu (czemu nic nie winien
- Bo któż obiera sobie pochodzenie),
- Czy to jakiegoś krwi usposobienia,
- Które częstokroć rwie tamy rozumu,
- Czy to nałogu przeciwnego formom
- Przyzwoitości - niejeden, powiadam,
- Upośledzony w taki sposób jaką
- Szczególną wadą, bądź to organicznie,
- Bądź przypadkowo - choćby jego cnoty
- Były skądinąd jako kryształ czyste
- I mnogie, jako być mogą w człowieku -
- Tą jedną skazą zarażony będzie
- W opinii ludzi. Jedna drachma złego
- Niweczy wszelkie szlachetne pierwiastki.
Duch wchodzi.
HORACY
- Widzisz go, panie.
HAMLET
- Aniołowie Pana
- Zastępów, miejcie mię w swojej opiece!
- Błogosławionyś ty czy potępiony,
- Tchnieszli tchem niebios czy wyziewem piekieł.
- Maszli zamiary zgubne czy przyjazne,
- Przychodzisz w takiej postaci, że muszę
- Wydobyć z ciebie głos. Hamlecie, królu,
- Ojcze mój, władco Danii, odpowiadaj!
- Nie pozostawiaj mię w nieświadomości;
- Powiedz, dlaczego święte kości twoje,
- Na wieki w trumnie złożone, przebiły
- Śmiertelny całun; dlaczego grobowiec,
- W którym widzielim cię zstępującego,
- Podniósł swe ciężkie marmurowe wieko,
- Żeby cię zwrócić ziemi? Co to znaczy?
- Że ty, trup, znowu w kompletnym rynsztunku
- Podksiężycowy ten padół odwiedzasz,
- Czyniąc noc straszną i nas, niedołężnych
- Synów tej ziemi, wstrząsając myślami,
- Przechodzącymi metę naszych pojęć?
- O, powiedz, co to jest! Co za cel tego?
- Czego chcesz od nas?
HORACY
- Daje ci znak, panie,
- Abyś z nim poszedł, jakby chciał sam na sam
- Pomówić z tobą.
MARCELLUS
- Jak uprzejmym gestem
- Wzywa cię, panie, w ustronniejsze miejsce.
- Nie idź z nim jednak.
HORACY
- Nie chodź, mości książę.
HAMLET
- Chce ze mną mówić: pójdę.
HORACY
- Nie czyń tego,
- Łaskawy panie.
HAMLET
- Czegóż bym się lękał?
- To życie szpilki złamanej niewarte,
- A dusza moja, jak on, nieśmiertelna.
- Patrz, znowu na mnie kiwa... Pójdę za nim.
HORACY
- A gdyby on cię zaprowadził, panie,
- Nad przepaść, na brzeg owej groźnej skały,
- Która się stromo spuszcza w morską otchłań,
- I tam przedzierzgnął się w inne postacie,
- Jeszcze straszniejsze, które by ci mogły
- Odjąć, o panie, przytomność umysłu
- I w obłąkanie cię wprawić? Zważ tylko!
- Już samo tamto miejsce bez żadnego
- Innego wpływu budzi rozpaczliwe
- Usposobienie w każdym, kto spostrzeże
- Morze na tyle sążni tuż pod sobą
- I słyszy jego huk.
HAMLET
- Wciąż na mnie kiwa.
- Idź już, idź; pójdę z tobą.
MARCELLUS
- Zostań, panie.
HAMLET
- Puść mnie!
HORACY
- Wstrzymaj się, panie, pozostań!
HAMLET
- Los mój mnie woła i najmniejszą żyłkę
- Mojego ciała czyni tak potężną
- Jak najsilniejszy nerw lwa nemejskiego.
Duch nie przestaje kiwać.
- Ciągle mnie wzywa! Puśćcie mnie!
wyrywając się
- Na Boga!
- W upiora zmienię tego, co mnie dłużej
Wstrzymywać będzie. - Idź, śpieszę za tobą.
Duch i Hamlet wychodzą.
HORACY
- Imaginacja w szał go wprawia.
MARCELLUS
- Idźmy
- W trop za nim; tu nie w porę posłuszeństwo.
HORACY
- Idźmy.
- Na czymże się to skończy?
MARCELLUS
- Widno
- Jest coś chorobliwego w państwie duńskim.
HORACY
- Niebo zaradzi temu.
MARCELLUS
- Spieszmy za nim. Wychodzą.
Scena piąta
Oddalona część tarasu. Wchodzą Duch i Hamlet.
HAMLET
- Gdzie mnie prowadzisz? Mów; nie pójdę dalej.
DUCH
- Słuchaj mnie.
HAMLET
- Słucham.
DUCH
- Zbliża się godzina,
- O której w srogie, siarczyste płomienie
- Muszę powrócić znowu.
HAMLET
- Biedny duchu!
DUCH
- Nie lituj się nade mną, ale bacznym
- Uchem ogarnij to, co ci mam odkryć.
HAMLET
- Mów, powinnością moją słuchać ciebie.
DUCH
- Jak niemniej zemścić się, gdy mnie wysłuchasz.
HAMLET
- Zemścić się?
DUCH
- Jestem duchem twojego ojca,
- Skazanym tułać się nocą po świecie,
- A przez dzień jęczeć w ogniu, póki wszystek
- Kał popełnionych za żywota grzechów
- Nie wypalił się we mnie. Gdybym miejsca
- Mojej pokuty sekret mógł wyjawić,
- Takie bym rzeczy ci opisał, których
- Najmniejszy szczegół rozdarłby ci duszę,
- Młodą krew twoją zmroził, oczy twoje
- Jak gwiazdy z posad wydobył, zwinięte,
- Gładkie kędziory twoje wyprostował
- Tak, że ich każdy włos stanąłby dębem
- Jako na jeżu kolce; ale takich
- Podań nie znosi ludzkie ucho. Słuchaj,
- O, słuchaj, słuchaj, jeśli choć cokolwiek
- Kochałeś twego ojca.
HAMLET
- Przebóg!
DUCH
- Pomścij
- Śmierć jego, dzieło ohydnego mordu!
HAMLET
- Mordu?
DUCH
- Tak, mordu; wszelki mord ohydny,
- Lecz ten był nadzwyczajny, niesłychany.
HAMLET
- Dlaboga, wymień go, wymień czym prędzej,
- Abym na skrzydłach chyżych jak modlitwa
- Lub myśl kochanka podążył ku zemście.
DUCH
- Zdajesz się pełen dobrych chęci, byłbyś
- Też nikczemniejszy niż najlichsze ziele,
- Wegetujące nad brzegami Lety,
- Gdybyś pozostał na to obojętny.
- Słuchaj więc, słuchaj, Hamlecie. Puszczono
- Rozgłos, że podczas mego snu w ogrodzie
- Wąż mnie ukąsił; takim to skłamanym
- Powodem śmierci mej zwiedziono Danię;
- Dowiedz się bowiem, szlachetny młodzieńcze,
- Że ów wąż, który zabił twego ojca,
- Nosi dziś jego koronę.
HAMLET
- O nieba!
- Stryj! Nie zawiodły mnie przeczucia moje.
DUCH
- Ten to bezwstydny, cudzołożny potwór
- Zdradnymi dary, czarami wymowy
- (Przeklęte dary, przeklęta wymowa,
- Która tak może złudzić! ) ku sromocie
- Potrafił skłonić wolę mojej niby
- Cnotliwej żony. O Hamlecie! cóż to
- Był za upadek! Ode mnie, którego
- Miłość statecznie chodziła dłoń w dłoni
- Z ślubną przysięgą, w objęcia nędznika,
- Którego dary przyrodzone były
- Naprzeciw moich tak liche!
- Lecz jako cnota pozostaje czystą,
- Choćby ją sprośność w postaci niebianki
- Usiłowała skusić, tak zła żądza,
- Choćby ją łączył ślub z aniołem nawet,
- Prędko uprzykrzy sobie święte łoże
- I rzuci się na barłóg.
- Ale dość tego! Już powietrze ranne
- Czuć mi się daje; muszę kończyć: kiedym
- Raz po południu jak zwykle w ogrodzie
- Bezpiecznie zasnął, wkradł się stryj twój z flaszką
- Zawierającą blekotowe krople
- I wlał mi w ucho ten zabójczy rozczyn,
- Którego siła tak jest nieprzyjazna
- Ludzkiej naturze, że jak żywe srebro
- Przebiega nagle wszystkie drogi, wszystkie
- Kanały ciała i jako sok kwaśny
- Wlany do mleka ścina wnet i zgęszcza
- Wszystką krew zdrową. Tak było i z moją;
- I wraz plugawy trąd, jak u Łazarza,
- Wystąpił na mnie i brzydką skorupą
- Pokrył mi całe ciało.
- Tak to śpiąc, ręką brata pozbawiony
- Zostałem życia, berła i małżonki,
- Skoszony w samym kwiecie moich grzechów:
- Bez namaszczenia, bez przygotowania,
- Bez porachunku z sobą wyprawiony
- Zdać porachunek z win jeszcze nie zmytych.
- O, to okropne! okropne! okropne!
- Maszli iskierkę czucia, nie ścierp tego;
- Nie pozwól, aby łoże władców Danii
- Było ohydnym gniazdem wszeteczeństwa.
- Jakkolwiek jednak czyn ten pomścić zechcesz,
- Nie kalaj swojej duszy, nie czyń przeciw
- Matce zamachów; pozostaw ją niebu
- I owym cierniom, które w głębi łona
- Występnych siedzą; zrobią one swoje.
- Bądź zdrów, świecący robaczek oznajmia,
- Że ranek już jest bliski; wątłe bowiem
- Światełko jego znacznie już pobladło;
- Żegnam cię, żegnam cię; pamiętaj o mnie.
Znika.
HAMLET
- O wy niebieskie potęgi! O ziemio!
- Cóż więcej? Mamże piekło jeszcze wezwać?
- Nie, o nie! Krzep się, krzep się, serce moje!
- Prężcie się, nerwy! Pamiętać o tobie?
- O biedny duchu, stanie ci się zadość.
- Dopóki tylko w tej znękanej głowie
- Pamięć żyć będzie. Pamiętać o tobie?
- Wraz pamięć moja z tablic swych wykreśli
- Wszelkie powszednie, tuzinkowe myśli;
- Książkową mądrość, obrazy, wrażenia,
- Płody młodości lub zastanowienia,
- Wszystko, co związek ma z przyszłym mym bytem;
- To, coś mi zlecił, to tylko wyrytem
- W księdze mojego mózgu pozostanie;
- Tak mi dopomóż, wiekuisty Panie!
- O wiarołomna niewiasto! O łotrze,
- Uśmiechający się, bezczelny łotrze!
- Musze to sobie zapisać, że można
- Nosić na ustach uśmiech i być łotrem -
- W Dani przynajmniej
wyjmuje pugilares i zapisuje
- Tak; siedź tu, stryjaszku,
- Terazże duszo moja, pilnuj hasła,
- A tym jest: Żegnam cię, pamiętaj o mnie!
- Przysięgłem mu być wiernym.
HORACY
za sceną
- Królewiczu!
MARCELLUS
- Podobnież Książę Hamlecie!
HORACY
- Chroń go, Panie!
HAMLET
- Amen!
MARCELLUS
- Hop, hop, hop, mości książę!
HAMLET
- Hop, hop, chłopcze!
- Tu, tu, mój ptaszku!
Horacy i Marcellus wchodzą.
HORACY
- I cóż?
MARCELLUS
- I cóż, panie?
HAMLET
- Dziwy!
HORACY
- Opowiedz nam to, panie.
HAMLET
- Właśnie!
- Żebyście potem roztrąbili.
HORACY
- Jaż bym
- Mógł to uczynić?
MARCELLUS
- O, ani ja pewnie!
HAMLET
- Cóż wy powiecie na to? Któż by sądził?
- Ale będziecie milczeć?
HORACY i MARCELLUS
- Jak Bóg w niebie!
HAMLET
- Nie ma na całą Danię nikczemnika,
- Który by nie był kompletnym ladaco.
HORACY
- Do objawienia nam tego nie trzeba,
- Żeby aż duchy wychodziły z grobów.
HAMLET
- W istocie, macie słuszność. Owóż tedy
- Nie pozostaje nam teraz nic więcej,
- Jeno bez żadnych dalszych korowodów
- Uścisnąć sobie dłonie i pójść z Bogiem.
- Wy idźcie, gdzie wam każe iść interes
- Lub skłonność - każdy bowiem na tym świecie
- Ma jakąś skłonność lub interes; ja zaś
- W prostocie mojej pójdę się pomodlić.
HORACY
- To są czcze tylko słowa, mości książę.
HAMLET
- Przykro mi, żeście obrażeni; z serca
- W istocie, z serca przykro.
HORACY
- Mości książę, Nie ma tu żadnej obrazy.
HAMLET
- I owszem
- Zaprawdę mówię wam, jest tu obraza,
- I wielka. Co się tyczy tego ducha,
- Jest to duch dobry; poprzestańcie na tym;
- Co zaś pomiędzy nim a mną tu zaszło,
- Ciekawość swoją w tej mierze przytłumcie
- Całą możliwą dozą rezygnacji.
- A teraz, moi mili przyjaciele,
- W imię przyjaźni, w imię koleżeństwa,
- Zróbcie mi jedną grzeczność.
HORACY
- Jaką, panie?
HAMLET
- Nie mówcie, coście widzieli tej nocy.
HORACY i MARCELLUS
- Nie powiem, panie.
HAMLET
- Przysiążcie mi na to.
HORACY
- Na honor, nic nie powiem.
MARCELLUS
- A ja także,
- Na honor.
HAMLET
- Na ten miecz raczej przysiążcie.
MARCELLUS
- Jużeśmy, panie, przysięgli.
HAMLET
- Przysiążcie
- Na ten miecz, na ten miecz, mówię.
DUCH
spod ziemi
- Przysiążcie!
HAMLET
- Ha, to ty! Stamtąd odzywasz się, stary?
- Słyszycie tego kipra tam w piwnicy?
- Przysiążcież!
HORACY
- Na cóż mamy przysiąc, panie?
HAMLET
- Że o tym, coście widzieli, nikomu
- Nigdy a nigdy nie powiecie słowa.
- Przysiążcież na ten miecz!
DUCH
spod ziemi
- Przysiążcie!
HAMLET
- Znowu?
- Hic et ubique? Odmieńmy więc miejsce.
- Pójdźcie tu, moi panowie, połóżcie
- Na moim mieczu palce i przysiążcie,
- Że o tym, coście słyszeli, nikomu
- Nic nie powiecie.
DUCH
spod ziemi
- Przysiążcie!
HAMLET
- Ha, krecie!
- Tak prędko umiesz szybować pod ziemią?
- Wyborny z ciebie minier! No, panowie.
HORACY
- Na Boga, to są rzeczy niepojęte!
HAMLET
- Chciałżebyś wszystko pojąć? O Horacy,
- Więcej jest rzeczy na ziemi i w niebie,
- Niż się ich śniło waszym filozofom.
- Pójdźcie tu, i pierwej w imię Boga,
- Przysiążcie, że jakkolwiek bym się kiedy
- Wydawał dzikim, dziwacznym w obejściu -
- Być bowiem może, że mi się na przyszłość
- Wyda stosownym przybrać taką postać -
- Że, mówię, widząc mnie takim,
- Żaden z was ani potrząsaniem głowy,
- Ani wzruszeniem ramion, ani wreszcie
- Jakimikolwiek wątpliwymi słowy,
- Jako to: "Hm, hm, wiem ja"; albo: "Mógłbym,
- Gdybym chciał"; albo: "Gdybym był gadułą";
- Albo: "Są tacy, co by mogli" - zgoła,
- Niczym dwuznacznym nie da się domyślić,
- Że wie coś o mnie. Poprzysiążcież na to,
- Jeśli pragniecie, aby się nad wami
- W nieszczęściu Pan Bóg zmiłował.
DUCH
spod ziemi
- Przysiążcie!
HAMLET
- Ukój się, ukój, rozdrażniony duchu!
- Pomnijcież na wasz ślub, mili panowie,
- A przez co tylko taki biedny człowiek
- Jak Hamlet, będzie wam zdolny okazać
- Swoją życzliwość, to was nie ominie.
- Teraz rozejdźmy się. - Świat wyszedł z formy
- I mnież to trzeba wracać go do normy!
Wychodzą.
HAMLET - AKT II
Scena pierwsza - Scena druga
Scena pierwsza
Pokój w domu Poloniusza. Poloniusz i Rajnold.
POLONIUSZ
- Rajnoldzie, oddasz mu waszmość to pismo
- I te pieniądze.
RAJNOLD
- Nie omieszkam, panie.
POLONIUSZ
- Zanim się jednak doń udasz, Rajnoldzie,
- Mądrze byś zrobił, ażebyś poprzednio
- O jego sprawowaniu się wywiedział.
RAJNOLD
- Tak też myślałem, panie.
POLONIUSZ
- Dobrześ myślał,
- Bardzoś roztropnie myślał. Przede wszystkim
- Wypytasz mi się najdokładniej, jacy
- Są Duńczykowie w Paryżu; jak który
- I z czego żyje: gdzie bywa i jakie
- Z kim ma stosunki; gdy zaś skutkiem takich
- Krętobadawczych, manowcowych pytań
- Dojdziesz, że oni znają mego syna,
- Wtedy przystąpisz do materii o nim
- Bliżej niżeli w poprzednich pytaniach.
- Powiesz na przykład, udając, jakobyś
- Znasz go z daleka: "Znam jego familię,
- Jego przyjaciół, a w części i jego";
- Rozumiesz mnie, Rajnoldzie?
RAJNOLD
- Najzupełniej.
POLONIUSZ
- "I jego w części, wprawdzie - dodać możesz -
- Niewiele, jestli on wszakże tym samym,
- O którym myślę, wietrznik to, rozpustnik,
- Skłonny do tego i tego." Zwal wtedy,
- Co ci się żywnie podoba, na niego;
- Jednakże nic takiego, co by mogło
- Szwank przynieść jego sławie; tego strzeż się.
- Takie jedynie przypisz mu wybryki,
- Jakie z młodością i krewkością w parze
- Zazwyczaj chodzą.
RAJNOLD
- Więc, na przykład, hazard?
POLONIUSZ
- Tak, albo pochop do zwad, klątw, pijatyk,
- Gachostwa wreszcie: tak daleko możesz
- Posunąć swoje kłamstwa.
RAJNOLD
- Ależ, panie,
- To by już jego sławie szwank przyniosło.
POLONIUSZ
- Bynajmniej, jeśli tylko będziesz umiał
- Wziąć się do rzeczy. Nie trzeba ci dawać
- Do zrozumienia, że on w żądzach swoich
- Jest rozpasany, tego nie chcę; wytknij
- Jego usterki tak subtelnie, żeby
- One się zdały tylko nadużyciem
- Wolności, duszy ognistej wybuchem,
- Obłędem wrzącej krwi, słowem, pustotą
- Właściwą wszystkim młodym.
RAJNOLD
- Rad bym wiedzieć,
- Łaskawy panie...
POLONIUSZ
- Do czego to wszystko?
RAJNOLD
- Tak, panie.
POLONIUSZ
- Zaraz ci powiem: mój zamiar
- Uzasadniony i, jak się spodziewam,
- Niepłonną skutku dający rękojmię.
- Skoro na mego syna złożysz waszmość
- Te drobne chyba, niby skazy, którym
- Ulega każda rzecz, gdy się wyrabia,
- Wtedy, jeżeli tylko ten, którego
- Za język ciągnąć będziesz, kiedykolwiek
- Młodzieńca w mowie będącego widział
- Jednej z powyższych praktyk oddanego,
- Ten ktoś, bądź pewien, przywtórzy ci zaraz
- W ten sposób: "Mości dobrodzieju", albo:
- "Mój miły panie", albo: "Widzisz waćpan"
- Stosownie do zwyczaju miejscowego
- Lub w miarę swojej atencji.
RAJNOLD
- Rozumiem.
POLONIUSZ
- Skoro zaś to ci powie, powie potem...
- Cóżem to dalej miał mówić? Do licha,
- Miałem powiedzieć coś, na czymżem stanął?
RAJNOLD
- Na tym podobno, że ktoś mi przywtórzy.
POLONIUSZ
- Że ci przywtórzy, aha! tak więc tedy
- Ten ktoś przywtórzy ci pewnie w ten sposób:
- "Znam tego pana, widziałem go wczoraj",
- Albo: "Owego dnia, wtedy a wtedy,
- Z tym a z tym, i w istocie grał wysoko";
- Albo: "Pokłócił się", albo: "Miał w czubku",
- Albo: "Widziałem, jak wchodził do domu
- Podejrzanego", i tak dalej. Tak to
- Na wędę fałszu złowisz karpia prawdy.
- Tak to rozumni, zręczni ludzie, boczkiem,
- Rzemiennym dyszlem zachodząc, umieją
- Trafiać do celu: i tak samo waszmość,
- Według wskazówki i instrukcji, jaką
- Ci udzieliłem, poweźmiesz języka
- O moim synu. Wiesz już, o co idzie?
RAJNOLD
- Wiem, panie.
POLONIUSZ
- Jedź więc, niech cię Bóg prowadzi!
RAJNOLD
- Dziękuję...
POLONIUSZ
- Zresztą sam śledź jego kroki.
RAJNOLD
- Dopełnię tego.
POLONIUSZ
- A niech mi się ćwiczy
- W muzyce.
RAJNOLD
- Dobrze, panie.
Wychodzi. Wchodzi Ofelia.
POLONIUSZ
- Bądź zdrów, waszmość.
- Co ci to jest, Ofelio? Co się stało?
OFELIA
- Ach, panie, takem strasznie się przelękła.
POLONIUSZ
- Czego? dlaboga?
OFELIA
- Siedziałam przy krosnach
- W moim pokoju, gdy wtem książę Hamlet,
- Z odkrytą głową, rozpięty, w obwisłych
- Brudnych pończochach, blady jak koszula,
- Chwiejący się na nogach, z tak okropnym
- Wyrazem twarzy, jakby się wydostał
- Z piekła i jego zgrozę chciał obwieścić,
- Stanął przede mną.
POLONIUSZ
- Czyliżby z miłości
- Oszalał?
OFELIA
- Nie wiem, ale się obawiam.
POLONIUSZ
- Cóż ci powiedział?
OFELIA
- Ujął mnie za rękę,
- Nie mówiąc słowa, i usilnie ją trzymał;
- Cofnął się potem na długość ramienia
- I, drugą rękę przytknąwszy do czoła,
- W twarz moją wlepił oczy tak badawczo,
- Jak gdyby ją chciał narysować. Długo
- Tak stał, nareszcie, lekko potrząsając
- Moim ramieniem i kiwając głową,
- Wydał tak ciężkie, żałosne westchnienie,
- Że się zdawało, iż mu piersi pękną
- I życie z niego uleci. Odstąpił
- Wtedy ode mnie i powolnym krokiem
- Szedł z odwróconą głową poza siebie,
- Kierując się ku drzwiom. Przeszedł w ten sposób
- Przez cały pokój, bez pomocy oczu,
- I wyszedł, ciągle wpatrując się we mnie.
POLONIUSZ
- Muszę natychmiast udać się do króla;
- Są to objawy gwałtowne miłości,
- Która się trawi w sobie i prowadzi
- Do rozpaczliwych kroków, tak jak każda
- Inna namiętność trapiąca ród ludzki;
- Boleję nad tym. Możesz tymi czasy
- Przykre mu jakie słowo powiedziała?
OFELIA
- Nie, panie; tylko tak jak rozkazałeś,
- Odesłałam mu listy i wzbroniłam
- Dalszych odwiedzin.
POLONIUSZ
- To go w szał wprawiło.
- Boleję nad tym, żem jego skłonności
- Dokładniej, pilniej nie zbadał. Myślałem,
- Że on cię durzy, przywieść chce o zgubę.
- Przeklinam teraz moją podejrzliwość.
- Zdaje się, że nam, starym, jest właściwe
- Przebierać miarę w przezorności, tak jak
- Nawzajem młodym mało jej posiadać.
- Biegnę do króla; zatajenie tego
- Więcej niż rozgłos zrządzić może złego.
- Pójdź.
Wychodzą.
Scena druga
Sala w zamku. Król, Królowa, Rozenkranc, Gildenstern i orszak.
KRÓL
- Witaj, Rozenkranc, witaj Gildensternie!
- Pośpiechu, z jakim was tu wezwaliśmy,
- Nie sama tylko chęć widzenia panów
- Była przyczyną, ale i potrzeba
- Waszej pomocy. Wiecie już o dziwnym
- Przeistoczeniu się Hamleta, mówię
- Przeistoczeniu, bo nic w nim tak wewnątrz,
- Jak i na zewnątrz nie jest tym, czym było.
- Co by innego jak śmierć ojca mogło
- Do tego stopnia wywieść go za obręb
- Jego natury, nie pojmuję wcale.
- Proszę was przeto, was, coście z nim wzrośli
- I z bliska z jego wiekiem i myślami
- Sąsiadujecie, abyście czas jakiś
- Raczyli u nas zostać, by Hamleta
- Trochę rozerwać, a przy tej okazji
- Zbadać powody obcego nam smutku,
- Na który, gdyby stał się nam wiadomym,
- Znaleźlibyśmy może jaki środek.
KRÓLOWA
- Często on o was wspominał, panowie,
- I wiem, że nie ma na świecie dwóch ludzi
- Bardziej mu niż wy miłych. Jeśli w dowód
- Życzliwych chęci i uczuć uprzejmych
- Zechcecie trochę czasu tu przepędzić
- I wesprzeć nasze nadzieje, możecie
- Liczyć na taką wdzięczność z naszej strony,
- Jaka przystoi monarchom.
ROZENKRANC
- Obojgu
- Waszym królewskim mościom służy prawo,
- Z mocy najwyższej ich władzy nad nami,
- Wolę swą w rozkaz przyoblekać raczej
- Niż w prośbę.
GILDENSTERN
- Będziem jednakże posłuszni
- I dobrowolnie na rozkazy waszych
- Królewskich mości u stóp ich składamy
- Nasze usługi.
KRÓL
- Dzięki ci za to, Rozenkranc, i tobie,
- Kochany Gildensternie.
KRÓLOWA
- Dzięki ci za to, Gildenstern, i tobie
- Kochany Rozenkranc. Idźcie natychmiast
- Do mego syna. do dworzan
- Niech tam który wskaże
- Tym panom, gdzie jest Hamlet.
GILDENSTERN
- Oby nieba
- Nie uczyniły naszych usiłowań
- Bezowocnymi!
KRÓLOWA
- Daj to, dobry Boże!
Rozenkranc, Gildenstern i jeden z dworzan wychodzą. Wchodzi Poloniusz.
POLONIUSZ
- Panie! Wysłane do Norwegii posły
- Szczęśliwie są już w tej chwili z powrotem.
KRÓL
- Zawsześ był waćpan ojcem dobrych nowin.
POLONIUSZ
- Bądź przekonany, miłościwy panie,
- Że obowiązki moje względem Boga
- I mego władcy, tak samo jak duszę,
- Trzymam w porządku. Jako, zdaje mi się
- (Jeżeli tylko ten mózg nie zszedł na bok
- Z drogi trafności, którą zwykł był kroczyć),
- Że ostatecznie nie jest mi już obcym,
- Skąd bierze źródło szaleństwo Hamleta.
KRÓL
- Mów; o tym chcemy wiedzieć przede wszystkim.
POLONIUSZ
- Daj, panie, pierwej posłuchanie posłom;
- Wieść moja będzie na wety po uczcie.
KRÓL
- Zróbże im zaszczyt i sam ich tu wprowadź.
Wychodzi Poloniusz.
- On utrzymuje, kochana Gertrudo,
- Że odkrył powód tej zmiany Hamleta.
KRÓLOWA
- Nie jest nim, moim zdaniem, nic innego,
- Tylko śmierć ojca i nasz rychły związek.
Poloniusz wraca, a wraz z nim wchodzą Korneliusz i Woltymand.
KRÓL
- Dojdziemy tego. Witajcie, panowie.
- Cóż nam śle przez was nasz brat, król norweski?
WOLTYMAND
- Najuprzejmiejszych pozdrowień zamianę.
- Na przełożenie nasze kazał zaraz
- Wstrzymać zaciągi swojego synowca,
- Które mu zdały się być wymierzone
- Przeciw Polakom, które jednak, bliżej
- Poznawszy, znalazł zwróconymi przeciw
- Waszej królewskiej mości. Rozjątrzony
- Takim niegodnym korzystaniem z jego
- Późnego wieku i niemocy, kazał
- Zatrzymać gońcom Fortynbrasa, który
- Z pokorą stawił się i, wysłuchawszy
- Napomnień stryja, przysiąg wobec niego,
- Że póki życia nigdy przeciw waszej
- Królewskiej mości nie wzniesie oręża:
- Czym ucieszony starzec trzy tysiące
- Koron intraty rocznej mu przeznaczył
- I owe wojska, przezeń zwerbowane,
- Użyć pozwolił mu przeciw Polakom.
- Nam zaś doręczył ten list, którym prosi podaje papier
- Waszą królewską mość o pozwolenie
- Przejścia tym wojskom przez duńskie dzierżawy,
- Przy zapewnieniu im bezpieczeństw, w liście
- Tym wymienionych.
KRÓL
- Poprzestajem na tym
- W wolniejszym czasie przejrzymy to pismo,
- Pomyślim nad nim, odpowiemy na nie.
- Tymczasem waszmość panom dziękujemy
- Za ich skuteczne trudy. Idźcie spocząć.
- Będziemy dzisiaj wieczerzali razem;
- Miło nam widzieć was z powrotem.
Woltymand i Korneliusz wychodzą.
POLONIUSZ
- To się
- Dobrze powiodło. Miłościwy panie
- I miłościwa pani, chcieć określić,
- Czym jest majestat, czym powinność sługi,
- Dlaczego dzień jest dniem, a noc jest nocą,
- A czas jest czasem, byłoby to jedno,
- Co chcieć zmarnować dzień, noc i czas drogi.
- Z tego powodu, ile że treściwość
- Jest duszą mowy, a rozwlekłość ciałem
- I powierzchownym tylko bawidełkiem,
- Chcę być treściwym. Cny wasz syn oszalał,
- Oszalał, mówię; ściśle bowiem biorąc,
- Szaleństwo czymże jest, jeśli nie stanem
- Człowieka szalonego?
KRÓLOWA
- Więcej treści
- W mniej sztucznych frazesach.
POLONIUSZ
- Przysięgam, o pani,
- Że się bynajmniej o sztukę nie silę.
- Syn wasz oszalał, jest to prawda; prawda,
- Że to nieszczęście i nieszczęście wzajem,
- Że to jest prawda. Otóż się skleiła
- Dziwna figura jakaś retoryczna.
- Bodaj to! Licho zabierz sztuczne frazesy!
- Stanąłem tedy na tym, że dostojny
- Syn wasz sfiksował; dobrze; idzie teraz
- O wyśledzenie przyczyn tej fiksacji,
- Która, nie będąc fikcją, już tym samym
- Nie może nie mieć przyczyn; to rzecz pewna;
- W jaki zaś sposób pewna i o ile,
- Rozważcie państwo sami.
- Mam córkę; mam ją, ponieważ jest moja.
- Ta tedy dziewka, pomna obowiązku
- I rozkazowi mojemu powolna,
- Oddała mi ten świstek. Posłuchajcie
- I konkludujcie państwo.
czyta
- "Do niebiańskiego bóstwa mojej duszy, tysiącem
- wdzięków okraszonej Ofelii " To niestosowne
- wyrażenie, trywialne wyrażenie. Okraszonej
- - nie jestże wyrażeniem trywialnym? Ale idźmy
- dalej,
czyta
- "Twojemu cudnie białemu łonu
- powierzam tych kilka wyrazów. "
KRÓLOWA
- Czy to Hamlet do niej pisał?
POLONIUSZ
- Cierpliwości, miłościwa pani; niczego nie zataję.
czyta
- "Wątp, czy gwiazdy lśnią na niebie;
- Wątp o tym, czy słońce wschodzi;
- Wątp, czy prawdy blask nie zawodzi;
- Lecz nie wątp, że kocham ciebie.
- O najmilsza Ofelio, nie biegłym w rymowaniu; nie umiem skandować westchnień moich, ale że cię bardzo, a bardzo kocham, temu wierz. Bądź zdrowa. Twój na zawsze, dopóki ta machina pozostanie jego własnością, Hamlet."
- To mi posłuszna pokazała córka
- I uszom moim odkryła zarazem,
- Tak co do czasu, miejsca, jak sposobu,
- Wszystkie zaloty jego.
KRÓL
- Ale jakże
- Ona przjęła te jego zaloty?!
POLONIUSZ
- Cóż o mnie myślisz, mości królu?
KRÓL
- Myślę,
- Żeś waćpan prawy, honorowy człowiek.
POLONIUSZ
- Takim starałem się zawsze okazać.
- Cóż byś mógł sobie o mnie myśleć, panie,
- Gdybym tę miłość tak namiętną widział
- Był w jej zarodzie (a mówiąc nawiasem,
- Dostrzegłem ją był pierwej, nim mi o niej
- Doniosła moja córka); cóż by sobie
- Królowa pani mogła o mnie myśleć,
- Gdybym był wtedy spokojnie odegrał
- Rolę koperty lub pugilaresu
- Lub serce moje zrobił głuchoniemym
- I gnuśnym okiem patrzał na tę miłość?
- Cóż byście państwo mogli byli sobie
- O mnie pomyśleć? Jam sprawy nie zaspał
- I wnet dziewczynie mojej powiedziałem:
- "Hamlet jest księciem nad waściną sferę;
- Nie będzie z tego nic." Dałem jej przy tym
- Surowe upomnienia, aby odtąd
- Nie przyjmowała ani jego wizyt,
- Ani biletów, ani podarunków.
- Takem uczynił; ona usłuchała,
- A on, on, krótko mówiąc, zawiedziony
- W swoich nadziejach, popadł najprzód w smutek
- Potem w bezsenność, potem w wstręt do jadła
- Następnie w niemoc, następnie w gorączkę,
- I tak stopniami aż w szaleństwo, które
- Trawi go teraz z wielkim naszym żalem.
KRÓL
- Cóż mówisz na to?
KRÓLOWA
- Hm! to by być mogło.
POLONIUSZ
- Czy się zdarzyło kiedy, rad bym wiedzieć,
- Aby tam, gdzie ja powiedziałem: tak jest,
- W istocie było inaczej?
KRÓL
- Nie pomnę.
POLONIUSZ
wskazuje na kark i głowę
- Zdejmcie to z tego,
- jeżeli tak nie jest.
- Skoro sposobność posłuży, wykryję,
- Gdzie siedzi prawda, chociażby się skryła
- W wnętrznościach ziemi.
KRÓL
- Jakżebyśmy mogli
- Sprawdzić to?
POLONIUSZ
- Wiecie państwo, że on czasem
- Przez kilka godzin zwykł się w tej galerii
- Przechadzać.
KRÓLOWA
- W rzeczy samej zwykł to czynić.
POLONIUSZ
- Taką więc porę upatrzywszy kiedy,
- Wprowadzę tutaj moją córkę: wasze
- Królewskie moście będą mogły wtedy
- Ukryć się ze mną owdzie za obiciem
- I być świadkami ich spotkania. Jeśli
- On jej nie kocha i nie skutkiem tego
- Utracił zmysły, to niech z szambelana
- Zostanę prostym chłopem albo klechą.
Wchodzi Hamlet, czytając.
KRÓLOWA
- Patrzcie, jak smutno biedny chłopiec z książką
- Zbliża się tutaj.
POLONIUSZ
- Oddalcie się, państwo,
- Błagam was; ja z nim pomówię, pozwólcie.
Król i Królowa wychodzą ze swym orszakiem.
- Jakże się miewa mój łaskawy książę Hamlet?
HAMLET
- Dobrze, dzięki Bogu.
POLONIUSZ
- Wieszli, kto jestem, panie?
HAMLET
- Wiem doskonale: jesteś rybak.
POLONIUSZ
- Zaprawdę, nie jestem nim.
HAMLET
- Tym ci gorzej, rad bym, żebyś był tak uczciwym człowiekiem.
POLONIUSZ
- Uczciwym, mości książę?
HAMLET
- Tak jest, mości panie.
- Być uczciwym w dziejach tego świata na jedno wychodzi,
- co być wybranym między tysiącami.
POLONIUSZ
- Masz wielką słuszność, mości książę.
HAMLET
- Jeżeli bowiem słonce płodzi w zdechłym psie robaki,
- promienie bóstwa ścierwo całują.
- Czy masz waćpan córkę?
POLONIUSZ
- Mam, panie.
HAMLET
- Nie pozwalaj jej chodzić po słońcu.
- Wprawdzie poczęcie jest błogosławieństwem,
- ale gdyby twoja córka poczęła,
- na pewno byś jej nie błogosławił.
- Miej to na względzie, mój przyjacielu.
POLONIUSZ
- Co przez to rozumiesz, mości książę?
do siebie
- Zawsze mu się marzy moja córka.
- A jednak nie poznał mnie zrazu,
- wziął mnie za rybaka.
- Daleko z nim już zaszło, daleko zaszło.
- I mnie, prawdę mówiąc,
- za młodu miłość przyprowadziła
- do ostateczności podobnych prawie.
- Muszę go jeszcze raz zagadnąć,
głośno
- Cóż to czytasz, mości książę?
HAMLET
- Słowa, słowa, słowa.
POLONIUSZ
- A o treść czy mogę spytać?
HAMLET
- Czyją?
POLONIUSZ
- Tej książki, którą książę czytasz.
HAMLET
- Potwarze, mój panie, same potwarze.
- Ten łotr satyryk utrzymuje,
- że starzy ludzie mają siwe brody
- i zmarszczki na twarzy; że im ambra
- i kalafonia ciecze z oczu;
- że mają zupełny brak dowcipu
- obok wielkiego wycieńczenia łydek.
- Lubo ja temu wszystkiemu najsilniej
- i nąjpotężniej daję wiarę,
- przecież nie sądzę, aby o tym pisać przystało;
- bo waszmość sam stałbyś się pewnie
- jak ja starym, gdybyś mógł jak rak w tył kroczyć.
POLONIUSZ
- Chociaż to wariacja, nie jest jednakże bez metody.
- Może byś chciał zejść, mości książę?
HAMLET
- Z tego świata?
POLONIUSZ
- W rzeczy samej, byłoby to zejściem.
do siebie
- Jak trafne ma czasem odpowiedzi!
- Dar ten często bywa udziałem szalonych,
- gdy tymczasem przytomni i rozumni
- nie zawsze są zarówno szczęśliwi.
- Muszę go już opuścić i niezwłocznie pomyśleć o sposobach,
- jakby się on i moja córka zejść mogli.
głośno
- Miłościwy książę, zmuszony jestem pozbawić
- waszą książęcą mość dłuższej mojej obecności.
HAMLET
- Nie możesz mnie, mój panie, pozbawić niczego,
- czego bym chętniej się nie wyrzekł:
- wyjąwszy życia, wyjąwszy życia,
- wyjąwszy życia.
POLONIUSZ
- Żegnam cię, mój łaskawy książę.
HAMLET
- Nudni starzy głupcy.
Rozenkranc i Gildenstern wchodzą.
POLONIUSZ
- Szukacie, panowie, księcia Hamleta? Oto jest.
Wychodzi.
ROZENKRANC
do Poloniusza
- Bogu cię polecamy.
GILDENSTERN
- Miłościwy książę!
ROZENKRANC
- Drogi nasz książę!
HAMLET
- Kochani, dobrzy przyjaciele!
- Jak się masz, Gildensternie?
- A, Rozenkranc! Jak się macie, moi chłopcy?
ROZENKRANC
- Zwyczajnie, jak nic nie znaczący ludzie.
GILDENSTERN
- Szczęśliwi przez to, że niezbyt szczęśliwi.
- Czepca Fortuny nie jesteśmy guzem.
HAMLET
- Ale i nie podeszwą jej trzewików?
ROZENKRANC
- Nie, mości książę.
HAMLET
- A więc mieszkacie u jej albo raczej w centrum jej łask?
GILDENSTERN
- Niby tak, w jej prywatnych apartamentach.
HAMLET
- Czyli w apartamentach wstydliwych.
- Słusznie,
- Fortuna to nie lada dziewka.
- I cóż tam nowego?
ROZENKRANC
- Nic, panie, wyjąwszy, że świat spoczciwiał.
HAMLET
- Więc bliski jest dzień sądu.
- Ale wiadomość wasza nieprawdziwa.
- A teraz pytanie bardziej szczegółowe.
- Powiedzcie mi, w czymeście tak przeskrobali Fortunie,
- że was tu do więzienia wtrąciła?
GILDENSTERN
- Do więzienia?
HAMLET
- Dania jest więzieniem.
ROZENKRANC
- Więc nim i świat jest także.
HAMLET
- O, i wielkim! pełnym turm, lochów i ciemnic.
- Dania jest jednym z najgorszych.
ROZENKRANC
- Nie myślimy tak, mości książę.
HAMLET
- Więc dla was nie jest taką. W rzeczy samej, nic nie jest złem ani dobrem samo przez się, tylko myśl nasza czyni to i owo takim. Dla mnie Dania jest więzieniem.
ROZENKRANC
- Skutek to chyba, panie, twojej ambicji. Dania jest dla niej za ciasna.
HAMLET
- O Boże! ja bym mógł być zamknięty w łupinie orzecha i jeszcze bym się sądził panem niezmierzonej przestrzeni, gdybym tylko złych snów nie miewał.
GILDENSTERN
- A te sny są właśnie wytworem ambicji; istota bowiem ambicji nie jest czym innym, tylko snów cieniem.
HAMLET
- Same już sny nie są czym innym, tylko cieniem.
ROZENKRANC
- Zapewne, ambicja zaś w moich oczach jest tak powietrznej i znikomej natury, że można ją nazwać cieniem cienia.
HAMLET
- Takim sposobem żebracy są ciałami, a nasi monarchowie i nadęci bohaterowie cieniami żebraków. Nie poszlibyśmyż do dworu? Bodoprawdy nie umiem rozumować.
ROZENKRANC i GILDENSTERN
- Służymy waszej książęcej mości.
HAMLET
- Dajmy pokój temu; nie chcę was liczyć do rzędu sług moich, bo, zaprawdę, przysługują mi się okropnie. Ale powiedzcie mi, tak po przyjacielsku, co porabiacie w Elzynorze?
ROZENKRANC
- Chcieliśmy cię odwiedzić, mości książę; innego celu nie mamy.
HAMLET
- Taki ze mnie nędzarz, żem nawet w podzięki ubogi; dziękuję wam jednak, chociaż to podziękowanie, wierzcie mi, kochani przyjaciele, niewarte i pół szeląga. Czy nie posyłano po was? Przybyliścieź mnie odwiedzić z własnego popędu, z dobrej woli? Powiedzcie mi, powiedzcie; bądźcie szczerzy. I cóż?
GILDENSTERN
- Cóż mamy powiedzieć, mości książę?
HAMLET
- Co bądź, byle się stosowało do rzeczy. Posyłano po was: widzę w waszych oczach pewien rodzaj wyznania, które skromność na próżno usiłuje pokryć. Wiem, że miłościwy król i miłościwa królowa posyłali po was.
ROZENKRANC
- W jakimże by celu, mości książę?
HAMLET
- Tegoć się od was chcę dowiedzieć. Ale zaklinam was na prawa naszego koleżeństwa, na współdźwięk młodych lat naszych, na obowiązki naszej statecznej przyjaźni, na wszystko, co jest najświętsze i na co lepszy mówca lepiej by was niż ja mógł zakląć, powiedzcie mi rzetelnie, otwarcie: posyłanoż po was czy nie posyłano?
ROZENKRANC
do Gildensterna
- Cóż ty na to?
HAMLET
na stronie
- Aha,
- przyszliście mnie więc wymacać.
głośno
- Jeżeli mi dobrze życzycie, powiedzcie prawdę.
GILDENSTERN
- W istocie, posyłano po nas.
HAMLET
- Powiem wam, w jakim celu; tym sposobem domyślność moja uprzedzi waszą gadatliwość i dyskretność wasza nie będzie dyskredytowana. Od niejakiego czasu, nie wiem skąd, ze szczętem humor straciłem; zarzuciłem dawne przywyknienia i tak ponure popadłem usposobienie, że ten piękny obszar ziemski pustynią mi się wydaje; to wspaniałe sklepienie tam w górze, ten cudnie wiszący firmament, ta majestatyczna przestrzeń złotymi obsypana iskrami niczym innym nie jest w moich oczach, jak tylko marnym, zaraźliwym zbiorem wyziewów. Jak doskonałym tworem jest człowiek! Jak wielkim przez rozum! Jak niewyczerpanym w swych zdolnościach! Jak szlachetnym postawą i w poruszeniach! Czynami podobnym do anioła, pojętnością zbliżonym do bóstwa! Ozdobą on i zaszczytem świata. Arcytypem wszech jestestw! A przecież czymże jest dla mnie ta kwintesencj a prochu? Synowie ziemi nie pociągają mnie ani jej córki, jakkolwiek, sądząc po waszym uśmiechu, zdajecie się to przypuszczać.
ROZENKRANC
- Myśl taka, panie, nie przeszła mi przez głowę.
HAMLET
- Dlaczegoż się waćpan roześmiałeś, kiedym powiedział, że mnie synowie ziemi nie pociągają?
ROZENKRANC
- Bom sobie pomyślał, jakie w takim razie przyjęcie znajdą aktorowie, którycheśmy w drodze spotkali, a którzy tu dążą celem ofiarowania waszej książęcej mości usług swoich.
HAMLET
- Ten, co gra króla, godnie będzie przyjęty; jego królewska mość otrzyma ode mnie pamiątkę; awanturniczy rycerz będzie mógł do woli użyć tarczy i miecza; kochanek nie będzie darmo wzdychał; melancholik spokojnie odegra swoją rolę; błazen pobudzi do śmiechu tych, co mają łechczywe płuca; a piękna dama swobodnie wywnętrzy swe uczucia, jeśli nie będzie miała wstrętu do wiersza bez rymu. Cóż to za aktorowie?
ROZENKRANC
- Ciż sami, którzy cię zwykli byli zadowalać, mości książę; aktorowie tragiczni ze stolicy.
HAMLET
- Skądże im przyszło teraz po świecie wędrować? Na miejscu siedząc lepiej by wyszli tak pod względem sławy, jak korzyści.
ROZENKRANC
- Przyczyną ich wędrowania były, jak się zdaje, świeżo zaszłe innowacje.
HAMLET
- Sąż oni jeszcze tak samo lubiani jak wtedy, kiedym był w stolicy? Zawszeż liczne mają publicum?
ROZENKRANC
- Zaiste, teraz nie bardzo.
HAMLET
- Skądże to pochodzi? Czy się opuścili w sztuce?
ROZENKRANC
- Bynajmniej: usiłowania ich postępują zawsze równym krokiem; ale wylęgło się tam stado dzieci, małych indycząt, które piszczą jak opętane i gwałtowne za to odbierają oklaski. Te są teraz w modzie i tak dalece oczerniają teatr niższej klasy (tak nazywają tamten), że niejeden z rapierem przy boku, bojąc się piór gęsich, nie śmie się już tam pokazać.
HAMLET
- Sąli to dzieci naprawdę? Któż ich utrzymuje? Jak są płatni? Myśląż oni tylko dopóty sztukę uprawiać, dopóki nie stracą dyszkantu? Nie powiedząż wtedy, gdy sami spadną między niższą klasę (co jest bardzo prawdopodobne, jeśli ich sytuacja się nie poprawi), że piszący dla nich krzywdę im wyrządzili, każąc im wykrzykiwać na ich własną przyszłość?
ROZENKRANC
- Bądź co bądź, z obu stron niemało było hałasu i publiczność nie miała sobie za grzech podżegać ich nawzajem do kłótni. Przez czas jakiś nie można było grosza na żadnej sztuce zarobić, jeżeli autorzy i aktorzy za łby się w niej nie pojedli.
HAMLET
- Czy być może?
GILDENSTERN
- Niemało też łbów porozbijano.
HAMLET
- I smarkacze wzięli górę?
ROZENKRANC
- Nie inaczej. Herkules zmuszony był kapitulować przed Pigmejczykami.
HAMLET
- Nie ma w tym nic dziwnego, boć mój stryj jest królem duńskim; i ciż sami, którzy mu za życia mego ojca wykrzywiali gęby, dają teraz dwadzieścia, czterdzieści, pięćdziesiąt i sto dukatów za jego portret w miniaturze. Do licha! musi w tym być coś nadnaturalnego. Gdyby to filozofia mogła wytłumaczyć?
Odgłos trąb za sceną.
GILDENSTERN
- Zapewne to aktorowie.
HAMLET
- Koledzy, miłymiście gośćmi w Elzyorze. Podajcie mi dłonie. Do orszaku gościnności należy etykieta i ceremonie; winienem was przeto podjąć tym trybem: inaczej, moje obejście się z aktorami, które, uprzedzam was, będzie się musiało okazać uprzejme, wydałoby się gościnniejsze niż z wami. Zostaliście przyjęci z otwartymi rękoma, ale mój stryj - ojciec i moja matka - stryjenka zostali oszukani.
GILDENSTERN
- Jakim sposobem, drogi książę?
HAMLET
- Szalony jestem tylko przy wietrze północno - zachodnim; kiedy z południa wieje, umiem odróżnić jastrzębie od czapli.
Wchodzi Poloniusz
POLONIUSZ
- Dobre nowiny, panowie, wesołe nowiny!
HAMLET
- Słuchaj go, Gildensternie, i ty także. Słuchajcie z uwagą. Ten wielkolud dzieciuch nie wyszedł jeszcze z pieluch.
ROZENKRANC
- Chyba wszedł w nie powtórnie; bo mówią, że starzy ludzie na nowo stają się dziećmi.
HAMLET
- Prorokuję wam, że przychodzi nam zwiastować aktorów; uważcie tylko - Masz waćpan słuszność: było w poniedziałek z rana, w rzeczy samej.
POLONIUSZ
- Mości książę, mam ci oznajmić coś nowego.
HAMLET
- Mości panie, mam ci oznajmić coś nowego. Gdy Roscjusz w Rzymie był aktorem...
POLONIUSZ
- Aktorowie przybyli, mości książę.
HAMLET
- Ejże?
- Ejże?
POLONIUSZ
- Na honor, mości książę.
HAMLET
śpiewając
- Każdy więc aktor przyjechał na ośle.
POLONIUSZ
- Są to aktorowie najlepsi w świecie, zdatni do wszelkiego rodzaju przedstawień: tragicznych, komicznych, historyczno-sielankowych, tragiczno-historycznych, tragiczno-komiczno-historyczno-sielankowych: czy to w scenach ciągłych, czy to w luźnym poemacie. Seneka nie jest dla nich za ciężki ani Plaut za lekki. Tak w recytowaniu, jak w improwizowaniu nie mają sobie równych.
HAMLET
- O Jefte, sędzio Izraela, jakiż to skarb posiadłeś!
POLONIUSZ
- Jakiż on skarb posiadał, mości książę?
HAMLET
- Ba!
- Córkę gładką, nic więcej,
- Którą wielce miłował.
POLONIUSZ
na stronie
- Zawsze mu się marzy moja córka.
HAMLET
- Nieprawdaż, stary Jefte?
POLONIUSZ
- Jeżeli mnie nazywasz Jeftem, mości książę, to nie przeczę, iż posiadam córkę, którą wielce miłuję.
HAMLET
- Ależ nie to idzie za tym.
POLONIUSZ
- Cóż za tym idzie, mości książę?
HAMLET
- Ba!
- To, co rzekomo
- Bogu wiadomo.
- A potem, jak wiesz waćpan,
- Stać się musiało,
- Co snadź się stało.
- Pierwszy dwuwiersz tej pobożnej pieśni więcej objaśni waćpana, niż ja mogę; bo oto nadchodzi moja rozrywka.
Wchodzi czterech lub pięciu aktorów.
- Witam was, mości panowie, witam. Cieszę się, że cię oglądam w dobrym zdrowiu. Witajcie przyjaciele. O stary, jakążeś sobie brodę wyhodował, odkąd cię ostatni raz widziałem! Przyszedłeś mię tu nią straszyć? A, to ty, piękna damo ! Szlachetna dziewico, dalipan, od czasu jak cię ostatni raz widziałem, zbliżyłaś się ku niebu na całą wysokość korka. Nie daj Boże, aby głos twój, jak dukat oberżnięty, wyszedł z obiegu! Witajcie nam, wszyscy bez wyjątku! Będziemy jak francuscy łowcy rzucać się na wszystko, co ujrzymy. Nie moglibyśmyż usłyszeć czegoś zaraz? Dajcie nam próbkę swego talentu: przedeklamujcie co patetycznego.
PIERWSZY AKTOR
- Co na przykład, panie?
HAMLET
- Słyszałem cię raz deklamującego jeden ustęp, ustęp sztuki, która nigdy graną nie była albo co najwięcej raz tylko, bo, ile pamiętam, nie podobała się publiczności; był to kawior dla jej podniebień: moim jednak zdaniem i tych, których sąd o takich rzeczach równego z moim był wzrostu, była to sztuka wyborna, dobrze podzielona na sceny, ułożona z równą zręcznością, jak naturalnością. Przypominam sobie kogoś, co mówił, że braknie tym wierszom sosu dla dodania smaku osnowie, i osnowy, która by pozwalała posądzić autora o uczucie; przyznawał jej wszakże dobrą manierę, jędrność w obrobieniu i piękność, lubo bez wdzięku. W sztuce tej szczególnie lubiłem jeden ustęp, to jest opowiadanie Eneasza : mianowicie owo miejsce, w którym ten bohater opisuje Dydonie śmierć Priama. Jeżeli je pamiętasz, to zacznij od tego wiersza: Zaraz, zaraz...
- "Okrutny Pirrus, jak ów zwierz hirkański... "
- Nie, nie tak się zaczyna, ale zawsze od Pirrusa.
- "Okrutny Pirrus, którego zbroica,
- Czarna jak jego myśl, podobna była
- Do owej nocy, gdy w złowrogim koniu
- Chytrze ukryty leżał, powlókł teraz
- Straszną swą postać dzikszą jeszcze barwą:
- Od stóp do głowy czerwienią się odział,
- Zbroczon krwią ojców, matek, córek, synów,
- Spiekły od żaru płonącego miasta,
- Które przeklętym blaskiem przyświecało
- Mordercy swego pana; rozpalony
- Gniewem i ogniem i skrzepły zarazem
- Od stęgłej na nim posoki, oczyma
- Jak karbunkuły płomieniejącymi
- Szuka piekielny Pirrus sędziwego
- Starca Priama. "
- Mów dalej.
POLONIUSZ
- Jak żywo, ślicznie deklamujesz, mości książę, z doskonałym akcentem i spadkiem głosu.
PIERWSZY AKTOR
- "Znajduje go wreszcie
- Słabo na Greków nacierającego.
- Rdzawy miecz jego, zbuntowany przeciw
- Jego ramieniu, nieposłuszny woli,
- Płazem uderza, kędy spadnie. Z całą
- Przewagą siły rzuca się na niego
- Pirrus; z wściekłością próżny cios wymierza;
- Lecz sam już zamach, sam świst jego stali
- Obala starca; wtedy oto Ilium
- Jak gdyby chciało nowy cios odwrócić,
- Koronowaną płomieniami głowę
- Chyli ku ziemi i trzaskiem okropnym
- W niewolę ima Pirrusowe ucho;
- Bo patrzcie! oto zabójczy miecz jego
- Nad mleczną głową czcigodnego starca
- Już, już wzniesiony, zda się, jakby nagle
- Ugrzązł w powietrzu. Jak kamienny posąg
- Bóstwa zagłady, ważąc się pomiędzy
- Czynem i wolą, stal czas jakiś Pirrus
- I nie przedsiębrał niczego.
- Lecz jako nieraz widzimy przed burzą
- Ciszę na niebie, spokojność w obłokach,
- Wichry uśpione, a na dole ziemię
- Jak grób milczącą, wtem przerażający
- Piorun rozdziera chmurę: tak po chwili
- Zbudzona zemsta podżega na nowo
- Zastałe ramię Pirrusa i nigdy
- Niemiłosierniej ciężki młot cyklopów
- Nie spadł na Marsa wiecznotrwałą zbroję,
- Jak teraz krwawy miecz Pirrusa spada
- Na sędziwego Priama.
- Hańba ci, zmienna Fortuno! Bogowie.
- Wy wszyscy, którzy zasiadacie owdzie,
- W radzie Olimpu, odejmcie jej władzę!
- Połamcie szprychy i dzwona jej koła
- I stoczcie krągłą piastę z szczytu niebios
- W bezdenną otchłań piekieł!"
POLONIUSZ
- To za długie.
HAMLET
- Więc razem z twoją brodą pójdzie do balwierza. Mów dalej, bracie. Jemu by trzeba jasełek lub fars plugawych, inaczej zaśnie. Dalej, przejdź teraz do Hekuby.
PIERWSZY AKTOR
- "Ale kto widział nieszczęsną królowę.
- Jak rozczochrana..."
HAMLET
- Jak to, rozczochrana?
POLONIUSZ
- To dobre wyrażenie; rozczochrana królowa jest dobrym wyrażeniem.
PIERWSZY AKTOR
- "Jak rozczochrana, grożąca płomieniom
- Łez potokami, biegła tu i owdzie,
- Boso, z łachmanem na tej samej głowie,
- Którą niedawno jeszcze diadem stroił;
- Odziana, miasto sukni, prześcieradłem,
- W chwili popłochu schwyconym naprędce;
- O, kto by to był wdział, ten zmaczanym
- W żółci językiem byłby wyzionął
- Przeciw Fortunie ostatnie bluźnierstwa;
- A gdyby były ją widziały nieba
- W tej chwili, kiedy ujrzała Pirrusa
- Z dziką radością siekącego mieczem
- Ciało jej męża, wybuch jej boleści
- Byłby był z oczu ich promieniejących
- (Jeżeli tylko rzeczy tego świata
- Mogą je wzruszyć)zdrój rosy wycisnął
- I współjęk z piersi bogów. "
POLONIUSZ
- Patrzcie, jak mu się twarz zmieniła i łzy mu w oczach stanęły. Skończ już, waćpan.
HAMLET
- Dosyć tego, dopowiesz mi resztę niebawem. Mości panie, zechciej dojrzeć, aby ci ichmoście dobrze byli ugoszczeni. Słyszysz, waćpan? Niech znajdą dobre przyjęcie; bo oni są streszczoną, żywą kroniką czasu. Byłoby lepiej dla waćpana zyskać po śmierci niepochlebny napis na nagrobku niż za życia niekorzystne ich świadectwo na scenie.
POLONIUSZ
- Mości książę, obejdę się z nimi stosownie do ich zasługi.
HAMLET
- Do paralusza! znacznie lepiej. Gdybyśmy się obchodzili z każdym wedle jego zasług, któż by uniknął chłosty? Obchodź się z nimi waćpan odpowiednio do własnej twej zacności i godności. Im mniej kto zasługuje na względy, tym więcej ma zasługi nasze względem niego uprzejmość. Odprowadź ich.
POLONIUSZ
- Pójdźcie, panowie.
Wychodzi z kilkoma aktorami.
HAMLET
- Idźcie z nim, moi przyjaciele; dacie nam jutro jakie przedstawienie. Słuchaj no, stary, możecie grać "Zabójstwo Gonzagi "?
PIERWSZY AKTOR
- Możemy, panie.
HAMLET
- To grajcie je jutro. Nie mógłżebyś w potrzebie nauczyć się dwunastu do piętnastu wierszy, które bym napisał i wtrącił do twojej roli?
PIERWSZY AKTOR
- Czemu nie, łaskawy panie.
HAMLET
- To dobrze. Udaj się za tamtym jegomościem, tylko nie drwij z niego, proszę cię.
Wychodzi Aktor.
- Kochani przyjaciele,
do Rozenkranca i Gildensterna
- pozwólcie was pożegnać. Do zobaczenia wieczorem.
ROZENKRANC i GILDENSTERN
- Żegnamy cię, drogi książę.
Wychodzą.
HAMLET
- Bóg z wami! Otóż nareszcie sam jestem.
- O, jakiż ze mnie głąb, jaki ciemięga!
- Czyliż to nie jest zgrozą, że ten aktor,
- Niby w wzruszeniu, w parodii uczucia,
- Do tego stopnia mógł nagiąć swą duszę
- Do swoich pojęć, że za jej zrządzeniem
- Twarz mu pobladła, z oczu łzy pociekły,
- Oblicze jego, głos, ruch, cała postać
- Zastosowała się do jego myśli?
- I gwoli komuż to? gwoli Hekubie!
- Cóż z nim Hekuba, on z nią ma wspólnego,
- Żeby aż płakał nad jej losem? Cóż by
- Ten człowiek czynił, gdyby miał podobny
- Mojemu; powód i bodziec do wrzenia?
- Zalałby łzami całą scenę, rozdarł
- Uszy słuchaczów rażącymi słowy,
- W występnych rozpacz wzbudził, dreszcz w niewinnych
- Zmieszał prostaczków i sparaliżował
- Ich wzrok pospołu ze słuchem.
- A ja, ospały niedołęga, drzemię
- Jak Maciek, świętej niepamiętny sprawy,
- I ani usty ująć się nie umiem
- Za tego króla, na którego włości
- I drogim życiu dokonany został
- Najohydniejszy rozbój. Jestżem tchórzem?
- Któż mi zarzuci podłość? Któż mnie może
- Wziąć za kark, za nos powieść, w twarz mi plunąć,
- Wyrzucić w oczy kłamstwo? Któż to może?
- A jednak
- Zasługiwałbym na to, bo w istocie
- Muszę mieć chyba wnętrzności gołębia
- I brak zupełny żółci, nadającej
- Gorycz poczucia krzywdy, kiedym jeszcze
- Nie napisał dotąd stada sępów ścierwem
- Tego nędznika. O bezwstydny łotrze!
- Zakamieniały, krwawy, sprośny łotrze!
- Bodajżem! Mnież to przystoi, synowi,
- Jedynakowi zamordowanego
- Drogiego ojca, od nieba i piekła
- Powołanemu do zemsty, jak baba
- Marnymi słowy dawać folgę sercu
- I na przekleństwach czas trawić jak prosta,
- Karczemna dziewka?!
- Fuj! fuj! Gdzież moja głowa? Powiadają,
- Że zatwardziali złoczyńcy, obecni
- Na przedstawieniu okropnych widowisk,
- Tak silnym zdjęci bywali wrażeniem,
- Ze sami swoje wyznawali zbrodnie:
- Mord bowiem, choćby ust nie miał, cudowny
- Ma organ mowy. Każę tym aktorom
- Coś podobnego do sceny zabójstwa
- Ojca mojego odegrać przed stryjem;
- Patrzeć mu będę w oczy, śledzić będę
- Najmniejszy jego ruch: jeżeli zadrgnie,
- Wiem, co mam czynić. Ten duch, com go widział,
- Mógł być szatanem (bo szatan przybiera,
- Jaką chce postać)i nadużywając
- Mojej słabości i smętności (taki
- Bowiem stan duszy bardzo mu dogodny),
- Ciągnie mnie może w przepaść? Chcę pewniejszej
- Niż ta rękojmi. Zamierzona sztuka
- Będzie probierzem, którym, jak na wędę,
- Sumienie króla na wierzch wydobędę.
Wychodzi.
HAMLET - AKT III
Scena pierwsza - Scena druga - Scena trzecia - Scena czwarta
Scena pierwsza
Pokój w zamku. Król, Królowa, Poloniusz, Ofelia, Rozenkranc i Gildenstern.
KRÓL
- I nie mogliście wyrozumieć żadnym
- Zwrotem rozmowy, skąd to rozprzężenie,
- Które mu pokój zakłóca tak dzikim
- I niebezpiecznym rodzajem maniactwa?
ROZENKRANC
- Przyznaje, że się czuje rozstrojony;
- Lecz przez co, w żaden sposób wyznać nie chce.
GILDENSTERN
- Nie znaleźliśmy go bynajmniej skłonnym
- Do wywnętrzania się; zręcznym dziwactwem
- Trzymał nas, owszem, z daleka od siebie,
- Kiedyśmy chcieli z niego coś wyciągnąć.
KRÓLOWA
- Jakże was przyjął?
ROZENKRANC
- Bardzo grzecznie.
GILDENSTERN
- Ale
- Nie bez przymusu.
ROZENKRANC
- Skąpy był w pytaniach,
- A w odpowiedziach odbiegał od rzeczy.
KRÓLOWA
- Nasunęliścież mu jaką rozrywkę?
ROZENKRANC
- Traf zrządził, żeśmy spotkali na drodze
- Trupę aktorów: wspomnieliśmy o tym
- Księciu i to go trochę ucieszyło.
- Ci aktorowie już się tu znajdują
- I, jak słyszałem, otrzymali rozkaz
- Grania mu dzisiaj.
POLONIUSZ
- Tak jest w rzeczy samej
- I mnie zlecił prosić najpokorniej
- Wasze królewskie moście, by raczyły
- Być obecnymi na tym widowisku.
KRÓL
- Z największą chęcią. Serdeczniem rad, że się
- Do tego skłania. Wciąż go utrzymujcie,
- Moi panowie, w tym usposobieniu
- I podniecajcie w nim gust do takiego
- Rodzaju zabaw
ROZENKRANC i GILDENSTERN
- Uczynim to, panie.
Wychodzą.
KRÓL
- Oddal się także, kochana Gertrudo.
- Ułożyliśmy rzecz tak aby Hamlet,
- Niby przypadkiem, zszedł się tu z Ofelią.
- Ja i jej ojciec (będzie to szpiegostwo
- Godziwe) tak się tu ulokujemy,
- Abyśmy widząc, niewidzialni sami,
- O tym spotkaniu z bliska mogli sądzić
- I z zachowania się jego wnioskować,
- Czy to miłości wpływ, czy nie miłości
- Tak go udręcza.
KRÓLOWA
- Jestem ci posłuszna,
- Mój mężu. Dałby Bóg, luba Ofelio,
- Aby potęga twoich wdzięków była
- Błogim powodem, tej zmiany Hamleta:
- Wtedy szlachetność twoja, mam nadzieję,
- Na dawną by go sprowadziła drogę,
- Ku zaszczytowi was obojga.
OFELIA
- Pragnę,
- Aby tak było, miłościwa pani.
Królowa wychodzi.
POLONIUSZ
- Ofelio, chodź tu sobie. Najjaśniejszy,
- My się umieścim tam. do Ofelii
- Czytaj tę książkę,
- Aby ten pozór zajęcia ubarwił
- Twoją samotność. Tak to my, grzesznicy,
- Rzekomo świętą miną, uczynkami
- Budującymi pocukrzamy nieraz
- Samego diabla.
KRÓL
na stronie
- Prawda!
- Jakże srodze
- Bicz tych wyrazów chłoszcze mi sumienie!
- Twarz nierządnicy, różem upiększona,
- Nie tak jest szpetna obok tej powłoki
- Jak czyn mój obok pokostu słów moich.
- O, ciężkież moje brzemię!
POLONIUSZ
- Już nadchodzi.
- Śpieszmy na miejsce, miłościwy panie
Król i Poloniusz wychodzą. Hamlet wchodzi.
HAMLET
- Być albo nie być, to wielkie pytanie.
- Jestli w istocie szlachetniejszą rzeczą
- Znosić pociski zawistnego losu
- Czy też, stawiwszy czoło morzu nędzy,
- Przez opór wybrnąć z niego? - Umrzeć - zasnąć -
- I na tym koniec. - Gdybyśmy wiedzieli,
- Że raz zasnąwszy, zakończym na zawsze
- Boleści serca i owe tysiączne
- Właściwe naszej naturze wstrząśnienia,
- Kres taki byłby celem na tej ziemi
- Najpożądańszym. Umrzeć - zasnąć. - Zasnąć!
- Może śnić? - w tym sęk cały, jakie bowiem
- W tym śnie śmiertelnym marzenia przyjść mogą,
- Kiedy zrzucimy z siebie więzy ciała,
- To zastanawia nas: i toć to czyni
- Tak długowieczną niedolę; bo któż by
- Ścierpiał pogardę i zniewagi świata,
- Krzywdy ciemiężcy, obelgi dumnego,
- Lekceważonej miłości męczarnie,
- Odwłokę prawa, butę władz i owe
- Upokorzenia, które nieustannie
- Cichej zasługi stają się udziałem,
- Gdyby od tego kawałkiem żelaza
- Mógł się zwolnić? Któż by dźwigał ciężar
- Nudnego życia i pocił się pod nim,
- Gdyby obawa czegoś poza grobem,
- Obawa tego obcego nam kraju,
- Skąd nikt nie wraca, nie wątliła woli
- I nie kazała nam pędzić dni raczej
- W złem już wiadomym niż uchodząc przed nim
- Popadać w inne, którego nie znamy.
- Tak to rozwaga czyni nas tchórzami;
- Przedsiębiorczości hoża cera blednie
- Pod wpływem wahań i zamiary pełne
- Jędrności, zbite z wytkniętej kolei,
- Tracą nazwisko czynu. - Ha! co widzę?
- Piękna Ofelia! - Nimfo, w modłach swoich
- Pomnij o moich grzechach.
OFELIA
- Jakże zdrowie
- Waszej książęcej mości od dni tylu?
HAMLET
- Dobre; pokornie dziękuję waćpannie.
OFELIA
- Mam jeszcze od was, panie, kilka drobnych
- Pamiątek, dawno zwrócić je pragnęłam:
- Odbierzcie je dziś, proszę.
HAMLET
- Jako żywo!
- Jam nigdy w życiu nic nie dał waćpannie.
OFELIA
- Wiesz dobrze, mości książę, żeś to czynił,
- I upominki swoje ubarwiałeś
- Takimi słowy, które wszelkiej rzeczy
- Wartość podnoszą. Woń ich uleciała:
- Weź je na powrót, panie, w oczach bowiem
- Każdej szlachetnie myślącej osoby
- Najdroższe dary lichymi się stają,
- Gdy dawca martwi. Ot są.
HAMLET
- Cha - cha - cha! Jestżeś uczciwa?
OFELIA
- Mości książę!
HAMLET
- Jestżeś piękna?
OFELIA
- Co znaczą te pytania?
HAMLET
- To, że jeżeli jesteś uczciwa i piękna, uczciwość twoja nie powinna mieć nic do czynienia z pięknością.
OFELIA
- Jak to panie? Możeż piękność z czym lepszym chodzi w parze niż z uczciwością?
HAMLET
- Zapewne, tylko że potęga piękności prędzej obróci uczciwość w rajfurkę, niż wpływ uczciwości potrafi piękność na swoje kopyto przerobić. Było to niegdyś paradoksem, ale w nowszych czasach okazuje się pewnikiem. Kochałem dawniej waćpannę.
OFELIA
- W rzeczy samej, dawałeś mi to książę do zrozumienia.
HAMLET
- Nie trzeba ci było tak rozumieć; bo cnota nie daje się w stary nasz pień wszczepić tak, żebyśmy trącić nim przestali. Nie kochałem cię wcale.
OFELIA
- Tym bardziej więc zostałam zawiedziona.
HAMLET
- Idź waćpanna do klasztoru; na co ci mnożyć grzeszników? Ja sam jako tako jestem uczciwy; a przecież mógłbym sobie zarzucić takie rzeczy, że lepiej by było, gdyby mnie była matka na świat nie wydała. Jestem nadzwyczajnie dumny, mściwy, chciwy władzy; więcej mam przywar niż władz umysłowych do ich poznania, niż wyobraźni do dania o nich wyobrażenia i czasu do okazania ich w postępkach. Czego się takie figury tłuc mają pomiędzy ziemią i niebem? Jesteśmy arcyhultaje, wszyscy bez wyjątku; żadnemu z nas nie ufaj. Idź prosto do klasztoru. Gdzież waćpanny ojciec?
OFELIA
- W domu, mości książę.
HAMLET
- Zamknijże go na klucz, aby nigdzie indziej nie grał roli błazna, tylko we własnym domu. Bądź zdrowa.
OFELIA
na stronie
- Panie,
- zmiłuj się nad nim!
HAMLET
- Jeżeli za mąż pójść chcesz, dam ci w posagi tę przestrogę: Chociażbyś jak śnieg czysta była, jak lód nieskalana, przecież nie ujdziesz obmowy. Wstąp do klasztoru. Adieu. Albo jeżeli koniecznie potrzebować będziesz wyjść za mąż, to wyjdź za głupca, bo rozsądni ludzie wiedzą bardzo dobrze, jakie z nich czynicie potwory. Idź czym prędzej do klasztoru. Adieu.
OFELIA
na stronie
- O nieba, wesprzyjcie go swą łaską!
HAMLET
- Słyszałem też o malowaniu się waszym: nie dość wam jednej twarzy otrzymanej od Boga, dorabiacie sobie drugą; sztafirujecie się, krygujecie, cedzicie słowa, przedrzeźniacie boskie stworzenia i swawolę pokrywacie płaszczykiem naiwności. Precz, precz! nie chcę już patrzeć na to: to mnie we wściekłość wprawia. Wara odtąd mężczyznom żenić się; ci, co się już pożenili, jednego wyjąwszy, niech żyją zdrowi, reszta pozostać winna tak, jak jest. Do klasztoru! Do klasztoru!
Wychodzi.
OFELIA
- O, jak szlachetny duch zwichnięty został!
- Dworaka, wodza, mędrca ton, miecz, umysł;
- Kwiat oczekiwań potężnego państwa,
- Wzór ukształcenia, zwierciadło poloru,
- Cel zwracającej się uwagi świata:
- Wszystko to, wszystko wniwecz obrócone!
- I ja, ze wszystkich kobiet najnędzniejsza,
- Com ssała nektar słodkich jego ślubów,
- Skazanam teraz widzieć tę wspaniałą,
- Wybraną duszę, jak spękany dzwonek,
- Chrapliwie tylko wydający dźwięki;
- To czyste źródło bogatej młodości
- Zmącone szałem. O, czemuż musiałam
- Ujrzeć, co widzę, widzieć, co widziałam.
Wchodzą Król i Poloniusz.
KRÓL
- Miłość! Nie takie są jej symptomata.
- To, co on mówił, choć trochę bez związku,
- Cechy szaleństwa nie nosiło wcale.
- Ponura jego smętność wysiaduje
- Coś złowrogiego, co wylęgłe z jajka
- Mogłoby stać się zgubne. Pragnąc przeto
- Zapobiec złemu, po świeżym namyśle,
- Postanowiłem wysłać go niezwłocznie
- Do Anglii celem niby zażądania
- Przynależnego nam haraczu. Może
- Ta podroż, widok różnych miejsc i rzeczy,
- Potrafi z jego serca wyrugować
- To coś, wokoło czego jego myśli,
- Bijąc się ciągle i skrycie nurtując,
- Tak go z właściwych wyrywają karbów.
- Cóż waćpan na to?
POLONIUSZ
- Może to być dobre;
- Rozumiem jednak zawsze, że prawdziwym
- Jądrem i źródłem tej jego choroby
- Jest bezwzajemna miłość. No, Ofelio,
- Nie potrzebujesz nam objawiać tego,
- Coć mówił książę Hamlet, bośmy sami
- Wszystko słyszeli. Uczyń, co chcesz, panie;
- Jeżeli jednak uznasz to stosownym,
- Niech po skończonym, dzisiaj widowisku
- Królowa matka w poufnej rozmowie
- Prosi go, aby jej zwierzył swój smutek.
- Niechaj z nim mówi bez ogródki; ja zaś,
- Jeśli się na to zgodzi wasza wielkość,
- Przyłożę ucho do tego sam na sam.
- Nie wydobędzieli nic z niego, wtedy
- Ślij go do Anglii, panie, albo zamknij,
- Gdzie mądrość twoja wskaże.
KRÓL
- Dobra rada:
- Szalonych możnych pilnie strzec wypada.
Wychodzą.
Scena druga
Wielka sala tamże. Wchodzi Hamlet z kilkoma aktorami.
HAMLET
- Proszę cię, wyrecytuj ten kawałek tak, jak ci go przepowiedziałem, gładko, bez wysilenia. Ale jeżeli masz wrzeszczeć, tak jak to czynią niektórzy nasi aktorowie, to niech lepiej moje wiersze deklamuje miejski pachołek. Nie siecz też za bardzo ręką powietrza w taki sposób: bądź raczej ruchów swoich panem; wśród największego bowiem potoku i, że tak powiem, wiru namiętności, trzeba ci zachować umiarkowanie, zdolne nadać wewnętrznej twojej burzy pozór spokoju. Nie posiadam się z oburzenia słysząc, jak siaki taki barczysty gbur w peruce w gałgany obraca uczucie, prawdziwy z niego łach robi, by zadowolić uszy narodku, który po największej części kocha się tylko w niezrozumiałych gestach i wrzawie. Oćwiczyć bym rad kazał takiego chama, by się bardziej hamował, gdy gra Heroda albo Termaganta. Proszę cię, chroń się tego.
PIERWSZY AKTOR
- Zapewniam waszą wysokość.
HAMLET
- Nie bądź też z drugiej strony za miękki; niech własna twoja rozwaga przewodnikiem ci będzie. Zastosuj akcję do słów; a słowa do akcji, mając przede wszystkim to na względzie, abyś nie przekroczył granic natury; wszystko bowiem, co przesadzone, przeciwne jest intencjom teatru, którego przeznaczeniem, jak dawniej tak i teraz, było i jest służyć niejako za zwierciadło naturze, pokazywać cnocie własne jej rysy, złości żywy jej obraz, a światu i duchowi wieku postać ich i piętno. Owóż przeholowanie tego celu lub niedosięgnięcie może wprawdzie rozśmieszyć prostaczków, ale znającym się na rzeczy musi pójść w niesmak, nagana zaś jednego z tych ostatnich, na szali waszych zasług przeważyć musi poklask całego tłumu pierwszych. Widziałem ja aktorów i znaleźli się tacy, co ich chwalili, głośno nawet; aktorów, którzy (bogobojnie mówiąc)ani z mowy, ani z ruchów nie byli podobni do chrześcijan ani do pogan, ani do ludzi, a rzucali się i ryczeli tak, iż pomyślałem sobie, że chyba jaki najemnik natury sfabrykował ludzkość; tak bezecnie ją naśladowali.
PIERWSZY AKTOR
- Pochlebiamy sobie, żeśmy się tego pozbyli cokolwiek.
HAMLET
- O, pozbądźcie się tego ze szczętem. Tym zaś, co u was grają błaznów, zakażcie jak nąjsurowiej prawić co bądź więcej nad to, co stoi w ich roli; są bowiem między nimi tacy, co się namawiają do śmiechu, aby w pewnej liczbie jałowych spektatorów także śmiech wzbudzić, i to właśnie w chwili kiedy przypada jaki szczegół sztuki zasługujący na uwagę. To niegodziwość, dowodząca politowania godnej próżności w błaźnie, który tak czyni. Idźcie i bądźcie w pogotowiu.
Aktorowie wychodzą. Wchodzą Poloniusz, Rozenkranc i Gildenstern.
- No i cóż, mości panie?
- Czy król chce spożyć ten kęs widowiska?
POLONIUSZ
- Jego królewska mość przybędzie, królowa jejmość także, i to zaraz.
HAMLET
- Powiedzże, waćpan, aktorom, niech się śpieszą.
Poloniusz wychodzi.
- A panowież to nie dopomożecie ich znaglić do pośpiechu?
ROZENKRANC i GILDENSTERN
- I owszem, mości książę.
Wychodzą.
HAMLET
- Hola, Horacy!
Horacy wchodzi.
HORACY
- Co rozkażesz, panie?
HAMLET
- Horacy, tyś najsprawiedliwszy z ludzi,
- Z którymi kiedykolwiek przestawałem.
HORACY
- O panie!
HAMLET
- Nie myśl, że ci chcę pochlebiać.
- Czegóż bym mógł się spodziewać od ciebie,
- Który nic nie masz, krom rześkości ducha,
- Ku wyżywieniu się i ku okryciu?
- Któż by pochlebiał biednym! Niechaj w cukrze
- Smażony język liże głupią pychę,
- Niech się zawiasy kolan uginają
- Tam, gdzie łaszenie się zdobywa korzyść.
- Słuchaj: od chwili kiedy dusza moja
- Mogła być panią swojego wyboru
- I ludzi jednych przenosić nad drugich,
- Od owej chwili już cię ona sobie
- Upodobała; boś ty, wiele cierpiąc,
- Takim był zawsze, jak byś nic nie cierpiał;
- Boś ty Fortunie zarówno był wdzięczny
- Za jej umizgi i prześladowania;
- A błogosławion, w kim krew z przekonaniem
- Tak są zmieszane, iż on palcom losu
- Nie służy za flet do wydania dźwięków
- Wedle kaprysu. O, daj mi człowieka,
- Nie będącego żądz swych niewolnikiem,
- A w głębi mego serca go umieszczę,
- W sercu samegoż serca, tak jak ciebie.
- Za wiele tego już podobno. W sztuce,
- Która niebawem ma być przedstawiona,
- Jest jedna scena zbliżona do tego,
- Com ci o śmierci mego ojca zwierzył.
- Gdy się ta scena pertraktować będzie,
- Zwróć, proszę, całą potęgę uwagi
- Na mego stryja. Jeśli jego wina
- Podczas tej sceny sama się nie zdradzi,
- Ów niby zacny duch był potępieńcem,
- A moje myśli tak czarne jak sadza
- W kuźni Wulkana. Nie spuszczaj go z oczu,
- Ja mój|wzrok także pilnie w twarz mu wryję,
- A potem zlejem nasze spostrzeżenia
- W stanowczą formę wniosku.
HORACY
- Dobrze, panie;
- Jeżeli skradnie co mojej baczności
- I ujdzie cały, zapłacę tę kradzież.
HAMLET
- Już idą; muszę znowu zostać głupcem.
- Dalej na miejsce!
Marsz. Odgłos trąb. Król, Królowa, Poloniusz, Ofelia, Rozenkranc, Gildenstern i inne osoby wchodzą.
KRÓL
- Jakże się miewa nasz syn, Hamlet?
HAMLET
- Wybornie, żyję jak kameleon powietrzem nadzianym obietnicami; kapłonów nie moglibyście lepiej tuczyć.
KRÓL
- Nie mam co zrobić z tą odpowiedzią. Te słowa nie do mnie należą.
HAMLET
- Ani do mnie już teraz.
do Poloniusza
- Waćpan grywałeś kiedyś na uniwersytecie, jeżeli się nie mylę?
POLONIUSZ
- Tak jest, mości książę, i miałem sławę dobrego aktora.
HAMLET
- A cóżeś pan przedstawiał?
POLONIUSZ
- Przedstawiałem Juliusza Cezara i zostałem zabity na Kapitolu. Brutus mnie zabił.
HAMLET
- Cóż to za brutalstwo było z jego strony, żeby tak kapitalne cielę tam zabijać! -
- Czy aktorowie już w pogotowiu?
ROZENKRANC
- Czekają, panie, na twe rozkazy.
KRÓLOWA
- Pójdź tu, kochany Hamlecie, siądź przy mnie.
HAMLET
- Wybacz, kochana matko, tu jest metal silniej pociągający.
POLONIUSZ
do Króla
- Słyszałeś, panie?
HAMLET
do Ofelii
- Mogęż, o pani, lec na twoim łonie?
OFELIA
- Nie, mości książę.
HAMLET
- To jest na twoim łonie głowę wsparłszy?
OFELIA
- Możesz, książę.
HAMLET
kładąc się u jej nóg
- Sądziszli,
- żem miał w myśli co innego?
OFELIA
- Ja nic nie sądzę.
HAMLET
- To by był pomysł nie lada położyć się między nogami dziewczyny.
OFELIA
- Co takiego?
HAMLET
- Nic.
OFELIA
- Książę dziś jesteś wesół.
HAMLET
- Kto? ja?
OFELIA
- Nie inaczej.
HAMLET
- O, jestem tylko twoim wesołkiem. Cóż zresztą człowiek ma czynić, jeżeli nie weselić się? Oto na przykład moja matka, patrz pani, jak promieniejąco wygląda, chociaż mój ojciec zmarł przed dwiema godzinami.
OFELIA
- Przed dwa razy dwoma miesiącami, mości książę.
HAMLET
- Tak to już dawno? Niechże się diabeł czarno nosi, ja przywdzieję sobole. Dlaboga? Od dwóch miesięcy zmarły i jeszcze nie zapomniany? Jest więc nadzieja, że pamięć wielkich ludzi zdoła przetrwać ich żywot przez pół roku; notabene, jeżeli ufundują kościoły; w przeciwnym razie niech się nie skarżą, jeżeli ich spotka los tego konika, któremu na nagrobku napisano: "Konik zdechł, więc go w miech."
Odgłos trąb. Po czym następuje pantomima. Para królewskich małżonków w czułej komitywie schodzi na scenę. Królowa ściska króla i on ją nawzajem, klęka przed nim z wyrazem najtkliwszego przywiązania; on ją podnosi i głowę na jej piersi skłania; kładzie się potem na kwiecistej darni i zasypia. Ona, widząc go uśpionego, odchodzi. Po niejakiej chwili ukazuje się jakiś człowiek, zbliża się do śpiącego, zdejmuje mu z głowy koronę, całuje ją, wlewa potem w ucho królowi truciznę i wychodzi. Królowa powraca, znajduje króla nieżywego i bardzo rozpacza. Zabójca w towarzystwie dwóch czy trzech niemych osób wchodzi znowu i niby także lamentuje. Wynoszą trupa. Zabójca składa przed królową dary i oświadcza jej swoją miłość. Ona okazuje zrazu wstręt i niechęć, w końcu jednak podaje mu rękę. Wychodzą.
OFELIA
- Co to było, mości książę?
HAMLET
- To był hultajski bigos, a oznacza zbrodnię.
OFELIA
- Zapewne ta pantomima zawierała w sobie treść sztuki?
Wchodzi Prolog.
HAMLET
- Dowiemy się od tego jegomościa. Aktorowie nie umieją trzymać języka za zębami; muszą wszystko wypaplać.
OFELIA
- Czy on nam odkryje znaczenie tego?
HAMLET
- Niezawodnie, tak jak wszystko, co byś mu pani odkryła. Nie wstydź się tylko pokazać mu, co masz do pokazania, a on się nie powstydzi powiedzieć ci, co to znaczy.
OFELIA
- Ladaco z waści, ladaco. Będę patrzeć na sztukę.
PROLOG
- Cni panowie i cne damy,
- Dla was i dla naszej dramy
- Kornie was o wzgląd błagamy.
HAMLET
- Prologli to czy dewiza na sygnet?
OFELIA
- To było krótkie.
HAMLET
- Jak miłość kobiety.
Wchodzą Król aktor i Królowa aktorka.
KRÓL AKTOR
- "Trzydzieści razy Feba rumaki obiegły
- Krąg Tellury i przestwór Neptuna rozległy
- I trzydzieścikroć razy dwanaście na przemian
- Zapłonął i zbladł miesiąc nad głowami Ziemian,
- Odkąd nam Amor serca, Hymen złączył dłonie
- Węzłem, który się chyba rozwiąże po zgonie.
KRÓLOWA AKTORKA
- Obyśmy drugie tyle zmian luny i słońca
- Zliczyli, nim miłości dożyjemy końca!
- Lecz ach! już od pewnego czasu niezbadana
- W zdrowiu, w humorze twoim, panie, zaszła zmiana.
- Lękam się... niechaj jednak te niewieście trwogi
- Nie przyczyniając cierpień, o mężu mój drogi.
- Obawy u płci naszej z miłości się rodzą
- Jak ta lub nie istnieją, lub w miarę przechodzą.
- Czym moja miłość, tego liczneś miał objawy;
- W jakim zaś stopniu miłość, w takim i obawy.
- Gdzie wielka miłość, lada wątpliwość przeraża,
- I z zwiększeniem się obaw miłość się pomnaża.
KRÓL AKTOR
- Tak, najmilsza, opuszczę cię, i to niedługo,
- Coraz już siły skąpszą darzą mię posługą;
- Ty zostaniesz; żyć będziesz na tym pięknym świecie
- Szanowana, kochana, i może ci splecie
- Wieniec drugi małżonek.
KRÓLOWA AKTORKA
- O, wstrzymaj te słowa!
- Zbrodnią by w moim łonie była myśl takowa
- Obym przy drugim mężu była potępioną!
- Taka tylko drugiego może zostać żoną,
- Co zabiła pierwszego."
HAMLET
- To piołun.
KRÓLOWA AKTORKA
- "Podłe tylko chucie
- Kleją powtórne związki, lecz nigdy uczucie.
- Zabójczyni pierwszego powtórnie go zgładza,
- Gdy nowego małżonka w łoże swe wprowadza.
KRÓL AKTOR
- Że myślisz tak, jak mówisz, najzupełniej wierzę;
- Nieraz jednak człek łamie to, co przedsiębierze.
- Zamiar jest niewolnikiem wyłącznym pamięci.
- Nagle zrodzony, ale słabej konsystencji;
- Krzepko wisi, jak owoc nieźrzały u drzewa.
- Lecz gdy zmięknie, przed czasem lada wiatr go zwiewa.
- Nie dziw, że nie pomnimy wypłacać na dobie
- Długu, któryśmy winni tylko samym sobie.
- To, co postanawiamy w chwili uniesienia,
- Z uniesieniem minionym w parę się zamienia;
- Zbytnia gwałtowność czy to radości, czy smutku,
- Sama własne swe chęci wydziedzicza z skutku,
- Gdzie radość pusta, smutek przechodzi w rozpacze,
- Tam po chwili cieszy się smutek, radość płacze.
- Świat ten nie wiekuisty ni się kto zdumiewa,
- Że z przesileniem szczęścia i miłość omdlewa;
- Kwestia to bowiem jeszcze mieszcząca zawiłość,
- Czy miłość jedna szczęście, czy też szczęście miłość?
- Możny runął, pierzchają wraz czcicieli zgraje;
- Biedny wzniósł się, aliści wróg dłoń mu podaje.
- Zdaje się więc, że miłość szczęściu jest służebna,
- Ma przyjaciół, komu ich miłość niepotrzebna,
- A kto w potrzebie niby przyjaciela wzywa,
- Gotowego w nim sobie wroga wychowywa.
- Słowem, skończyłbym na tym, od czego zacząłem,
- Chęć i moc nasza tak są odrębnym żywiołem,
- Że najczęściej upada to, co człek zamierzy,
- Myśl nasza do nas, cel jej nie do nas należy.
- Tak i ta myśl, że z drugim nie będziesz złączona,
- Skona w tobie, gdy pierwszy twój małżonek skona.
KRÓLOWA AKTORKA
- Niech mi niebo odmówi światła, ziemia wody,
- Noc nie da odpoczynku, dzień nie da swobody!
- W rozpacz niech wszelka moja zmieni się pociecha,
- Los tylko więźnia w lochu niech mi się uśmiecha;
- Wszystko to, co rumieniec przeistacza w bladość,
- Niech będzie mym udziałem, gdy uczuję radość.
- Tu i tam niech ponoszę kaźń co chwila nową,
- Jeśli żoną zostanę, raz zostawszy wdową!"
HAMLET
do Ofelii
- Gdyby tę przysięgę miała złamać...
KRÓL AKTOR
- "Ślub to straszliwy. - Luba, opuść mię na chwilę:
- Myśli mi się mieszają; może snem zasilę
- Znękane ciało.
Zasypia.
KRÓLOWA AKTORKA
- Niech cię kołysze sen błogi
- I wszelkie zło omija z dala nasze progi!"
Wychodzi.
HAMLET
do Królowej
"Jak ci się, pani, podoba ta sztuka?
KRÓLOWA
- Zdaje mi się, że ta dama przyrzeka za wiele.
HAMLET
- O, ale dotrzyma słowa.
KRÓL
- Czy znasz waćpan treść tej sztuki? Nie mieściż ona w sobie nic zdrożnego?
HAMLET
- Nic zgoła; oni tylko żartują, trują żartem; nic zdrożnego w świecie.
KRÓL
- Jakiż ta sztuka ma tytuł?
HAMLET
- "Łapka na myszy". Skąd zaś taki? Przez przenośnię. Przedstawia ona morderstwo dokonane w Wiedniu. Zamordowany książę nazywał się Gonzago, a jego małżonka Baptysta. Arcyszelmowska to sprawka, jak zaraz obaczymy. Ale co nam do tego? Wasza królewska mość i my wszyscy mamy spokojne sumienie, nie może nas to dotknąć. Niech się drapie, kto ma liszaj; nasza skóra zdrowa.
Wchodzi Lucjan.
- To jest niejaki Lucjan, synowiec króla.
OFELIA
- Objaśniasz, mości książę, tak dobrze jak chór starożytny.
HAMLET
- Mógłbym być pośrednikiem między panią a jej kochankiem, gdybym tylko był świadkiem waszych igraszek.
OFELIA
- Kolący masz dowcip, mości książę.
HAMLET
- Odpokutowałabyś, pani, niejednym jękiem stępienie mi kolca.
OFELIA
- Coraz to lepiej i zarazem gorzej.
HAMLET
- Tak właśnie traktujecie swych mężów. Dalej, morderco;
- Zrzuć twą przeklętą larwę i zaczynaj:
- Już kruk krakaniem
- Do zemsty daje hasło.
LUCJAN
- "Myśl czarna, ręka pewna, płyn dzielny, czas sprzyja.
- Nie tamuje zamiaru obecność niczyja.
- Szary wyskoku, w północ z zabójczych ziół zebrany,
- Po trzykroć pod Hekaty klątwą gotowany,
- Władzę twą czarodziejską, straszną w swym rozwiciu
- Okaż niezwłocznie na tym zdrowym jeszcze życiu."
Wlewa truciznę w ucho śpiącemu.
HAMLET
- Truje go w jego własnym ogrodzie dla zagrabienia jego państwa. Nazwisko tamtego jest Gonzago; rzecz autentyczna i we włoskim tekście wybornie opisana. Teraz zobaczymy, jakim sposobem morderca pozyskuje miłość żony Gonzagi.
OFELIA
- Król powstaje.
HAMLET
- Jak to? Strwożony fałszywym alarmem?
KRÓLOWA
- Co ci jest, panie?
POLONIUSZ
- Niech skończą widowisko!
KRÓL
- Światła! Wychodźmy.
POLONIUSZ
- Światła! światła! światła!
Wszyscy wychodzą prócz Hamleta i Horacego.
HAMLET
- Niech ryczy z bólu ranny łoś,
- Zwierz zdrów przebiega knieje,
- Ktoś nie śpi, aby spać mógł ktoś.
- To są zwyczajne dzieje.
- Powiedz mi, waćpan, czy ta komedia, z dodatkiem lasu piór na głowie i pary prowansalskich róż u dziurawych trzewików, nie powinna by (jeśli resztka mojego szczęścia mnie zawiedzie) zapewnić mi udział w jakiej trupie aktorów? Hę!
HORACY
- Połowę udziału.
HAMLET
- Ależ cały.
- Wiedz bowiem, miły mój Damonie,
- Że z raju dziś tu step;
- Gdzie wczora Jowisz był na tronie,
- Tam dziś panuje - pustka.
HORACY
- Mogłeś dorymować, mości książę.
HAMLET
- O Horacy! Słowa tego ducha złota warte. Czy widziałeś?
HORACY
- Najwyraźniej.
HAMLET
- Kiedy była mowa o otruciu?...
HORACY
- Uważałem dobrze.
HAMLET
- Cha! cha! - Nie ma tam gdzie jakiego grajka? Hej!
- Bo skoro król komedii nie lubi, pewnikiem
- Król jegomość komedii nie jest lubownikiem
- A co, są grajkowie?
Wchodzą Rozenkranc i Gildenstern.
GILDENSTERN
- Mości książę, niech nam wolno będzie powiedzieć jedno słowo.
HAMLET
- Ile ich jest w słowniku.
GILDENSTERN
- Mości książę, król...
HAMLET
- Cóż król porabia, mości panie?
GILDENSTERN
- Od wyjścia stąd bardzo zaniemógł.
HAMLET
- Z przepicia?
GILDENSTERN
- Z wzburzenia żółci.
HAMLET
- Troskliwość pańska byłaby się była okazała trafniejsza, udając się w takim razie do doktora. Bo gdybym ja mu zapisał na przeczyszczenie, mogłoby mu to jeszcze bardziej żółć wzburzyć.
GILDENSTERN
- Racz, łaskawy panie, zamknąć swą mowę w pewne szranki i nie odskakiwać tak dziko od celu, w jakim przychodzim.
HAMLET
- Jestem już potulny: mów, waćpan.
GILDENSTERN
- Królowa, matka waszej książęcej mości, w najgłębszym rozżaleniu przysyła nas do ciebie, panie.
HAMLET
- Miło mi panów powitać.
GILDENSTERN
- Nie, mości książę, te grzeczności nie w porę. Jeśli się waszej książęcej mości podoba dać nam zdrową odpowiedź, wypełnimy polecenie jego matki; w przeciwnym razie, przebaczenie waszej książęcej mości i oddalenie się nasze będzie jedynym owocem naszego tu przybycia.
HAMLET
- Nie mogę, doprawdy.
GILDENSTERN
- Czego, mości książę?
HAMLET
- Dać panom zdrowej odpowiedzi, bom chory na głowę; na jaką wszakże będę się mógł zdobyć, taką im służyć będę albo raczej matce mojej. Dlatego przystąpmy wprost do rzeczy, bez korowodów. Mówicie więc, panowie, że moja matka...
ROZENKRANC
- Nie tai tego, że postępowanie waszej książęcej mości w podziw ją i zdumienie wprawia.
HAMLET
- O dziwny synu, który tak możesz zdumiewać matkę twoją! A czy nie ma tam czasem jakiego postscriptum pod tym macierzyńskim podziwem? Powiedzcie no, panowie.
ROZENKRANC
- Życzeniem jej jest, abyś się książę z nią widział w jej gabinecie, nim się udasz na spoczynek.
HAMLET
- Będę jej posłuszny, choćby była dziesięć razy moją matką. Czy macie, panowie, co więcej do powiedzenia?
ROZENKRANC
- Mości książę, był czas, żeś mię lubił.
HAMLET
- Na Bakcha i Merkurego! i teraz jeszcze.
ROZENKRANC
- Łaskawy książę, co cię udręcza? Dobrowolnie zamykasz drzwi swobodzie, ukrywając troski swoje przed przyjacielem.
HAMLET
- Nie mam widoków, mój panie.
ROZENKRANC
- Jak to? kiedy sam król zapewnia waszej książęcej mości następstwo duńskiego tronu!
HAMLET
- Tak, tak, ale znasz pan przysłowie: dostał koń owsa... koniec trochę niesmaczny.
Muzykanci wchodzą.
- Otóż i gędźba. Pozwól no mi, bracie, swego fletu,
biorąc Gildensterna na stronę
- Dlaczego tak tropisz wkoło mnie, jak gdybyś mię chciał w lisią jamę zapędzić?
GILDENSTERN
- O panie! jeśli mię żarliwość uczyniła za śmiałym, przywiązanie moje słusznie możesz nazwać nieokrzesanym.
HAMLET
- Nie rozumiem tego dobrze. Zagraj no, proszę, na tym flecie.
GILDENSTERN
- Nie umiem, mości książę.
HAMLET
- Proszę cię.
GILDENSTERN
- Nie umiem, doprawdy.
HAMLET
- Jak mnie kochasz.
GILDENSTERN
- Nie potrafię z niego wydobyć głosu, mości książę.
HAMLET
- To tak łatwo przecie jak kłamać. Przebieraj po tych dziurkach palcami, włóż ten koniec w usta i zadmij, a wydobędziesz ton najdźwięczniejszy. Patrz, tu są klapy.
GILDENSTERN
- Ale ja ich użyć nie umiem do wydania jakiej bądź melodii, nie znam się na tym.
HAMLET
- Patrzże teraz, za jakiego mnie masz bajbardzo. Chciałbyś grać na mnie, wmawiasz w siebie, że znasz mój mechanizm? Chciałbyś wyrwać ze mnie rdzeń mej tajemnicy, wycisnąć ze mnie całą skalę tonów, od najniższej nuty aż do dyszkantu; a w tym tu marnym instrumencie tyle jest głosu, tyle harmonii, jednakże nie możesz go skłonić do przemówienia. Cóż u kata! czy sądzisz, że na mnie łatwiej zagrać niż na flecie? Miej mię, za jaki chcesz, instrument: przędąć, rozstroić mię potrafisz, ale zagrać na mnie - nigdy.
Wchodzi Poloniusz.
- Witam waćpana dobrodzieja.
POLONIUSZ
- Mości książę, królowa jejmość życzy sobie z waszą Książęcą mością pomówić, i to zaraz.
HAMLET
- Czy widzisz tam waćpan tę chmurę z kształtu podobną do wielbłąda?
POLONIUSZ
- W rzeczy samej, istny wielbłąd.
HAMLET
- Zdaję mi się, że jest podobniejsza do łasicy.
POLONIUSZ
- Prawda, z boku podobniejsza do łasicy.
HAMLET
- Albo raczej do wieloryba.
POLONIUSZ
- Bardzo podobna do wieloryba.
HAMLET
- No, to dobrze; zaraz pójdę do matki. Z tymi głupcami trzeba by zgłupieć naprawdę. Zaraz idę.
POLONIUSZ
- Śpieszę to powiedzieć.
HAMLET
- "Zaraz", łatwo da się powiedzieć. Zostawcie mnie, przyjaciele.
Wychodzą Rozenkranc, Gildenstern i Horacy.
- Teraz jest właśnie czarodziejska, straszna
- Godzina nocy, w której się podnoszą
- Groby i same piekła wyziewają
- Na świat zarazę. O, teraz bym gotów
- Pić krew i takie rzeczy wykonywać,
- Na których widok dzień by zbladł; lecz teraz
- Mam iść do matki. O serce, nie zaprzecz
- Naturze mojej! Niech nigdy w to łono
- Nie znajdzie wstępu neronowa dusza!
- Niech będę srogim, ale nie wyrodnym!
- Sztylety w ustach mam, ale nie w dłoni!
- Niechaj mój język będzie w tym spotkaniu
- Obłudny względem serca i jakkolwiek
- Słowa me będą miotać się i srożyć,
- Pieczęci, duszo, nie daj doń przyłożyć!
Wychodzi.
Scena trzecia
Pokój tamże. Król, Rozenkranc i Gildenstern.
KRÓL
- Nie można mu dowierzać, nie byłoby
- Nawet roztropnie, gdybyśmy mu dłużej
- Wodze szaleństwa puszczać dali. Bądźcie
- Więc w pogotowiu, skoro odbierzecie
- Zlecenia już się przygotowujące,
- Natychmiast jedźcie z nim do Anglii. Dobro
- Naszego państwa nie pozwala cierpieć
- Takiej bliskości hazardu, na który
- Jego wybryki z każdą chwilą bardziej
- Nas wystawiają.
GILDENSTERN
- Będziem w pogotowiu.
- Święta i bogobojna to troskliwość
- Waszej królewskiej mości, bo tu idzie
- O zachowanie bezpieczeństwa tylu
- Tysięcy ludzi, które pod jej berłem
- Żyją szczęśliwie.
ROZENKRANC
- Każdy pojedynczy,
- Prywatny żywot już jest w obowiązku
- Wszelkimi siły i z całą dzielnością
- Chronić i bronić siebie od uszczerbku:
- O ileż więcej taki byt, na którym
- Polega życie milionów! Nie kończy
- Nigdy majestat sam jeden dni swoich;
- Jak spadający potok chłonie z sobą
- Wszystko, co było w pobliskości. Jest on
- Niby potężnym kołem przytwierdzonym
- Do szczytu góry, przy którego dzwonach
- Olbrzymich mszą krocie przyczepionych
- Drobiazgów; jeśli to koło się stoczy,
- Wraz każda z owych podrzędnych jednostek
- Chyżo mknie w przepaść. Nigdy bez współdźwięku
- Jęków ogólnych król nie wydał jęku.
KRÓL
- Spiesznie gotujcie się do tej podróży.
- Trzeba nam spętać ten postrach, co teraz
- Za bardzo hula.
GILDENSTERN i ROZENKRANC
- Będziem się śpieszyli.
Wychodzą. Wchodzi Poloniusz.
POLONIUSZ
- Ma przyjść niebawem do pokoju matki;
- Ja za obiciem stanę i wysłucham,
- Co się tam będzie działo. Pewny jestem,
- Że mu królowa jejmość zmyję głowę;
- Trzeba atoli, jak to bardzo mądrze
- Wasza królewska mość zauważyła,
- Aby krom matki, bo matki z natury
- Są stronne, jeszcze drugi jaki świadek
- Był tam obecny. Idę więc i zanim
- Wasza królewska mość pójdzie do łóżka,
- Będę z powrotem, by zdać sprawę z tego,
- Czego się dowiem.
KRÓL
- Dziękujęć, mój drogi.
Wychodzi Poloniusz.
- O, kał mej zbrodni cuchnie aż w niebiosa!
- Najstarsza klątwa na niej ciąży, stygmat
- Bratniego mordu! Nie mogę się modlić,
- Chociaż pragnienie dorównywa chęci;
- Moc winy mojej kruszy moc mej woli;
- I jako człowiek rozdwojeń w działaniu,
- Stoję wahając się, co mam wprzód zacząć,
- I nic nie czynię. Jak to? choćby nawet
- Ta dłoń przeklęta była od krwi bratniej
- Dwakroć tak brudna, czyliż miłosierne
- Nieba nie mają dżdżu do jej obmycia,
- Aby zbielała jak śnieg? Na cóż łaska,
- Jeśli nie na to, by przebaczać winnym
- Czymże są modły, jeżeli nie ową
- Podwójną siłą, zdolną nas podeprzeć,
- Gdy mamy upaść, lub podnieść na nowo,
- Kiedy upadniem? Wzniosę przeto oczy;
- Błąd mój już minął. Lecz, ach! jaki rodzaj
- Modlitwy może być dla mnie pomocny?
- Przebacz mi moje ohydne morderstwo!
- To być nie może; boć jeszcze posiadam
- To wszystko, co mię wiodło do morderstwa:
- Koronę, władzę, żonę brata. Możeż
- Być rozgrzeszonym, kto dzierży plon grzechu?
- W praktykach tego zepsutego świata
- Zdarza się zbrodni pozłoconą ręką
- Usuwać na bok sprawiedliwość; nieraz
- Widziano nawet prawo przekupione
- Owocem gwałtu; ale tam tak nie jest:
- Tam nie popłaca szalbierstwo; tam czyny
- Nago się jawią i człowiek, stawiony
- Naprzeciw swoich przestępstw oko w oko,
- Musi je wyznać. Cóż mi więc zostaje?
- Spróbować, czego żal dokaże? Czegóż
- On nie dokaże? Lecz czegóż dokaże,
- Gdy winowajca nie może żałować?
- O straszna dolo! serce jak śmierć czarne!
- Spętana duszo, która, usiłując
- Być wolna, coraz okropniej się wikłasz!
- Przyjdźcie mi w pomoc, o wy aniołowie!
- Zegnijcie się, kolana! i ty, stalą
- Okute serce, zmięknij jako nerwy
- Nowo narodzonego niemowlęcia!
- Jeszcze się wszystko da naprawić.
Klęka. Wchodzi Hamlet.
HAMLET
- Modli się; teraz mógłbym to uczynić;
- Teraz uczynię. Ale tym sposobem
- Pójdzie do nieba; i toż będzie zemstą?
- Trzeba się nad tym zastanowić. Nędznik
- Zabija mego ojca i ja za to,
- Ja, syn jedyny zamordowanego,
- Posyłam tegoż nędznika do nieba.
- To by nagrodą było, a nie zemstą.
- On go tyrańsko zgładził, w sennej dobie,
- W stanie sytości, w maju, jego grzechów;
- Jak tam rachunek. jego stoi, Bogu
- Wiadomo; sądząc atoli po ludzku,
- Źle z nim być musi. I jaż bym się zemścił,
- Gdybym go zabił teraz, kiedy skruchą
- Oczyszcza duszę, przygotowanego,
- Opatrzonego w podróż z tego świata?
- Nie. Czekaj, mieczu, sposobniejszej pory.
- Kiedy pijany będzie, we śnie, w gniewie
- Albo wśród uciech kazirodnych; kiedy
- Grać lub kląć będzie, lub co bądź innego
- Czynić, co wcale nie pachnie zbawieniem;
- Wtedy go ugodź tak, żeby aż nogi
- Zadarł ku niebu, aby jego dusza
- Tak wtedy była przeklęta i czarna
- Jak piekło, w które pójdzie. Matka czeka,
- Ten tylko kordiał śmierć twoją odwleka.
Wychodzi.
KRÓL
powstając
- Słowa wzlatują, myśl w prochu się grzebie;
- Ach! słów bez myśli nie przyjmują w niebie.
Wychodzi.
Scena czwarta
Inny pokój tamże. Królowa i Poloniusz.
POLONIUSZ
- Przyjdzie wnet. Mów z nim, pani, bez ogródki,
- Powiedz mu, że się już przebrała miarka
- Jego wybryków, że wasza dostojność
- Za długo stoisz jako parawan
- Pomiędzy nim a ogniem. Tu się skryję;
- Tylko z nim ostro.
HAMLET
za sceną
- Matko, o Matko!...
KRÓLOWA
- Nie turbuj się, waćpan;
- Zgromię go należycie. Wyjdź, już idzie.
Poloniusz kryje się. Hamlet wchodzi.
HAMLET
- Jestem więc, matko, czego żądasz?
KRÓLOWA
- Hamlecie, bardzoś zmartwił twego ojca.
HAMLET
- Matko, zmartwiłaś bardzo mego ojca.
KRÓLOWA
- Przestań, odpowiedź twoja bezrozumna.
HAMLET
- Przestań; pytanie twe bezbożne.
KRÓLOWA
- Cóż to
- Znaczy, Hamlecie?
HAMLET
- Czego żądasz, matko?
KRÓLOWA
- Czy mnie już nie znasz?
HAMLET
- O, znam, na krucyfiks!
- Jesteś królową, żoną twego szwagra,
- Obyś nie była nią. Jesteś mą matką.
KRÓLOWA
- Muszę więc kogo innego przywoływać,
- Co się rozmówi z tobą.
HAMLET
- Siadaj, pani;
- Nie wyjdziesz stąd, na krok się stąd nie ruszysz,
- Póki nie stawię przed tobą zwierciadła,
- W którym się przejrzysz z gruntu.
KRÓLOWA
- Co chcesz czynić?
- Nie chcesz mię zabić przecie. Hej! ratunku!
POLONIUSZ
za obiciem
- Ratunku!
HAMLET
dobywając szpady
- Cóż to? szczur?
- Bij, zabij szczura!
- Ten sztych dukata wart.
Zadaje pchnięcie przez obicie.
POLONIUSZ
za obiciem
- Zabity jestem!
Pada i umiera.
KRÓLOWA
- Nieszczęsny, cóżeś uczynił?
HAMLET
- Sam nie wiem.
- Czy to król?
Podnosi obicie i wyciąga Poloniusza.
KRÓLOWA
- Co za czyn zapamiętały!
HAMLET
- Zapamiętały czyn! W istocie, matko;
- Tak samo prawie, jak zgładzać ze świata
- Króla, a potem iść za jego brata.
KRÓLOWA
- Jak zgładzać króla?
HAMLET
- Takem wyrzekł, pani.
do Poloniusza
- Bądź zdrów, usłużno - wścibski, biedny głupcze!
- Wziąłem cię za lepszego; znieś twą dolę;
- Widzisz, że czasem źle być zbyt gorliwym. -
- Nie łam rąk, pani; siądź i ścierp, że raczej
- Ja serce twoje teraz łamać będę;
- I skruszę je, na Boga, jeśli nie jest
- Z nieprzełomnego metalu i jeśli
- Przeklęty nałóg nie zrobił go wałem
- Przeciw wszelkiemu wpływowi uczucia.
KRÓLOWA
- Cóżem ja popełniła, że się ważysz
- Tak obelżywą mową na mnie targać?
HAMLET
- Czyn, który kazi wdzięk i kwiat skromności,
- Cnotę w obłudę zmienia; zdziera różę
- Z hożego czoła niewinnej miłości
- I sadza na nim wrzody; który święte
- Małżeńskie śluby czyni fałszywymi,
- Jako zaklęcia gracza, a religię
- Czczą grą wyrazów. Płoni się twarz nieba
- I wiecznie trwały ten gmach chorobliwą
- Przybiera postać wobec tego czynu
- Jak gdyby w wilię dnia sądnego.
KRÓLOWA
- Przebóg!
- Jakiż to czyn tak grzmiący zarzut ściąga?
HAMLET
- Spójrz, pani, na ten portret i na tamten,
- Na ten konterfekt dwóch rodzonych braci
- Patrz, ile wdzięku mieści to oblicze:
- Czoło Jowisza, Hyperiona włosy;
- Wzrok Marsa, groźny i rozkazujący;
- Postawa godna Merkurego, kiedy
- Na niebotyczny szczyt góry zstępuje.
- Wszystko tu tak jest pełne, tak skończone,
- Jakby dla dania pierwowzoru męża
- Każdy bóg swoją pieczęć był przyłożył
- Na tym człowieku: to był twój małżonek.
- Patrz teraz owdzie, to twój mąż dzisiejszy;
- Jak zaśniedziały kłos, zarażający
- Zdrowego brata. Maszli, pani, oczy,
- Żeś mogła rzucić to górne pastwisko
- Dla paszy na tym bagnie? Gdzie masz oczy?
- Nie możesz tego tłumaczyć miłością,
- Bo w twoim wieku krew nie war, pokornie
- Słucha rozwagi, a jakaż rozwaga
- Mogłaby kazać przenieść to nad tamto?
- Masz, pani, zmysły, to pewna, boć przecie
- Nie jesteś martwa; ale i to pewna,
- Że zmysły te są zwichnięte; bo tu by
- Nawet szalony nie zbłądził w wyborze;
- Bo nigdy jeszcze żadne obłąkanie
- Do tego stopnia nie stępiło zmysłów,
- Aby im jakiś organ nie pozostał
- Do namacania tak wielkiej różnicy.
- jakiż, u licha, bies przy ciuciubabce
- Tak cię zaślepił? Wzrok bez dotykania,
- Czucie bez wzroku, słuch bez rąk i oczu,
- Węch bez wszystkiego innego, ba, nawet
- Najułomniejsza część zdrowego zmysłu
- Tak by nie mogła się zmylić. O wstydzie!
- Gdzie twój rumieniec? Piekielny rokoszu,
- Jeśli ty możesz płomień twój rozniecać
- W łonie matrony, to zaiste cnocie
- Wrzącej młodości stać się trzeba woskiem
- I stopnieć w własnym ogniu. Niech się przeciw
- Atakom pokus odtąd srom nie zbroi,
- Skoro ląd płonie tak żywo i rozum
- Żądz jest faktorem.
KRÓLOWA
- O, przestań, Hamlecie!
- Ty oczy moje zwracasz w głąb mej duszy;
- Widzę w niej czarne, szpetne plamy, których
- Zmyć nie potrafię.
HAMLET
- Ha! tak żyć w barłogu
- Kazirodnego łoża, gnić w sprośności,
- Z śmietnika rozkosz chłeptać!...
KRÓLOWA
- Przestań, przestań!
- Każde twe słowo razi mnie jak sztylet.
- Przestań, Hamlecie luby!
HAMLET
- Zbój i podlec;
- Nikczemnik niewart setnej części setki
- Twego pierwszego męża; rzezimieszek,
- Który z wystawy ściągnął drogi diadem
- I w kieszeń schował...
KRÓLOWA
- Przestań.
Duch wchodzi.
HAMLET
- Król z postawy,
- Z szmat i okrawek...
- Osłońcie mię opiekuńczymi skrzydły
- Święte zastępy niebios! Czego żądasz,
- Szanowna maro?
KRÓLOWA
- Niestety! Oszalał.
HAMLET
- Co cię sprowadza? Przychodziszli zgromić
- Opieszałego syna, że tak gnuśnie
- Czas marnotrawi, w odwłokę puszczając
- Spełnienie twego strasznego rozkazu?
- O, mów!
DUCH
- Pamiętaj na twe przyrzeczenie,
- Przychodzę po to tylko, żebym wzmocnił
- Zwątlone nieco przedsięwzięcie twoje,
- Ale patrz, w jakim stanie twoja matka!
- O, stań pomiędzy nią a jej sumieniem
- Odbywającym walkę; wyobraźnia
- Najsilniej działa w słabym ciele. Przemów
- Do niej, Hamlecie.
HAMLET
- Co ci jest, o pani?
KRÓLOWA
- Niestety, raczej ty powiedz, co tobie,
- Że tak upornie oczy w próżnię wlepiasz
- I z bezcielesnym rozmawiasz powietrzem?
- Dziko z twych oczu strzela wnętrzny płomień;
- I gładkie włosy twoje, jak żołnierze
- Zbudzeni ze snu alarmem, powstają
- I wyprężone stoją. O mój synu,
- Skrop tę trawiącą cię gorączkę chłodem
- Zastanowienia. W co się tak wpatrujesz?
HAMLET
- W niego! tam! w niego! Patrz, jaki on blady!
- Ach! jego postać, jego sprawa zdolna
- Byłaby wzruszyć głazy. Nie patrz na mnie!
- Bo od żałosnych tych spojrzeń rozmięknie
- Tęgość mej woli i wbrew zamiarowi
- Nie krew pocieknie, ale łzy.
KRÓLOWA
- Do kogo
- Zwracasz te słowa?
HAMLET
- Czy nic tam nie widzisz?
KRÓLOWA
- Nic zgoła, chociaż wszystko, co jest, widzę.
HAMLET
- I nic nie słyszysz?
KRÓLOWA
- Nic oprócz nas dwojga.
HAMLET
- Patrz! tam! Nie widzisz go? Już się oddala!
- Mój ojciec! On to, w tejże samej szacie,
- W którą za życia lubił się przybierać.
- Patrz, już jest blisko drzwi; już jest za progiem.
Duch wychodzi.
KRÓLOWA
- Płód to chorobliwego mózgu twego.
- W tworzeniu tego rodzaju widziadeł
- Gorączka bardzo jest biegła.
HAMLET
- Gorączka!
- Puls mój spokojnie bije i do taktu,
- Tak jak twój, pani. W tym, co powiedziałem,
- Nie było nic od rzeczy. Chcesz dowodu,
- To ci powtórzę każde moje słowo,
- A tego przecie wariat nie potrafi.
- O matko, matko! przez miłość zbawienia,
- Nie kładź pochlebnej maści na twą duszę
- Tą myślą, że to nie sumienie twoje,
- Ale szaleństwo moje przemawiało.
- Ona by tylko zaciągnęła błoną
- I zabliźniła miejsca owrzodzone,
- Ale zepsuta materia dlatego
- Nie przestawałaby wewnątrz nurtować.
- Wyspowiadaj się niebu, żałuj tego,
- Co przeszło, chroń się tego, co przyjść może,
- nie pokrywaj chwastu mierzwą , aby
- Rósł bujniej. Przebacz mi tę moją cnotę:
- Bo w dychawicznym biegu tego świata
- Przychodzi cnocie przepraszać występek,
- Korzyć się przed nim i niewiele żebrać
- O przyzwolenie zrobienia mu dobrze.
KRÓLOWA
- Hamlecie, na pół rozdarłeś mi serce.
HAMLET
- O, rzuć precz, pani, część jego poślednią
- I zacznij z drugą tym czyściejsze życie.
- Dobranoc... tylko nie wespół z mym stryjem,
- Pożycz choć cnoty, jeżeli jej nie masz.
- Nałóg, ten potwór, imający zmysły
- W szatańskie pęta, jest jednak aniołem
- Przez to, że prawym, szlachetnym popędom
- Użycza także szat, które wciągnąwszy
- Nietrudno nosić. Wstrzymaj się dziś, pani,
- A umartwienie to uczynić łatwym
- Jutrzejsze, dalsze jeszcze łatwiejszymi!
- Bo przywyknienie zdolne jest nieledwie
- Odmienić stempel natury i albo
- Wciela szatana, albo go cudowną
- Siłą wypędza. Jeszcze raz dobranoc.
- A zapragniesz być błogosławiona,
- I ja poproszęć o błogosławieństwo. -
- Co się dotyczy tego jegomościa,
wskazując na Poloniusza
- W istocie, żal mi go; lecz widno nieba
- Dla ukarania nas zobopólnego
- Chłosty mię swojej zrobiły narzędziem.
- Pogrzeb mu sprawię i odpłacę godnie
- Śmierć mu zadaną. - Dobranoc tymczasem
- Miłość to moją tak zatwardza duszę;
- Chcąc być łagodnym, okrutnym być muszej
- A! jeszcze parę słów.
KRÓLOWA
- Cóż mam uczynić?
HAMLET
- Nic, pani, wcale; owszem, nie masz czynić
- Tego, coć powiem, abyś uczyniła;
- Gdy cię pijany król wezwie do łoża,
- Nazwie swą kotką, z pieszczot w twarz uszczypnie,
- Wtedy za parę ckliwych pocałunków,
- Albo łaskotek niecnych jego palców
- Odkryj mu wszystko, coś tu usłyszała;
- Powiedz mu, żem ja w gruncie nie szalony,
- Tylko szalony przez podstęp. To byłby
- Czyn budujący; bo któraż królowa,
- Piękna, roztropna, dobrych obyczajów,
- Coś podobnego mogłaby zataić
- Przed nietoperzem, wygą, koczkodanem?
- Pytam się, która? Nie, wbrew rozumowi
- I wbrew dyskrecji otwórz kosz na dachu,
- Wypuść zeń ptaki, jako małpa w bajce,
- A potem sama w kosz wlazłszy, dla próby,
- Ruń na złamanie karku.
KRÓLOWA
- Bądź przekonany, że jeżeli słowa
- Są tchnień, a tchnienia życia wynikłością,
- Nie mam dość życia do wydania w słowach
- Tego wszystkiego, co mi powiedziałeś.
HAMLET
- Muszę do Anglii jechać, czy wiesz, pani?
KRÓLOWA
- Niestety! zapomniałam; tak, podobno.
HAMLET
- Już są gotowe listy i dwóch moich
- Koleżków - którym ufam tak jak żmijom -
- Ma je wziąć. Misja ich polega na tym,
- Żeby mi wskazać, gdzie raki zimują.
- Życzę im szczęścia; idzie tu albowiem
- O to, ażeby inżyniera własną
- Jego petardą wysadzić w powietrze;
- A to sęk będzie właśnie, bo ja głębiej
- O parę sążni podkopię ich minę
- I puszczę ich aż pod księżyc.
- Bodaj to, kiedy się przy jednym dziele
- Z dwóch stron przeciwnych zejdą dwa fortele. -
- Dobranoc, matko. Trzeba mi stąd sprzątnąć
- Tę bryłę mięsa. Coś teraz pan radca
- Cichy, poważny, on, co był przed chwilą
- Uosobioną, głośną krotofilą.
- Pójdź, waszmość, musim skończyć z sobą sprawę.
- Dobranoc, matko.
Wychodzi wlokąc ciało Poloniusza.
HAMLET - AKT IV
Scena pierwsza - Scena druga - Scena trzecia - Scena czwarta - Scena piąta - Scena szósta - Scena siódma
Scena pierwsza
Ten sam pokój, co w końcu aktu poprzedniego. Królowa, Rozenkranc i Gildenstern, po chwili wchodzi Król.
KRÓL
- Tych głuchych jęków, tych przeciągłych westchnień
- Musi być powód; winniśmy go dociec.
- Gdzie syn twój, pani?
KRÓLOWA
do Rozenkranca i Gildensterna
- Odstąpcie na chwilę.
Tamci odchodzą.
- Ach, panie, cóżem widziała tej nocy!
KRÓL
- Cóźeś widziała, Gertrudo? Mów: co się
- Dzieje z Hamletem?
KRÓLOWA
- Szaleje jak morze
- I wicher, kiedy w zawody spór wiodą,
- Kto z nich silniejszy. Usłyszawszy szelest
- Poza obiciem, w niepohamowanym
- Zapędzie dobył szpady i wołając:
- "Szczur! ", przebił szpadą owdzie ukrytego
- Nieszczęśliwego starca.
KRÓL
- Co za wściekłość!
- Tak samo by się było stało ze mną,
- Gdybym był tam się znalazł. Wolność jego
- Zagraża wszystkim, mnie i tobie samej.
- Niestety! jakież zadośćuczynienie
- Wymazać zdoła ten krwawy postępek?
- Moja to, moja wina, bo przezorność
- Nakazywała mi wcześnie wziąć w kluby,
- Poskromić tego młodego szaleńca;
- Ale kochałem go, tak go kochałem,
- Żem nie chciał wejrzeć w tę smutną konieczność;
- I jak ktoś brzydką dotknięty chorobą,
- Chcąc ją zataić, pozwoliłem złemu
- Pójść aż do rdzenia życia. Gdzież on poszedł?
KRÓLOWA
- Złożyć w ustroniu ciało zabitego,
- Przy czym szaleństwo jego, jako ruda
- Drogiego kruszcu zmieszanego z podłym,
- Szlachetną stronę ukazało: płakał
- Nad tym, co zrobił.
KRÓL
- Wyjdźmy stąd, Gertrudo,
- Prędzej niż słońce szczyty gór ozłoci,
- Musi on wsiąść na okręt: nam zaś trzeba
- Całej powagi i zręczności użyć
- Na ubarwienie i uniewinnienie
- Tego niecnego czynu. - Gildensternie!
Wchodzą Rozenkranc i Gildenstern.
- Idźcie i weźcie z sobą jeszcze kogo.
- Hamlet w szaleństwie zabił Poloniusza
- I gdzieś go powlókł z tego tu pokoju.
- Idźcie, wynajdźcie go, przemówcie grzecznie
- I każcie ciało zanieść do kaplicy.
- Spieszcie się, proszę was.
Wychodzą Rozenkranc i Gildenstern.
- Pójdźmy, Gertrudo,
- Zgromadzim naszych najlepszych przyjaciół
- I odkryjemy im tak to, co zaszło,
- Jak to, co czynić zamierzamy. Może
- Takim, sposobem potwarz, której poszept
- Z jednego krańca świata do drugiego
- Szparko jak działo do tarczy przenosi
- Zatruty pocisk, minie nas i tylko
- Nieczułe zrani powietrze. Pójdź, luba!
- Trapi i trwoży mnie ta ciężka próba.
Scena druga
Inny pokój tamże. Wchodzi Hamlet.
HAMLET
- Bezpiecznie schowany.
ROZENKRANC
za sceną
- Hamlecie!
- Książę Hamlecie!
HAMLET
- Ale cicho; cóż to za hałas? ktoś wołał Hamleta; a! to oni.
Wchodzą Rozenkranc i Gildenstern.
ROZENKRANC
- Przychodzim cię zapytać, mości książę,
- Gdzieś podział trupa?
HAMLET
- Złączyłem go z prochem,
- Z którym najbliższe miał powinowactwo.
ROZENKRANC
- Racz nam powiedzieć, panie, gdzie on leży,
- Byśmy go mogli przenieść do kaplicy.
HAMLET
- Nie sądźcie tego.
ROZENKRANC
- Czego, mości książę?
HAMLET
- Ażebym umiał być panem waszej tajemnicy, a swojej własnej nie umiał. Poza tym kiedy pytanie czyni gąbka, jakąż odpowiedź ma dać syn królewski?
ROZENKRANC
- Maszli mnie, książę, za gąbkę?
HAMLET
- Nie inaczej; za gąbkę, która wciąga w siebie królewskie fawory, nagrody i łaski. Ale takie istoty wyświadczają ostatecznie samemuż królowi przysługę. Trzyma on je w gębie jak małpa i cmoka, aby je połknął potem. Skoro zapotrzebuje tego, co waść zbierzesz, dość mu cię będzie ścisnąć, a wnet nasiąkła gąbka znowu będzie sucha.
ROZENKRANC
- Nie rozumiem tego, mości książę.
HAMLET
- Tym lepiej. Gdy o łajdactwie mowa, na dobie tępa głowa.
ROZENKRANC
- Mości książę, trzeba, żebyś nam powiedział koniecznie, gdzie jest ciało, i poszedł z nami do króla.
HAMLET
- Ciało jest w posiadaniu króla, ale król nie jest w posiadaniu ciała; król jest czymś.
GILDENSTERN
- Jak to czymś?
HAMLET
- Niczym. Prowadźcie mnie do niego. Lis do nory, wszyscy za nim.
Wychodzą.
Scena trzecia
Inny pokój tamże. Król w towarzystwie kilku panów.
KRÓL
- Kazałem szukać go i znaleźć ciało.
- Jak niebezpieczne jest pozostawienie
- Tego młodzieńca na wolności, sami
- Widzimy teraz, niestety, zbyt jasno.
- Nie nam tu jednak wypada surowe
- Stosować środki. On ma zachowanie
- U ludu, który nie bierze na rozum,
- Ale na oko; gdzie zaś to ma miejsce,
- Tam zwykle bywa ważona na szali
- Nie wina, ale kara winowajcy.
- Trzeba dlatego, ażeby to nagłe
- Jego wysłanie wydało się krokiem
- Od dawna ułożonym! Złe gwałtowne
- Gwałtownym tylko leczy się lekarstwem
- Lub żadnym.
Wchodzi Rozenkranc.
- I cóż?
ROZENKRANC
- Gdzie złożone ciało,
- Wydobyć z niego nie mogliśmy, panie.
KRÓL
- Gdzież on jest?
ROZENKRANC
- Czeka na rozkazy waszej
- Królewskiej mości w przyległym pokoju,
- Pod strażą.
KRÓL
- Niechaj wejdzie.
ROZENKRANC
- Gildensternie,
- Wprowadź tu księcia.
Wchodzą Hamlet i Gildenstern.
KRÓL
- Hamlecie, gdzie Poloniusz?
HAMLET
- Na kolacji.
KRÓL
- Na kolacji? gdzie?
HAMLET
- Nie tam, gdzie on je, ale tam, gdzie jego jedzą. Zebrał się właśnie koło niego kongres politycznych robaków. W gastronomii nie ma, panie, większego potentata jak robak. Tuczymy wszelkie istoty dla karmienia siebie, siebie zaś tuczymy dla robaków. Tłusty król i chudy pachołek są to tylko różne potrawy, dwa dania na jeden stół, i basta.
KRÓL
- Niestety!
HAMLET
- Rybak może wsadzić na wędę robaka, który jego królewską mość pożywał, i spożyć rybę, która tego robaka zjadła.
KRÓL
- Co przez to rozumiesz?
HAMLET
- Nic; to tylko pokazuje, jakim sposobem król może odbyć podróż przez wnętrzności charłaka.
KRÓL
- Gdzie Poloniusz?
HAMLET
- W niebie. Każ go tam szukać; a jeżeli go posłowie twoi tam nie znajdą, poszukaj go sam w innym miejscu. To pewna jednak, że jeżeli go nie znajdziecie w tym miejscu, poczujecie go w następnym na schodach prowadzących do galerii.
KRÓL
do kilku osób z orszaku
- Idźcie go tam poszukać.
HAMLET
- Będzie czekał, aż przyjdziecie.
Wychodzi kilka osób z orszaku.
KRÓL
- Hamlecie, własne twoje bezpieczeństwo,
- Którego pragniem, tak jak opłakujem
- To, coś uczynił, wymaga, ażebyś
- Czyn ten niezwłocznym opłacił wyjazdem.
- Gotuj się przeto; okręt już pod żaglem,
- Wiatr sprzyja; orszak twój czeka i wszystko
- Wskazujeć drogę do Anglii.
HAMLET
- Do Anglii?
KRÓL
- Tak jest, Hamlecie.
HAMLET
- Dobrze.
KRÓL
- Będzie dobrze,
- Hamlecie; gdybyś widział moje chęci!
HAMLET
- Widzę cherubina, który je widzi. Do Anglii zatem! Idźmy, panowie. Bądź zdrowa, kochana matko.
KRÓL
- Jam przywiązany twój ojciec, Hamlecie.
HAMLET
- Matko!
- Ojciec i matka tyle znaczą co mąż i żona, a mąż i żona są jednym ciałem; a więc, matko! Dalej, do Anglii!
Wychodzi.
KRÓL
- Idźcie w trop za nim. Zwabcie go czym prędzej
- Na okręt; niechaj odpłynie dziś jeszcze,
- Przygotowane już i przewidziane
- Wszystko, co będzie wam potrzebne. Spieszcie,
- Spieszcie, nie tracąc czasu.
Wychodzą Rozenkranc i Gildenstern.
- A ty, Anglio,
- Jeśli ci przyjaźń moja pożądana
- (O czym nie wątpię, boś świeżo uczuła
- Moją potęgę, i gojąc dotychczas
- Blizny zadane duńskim mieczem, trwożne
- Niesiesz nam hołdy), Anglio, nie waż lekce
- Wszechwładnej woli mojej, która w listach,
- Zaklinających cię o tę przysługę,
- Wyraźnie żąda od ciebie niezwłocznej
- Śmierci Hamleta. Wypełnij to, Anglio,
- Bo on mi trawi krew jak zaród suchot,
- Z którego ty mnie masz uleczyć. Póki
- To się nie stanie, poty w żadnej doli
- Nic mnie nie znęci i nie zadowoli.
Wychodzi.
Scena czwarta
Równina w Danii. Wchodzi Fortynbras z wojskiem.
FORTYNBRAS
- Mości rotmistrzu, idź, pozdrów ode mnie
- Duńskiego króla; powiedz mu, że wskutek
- Przyrzeczeń, jakie od niego otrzymał,
- Fortynbras prosi go o glejt do przejścia
- Przez duńskie kraje. Wiesz, gdzie się zejść mamy.
- Jeżeli jego królewska mość będzie
- Miała co do nas, to mu przjdziem oddać
- Należną czołobitność. Tak mu powiedz.
ROTMISTRZ
- Oznajmię mu to, panie
FORTYNBRAS
- Naprzód! z wolna!
Wychodzi z wojskiem. Wchodzą Hamlet, Rozenkranc i Gildenstern.
HAMLET
- Czyje to wojska, rotmistrzu?
ROTMISTRZ
- Norweskie.
HAMLET
- Gdzie one idą?
ROTMISTRZ
- Ku granicom Polski.
HAMLET
- Kto ma nad nimi dowództwo?
ROTMISTRZ
- Synowiec
- Starego króla, Fortynbras.
HAMLET
- Czy pochód
- Ich ma na celu podbój całej Polski
- Lub pewnej części tylko?
ROTMISTRZ
- Prawdę mówiąc
- I bez dodatków, idziemy zagarnąć
- Marny kęs ziemi, z którego krom sławy
- Żaden nam inny nie przyjdzie pożytek.
- Za parę mendli dukatów nie chciałbym
- Wziąć go w dzierżawę, i pewnie by więcej
- Nie przyniósł ani nam, ani Polakom,
- Gdyby był w czynsz puszczony.
HAMLET
- W takim razie
- Polacy pewnie bronić go nie będą.
ROTMISTRZ
- Już tam są ze swym wojskiem.
HAMLET
- Wartoż tracić
- Parę tysięcy dusz i dziesięć razy
- Tyle dukatów za taki psi ogon?
- Jest to, zaprawdę, ślepy wrzód pokoju
- I pomyślności, który wewnątrz pęka
- I ani znaku nie daje na zewnątrz,
- Dlaczego człowiek umiera. Dziękujęć,
- Mości rotmistrzu.
ROTMISTRZ
- Bóg z wami, panowie.
Wychodzi.
ROZENKRANC
- Pójdziemyż dalej, mości książę?
HAMLET
- Zaraz
- Służyć wam będę. Idźcie trochę naprzód.
Wychodzą Rozenkranc i Gildenstern.
- Jakże mnie wszystko oskarża i wszystko
- Leniwej zemście mej bodźca dodaje!
- Czymże jest człowiek, jeżeli najwyższym
- Jego zadaniem i dobrem na ziemi
- Jest tylko spanie i jadło? Bydlęciem,
- Szczerym bydlęciem. Ten, co nas obdarzył
- Tak dzielną władzą myślenia, że może
- I wstecz, i naprzód poglądać, nie na to
- Dał nam tę zdolność, ten udział boskości
- Rozumem zwany, aby w nas jałowo
- Leżał i butwiał. Jestli to więc skutkiem
- Zwierzęcej, bydła godnej niepamięci,
- Czy trwożliwego i drobiazgowego
- Przewidywania, które ściśle biorąc,
- Zawsze ma w sobie trzy części tchórzostwa,
- A tylko jedną mądrości. Doprawdy,
- Nie mogę tego pojąć, że aż dotąd
- Mówię do siebie: trzeba to uczynić,
- I kończę na tym, kiedy mi do czynu
- Nie brak powodów, woli, sił i środków.
- Przykłady, wielkie jak świat, stoją przecie
- Przede mną; choćby to wojsko tak liczne
- I tak zasobne, pod wodzą takiego
- Młodego księcia, który, zapalony
- Szlachetną żądzą sławy, lekceważy
- Ukrytą szalę wypadków i chętnie,
- Co jest doczesne i przemijające,
- Na sztych wystawia hazardom zagładzie,
- Za co? za marną łupinę orzecha.
- Prawdziwie wielkim być to nie wojować
- O byle głupstwo bez wielkiej przyczyny,
- Lecz wielkomyślnie o źdźbło nawet walczyć,
- Gdzie honor każe. I cóż ja wart jestem,
- Ja, który ojca zgon, zhańbienie matki
- Śpiąco przepuszczam? gdy oto ze wstydem
- Widzę przed sobą bliską śmierć dwudziestu
- Tysięcy ludzi, którzy dla chimery,
- Dla widma sławy, w grób idą jak w łóżko,
- Aby wywalczyć nikczemną piędź ziemi
- Na której nie ma dość miejsca do walki
- Ani dość darni, by skryła mogiły
- Tych, co polegną. Bądź odtąd zażartą,
- O wolo moja, albo wzgardy wartą!
Wychodzi.
Scena piąta
Elzynor. Pokój w zamku. Wchodzą Królowa i Horacy.
KRÓLOWA
- Nie chcę jej widzieć.
HORACY
- Natarczywie prosi
- O możność wnijścia; stan jej budzi litość.
KRÓLOWA
- Cóż jej jest?
HORACY
- Ciągle wspomina o ojcu,
- Słyszała, mówi, że świat krzywo idzie;
- Wzdycha i chwyta się za serce; lada
- Fraszka ją drażni; słowa jej bez związku
- Nie określają niczego, jednakże
- Zastanawiają; podnosi je słuchacz
- I zszywa podług kroju własnych myśli;
- Każdy zaś wyraz jej, obok wyrazu
- Jej twarzy, ruchów i postawy, takie
- Czyni wrażenie, że można by myśleć,
- Iż jest w nim jakaś myśl, tylko zawiła
- I bardzo smutna.
KRÓLOWA
- Muszę z nią pomówić;
- Mogłaby bowiem złym ludziom dać powód
- Do niebezpiecznych przypuszczeń. Niech wnijdzie.
Horacy wychodzi.
- Chora ma dusza każdą rzecz powszednią
- Złowrogich następstw sądzi przepowiednią,
- Jak głupio w trwodze występek przesadza,
- Że drżąc przed zdradą sam się prawie zdradza.
Horacy wprowadza Ofelię.
OFELIA
- Gdzie jest ozdoba majestatu Danii?
KRÓLOWA
- Czego chcesz, luba Ofelio?
OFELIA
śpiewa
- Po czym ja cię poznam teraz,
- O kochanku mój?
- Płaszcz pielgrzymi, kij, sandały,
- Twójże to jest strój?
KRÓLOWA
- Niestety, kochane dziewczę, co znaczy ten śpiew?
OFELIA
- Czy tak? nie, pani; posłuchaj tylko:
śpiewa
- On zmarł, znikł z naszego grona;
- Zmarł, opuścił nas;
- U nóg Jego darń zielona,
- W głowach zimny głaz.
- Och! Och!
KRÓLOWA
- Ależ, Ofelio.
OFELIA
- Proszę cię, pani, słuchaj,
śpiewa
- Całun jego, jak śnieg biały.
Król wchodzi.
KRÓLOWA
- Ach, patrz, mój mężu.
OFELIA
śpiewa
- Na całunie kwiat;
- Choć go łzy nie opłakały,
- Na mogiłę padł.
KRÓL
- Jak się masz, śliczna panienko?
OFELIA
- Dobrze;
- Bóg wam zapłać. Mówią, że sowa była córką piekarza. Ach, panie! Wiemy, czym jesteśmy, ale nie wiemy, co się z nami stanie. Niech wam Bóg pomaga przy wieczerzy!
KRÓL
- Marzy jej się o ojcu.
OFELIA
- Nie mówmy już o tym, proszę; ale jak się was pytać będą, co to znaczy, to powiedzcie:
- Dzień dobry, dziś święty Walenty.
- Dopiero co świtać poczyna;
- Młodzieniec snem leży ujęty,
- A hoża doń puka dziewczyna.
- Poskoczył kochanek, wdział szaty,
- Drzwi rozwarł przed swoją jedyną
- I weszła dziewczyna do chaty,
- Lecz z chaty nie wyszła dziewczyną.
KRÓL
- Nadobna Ofelio!
OFELIA
- Dajmy pokój przysięgom; zaraz skończę:
- Bezbożność to wielka; Bóg widzi,
- Jak wielka w mężczyznach bezbożność!
- Cny młodzian się tego nie wstydzi,
- Gdy tylko nastręczy się możność.
- Wszak nimeś cel życzeń otrzymał,
- Przysiągłeś się ze mną ożenić!
- To ona mu tak mówi, a on jej odpowiada:
- I byłbym był słowa dotrzymał,
- Lecz trzeba ci było się cenić.
KRÓL
- Jak dawno ona w tym stanie?
OFELIA
- Jeszcze się wszystko naprawi, mam nadzieję. Tylko cierpliwości! Ale nie mogę nie zapłakać, pomyślawszy, że go mają złożyć w zimną ziemię. Mój brat dowie się o tym, a zatem dziękuję państwu za dobrą radę. Niech powóz zajeżdża! Dobranoc, panie; dobranoc, śliczne panie, dobranoc, dobranoc.
Wychodzi.
KRÓL
- Idź waćpan za nią, niech jej pilnie strzegą.
Horacy wychodzi.
- Jest to trucizna głębokiej boleści,
- Której śmierć ojca źródłem. O Gertrudo!
- Gertrudo! ziszcza się na nas ta prawda,
- Że kiedy kogo nawiedzają smutki,
- To nigdy luzem, a zawżdy gromadnie.
- Naprzód zabójstwo jej ojca, następnie
- Wyjazd twojego syna, nieszczęsnego
- Sprawcy własnego swojego wygnania;
- Głuche szemranie ludu, uprzedzone
- I złem brzemienne żywiącego myśli
- Z powodu śmierci cnego Poloniusza,
- Którego skore pochowanie było
- Niedorzecznością z naszej strony; teraz
- To biedne dziewczę, wyzute z szlachetnej
- Władzy rozumu, bez której jesteśmy
- Lalkami tylko albo zwierzętami;
- Nareszcie, i to jedno tyle waży
- Co tamto wszystko, brat jej potajemnie
- Powraca z Francji, karmi się zdumieniem,
- Kryje się w chmurach i nadstawia ucho
- Donosicielom, którzy jadowite
- O śmierci ojca wdmuchują mu wieści -
- Wieści z uszczerbkiem naszym, przeciw którym
- Zastanowienie, ubogie w dowody,
- Nic nie podoła. O Gertrudo, zbieg ten
- Wypadków, na kształt kilkuramiennego
- Narzędzia śmierci, z wielu stron od razu
- Zabójczą ranę mi zadaje. Zgiełk zewnątrz.
KRÓLOWA
- Przebóg!
- Cóż to za hałas?
Wchodzi jeden z Dworzan.
KRÓL
- Hola! Szwajcarowie!
- Gdzie oni? Niechaj drzwi pilnie obsadzą.
- Skąd ten zgiełk?
DWORZANIN
- Chroń się, miłościwy królu,
- Ocean, z łoża swojego wybiegły,
- Nie chłonie z większą gwałtownością nizin,
- Jako Laertes na czele powstańców
- Straż twą powala. Lud go głosi panem;
- I jakby świat był dopiero w zawiązku,
- Przeszłość zatarta, zapomniany zwyczaj,
- Te słów hamulce i wszelkiej swawoli,
- Słychać wołanie: "Wybierajmy króla!
- Laertes królem!" Czapki, dłonie, usta
- Ze wszech stron wtórzą temu okrzykowi:
- "Laertes królem! Wiwat król Laertes! "
KRÓLOWA
- Jak ujadają za fałszywym wiatrem!
- O, pod trop gonisz; podła duńska psiarnio!
KRÓL
- Drzwi wyłamano.
Laertes wchodzi uzbrojony, za nim Duńczycy.
LAERTES
- Gdzie ten król? - Stańcie owdzie, przyjaciele.
DUŃCZYCY
- Pozwól nam także wejść.
LAERTES
- Nie wchodźcie, proszę.
DUŃCZYCY
- Będziem posłuszni.
Cofają się za drzwi.
LAERTES
- Dziękuję wam; stójcie
- Przy drzwiach na straży. - Nienawistny królu,
- Oddaj mi ojca!
KRÓLOWA
- Z wolna, Laertesie,
- Zbierz trochę zimnej krwi.
LAERTES
- Kropla krwi zimnej
- Byłaby we mnie świadectwem bękarctwa,
- Urągowiskiem przeciw memu ojcu,
- Zakałem, który by piętno bezwstydu
- Wyrył na czystym czole matki mojej.
KRÓL
- Jakiż cię powód skłania, Laertesie,
- Tak buntowniczo przeciw nam powstawać?
- Odstąp, Gertrudo, nie lękaj się o nas;
- Taka jest bowiem boskość majestatu,
- Że zdrada, choćby nie wiedzieć co chciała,
- Tępi o niego swój pocisk. -
- Powiedz mi, Laertesie, co to znaczy? -
- Gertrudo, daj mu pokój. - Mów, młodzieńcze.
LAERTES
- Ty sam mów raczej: gdzie mój ojciec?
KRÓL
- Umarł.
KRÓLOWA
- Ale nie z jego winy.
KRÓL
- Daj mu pokój.
- Niech się wypyta do sytości.
LAERTES
- Jakim
- Sposobem umarł? Nie dam się omamić.
- Do czarta z uległością! Niechaj w piekło
- Pójdą przysięgi! Sumienie, powinność
- Niech w najczarniejszej przepadną otchłani!
- Urągam potępieniu. Na to przyszło,
- Że oba światy niczym są w mych oczach:
- Wszystko mi obojętne, bylem tylko
- Sowicie pomścił ojca.
KRÓL
- Któż ci broni?
LAERTES
- Nikt w świecie, jego własna moja wola;
- Możność zaś moją któremu tak urządzę,
- Że z małą garścią środków wiele wskóra.
KRÓL
- Chceszli się czegoś pewnego dowiedzieć
- O śmierci ojca twego, Laertesie?
- Jestże w twej zemście zapisana zguba
- Zarówno jego przyjaciół i wrogów?
- Tych, co zyskali, i tych, co stracili?
LAERTES
- Niczyja, tylko jego nieprzyjaciół.
KRÓL
- Chceszże ich poznać?
LAERTES
- Przyjaciołom jego
- Szeroko moje otworzę ramiona
- I, jak pelikan dzielący się życiem,
- Obdzielę ich krwią moją.
KRÓL
- Teraz mówisz,
- Jak nieodrodny syn i prawy szlachcic.
- Żem ja nie winien śmierci twego ojca,
- Owszem, najmocniej nią jestem dotknięty,
- To się okaże wnet rozwadze twojej
- Tak jasne jak dzień oczom.
DUŃCZYCY
za sceną
- Puśćcie ją!
LAERTES
- Co to jest? Skąd ten hałas?
Ofelia wchodzi, fantastycznie ubrana w kłosy i kwiaty.
- O wściekłości!
- Spal mi mózg! Soli łez, straw mi zmysł wzroku!
- Na Boga! Za to twoje obłąkanie
- Ciężką zapłatę ściągnę z jego sprawców,
- Tak, że aż szala od jej wagi całkiem
- Na dół opadnie. O majowa różo!
- Kochane dziewczę, luba siostro, wdzięczna
- Moja Ofelio! Boże! czy podobna,
- Aby dziewczęcy umysł był tak wątły
- Jak życie starca? Miłość uszlachetnia
- Naturę ludzką, gdy zaś ta szlachetna,
- Wtedy zamyka najlepszą swą cząstkę
- W grobie tych, których kochała.
OFELIA
śpiewa
- Pochłonęła go zimna mogiła,
- Pieszczoty moje, nie ma was już!
- I na grób jego ściekło łez siła.
- Bądź zdrów, mój gołąbku!
LAERTES
- Gdybyś przy zdrowych zmysłach chciała kogo
- Zagrzać do zemsty, wymowniej byś tego
- Dopiąć nie mogła.
OFELIA
- Trzeba wam mówić pacierz po nim, skoro mówicie, że już po nim. Nieprawdaż, jak się to ładnie składa? Fałszywy to sługa, który uwiódł córkę swego pana.
LAERTES
- Ten nonsens więcej wart niż sensowność.
OFELIA
do Laertesa
- Oto rozmaryn na pamiątkę; proszę cię, luby, pamiętaj; a to bratki, żebyś o mnie myślał.
LAERTES
- Przezorny obłędzie! Niezapomnienie łączysz do pamięci.
OFELIA
do Króla
- Oto koper dla was i orliki.
do Królowej
- Oto ruta; część jej wam daję, a część sobie zachowam; w niedzielę możemy ją nazywać zielem łaski, ale ty swoją rutkę musisz nosić trochę inaczej niż ja. Oto stokrotki. Rada bym wam dać i fiołków, ale mi wszystkie ze śmiercią ojca powiędły. Mówią, że szczęśliwie skończył.
śpiewa
- Bo luby mój Jasio to skarb mój jedyny.
LAERTES
- Tęsknotę, smutek, boleść, piekło samo
- Zamienia ona w wdzięk i lubość.
OFELIA
śpiewa
- Czyliż on już nie powróci?
- Czyliż on już nie powróci?
- Nie, nie on śpi w grobie:
- Zaśnij i ty sobie,
- Już on nigdy nie powróci.
- Śnieżną była jego broda,
- Włos na głowie cały mleczny;
- Już po nim, już po nim
- Na próżno łzy ronim.
- Boże, daj mu pokój wieczny!
- i wszystkim dobrym chrześcijanom!
- Będę się za was modliła. Bóg z wami!
Wychodzi.
LAERTES
- Boże! Ty patrzysz na to?
KRÓL
- Laertesie,
- Muszę podzielić z tobą to cierpienie,
- Chyba mi prawa do tego zaprzeczysz,
- Ustąp tymczasem. Wybierz, kogo zechcesz,
- Spośród przyjaciół swych nąjzaufańszych,
- Niech ten rozsądzi nas, jeśli mię uzna
- Winnym w tej sprawie bądź wprost, bądź pośrednio,
- Natychmiast oddam ci na satysfakcję
- Tron, państwo, życie, wszystko, co posiadam;
- W przeciwnym razie ty twoją zranioną
- Duszę cierpliwie porucz naszej pieczy,
- A wtedy razem pomyślimy nad tym,
- Jakby ją spełna zaspokoić.
LAERTES
- Zgoda, Ta jego nagła śmierć, ten cichy pogrzeb,
- Bez żadnych oznak, szpady ani herbów,
- Bez ceremonii, bez pompy pogrzebu.
- Wszystko to woła na mnie wniebogłosy
- O ścisłe śledztwo.
KRÓL
- Sprostasz temu snadnie;
- Gdzie zaś jest wina, tam niech kara spadnie.
- Chodź ze mną.
Wychodzą.
Scena szósta
Inny pokój w zamku. Horacy i jego Sługa.
HORACY
- Co to za ludzie, co chcą mówić ze mną?
SŁUGA
- Są to majtkowie, panie; mają, mówią,
- Listy do pana.
HORACY
- Wpuść ich.
Sługa wychodzi.
- Nie wiem, kto by
- Spomiędzy całej rzeszy tego świata,
- Mógł pisać do mnie, jeżeli nie Hamlet.
Majtkowie wchodzą.
PIERWSZY MAJTEK
- Bóg wam pomagaj, panie.
HORACY
- I wam nawzajem.
PIERWSZY MAJTEK
- Pomoże, jeżeli mu się podoba. Oto list do was, jeżeli tylko miano wasze Horacy, jak nas o tym zapewniono. Oddał nam go jakiś poseł wyprawiony do Anglii.
HORACY
czyta
- "Horacy,
- jak tylko ten list przeczytasz, dopomóż oddawcom jego dostać się do króla, mają oni pismo i do niego. Zaledwieśmy przebyli dwa dni na morzu, gdy silnie uzbrojony statek korsarski wyprawił na nas łowy. Ponieważ miał nad nami w żaglach przewagę, zmuszeni byliśmy stawić mu czoło i przyjąć bitwę, wśród której wrzenia wskoczyłem na ów statek. W tejże chwili piraci oddalili się od naszego okrętu i tym sposobem sam jeden zostałem ich jeńcem. Obeszli się ze mną, jak poczciwym łotrom przystoi; ale wiedzieli, co czynią; muszę się im za to dobrze wywdzięczyć. Postaraj się, aby król odebrał to, co doń piszę, i śpiesz do mnie tak chyżo, jak gdybyś uciekał przed śmiercią. Mam ci coś do powiedzenia na ucho, co cię w oniemienie wprawi, a przecież słowa będą tu tylko cieniem rzeczy samej. Ci dobrzy ludziska doprowadzą cię do miejsca, gdzie się znajduję. Rozenkranc i Gildenstern peregrynują do Anglii; o nich także mam ci wiele do powiedzenia. Bądź zdrów.
- Twój, jak go znasz, Hamlet "
- Chodźcie, ułatwię drogę tamtym listom,
- O ile tylko będę mógł najprędzej,
- Byście tym prędzej mnie zaprowadzili
- Do tego, co je wam oddał.
Wychodzą.
Scena siódma
Inny pokój tamże. Król i Laertes.
KRÓL
- Teraz mię musisz w sądzie swym rozgrzeszyć
- I w sercu swoim umieścić przyjaźnie,
- Skoroś jawnego nabrał przekonania,
- Że ten, co zabił twego ojca, godził
- Na własne moje życie.
LAERTES
- Rzecz widoczna;
- Nie mogę sobie tylko wytłumaczyć,
- Dlaczego przeciw tym jego knowaniom,
- Tak karygodnym i wyrodnym razem,
- Nie przedsięwziąłeś, panie, żadnych środków
- Jak ci to własne twoje bezpieczeństwo,
- Monarsza godność, mądrość, wszystko zgoła
- Powinno było radzić?
KRÓL
- O, z dwóch przyczyn,
- Które ci może wydadzą się błahe,
- Dla mnie są jednak bardzo ważne. Najprzód,
- Królowa, matka jego, żyje prawie
- Jego widokiem, a ja, niech to będzie
- Słabość lub cnota, tak dalece jestem
- Ciałem i duszą do niej przywiązany,
- Że jako gwiazda w jednej tylko sferze
- Krążąca, przez nią się tylko poruszam.
- Drugą przyczyną, dla której go jawnie
- Skarcić nie mogłem, była miłość ludu,
- Która usterki jego topi w sobie.
- I, jako owo źródło drzewo w kamień,
- Zmienia naganę w chwalbę. Strzały moje
- Za tępe przeciw takiemu wiatrowi,
- Byłyby w łuk mój powróciły nazad,
- Zamiast dosięgnąć, gdzie bym je był posłał.
LAERTES
- Tak więc straciłem najlepszego ojca;
- Siostrę znajduję pchniętą w głąb rozpaczy.
- Siostrę, ach! której szanowne przymioty
- (Jeżeli można chwalić, co minione)
- Wyzywająco jaśniały na szczycie
- Widowni wieku. Ależ przyjdzie chwila
- Mej zemsty.
KRÓL
- Możesz być o to spokojny,
- Nie sądź, ażebym był z tak miękkiej gliny,
- Iżbym pozwolił się niebezpieczeństwu
- Targać za brodę i miał to za fraszkę.
- Wkrótce ci powiem coś więcej. Kochałem
- Twojego ojca, kocham też i siebie:
- To ci powinno dać do zrozumienia!
Wchodzi Pokojowiec.
- Co tam masz?
POKOJOWIEC
- Listy od księcia Hamleta:
- Ten do was, panie, a ten do królowej.
KRÓL
- Od kogo? Od Hamleta? Któż je przyniósł?
POKOJOWIEC
- Jacyś majtkowie, panie; tak przynajmniej
- Mówił mi Klaudio, który je odebrał
- I mnie doręczył. Ja ich nie widziałem.
KRÓL
- Zostaw nas; słuchaj listu, Laertesie.
Wychodzi Pokojowiec, Król czyta.
- "Pospieszam waszą królewską wielkość uwiadomić, żem nago na jej ziemię wysadzony został. Jutro prosić będę o pozwolenie ujrzenia jego królewskiego oblicza i wtedy, wybłagawszy sobie najprzód waszej wielkości przebaczenie, będę miał honor zdać jej sprawę z wypadku, który spowodował mój nagły i osobliwszy powrót. Hamlet"
- Co się to znaczy? Wróciliż i tamci?
- Czyli też to jest tylko jakiś podstęp?
LAERTES
- Nie poznajeszli, panie, kto to pisał?
KRÓL
- Ręka Hamleta. Nago - i w przypisku
- Stoi: "Sam jeden". Rozumiesz to waćpan?
LAERTES
- Bynajmniej. Ale niech wraca! Raźnieje
- Chore me serce na myśl, że niebawem
- Będę mu w ucho mógł wtłoczyć te słowa:
- "Tyś to jest tego sprawcą".
KRÓL
- Skoro tak jest -
- A czyżby mogło być inaczej? - chceszże
- Posłuchać mojej rady, Laertesie?
LAERTES
- I owszem, panie; pod warunkiem jednak,
- Aby tej rady celem nie był pokój.
KRÓL
- Twój własny tylko. Jeśli on, wstręt czując
- Do tej podróży i niełatwo skłonny
- Znów ją przedsiębrać, istotnie powrócił,
- Mam ja nań inny środek w pogotowiu,
- Który nie może chybić; śmierć zaś jego
- Nie ściągnie ani cienia podejrzenia,
- I sama nawet matka jego nazwie
- To dzieło skutkiem trafu.
LAERTES
- Radź więc, panie.
- Chętnieć posłusznym będę, i tym chętniej,
- Jeżeli będę mógł być wykonawcą
- Tego pomysłu.
KRÓL
- O toć właśnie idzie.
- Od czasu twego wyjazdu, szeroko
- Wobec Hamleta mówiono o pewnym
- Talencie, w którym masz być celujący.
- Wszystkie zdolności twoje razem wzięte
- Nie obudzały w nim tyle zazdrości
- Ile ta jedna, najmniej w moich oczach
- Ceny mająca.
LAERTES
- Jakaż to jest zdolność?
KRÓL
- Błaha jak wstążka, którą sobie młodzież
- Zdobi kapelusz, jednakże potrzebna;
- Lekki, swobodny strój przystoi bowiem
- Rześkiej młodzieży, tak jak ciepłe futro,
- I długa suknia późnemu wiekowi,
- Bo mu przyczynia zdrowia i powagi.
- Był tu przed paru miesiącami pewien
- Normandzki rycerz; widziałem Francuzów
- Służyłem nawet kiedyś między nimi;
- Mistrze to w konnej jeździe; ale ten był
- Diabłem wcielonym; przyrasta! do siodła
- I tak cudownie zażywał rumaka,
- Że koń i jeździec zdawali się w jednej
- Formie ulani. Co bądź o tym kunszcie
- Pomyśleć mogłem, wszystko niższym było
- Od tego, czego ów zuch dokazywał.
LAERTES
- Normandczyk, mówisz, panie?
KRÓL
- Tak. Normandczyk.
LAERTES
- Lamond! jak żyw tu stoję!
KRÓL
- Ten sam.
LAERTES
- Lamond.
- Od razu go poznałem. On jest chlubą,
- Istnym klejnotem swojego narodu.
KRÓL
- Ten tedy Lamond szeroko i długo
- Rozwodził się nad tobą, Laertesie.
- I tak wynosił twą biegłość i zręczność
- W robieniu bronią, zwłaszcza też rapierem,
- Że, wnosząc, z jego opisu, ciekawy
- Byłby to widok, gdyby ci kto sprostał.
- Spomiędzy jego współziomków najpierwsi,
- Mówił, fechmistrze stracili przytomność,
- Oko i zwinność w spotkaniu się z tobą.
- Opowiadanie to wzbudziło taką
- Zawiść w Hamlecie, że niczego odtąd
- Nie pragnął, jeno twojego powrotu
- I spróbowania się z tobą na ostrze.
- Otóż więc...
LAERTES
- Cóż więc, panie?
KRÓL
- Laertesie,
- Kochałżeś ojca? albo jestżeś tylko
- Pokrowcem żalu, postacią bez serca?
LAERTES
- Dlaczego się mnie, panie, o to pytasz?
KRÓL
- Nie przeto, abym w wątpliwość podawał
- Twoją ku niemu miłość lecz dlatego,
- Iż wiem, że miłość jest dziecięciem czasu;
- A doświadczenie uczy mnie codziennie,
- Że czas miarkuje jej siłę i zapał.
- Płomień miłości zawżdy mieści w sobie
- Coś na kształt knota, co moc jego tłumi,
- I w jednostajnym nic nie trwa wigorze;
- Bo wigor, z zbytku krwi dostając pleury,
- Własnym nadmiarem zabity zostaje.
- Kto chce, powinien wraz to, co chce, spełnić;
- Bo to "chce" zmienne tyle napotyka
- Tam i szkopułów, ile jest na świecie
- Ramion, języków i przygód, a później
- Owo "powinien" staje się niewczesnym
- Westchnieniem, które, niosąc ulgę, szkodzi.
- Lecz wróćmy w sam rdzeń wrzodu: Hamlet wraca,
- Cóż chcesz przedsięwziąć, aby się okazać
- Nie w słowach, ale w czynie dobrym synem?
LAERTES
- Podciąć mu gardło na środku kościoła.
KRÓL
- Zemsta, zaiste, nie może znać granic
- I żadne miejsce uświęcać mordercy;
- Chceszli się jednak zemścić, Laertesie,
- Zamknij się na czas jakiś w swym pokoju.
- Hamlet przybywszy dowie się, żeś wrócił.
- Głosić będziemy przed nim twoją zręczność
- I sławę, którą ci zrobił ów Francuz,
- W dubelt powleczem werniksem. Wyjdź wtedy
- I przyjm spotkanie się z nim, do którego
- Znajdziesz sposobność. Jego lekkomyślność,
- Niepodejrzliwość i szlachetność sprawią,
- Że nie obejrzy kling, z łatwością zatem,
- Chociażby trochę używszy podstępu,
- Będziesz mógł wybrać rapier nie stępiony
- I umiejętnym pchnięciem odwetować
- Śmierć ojca.
LAERTES
- Zrobię tak i dla pewności
- Nabalsamuję ostrze mego miecza.
- Nabyłem od pewnego szarlatana
- Taką maść, że gdy nóż w niej umaczany
- Najmniej zadraśnie żyjącą istotę,
- Nie ma pomiędzy najzbawienniejszymi
- Ziołami środka, który by potrafił
- Uchronić ją od śmierci. Tym to jadem
- Miecz mój omaszczę; niech go drasnę tylko,
- Już będzie po nim.
KRÓL
- Rozważmy to głębiej
- I baczmy, jakie nam okoliczności
- I czas w tej mierze mogą dać poparcie;
- Bo gdyby to nas miało zawieść, gdyby
- Plan nasz chybiony miał wypłynąć na wierzch,
- Lepiej by go zaniechać. Trzeba zatem,
- Aby ten projekt miał w odwodzie drugi,
- Który w potrzebie przyszedłby mu w pomoc.
- Czekaj - pomyślmy trochę. Uroczysty
- Postawię zakład na kartę twej sztuki;
- A potem - potem... Ha! wiem już, co robić.
- Gdy was bój znuży, tak że się aż obu
- Czuć da pragnienie (ostro żgaj dlatego),
- I gdy on zechce czego do ochłody,
- Wtedy podadzą mu puchar, z którego
- Jeden łyk, w razie gdyby jakim trafem
- Uszedł twojego zatrutego ciosu,
- Da nam skuteczny sukurs! Skąd ta wrzawa?
Wchodzi Królowa.
- Co to jest, droga małżonko?
KRÓLOWA
- Nieszczęścia
- Nawałem biegną jedne za drugimi
- Laertes, siostra twoja utonęła.
LAERTES
- Przebóg!
- Gdzie?
KRÓLOWA
- Owdzie nad potokiem stoi
- Pochyła wierzba, której siwe liście
- W lustrze się czyste przeglądają wody.
- Tam ona wiła fantastyczne wieńce
- Z pokrzyw, stokrotek, jaskrów i podłużnych
- Karmazynowych kwiatów, którym nasi
- Sprośni pasterze szpetną dają nazwę,
- A zaś dziewice w skromności je zowią
- Palcami zmarłych. Otóż chcąc zawiesić
- Jeden z tych wianków na zwisłej gałęzi,
- Nie dość ostrożnie wspięła się na drzewo.
- Złośliwa gałąź złamała się pod nią.
- I z kwiecistymi trofeami swymi
- Wpadło w toń biedne dziewczę. Przez czas jakiś
- Wzdęta sukienka niosła ją po wierzchu
- Jak nimfę wodną i wtedy, nieboga,
- Jakby nie znając swego położenia
- Lub jakby czuła się w swoim żywiole,
- Śpiewała starych piosenek urywki,
- Ale niedługo to trwało, bo wkrótce
- Nasiąkłe szaty pociągnęły z sobą
- Biedną ofiarę ze sfer melodyjnych
- W zimny muł śmierci.
LAERTES
- A więc utonęła?
KRÓLOWA
- Niestety!
LAERTES
- Biedna Ofelio, za wiele
- Masz już wilgoci, wstrzymam więc łzy moje,
- A jednak jest to rzecz ludzka, natura
- Żąda praw swoich na przekór wstydowi;
- Gdy te strumienie ściekną, zniewieściałość
- Wyjdzie wraz z nimi z serca.
- Żegnam cię, panie, mam w ustach wyrazy,
- Które płomieniem rade by wybuchnąć;
- Ale je gasi to dzieciństwo.
Wychodzi.
KRÓL
- Idźmy
- Za nim, Gertrudo. Ten wypadek może
- Na nowo zażec jego wściekłość, którą
- Z takim mozołem ledwie uśmierzyłem.
- Idźmy więc za nim.
Wychodzą.
HAMLET - AKT V
Scena pierwsza - Scena druga
Scena pierwsza
Cmentarz. Dwóch Grabarzy z rydlami itd. wchodzi na scenę.
PIERWSZY GRABARZ
- Godziż się po chrześcijańsku grzebać kogoś, co samowolnie szuka zbawienia?
DRUGI GRABARZ
- Co się tam o to pytasz; bierz się lepiej żywo do kopania. Fizyk był przy niej i zakwalifikował ją do chrześcijańskiego pogrzebu.
PIERWSZY GRABARZ
- Jak to być może? Nie utopiła się przecie bez przyczynienia się własnego.
DRUGI GRABARZ
- Powiadam ci, że tak zeznano.
PIERWSZY GRABARZ
- Musiało być przyczynienie się, a to punkt właśnie stanowi. Kiedy się topię, w takim razie popełniam czyn, a czyn się popełnia trojako: działając, wykonywąjąc i uskuteczniając. Tak więc widzisz, że się utopiła z umysłu.
DRUGI GRABARZ
- Ależ, pozwól...
PIERWSZY GRABARZ
- Gadaj zdrów. Tu płynie woda, dajmy na to, a tu stoi człowiek, dajmy na to: jeżeli człowiek pójdzie do wody i utopi się, rad nierad, to jużci nie zaprzeczy temu, że poszedł; ale jeżeli woda przyjdzie do niego i zatopi go, to co innego; wtedy nie można powiedzieć, że on się utopił. Wierzaj mi, kumie, że kto sam nie jest winien swojej śmierci, ten sam sobie życia nie skraca.
DRUGI GRABARZ
- Czy prawo tak mówi?
PIERWSZY GRABARZ
- Ma się rozumieć prawo fizyczne.
DRUGI GRABARZ
- Chcesz wiedzieć prawdę? Gdyby to nie była dygnitarska córka, nie byłaby po chrześcijańsku chowana.
PIERWSZY GRABARZ
- Trafiłeś w sedno. Czy to sprawiedliwie, że panowie dygnitarze większą na tym świecie mają zachętę do topienia się i wieszania niż ich współbracia w Chrystusie? Podaj mi rydel. Nie ma dawniejszych dygnitarzy niż ogrodnicy, górnicy i grabarze, bo oni idą w prostej linii od ojca Adama.
DRUGI GRABARZ
- Czy Adam był dygnitarzem?
PIERWSZY GRABARZ
- A jakże? on pierwszy przecie krzyż nosił.
DRUGI GRABARZ
- Ejże, ejże! nie nosił żadnego.
PIERWSZY GRABARZ
- Czyś waść poganin? Tak - że Pismo rozumiesz? Pismo powiada, że Adam ziemię kopał: kopiąc, musiał ci się schylać, a jakżeby się mógł schylić nie mając krzyża? Zadam ci jeszcze jedno pytanie, a jeżeli mi sprytnie nie odpowiesz, to cię nazwę...
DRUGI GRABARZ
- No, no.
PIERWSZY GRABARZ
- Co to za rzemieślnik, co trwalej buduje niż murarz, cieśla i majster okrętowy?
DRUGI GRABARZ
- Szubienicznik, bo jego budowla przetrzyma tysiąc lokatorów.
PIERWSZY GRABARZ
- Podoba mi się twój dowcip. W istocie, szubienica wyświadcza przysługi, ale komu? oto tym, co się źle zasługują; a ponieważ ty się źle zasługujesz Bogu, twierdząc, że szubienica jest trwalsza niż kościół, powinna ci więc szubienica wyświadczyć swoją przysługę. Ale wróćmy do rzeczy.
DRUGI GRABARZ
- Któż buduje trwalej niż murarz, cieśla i majster okrętowy?
PIERWSZY GRABARZ
- O to właśnie idzie.
DRUGI GRABARZ
- Zaraz ci powiem.
PIERWSZY GRABARZ
- Słucham.
DRUGI GRABARZ
- Do licha, nie mogę jakoś.
Hamlet i Horacy ukazują się w pewnej odległości.
PIERWSZY GRABARZ
- Nie łam sobie już nad tym mózgownicy; osła batem nie popędzisz; a kiedy cię kto o to jeszcze raz zapyta, to mu powiedz: grabarz. Domy jego roboty przetrwają do dnia sądu. Idź do szynku i przynieś mi półkwaterek gorzałki.
Drugi grabarz wychodzi. Pierwszy grabarz kopie i śpiewa
- Za młodu - o, gdyby ten wiek mógł powrócić!
- Miłostki mym były żywiołem
- Pokochać, odkochać, uścisnąć, porzucić,
- To u mnie zwyczajnym szło kołem.
HAMLET
- Czy ten człowiek nie zna natury swego rzemiosła? Śpiewa przy kopaniu grobu.
HORACY
- Przyzwyczajenie wyrobiło w nim ten rodzaj swobody.
HAMLET
- Tak to bywa we wszystkim; im mniej się do czego rękę przykłada, tym delikatniejsze jej czucie.
PIERWSZY GRABARZ
śpiewa
- Lecz starość nie radość napadłszy znienacka
- Zwaliła mię swoim obuchem;
- Znikł kuraż i rezon, i mina junacka:
- Ni śladu, żem kiedyś był zuchem.
Wyrzuca czaszkę.
HAMLET
- Ta czaszka miała także język i mogła śpiewać. Patrz, jak nią poniewiera ten hultaj; pomiata nią, jak gdyby była szczęką Kaina, pierwszego mordercy. Może to czaszka jakiego dyplomaty, co to chciał podejść Pana Boga, a teraz ją podszedł ten osioł. No nie?
HORACY
- Być może.
HAMLET
- Albo jakiego dworaka, który mógł mówić: dzień dobry, jaśnie wielmożny panie; jakże zdrowie waszej ekscelencji? Albo jakiego zausznika, który chwalił konia swego mecenasa, aby go od niego wyłudzić? Jak myślisz?
HORACY
- Mogłoby to być, mości książę.
HAMLET
- Taka to kolej rzeczy. A teraz, gdy stracił szczękę, musi służyć pani Gliście i cierpieć szturchańce zakrystiańskiej łopaty. Co za radykalna przemiana! Szkoda, że jej nie możemy oglądać. Czyliż utrzymanie tych kości na to tylko tyle kosztowało, aby z czasem grano w nie jak w kręgle? Ból czuję w moich na tę myśl.
PIERWSZY GRABARZ
śpiewa
- Łoże w ziemi i wór zgrzebny
- Na pokrycie kości;
- Oto cały sprzęt potrzebny
- Dla tutejszych gości.
Wyrzuca czaszkę.
HAMLET
- Masz i drugą. Nie jestże to czasem czerep adwokata? Gdzież się podziały jego kruczki i wykręty, jego ewentualności, jego kazualności i matactwa? Jak może znieść, aby ten grubianin bił w ciemię swoją plugawą motyką, i nie wystąpić przeciw niemu z akcją o czynną obelgę? Hm, hm! A może też to był swojego czasu jaki wielki posesjonat, który skupował dobra drogą licytacyj, subhastacyj, komplanacyj, transakcyj i cesyj ? Na toż mu się zdała czysta masa nieruchomości, aby sam, stawszy się nieruchomością, obrócił się w masę błota? Nie zdołaliż ci, co mu pisali ewicje, ewinkować mu większej przestrzeni, tylko taką, jaką wzdłuż i wszerz pokryje para fascykułów ? Kontrakty kupna jego majątków zaledwie by się w takim obrębie zmieściły; a samże ich dziedzic nie ma mieć więcej miejsca? Hę?
HORACY
- Ani o włos więcej, mości książę.
HAMLET
- Nie jestże pergamin ze skór baranich?
HORACY
- Nie inaczej; i z cielęcych także.
HAMLET
- Barany i cielęta z tych, co w nim bezpieczeństwa szukają! Muszę pomówić z tym człowiekiem. Czyj to grób, przyjacielu?
PIERWSZY GRABARZ
- Mój.
śpiewa
- Oto cały sprzęt potrzebny
- Dla tutejszych gości.
HAMLET
- Twój, nie przeczę, bo w nim siedzisz.
PIERWSZY GRABARZ
- Waspan w nim nie siedzisz, toteż on nie waspana; co do mnie, nie siedzę w nim, a jednak moim.
HAMLET
- Twoim więc jest, bo w nim stoisz.
PIERWSZY GRABARZ
- Nie stoję w nim; stoję pod kościołem.
HAMLET
- Cóż to za jegomość ma leżeć w tym grobie?
PIERWSZY GRABARZ
- Żaden jegomość.
HAMLET
- A więc kobieta.
PIERWSZY GRABARZ
- Kobieta też nie.
HAMLET
- Więc któż tu będzie pochowany?
PIERWSZY GRABARZ
- Ktoś, kto był kobietą, ale wieczne jej odpoczywanie, bo umarła.
HAMLET
- Cięty hultaj! Trzeba nam ważyć słowa, inaczej igraszka ich wystrychnie nas na dudków. Zaprawdę, mój Horacy, świat się stał tak dowcipny, od trzech lat to uważam, że chłop swoim wielkim palcem u nogi nagniotków nabawia dworaka następując mu na pięty. Od jak dawna jesteś grabarzem?
PIERWSZY GRABARZ
- Dniem, w którym zacząłem tę profesję, był właśnie ten dzień roku spomiędzy wszystkich innych, w którym nieboszczyk nasz król Hamlet pobił Fortynbrasa.
HAMLET
- Jakże to dawno?
PIERWSZY GRABARZ
- Nie wiesz, waspan? Każdy smyk u nas wie o tym. Było to tego dnia kiedy młody Hamlet przyszedł na świat; ten sam, co to zwariował i został wysłany do Anglii.
HAMLET
- Czy tak? A dlaczegóż on został wysłany do Anglii?
PIERWSZY GRABARZ
- Dlatego właśnie, że zwariował. Ma on tam rozum odzyskać; ale chociażby go nie odzyskał, nie będzie tam o to kłopotu.
HAMLET
- Dlaczego?
PIERWSZY GRABARZ
- Bo tam tego nie dostrzegą nawet; tam wszyscy wariaci, tak jak on.
HAMLET
- Skutkiem czego on zwariował?
PIERWSZY GRABARZ
- Skutkiem pewnej przyczyny.
HAMLET
- Jakiej przyczyny?
PIERWSZY GRABARZ
- Skutkiem utraty rozumu.
HAMLET
- Gdzieżby to być mogło?
PIERWSZY GRABARZ
- Gdzie? Tu w Danii, której ziemię kopię od lat trzydziestu.
HAMLET
- Jak długo może kto leżeć w ziemi, nim zgnije?
PIERWSZY GRABARZ
- Jeżeli nie zgnił przed śmiercią (co się w tych czasach zdarza, mamy bowiem ciała, które pod tym
względem nie czekają, aż się je w ziemię włoży), to może przeleżeć jakie osiem albo dziewięć lat.
- Grabarz przeleży lat dziesięć.
HAMLET
- Dlaczego ten jeden więcej niż drudzy?
PIERWSZY GRABARZ
- Bo mu jego rzemiosło tak wygarbowało skórę, że kawał czasu może wodę wstrzymać; a woda, panie, jest straszliwą naszych grzesznych ciał niszczycielką. Oto czaszka, która od dwudziestu trzech lat leży w ziemi.
HAMLET
- Czyjąż ona była?
PIERWSZY GRABARZ
- Sławnego wartogłowa. Czyją, na przykład, jak myślicie?
HAMLET
- Nie domyślam się wcale.
PIERWSZY GRABARZ
- Zaraza na niego! Przypominam sobie, jak mi wylał na głowę całą butlę reńskiego. Ta czaszka, proszę pana, była własnością Yoryka, królewskiego błazna.
HAMLET
podnosząc czaszkę
- Jego?
PIERWSZY GRABARZ
- Jego samego.
HAMLET
- Pozwól, niech się jej przyjrzę. Biedny Yoryku! Znałem go, mój Horacy; był to człowiek niewyczerpany w żartach, niezrównanej fantazji mało tysiąc razy piastował mię na ręku, a teraz - jakże mię jego widok odraża i aż w gardle ściska! Tu wisiały owe wargi, które nie wiem jak często całowałem. Gdzież są teraz twoje drwinki, twoje wyskoki, twoje śpiewki, twoje koncepty, przy których cały stół trząsł się od śmiechu? Nicże z nich nie pozostało na wyszydzenie swych własnych, tak teraz wyszczerzonych zębów? Idźże teraz do gotowalni modnej damy i powiedz jej, że chociażby się na cal grubo malowała, przecież się takiej fizjognomii doczeka. Pobudź ją przez to do śmiechu. Proszę cię, mój Horacy, powiedz mi jedną rzecz.
HORACY
- Co, mój książę?
HAMLET
- Czy myślisz, że Aleksander Wielki tak samo w ziemi wyglądał?
HORACY
- Zupełnie tak.
HAMLET
- I tak samo pachniał? Brr!
Odrzuca czaszkę.
HORACY
- Zupełnie tak, mości książę.
HAMLET
- Jak nikczemna dola może się stać naszym udziałem! Nie mogłażby wyobraźnia, idąc w trop za szlachetnym prochem Aleksandra, znaleźć go na ostatku zatykającego dziurę w beczce?
HORACY
- Tak brać rzeczy, byłoby to brać je za ściśle.
HAMLET
- Bynajmniej; można by go tam przeprowadzić, rozumując z umiarem i z wszelkim prawdopodobieństwem, na przykład w taki sposób: Aleksander umarł, Aleksander został pogrzebiony, Aleksander w proch się obrócił, proch jest ziemią, z ziemi robimy kit i dlaczegóż byśmy tym kitem, w który on się zamienił, nie mogli zalepić beczki piwa?
- Potężny Cezar przedzierzgnął się w glinę,
- Którą przed wiatrem chłop zatkał szczelinę.
- Zatrząsłszy światem pójść na polep chaty,
- Toż kres wielkości, toż los potentaty?!
- Lecz cicho - patrz: król tu nadchodzi.
Księża procesjonalnie wchodzą, za nimi niosą zwłoki Ofelii, tuż za zwłokami postępuje
Laertesi żałobnicy, następnie Król, Królowa i orszak.
- Królowa, cały dwór. Czyjże to pogrzeb?
- I ceremonia skrócona! To znaczy,
- Że ten, którego zwłoki tak prowadzą,
- Sam sobie musiał rozpaczliwą dłonią
- Odebrać życie. Ktoś to z wyższej klasy.
- Odstąpmy na bok i patrzmy.
Usuwa się z Horacym na stronę.
LAERTES
- Jakiż obrządek pozostaje?
HAMLET
- Jest to
- Laertes, zacny młodzian. Uważajmy.
LAERTES
- Jakiż obrządek jeszcze pozostaje?
KSIĄDZ
- Posunęliśmy ten akt tak daleko,
- Jak tylko mandat nam pozwala. Śmierć jej
- Była wątpliwa i gdyby był wyższy
- Nakaz nie przemógł rygoru przepisów,
- W nie poświęconej musiałaby ziemi
- Przeleżeć do dnia sądu. Miasto modłów
- Spadłyby na nią gruzy i kamienie;
- Tak zaś zachowa swój dziewiczy wieniec
- I towarzyszyć jej będzie do grobu
- Kwiat i dźwięk dzwonów.
LAERTES
- Więcej nic?
KSIĄDZ
- Nic więcej.
- Skazilibyśmy obrządek za zmarłych,
- Gdybyśmy nad nią requiem śpiewali,
- Tak jak to czynim tym, co bogobojnie
- Oddali ducha.
LAERTES
- Spuśćcie ją do grobu,
- Niechaj z tych pięknych, nieskalanych szczątków
- Fiołki wykwitną! A ty, twardy księże,
- Wiedz, że pomiędzy chórami aniołów
- Wznosić się będzie moja siostra wtedy,
- Gdy ty się w prochu wić będziesz.
HAMLET
- Ofelia!
KRÓLOWA
sypiąc kwiaty
- Najmilsza z dziewic,
- bądź zdrowa!
- Myślałam
- Widzieć cię żoną mojego Hamleta;
- Prędzej się w kwiaty spodziewałam stroić
- Twoje małżeńskie łoże niż mogiłę.
LAERTES
- Trzykroć trzydzieści razy ciężkie "biada"
- Niech na przeklętą głowę tego spada,
- Kto podłym czynem zmącił twoje zmysły!
- Nie sypcie jeszcze ziemi, niech się jeszcze
- Raz jej kochanym widokiem napieszczę!
wskakuje w grób
- Walcie proch teraz na dwojakie zwłoki,
- Aż usypiecie kurhan tak wysoki
- Jak Pelion albo prujący obłoki
- Podniebny Olimp.
HAMLET
ukazując się
- Co to jest za człowiek,
- Którego boleść brzmi z taką przesadą?
- Którego objaw żalu zatrzymuje
- Gwiazdy w ich biegu i obraca one
- W słuchaczy osłupiałych? To ja jestem
- Hamlet, syn Danii.
Wskakuje w grób.
LAERTES
- Poleć duszę czartu!
HAMLET
- Źle się wasć modlisz. Puść mi gardło, proszę;
- Bo choć nie jestem prędki i drażliwy,
- Ale mam w sobie coś niebezpiecznego,
- Czego ci radzę strzec się. Odejm rękę.
KRÓL
- Hola! Rozdzielcie ich.
KRÓLOWA
- Hamlecie, synu!
DWORZANIE
- Panowie!
HORACY
- Hamuj się, łaskawy książę.
Dworzanie rozdzielają ich i obydwaj wychodzą z grobu.
HAMLET
- Walczyć z nim będę o lepszą dopóty,
- Dopóki powiek na wieki nie zawrę.
KRÓLOWA
- O co, mój synu?
HAMLET
- Kochałem Ofelię -
- Tysiąc by braci z całą swą miłością
- Nie mogło memu wyrównać uczuciu. -
- Cóż byś ty dla niej uczynił?
KRÓL
do Laertesa
- To nowy
- Wyskok szaleństwa.
KRÓLOWA
Podobnież
- O, miej wzgląd na niego!
HAMLET
- Mów, do pioruna! Mów, co byś uczynił?
- Jesteśli gotów płakać, bić się, pościć?
- Dać się rozedrzeć? rzekę wypić do dna?
- Jeść krokodyle? I jam także gotów.
- Przyszedłeś tutaj jęczeć, w grób jej skakać
- Dla urągania mi? Daj się z nią razem
- Żywcem pogrzebać, i ja to uczynię;
- A jeśli prawisz o górach, niech na nas
- Runą miliony włók ziemi, aż kopiec,
- Co z niej powstanie, stercząc w głąb eteru
- Ossę w brodawkę zmieni. Jeśli umiesz
- Szermować gębą, i ja to potrafię.
KRÓLOWA
- Szał to, któremu chwilowo ulega;
- Gdy go ominie, wraz jak gołębica,
- Po wylężeniu swoich złotych piskląt,
- Potulnie zwiesi głowę i zamilknie.
HAMLET
- Powiedz mi, waćpan, co się to ma znaczyć,
- Że się obchodzisz ze mną tak niegodnie?
- Jam ci tak sprzyjał! Ale mniejsza o to;
- Choćby Herkules dał się i posiekać,
- Zawsze kot miauczeć będzie, a pies szczekać.
Wychodzi.
KRÓL
- Horacy, proszę cię, miej go na oku.
Horacy wychodzi. Król do Laertesa
- Uzbrój cierpliwość tym, co ułożone
- Pomiędzy nami; rzecz się sama składa.
- Gertrudo, każ tam komu nad nim czuwać.
- Grób ten mieć będzie wkrótce żywy pomnik,
- A my spokojność; lecz nim to się stanie,
- Cierpliwie nasze prowadźmy zadanie.
Wszyscy wychodzą.
Scena druga
Sala w zamku. Hamlet i Horacy.
HAMLET
- Dosyć już o tym; słuchaj teraz dalej.
- Pamiętasz całą okoliczność?
HORACY
- Pamiętam, mości książę.
HAMLET
- W duszy mojej
- Wrzał jakiś rodzaj walki, skutkiem której
- Ani na chwilę nie zmrużyłem oka.
- Zdawało mi się, żem był w położeniu
- Gorszym niż więzień przykuty do galer.
- Nagle, i niech się święci ona nagłość!
- Trzeba ci bowiem wiedzieć, że nie wszystko
- Bywa po diable, co czynimy nagle.
- Że, owszem, czasem niezastanowienie
- Lepiej nam służy niż najumiejętniej
- Skombinowane plany; co dowodzi,
- Że jakieś dobre bóstwo kształt nadaje
- Naszym działaniom z gruba obciosanym.
HORACY
- To pewna.
HAMLET
- Nagle przywdziałem kapotę
- I wyskoczywszy z kajuty, po macku
- Szukałem miejsca, gdzie spali; znalazłem
- Wreszcie mych śpiochów, wyjąłem im pakiet
- I powróciłem z nim do mego kąta.
- Strach tak dalece zrobił mię niepomnym
- Na delikatność, żem rozpieczętował
- Dokument w którym odkryłem, cóż na to
- Powiesz, Horacy! królewskie szelmostwo:
- Jawne wezwanie, mnóstwem różnych racji
- Naszpikowane, w imię dobra Danii;
- I Anglii dobra, z którym się istnienie
- Takiego jak ja upiora nie zgadza,
- Aby za odebraniem niniejszego,
- Bez ceremonii i bez zwłoki, nawet
- Na wyostrzenie miecza nie czekając,
- Głowa mi była zdjęta.
HORACY
- Czy podobna?
HAMLET
- Oto dokument; przejrz go w wolnej chwili.
- A teraz, chceszli wiedzieć, com ja zrobił?
HORACY
- Błagam cię, panie, powiedz.
HAMLET
- Tak wplątany
- W hultajskie sidła, nie zdołałem jeszcze
- Do mego mózgu z prologiem wystąpić,
- Gdy on już zaczął swoją rolę. Siadłem
- I napisałem inny list; jak tylko
- Mogłem najpiękniej. Dawniej, naśladując
- Przykład uczonych naszych i statystów,
- Za ujmę miałem sobie pięknie pisać
- I zadawałem sobie wielką pracę
- Nad zapomnieniem tego kunsztu; teraz
- Wyświadczył mi on kapitalnie ważną
- Przysługę. Chceszli usłyszeć, co w sobie
- Mój list zawierał?
HORACY
- Pragnę, mości książę.
HAMLET
- Oto zaklęcia jak najuroczystsze
- Ze strony króla: jeśli Anglia szczerze
- Chce mu dać dowód hołdowniczej wiary;
- Jeśli stosunki między nami mają
- Kwitnąć jak palma; jeśli pokój stale
- Ma nam zaplatać swą girlandę z kłosów
- I stać jak koma między okresami
- Naszej przyjaźni (takich szumnych "jeśli"
- Było tam więcej), aby w takim razie
- Angielski władca wraz po odczytaniu
- I rozpoznaniu treści tego pisma,
- Nie namyślając się i ćwierć sekundy,
- Oddawców jego, bez spowiedzi nawet,
- Ze świata sprzątnąć kazał.
HORACY
- Jakżeś, panie,
- Zapieczętował to pismo?
HAMLET
- Tu właśnie
- Najwidoczniejszy był wpływ Opatrzności;
- Miałem przy sobie sygnet mego ojca,
- Rżnięty zupełnie tak jak pieczęć Danii.
- Złożywszy tedy list na wzór tamtego
- I opatrzywszy stemplem i adresem,
- Niepostrzeżenie wsadziłem podrzutka
- W miejsce prawego pomiotu. Nazajutrz
- Mieliśmy bitwę morską; wiesz już resztę.
HORACY
- Tak więc Rozenkranc i Gildenstern poszli
- Na śmierć niechybną.
HAMLET
- Samić jej szukali;
- Sumienie moje spokojne w tej mierze:
- Własne to wścibstwo wtrąciło ich w przepaść.
- Biada podrzędnym istotom, gdy wchodzą
- Pomiędzy ostrza potężnych szermierzy.
HORACY
- Cóż to za człowiek z tego króla!
HAMLET
- Mamże
- Jeszcze się wahać? On mi zabił ojca,
- Zhańbił mi matkę i niecnie się wcisnął
- Między elekcję a moje nadzieje.
- Na życie moje tak podstępnie godził.
- Nie będzież to czyn najzupełniej zgodny
- Z słusznością dać mu odwet tym ramieniem?
- I nie byłożby to krzyczącą rzeczą
- Pozwolić, aby się taki rak dłużej
- Wpośród nas szerzył?
HORACY
- Wkrótce mu zapewne
- Doniosą z Anglii o skutku poselstwa.
HAMLET
- Zapewne, trzeba mi przeto się śpieszyć.
- Życie człowieka zdmuchnąć jest to tyle
- Co zliczyć jeden. Przykro mi jednakże,
- Żem się zapomniał względem Laertesa;
- W obrazie bowiem jego losu widzę
- Wierne odbicie mojej własnej doli.
- Cenię go bardzo; słysząc wszakże owe
- Przechwałki jego boleści, nie mogłem
- Być panem siebie.
HORACY
- Cicho, ktoś nadchodzi.
Wchodzi Ozryk
OZRYK
- Stokroć szczęśliwa chwila, która nam pozwoliła waszą książęcą mość ujrzeć znowu.
HAMLET
- Pokornie dziękuję waćpanu.
na stronie do Horacego
- Czy znasz tę muchę wodną?
HORACY
- Nie, mości książę.
HAMLET
- Tym lepiej dla zbawienia duszy twojej, bo znać go jest występkiem. Ma on pod dostatkiem ziemi, i żyznej. Niech bydlę będzie panem między bydlętami, wraz będzie miało swój żłób przy królewskim stole. To istny gawron, ale, jak powiadam, hojnie uposażony błotem.
OZRYK
- Łaskawy książę, jeżeli wasza książęca mość masz czas wolny, miałbym szczęście zakomunikować mu coś z polecenia jego królewskiej mości.
HAMLET
- Z całym natężeniem ducha gotów jestem to coś odebrać. Zrób pan właściwy użytek ze swojej czapki; czapka stworzona na głowę.
OZRYK
- Dziękuję waszej książęcej mości; bardzo dziś gorąco.
HAMLET
- Gdzież tam! raczej bardzo zimno; wiatr z północy.
OZRYK
- W istocie, mości książę, zimno jakoś.
HAMLET
- Podobno jednak masz waćpan słuszność; parno jest i gorąco jak na moje usposobienie.
OZRYK
- Nadzwyczajnie, mości książę; tak jest parno, że wypowiedzieć tego nie umiem. Łaskawy książę, król jegomość kazał mi waszej książęcej mości oznajmić, że wielki na waszą książęcą mość zakład stawił. Rzecz się tak ma...
HAMLET
- Nie zapominajże, waćpan, bardzo proszę.
Pokazuje mu, aby włożył kapelusz.
OZRYK
- Nie, mości książę; doprawdy, dla własnej mojej wygody. Od niejakiego czasu jest tu na dworze Laertes, nieporównany młodzian, pełen najwytworniejszych przymiotów, nadzwyczaj miły w towarzystwie i dystyngowany w obejściu. Na honor, jest to, że użyję poetycznego wyrażenia, istny inwentarz albo kalendarz ukształcenia, bo znajdziesz w nim, mości książę, kwintesencję tego wszystkiego, co prawdziwe ukształcony człowiek znaleźć pragnie.
HAMLET
- Mości panie, zalety jego nie cierpią upośledzenia w ustach waćpana; jakkolwiek wyliczenie ich inwentarzowe nabawiłoby arytmetykę pamięciową zawrotu głowy i jeszcze by mogło rzecz oddać tylko in crudo ze względu na wysoki stopień jego ogłady. Co do mnie, sprowadzając pochwały do najprostszych wyrzutów, mam go za młodego człowieka wielkich nadziei; za siewek cnót tak rzadkich i szacownych, że bez przesady mówiąc, podobne do niego jest zwierciadło, w którym się przegląda; kto zaś idzie w jego ślady, jest jego cieniem, niczym więcej.
OZRYK
- Opis waszej książęcej mości ze wszech miar trafny.
HAMLET
- Do czegóż to zmierza, mój panie? W jakimże celu chuchamy na tę doskonałość naszym ułomnym oddechem?
OZRYK
- Jak to, mości książę?
HORACY
- Czyż można nie rozumieć ojczystego języka? Ale myślę, że się porozumiecie.
HAMLET
- Co znaczy wyjechanie na harc z tym panem?
OZRYK
- Wasza książęca mość mówi o Laertesie?
HORACY
- Worek jego już próżny; wyszyplił całą gotówkę dowcipu.
HAMLET
- Nie inaczej, o Laertesie.
OZRYK
- Widzę, że książę pan nie jesteś nieumiejętny.
HAMLET
- Cieszę się, że pan to widzisz, lubo zaprawdę, niewiele mogę na tym zyskać. Cóż dalej?
OZRYK
- Widzę, że książę pan nie jesteś nieumiejętny w ocenianiu znakomitej wyższości Laertesa.
HAMLET
- Nie mogę tego przyznać, nie porównawszy się z nim poprzednio; znać bowiem drugich dokładnie jest to znać samego siebie.
OZRYK
- Mówię o jego wyższości w władaniu bronią, powszechna bowiem opinia uważa go za nieporównanego w tym kunszcie.
HAMLET
- W jakimże on rodzaju broni tak jest mocny?
OZRYK
- Na rapiery i florety.
HAMLET
- W dwóch aż rodzajach broni tak odrębnych! Cóż dalej?
OZRYK
- Król jegomość stawił w zakład sześć berberyjskich koni; on zaś, ile wiem, sześć francuskich szpad i puginałów, z należącymi do nich przyborami, jak to: pendentami, pasami i tak dalej. Spomiędzy tych rynsztunków trzy są w istocie bardzo ozdobne, pasujące do rękojeści, nader misternie wyrobione i świeżego pomysłu.
HAMLET
- Co pan nazywasz rynsztunkami?
HORACY
- Wiedziałem, książę, że będą ci potrzebne komentarze, zanim dowiesz się końca.
OZRYK
- Rynsztunki, mości książę, to pendenty.
HAMLET
- Wyrażenie to byłoby bardziej z rzeczą spokrewnione, gdybyśmy armaty mogli nosić u boku; tymczasem jednak przyjmijmy je za pendenty. Tak więc sześć berberyjskich koni z jednej strony, a z drugiej sześć francuskich rożnów z ich przyborami i trzy świeżego pomysłu rynsztunki. To prawdziwie francuski zakład przeciw duńskiemu. O cóż on stawiony?
OZRYK
- Król jegomość założył się, że w spotkaniu z waszą książęcą mością w dwunastu pchnięciach z obojej strony Laertes nie osiągnie przewagi trzech trafień. Szansa więc jego do szansy Laertesa ma się jak dwanaście do dziewięciu; i zaraz by się to rozstrzygnęło, gdybyś książę pan raczył przychylnie odpowiedzieć.
HAMLET
- A gdybym odpowiedział: nie?
OZRYK
- Chciałem powiedzieć, gdybyś książę pan raczył osobą swoją odpowiedzieć temu zadaniu.
HAMLET
- Będę się tu przechadzał w tej sali; jest to czas, w którym używam wytchnienia. Jeśli ten pan ma ochotę i królowi jegomości to dogadza, mogę im służyć zaraz. Niech przyniosą florety. Rozegram ten zakład na rzecz króla; jeżeli zaś mi się nie powiedzie, zyskam tylko na własny mój rachunek trochę konfuzji i kontuzji.
OZRYK
- Mamże donieść w tym sposobie?
HAMLET
- W tym duchu; z przyozdobieniami, jakie się panu stosowne wydadzą.
OZRYK
- Polecam waszej książęcej mości moje usługi.
Wychodzi.
HAMLET
- Uniżony, uniżony. Dobrze czyni, że się sam poleca, żaden ludzki język nie uczyniłby tego.
HORACY
- Ta czajka lata z skorupą od jaja na głowie.
HAMLET
- On komplementy stroił już do cycka, nim go ssać zaczął. Jest to jedna z baniek tego wietrznego świata, wydęta tchnieniem mody i przybrana w konwencyjną szatę; rodzaj szumowiny różnorodnych pierwiastków, łudzącej oczy zarówno najciemniejszej, jak najświatlejszej opinii; ale dmuchnij tylko, natychmiast pryśnie bąbel.
Wchodzi Dworzanin.
DWORZANIN
- Mości książę, jego królewska mość przesłał waszej książęcej wysokości pozdrowienie przez Ozryka, który wróciwszy oznajmił mu, że książę czekasz na niego, w tej sali. Przysyła on mnie teraz z zapytaniem, czy wasza książęca mość trwasz w chęci fechtowania się z Laertesem, czyli też żądasz zwłoki.
HAMLET
- Stały jestem w mych postanowieniach, a te są zgodne z życzeniami króla. Jeśli on gotów, moja gotowość nie zostanie w tyle, tak teraz, jak kiedykolwiek, pod warunkiem, że zawsze będę do tego równie sposobny jak teraz.
DWORZANIN
- Król i królowa, i wszyscy inni nadejdą tu niebawem.
HAMLET
- W stosowną porę.
DWORZANIN
- Królowa życzy sobie, abyś, książę, przemówił kilka uprzejmych słów do Laertesa, nim się z nim spotkasz.
HAMLET
- Dobrze mi radzi.
Dworzanin wychodzi.
HORACY
- Przegrasz ten zakład, książę.
HAMLET
- Nie sądzę; od czasu jego wyjazdu do Francji nie przestawałem się ćwiczyć; wygram przy korzystnych warunkach. Nie uwierzysz jednak, jak mi coś ciężko na sercu; ale to nic.
HORACY
- Drogi książę.
HAMLET
- To dzieciństwo; jakiś rodzaj przeczucia, które by mogło zastraszyć kobietę.
HORACY
- Jeżeli dusza twoja, panie, czuje wstręt jakowy, bądź jej posłuszny. Pójdę ich wstrzymać od przybycia tu; powiem, że się, książę, nie czujesz usposobiony.
HAMLET
- Daj pokój; drwię z wróżb. Lichy nawet wróbel nie padnie bez szczególnego dopuszczenia Opatrzności. Jeżeli się to stanie teraz, nie stanie się później, jeżeli się później nie stanie, stanie się teraz; jeżeli nie teraz, to musi się stać później; wszystko polega na tym, żeby być w pogotowiu, ponieważ nikt nie wie, co ma utracić, cóż szkodzi, że coś wcześniej utraci?
Król, Królowa, Laertes, dworzanie i słudzy z floretami i inne osoby wchodzą na scenę.
KRÓL
- Synu Hamlecie, weź tę dłoń z rąk moich.
Łączy rękę Laertesa z ręką Hamleta.
HAMLET
- Przebacz mi, waćpan, krzywdęm ci wyrządził;
- Lecz przebacz jako honorowy człowiek.
- Wszyscy tu wiedzą i pan sam wiesz pewnie,
- Jak ciężka trapi mię niemoc umysłu.
- Oświadczam przeto, iż to, com uczynił
- W grubiański sposób ubliżającego
- Twojemu sercu, czci twej lub stopniowi,
- Nie było niczym innym jak szaleństwem.
- Czyliż to Hamlet skrzywdził Laertesa?
- Nie; Hamlet bowiem nie był samym sobą.
- Skoro więc Hamlet nie sam był krzywdzącym,
- Więc Hamlet temu nic nie winien; Hamlet
- Zaprzecza temu. Któż więc temu winien?
- Jego szaleństwo. W takim razie Hamlet
- Sam raczej także został pokrzywdzony;
- Szaleństwo jego było jego wrogiem.
- Oby to moje wyparcie się jawne
- Wszelkiej złej względem waćpana intencji
- Mogło mię w jego szlachetnym uznaniu
- Tak uniewinnić, jak gdybym był na wiatr
- Wypuścił strzałę, która poza domem
- Trafiła brata mojego.
LAERTES
- Dość na tym
- Mojemu sercu, które by mię było
- W tym razie głównie skłaniało do zemsty;
- Wszakże stosując się do praw honoru,
- Muszę się z dala mieć od pojednania,
- Dopóki starsi mężowie, uznanej
- W rzeczach honoru powagi,
- Nie upoważnią mię do tego kroku
- I nie wyrzekną, że sławy mej żadna
- Nie kazi plama. Tymczasem atoli
- Przyjmuję, panie, ofiarę twych uczuć
- Jako prawdziwą i uwłaczać onej
- Nie myślę.
HAMLET
- Z serca dziękuję waćpanu
- Swobodnie mogę teraz ten braterski
- Zakład rozegrać. Podajcie mi floret.
LAERTES
- Podajcie i mnie także.
HAMLET
- Laertesie,
- Biegłość twa wobec mojego fuszerstwa
- Jak gwiazda błyszczeć będzie wpośród nocy.
LAERTES
- Żartujesz ze mnie, książę.
HAMLET
- Nie, na honor.
KRÓL
- Podaj im, Ozryk, florety. Hamlecie,
- Znasz już warunki zakładu?
HAMLET
- Znam, panie.
- Wasza królewska mość zawarowałeś
- For słabszej stronie.
KRÓL
- Nie skutkiem obawy:
- Widziałem dawniej was obu. Laertes
- Postąpił odtąd, dlatego for daję.
LAERTES
- Ten jest za ciężki dla mnie, dajcie inny.
HAMLET
- Ten mi do ręki. Sąli to florety
- Równej długości?
OZRYK
- Równej, mości książę.
KRÓL
- Postawcie kubki z winem tu na stole.
- Gdy Hamlet zada pierwszy cios lub drugi,
- Lub gdy zwycięsko odparuje trzeci,
- Niech wtedy działa zagrzmią z wszystkich wałów;
- Król spełni toast za zdrowie Hamleta
- I w puchar jego wrzuci perłę, droższą
- Niż te, co czterech z rzędu duńskich królów
- Diadem zdobiły. Przynieście puchary.
- Niech trąby kotłom, a kotły armatom,
- Armaty niebu, a niebiosa ziemi
- Oznajmią grzmiącym echem, że król pije
- Na cześć Hamleta. Zacznijcie teraz;
- A wy, sędziowie, baczcie pilnym okiem.
HAMLET
- Dalej więc!
LAERTES
- Jestem w pogotowiu, panie.
Składają się.
HAMLET
- To raz.
LAERTES
- Nie.
HAMLET
- Niechaj sędziowie rozstrzygną.
OZRYK
- Dotknięcie było jawne.
LAERTES
- Dobrze; dalej!
KRÓL
- Stójcie! Hej! wina! Ta perła do ciebie
- Należy, synu; piję za twe zdrowie.
- Oddajcie puchar księciu. Odgłos trąb i huk dział.
HAMLET
- Poczekajcie:
- Niech się załatwię pierwej z drugim pchnięciem.
- Dalej!
Składają się.
- To drugi raz; cóż waćpan na to?
LAERTES
- Dotknąłeś, mości książę; nie zaprzeczam.
KRÓL
- Nasz syn wygrywa.
KRÓLOWA
- On tłustej kompleksji
- I tchu krótkiego. Hamlecie, masz chustkę,
- Obetrzyj sobie czoło; matka pije
- Za powodzenie twoje.
HAMLET
- Dobra matko.
KRÓL
- Gertrudo, nie pij.
KRÓLOWA
- Chcę pić. Wybacz, panie.
KRÓL
na stronie
- Zatruty był ten kielich;
- już za późno.
HAMLET
- Nie mogę teraz pić, pani, za chwilę.
KRÓLOWA
- Czekaj, obetrę ci twarz.
LAERTES
do Króla
- Teraz, panie,
- Ja go ugodzę.
KRÓL
- Powątpiewam o tym.
LAERTES
na stronie
- Lecz jest to niemal wbrew memu sumieniu.
HAMLET
- No, Laertesie; żarty ze mnie stroisz.
- Proszę cię, natrzyj z całą gwałtownością,
- Bo mógłbym myśleć, że mię masz za fryca.
LAERTES
- Sam tego żądasz, książę; dobrze zatem.
Składają się.
OZRYK
- Chybione z obu stron.
LAERTES
- Pilnuj się teraz.
Laertes rani Hamleta; po czym w zapale przemieniają florety i Hamlet rani Laertesa.
KRÓL
- Hola, rozdzielcie ich, zbyt się zaparli.
HAMLET
- Nie jeszcze, jeszcze.
Królowa pada
OZRYK
- Patrzcie, co się dzieje
- Z królową.
HORACY
- Z obu krew ciecze. O! panie,
- Tyś ranny.
OZRYK
- Jestżeś ranny,
- Laertesie?
LAERTES
- Jak bekas w własne złowiłem się sidło;
- Słusznie ofiarą padam własnej zdrady.
HAMLET
- Cóż to królowej?
KRÓL
- Omdlała z przestrachu,
- Widząc cię rannym.
KRÓLOWA
- Nie, nie, ten to napój.
- Ten napój, drogi Hamlecie! ten napój...
- Jestem otruta.
Umiera.
HAMLET
- O podłości! Hola!
- Pozamykajcie drzwi! Szukajcie zdrajcy!
Laertes pada.
LAERTES
- Oto tu leży. Zgubionyś, Hamlecie.
- Nie uratująć żadne leki świata;
- I pół godziny życia nie ma w tobie.
- Narzędzie zdrajcy sam trzymasz w swym ręku
- Nie przytępione i zatrute. Wpadłem
- W ten sam dół, którym wykopał pod tobą.
- Już nie powstanę, królowa otruta;
- Nie mogę więcej mówić; król, król winien.
HAMLET
- Więc i to ostrze zatrute? Trucizno,
- Dokończ swojego dzieła.
Przebija Króla.
OZRYK i inni
- Zdrada!
- Zdrada!
KRÓL
- Ratujcie! to nic, nic, draśniętym tylko.
HAMLET
- Wszeteczny, zbójczy, przeklęty Duńczyku,
- Wysącz ten kielich. A co? jest w nim perła?
- Idź w ślad za moją matką.
Król umiera.
LAERTES
- Sprawiedliwą
- Śmierć poniósł; on to sam jad ten przyrządzał.
- Przebaczmy sobie wzajem, cny Hamlecie,
- Niech duszy twojej nie cięży śmierć moja
- I mego ojca - ani twoja mojej!
Umiera.
HAMLET
- Niechaj ci nieba jej nie pamiętają!
- Zaraz za tobą pójdę. O Horacy!
- Umieram. Żegnam cię, matko nieszczęsna!
- Wam, co stoicie tu bladzi i drżący,
- Tylko jako niemi widzowie tragedii,
- Mógłbym ja, gdybym miał czas, wiele rzeczy
- Powiedzieć, ale śmierć, ten srogi kapral,
- Stoi nade mną. Umieram, Horacy.
- Ty pozostajesz. Wytłumacz mą sprawę
- Tym, co jej z bliska nie znają.
HORACY
- Nic z tego,
- Więcej mam w sobie krwi rzymskiej niż duńskiej.
- Jeszcze tam trochę jest wina!
HAMLET
- Człowieku,
- Jeśli masz serce, oddaj mi ten kielich!
- Oddaj, na Boga! Jak upośledzone
- Imię by po mnie pozostało, gdyby
- Ta tajemnica nie miała wyjść na jaw!
- O, mój Horacy! Jeśli kiedykolwiek
- W poczciwym sercu, twoim miałem miejsce,
- Wyrzecz się jeszcze na chwilę zbawienia
- I ponieś trudy oddychania dłużej
- W zepsutej atmosferze tego świata
- Dla objaśnienia moich dziejów.
Marsz w odległości i wystrzały.
- Cóż to
- Za zgiełk wojenny?
OZRYK
- To młody Fortynbras,
- Wracając z polskiej wojny, daje salwy
- Angielskim posłom.
HAMLET
- Żegnam cię, Horacy;
- Potęga jadu mroczy zmysły moje.
- Już się angielskich posłów nie doczekam!
- Lecz przepowiadam ci, że wybór padnie
- Na Fortynbrasa. Za nim, konający,
- Głos daję; powiedz mu to i opowiedz,
- Co poprzedziło. Reszta jest milczeniem.
Umiera.
HORACY
- Pękło cne serce. Dobranoc, mój książę;
- Niechaj ci do snu nucą chóry niebian!
Marsz za sceną
- Po co ten odgłos aż tu?
Fortynbras i posłowie angielscy z orszakiem swoim wchodzą.
FORTYNBRAS
- Niech zobaczę
- Na własne oczy!
HORACY
- Cóż to chcecie widzieć?
- Chcecieli ujrzeć coś nadzwyczajnego
- Lub żałosnego nad wszelkie wyrazy,
- Przestańcie szukać dalej.
FORTYNBRAS
- Czy zniszczenie
- Tron tu obrało sobie? Dumna śmierci,
- Jakież dziś święto w twym ciemnym królestwie,
- Żeś tak morderczo za jednym zamachem,
- Tyle książęcych głów ścięła!
PIERWSZY POSEŁ
- Ten widok
- Zbyt jest okropny. Spóźniony nasz przyjazd.
- Głuche są uszy tego, który miał nam
- Dać posłuchanie, aby się dowiedzieć,
- Że zadość stało się jego żądaniu
- I że Rozenkranc wespół z Gildensternem
- Straceni; któż nam podziękuje za to?
HORACY
- Nie on zapewne, chociażby ku temu
- Miał odpowiednie warunki żywota;
- Nigdy on bowiem ich śmierci nie pragnął.
- Lecz skoro po tych fatalnych wypadkach
- Wy z polskiej wojny, a wy z granic Anglii
- Tak bezpośrednio przybywacie, każcież,
- Aby te zwłoki wysoko na marach
- Na widok były wystawione; mnie zaś
- Pozwólcie i wszem wobec, i każdemu
- Nieświadomemu prawdy opowiedzieć,
- Jak się to stało. Przyjdzie wam usłyszeć
- O czynach krwawych, wszetecznych, wyrodnych,
- O chłostach trafu, przypadkowych mordach,
- O śmierciach skutkiem zdrady lub przemocy,
- O mężobójczych planach, które spadły
- Na wynalazcy głowę. O tym wszystkim
- Ja wam dać mogę wieść dokładną.
FORTYNBRAS
- Pilno
- Nam to usłyszeć. Niechaj się w tym celu
- Niezwłocznie zbierze czoło waszych mężów.
- Co się mnie tyczy, z boleśnią przyjmuję,
- Co mi przyjazny los zdarza; mam bowiem
- Do tego kraju z dawien dawna prawa,
- Które obecnie muszę poprzeć.
HORACY
- O tym
- Będę miał także coś do powiedzenia,
- Zgodnie z życzeniem tego, co już nigdy
- Nie wyda głosu, ale pierwej muszę
- Wypełnić tamto, aby obłęd ludzki
- Więcej tymczasem klęsk i niefortunnych
- Przygód nie zrządził.
FORTYNBRAS
- Niech czterech dowódców
- Złoży Hamleta, jako bohatera,
- Na wywyższeniu, niewątpliwie bowiem
- Byłby był wzorem królów się okazał
- Dożywszy berła; a gdy orszak ciało
- Jego niosący postępować będzie,
- Niechaj muzyka i salwy rozgłośnie,
- Czym był, zaświadczą. Podnieście te zwłoki,
- Bo nie to miejsce, lecz pobojowisko
- Godne oglądać takie widowisko.
- Każcie dać ognia z dział.
Marsz pogrzebowy. Wychodzą unosząc zwłoki, po czym huk dział słyszeć się daje.