PROFESOR SPANNER
1.
( Dowiadujemy się z róznych źródeł, że Zofia Nałkowska brała udział w pracach Międzynarodowej Komisji do Badania Zbrodni Hitlerowskiej w Polsce. Na podstawie własnych obserwacji napisała Medaliony )
W pogodny majowy dzień, do skromnego domku z cegly - Instytutu Anatomicznego, przybywa Komisja ( Międzynarodowa Komisjia do Badania Zbrodni Hitlerowskiej w Polsce ) wraz z dwoma uczonymi lekarzami, znajomymi doktora, który pracował w Instytucie. W budynku, w betonowych basenach leża ułożone w stosy ciała ludzkie ( bez głów ) - jedno na drugim, z rękoma na piersiach. Ilość trupów szacuje się na 350 sztuk. Dalej, znajdują sie kadzie pełne głów, pozbawionych włosów ( każdy materiał jest potrzebny ). Następnie kadzie z ludźmi przeciętymi na pół, pokrajanymi na części i obdartymi ze skóry. W innym pomieszczeniu widać puste baseny, czekające na nowy " towar ". W czerwonym domku, nieopodal instytutu składowane są czaszki i piszczele. W skrzyniach znajdują się oczyszczone warstwy tłuszczu i spreparowane cienko płaty skóry ludzkiej. Na stole leży parę kawałkow białawego mydła i foremki do jego wyrobu.
2.
Przed komisją zeznaje młody człowiek, więzień. Mówi, że pracował w Instytucie jako preparator trupów. Pracowało jeszcze paru studentów. Polecenia wydawał im profesor Spanner, który pisał swoją książkę o anatomii, i robił dużo doświadczeń. Studenci preparując ciała, wyrzucali żyły i mięso, oczyszczali i odkładali skórę i tłuszcz ( który pożniej przerabiano na mydło ). Profesor Spanner wraz ze starszym preparatorem von Bergiem, zbierali skórę ludzką, wyprawiali ją i niewiadomo co robili z nią później. Z zeznań więźnia wynika, że prof. Spanner wyjechał z Instytutu w styczniu 1945 i słuch o nim zaginął. Napisał raz list, w którym kazał studentom dalej oczyszczać tłuszcz, zabronił natomiast ruszania receptu na mydło ( które wyrabiano podczas nieobecnośći studentów ) . Więźień opowiada, że produkcja mydła odbywała sie w Palarni. Tam przywożono trupy z domu wariackiego, ale tych było za mało, dlatego dostarczano trupy z obozów koncentracyjnych : Stutthoffu, Królewca, Elbląga i całego pomorza ( Instytut znajdował sie niedaleko Gdańska ). Później ciała dostarczano z gdańskiego więzienia, gdzie odbyła sie uroczytość poświęcenia na ten cel, gilotyny do obcinania głów. Podczas zeznania, chłopak przypomina sobie, że był na uroczystości poświęcenia owej gilotyny, czego dokonał niemiecki ksiądz. Komisja pyta go, dlaczego produkcję mydła trzymano przed studentami w sekrecie i czy informowano ich, że jest to przestępstwo. Chłopak stwierdza, że nie zastanawiał sie nad tym, wyznaje że profesor kazał mu pomagać robotnikom przy wyrobie mydła. Myśli, że Spanner sam wymyślil ten sposób produkcji, nie dostał jednak na to pozwolenia, dlatego ukrywał cały proceder. Podsumowując swe zeznania, chłopak mówi :
" W Niemczech, można powiedzieć, ludzie umieją coś zrobić - z niczego..."
3.
Po południu, na przesłuchanie stawiło sie dwóch starych profesorów, kolegów Spannera. Obaj, przesłuchiwani z osobna, oświadczyli, że nie wiedzieli o istnieniu fabryki mydła, tym bardziej o jego produkcji. Zeznali również, iż znają dorobek naukowy profesora Spannera, który byłby zdolny do wyprodukowania mydła z tłuszczu człowieka. Jeden z profesorów powiedział, że produkcja mogła się odbywać ze wzgledu na aktualny brak tłuszczów i stan ekonomiczny w Trzeciej Rzeszy.
DNO
Siwa, zmęczona kobieta, matka, która straciła dwoje dzieci rozmawia z autorką. Opowiada historię swojego cierpienia, swojej niedoli. Jej syn przebywa w niewoli, prawdopodobnie umarł, o mężu nic nie wie ( przebywał w obozie w Pruszkowie ). Ona sama była w obozie koncetracyjnym - Ravensbruck, gdzie poddawano ją eksperymentom, robiono zastrzyki. Po trzech tygodniach zabrano ją do fabryki amunicji gdzie spotkała córkę ( wracjąc zgubiła się w drodze ). Wcześniej, przed obozem, przebywała w wiezieniu na Pawiaku, gdzie strasznie ją torturowano ( " zastrzyki, ściąganie krwi dla żołnierzy - i dopiero wieszali " ) Autorka zauważa, że kobieta nie mówi o wszystkim, woli przemilczeć niektóre rzeczy, być może są tak straszne, iż wymazała je z pamięci. Poszkodowana pokazuje wybite palce, ręce z guzami. Wspomina przełuchanie na Pawiaku, podczas którego nie zdradziła syna ( uczył potajemnie polskich konspirantów, posługiwania się bronią ). Nagle zaczyna opowiadac o pracy w fabryce amunicji, gdzie produkowano pociski do dział : wstawla o 3 w nocy, piła ciemną kawę i zjadała naprędce chleb by zdążyć na 2 godzinny apel, który odbywał sie na dworze bez względu na deszcz czy śnieg. Następnie była praca, przerwana obiadem ( zupa z liści ). Cały dzień pracowały głodne, zmęczone i zastraszane przez "esmanki". Kto nie wyrobił swojej normy dziennej, albo źle posłał lóżko, był katowany: stanie na mrozie czy deszczu, albo siedzenie w bunkrze, gdzie składowano trupy. Kobieta wyznaje, że z głodu, jedzono mięso z trupów. Zbacza z tematu i opowiada jak transportowano ludzi z Pawiaka do Ravensbruck. Każdy dostał bochenek chleba i zostawał "ładowany" do wagonu bydlęcego ( w każdym po 100 osób ). Ludzie byli traktowani w sposób okrutny, ciasno stłoczeni w wagonie, z braku wody, snu, powietrza - umieralli. Gdy wagon odstawiono na boczny tor, tysiące osób zaczęło wyć jak zwierzęta póki nie zjawili się zdźiwieni oficerowie niemieccy, którzy kazali chwilowo wypuścic ludzi na tory i dać im wody. W dalszej, długiej drodze do obozu, wielu oszalało i udusiło się. Kobieta żałuje, że nie pamięta juz nazwisk ludzi, których spotkała, bo jak podsumowuje : "Bo tam były wartościowe, zasłużone kobiety "
KOBIETA CMENTARNA
Autorka opisuje drogę na cmentarz, która prowadzi przez miasto, pod tamtym murem (mowa o murze odzielającym miasto od getta). Wszystkie mieszkania, niegdyś pełne uwięzionych i stłoczonych Żydów, dziś są bezludne. Codziennie ktoś ginie: "ludzie giną na wszelkie sposoby, wedle wszelkich kluczów, pod każdym pretekstem". W podziemiach kaplic pełno czarnych trumień oczekujących na pogrzeb. Wśród tej ciszy i pustki oblegającej miasto, wydaje się, że wszyscy już nie żyją - rzeczą wstydliwą jest żyć. Na cmentarzu, narratorka spotyka starsza kobietę, jak ją nazywa - kobietę cmentarną, która w rekach trzyma miotłę i polewaczkę. Kobieta opowiada o cmentarzu, wydaje się że zna dużo historii o każdej śmierci. Mówi o jednej młodej kobiecie, którą wykopali z grobu, bo mąż chciał zrobić ponowną sekcję zwłok. Po urodzeniu dziecka wyskoczyła przez okno i teraz jej mąż oskarża lekarzy w szpitalu, że jej nie dopilnowali. Po jakimś czasie znów rozkopano ten grób, by obok kobiety pochować jej męża, który się powiesił. Wspomina bombardowanie cmentarza, gdy posągi i medaliony potłuczone leżały wśród alei a groby z otwartymi wnętrzami ukazały w pękniętych trumnach swych umarłych. Kobieta zauważa, że zmarłym nic nie zrobią bomby: nie umrą przecież drugi raz.
Nałkowska zauważa na twarzy kobiety oznaki choroby. Ta stwierdza, że to przez ciągłe życie w strachu, ciągle widzi kogos wyskakującego z okna, kogoś zabitego. Mówi, że nikt nie może spać, jeść ani tego wytrzymać. Uważa, że Niemcy powinni zabić wszystkich Żydów, którzy nienawidzą Polaków: "..Że niechby tylko Niemcy wojnę przegrały, to Żydzi wezmą i nas wszystkich wymordują." Kobieta wierzy propagandzie niemieckiej: "Wiedziała lepiej, do czegoś jej była potrzebna ta wiara." Widziała jak Żydzi sami się zabijają, skacząc z okien i podpalając się w mieszkaniach. Oni wiedzieli, że nie ma dla nich już żadnego ratunku.
"Rzeczywistość jest do zniesienia, gdyż jest niecała wiadoma. Dociera do nas w ułamkach zdarzeń, w strzępach relacji. Wiemy o spokojnych pochodach ludzi idących bez sprzeciwu na śmierć. O skokach w płomienie, o skokach w przepaść. Ale jesteśmy po tej stronie muru. Kobieta cmentarna widziała to samo i słyszała. I dla niej jednak rzecz tak przeplotła się z komentarzem, że zatraciła swą rzeczywistość."
PRZY TORZE KOLEJOWYM
Niektórzy więźniowie transportowani do obozów w bydlęcych wagonach, myślą o wolności. Nielicznym udaje się uciec. Aby tego dokonać należy wyłamać deski z podłogi wagonu. Z pozoru wydaje się to prostą czynnością, w praktyce jednak jest to bardzo trudne. W ciasnocie stłoczonych ludzi, wśród których trudno było sie poruszyć, należało znaleźć odpowiednią deskę i oderwać ją. Wymagało to współpracy wielu, zagłodzonych ludzi. Ci słabsi, by pomoc silniejszym w ucieczce, przywierali do siebie, by zrobić innym miejsce do pracy. Gdy już udało się "wyrwanie" drogi ku wolności,podczas skoku, śmiałkowie często wpadali pod koła pociagu, zabijała ich wystająca belka, kant zasuwy, wpadali na przydrożny kamień i łamali ręce i nogi.
Ci, którym się poszczęściło i przeżyli skok z pociągu, zostają skazani tylko na siebie.
Historię kobiety, która przeżyła taką ucieczkę, opowiada pewnien mężczyzna:
Uciekała razem z dwoma innymi osobami. Towarzysze zostali zastrzeleni przez strażników, ją "tylko" zraniono. Ranna w kolano, leżała w rowie koło torów. Wokół niej gromadził się tłum ciekawskich gapiów. Uciekinierka prosiła młodego chłopaka o kupienie weronalu (środek nasenny), oferowała pieniądze - odmówił.
Wszyscy jej współczuli, jednak nikt nie okazał jej pomocy (za pomoc zbiegowi, groziła kara śmierci). Ktoś odważniejszy kupił dla niej wódki i papierosy o które prosiła. Pewna stara kobieta przyniosła jej kubek mleka i chleb. Autorka opisuje:
"Leżała pośród ludzi, ale nie liczyła na pomoc. Leżała jak zwierzę ranne na polowaniu, którego zapomniano dobić " .
Gdy podeszło do niej dwóch policjantów, ranna poprosiła by ją zastrzelili. Nie zgodzili się .. Nikt nie zdecydował by ją przewieziono do szpitala, nikt nie wezwał do niej doktora. Czekano aż sama umrze, a ona cierpiała i ciągle żyła. Zlitował się nad nią młody chlopak, który najwięcej z nią przebywał i którego prosiła by ją zabił - by zmniejszył jej cierpienie. Przyszedł wraz z policjantami, wziął rewolwer do ręki i pociągnał za spust. Później mówiono o nim: "Właśnie o nim można było myśleć, że mu jej żal .."
DWOJRA ZIELONA
Autorka spotyka w sklepie kobietę z czarną opaską na oku, która kupuje okulary i szklane oko.
Gdy Nałkowska dowiaduje się, że owa kobieta była w obozie koncentracyjnym proponuje jej rozmowę. Spotykają się w mieszkaniu kobiety, a zarazem jej miejscem pracy, gdzie sprząta (żydowskie ambulatorium). Kobieta rozpoczyna słowami: " Jestem sama" . Dowiadujemy się, że jest żydówką. Nazywa się Dwojra Zielona, ma 35 lat, chodź wygląda dużo starzej (nie ma zębów i oka) Jej męża zabito w 1943 roku w lagrze. Przed wojną mieszkała w Warszawie. Pracowała w fabryce węłnianych rękawiczek, mąż był szewcem. Gdy wybuchła wojna, bomby rozwaliły ich dom i przenieśli się do Janowa Podlaskiego skąd zostali wysiedleni do Międzyrzecza, gdzie "gromadzono" wszystkich żydów z woj. lubelskiego. Co dwa tygodnie wywożono ludzi do Treblinki, a reszte zamykano go getta. Ona przeżyła bo ukrywała się przez cztery tygodnie na strychu jakieś domu. Jadła tylko manną kasze i cebule. Oko straciła, gdy w Sylwestra, Niemcy zrobili sobie zabawe - zabili 65 osoób. Miała szczęście i dostała "tylko" strzał w oko. Mówi, że mimo wszystkich nieszczęść - strata rodziny, domu, oka - chciała żyć. Myślała, że na świecie nie bedzie ani jednego Żyda - tylko ona ocaleje. Nie chciała umierać w samotności, dlatego poszła wraz z innymi do obozu w Majdanku. Dostawała tam chleb w zamian za zwierzęce traktowanie, była bita przez "esmanki". Gdy trafiła się okazja, wyjechała pracować do fabryki amunicji. Mimo złego stanu zdrowia - na oku powstał wrzód, pracowała po dwanaście godzin dziennie. Zęby wyrywała i sprzedawała gdy brakowało jej na chleb. Po trzynastu miesiącach pracy, fabrykę przeniesiono do Częstochowy. Wkotce po tym, przyszli " z odsieczą" sowieci. Z piętnastu tysięcy Żydów w Częstochowie zostało pięć tysięcy, resztę zabrano do Niemiec. Gdy Rosjanie zbliżali się do obozu, majstrzy - Niemcy, pouciekali. Na pytanie czy kobieta cieszyła się z uwolnienia, gorzko odpowiada: "Tak, cieszyliśmy się bardzo. Bośmy już nie byli za drutami, bośmy byli wolni.
Witaliśmy ich, aleśmy ani nie krzyczeli, ani nic. Nie mieliśmy siły ... "
WIZA
Kolejną rozmówczynią Nałkowskiej jest tęga kobieta, ubrana ciągle ten sam obozowy strój w szare i granatowe pasy. Rozmowę zaczyna od słów: "Nie mam niechęci do Żydów. Tak samo jak nie mam niechęci do mrówki ani myszki " Opowiada, że w obozowej kuchni, wraz z koleżanką, obierały katofle, w których znalazły gniazdko myszy. Koleżanka chciała je dać kotowi, lecz ona nie pozwoliła, chodź kusiło ją by zobaczyć jak kot będzie jadł te myszy. Jak tłumaczyła, byla to taka: "gestapowska ciekawość". Ocaliła myszy, schowawszy je w słomie, myśląc że może matka je znajdzie i jakoś się uratują. Mówi, że przeszła na katolicyzm w początkach wojny. W mękach Jezusa widziała podobieństwo do wlasnego ciepienia, co dodawało jej siły do życia. W obozie przebywała jako Polka, nie Zydówka. Opowiada o wizie. Była to łąka pod lasem, gdzie podczas sprzątania baraków przebywały kobiety. I obojętne było, czy padał deszcz, śnieg, czy był mróż. Wszystkie musiały tam stać nawet kilka dni. Gdy było zimno, stawały blisko siebie w jedenej gromadzie, każda przytulona do siebie by poczuć troche ciepła od drugiego ciała:
"Stały wszystkie ciasno, jedna obok drugiej, chociaż miejsca było dość. Brudne, owrzodzone, ostrupiałe. Były między nimi chore i nawet umierające. Ich już wcale nie leczyli ... "
Autorka zauważa, że kobieta opowiada tak, jakby sama w tym nie uczestniczyła (możliwe, że patrzyła z zewnątrz). Kobieta powtarza, że się nie bała: "Wiedziałam, że umrę, więc się nie bałam". Gdy ją bito, zawsze się modliła by nie czuć nienawiści. Niechętnie opowiada o swoim kalectwie. Jej złamana noga źle się zrosła i musi ponownie iść na operacje. Zwleka z tym. Przed operacją chce jechać do Gdańska, by zobaczyć morze, i do Poznania, aby odwiedzić koleżankę z obozu. Wraca wspomnieniami do obozu. Przypomina sobie jak Greczynki w ostatnich chwilach życia śpiewały, podniosłym głosem, żydowski hymn narodowy. Jak mówi kobieta, na ten ostani wysiłek siły dodała im tęsknota i pragnienie wolności. Na następny dzień była selekcja - wiza była pusta ...
CZŁOWIEK JEST MOCNY
Michał P. opowiada historię wysadzonego w powietrze pałacu, który kiedyś był używany jako: wspaniała brama architektoniczna wiodąca z życia do śmierci. Zwożono tu nieświadomych niczego ludzi. W niewiedzy utrzymywał ich napis nad wejściem do pałacu: Zakład Kąpielowy. Ludzi zamykano do szczelnie hermetycznych ciężarówek i tam podczas jazdy truto spalinami.
Michał P., (młody, wielki Żyd atletycznej budowy) przyznaje, że zaporowadził do tej ciężarówki całą swoją rodzinę. Wszyscy myśleli, że jadą do pracy - jechali na śmierć. Jego nie chciano wziąśc do obozu. Był silny i Niemcy mówili, że przyda im się do pracy, tu na miejscu. Opowiada jak wzięto go do pracy w tym pałacyku, w Chełmnie. Razem z czterdziestoma innymi Żydami przenosili różne rzeczy osobiste osób zamordowanych w ciężarówkach. Obserwował cały proceder zabijania nieświadomych ludzi: Żydzi przed pójściem do ciężarówki, rozbierali się w jedym pomieszczeniu i zostając w samej bieliźnie, wpędzano ich do ciężarówek. Reszta już wiadoma - duszono ich spalinami. Przerażony, chciał uciec z tego okropnego miejsca. Zgłosił się na ochotnika do pracy w lesie, przy grzebaniu uduszonych ludzi. O ósmej rano przyjeżdżały cieżarówki, z których Żydzi wynosili ciała swoich rodaków. Ukraińcy przeszukiwali zmarłych i wszystkie znalezione kosztowności oddawali Niemcom. Po obszukaniu trupów, kładziono je do wcześniej wykopanych rowów: na przemian, jednego głową przy nogach drugiego - by zmieściło się dużo ciał "Im wyżej, tym rów był szerszy, pod wierzch mieściło się tak około siebie ze trzydzieści trupów. W trzech, czterech metrach rowu mieściło się tysiąc." Dziennie do lasu przywożono ok 1170 ciał. W lesie przepracował 10 dni. Pewnego dnia przywieziono zwłoki jego żony i dzieci. Puściły mu nerwy, położył się ich ciałach i prosił by go zastrzelono. Niemiec powiedział, że nie zabije czlowieka, który może dobrze pracować, więc bił go drągiem, dopóki nie wstał. Tego samego dnia chiał się powiesić w celi, jednak jeden człowiek odmówił mu w tym pomocy. Postanowił uciec. Gdy jechali w ciężarówce do lasu, poprosił konwojenta o papierosa, wtedy inni też zaczęli go prosić i powstał zamęt. Korzystając z okazji rozciął płachtę przy szoferze i wyskoczył z samochodu. Mimo iż strzelali za nim, zdołał uciec. Schował się w stodole i zakopany głeboko w sianie, przeleżał dwa dni. Przypadkowo trafił do dobrego chłopa, który ogolił go, dał mu ubranie i jedzenie.
Autorka odwiedziła miejsce o którym opowiadał Michał P. i w którym zabito jego rodzinę. Teraz nie ma już pałacu. W pobliskim lasku znaleziono wystającą z ziemi stopę i małe kosteczki ludzkie.
DOROŚLI I DZIECI W OŚWIĘCIMIU
Autorka dokonuje podsumowania okrutnych wydarzeń drugiej wojny światowej.
"Uduszono i spalono te nieprzebrane masy ludzkie w trybie najstaranniej przemyślanej, zracjonalizowanej, sprawnej i udoskonalonej organizacji. Nie wyrzekano się przy tym sposobów bardziej dowolnych, amatorskich, odpowiadających upodobaniom indywidualnym. Nie dziesiątki tysięcy i nie setki tysięcy, ale miliony istnień człowieczych uległy przeróbce na surowiec i towar w polskich obozach śmierci." (polskie obozy śmierci - obozy powstałe na terenie Polski, gdzie zginęło miliony Polaków z rąk Hitlerowców).