HAMLET - AKT IV
Scena pierwsza - Scena druga - Scena trzecia - Scena czwarta - Scena piąta - Scena szósta - Scena siódma
Scena pierwsza
Ten sam pokój, co w końcu aktu poprzedniego. Królowa, Rozenkranc i Gildenstern, po chwili wchodzi Król.
KRÓL
- Tych głuchych jęków, tych przeciągłych westchnień
- Musi być powód; winniśmy go dociec.
- Gdzie syn twój, pani?
KRÓLOWA
do Rozenkranca i Gildensterna
- Odstąpcie na chwilę.
Tamci odchodzą.
- Ach, panie, cóżem widziała tej nocy!
KRÓL
- Cóźeś widziała, Gertrudo? Mów: co się
- Dzieje z Hamletem?
KRÓLOWA
- Szaleje jak morze
- I wicher, kiedy w zawody spór wiodą,
- Kto z nich silniejszy. Usłyszawszy szelest
- Poza obiciem, w niepohamowanym
- Zapędzie dobył szpady i wołając:
- "Szczur! ", przebił szpadą owdzie ukrytego
- Nieszczęśliwego starca.
KRÓL
- Co za wściekłość!
- Tak samo by się było stało ze mną,
- Gdybym był tam się znalazł. Wolność jego
- Zagraża wszystkim, mnie i tobie samej.
- Niestety! jakież zadośćuczynienie
- Wymazać zdoła ten krwawy postępek?
- Moja to, moja wina, bo przezorność
- Nakazywała mi wcześnie wziąć w kluby,
- Poskromić tego młodego szaleńca;
- Ale kochałem go, tak go kochałem,
- Żem nie chciał wejrzeć w tę smutną konieczność;
- I jak ktoś brzydką dotknięty chorobą,
- Chcąc ją zataić, pozwoliłem złemu
- Pójść aż do rdzenia życia. Gdzież on poszedł?
KRÓLOWA
- Złożyć w ustroniu ciało zabitego,
- Przy czym szaleństwo jego, jako ruda
- Drogiego kruszcu zmieszanego z podłym,
- Szlachetną stronę ukazało: płakał
- Nad tym, co zrobił.
KRÓL
- Wyjdźmy stąd, Gertrudo,
- Prędzej niż słońce szczyty gór ozłoci,
- Musi on wsiąść na okręt: nam zaś trzeba
- Całej powagi i zręczności użyć
- Na ubarwienie i uniewinnienie
- Tego niecnego czynu. - Gildensternie!
Wchodzą Rozenkranc i Gildenstern.
- Idźcie i weźcie z sobą jeszcze kogo.
- Hamlet w szaleństwie zabił Poloniusza
- I gdzieś go powlókł z tego tu pokoju.
- Idźcie, wynajdźcie go, przemówcie grzecznie
- I każcie ciało zanieść do kaplicy.
- Spieszcie się, proszę was.
Wychodzą Rozenkranc i Gildenstern.
- Pójdźmy, Gertrudo,
- Zgromadzim naszych najlepszych przyjaciół
- I odkryjemy im tak to, co zaszło,
- Jak to, co czynić zamierzamy. Może
- Takim, sposobem potwarz, której poszept
- Z jednego krańca świata do drugiego
- Szparko jak działo do tarczy przenosi
- Zatruty pocisk, minie nas i tylko
- Nieczułe zrani powietrze. Pójdź, luba!
- Trapi i trwoży mnie ta ciężka próba.
Scena druga
Inny pokój tamże. Wchodzi Hamlet.
HAMLET
- Bezpiecznie schowany.
ROZENKRANC
za sceną
- Hamlecie!
- Książę Hamlecie!
HAMLET
- Ale cicho; cóż to za hałas? ktoś wołał Hamleta; a! to oni.
Wchodzą Rozenkranc i Gildenstern.
ROZENKRANC
- Przychodzim cię zapytać, mości książę,
- Gdzieś podział trupa?
HAMLET
- Złączyłem go z prochem,
- Z którym najbliższe miał powinowactwo.
ROZENKRANC
- Racz nam powiedzieć, panie, gdzie on leży,
- Byśmy go mogli przenieść do kaplicy.
HAMLET
- Nie sądźcie tego.
ROZENKRANC
- Czego, mości książę?
HAMLET
- Ażebym umiał być panem waszej tajemnicy, a swojej własnej nie umiał. Poza tym kiedy pytanie czyni gąbka, jakąż odpowiedź ma dać syn królewski?
ROZENKRANC
- Maszli mnie, książę, za gąbkę?
HAMLET
- Nie inaczej; za gąbkę, która wciąga w siebie królewskie fawory, nagrody i łaski. Ale takie istoty wyświadczają ostatecznie samemuż królowi przysługę. Trzyma on je w gębie jak małpa i cmoka, aby je połknął potem. Skoro zapotrzebuje tego, co waść zbierzesz, dość mu cię będzie ścisnąć, a wnet nasiąkła gąbka znowu będzie sucha.
ROZENKRANC
- Nie rozumiem tego, mości książę.
HAMLET
- Tym lepiej. Gdy o łajdactwie mowa, na dobie tępa głowa.
ROZENKRANC
- Mości książę, trzeba, żebyś nam powiedział koniecznie, gdzie jest ciało, i poszedł z nami do króla.
HAMLET
- Ciało jest w posiadaniu króla, ale król nie jest w posiadaniu ciała; król jest czymś.
GILDENSTERN
- Jak to czymś?
HAMLET
- Niczym. Prowadźcie mnie do niego. Lis do nory, wszyscy za nim.
Wychodzą.
Scena trzecia
Inny pokój tamże. Król w towarzystwie kilku panów.
KRÓL
- Kazałem szukać go i znaleźć ciało.
- Jak niebezpieczne jest pozostawienie
- Tego młodzieńca na wolności, sami
- Widzimy teraz, niestety, zbyt jasno.
- Nie nam tu jednak wypada surowe
- Stosować środki. On ma zachowanie
- U ludu, który nie bierze na rozum,
- Ale na oko; gdzie zaś to ma miejsce,
- Tam zwykle bywa ważona na szali
- Nie wina, ale kara winowajcy.
- Trzeba dlatego, ażeby to nagłe
- Jego wysłanie wydało się krokiem
- Od dawna ułożonym! Złe gwałtowne
- Gwałtownym tylko leczy się lekarstwem
- Lub żadnym.
Wchodzi Rozenkranc.
- I cóż?
ROZENKRANC
- Gdzie złożone ciało,
- Wydobyć z niego nie mogliśmy, panie.
KRÓL
- Gdzież on jest?
ROZENKRANC
- Czeka na rozkazy waszej
- Królewskiej mości w przyległym pokoju,
- Pod strażą.
KRÓL
- Niechaj wejdzie.
ROZENKRANC
- Gildensternie,
- Wprowadź tu księcia.
Wchodzą Hamlet i Gildenstern.
KRÓL
- Hamlecie, gdzie Poloniusz?
HAMLET
- Na kolacji.
KRÓL
- Na kolacji? gdzie?
HAMLET
- Nie tam, gdzie on je, ale tam, gdzie jego jedzą. Zebrał się właśnie koło niego kongres politycznych robaków. W gastronomii nie ma, panie, większego potentata jak robak. Tuczymy wszelkie istoty dla karmienia siebie, siebie zaś tuczymy dla robaków. Tłusty król i chudy pachołek są to tylko różne potrawy, dwa dania na jeden stół, i basta.
KRÓL
- Niestety!
HAMLET
- Rybak może wsadzić na wędę robaka, który jego królewską mość pożywał, i spożyć rybę, która tego robaka zjadła.
KRÓL
- Co przez to rozumiesz?
HAMLET
- Nic; to tylko pokazuje, jakim sposobem król może odbyć podróż przez wnętrzności charłaka.
KRÓL
- Gdzie Poloniusz?
HAMLET
- W niebie. Każ go tam szukać; a jeżeli go posłowie twoi tam nie znajdą, poszukaj go sam w innym miejscu. To pewna jednak, że jeżeli go nie znajdziecie w tym miejscu, poczujecie go w następnym na schodach prowadzących do galerii.
KRÓL
do kilku osób z orszaku
- Idźcie go tam poszukać.
HAMLET
- Będzie czekał, aż przyjdziecie.
Wychodzi kilka osób z orszaku.
KRÓL
- Hamlecie, własne twoje bezpieczeństwo,
- Którego pragniem, tak jak opłakujem
- To, coś uczynił, wymaga, ażebyś
- Czyn ten niezwłocznym opłacił wyjazdem.
- Gotuj się przeto; okręt już pod żaglem,
- Wiatr sprzyja; orszak twój czeka i wszystko
- Wskazujeć drogę do Anglii.
HAMLET
- Do Anglii?
KRÓL
- Tak jest, Hamlecie.
HAMLET
- Dobrze.
KRÓL
- Będzie dobrze,
- Hamlecie; gdybyś widział moje chęci!
HAMLET
- Widzę cherubina, który je widzi. Do Anglii zatem! Idźmy, panowie. Bądź zdrowa, kochana matko.
KRÓL
- Jam przywiązany twój ojciec, Hamlecie.
HAMLET
- Matko!
- Ojciec i matka tyle znaczą co mąż i żona, a mąż i żona są jednym ciałem; a więc, matko! Dalej, do Anglii!
Wychodzi.
KRÓL
- Idźcie w trop za nim. Zwabcie go czym prędzej
- Na okręt; niechaj odpłynie dziś jeszcze,
- Przygotowane już i przewidziane
- Wszystko, co będzie wam potrzebne. Spieszcie,
- Spieszcie, nie tracąc czasu.
Wychodzą Rozenkranc i Gildenstern.
- A ty, Anglio,
- Jeśli ci przyjaźń moja pożądana
- (O czym nie wątpię, boś świeżo uczuła
- Moją potęgę, i gojąc dotychczas
- Blizny zadane duńskim mieczem, trwożne
- Niesiesz nam hołdy), Anglio, nie waż lekce
- Wszechwładnej woli mojej, która w listach,
- Zaklinających cię o tę przysługę,
- Wyraźnie żąda od ciebie niezwłocznej
- Śmierci Hamleta. Wypełnij to, Anglio,
- Bo on mi trawi krew jak zaród suchot,
- Z którego ty mnie masz uleczyć. Póki
- To się nie stanie, poty w żadnej doli
- Nic mnie nie znęci i nie zadowoli.
Wychodzi.
Scena czwarta
Równina w Danii. Wchodzi Fortynbras z wojskiem.
FORTYNBRAS
- Mości rotmistrzu, idź, pozdrów ode mnie
- Duńskiego króla; powiedz mu, że wskutek
- Przyrzeczeń, jakie od niego otrzymał,
- Fortynbras prosi go o glejt do przejścia
- Przez duńskie kraje. Wiesz, gdzie się zejść mamy.
- Jeżeli jego królewska mość będzie
- Miała co do nas, to mu przjdziem oddać
- Należną czołobitność. Tak mu powiedz.
ROTMISTRZ
- Oznajmię mu to, panie
FORTYNBRAS
- Naprzód! z wolna!
Wychodzi z wojskiem. Wchodzą Hamlet, Rozenkranc i Gildenstern.
HAMLET
- Czyje to wojska, rotmistrzu?
ROTMISTRZ
- Norweskie.
HAMLET
- Gdzie one idą?
ROTMISTRZ
- Ku granicom Polski.
HAMLET
- Kto ma nad nimi dowództwo?
ROTMISTRZ
- Synowiec
- Starego króla, Fortynbras.
HAMLET
- Czy pochód
- Ich ma na celu podbój całej Polski
- Lub pewnej części tylko?
ROTMISTRZ
- Prawdę mówiąc
- I bez dodatków, idziemy zagarnąć
- Marny kęs ziemi, z którego krom sławy
- Żaden nam inny nie przyjdzie pożytek.
- Za parę mendli dukatów nie chciałbym
- Wziąć go w dzierżawę, i pewnie by więcej
- Nie przyniósł ani nam, ani Polakom,
- Gdyby był w czynsz puszczony.
HAMLET
- W takim razie
- Polacy pewnie bronić go nie będą.
ROTMISTRZ
- Już tam są ze swym wojskiem.
HAMLET
- Wartoż tracić
- Parę tysięcy dusz i dziesięć razy
- Tyle dukatów za taki psi ogon?
- Jest to, zaprawdę, ślepy wrzód pokoju
- I pomyślności, który wewnątrz pęka
- I ani znaku nie daje na zewnątrz,
- Dlaczego człowiek umiera. Dziękujęć,
- Mości rotmistrzu.
ROTMISTRZ
- Bóg z wami, panowie.
Wychodzi.
ROZENKRANC
- Pójdziemyż dalej, mości książę?
HAMLET
- Zaraz
- Służyć wam będę. Idźcie trochę naprzód.
Wychodzą Rozenkranc i Gildenstern.
- Jakże mnie wszystko oskarża i wszystko
- Leniwej zemście mej bodźca dodaje!
- Czymże jest człowiek, jeżeli najwyższym
- Jego zadaniem i dobrem na ziemi
- Jest tylko spanie i jadło? Bydlęciem,
- Szczerym bydlęciem. Ten, co nas obdarzył
- Tak dzielną władzą myślenia, że może
- I wstecz, i naprzód poglądać, nie na to
- Dał nam tę zdolność, ten udział boskości
- Rozumem zwany, aby w nas jałowo
- Leżał i butwiał. Jestli to więc skutkiem
- Zwierzęcej, bydła godnej niepamięci,
- Czy trwożliwego i drobiazgowego
- Przewidywania, które ściśle biorąc,
- Zawsze ma w sobie trzy części tchórzostwa,
- A tylko jedną mądrości. Doprawdy,
- Nie mogę tego pojąć, że aż dotąd
- Mówię do siebie: trzeba to uczynić,
- I kończę na tym, kiedy mi do czynu
- Nie brak powodów, woli, sił i środków.
- Przykłady, wielkie jak świat, stoją przecie
- Przede mną; choćby to wojsko tak liczne
- I tak zasobne, pod wodzą takiego
- Młodego księcia, który, zapalony
- Szlachetną żądzą sławy, lekceważy
- Ukrytą szalę wypadków i chętnie,
- Co jest doczesne i przemijające,
- Na sztych wystawia hazardom zagładzie,
- Za co? za marną łupinę orzecha.
- Prawdziwie wielkim być to nie wojować
- O byle głupstwo bez wielkiej przyczyny,
- Lecz wielkomyślnie o źdźbło nawet walczyć,
- Gdzie honor każe. I cóż ja wart jestem,
- Ja, który ojca zgon, zhańbienie matki
- Śpiąco przepuszczam? gdy oto ze wstydem
- Widzę przed sobą bliską śmierć dwudziestu
- Tysięcy ludzi, którzy dla chimery,
- Dla widma sławy, w grób idą jak w łóżko,
- Aby wywalczyć nikczemną piędź ziemi
- Na której nie ma dość miejsca do walki
- Ani dość darni, by skryła mogiły
- Tych, co polegną. Bądź odtąd zażartą,
- O wolo moja, albo wzgardy wartą!
Wychodzi.
Scena piąta
Elzynor. Pokój w zamku. Wchodzą Królowa i Horacy.
KRÓLOWA
- Nie chcę jej widzieć.
HORACY
- Natarczywie prosi
- O możność wnijścia; stan jej budzi litość.
KRÓLOWA
- Cóż jej jest?
HORACY
- Ciągle wspomina o ojcu,
- Słyszała, mówi, że świat krzywo idzie;
- Wzdycha i chwyta się za serce; lada
- Fraszka ją drażni; słowa jej bez związku
- Nie określają niczego, jednakże
- Zastanawiają; podnosi je słuchacz
- I zszywa podług kroju własnych myśli;
- Każdy zaś wyraz jej, obok wyrazu
- Jej twarzy, ruchów i postawy, takie
- Czyni wrażenie, że można by myśleć,
- Iż jest w nim jakaś myśl, tylko zawiła
- I bardzo smutna.
KRÓLOWA
- Muszę z nią pomówić;
- Mogłaby bowiem złym ludziom dać powód
- Do niebezpiecznych przypuszczeń. Niech wnijdzie.
Horacy wychodzi.
- Chora ma dusza każdą rzecz powszednią
- Złowrogich następstw sądzi przepowiednią,
- Jak głupio w trwodze występek przesadza,
- Że drżąc przed zdradą sam się prawie zdradza.
Horacy wprowadza Ofelię.
OFELIA
- Gdzie jest ozdoba majestatu Danii?
KRÓLOWA
- Czego chcesz, luba Ofelio?
OFELIA
śpiewa
- Po czym ja cię poznam teraz,
- O kochanku mój?
- Płaszcz pielgrzymi, kij, sandały,
- Twójże to jest strój?
KRÓLOWA
- Niestety, kochane dziewczę, co znaczy ten śpiew?
OFELIA
- Czy tak? nie, pani; posłuchaj tylko:
śpiewa
- On zmarł, znikł z naszego grona;
- Zmarł, opuścił nas;
- U nóg Jego darń zielona,
- W głowach zimny głaz.
- Och! Och!
KRÓLOWA
- Ależ, Ofelio.
OFELIA
- Proszę cię, pani, słuchaj,
śpiewa
- Całun jego, jak śnieg biały.
Król wchodzi.
KRÓLOWA
- Ach, patrz, mój mężu.
OFELIA
śpiewa
- Na całunie kwiat;
- Choć go łzy nie opłakały,
- Na mogiłę padł.
KRÓL
- Jak się masz, śliczna panienko?
OFELIA
- Dobrze;
- Bóg wam zapłać. Mówią, że sowa była córką piekarza. Ach, panie! Wiemy, czym jesteśmy, ale nie wiemy, co się z nami stanie. Niech wam Bóg pomaga przy wieczerzy!
KRÓL
- Marzy jej się o ojcu.
OFELIA
- Nie mówmy już o tym, proszę; ale jak się was pytać będą, co to znaczy, to powiedzcie:
- Dzień dobry, dziś święty Walenty.
- Dopiero co świtać poczyna;
- Młodzieniec snem leży ujęty,
- A hoża doń puka dziewczyna.
- Poskoczył kochanek, wdział szaty,
- Drzwi rozwarł przed swoją jedyną
- I weszła dziewczyna do chaty,
- Lecz z chaty nie wyszła dziewczyną.
KRÓL
- Nadobna Ofelio!
OFELIA
- Dajmy pokój przysięgom; zaraz skończę:
- Bezbożność to wielka; Bóg widzi,
- Jak wielka w mężczyznach bezbożność!
- Cny młodzian się tego nie wstydzi,
- Gdy tylko nastręczy się możność.
- Wszak nimeś cel życzeń otrzymał,
- Przysiągłeś się ze mną ożenić!
- To ona mu tak mówi, a on jej odpowiada:
- I byłbym był słowa dotrzymał,
- Lecz trzeba ci było się cenić.
KRÓL
- Jak dawno ona w tym stanie?
OFELIA
- Jeszcze się wszystko naprawi, mam nadzieję. Tylko cierpliwości! Ale nie mogę nie zapłakać, pomyślawszy, że go mają złożyć w zimną ziemię. Mój brat dowie się o tym, a zatem dziękuję państwu za dobrą radę. Niech powóz zajeżdża! Dobranoc, panie; dobranoc, śliczne panie, dobranoc, dobranoc.
Wychodzi.
KRÓL
- Idź waćpan za nią, niech jej pilnie strzegą.
Horacy wychodzi.
- Jest to trucizna głębokiej boleści,
- Której śmierć ojca źródłem. O Gertrudo!
- Gertrudo! ziszcza się na nas ta prawda,
- Że kiedy kogo nawiedzają smutki,
- To nigdy luzem, a zawżdy gromadnie.
- Naprzód zabójstwo jej ojca, następnie
- Wyjazd twojego syna, nieszczęsnego
- Sprawcy własnego swojego wygnania;
- Głuche szemranie ludu, uprzedzone
- I złem brzemienne żywiącego myśli
- Z powodu śmierci cnego Poloniusza,
- Którego skore pochowanie było
- Niedorzecznością z naszej strony; teraz
- To biedne dziewczę, wyzute z szlachetnej
- Władzy rozumu, bez której jesteśmy
- Lalkami tylko albo zwierzętami;
- Nareszcie, i to jedno tyle waży
- Co tamto wszystko, brat jej potajemnie
- Powraca z Francji, karmi się zdumieniem,
- Kryje się w chmurach i nadstawia ucho
- Donosicielom, którzy jadowite
- O śmierci ojca wdmuchują mu wieści -
- Wieści z uszczerbkiem naszym, przeciw którym
- Zastanowienie, ubogie w dowody,
- Nic nie podoła. O Gertrudo, zbieg ten
- Wypadków, na kształt kilkuramiennego
- Narzędzia śmierci, z wielu stron od razu
- Zabójczą ranę mi zadaje. Zgiełk zewnątrz.
KRÓLOWA
- Przebóg!
- Cóż to za hałas?
Wchodzi jeden z Dworzan.
KRÓL
- Hola! Szwajcarowie!
- Gdzie oni? Niechaj drzwi pilnie obsadzą.
- Skąd ten zgiełk?
DWORZANIN
- Chroń się, miłościwy królu,
- Ocean, z łoża swojego wybiegły,
- Nie chłonie z większą gwałtownością nizin,
- Jako Laertes na czele powstańców
- Straż twą powala. Lud go głosi panem;
- I jakby świat był dopiero w zawiązku,
- Przeszłość zatarta, zapomniany zwyczaj,
- Te słów hamulce i wszelkiej swawoli,
- Słychać wołanie: "Wybierajmy króla!
- Laertes królem!" Czapki, dłonie, usta
- Ze wszech stron wtórzą temu okrzykowi:
- "Laertes królem! Wiwat król Laertes! "
KRÓLOWA
- Jak ujadają za fałszywym wiatrem!
- O, pod trop gonisz; podła duńska psiarnio!
KRÓL
- Drzwi wyłamano.
Laertes wchodzi uzbrojony, za nim Duńczycy.
LAERTES
- Gdzie ten król? - Stańcie owdzie, przyjaciele.
DUŃCZYCY
- Pozwól nam także wejść.
LAERTES
- Nie wchodźcie, proszę.
DUŃCZYCY
- Będziem posłuszni.
Cofają się za drzwi.
LAERTES
- Dziękuję wam; stójcie
- Przy drzwiach na straży. - Nienawistny królu,
- Oddaj mi ojca!
KRÓLOWA
- Z wolna, Laertesie,
- Zbierz trochę zimnej krwi.
LAERTES
- Kropla krwi zimnej
- Byłaby we mnie świadectwem bękarctwa,
- Urągowiskiem przeciw memu ojcu,
- Zakałem, który by piętno bezwstydu
- Wyrył na czystym czole matki mojej.
KRÓL
- Jakiż cię powód skłania, Laertesie,
- Tak buntowniczo przeciw nam powstawać?
- Odstąp, Gertrudo, nie lękaj się o nas;
- Taka jest bowiem boskość majestatu,
- Że zdrada, choćby nie wiedzieć co chciała,
- Tępi o niego swój pocisk. -
- Powiedz mi, Laertesie, co to znaczy? -
- Gertrudo, daj mu pokój. - Mów, młodzieńcze.
LAERTES
- Ty sam mów raczej: gdzie mój ojciec?
KRÓL
- Umarł.
KRÓLOWA
- Ale nie z jego winy.
KRÓL
- Daj mu pokój.
- Niech się wypyta do sytości.
LAERTES
- Jakim
- Sposobem umarł? Nie dam się omamić.
- Do czarta z uległością! Niechaj w piekło
- Pójdą przysięgi! Sumienie, powinność
- Niech w najczarniejszej przepadną otchłani!
- Urągam potępieniu. Na to przyszło,
- Że oba światy niczym są w mych oczach:
- Wszystko mi obojętne, bylem tylko
- Sowicie pomścił ojca.
KRÓL
- Któż ci broni?
LAERTES
- Nikt w świecie, jego własna moja wola;
- Możność zaś moją któremu tak urządzę,
- Że z małą garścią środków wiele wskóra.
KRÓL
- Chceszli się czegoś pewnego dowiedzieć
- O śmierci ojca twego, Laertesie?
- Jestże w twej zemście zapisana zguba
- Zarówno jego przyjaciół i wrogów?
- Tych, co zyskali, i tych, co stracili?
LAERTES
- Niczyja, tylko jego nieprzyjaciół.
KRÓL
- Chceszże ich poznać?
LAERTES
- Przyjaciołom jego
- Szeroko moje otworzę ramiona
- I, jak pelikan dzielący się życiem,
- Obdzielę ich krwią moją.
KRÓL
- Teraz mówisz,
- Jak nieodrodny syn i prawy szlachcic.
- Żem ja nie winien śmierci twego ojca,
- Owszem, najmocniej nią jestem dotknięty,
- To się okaże wnet rozwadze twojej
- Tak jasne jak dzień oczom.
DUŃCZYCY
za sceną
- Puśćcie ją!
LAERTES
- Co to jest? Skąd ten hałas?
Ofelia wchodzi, fantastycznie ubrana w kłosy i kwiaty.
- O wściekłości!
- Spal mi mózg! Soli łez, straw mi zmysł wzroku!
- Na Boga! Za to twoje obłąkanie
- Ciężką zapłatę ściągnę z jego sprawców,
- Tak, że aż szala od jej wagi całkiem
- Na dół opadnie. O majowa różo!
- Kochane dziewczę, luba siostro, wdzięczna
- Moja Ofelio! Boże! czy podobna,
- Aby dziewczęcy umysł był tak wątły
- Jak życie starca? Miłość uszlachetnia
- Naturę ludzką, gdy zaś ta szlachetna,
- Wtedy zamyka najlepszą swą cząstkę
- W grobie tych, których kochała.
OFELIA
śpiewa
- Pochłonęła go zimna mogiła,
- Pieszczoty moje, nie ma was już!
- I na grób jego ściekło łez siła.
- Bądź zdrów, mój gołąbku!
LAERTES
- Gdybyś przy zdrowych zmysłach chciała kogo
- Zagrzać do zemsty, wymowniej byś tego
- Dopiąć nie mogła.
OFELIA
- Trzeba wam mówić pacierz po nim, skoro mówicie, że już po nim. Nieprawdaż, jak się to ładnie składa? Fałszywy to sługa, który uwiódł córkę swego pana.
LAERTES
- Ten nonsens więcej wart niż sensowność.
OFELIA
do Laertesa
- Oto rozmaryn na pamiątkę; proszę cię, luby, pamiętaj; a to bratki, żebyś o mnie myślał.
LAERTES
- Przezorny obłędzie! Niezapomnienie łączysz do pamięci.
OFELIA
do Króla
- Oto koper dla was i orliki.
do Królowej
- Oto ruta; część jej wam daję, a część sobie zachowam; w niedzielę możemy ją nazywać zielem łaski, ale ty swoją rutkę musisz nosić trochę inaczej niż ja. Oto stokrotki. Rada bym wam dać i fiołków, ale mi wszystkie ze śmiercią ojca powiędły. Mówią, że szczęśliwie skończył.
śpiewa
- Bo luby mój Jasio to skarb mój jedyny.
LAERTES
- Tęsknotę, smutek, boleść, piekło samo
- Zamienia ona w wdzięk i lubość.
OFELIA
śpiewa
- Czyliż on już nie powróci?
- Czyliż on już nie powróci?
- Nie, nie on śpi w grobie:
- Zaśnij i ty sobie,
- Już on nigdy nie powróci.
- Śnieżną była jego broda,
- Włos na głowie cały mleczny;
- Już po nim, już po nim
- Na próżno łzy ronim.
- Boże, daj mu pokój wieczny!
- i wszystkim dobrym chrześcijanom!
- Będę się za was modliła. Bóg z wami!
Wychodzi.
LAERTES
- Boże! Ty patrzysz na to?
KRÓL
- Laertesie,
- Muszę podzielić z tobą to cierpienie,
- Chyba mi prawa do tego zaprzeczysz,
- Ustąp tymczasem. Wybierz, kogo zechcesz,
- Spośród przyjaciół swych nąjzaufańszych,
- Niech ten rozsądzi nas, jeśli mię uzna
- Winnym w tej sprawie bądź wprost, bądź pośrednio,
- Natychmiast oddam ci na satysfakcję
- Tron, państwo, życie, wszystko, co posiadam;
- W przeciwnym razie ty twoją zranioną
- Duszę cierpliwie porucz naszej pieczy,
- A wtedy razem pomyślimy nad tym,
- Jakby ją spełna zaspokoić.
LAERTES
- Zgoda, Ta jego nagła śmierć, ten cichy pogrzeb,
- Bez żadnych oznak, szpady ani herbów,
- Bez ceremonii, bez pompy pogrzebu.
- Wszystko to woła na mnie wniebogłosy
- O ścisłe śledztwo.
KRÓL
- Sprostasz temu snadnie;
- Gdzie zaś jest wina, tam niech kara spadnie.
- Chodź ze mną.
Wychodzą.
Scena szósta
Inny pokój w zamku. Horacy i jego Sługa.
HORACY
- Co to za ludzie, co chcą mówić ze mną?
SŁUGA
- Są to majtkowie, panie; mają, mówią,
- Listy do pana.
HORACY
- Wpuść ich.
Sługa wychodzi.
- Nie wiem, kto by
- Spomiędzy całej rzeszy tego świata,
- Mógł pisać do mnie, jeżeli nie Hamlet.
Majtkowie wchodzą.
PIERWSZY MAJTEK
- Bóg wam pomagaj, panie.
HORACY
- I wam nawzajem.
PIERWSZY MAJTEK
- Pomoże, jeżeli mu się podoba. Oto list do was, jeżeli tylko miano wasze Horacy, jak nas o tym zapewniono. Oddał nam go jakiś poseł wyprawiony do Anglii.
HORACY
czyta
- "Horacy,
- jak tylko ten list przeczytasz, dopomóż oddawcom jego dostać się do króla, mają oni pismo i do niego. Zaledwieśmy przebyli dwa dni na morzu, gdy silnie uzbrojony statek korsarski wyprawił na nas łowy. Ponieważ miał nad nami w żaglach przewagę, zmuszeni byliśmy stawić mu czoło i przyjąć bitwę, wśród której wrzenia wskoczyłem na ów statek. W tejże chwili piraci oddalili się od naszego okrętu i tym sposobem sam jeden zostałem ich jeńcem. Obeszli się ze mną, jak poczciwym łotrom przystoi; ale wiedzieli, co czynią; muszę się im za to dobrze wywdzięczyć. Postaraj się, aby król odebrał to, co doń piszę, i śpiesz do mnie tak chyżo, jak gdybyś uciekał przed śmiercią. Mam ci coś do powiedzenia na ucho, co cię w oniemienie wprawi, a przecież słowa będą tu tylko cieniem rzeczy samej. Ci dobrzy ludziska doprowadzą cię do miejsca, gdzie się znajduję. Rozenkranc i Gildenstern peregrynują do Anglii; o nich także mam ci wiele do powiedzenia. Bądź zdrów.
- Twój, jak go znasz, Hamlet "
- Chodźcie, ułatwię drogę tamtym listom,
- O ile tylko będę mógł najprędzej,
- Byście tym prędzej mnie zaprowadzili
- Do tego, co je wam oddał.
Wychodzą.
Scena siódma
Inny pokój tamże. Król i Laertes.
KRÓL
- Teraz mię musisz w sądzie swym rozgrzeszyć
- I w sercu swoim umieścić przyjaźnie,
- Skoroś jawnego nabrał przekonania,
- Że ten, co zabił twego ojca, godził
- Na własne moje życie.
LAERTES
- Rzecz widoczna;
- Nie mogę sobie tylko wytłumaczyć,
- Dlaczego przeciw tym jego knowaniom,
- Tak karygodnym i wyrodnym razem,
- Nie przedsięwziąłeś, panie, żadnych środków
- Jak ci to własne twoje bezpieczeństwo,
- Monarsza godność, mądrość, wszystko zgoła
- Powinno było radzić?
KRÓL
- O, z dwóch przyczyn,
- Które ci może wydadzą się błahe,
- Dla mnie są jednak bardzo ważne. Najprzód,
- Królowa, matka jego, żyje prawie
- Jego widokiem, a ja, niech to będzie
- Słabość lub cnota, tak dalece jestem
- Ciałem i duszą do niej przywiązany,
- Że jako gwiazda w jednej tylko sferze
- Krążąca, przez nią się tylko poruszam.
- Drugą przyczyną, dla której go jawnie
- Skarcić nie mogłem, była miłość ludu,
- Która usterki jego topi w sobie.
- I, jako owo źródło drzewo w kamień,
- Zmienia naganę w chwalbę. Strzały moje
- Za tępe przeciw takiemu wiatrowi,
- Byłyby w łuk mój powróciły nazad,
- Zamiast dosięgnąć, gdzie bym je był posłał.
LAERTES
- Tak więc straciłem najlepszego ojca;
- Siostrę znajduję pchniętą w głąb rozpaczy.
- Siostrę, ach! której szanowne przymioty
- (Jeżeli można chwalić, co minione)
- Wyzywająco jaśniały na szczycie
- Widowni wieku. Ależ przyjdzie chwila
- Mej zemsty.
KRÓL
- Możesz być o to spokojny,
- Nie sądź, ażebym był z tak miękkiej gliny,
- Iżbym pozwolił się niebezpieczeństwu
- Targać za brodę i miał to za fraszkę.
- Wkrótce ci powiem coś więcej. Kochałem
- Twojego ojca, kocham też i siebie:
- To ci powinno dać do zrozumienia!
Wchodzi Pokojowiec.
- Co tam masz?
POKOJOWIEC
- Listy od księcia Hamleta:
- Ten do was, panie, a ten do królowej.
KRÓL
- Od kogo? Od Hamleta? Któż je przyniósł?
POKOJOWIEC
- Jacyś majtkowie, panie; tak przynajmniej
- Mówił mi Klaudio, który je odebrał
- I mnie doręczył. Ja ich nie widziałem.
KRÓL
- Zostaw nas; słuchaj listu, Laertesie.
Wychodzi Pokojowiec, Król czyta.
- "Pospieszam waszą królewską wielkość uwiadomić, żem nago na jej ziemię wysadzony został. Jutro prosić będę o pozwolenie ujrzenia jego królewskiego oblicza i wtedy, wybłagawszy sobie najprzód waszej wielkości przebaczenie, będę miał honor zdać jej sprawę z wypadku, który spowodował mój nagły i osobliwszy powrót. Hamlet"
- Co się to znaczy? Wróciliż i tamci?
- Czyli też to jest tylko jakiś podstęp?
LAERTES
- Nie poznajeszli, panie, kto to pisał?
KRÓL
- Ręka Hamleta. Nago - i w przypisku
- Stoi: "Sam jeden". Rozumiesz to waćpan?
LAERTES
- Bynajmniej. Ale niech wraca! Raźnieje
- Chore me serce na myśl, że niebawem
- Będę mu w ucho mógł wtłoczyć te słowa:
- "Tyś to jest tego sprawcą".
KRÓL
- Skoro tak jest -
- A czyżby mogło być inaczej? - chceszże
- Posłuchać mojej rady, Laertesie?
LAERTES
- I owszem, panie; pod warunkiem jednak,
- Aby tej rady celem nie był pokój.
KRÓL
- Twój własny tylko. Jeśli on, wstręt czując
- Do tej podróży i niełatwo skłonny
- Znów ją przedsiębrać, istotnie powrócił,
- Mam ja nań inny środek w pogotowiu,
- Który nie może chybić; śmierć zaś jego
- Nie ściągnie ani cienia podejrzenia,
- I sama nawet matka jego nazwie
- To dzieło skutkiem trafu.
LAERTES
- Radź więc, panie.
- Chętnieć posłusznym będę, i tym chętniej,
- Jeżeli będę mógł być wykonawcą
- Tego pomysłu.
KRÓL
- O toć właśnie idzie.
- Od czasu twego wyjazdu, szeroko
- Wobec Hamleta mówiono o pewnym
- Talencie, w którym masz być celujący.
- Wszystkie zdolności twoje razem wzięte
- Nie obudzały w nim tyle zazdrości
- Ile ta jedna, najmniej w moich oczach
- Ceny mająca.
LAERTES
- Jakaż to jest zdolność?
KRÓL
- Błaha jak wstążka, którą sobie młodzież
- Zdobi kapelusz, jednakże potrzebna;
- Lekki, swobodny strój przystoi bowiem
- Rześkiej młodzieży, tak jak ciepłe futro,
- I długa suknia późnemu wiekowi,
- Bo mu przyczynia zdrowia i powagi.
- Był tu przed paru miesiącami pewien
- Normandzki rycerz; widziałem Francuzów
- Służyłem nawet kiedyś między nimi;
- Mistrze to w konnej jeździe; ale ten był
- Diabłem wcielonym; przyrasta! do siodła
- I tak cudownie zażywał rumaka,
- Że koń i jeździec zdawali się w jednej
- Formie ulani. Co bądź o tym kunszcie
- Pomyśleć mogłem, wszystko niższym było
- Od tego, czego ów zuch dokazywał.
LAERTES
- Normandczyk, mówisz, panie?
KRÓL
- Tak. Normandczyk.
LAERTES
- Lamond! jak żyw tu stoję!
KRÓL
- Ten sam.
LAERTES
- Lamond.
- Od razu go poznałem. On jest chlubą,
- Istnym klejnotem swojego narodu.
KRÓL
- Ten tedy Lamond szeroko i długo
- Rozwodził się nad tobą, Laertesie.
- I tak wynosił twą biegłość i zręczność
- W robieniu bronią, zwłaszcza też rapierem,
- Że, wnosząc, z jego opisu, ciekawy
- Byłby to widok, gdyby ci kto sprostał.
- Spomiędzy jego współziomków najpierwsi,
- Mówił, fechmistrze stracili przytomność,
- Oko i zwinność w spotkaniu się z tobą.
- Opowiadanie to wzbudziło taką
- Zawiść w Hamlecie, że niczego odtąd
- Nie pragnął, jeno twojego powrotu
- I spróbowania się z tobą na ostrze.
- Otóż więc...
LAERTES
- Cóż więc, panie?
KRÓL
- Laertesie,
- Kochałżeś ojca? albo jestżeś tylko
- Pokrowcem żalu, postacią bez serca?
LAERTES
- Dlaczego się mnie, panie, o to pytasz?
KRÓL
- Nie przeto, abym w wątpliwość podawał
- Twoją ku niemu miłość lecz dlatego,
- Iż wiem, że miłość jest dziecięciem czasu;
- A doświadczenie uczy mnie codziennie,
- Że czas miarkuje jej siłę i zapał.
- Płomień miłości zawżdy mieści w sobie
- Coś na kształt knota, co moc jego tłumi,
- I w jednostajnym nic nie trwa wigorze;
- Bo wigor, z zbytku krwi dostając pleury,
- Własnym nadmiarem zabity zostaje.
- Kto chce, powinien wraz to, co chce, spełnić;
- Bo to "chce" zmienne tyle napotyka
- Tam i szkopułów, ile jest na świecie
- Ramion, języków i przygód, a później
- Owo "powinien" staje się niewczesnym
- Westchnieniem, które, niosąc ulgę, szkodzi.
- Lecz wróćmy w sam rdzeń wrzodu: Hamlet wraca,
- Cóż chcesz przedsięwziąć, aby się okazać
- Nie w słowach, ale w czynie dobrym synem?
LAERTES
- Podciąć mu gardło na środku kościoła.
KRÓL
- Zemsta, zaiste, nie może znać granic
- I żadne miejsce uświęcać mordercy;
- Chceszli się jednak zemścić, Laertesie,
- Zamknij się na czas jakiś w swym pokoju.
- Hamlet przybywszy dowie się, żeś wrócił.
- Głosić będziemy przed nim twoją zręczność
- I sławę, którą ci zrobił ów Francuz,
- W dubelt powleczem werniksem. Wyjdź wtedy
- I przyjm spotkanie się z nim, do którego
- Znajdziesz sposobność. Jego lekkomyślność,
- Niepodejrzliwość i szlachetność sprawią,
- Że nie obejrzy kling, z łatwością zatem,
- Chociażby trochę używszy podstępu,
- Będziesz mógł wybrać rapier nie stępiony
- I umiejętnym pchnięciem odwetować
- Śmierć ojca.
LAERTES
- Zrobię tak i dla pewności
- Nabalsamuję ostrze mego miecza.
- Nabyłem od pewnego szarlatana
- Taką maść, że gdy nóż w niej umaczany
- Najmniej zadraśnie żyjącą istotę,
- Nie ma pomiędzy najzbawienniejszymi
- Ziołami środka, który by potrafił
- Uchronić ją od śmierci. Tym to jadem
- Miecz mój omaszczę; niech go drasnę tylko,
- Już będzie po nim.
KRÓL
- Rozważmy to głębiej
- I baczmy, jakie nam okoliczności
- I czas w tej mierze mogą dać poparcie;
- Bo gdyby to nas miało zawieść, gdyby
- Plan nasz chybiony miał wypłynąć na wierzch,
- Lepiej by go zaniechać. Trzeba zatem,
- Aby ten projekt miał w odwodzie drugi,
- Który w potrzebie przyszedłby mu w pomoc.
- Czekaj - pomyślmy trochę. Uroczysty
- Postawię zakład na kartę twej sztuki;
- A potem - potem... Ha! wiem już, co robić.
- Gdy was bój znuży, tak że się aż obu
- Czuć da pragnienie (ostro żgaj dlatego),
- I gdy on zechce czego do ochłody,
- Wtedy podadzą mu puchar, z którego
- Jeden łyk, w razie gdyby jakim trafem
- Uszedł twojego zatrutego ciosu,
- Da nam skuteczny sukurs! Skąd ta wrzawa?
Wchodzi Królowa.
- Co to jest, droga małżonko?
KRÓLOWA
- Nieszczęścia
- Nawałem biegną jedne za drugimi
- Laertes, siostra twoja utonęła.
LAERTES
- Przebóg!
- Gdzie?
KRÓLOWA
- Owdzie nad potokiem stoi
- Pochyła wierzba, której siwe liście
- W lustrze się czyste przeglądają wody.
- Tam ona wiła fantastyczne wieńce
- Z pokrzyw, stokrotek, jaskrów i podłużnych
- Karmazynowych kwiatów, którym nasi
- Sprośni pasterze szpetną dają nazwę,
- A zaś dziewice w skromności je zowią
- Palcami zmarłych. Otóż chcąc zawiesić
- Jeden z tych wianków na zwisłej gałęzi,
- Nie dość ostrożnie wspięła się na drzewo.
- Złośliwa gałąź złamała się pod nią.
- I z kwiecistymi trofeami swymi
- Wpadło w toń biedne dziewczę. Przez czas jakiś
- Wzdęta sukienka niosła ją po wierzchu
- Jak nimfę wodną i wtedy, nieboga,
- Jakby nie znając swego położenia
- Lub jakby czuła się w swoim żywiole,
- Śpiewała starych piosenek urywki,
- Ale niedługo to trwało, bo wkrótce
- Nasiąkłe szaty pociągnęły z sobą
- Biedną ofiarę ze sfer melodyjnych
- W zimny muł śmierci.
LAERTES
- A więc utonęła?
KRÓLOWA
- Niestety!
LAERTES
- Biedna Ofelio, za wiele
- Masz już wilgoci, wstrzymam więc łzy moje,
- A jednak jest to rzecz ludzka, natura
- Żąda praw swoich na przekór wstydowi;
- Gdy te strumienie ściekną, zniewieściałość
- Wyjdzie wraz z nimi z serca.
- Żegnam cię, panie, mam w ustach wyrazy,
- Które płomieniem rade by wybuchnąć;
- Ale je gasi to dzieciństwo.
Wychodzi.
KRÓL
- Idźmy
- Za nim, Gertrudo. Ten wypadek może
- Na nowo zażec jego wściekłość, którą
- Z takim mozołem ledwie uśmierzyłem.
- Idźmy więc za nim.
Wychodzą.